powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Trzy okupacje Józefa Mackiewicza (1939 – 1944): Okupacja niemiecka (VI 1941 – V 1944)
Bezpośrednio z zachowaniem się dziennikarza „Słowa” pod okupacją niemiecką powiązana jest tzw. „sprawa Mackiewicza”, czyli oskarżenie go o „kolaborację z okupantem” – której jawnym dowodem miało być drukowanie artykułów w niemieckiej „gadzinówce” „Gońcu Codziennym” – oraz wydanie na niego przez Armię Krajową wyroku śmierci. Czy autor „Kontry” rzeczywiście zasłużył na brzemię kolaboranta? I jakim cudem udało mu się uniknąć wykonania wyroku?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W poniższym tekście poświęcę miejsce jedynie bezspornym faktom – trzeba jednak zaznaczyć, że nawet te „bezsporne fakty” mogą wzbudzać wątpliwości i kontrowersje. Pamiętać należy bowiem o tym, że akt pierwszy dramatu zatytułowanego „sprawa Mackiewicza” rozegrał się w czasie wojny, w konspiracji, z tego też powodu wiele dokumentów – niezwykle pomocnych w rozwikłaniu tej zagadki – od samego początku było utajnionych, niedostępnych dla osób postronnych. Jeżeli nawet istniały, zaginęły gdzieś w zawierusze wojennej. To wszystko skutecznie utrudnia rozplątanie tego „gordyjskiego węzła” niedomówień, niejasności i dwuznaczności.
Po zajęciu Wileńszczyzny, w końcu czerwca 1941 roku, podobnie jak na innych terenach II Rzeczypospolitej podbitych we wrześniu 1939, władze hitlerowskie przystąpiły od razu do tworzenia koncesjonowanej przez siebie prasy w języku polskim. Tradycje w tym względzie już istniały. Jesienią 1939 roku – dokładnie 26 października – ukazało się rozporządzenie w sprawach publikacji, które praktycznie zamykało wszelkie możliwości wydawania czegokolwiek, co nie uzyskałoby aprobaty Wydziału Oświaty Ludowej i Propagandy Urzędu Generalnego Gubernatora. Dwa kolejne rozporządzenia gubernatora Hansa Franka, wydane 31 października 1939 i 21 marca 1940 roku, uzależniały wszelkie publikacje od zezwolenia władz okupacyjnych. Prasę polską w całości zlikwidowano, do życia powołano natomiast hitlerowskie pisma informacyjne, wydawane w języku polskim. Pełniły one rolę instrumentu oddziaływania propagandowego.
Prasa „gadzinowa” pod okupacją niemiecką
W sumie na ziemiach polskich, okupowanych przez hitlerowców w latach 1939-1945 (jak sądzę, wlicza się tutaj również Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej), ukazywało się blisko 50 tytułów, w tym osiem dzienników, sześć tygodników, dwa miesięczniki; pozostałe to pisma fachowe o różnej częstotliwości ukazywania się. Spośród dzienników najbardziej głośne były: „Nowy Kurier Warszawski” (pierwszy numer ukazał się 11 października 1939 roku, nakład był bardzo wysoki, w szczytowym momencie osiągnął 200 tysięcy egzemplarzy), „Goniec Krakowski” (ukazujący się od 27 października 1939 w nakładzie 60 tysięcy egzemplarzy), „Dziennik Radomski” (usamodzielniony od 2 grudnia 1941) oraz „Kurier Częstochowski”. Spośród czasopism natomiast: krakowski „Ilustrowany Kurier Polski” (dwutygodnik ukazujący się od 25 lutego 1940 roku w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy; od początku roku 1945 wychodził jako tygodnik) i warszawskie „7 Dni” (dwutygodnik, pierwszy numer: 11 maja 1940, nakład 40 tysięcy egzemplarzy). Wydawano też pisma dla dzieci i młodzieży: „Mały Ster” (przeznaczony dla uczniów szkół powszechnych z klas 1-2), „Ster” (dla klas 3-7) oraz „Zawód i Życie” (dla uczniów szkół zawodowych). Jako redaktorzy tych pism „zasłynęli” między innymi Feliks Burdecki i Jan Emil Skiwski, twórcy późniejszego „Przełomu”, z którymi Mackiewicz zetknął się w Krakowie w styczniu roku 1945. [przydałby się tutaj link do tekstu o pisarzach-kolaborantach] Wszystkie te pisma przez społeczeństwo polskie określane były mianem „gadzinówek”, pozostających na usługach władz okupacyjnych.
W lipcu 1941 roku Niemcy przystąpili do tworzenia takiej „gadzinówki” na terenie Wilna. Redagowanie pisma powierzyć chcieli Józefowi Mackiewiczowi oraz przedwojennemu archiwariuszowi, współpracownikowi „Gazety Codziennej” w latach 1939-40, Wacławowi Studnickiemu. Obu panów wezwano do lokalu Propaganda-Staffel Baltikum III w Wilnie i złożono odpowiednią propozycję. Mackiewicz stanowczo odmówił (odpowiedź jego brzmiała: „Leider, nicht”), za co został brutalnie wyrzucony za drzwi. Świadkiem tej sceny był między innymi Studnicki. Aby nie było wątpliwości, w roku 1949 – już na Zachodzie – Studnicki złożył zeznanie o jej przebiegu. Jedna z jego kopii trafiła do Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku, a stamtąd do noszącego to samo imię instytutu w Londynie. Rzecz nie podlega więc dyskusji – w lipcu 1941 roku Mackiewicz odmówił Niemcom „objęcia pisma w języku polskim”. Wówczas redaktorem „Gońca Codziennego” został dziennikarz z Białegostoku Czesław Ancerewicz. Pierwszy numer „gadzinówki” wileńskiej ukazał się w sobotę 26 lipca 1941 roku w nakładzie 34 tysięcy egzemplarzy.
Kto redagował „Gońca”?
O samym „Gońcu” po wojnie niewiele pisano. Autorzy dzieła „Prasa polska 1939-1945” wzmiankują tylko, że pismo takie się ukazywało, że była to – podobnie jak utworzona we Lwowie „Gazeta Lwowska” (pierwszy numer: 9 sierpnia 1941) – niemiecka „gadzinówka”. O jej redaktorze naczelnym – Ancerewiczu, a tym bardziej Józefie Mackiewiczu nie ma ani słowa. Podobnie w pracy „Dzieje prasy polskiej”. Tutaj omawiając gazety „gadzinowe” o „Gońcu” nie wspomina się wcale, a Józef Mackiewicz wymieniany jest jedynie jako reportażysta „Słowa”. Być może autorzy tych monografii nie chcieli wchodzić w konflikty z PRL-owską cenzurą, omawiając dzieje prasy polskiej (także tej konspiracyjnej) na dawnych Kresach Wschodnich, czyli ziemiach wcielonych po roku 1944 do ZSRR.
Mackiewicz, choć odmówił redagowania „Gońca”, jednak doń pisał. W numerze drugim zamieścił artykuł pt. „Przeżyliśmy upiorną rzeczywistość”; w numerach 6-9 (z datami: 31 VII, 1 VIII, 2 VIII i 3 VIII 1941) opublikował cztery odcinki zbeletryzowanego wspomnienia pt. „Moja dyskusja z NKWD” (które po latach włączył do powieści „Droga donikąd”, 1955). W numerze 16 (z datą: niedziela, 10 sierpnia 1941) opublikował komentarz polityczny do porozumienia angielsko-sowieckiego pt. „To dopiero byłaby klęska…”, a w numerach 68-70 (z 7-10 października 1941 roku) zamieścił zbeletryzowany reportaż o „cudzie” we wsi Popiszki – zatytułowany „Prorok z Popiszek” – który dokładnie odpowiada zakończeniu „Drogi donikąd”. W dalszych numerach „Gońca” z roku 1941 nie ma już tekstów podpisanych „J.M.”, czyli będących autorstwem Józefa Mackiewicza. Podobnie w roczniku 1942. W roku 1943 (w numerze 577 z 3 czerwca) wyjątkowo ukazał się wywiad z Mackiewiczem (zatytułowany „Widziałem na własne oczy”), w którym pisarz zrelacjonował dziennikarzowi „Gońca” wrażenia z podróży do Katynia, dokąd zaproszony został przez władze niemieckie.
Co ciekawe i poniekąd bardzo niezrozumiałe: Mackiewicz nigdy otwarcie nie przyznał się do publikacji tych tekstów, a nawet ich istnieniu zaprzeczał, co wydaje się być absurdem, gdyż wątpliwości przecież nigdy – a tym bardziej wówczas, pod okupacją hitlerowską – nie miano, kto ukrywa się pod inicjałami „J.M.”. Zaś fragmenty drukowane w „Gońcu”, a zamieszczone potem w „Drodze donikąd” tylko przekonanie to umacniały. Dlaczego zatem Mackiewicz tak postępował? Tego już chyba nie dowiemy się nigdy.
Wróćmy teraz do faktów, które wydają się bezsporne. Jerzy Malewski napisał: „Na podstawie lektury Gońca nie sposób orzec, czy Mackiewicz był, czy nie był redaktorem tego pisma [podkr. – J.M.]. W żadnym numerze Gońca nie ma po prostu żadnych informacji na ten temat. A wobec braku sprawdzalnych materiałów, zarzut ten trzeba uznać za nie udowodniony [podkr. – J.M.]. (…) Nie mniej, nie ulega dla mnie wątpliwości, że przez pierwsze miesiące istnienia Gońca Codziennego Józef Mackiewicz należał do jego bliskich współpracowników. Świadczy o tym chociażby ilość zamieszczonych tekstów oraz komentarz polityczny z 10 sierpnia 1941 r. (To dopiero byłaby klęska…), pokrywający się w całości z polityczną linią redakcji. A poza tym fakt zamieszczania już w drugim numerze artykułu oraz propozycja złożona mu wcześniej przez Niemców są bezspornymi dowodami bardzo bliskich kontaktów z redakcją gadzinówki niemieckiej u samego jej zarania”. Można zatem za Malewskim ustalić, że nie był Mackiewicz redaktorem, a tylko współpracownikiem „Gońca”. Za pismo zaś całkowicie zarówno przed Niemcami, jak i Polakami odpowiadał Czesław Ancerewicz.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
O czym pisano, co przemilczano…
Co skłoniło Ancerewicza do współpracy z okupantem hitlerowskim, to już zupełnie inna, jakże jednak tragiczna, sprawa. Wystarczy wspomnieć, że podczas sowieckiej okupacji Wilna był aresztowany i więziony przez NKWD (uwolnił go dopiero wybuch wojny niemiecko-radzieckiej), a jego czternastoletni syn wywieziony został w czerwcu 1941 roku na Syberię. Ale to Ancerewicza nie tłumaczy; wielu było poszkodowanych przez bolszewików, którzy jednak na czynną współpracę z Niemcami nie zdecydowali się .
Z jednej strony był więc „Goniec” typową „gadzinówką” niemiecką, z drugiej wszakże większość drukowanych w nim materiałów poświęcona była analizie niedawno zakończonej sowieckiej okupacji Litwy (przykładem pierwszy tekst Mackiewicza). Opublikował „Goniec” sporo relacji, wspomnień i dokumentów dotyczących losów Polaków więzionych, deportowanych i mordowanych przez władze radzieckie. Pisano dużo o okrucieństwie NKWD wobec Polaków, podkreślano fakty mordowania więźniów po rozpoczęciu wojny niemiecko-radzieckiej i masowe wywózki Polaków do Kazachstanu. Opisywano farsy wyborcze w republikach bałtyckich oraz warunki panujące w radzieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych. Nie brakowało jednak również artykułów propagandowych, wychwalających hitlerowskie Niemcy. Stałym tematem „Gońca” był także obsesyjny antysemityzm, charakteryzujący ZSRR jako władzę „żydo-komuny”, a państwa zachodnie – wchodzące z Sowietami w koalicję – jako narzędzia żydowskiego spisku.
Zbrodnie i bestialstwa popełniane przez Niemców na ludności podbitych terenów oczywiście przemilczano. Był więc „Goniec” bezsprzecznie narzędziem hitlerowskiej propagandy, ale nie możemy zapomnieć o dwóch rzeczach: podawał prawdziwe informacje o realiach sowieckiej okupacji Litwy i warunkach życia w ZSRR oraz – co nie jest bez znaczenia, jak zauważył Jerzy Malewski – nie zamieszczał artykułów o wydźwięku antypolskim. Był na tyle wiarygodny, że „gdyby dziś opublikować zamieszczane w Gońcu relacje o sowieckiej okupacji Litwy nikt nie mógłby im zarzucić, że są one wytworem propagandy hitlerowskiej”. Jeśli zaś chodzi o teksty samego Mackiewicza, większość z nich dawno już została przedrukowana przez wydawnictwa emigracyjne, a potem podziemne oficyny w kraju. Wywiad dotyczący Katynia trafił nawet do opracowania „Katyń. Relacje, wspomnienia, publicystyka”, wydanego w Polsce najzupełniej oficjalnie w roku 1989. Nie możemy mieć do Mackiewicza pretensji o treść artykułów (z którymi można jednak polemizować), ale o miejsce ich publikowania, bowiem – jak stwierdził Malewski – „jakkolwiek trafne byłyby polityczne oceny Mackiewicza i jakkolwiek prawdziwe byłyby jego relacje o sowieckiej okupacji Litwy, to w prasie okupanta pisać nie należało. Żadnego okupanta. To jest poza dyskusją”.
„Upiorna rzeczywistość”
Mackiewicz dość szybko to zrozumiał. Jego flirt z „Gońcem” trwał zaledwie cztery miesiące (od lipca do października 1941 roku). Po początkowej euforii z powodu klęsk sowieckich dostrzegł bestialski stosunek hitlerowców do podbitej ludności i ze współpracy z „Gońcem” zrezygnował. Było to nie do pogodzenia z jego sumieniem. Zaraz też po wojnie pozostawił wstrząsające relacje o masakrach Żydów, Rosjan i Ukraińców. Na nic się to jednak zdało. Raz okrzyczany „kolaborantem”, miał nim pozostać do końca życia. Choć tak naprawdę, kolaborantem nigdy nie był – nawet w takim stopniu jak Aleksander Wat, Adam Ważyk, Tadeusz Boy-Żeleński, Leopold Tyrmand, Julian Stryjkowski i wielu innych, którzy podczas okupacji sowieckiej nie tylko współpracowali z „gadzinówkami” okupanta, ale również drukowali na ich łamach pochwalne i wiernopoddańcze „hymny” pod adresem Stalina i władzy radzieckiej. Mackiewicz nigdy Hitlera ani nazistowskich Niemiec nie chwalił, choć teoretycznie pisał w takiej samej „gadzinówce”.
Przyjrzyjmy się teraz dwóm tekstom Mackiewicza zamieszczonym w „Gońcu”. Pierwszy z nich, „Przeżyliśmy upiorną rzeczywistość”, ukazał się w numerze drugim (z 27 lipca 1941 roku) i ma wydźwięk zdecydowanie (i tylko) antysowiecki. „Korzystam z pierwszych łam drukowanych po polsku, aby je prosić o gościnę – napisał Mackiewicz we wstępie tekstu. – Nie wiem, czy bardziej z tęsknoty do pisania, czy z nienawiści do bolszewików. W każdym razie nie wstydzę się ani jednego, ani drugiego uczucia”. Tęsknota ta i nienawiść musiały być zaiste wielkie, jeśli zdecydował się Mackiewicz na wydrukowanie tych – bardzo przecież szczerych – słów w niemieckiej „gadzinówce”. Jak sądzę, był jednak przekonany wówczas o tym, że czyni dobrze. Nie kłamał przecież, nie fałszował, pisał prawdę – o masakrze w Prowieniszkach chociażby. „Dziś wiemy już – zaznaczał – co uczyniono z Polakami we Lwowie, w Mińsku i Witebsku, z więźniami NKWD. Na podwórzu klasztornym w Głębokiem leżały porozrzucane trupy mężczyzn i kobiet. Straszny los wywiezionych… łzy dzieci z Oszmiany… Ten straszliwy różaniec będzie jeszcze przebierał pomiędzy skrwawionymi palcami wódz narodów, ojciec pracujących, opiekun proletariatu, słońce ludów, ukochany, ubóstwiany, genialny Stalin”.
W dalszej części artykułu starał się Mackiewicz wypunktować najbardziej charakterystyczne cechy ustroju komunistycznego. „Gdyby mnie ktoś poprosił o najbardziej esencjonalną definicję ustroju bolszewickiego – napisał – powiedziałbym: Państwo idealnie pozbawione opinii publicznej. Państwo, które pojęcie obywatelstwa sprowadziło do pojęcia – niewolnictwa. (…) Rzec by można – dodawał – iż od czasów faraonów świat nie oglądał tak olbrzymio skomasowanego niewolnictwa. Można by też powiedzieć, że stare kriepostnoje prawo obowiązujące tych chłopów w dawnej Rosji, obowiązywało w Sowietach całą ludność. Ale nie ono stanowi jakościową odrębność sowieckiego wynalazku. Tym wynalazkiem jest kłamstwo podniesione do przymusowej potęgi, zawarowane drakońskimi ustawami, doprowadzone do stopnia tak jawnego bezwstydu, że oszałamiające. (…) Na kłamstwie opierają się – pisał dalej – zbiorowe uchwały, kłamstwo zawierają podręczniki szkolne, na kłamstwie oparta jest literatura, historia, poezja, prasa, wszystko, do rozmów prywatnych włącznie. Nikt nie jest zadowolony z ustroju sowieckiego, a wszyscy musieli go chwalić i wynosić pod niebiosa”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oblicze trupa
Społeczeństwo poddane sowietyzacji, zdaniem Mackiewicza, powoli umiera, przemienia się w trupa, zaś „oblicze trupa może być ponure, budzące grozę albo oburzenie. Ale trup zastygły w spazmatycznym uśmiechu – staje się zjawiskiem upiornym. I taką upiorną rzeczywistością był szary dzień sowiecki”. Wyzwoleniem od tej powolnej, acz nieuniknionej, śmierci była wojna niemiecko-radziecka. W wojnie tej Mackiewicz, choć niejawnie, stał po stronie Niemiec, a raczej – „po stronie kogokolwiek” przeciwko bolszewikom. Artykuł w „Gońcu” kończył następującymi słowami: „Natomiast wobec Narodu Polskiego, bluźnierstwem byłby zarzut, że nie pragnie on z całym światem cywilizowanym zniszczenia raz na zawsze, wypalenia ogniem i żelazem przeklętego systemu, by wreszcie przestał zagrażać ludzkości. W tej ostatniej wojnie, wolałbym raczej nie być Polakiem, niż skalać się sojuszem z największym wrogiem świata – bolszewickim państwem”.
Żadna to nowość w poglądach Mackiewicza. Tezy te głosił już przed wojną na łamach „Słowa” (chociażby w artykule „Bierzmy przykład z Cichego Donu”) i powtarzał je wielokrotnie po wojnie w pismach emigracyjnych. Nie ma również co ukrywać, że były one zgodne z ówczesnymi wymogami propagandy goebbelsowskiej. To proste: gdyby nie były, nie ukazałyby się nigdy oficjalnie w druku. Ale czy z tego powodu można Mackiewiczowi czynić zarzut?
Z jeszcze większą radością przyjąć musiały władze niemieckie artykuł zatytułowany „To dopiero byłaby klęska…” (10 sierpnia 1941), będący politycznym komentarzem do zawartego niedawno sojuszu angielsko-radzieckiego. W części początkowej snuł Mackiewicz dalsze rozważania na temat istoty komunizmu i swego doń stosunku. „Musimy sobie powiedzieć zupełnie wyraźnie – pisał we fragmencie oznaczonym śródtytułem „Polityczna bakteriologia” – że bolszewizm jest wrogiem przede wszystkim i nade wszystko, bo jest wrogiem nr 1 każdego narodu. O ile wróg, że się tak wyrazimy normalny, niszczy przede wszystkim państwo swego przeciwnika, o tyle bolszewizm pokonując państwo, niszczy jednocześnie naród, ewentualnie narody to państwo zamieszkujące, ich dobra duchowe, ich ideały narodowe. I to niszczy w sposób gruntowny, specyficzną metodę podporządkowania polityki narodowościowej systemowi komunistycznemu”. Wspominał dziennikarz czasy słynnych procesów moskiewskich, kiedy to najbardziej ideowi komuniści – jak Radek, Bucharin, Tuchaczewski, Zinowjew – kajali się, idąc na pewną śmierć. Nikt w Polsce nie potrafił tego wówczas zrozumieć. Zrozumienie przyszło w roku 1940 wraz z nadejściem władzy radzieckiej. „Jeden rok rządów bolszewickich u nas, potrafił wytwarzać z poszczególnych ludzi takie psychologiczne łamańce, jakich by po nich nikt ani przedtem, ani potem spodziewać się nie mógł, absolutnie nie mógł”.
Notorycznymi objawami sowietyzacji życia były dla Mackiewicza: załamanie społecznego kośćca, upadek ducha, ratowanie się zakłamaniem i atmosfera kompletnej, świadomej beznadziejności, życie bez przyszłości, która w takich warunkach przestaje istnieć. „Przyszłość w państwie sowieckim – pisał dalej Mackiewicz – to jakaś szara, leniwie cieknąca struga, w którą zanurzone jest każde ludzkie indywiduum, a to, że tak być musi, odbierało wszelką energię i chęć oporu”.
Wróg naszego wroga
Analizując sytuację międzynarodową z lat 1939-1941, Mackiewicz doszedł do wniosku, że zdecydowanie wzmocniła ona potęgę Związku Radzieckiego, który przystosował się do roli przysłowiowego języczka u wagi, jaki w krytycznej chwili ma przechylić szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Tym samym „Sowiety spodziewały się, iż one, a nie kto inny, będą decydować o przyszłej konstelacji Europy, po to, by ją następnie opanować bez reszty. Że tak się rzecz miała, że to leżało właśnie w zamierzeniach sowieckich, nie może ulegać najmniejszej wątpliwości dla nikogo, i wypływało z samej natury politycznego założenia SSSR”. Zdaniem Mackiewicza, wytworzyła się sytuacja najgroźniejsza z możliwych. Na pytania: „Jakiż ratunek? Jakież wyjście z sytuacji?” – odpowiadał: „Jedno tylko: Sowiety należy rozbić, zanim zakończy się wojna. Zanim z tą wojną nie ruszą same na Europę. Już gromadzą siły, już jest za minutę dwunasta” – ostrzegał. Któż mógłby tego dokonać? „W sytuacji z roku 1941, czyli ostatecznego terminu dla ratowania Europy przed zarazą bolszewicką – dowodził – mogły tego dokonać tylko i wyłącznie – Niemcy. O to się chyba absolutnie nikt spierać nie będzie. A fakt, że tego dokonały, ośmieliłbym się policzyć im nie jako zasługę wobec świata kulturalnego, lecz jako spełnienie świętej misji”.
Wielkie słowa, ale wówczas hasło „świętej krucjaty przeciwko bolszewizmowi” było bardzo popularne na Zachodzie – dbała już o to niemiecka propaganda. Skuteczna, jak prawie zawsze, gdyż zdołała przekonać liczne rzesze Włochów, Francuzów, Holendrów, Belgów, Flamandów, Słowaków, Rumunów, Finów, którzy u boku hitlerowców zapuścili się daleko na wschód w głąb Związku Radzieckiego. Mackiewicza przekonywać nikt nie musiał, nawoływał do tego od pięciu lat. Chcąc nie chcąc, były dziennikarz „Słowa” stał się – świadomie lub nie – narzędziem hitlerowskiej propagandy.
Był oburzony postępkiem Anglii, która zawarła sojusz z „największym wrogiem ze wszystkich dotychczas notowanych w historii, największym nieszczęściem XX wieku” – bolszewizmem. Jednakże zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej uważał za niemożliwe. „W zwycięstwo Niemiec nad Sowietami – nie należy wątpić” – napisał. Tu, jak pokazała historia, zdecydowanie się mylił. Nie mylił się jednak, kiedy odpowiadał na postawione przez siebie samego pytanie: „Jakiż byłby też rezultat takiego możliwego zwycięstwa?”, następująco: „(…) triumfatorem w zwycięskiej koalicji anglo-sowieckiej nie byłby król Jerzy VI, tylko Józef Wissarionowicz Stalin. Jemu przypadłaby chwała, w aureoli której wjeżdżał ongiś do Paryża cesarz Aleksander I. Co by nastąpiło dalej, nietrudno przewidzieć. (…) O losie Polskiego Narodu moglibyśmy w tym miejscu nawet nie wspominać. Jego los byłby przypieczętowany może na wieki, a może na zawsze łącznie z losem innych narodów Europy Wschodniej (…)”. Te rozważania pchnęły Mackiewicza do wysnucia jedynego logicznego, jak mniemał, wniosku i przekonania, „że w sytuacji z roku 1941 zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie dotychczasowe na przestrzeni dziejów”. Trudno się nie zgodzić, chociaż alternatywa wydaje nam się nie mniej „czarna”. Pamiętajmy jednak, że Mackiewicz pisał te słowa zaledwie trzy tygodnie po zajęciu Wilna przez nazistów. Okupacji niemieckiej jeszcze nie poznał, zaś sowiecką znał aż nadto dobrze.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

57
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.