powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LV)
maj 2006

Halo, chciałbym nawiązać dialog: Wszystko gra
‹Wszystko gra›
Czy w nowym filmie Woody’ego Allena rzeczywiście wszystko gra? Czy w niektórych kwestiach rzeczywiście nie da się dojść do porozumienia? W dzisiejszym odcinku: „Wszystko gra”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 60%.
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Bartosz Sztybor: Wybrałem „Wszystko gra” z jednej prostej przyczyny. To nowy film Woody’ego Allena, a każdy jego kolejny projekt wzbudza emocje i jest – mniejszym lub większym – wydarzeniem kulturalnym. Chciałbym więc, aby i nam udzieliły się te emocje.
Piotr Dobry: No cóż, przyznam, że ostatnie projekty Allena nie wzbudziły u mnie żadnych emocji. Nie nazwałbym ich też wydarzeniami kulturalnymi – nawet mniejszymi. Niemniej we „Wszystko gra” rzeczywiście jakieś tam emocje były. Nic specjalnego, ale i tak uważam film za najlepszy, jaki Allen nakręcił od dekady albo i dalej.
BS: Oj, przesada, przesada i to gruba przesada. Allen kręcił zawsze bardzo dobre filmy, a te ostatnie – oczywiście gorsze – to na pewno należy nazwać dobrymi (oprócz jednego wyjątku). Czy „Wszystko gra” jest najlepszym od dekady? Raczej nie, ale na pewno innym i całkiem dobrym kierunkiem re-rozwoju.
PD: Faktycznie dobrym kierunkiem – bo strasznie mi ulżyło na widok zmiany środowiska, otoczenia, miejsca akcji itd. – ale czy rozwoju? Kolejny raz niczego się od Allena nie dowiedziałem. Nawet jednego dialogu nie zapamiętałem...
BS: To trochę dziwnymi kryteriami oceniasz filmy Allena.
PD: Dlaczego dziwnymi?
BS: Dowiadywanie się czegoś i zapamiętywanie dialogów.
PD: Jeśli idę do kina na Allena, to mam prawo oczekiwać czegoś więcej ponad to, kiedy idę do kina na Singletona. I nie chcę od razu jakichś prawd objawionych, wystarczyłoby mi kilka celnych spostrzeżeń, jakaś prawda na temat relacji międzyludzkich, związków. A tu co? Guzik. „Zbrodnia i kara” ze zmienionym zakończeniem, wielkie mi rzeczy. Zaś co do dialogów, to nie rozumiem, czemu się dziwisz – przecież Allen był niegdyś uważany za najwybitniejszego specjalistę od nich w całym światowym kinie.
BS: To, że był uważany za najwybitniejszego specjalistę od dialogów, nie jest powodem, by oceniać jakość filmu na podstawie poziomu dialogów albo swojej słabej pamięci. Oprócz tego „Zbrodni i kary” jest tutaj naprawdę niewiele, więc nie wiem „o co cho”. Relacje międzyludzkie też są, a nawet ciekawe spojrzenie na... hmm... los.
PD: Ciekawe? Naciągane jak ta lala. Poza tym, dlaczego od ex-speca od dialogów mam nie wymagać dobrej jakości tychże? Ale to oczywiście tylko jedna para kaloszy. Ogólnie na duży plus zapisuję to, że prawie w ogóle się nie nudziłem, a momentami nawet oglądałem z zainteresowaniem, co przy Woodym Allenie nie zdarzyło mi się od bardzo dawna.
BS: Od ex-speca od dialogów możesz, a nawet powinieneś wymagać dobrych dialogów, ale sprowadzanie ich do wyznacznika jakości filmu jest sporą przesadą. A odnośnie tych relacji, to co było w nich naciągane?
PD: Ale ja ich nie sprowadzam do „wyznacznika jakości filmu”, tylko do jednego z wyznaczników. W tego typu filmach wydaje mi się to oczywiste, więc przestań demonizować. W końcu to tylko jedna składowa, z innymi poszło lepiej. A odnośnie tych relacji, to mnóstwo tu było scen i wątków naciąganych. Jak dla mnie aż za dużo. Na przykład to, że narkoman znajduje obrączkę (gdzieś w Londynie!), którą wyrzucił morderca (gdzieś w Londynie!), a następnie zostaje zabity w jakichś porachunkach narkomanów i mordercy wszystko uchodzi na sucho. Albo to, że bohater kilkadziesiąt razy może być przyłapany na kłamstwie / kradzieży / zdradzie, ale zawsze udaje mu się o włos. Nie tyle mam o to pretensje, co raczej dziwię się, że nikomu to nie przeszkadza – a już kompletnie nie przeszkadza tym, co szydzili z „Miasta gniewu” Haggisa – podczas gdy akurat tam te zbiegi okoliczności były podporządkowane ogólnej myśli filmu.
BS: U Haggisa było to podporządkowanie pod określoną tezę, co mogło drażnić, ale nie powinno. U Allena to konwencja tragedii i obecnego tam zawsze fatum, co może drażnić, ale nie powinno.
PD: Nie, konwencja tragedii nie narzuca z góry takich kawałków, że akcja rozgrywa się w obrębie kilku dzielnic, bohater urywa się wielokrotnie z pracy (u teścia), odbiera tajemnicze telefony w najmniej odpowiednich porach, kłóci się z laską przed wejściem do budynku, gdzie pracuje, i nikt – poza małżonką – o nic go nie podejrzewa, nikt go nie przyłapuje, nikt go nie widzi (a jak już jakiś jeden koleś mało co go nie wsypuje, wszystko obraca się w żart). Małżonka też niby przez chwilę coś podejrzewa, ale wystarcza jej kilka banalnych wykrętów i tekstów w stylu „nie bądź głupia”, by z miejsca uwierzyć i zapomnieć o całej sprawie. A niby taka inteligentka z wyższych sfer...
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
BS: Konwencja tragedii narzuca obecność fatum i to zostało zachowane. Wszyscy mu bezgranicznie ufali, więc nie wiem, czemu ktoś miałby mieć jakiekolwiek podejrzenia. Już na samym początku Allen zaznaczył, że rodzice zobaczyli w Rhysie-Meyersie idealną partię dla ich córeczki. Ona była w nim bezgranicznie zakochana, a po drugie było rozpieszczoną i słodką idiotką, więc banalne wykręty jej w pełni wystarczyły. A tak w ogóle, to czemu masz pretensje do tego niby-naciągania, skoro naciągane patenty z „Miasta gniewu” Cię nie zirytowały?
PD: Bo w „Mieście gniewu” były one podporządkowane pod określoną tezę, więc czemu miałyby mnie drażnić? Ponadto tam otrzymałem cenny komentarz społeczny i wielkie emocje, a tutaj nic z tych rzeczy. A poza tym odpowiadasz na moje zarzuty wybiórczo i nie satysfakcjonuje mnie wyjaśnienie, że rodzina mu bezgranicznie ufała. Ale, pomijając rodzinę, dlaczego nikt nigdy go nie zobaczył, nie wpadł na niego na mieście, jak cichaczem przemykał do kochanki? Całe jego otoczenie to byli bardzo aktywni ludzie, nie siedzieli w czterech ścian. Najbardziej rozdrażniła mnie awantura przed jego pracą, kiedy Scarlett darła się w niebogłosy i nikt nie zwrócił uwagi. A wątek narkomański zirytował mnie już kompletnie.
BS: Nikt go nie zobaczył, bo taka była konwencja. Nie czujesz klimatu? Chodziło o to, że każdy człowiek może dokonać zbrodni, która praktycznie powinna się rypnąć już w czasie przygotowań (jak to było z Raskolnikowem), ale okazuje się zbrodnią doskonałą. Allen pokazuje, że los potrafi płatać zaskakujące figle. „Zwykły frajer” może dokonać zbrodni doskonałej i przerzucić tenisową piłeczkę na stronę przeciwnika. Piłeczkę, która przez cały film turla się po siatce. Jeśli natomiast chcesz racjonalnych wyjaśnień, to proszę. Kto go miał zobaczyć? Wyścigowe szczury, które siedzą w pracy od 9 do 17, czyli w przedziale czasowym odpowiadającym jego wypadom? Może znajomi, którzy są aktywni, ale zamiast chodzić po ulicach, wolą się rozbijać taksówkami i limuzynami, by dotrzeć do teatru czy galerii? Odnośnie Scarlett, to zwróciłbyś uwagę na drącą się kobietę po drugiej stronie ulicy? Ja bym pewnie spojrzał i pomyślał, że to skończona wariatka, i wierzę, że Londyńczycy mijający ją wtedy też tak pomyśleli. Możesz wyjaśnić, co Cię zirytowało w wątku narkomańskim?
PD: Ale Scarlett nie darła się po drugiej stronie ulicy, tylko pod budynkiem, z którego wyszedł Rhys-Meyers i to nie sam. W dodatku krzyczała imię żony Meyersa, a to powinno przecież zwrócić uwagę choćby jednego pracownika firmy ojca żony Meyersa... Wkurzające tym bardziej, że w tej akurat scenie nawet nie widać tej niby-zamierzonej konwencji, jak to sobie ubzdurałeś, bo film mógłby spokojnie obejść się bez niej. W wątku narkomańskim zirytowało mnie to, o czym już Ci mówiłem – idiotyczny wątek z obrączką. Można było przecież skończyć wcześniej, zaraz po zabójstwach. Wtedy rzeczywiście byłoby jakieś niedopowiedzenie, a tak, im dalej w las, tym bardziej to naciągane, łopatologiczne i denerwujące, że o cytowaniu Sofoklesa na sam koniec nie wspomnę...
BS: Ja tam nie widziałem żadnych pracowników i nie słyszałem, by mówiła nazwisko żony Meyersa. Natomiast pominę milczeniem stwierdzenie, że film mógłby się obyć bez konwencji, w której całkowicie został zrobiony. Pogubiłem się w tej filozofii po prostu. Wątek z obrączką – co dokładnie? Tragedia z niedopowiedzeniem? Przecież o to chodzi, żeby dociągnąć temat do końca i sprawić widzom psikus, że tragedia według Allena kieruje się troszkę innymi prawami. A cytat z Sofoklesa był rzeczywiście żenujący i wtedy myślałem, że puszczę pawiana.
PD: To weź mnie lepiej słuchaj, bo nie chodziło mi obycie się bez konwencji, a bez tej konkretnej sceny, która niczego szczególnego nie wnosiła. Wątek z obrączką – całokształt na linii Rhys-Meyers-obrączka-narkoman... O jaki znowu psikus i inne prawa Ci chodzi?
BS: Ale co w tym wątku było nie tak? Bo nadal nie wiem, a nie chcę dociekać, bo znów powiesz, że źle słucham. Tragedia Allena kieruje się innymi prawami niż klasyczna tragedia i na tym właśnie polega psikus. Jest zbrodnia, a nie ma kary.
PD: No i co z tego? Nie Allen pierwszy pokazał zbrodnię bez kary. A źle mnie dziś słuchasz chyba od samego początku, bo już Ci wyjaśniałem kilkadziesiąt minut temu, co w tym wątku było nie tak. Powtórzę: obrączkę znajduje akurat narkoman (czyli reprezentant grupy społecznej podejrzewanej przez policję o te dwa morderstwa), po czym zostaje zabity w nie do końca jasnych okolicznościach dlatego, żeby Allen mógł pokazać zbrodniarza wymykającego się karze. No i nie wiem, mam bić brawa?
BS: „Niech się dzieje wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba”.
PD: Tak, wiem, „zwykły frajer” może dokonać zbrodni doskonałej. Genialne odkrycie.
BS: A było takie?
PD: Mnie się pytasz? To Ty się podniecałeś tą piłeczką turlającą się po siatce przez cały film.
BS: Chodzi mi o to, czy ktoś wcześniej coś takiego odkrył.
PD: A skąd. Allen jest tu prekursorem.
BS: No właśnie, czyli jednak odkrywcze. Dlaczego więc toczysz pianę i mówisz, że nie jest oryginalny?
PD: Jakbyś nie zauważył, to ironizuję. Pewnie, że ktoś wcześniej to odkrył. Na przykład taki „zwykły frajer” Jason Voorhees – on wie, że nawet jak go utłuką po dokonaniu serii zbrodni, to i tak powróci w piętnastym sequelu. Może więc mordować do woli. Zbrodnia doskonała.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
BS: Bullshit!
PD: Michael Myers?
BS: Ej stary, nie trzep fujary!
PD: No to niech będzie cała rodzinka z „Domu 1000 trupów”. Seria zbrodni doskonałych, które wykryte zostały dopiero w sequelu. We „Wszystko gra 2” bohaterem mógłby zostać James Nesbitt i też wykryć w końcu zbrodnię Rhysa-Meyersa.
BS: Widzę, że Twoja erudycja ściga się z inteligencją.
PD: Czy jak nakręcę komedię romantyczną, w finale której bohaterowie giną, to będę odkrywczy?
BS: Nie nakręcisz.
PD: Czy jak Allen nakręciłby komedię romantyczną, w finale której bohaterowie giną, to będzie odkrywczy?
BS: Tak.
PD: No to widocznie inaczej rozumujemy pojęcie „odkrywczość”.
BS: Nie, po prostu Ty nie potrafisz wyjaśnić, co to znaczy.
PD: No, nie kojarzę w tej chwili słownikowej definicji. Ale wydaje mi się, że ludzkość zna setki przypadków nigdy nie wykrytych zbrodni doskonałych, dokonanych przez „zwykłych frajerów”. I że droga do tych zbrodni nie jest tak kręta jak u Allena. Czasem wystarczy nie trzymać trupów w lodówce albo w beczce przed domem.
BS: Ludzkość zna mnóstwo przypadków wszystkiego, co zaprzecza oryginalności jakiegokolwiek filmu. Odkrywczość w filmie mierzy się też przecież tym, że w kinie podobnej rzeczy jeszcze nie było albo nie było jej przedstawionej w taki sposób. A Ty też trochę mylisz fakty i zdaje mi się, że nie zauważasz – istotnej dla kontekstu – siły przypadku. Tu nie chodzi o to, że „frajer” dokonuje zbrodni doskonałej, ale o to, że znienawidzone przez wszystkich bohaterów tragicznych fatum zamienia się tutaj w łut szczęścia.
PD: Rozumiem cel, nie podobają mi się środki. Jak wyjaśnisz na przykład taką kwestię, że Rhys-Meyers wali z dubeltówy dwa razy w pomieszczeniach (w tym raz na klatce schodowej, gdzie zawsze jest duże echo) i nikt się nie zainteresuje? A potem, jak w pośpiechu wychodzi, mija go jakiś starszy facet i bacznie mu się przygląda. Zakładam, że ów jegomość nie jest zbłąkanym turystą, tylko mieszka gdzieś w pobliżu. A nawet jeśli mieszka gdzieś dalej i nie zwabią go na miejsce, świeżo po wykryciu zbrodni, policyjne syreny, to i tak nazajutrz huczy od tej zbrodni cały Londyn...
BS: Nie huczy cały Londyn, bo informacja o śmierci dwóch kobiet była na jakiejś stronie ze środka. Nikt się nie zainteresuje, bo nikogo tam raczej nie było w danej chwili. Była bezrobotna Scarlett, emerytowana babka i jakiś japiszon, który się przecież zainteresował. Starszy jegomość spokojnie mógł zapamiętać Meyersa, ale właśnie naciągane byłoby skojarzenie przez faceta faktów i późniejsze rozpoznanie mordercy. Allen rezygnuje ze stereotypu drobnego detalu, który zdradza mordercę (chociaż mocno się nim bawi). Zauważ, że właśnie z takiego motywu korzysta większość thrillerów, co w naturalnych okolicznościach jest raczej nielogiczne. Percepcja człowieka jest bardzo zwodnicza, a zwykły przechodzień nie jest żadnym wyjątkiem od reguły.
PD: Nie zgadzam się. Nieprawdopodobne jest właśnie to, że nikt nigdy – czy to przy licznych skokach w bok, czy później morderstwie – nie kojarzył Rhysa-Meyersa choćby z widzenia. A co z dubeltówką?
BS: Może i każdy kojarzył Meyersa z widzenia, ale po prostu nie skojarzył faktów. A co z dubeltówką?
PD: No pewnie, wszyscy byli „zwykłymi frajerami”. A właśnie jest na odwrót – większość ludzi ma utrwalony pewien obraz miejsc, w których żyją lub w obrębie których się poruszają, i z łatwością orientują się, kiedy coś im zaczyna nie grać, nie pasować. Jak to co z dubeltówką? To, że nikt jej nie słyszał.
BS: No przecież wyjaśniłem to już – nikogo zapewne nie było w kamienicy. A ludzie mają utrwalony obraz miejsc i innych rzeczy, ale – mówię Ci to po raz setny – nie kojarzą faktów. Czemu ma coś nie grać postronnej osobie, która widziała Meyersa mimochodem? Ona tylko przyswaja informacje, ale ich nie przetwarza.
PD: A ja Ci mówię, że jakbym wszedł do kamienicy i na klatce schodowej pierdolnął z dubeltówy, to zlecieliby się nie tylko mieszkańcy owej kamienicy, ale i kilku sąsiednich, i paru przechodniów. Człowiek z natury jest ciekawski. A postronnej osobie musiało coś nie grać w wizerunku spieszącego się, spoconego Meyersa, wodzącego rozbieganym wzrokiem, skoro się za nim obejrzała. Ludzi wyróżniających się w jakiś sposób zapamiętuje się łatwiej. Kiedy dziś rano stałem na przystanku i przez ten czas, gdy czekałem na autobus, przewinęło się jakieś kilkaset osób, ja zapamiętałem tylko śmiesznego typa o twarzy Alana Aldy, który w bardzo komiczny sposób się potknął. Więc daruj sobie powtarzanie mi po raz sto pierwszy, że ludzie nie kojarzą faktów, bo przez te sto razy powinieneś się już zorientować, że najwyraźniej myślę inaczej, a Ty nie jesteś tutaj żadną wyrocznią...
BS: Ale ja przecież wiem, że myślisz inaczej. Chyba po to jest ta dyskusja. Nie mam tradycji, by wbijać komuś do głowy jedną słuszną interpretację, a staram Ci się przybliżyć swoją. Odnośnie przystanku, to pójdźmy dalej. Jutro w którejś z gazet jest informacja, że w tych godzinach ktoś zamordował babkę z pobliskiego kiosku. Był to na pewno ten Alda-type, ale Ty po prostu nie kupiłeś tej gazety. Staruszek od Meyersa też mógł tego nie zrobić. Natomiast wracając do dubeltówki, to nawet jeśli ktoś by był – chociaż zdaje mi się, że nikogo nie było – i tak nie wyszedłby na korytarz. Wychodzisz, kiedy usłyszysz petardę za szybą? Nie! Kiedy z Krzyśkiem rzucaliśmy w Twój dach bryłami śniegu, to wyjrzałeś dopiero po piątym huknięciu. Meyers oddał dwa strzały. Też byś nie wyszedł. Huk strzelby jest dość zwyczajny i nie różni się od dźwięku większej petardy. Ludzie to wścibskie stworzenia, ale jeszcze bardziej leniwe.
PD: Gdybać można sobie do woli, a i tak zachowanie się w danej sytuacji zależy od indywidualnego człowieka. Koniec końców, mimo że do logiki trudno się przyczepić, uważam ten film za mocno naciągany i niewiarygodny. I tyle.
BS: No i Twoje zdrowie. Ja uważam inaczej.
PD: OK.



Tytuł: Wszystko gra
Tytuł oryginalny: Match Point
Reżyseria: Woody Allen
Zdjęcia: Remi Adefarasin
Scenariusz: Woody Allen
Obsada: Jonathan Rhys-Meyers, Scarlett Johansson, Alexander Armstrong, Paul Kaye, Matthew Goode, Brian Cox, Emily Mortimer, Simon Kunz, Miranda Raison, Rose Keegan, Zoe Telford, Colin Salmon, Toby Kebbell, Steve Pemberton, Ewen Bremner, James Nesbitt
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Luksemburg, USA, Wielka Brytania
Dystrybutor: SPI
Data premiery: 7 kwietnia 2006
Czas projekcji: 124 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat, thriller
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.