powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Siły Rynku
Richard Morgan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Trzy
Pistolet leżał niedwuznacznie na środku biurka prosząc, by wziąć go do ręki. Chris wsadził ręce do kieszeni i patrzył na niego z niechętną nieufnością.
– To moje?
– Heckler i Koch Nemezis Dziesięć. – Hewitt przeszła obok niego i wypełniła dłoń wyłożoną czarną gumą rękojeścią. – Nemex. Półautomatyczny, mechanizm samonapinający z opóźnionym działaniem, bez potrzeby bezpiecznika. Po prostu wyciągasz i zaczynasz strzelać. Standardowy sprzęt Shorn. Do tego kabura pod pachę, więc możesz go nosić pod garniturem. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz musiał wykonać coup de grace.
Stłumił uśmieszek. Może go zauważyła.
– Mamy tu swój sposób załatwiania spraw, Faulkner. Jeśli kogoś wyzywasz, nie zabierasz go potem do szpitala. Idziesz i kończysz sprawę. Tym, jeśli trzeba. – Wycelowała pistolet w terminal wbudowany w biurko. Rozległo się metaliczne uderzenie, gdy pociągnęła za spust. – Jeśli się da, przynosisz ich plastik. A właśnie. – Wolną ręką sięgnęła do kieszeni bluzy i wyciągnęła mały szary prostokąt. Światło odbiło się od splecionych S i A holograficznego logo Shorn Associates. Rzuciła kartę na stół i położyła pistolet obok niej. – Proszę bardzo. Nie daj się oderwać od żadnego z nich. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz potrzebował broni.
Chris podniósł kartę i postukał nią w zamyśleniu o blat biurka. Pistolet zostawił nietknięty.
– Magazynki są w górnej szufladzie biurka. Pociski w płaszczach, powinny się przebić przez silnik ciężarówki. Ty kiedyś prowadziłeś te rzeczy, prawda? Mobile Arbitrage czy coś takiego.
– Tak. – Chris wyciągnął portfel i schował do niego kartę. Podniósł wzrok i pytająco spojrzał na Hewitt. – I?
– Nie, nic. – Hewitt przeszła obok niego do okna i wyjrzała na świat w dole. – Myślę, że był to dobry pomysł, sprzedaż towarów z ruchomej platformy. Ale to niezupełnie to samo co jazda dla banku inwestycyjnego, co?
Chris uśmiechnął się lekko i usiadł na brzegu nowego biurka, plecami do okna i nowej szefowej.
– Niezbyt mnie lubisz Hewitt, prawda?
– Tu nie chodzi o sympatię, Faulkner. Nie sądzę, żebyś tu należał.
– Cóż, ktoś ewidentnie uważa inaczej.
Usłyszał jak podchodzi do biurka i niedbale odwrócił się do niej gdy się zbliżyła. Zauważył nagle jak ponuro wyglądało nieozdobione biuro.
– No proszę, proszę – powiedziała cicho. – Ściągnąłeś mnie tu z powrotem, co? Do takich właśnie gierek przywykłeś? Tu ci to nie wystarczy, Faulkner. Widziałam twój życiorys. Duże zabójstwo osiem lat temu z Quainem i od tamtej pory nic więcej. Miałeś szczęście, to wszystko.
Chris zachował spokój w głosie.
– Podobnie jak Hammett McColl. Kiedy załatwiłem Quaina, zaoszczędzili około piętnastu milionów na samych premiach. A ja od tego czasu nie potrzebowałem zabijać. Czasem wystarczy dobrze pracować. Nie trzeba cały czas dowodzić swojej wartości.
– Tutaj trzeba. Sam się przekonasz.
– Doprawdy. – Chris otworzył górną szufladę i spojrzał na jej zawartość jakby interesowała go trochę bardziej niż stojąca przed nim kobieta. – Masz już jakiegoś kochasia czekającego na wyzwanie mnie o to biuro?
Przez jedną chwilę ją miał. Zobaczył to w sposobie w jaki jej ciało zesztywniało na granicy pola widzenia. Potem głęboko wciągnęła powietrze, jakby Chris był nowym kwiatkiem, którego zapachem chce się nasycić. Gdy podniósł wzrok, uśmiechała się.
– Urocze – powiedziała. – Och, jesteś uroczy. Notley cię lubi, wiesz o tym? Dlatego tu jesteś. Przypominasz mu jego samego z czasów, gdy był młody. Wyszedł znikąd jak ty, jadąc na jednym dużym strzale. I miał tatuaż, jak ty. Strumień symboli walut, lecących jak łzy z jednego oka. Z klasą. – Wydęła wargę. – Nawet przez jakieś pięć lat spotykał się ze swoją mechaniczką. Mała dziewczynka ze stref z plamą smaru na nosie. Mówią, że kiedyś nawet przyszła na kwartalną kolację z tym smarem. Tak, Notley cię lubi, ale zauważyłeś coś z tym tatuażem? Zniknął. Tak samo jak dziewczyneczka ze strefy. Widzisz, Notleya nachodzą czasem napady sentymentalizmu, ale jest profesjonalistą i nie pozwoli, by mu to przeszkodziło. Pamiętaj o tym, bo bardzo go rozczarujesz, Faulkner. Nie masz charakteru.
– Witaj w ekipie.
Hewitt popatrzyła na niego tępo. Chris machnął otwartą dłonią.
– Pomyślałem, że jedno z nas powinno to powiedzieć.
– Hej. – Wzruszyła ramionami i odwróciła się do wyjścia. – Pokaż, że nie mam racji.
Chris z nieruchomą twarzą przyglądał się jak odchodzi. Kiedy zamknęły się drzwi, skierował wzrok na matowoczarny pistolet Nemex leżący na biurku i drwiąco wykrzywił wargi.
– Pieprzeni kowboje.
Szerokim gestem zepchnął pistolet z magazynkami do szuflady i zatrzasnął szufladę.
W terminalu czekała na niego lista sugestii wprowadzających: ludzie do których powinien zadzwonić, kiedy to zrobić i gdzie można ich znaleźć. Procedury do wprowadzenia, najlepsze godziny dostępu określonych obszarów banku danych Shorn właściwych dla każdej z procedur. Wybrany przegląd spraw na następne dwa miesiące, ze znacznikami wskazującymi którymi powinien zająć się najpierw. Pakiet osobistego asystenta ułożył wszystko w sugerowanej kolejności działań, która miała umożliwić maksymalnie efektywne wykonanie pracy i powiedział mu, że najwygodniej będzie mu wrócić do domu około dwudziestej trzydzieści.
Przez chwilę bawił się pomysłem załadowania Nemexa pociskami przeciwpancernymi i powtórzeniem zabawy Hewitt ze strzelaniem do celu.
Zamiast tego włączył telefon.
– Carla, tu Chris. Wrócę dziś późno, więc nie czekaj na mnie. W lodówce wciąż jest trochę chilli, ale spróbuj nie zjeść wszystkiego, bo ci zaszkodzi, a ja też chciałbym trochę jak wrócę. Och, a przy okazji, kocham cię.
Odłożył słuchawkę i spojrzał na ekran terminala. Po dłuższej chwili dźgnął jasnopomarańczowy trójkąt podpisany Inwestycje Konfliktowe i przyglądał się jak rozwija się niczym rozkwitający kwiat.
Ekran rozświetlił mu twarz.

Dotarł do domu dopiero po jedenastej. Zgasił światła na pierwszym zakręcie przy podjeździe, choć wiedział, że odgłos kół na żwirze prawdopodobnie obudzi Carlę równie niezawodnie, co jasne światło reflektorów padające na front domu. Czasami zdawała się wiedzieć gdzie jest bardziej dzięki intuicji niż czemukolwiek innemu. Zaparkował obok poobijanego i połatanego Landrovera, którym jeździła, wyłączył silnik i ziewnął. Przez chwilę siedział nieruchomo w ciemności, wsłuchując się w trzeszczenie stygnącego silnika.
Dom na sześć godzin snu. Czemu u diabła wyprowadziliśmy się tak daleko?
Ale znał odpowiedź na to pytanie.
To miejsce niczym nie różni się od HM. Żyj w pracy, śpij w domu, zapomnij, że kiedyś żyłeś w związku. To samo łajno, inne logo.
Cóż, stąd się biorą pieniądze.
Wszedł do domu najciszej jak potrafił i znalazł Carlę w salonie, wpatrującą się w ekran telewizora świecącego łagodnym niebieskim światłem pustego kanału. Lód zastukał w jej szklance, gdy uniosła ją do ust.
– Nie śpisz – powiedział, a potem zobaczył ile wypiła z butelki. – Jesteś pijana.
– Czy to nie powinien być mój tekst?
– Nie, nie dzisiaj. Siedziałem w pieprzonym banku danych do za piętnaście dziesiąta. – Schylił się, by ją pocałować. – Ciężki dzień?
– Właściwie nie. To samo łajno.
– Taaak. U mnie to samo. – Opadł na fotel obok niej. Podała mu szklankę z whisky na ułamek sekundy zanim wyciągnął po nią rękę. – Co oglądasz?
– Dexa i Seta, zanim dopadło ich zagłuszanie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Przez ciebie nas aresztują.
– Nie w tej okolicy.
– Och, tak. – Zerknął w stronę telefonu. – Dostaliśmy coś dzisiaj?
– Jakie coś?
– Jakąś pocztę?
– Rachunki. Zeszła kolejna rata hipoteki.
– Już? Dopiero co ją brali.
– Nie, to było miesiąc temu. Przekroczyliśmy też limit na kilku kartach kredytowych.
Chris napił się trochę torfowatej whisky z Islay cmokając z oburzeniem na świętokradztwo w postaci lodu w szklaneczce single malta. Carla rzuciła mu mordercze spojrzenie. Oddał jej szklaneczkę i wbił wzrok w ekran telewizora.
– Jak się nam to udało?
– Wydajemy pieniądze, Chris.
– Cóż. – Wyciągnął przed sobą nogi w garniturowych spodniach i znów ziewnął. – Pewnie po to właśnie je zarabiamy. W jakim to starym łajnie dzisiaj grzebałaś?
– Wraki. Jakaś firma handlująca bronią, która właśnie przeprowadziła się na na północne pogranicze straciła przez wandali tuzin nowiuteńkich mercedesów Ramjetów. Całe stadko spisane na straty.
Chris wyprostował się na fotelu.
Tuzin? Co z nimi zrobili, zaparkowali na ulicy?
– Nie. Ktoś przez kanały wentylacyjne wrzucił im do garażu dyrektorskiego kilka domowej roboty bomb odłamkowych. Bum! Środki korodujące i odłamki metalu latają we wszystkie strony. Mel dostał kontrakt na ocenę uszkodzeń i odholowanie gratis każdego spisanego. Zapłacił za posprzątanie, za to może zatrzymać wszystko, co uda mu się odzyskać z wraków. A teraz najlepsze. Niektóre z Merców są ledwie zadrapane. Mel wciąż świętuje. Mówi, że jeśli korporacyjni będą się upierać przy tych bzdetach z miejską regeneracją, możemy mieć jeszcze mnóstwo takiej roboty. Musiał sobie dziś wieczór wciągnąć do nosa dobry metr proszku z MGP.
– Bomby odłamkowe, co?
– Tak. Fajne rzeczy dzieciaki potrafią teraz poskładać z odpadków. Nie wiem, może Mel nawet ich do tego namówił. Ma jakieś znajomości w strefach. Ochrona, prochy. Różne gangsterskie sprawy.
– Popaprańcy – skomentował ogólnikowo Chris.
– Tak, cóż. – W głosie Carli pojawiło się napięcie. – Zdumiewające, na co można się porwać, jeśli nie ma się nic do stracenia. I nic do roboty oprócz stania przy drucie kolczastym i patrzenia, jak po drugiej stronie przejeżdżają bogacze.
Chris westchnął.
– Carla, proszę, czy możemy przełożyć tę kłótnię na kiedy indziej? Bo od jakiegoś czasu nie powtarzałem sobie argumentów.
– Masz coś ciekawszego do roboty?
– No cóż, moglibyśmy się pieprzyć przy świetle telewizora.
– Moglibyśmy – zgodziła się poważnie. – Tylko że ja zawsze kończę na wierzchu, a wciąż mam na kolanach odciski od dywanu z ostatniego razu, gdy wpadłeś na ten genialny pomysł. Chcesz się pieprzyć, to zanieś mnie do łóżka.
– Stoi.
Później, gdy leżeli przytuleni do siebie w rozrzuconej pościeli, Carla przeturlała się za jego plecy i wyszeptała mu do ucha.
– A przy okazji, kocham cię.
– Ja ciebie też. – Odchylił się do tyłu i potarł tyłem głowy o jej piersi. Zadrżała pod wpływem dotyku krótko przyciętych włosów i instynktownie sięgnęła do jego skurczonego penisa. Uśmiechnął się i klapsem przegnał jej dłoń.
– Hej, już dość. Idź spać, nimfomanko.
– Aha! Chciałeś mnie tylko przelecieć i zostawić, tak?
– Ja – powiedział Chris zapadając już w sen – nigdzie się nie wybieram.
– Wykorzystałeś mnie, a teraz idziesz sobie spać. Rozmawiaj ze mną, ty draniu.
Burknięcie.
– Nie powiedziałeś mi, jak tobie minął dzień.
Głośny oddech. Carla podniosła się na łokciu i dźgnęła go w żołądek.
– Mówię poważnie. Jak wyglądają Inwestycje Konfliktowe?
Chris wziął ją za rękę, owinął dźgający go palec wokół własnego i przytulił się do niej plecami.
– Inwestycje Konfliktowe to krok do przodu na poziomie globalnym – powiedział.
– To prawda?
– Tak napisali w banku danych Shorn.
– Och, więc to musi być prawda.
Uśmiechnął się odruchowo słysząc pogardę w jej głosie i znów zaczął odpływać w sen. Tuż zanim usnął, Carli wydało się, że znów coś mówi. Podniosła głowę.
– Co?
Nie odpowiedział i uświadomiła sobie, że mamrocze coś przez sen. Carla Nachyliła się nad nim, próbując coś zrozumieć. Po kilku minutach zrezygnowała. Jedyne, co udało się jej wyłapać z mamrotania to pojedyncze, wielokrotnie powtarzane słowo.
Kasa
Jej zaśnięcie zajęło znacznie więcej czasu.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.