powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Klątwa Upiora Mgieł
Janny Wurts
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Arithon rozłożył ręce w geście, który mógłby oznaczać zniecierpliwienie. Ale podejrzenie Lysaera, że więzień traci powoli opanowanie i spokój, nie sprawdziło się, kiedy Arithon poderwał się na nogi. Z zakrwawioną twarzą stanął przed obliczem króla.
– Równie dobrze mógłbym rozmawiać z rybą wyłowioną z morza, Wasza Królewska Wysokość. Usłyszałbyś tylko echo własnej złości. – Zmuszony do podniesienia głosu, żeby przekrzyczeć gniewne pomruki tłumu, zebranego na galeriach, Arithon mówił dalej. – Jednakże nadal pozostałbyś impotentem, słabeuszem i głupcem.
Król uległ wreszcie wściekłości. Wrzasnął na gwardzistów i zakute w metal pięści znów obaliły Arithona na podłogę. Na marmurowe płyty prysnęło tym razem więcej krwi, a arystokracja królestwa Amrothu okrzykami wyraziła swoją aprobatę.
Lysaer siedział cały czas w bezruchu. Zaniepokojony obrotem wydarzeń, zastanawiał się gorączkowo. Halabarda zawirowała w powietrzu. Głowa Arithona odskoczyła do tyłu pod wpływem ciosu. Czarne włosy rozsypały się wachlarzem na czubku buta gwardzisty. Zbrojny roześmiał się i przycisnął je do podłogi. Następny cios spadł na odsłoniętą twarz więźnia. Tłum wył z zachwytu.
Chory od widoku tej przemocy, Lysaer nie mógł oderwać spojrzenia od więźnia leżącego na posadzce z rozłożonymi ramionami. Długie palce bezwładnie spoczywały na marmurze, były rozluźnione. Pojawiło się wspomnienie tej samej ręki, podkurczonej i sztywnej z bólu. I wtedy nagle zrozumiał. Ten dziwny spokój więźnia, który tak go zaskoczył, był tylko obojętnością. Najprawdopodobniej szkolenie w Rauven pozwoliło Arithonowi oddzielić umysł od ciała. Z pewnością w tej chwili nie czuł wcale bólu.
Następną myślą księcia była obawa, że halabardziści po prostu zabiją więźnia. Nawet jeżeli sam Arithon uknuł tak podstępną intrygę, żeby sprowokować własną śmierć, tym razem winny będzie tylko król. Wielopokoleniowy spór skończy się brudną, pozbawioną honoru rzezią, właściwą zwierzętom. Pełen wstydu, że tylko on odczuwa to w ten sposób, książę następca tronu Amrothu podniósł się z zamiarem opuszczenia sali. Zanim jednakże zdołał przepchnąć się przez tłum do bocznego wyjścia, spadł na niego ogłuszający huk eksplodującego w pobliżu podium czaru.
W pustym powietrzu pojawił się jakiś cień. Plama czerni zgęstniała, a potem przybrała postać kobiety odzianej w głęboki fiolet i szarość, barwy noszone przez czarnoksiężników z Rauven. Wstrząśnięty Lysaer rozpoznał delikatne rysy matki, skryte w głębokim cieniu kaptura. Jeżeli Arithon zamierzał teraz powtórzyć swoje sztuczki, które zaprezentował w ładowni z płótnem żaglowym na pokładzie Briane, jego okrucieństwo przekroczyłoby wszelkie granice. Niespokojny o bezpieczeństwo ojca i panujący nad sobą na tyle, żeby pamiętać o swoim darze światła, którym mógłby pokonać cienie, następca tronu odwrócił się od drzwi i zaczął przeciskać się z powrotem przez tłum oniemiałych dworzan. Niestety nie udało mu się dotrzeć do tronu.
Członkowie rady otrząsnęli się ze zdumienia. Z galerii buchnął głośny krzyk. Król poderwał się na nogi. Berło pomknęło, rzucone silną ręką władcy, przeleciało przez widmową postać kobiety i z głośnym hukiem uderzyło w płyty posadzki. Halabardnicy odbiegli od Arithona. Z podniesioną bronią zebrali się wokół iluzji królowej.
– To tylko czarnoksięska sztuczka! – zawołał Arithon czystym głosem, przekrzykując szczęk broni. – Iluzja nikomu nie może zrobić krzywdy. I nie pokonacie jej zwyczajną bronią.
Lysaer nie zdołał przedrzeć się przez kordon zbrojnych, którzy odgradzali przerażonych dworzan od króla. Tłum powoli się uspokajał. W komnacie zapanowała cisza. Bękart przetoczył się po podłodze i zaczął wstawać, podczas gdy król wpatrywał się w obraz swojej żony, a na jego twarzy widniała budząca niepokój i groźna niechęć.
Arithon wreszcie się podniósł. Żaden ze strażników go nie powstrzymywał, kiedy powoli, wlokąc za sobą kajdany, ruszył w kierunku podium. Stanął przed obrazem królowej i powiedział kilka słów w zapomnianym języku, używanym tylko w Rauven. Kiedy kobieta nie odpowiedziała, Arithon spróbował ponownie, tym razem rozkazującym tonem.
Obraz nadal pozostawał nieruchomy. Nie wiedząc, co robić, Lysaer obserwował, jak Arithon przenosi wzrok na króla.
– Czar, którym jest związana, łączy się z innym zaklęciem – powiedział Mistrz zmęczonym głosem. – Nie potrafię uwolnić przesłania.
Król usiadł gwałtownie. Gniewnym tonem kazał paziowi przynieść sobie odrzucone berło. Wydawało się, że dźwięk królewskiego głosu przywrócił dworzan do życia.
Królowa odrzuciła na plecy lamowany szarością kaptur i zaczęła mówić donośnym głosem, który słyszano nawet w odległych zakątkach galerii:
– Jego Wysokości królowi Amrothu przynoszę posłanie z Rauven. Na ciało, kości, krew i umysł, ostrzegam cię, traktuj moich obu synów jako jedność.
Król wstrzymał oddech. Jego twarz gwałtownie zbladła, wydawała się prawie biała na tle ozdobionego złotem kołnierza, a upierścienione dłonie zacisnęły się wściekle. Zignorował pazia, który podał mu berło, jakby wszyscy ludzie i przedmioty znajdujące się w sali nagle przestały dla niego istnieć. Kiedy w końcu przemówił, jego klatka piersiowa unosiła się w ciężkim oddechu:
– A jeżeli odmówię, co Rauven zamierza mi zrobić?
W odpowiedzi królowa skrzywiła wargi w tajemniczym uśmiechu, który wciąż prześladował jej męża w koszmarach sennych.
– Jeżeli odmówisz, dowiesz się, co znaczy żałować swoich czynów, mój panie. Zabij Arithona, a wydasz wyrok na Lysaera. Okalecz go, a twój następca tronu także ucierpi.
Ogarnięty obawą, książę następca tronu przepchnął się przez kordon strażników. Skoczył pospiesznie w kierunku schodków prowadzących na podium i uklęknął przy ojcu.
– Być może te czary nie mają nic wspólnego z Rauven. Bękart mógł sam je powołać do życia.
Jego słowa nie odniosły żadnego skutku. Król nie wysłuchał rady księcia, tylko odezwał się do swej byłej żony tonem, w którym pobrzmiewała nienawiść:
– A jeżeli pozostawię twoje przeklęte potomstwo w spokoju?
– Wtedy książę następca tronu Amrothu także zostanie ocalony. – Po tych słowach obraz królowej zniknął niczym cień, przegnany blaskiem słońca.
Król zmarszczył brwi. Wyrwał berło z rąk pazia z wielką siłą, podczas gdy znad tłumu dworzan wzniósł się złowrogi szept. Lysaer stał nieruchomo i wpatrywał się uważnie w Arithona s’Ffalenna, który najwyraźniej nie skrywał już żadnych niespodzianek w zanadrzu. Na posiniaczonej twarzy więźnia malowało się zaskoczenie i jakieś uczucie, którego Lysaer nie potrafił nazwać. Nagle jeden z halabardników złapał Mistrza za pokrwawione ramię. Arithon drgnął, przywrócony brutalnie do rzeczywistości.
– Odwróć się i wysłuchaj wyroku, bękarcie – powiedział strażnik ostrym tonem.
Rozgorączkowany Lysaer nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko stanąć obok podium. Żaden z doradców króla nie uważał za słuszne rozważyć, czy widmo królowej jest wytworem Arithona, czy rzeczywistym ultimatum, przysłanym z Rauven. Większość możnych okazywała wyraźne niezadowolenie, że rodowa waśń, która trwa już od siedmiu pokoleń, może zakończyć się w sposób bezkrwawy w ciągu kilku sekund.
Król pochylił się, by ogłosić wyrok.
– Arithonie s’Ffalennie, za to, że parałeś się piractwem i że zniszczyłeś siedem statków, a także zgładziłeś ich załogi, zostaniesz wygnany przez Bramę Końca Świata. – Król klasnął w dłonie, jego usta drżały z wściekłości. – Odprowadźcie bękarta z powrotem do lochu. Niech tam czeka, aż przygotują statek. I niech moje oczy nie widzą go nigdy więcej.
Halabardnicy zbliżyli się do więźnia, zamykając go w ciasnym kręgu. Z bronią w pogotowiu, poprowadzili Arithona ku wyjściu, między dwoma szeregami milczących dworzan, pełnych urazy i gniewu, że ich oczekiwania nie zostały spełnione. Lysaer stał zaniepokojony obok tronu. Wciąż nie mógł uwierzyć w swego rodzaju ułaskawienie, jakiego świadkiem był zaledwie chwilę wcześniej. Nagle ogarnął go lęk, że wydarzenia zostały dokładnie zaplanowane przez Mistrza i że przebiegają po jego myśli, zebrał się więc na odwagę i dotknął rękawa ojcowskiego kaftana.
– Czy to było rozsądne? – Niebieskie oczy księcia wpatrywały się intensywnie w oblicze króla, jakby błagając o odrobinę przychylności. Ci, co przechodzili przez Bramę Końca Świata, nigdy nie powracali. Nawet magowie nie potrafili rozwiązać zagadki portalu, chociaż moc Rauven była wielka. – A jeżeli ja także będę musiał odejść, tak jak Arithon?
Król zwrócił jadowite spojrzenie oczu na najstarszego, jasnowłosego syna, który w tej właśnie chwili, bardziej niż kiedykolwiek, przypominał zdradziecką córkę czarodzieja, swoją matkę.
– Ale przecież całe to posłanie to tylko sztuczka, wymyślona przez s’Ffalenna, czyż nie?
Książę cofnął się o krok. Jednak król usłyszał jego ostrzeżenie. Teraz było już za późno; wyrok zapadł. To, że król przyznał mu rację, chociaż wcześniej zignorował jego słowa, nie miało już znaczenia. Książę skłonił się bez słowa i skierował do wyjścia.
– O nic się nie martw, mój książę – padły za nim gorzkie słowa króla. – Dotrzymam warunków Rauven do ostatniego słowa. Bękart s’Ffalennów odejdzie stąd bez jakiejkolwiek szkody.
Świat oceanów Dascen Elur,
Sam sobie trwał przez pięć setek lat.
Kształt mu nadali królowie ludzi,
Niewprawny owoc człowieczych rąk.
To oni zniszczą Upiora Mgie
I słońce Athery zalśni znów.
Proroctwo Zachodniej Bramy Dakara, Trzecia Era, 5061
Preludium
Na wysokim, smaganym wiatrem tarasie w Rauven, pewien człowiek odziany w długą szatę ocknął się z transu i otworzył zatroskane oczy.
– Król Amrothu postanowił wygnać Arithona przez Bramę Końca Świata – oznajmił jasnowidz wysokiemu magowi. Żaden z nich nie wiedział, że jego słowa dotarły także do drugiego umysłu, niewiarygodnie odległego…
• • •
W świecie, gdzie niebo ciągle zasnuwa mgła, inny mag, ubrany w bordowy płaszcz, zatrzymał się nagle pomiędzy zakurzonymi regałami pełnymi ksiąg. Mętne, rozkojarzone oczy natychmiast nabrały ostrości, niczym oczy sokoła. Sethvir, członek Ligi, opiekował się archiwami, gromadzonymi w wieży Althain od czasów, kiedy Upiór Mgieł pięćset lat wcześniej zniszczył porządek świata i przegnał słońce. Wydarzenia mijały, niczym płatki śniegu wirujące za szybą, a czarnoksiężnik trwał w swojej wieży. Gdy jakieś zdarzenie wydawało mu się ciekawe, zapisywał je i wprowadzał do swych katalogów. Chociaż słowa jasnowidza, które wpadły do jego umysłu, były jednym z tysięcy zdań, jakie słyszał, nie wiedzieć czemu przykuły uwagę maga. Sethvir skoncentrował się natychmiast, pragnąc odgadnąć ich pochodzenie.
Woli maga odpowiedziała moc tak potężna, że wystarczyłaby do skruszenia góry. Wymierzona w odpowiedni punkt, połączyła mostem niewyobrażalną przestrzeń, spinając dwa różne światy, i powróciła z obrazem, na którym w komnacie oświetlonej gwiazdami siedział mag i w dłoniach trzymał miecz o nieziemskiej piękności. Ostrze miało srebrne inkrustacje, układające się w cudowne wzory, a na rękojeści lśnił zielonym światłem wielki klejnot. Mag wpatrywał się w broń z wyrazem niepowstrzymanego żalu, podczas gdy jasnowidz starał się go pocieszyć.
Sethvir rozpoznał miecz. Pamięć z nieomylnością kompasu podpowiedziała mu wydarzenia z przeszłości, które w połączeniu z obrazem, jaki dostrzegł w wizji, sprawiły, że legendarny spokój maga prysł niczym bańka mydlana. Sethvir z Ligi roześmiał się jak mały chłopiec. W czasach sprzed klątwy Upiora Mgieł, atherański książę przeniósł tę samą broń przez Bramę Końca Świata na zachód. Wraz z nim uciekli trzej inni królewscy potomkowie, szukając schronienia przed rebelią, która zagrażała ich życiu. A potem Upiór Mgieł podbił ich świat i zniszczył słońce. Bramy zamknęły się zgodnie z przepowiednią szaleńca i wygnanie książąt stało się czymś nieuniknionym i trwałym. Choć książęta zostali pozostawieni własnemu losowi, nie zapomniano o nich. I w końcu, pomyślał Sethvir, wszystko wskazywało na to, że ich zdrada nie poszła na marne.
Obraz zniknął na rozkaz czarnoksiężnika. Jego zielononiebieskie oczy znów zapatrzyły się w nicość; ich łagodność kryła wszelkie myśli. Mag, który trzymał miecz, także nie wydawał się Sethvirowi obcy. Czarnoksiężnik sam szkolił wszystkich następców i wykładał im fundamentalne prawdy o mocy. Tylko jedno mogło tłumaczyć podobny zbieg okoliczności. Mag z wizji musiał być świadkiem bólu narodzin wielkiego Proroctwa Zachodniej Bramy, tej, która zapowiadała pokonanie Upiora Mgieł i powrót wygnanego światła Athery.
Podniecony Sethvir wybiegł z biblioteki. Pęd powietrza wzbił kurz z półek, kiedy minął je pospiesznie i wypadł na schody. Ale jego myśli poruszały się szybciej, pokonując wielomilową trasę, aby dostarczyć wieści jego towarzyszom zebranym w Lidze Siedmiu.
Interludium
W innym miejscu, na łące okrytej mgłą, pomiędzy splątanymi łodygami roślin, kapała woda, szemrząc leciutko pod ostatnimi liśćmi letnich paproci.
– Przynoszę wieści z Dascen Elur – powiedział znajomy, lecz niepożądany głos.
Dakar, Szalony Prorok, zamarł ze zdumienia w miejscu, gdzie siedział, pijany i przemoczony do suchej nitki. Z jego okolonych brodą ust wyrwało się westchnienie. Nieczuły los pchnął go na tę łąkę z niemalże pustym kuflem ciemnego piwa. Dakar zwrócił zaczerwienione, brązowe oczy na maga, który właśnie się zbliżał.
– Książę, który powróci, będzie potomkiem s’Ilessidów – powiedział szybko, chcąc uprzedzić słowa nowo przybyłego. – Jeżeli nie, będę pił tylko wodę przez następne pięć lat – oznajmił nieco bełkotliwie, ale bardzo pewnie.
Odziany w szarą tunikę i czarny płaszcz czarnoksiężnik, którym był Asandir z Ligi Siedmiu, zatrzymał się przed prorokiem. Wiatr rozwiewał jego siwe włosy, a na twarzy zagościło nagłe zdumienie.
– Czy mówisz o Proroctwie Zachodniej Bramy? – spytał zwodniczo grzecznym tonem.
Dakar poczuł, jak jego żołądek się kurczy, i przeklął pod nosem. Albo był zbyt trzeźwy, żeby nie odczuwać strachu przed naganą, jakiej się spodziewał, albo zbyt pijany, żeby zwalczyć ogarniające go mdłości. Asandir rzadko okazywał pobłażanie swoim uczniom. Mimo to jednak Dakar zdołał się uśmiechnąć z wyraźnym wysiłkiem.
– Świat oceanów Dascen Elur, sam sobie trwał przez pięć setek lat – przytoczył wers, cytując najwidoczniej samego siebie.
– Kształt nadali mu królowie ludzi, niewprawny owoc człowieczych rąk – dokończył cierpko Asandir. Ręce książąt, pomyślał, które miały przywrócić porządek światu znającemu przez ostatnie pół wieku tylko barbarzyńskie rozwiązania, rozkład i wieczną mgłę. Czarnoksiężnik ciągle się uśmiechał. – Ale te przepowiedziane przez ciebie ręce nie są już nienarodzone, mój przyjacielu. Nadchodzi czas zmian.
Minęła dłuższa chwila, zanim wieść przedarła się przez zamulony umysł pijaka. Kiedy Dakar wreszcie zrozumiał, zapiał i przewrócił się na plecy wprost w kępę trojeści. Strączki eksplodowały pod naciskiem jego ciała, strzelając wkoło setkami ziarenek. Nasiona nie były okrągłe, jasne i zdrowe, ale pokryte pleśnią, która rozwijała się na roślinach porastających wilgotne i bezsłoneczne mokradła.
– Gdzie? – zapytał Dakar. – Kto? – padło następne pytanie. – S’Ahelas, s’Ellestrion, s’Ffalenn, czy może lepiej s’Ilessid? Postawiłem na ostatniego sporą sumkę.
– Uspokój się – Asandir natychmiast przerwał tę beztroską wyliczankę. – Wyruszamy natychmiast do Zachodniej Bramy.
Dakar, przez nieuwagę, wciągnął do nosa nasiona trojeści i kichnął głośno.
– Powiedz kto. Przecież mam prawo wiedzieć. To moja przepowiednia… – Ostatnie słowo niemalże wycharczał, gdyż czubek buta Asandira szturchnął go mocno w żebra.
– Chodź ze mną, to zobaczysz, mój pijany proroku. Sethvir dopiero mnie powiadomił. Brama Końca Świata, prowadząca do Dascen Elur, otworzyła się dzisiaj rano. Jeżeli twój s’Ilessid jest już po tej stronie, cierpi właśnie z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu niedogodności, jakie mogą go spotkać na Czerwonej Pustyni. Zakładając, że to przeżyje, spotkamy go za pięć dni, bo tyle zajmie nam droga do bramy.
– Żadnego alkoholu – jęknął Dakar. – Żadnych kobiet, a tylko długa paskudna droga i boląca głowa. – Stanął niepewnie na drżących nogach, niski i pulchny, o sprytnej twarzy okolonej sztywną rudą brodą, w którą wplątały się nasiona trojeści, niczym białe piórka.
Asandir obrzucił go spojrzeniem; pod jego ciężarem policzki i czoło proroka pokryły się kropelkami potu.
– Jeżeli to nie jest s’Ilessid, to przez następne pięć lat nie tkniesz alkoholu, pamiętasz swoje przyrzeczenie?
– Następnym razem przypomnij mi, żebym ugryzł się w język – mruknął Dakar. Ale w jego słowach nie było rezygnacji. W jego cynamonowych oczach, skrytych pod ciężkimi powiekami, błyszczało podniecenie. Nareszcie koniec czekania. Przez Zachodnią Bramę przeszedł właśnie potomek królewskich rodów Athery, a wraz z nim nowe możliwości i talenty. „To on zniszczy Upiora Mgieł i słońce Athery zalśni znów”. Winne grona ponownie będą dojrzewać pod jasnym słońcem, a wino w kadziach nigdy już nie skwaśnieje i się nie zepsuje… Dakar zachichotał i ruszył szybko w kierunku mokrych od mgły dachów stajni przy tawernie.
Asandir, pewny siebie i wiecznie młody, podążył za nim. Surowy krój jego płaszcza i lamowana taśmą tunika kontrastowały mocno z poplamionym kubrakiem, który ciasno opinał krągłą sylwetkę Dakara.
– Nieco rozwagi, mój proroku – skarcił Dakara czarnoksiężnik. – Proroctwa często spełniają się w bardzo pokrętny sposób. – Ale nawet jeżeli Asandir wiedział, że obiecane talenty zostały podzielone pomiędzy książętami, którzy toczyli między sobą krwawe wojny od siedmiu pokoleń, nic nie powiedział.
Trzy światy
W zamku Amrothu król świętuje wygnanie swojego najbardziej znienawidzonego wroga, ale kiedy dostrzega nieobecność swego pierworodnego syna, jest już z późno…
• • •
W zakurzonym wąwozie pomiędzy dwoma wydmami o rdzawym kolorze pokręcone drzewa rzucają cień na oplecioną bluszczem fontannę, chroniąc wysuszony marmur przed promieniami szkarłatnego słońca…
• • •
W świecie odległym od fontanny i pustyni czarodziejka patrzy na obraz maga i proroka, którzy w pośpiechu jadą przez mgłę, a z miażdżonych końskimi kopytami łodyg paproci spadają na ziemię krople wilgoci…
Kto pije tę wodę,
Przeżyje pięć setek lat.
Lecz młodość pełna będzie łez
I żałości, córki śmierci.
Inskrypcja na Fontannie Pięciu Wieków Daviena, Trzecia Era 3140

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.