powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LV)
maj 2006

Wąż Marlo, tom 1
Marcin Wroński
ciąg dalszy z poprzedniej strony
III
Gdy z bólem otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą moją Severię, która z zatroskaną miną obmywała mi twarz wodą z octem. Chustka co i raz nasączała się krwią i brudem, a ona płukała ją w srebrnej misie. Przymknąłem oczy, zanim dostrzegła, że jestem przytomny. Było mi…
No właśnie, nie umiem już powiedzieć, jak naprawdę mi było. Dziś wiem, że to właśnie w tamtej chwili poczułem, czym jest miłość. Najpiękniejsza ladacznica stolicy świata stała mi się zarazem matką i starszą siostrą. Mały Marlo pobił się z chłopakami, a ona dotyka pachnącymi palcami jego ran, ostrożnie, by nie przysporzyć bólu…
Jednak wówczas bardziej niż miłość widziałem w sobie wstyd, że nie stoję przed nią zwycięski, tylko leżę pokonany. To ona wygrała ledwie dwadzieścia dni po tym, jak pierwszy raz ujrzałem ją na moście. Matka-Księżyc w świątyni miała dwadzieścia dziewięć twarzy, a ta kobieta zwyciężyła, nie musząc nawet sięgać po wszystkie ze swych przewrotnych broni. Cóż mogłem więc zrobić lepszego, niż udawać, że nie wróciłem jeszcze do przytomności? Nie poruszyłem się, nawet gdy kropla kwaśnej wody wpłynęła mi do oka, dlatego jestem pewien, że choć nie w pełni rozumiałem własne uczucia, instynkt kazał mi sycić się tą jedyną chwilą i za nic jej nie przerywać. Może nawet przemknęło mi przez myśl, że jestem już prawie jej mężem, a ona jak żona wojownika opatruje moje rany? Nie pamiętam. Myśli było wiele i jedno pewne – żadna z nich nie należała do węża, a wszystkie do chłopaka, któremu życie pierwszy raz dało poznać, czym jest opiekuńczy dotyk kobiety.
Chustka cicho chlupnęła w misę i Severia wyszła, bezgłośnie zamykając drzwi. Nie miałem już matki, siostry ani żony. Zostałem sam z własnymi myślami i snami.
• • •
– Bez obawy. Będzie żył – szepnął arcymag Valto. Chłopiec oddychał równo, sennie, tylko raz po raz któraś z pulsujących ran przypominała sobie o bólu i na jego twarzy pojawiał się niespokojny grymas.
Severia stała tyłem do stołu, z którego nie usunięto w porę postawionych tam przed południem mis z owocami i teraz unosił się nad nimi lekki zapach kwaśniejącego soku, wabiąc małe muszki. Mocniej oparła ręce na blacie, zacisnęła dłonie w pięści.
– Żył, panie?! – westchnęła. – To za mało.
– W trzy święta wszystko zagoi się bez śladu. Młody. Myśli też ma zdrowe. – Arcymag wstał z zydla, a jego czarna toga omiotła podłogę, odsłaniając na chwilę chudą stopę i złocony sandał. – Nie martw się – dodał zadowolony, patrząc na zamknięte powieki Marla.
– Zatem trudziłam cię bez potrzeby, panie?
– O nie, na pewno nie bez potrzeby. – Podszedł do niej i złożył dłonie razem, tak że obie schowały się w rękawach jego długiej szaty.
Odwróciła się gwałtownie, żeby na niego nie patrzeć lub raczej żeby on nie widział jej oczu. Chwyciła z misy jabłko, zbliżyła do nosa i odłożyła z obrzydzeniem. Mogła się spodziewać, że Valto nie poprzestanie na długu wdzięczności. Zaczęła żałować, że posłała właśnie po niego, a nie wezwała pierwszego z brzegu uzdrawiacza. Co prawda nazajutrz pół miasta by plotkowało, że przed jej domem został pobity zakochany dzieciak, ona zaś teraz go pielęgnuje. Tak, tak, ja też tam jutro pójdę i dam se natłuc po pysku – zaczęto by rechotać w Dzielnicy Sług, ale to są sprawy, które choć przylepiają się do ubrania jak błoto, to odpadają, gdy przyschną. Co innego arcymag – on zostawia plamy. Może i niewidoczne dla innych, jednak nie do sprania.
– Czego chcesz, panie?
– Nie krzycz tak głośno, bo się obudzi – syknął. Objął ją sztywno za ramię i zniżając głowę do jej kształtnego ucha, zaczął szeptać: – A czego chcę? Zawsze tego samego. Żebyś nie zapomniała, czyjej przyjaźni zawdzięczasz to, kim jesteś. Nie łudź się, Severio, wąż przypełznie i odpełznie. Tak samo stary Omar jak i każdy inny. A ja zostanę. Podoba mi się ten chłopak.
– To go weź, tylko szybko, bo jak się zbudzi… – parsknęła, ze złością odwracając się ku niemu, ale nie zdołała dokończyć, bo złapał ją za usta i boleśnie wbił palce w policzki.
– Pamiętaj, z kim mówisz, dziwko! Tu Dzielnica Rodów, nie twoje brudne przedmieście. Chcesz może tam wrócić? Mogę mieć każdy tyłek i każde usta w tym mieście. No, prawie każde! Bez twych prostackich porad.
Pogłaskał ją po włosach. Dziwnie – ani opiekuńczo, ani pożądliwie. Głaskał, jakby chciał udusić. Poczuła, jak po uchu prześlizguje się rękaw szaty maga. Dziwny materiał, lekki, niedrapiący, ale mimo to bardzo nieprzyjemny w dotyku. Miała wrażenie, że jej włosy przylepiają się do ubrania Valta, wystarczy jeden nagły ruch jego ręki, a wyrwie wszystkie. Gdy rękaw maga znów zbłądził w pobliże ucha, maleńka błyskawica ukłuła ją jak igła. Stłumiła okrzyk – bardziej strachu niż bólu.
– Wy…acz – wykrztusiła.
Puścił ją i otarł rękę w togę.
– Wybaczam. Ty również nie chowaj urazy. Jak to między przyjaciółmi.
– Czym mogę się odwdzięczyć za twoją dzisiejszą pomoc, panie?
– Teraz już lepiej. Niczym, Severio, po prostu miej go na oku. I teraz, i potem. Podoba mi się ten chłopak, ale nie z tego powodu, co myślisz. Będzie z niego wyjątkowo jadowity wąż. I jeszcze bardzo nam się przyda.
– Nam?
– A tak. Tobie, mnie, no i Aytlanowi.
Marlo poruszył się naraz niespokojnie na łożu. Arcymag Valto położył palec na ustach i wyszedł bez słowa.
• • •
Mag miał rację: wąż przypełznie i odpełznie, a Severia, której ambicje i głód złota stale rosły, potrzebowała potężnych przyjaciół. Tymczasem w Mieście Trzech Słońc tylko dwie rzeczy były pewne – rzeka Der i Wszechnica Sztuki Magicznej. Stojąc na małej wysepce niedaleko portu wojennego, dla niezorientowanego przybysza musiała wyglądać raczej na fortecę albo więzienie niż uczelnię dla wybrańców. I jedyne miejsce w cywilizowanym świecie, gdzie ludziom wolno mierzyć się z Żywiołami. Nikt prócz królów nie mógł bez zaproszenia przekroczyć mostu łączącego to dziwne miejsce z resztą miasta i dzięki temu z upływem czasu zmieniali się tam tylko ludzie, nie sama Wszechnica. Przyjaźń z nią była pewniejsza niż kredyt w Gildii Kupieckiej, choć ani radosna, ani przyjemna.
Magowie wykorzystywali Severię dla jakichś sobie tylko znanych celów? Tak, to pewne, któż jednak nie wykorzysta kobiety, zwłaszcza gdy ma władzę! Pierwsza ladacznica Trzech Słońc wiedziała o tym więcej niż którakolwiek w jej fachu, różniło ją tylko to, że zawsze starała się swoją niezależność sprzedać jak najdrożej. W tej licytacji Wszechnica zdecydowanie górowała nad wężami.
Jednak patrząc na śpiącego chłopaka, nie mogła się opędzić od smutnych myśli. Jak każdy sprytny pośrednik czy lichwiarz, dopóki nie występował konflikt interesów, starała się wszystkim dogodzić i ze wszystkimi żyć w zgodzie. Mistrz Omar pozwolił przecież kiedyś i jej liznąć nieco wężowych sztuczek, a teraz, wzywając arcymaga Valta, niechcący wystawiła Marla na jakieś przyszłe, nieznane jeszcze niebezpieczeństwo. Ucznia jej mistrza, więc brata… Próbowała przekonać samą siebie, że nie z każdej chmury jest zaraz burza, jednak jakieś bardzo jeszcze odległe przeczucie podpowiadało co innego. Nie powinna! Obeszłoby się bez magów!
– Masz rację, przyjaciółko – usłyszała nagle. – To nie było niezbędne. Wystarczyło wezwać mnie, choć rozumiem…
– Myślałam, że jesteś przy nim, Omarze – przerwała.
– …choć rozumiem, dlaczego tak się stało. – Zrobił kilka kroków w jej stronę, uśmiechając się i rozkładając ręce. Czy był to ten prymitywny męski gest addlijskich myśliwych: nie mam broni, czy może chciał ją objąć? Nie wiedziała.
– Czyżby ten mały przemówił ci do serca? – zapytał z uśmiechem wąż, przystając na wyciągnięcie ramienia od niej.
– Wiesz dobrze, mistrzu, że do mojego serca przemawiają tylko monety – spróbowała również się uśmiechnąć. – Najlepiej złote.
– Właśnie tak powinnaś myśleć, Severio. Nie da ci to dozgonnych przyjaciół, ale też i nie będziesz mieć śmiertelnych wrogów. Zatem dobra odpowiedź, choć nieszczera. Pomyślałaś przecież, że twoi chłopcy być może przesadzili i mój obiecujący uczeń wkrótce będzie martwy. Ale nie obawiaj się, córko, nie tak łatwo zabić węża! Powiem ci coś jeszcze, on wcale nie jest nieprzytomny. Budzi się, zasypia, majaczy. Nie kontroluje w pełni swego umysłu. Ale jedno jest pewne: wie, co się wokół niego dzieje. Oszukał i ciebie, i arcymaga. Widać, że to mój uczeń, czyż nie?
– Wie, że Valto tu był?
– Tego nie powiedziałem. Z pewnością wie, że żyje i jest w twoim domu. A reszta jeszcze może mu się mieszać ze snami. Nie martw się, przyjaciółko, z tego maga może będziemy jeszcze mieli pożytek. Tylko powiedz, czego chciał. I tak się dowiem, ale lepiej prędzej niż później, prawda?
• • •
Marlo szybko wydobrzał, ale wolał udawać bezsilnego. Choć Severia nie traktowała go jak mężczyzny, jednak przynajmniej była blisko niego. Siedziała obok cały dzień, nieraz pół nocy, a on czuł znacznie więcej niż wtedy, gdy pierwszy raz znalazł się w jej łożu. Jednak któregoś razu to nie ona, tylko jeden z osiłków przyniósł mu wieczerzę, a wkrótce potem chłopak usłyszał ożywione głosy na dole. Niczym zdradzany mąż wyśliznął się cicho ze swojej niewielkiej komnaty i ukląkł przy ozdobnej balustradzie u szczytu schodów. Stąd, ukryty, mógł obserwować salon pełen miękkich, leniwych mebli i panią tego domu sam na sam z jej gościem. A gdy już znikną w sypialni, wystarczyłoby przesunąć się kilka kroków i spojrzeć w drugą stronę przez małe okienko, niemal niewidoczne z wnętrza ciemnej miłosnej komnaty wypełnionej zapachami niczym dymem. Ta galeryjka z pewnością służyła mrukliwym strażnikom, być może widzieli nawet jego, kiedy…
Przerwał tę myśl, bo do salonu wszedł ten sam człowiek, od którego rękawa zaczęła się znajomość z pięknością Trzech Słońc.
– Szlachetny pan Larg! – wykrzyknęła piękna kurtyzana, krocząc tanecznie raz obok niego, to znów uprzejmie puszczając go przodem. A jednak w niewiarygodny sposób czyniła to cały czas tak, aby ani na chwilę nie tracił jej z oczu. – Cóż za zaszczyt! Gdy twój sługa przyniósł list, długo nie mogłam uwierzyć. Pałac królów ma dla swych gości przecież tyle cudów, przy których mój skromny dom wydaje się jeszcze brzydszy – powiedziała, siadając na sofie. Suknia spłynęła po jej udzie, odsłaniając nogę aż po biodro.
Marlo drgnął. Widział to już, a jakże! I teraz na jego oczach kanclerz króla Daviego zmieniał się w miękką glinę, którą był, zanim bogowie postanowili ulepić z niej człowieka.
Addlijczyk rozglądał się po komnacie. Najpierw tylko z ciekawości, gdzie przyjdzie mu spędzić noc. Potem z zazdrością, że jego dwór pod Aabo wygląda mniej dostatnio niż dom prostytutki z Trzech Słońc – to właśnie wąż wyczytał w ruchach i myślach Larga.
– Zjazd królów trwa tak krótko, że nie sposób zobaczyć wszystkich cudów – odparł ten. – A widać warto!
– Naprawdę? To szczęście, że tak mówisz. – Znów zakręciła się, falując szatą, włosami, mieniąc się złotem. – Widziałam cię w orszaku, gdy wjeżdżałeś do miasta, a nawet… Nie, wstydzę się!
– Wiem, to ty niemal wpadłaś pod mojego konia! – Zachichotał jak dziewczyna, wskazując ją palcem. Wąż zdumiał się, ile nieporadności było w tym na pozór zwyczajnym, codziennym geście ludzi przyzwyczajonych do wydawania rozkazów. Gdyby ona była żmiją, a kanclerz myszą…
– Tak – spuściła głowę, a jej policzki pokrył rumieniec. Marlo znał tę sztuczkę. – Miałam nadzieję, że tego nie pamiętasz.
– Jak mógłbym nie pamiętać?! Cały czas… Więc to ty?!
Spojrzała na Addlijczyka spod rzęs, nadal zarumieniona jak dziewica, a jednocześnie szybkim i nieuchwytnym ruchem niczym jarmarczny magik ścisnęła spinkę na ramieniu. Suknia zsunęła się, oplątując jej stopy.
Larg chwycił Severię na ręce, szukając wzrokiem najwygodniejszej sofy. Wskazała mu ręką komnatę za zasłoną. Cały czas to ona tu rządziła.
– Opowiesz mi o swoim kraju i o królu, dobrze? – zapytała, lekko przygryzając mu ucho.
– Co cię to obchodzi, miła? Nie musisz przecież tym się zajmować.
– Ale ty się tym zajmujesz, panie! A ja chcę, żeby mój mężczyzna doznawał przy mnie prawdziwego spełnienia. Czegoś więcej niż tylko rozkoszy!
Marlo poderwał się czerwony z gniewu. Chciał ruszyć za nimi, ale ktoś położył mu rękę na ramieniu. Strząsnął ją pewien, że to któryś ze służących Severii.
– Ciii! – usłyszał jednak szept mistrza.
Co tu robisz, ojcze? – pomyślał.
Potem. Patrz, słuchaj i ucz się – poczuł w odpowiedzi.
Marlo patrzył i słuchał, i tej nocy nauczył się wiele o sztuce wydobywania sekretów. Nie topornymi narzędziami kata, nie ostrą myślą węża, ale stopniowym dozowaniem przyjemności. Widział też, że gdy tylko szlachetny Larg opuścił komnatę, Severia szybko skreśliła kilka słów na małym kawałku papieru, po czym potrząsnęła dzwonkiem. Eno pojawił się tak szybko, jakby całą noc czekał tylko na tę chwilę.
– Do Wszechnicy. Wiesz komu?
– Nie kłopocz się. Miałaś i tak ciężką noc, maleńka.
Wąż uśmiechnął się przekonany, że bezczelny sługa przynajmniej usłyszy parę słów, na jakie zasłużył. Chłopak co prawda zdążył już poznać łaskawość pani tego domu dla jej trzech zbirów, ale na takie poufałości na pewno im nie pozwala. Tymczasem tylko przeciągnęła się leniwie i gdy ten bezczelny gbur wyszedł z komnaty jednymi drzwiami, ona otworzyła drugie, prowadzące do łaźni.
Mistrz i uczeń przesunęli się na galeryjce i znów zajrzeli przez małe okienko. Severia właśnie pozbyła się szaty na oczach dwóch pozostałych, półnagich służących i powoli weszła do wody. Gdy usiadła, jeden zrobił jej oparcie z własnych ramion, a drugi zaczął masować kark.
– Jesteś dla mnie taki dobry, Luko… – zamruczała.
• • •
– Ogień nazbyt rozpalił w tobie Ziemię, Marlo – powiedział cicho mistrz – więc nic dziwnego, że rozum ci wyparował, a wola zaczęła tworzyć miraże. Będziesz kiedyś w Quetli czy na Pobrzeżu, to idź na pustynię. Zobaczysz na własne oczy, co teraz dzieje się w twojej głowie.
– To nie jest miraż, ojcze – syknął ze złością młody wąż. – Taki ma fach, więc rozumiem, kiedy oddaje się kanclerzom i innym podobnym. Ale to?! Ma gości w domu, powinna to uszanować.
– Uszanować, Marlo? – zaśmiał się Omar. – Piękny przykład szacunku: podglądać damę w kąpieli! Chodź, zanim powiesz coś jeszcze głupszego.
Mistrz zaciągnął ucznia do jego komnaty. Rozsiadł się na łóżku i patrzył, jak chłopak chodzi nerwowo z kąta w kąt.
– Cóż, jest wiele zabawnych historii o młodych głupcach, którzy zakochali się w prostytutce – powiedział wreszcie. – Usłyszysz je w każdym szynku.
– Nie! – Marlo zaczerwienił się. Choć minęło już ponad dwadzieścia dni, odkąd zobaczył Severię, słowo zakochany nawet nie przeszło mu przez myśl. – To nie może być. Jestem wężem.
– A ona żmiją. Ha, pasujecie do siebie!
– Nie zakochałem się, to tylko… Jak ona śmie kąpać się z tymi dwoma…
– Czyżbyś był również zazdrosny, Marlo? – usłyszał naraz głos Severii. Prawą dłonią opierała się o drzwi komnaty, lewą trzymała na ramieniu jednego ze swoich osiłków. – To mój najstarszy brat, Miko.
– Brat?
– Dziwisz się? Niby dlaczego miałabym płacić obcemu, który i tak za dodatkowy grosz gotów sprzedać tajemnice tego domu. Każdy kupiec ci powie, że najlepiej, gdy interesy zostają w rodzinie.
– A pozostali?
– Luko i Eno? To także moi starsi bracia. Wybacz, że pobili cię tamtej nocy. I tak miałeś dużo szczęścia…
– Chyba zapomniałaś, co ci już mówiłem, przyjaciółko – przerwał Omar. Przesunął się, robiąc jej miejsce na łóżku. – To oni mieli szczęście. Potrafiłby ich nawet zabić.
– Aż taki jesteś groźny, wężu? – zachichotała. Miko przyjrzał się chłopakowi i wzruszył ramionami. Nie uwierzył.
Marlo spojrzał na Severię, potem na swego mistrza.
– Kiedy to zaplanowałeś, ojcze? – spytał z wyrzutem. – To ty kazałeś jej tam na moście…
– Już dawno niczego nie nakazywałem naszej przyjaciółce. Okazja sama się nadarzyła, gdy ty połknąłeś haczyk, rybko! Przypomnij sobie, czy nie powtarzałem, że mnie nic do tego.
– Więc skąd ona wie? – Chłopak zacisnął pięści i potrząsnął nimi. – Po co ta kolejna próba? Chciałeś ze mnie zakpić? Pokazać mi, że jestem złym wężem?
– Opanuj się, synu! – Omar złapał go za ramię i siłą posadził obok siebie. – Nigdy nie zadałeś mi naraz tylu pytań. Po kolei. Ona wie, kim jestem, bo sam kiedyś pomogłem jej stawiać pierwsze kroki w Dzielnicy Rodów. A co do prób i kpin, powtórzę: Ogień nazbyt rozpalił w tobie Ziemię i gadasz od rzeczy. Sam poddałeś siebie próbie i przegrałeś. Sam nie spostrzegłeś, kiedy straciłeś rozum. Ale to dobrze! Następnym razem dostrzeżesz, gdy Chlu zacznie cię opuszczać. To twoja nauka. Pogrążałeś się we własnych uczuciach jak w bagnie i zamiast czekać spokojnie, aż bogowie podadzą ci kij, cały czas wierzgałeś i tonąłeś coraz głębiej. Nie było tak?
Marlo skinął głową.
– Severia i ja nieraz oddawaliśmy sobie drobne przysługi, chłopcze – ciągnął mistrz. – Też jestem przecież addlijski wieśniak, choć nie aż tak durny jak ty. A to duże miasto i nawet wąż może się zgubić bez przewodniczki, która zna tu każdy kamień. I każdego człowieka, który cokolwiek znaczy. Tobie też będzie pomagać, jeśli ładnie poprosisz. Prawda, przyjaciółko?
– Taki ładny chłopak nie musi mnie długo prosić. – Postąpiła kilka kroków i położyła młodemu wężowi ręce na ramionach. – Wybacz, ten zapach nie był przeznaczony dla ciebie, ale skoro już go powąchałeś…
• • •
Marlo niewiele spał tej nocy. Trudno było spać, mając ją przy sobie i wiedząc, że następnego ranka przyjdzie mu opuścić Miasto Trzech Słońc na wiele świąt, może nawet lat. Myślał nawet, że nigdy nie uśnie, że nigdy się nie nasyci. A jednak… Wydawało mu się, że zamknął oczy tylko po to, by porównać ją leżącą przy nim z tymi wszystkimi Severiami, które od dwóch świąt nosił w umyśle. Ale gdy otworzył powieki, zamiast niej był przy nim Omar.
– Powąchaj szal – powiedział, szturchając swego ucznia w ramię.
Chłopak rozejrzał się nieprzytomny. Dopiero po chwili dostrzegł pas tkaniny, który przez sen miętosił w dłoniach. Jeszcze pachniał miłością.
– Czyż to nie ta sama woń? – Mistrz podał mu strzęp szaty Larga.
Młody wąż zerwał się na równe nogi. Sen zniknął.
– Ale przecież miałem to w rękach. Mistrzu, dlaczego nie czułem zapachu?
– Bo cały czas nim oddychałeś, Marlo. Uczyłeś się w Ozdze złodziejstwa, więc powinieneś to wiedzieć: chcesz mieć z głowy psa, znajdź goniącą się sukę. Co? Wyrażam się jak wieśniak? Bo chcę mieć pewność, że pojmiesz.
• • •
I tak ja, wąż Marlo, najlepszy uczeń najlepszego mistrza, zostałem pokonany przez żmiję. Jednak ojciec niewiele dbał o mój wstyd, złośliwie wypytując o każdy szczegół jej ciała i dzieląc się ze mną wspomnieniami z czasów, gdy jeszcze nie była pierwszą ladacznicą Miasta Trzech Słońc.
Jeśli któryś z was, przyjaciele, cierpiał na wstydliwą miłosną chorobę przyrodzenia lub kamienie w pęcherzu, pewnie obnażając się przed uzdrawiaczem, też w pierwszej chwili czuł tylko upokorzenie, a dopiero potem ulgę. Tak samo leczył mnie Omar.
– Miłość to zapach – mówił – to widok i dotyk. Czasem też słuch i smak. To wszystko. Czy mężczyzna potrzebuje kobiety? Tak, oczywiście, podobnie jak jadła, wody i snu. Ale skoro nie jesteś żarłokiem, pijakiem i śpiochem, nie widzę powodu, aby właśnie nasza piękna Severia wypełniała ci umysł bardziej niż choćby kasza.
Dziś myślę, że powrotna podróż z Miasta Trzech Słońc była najszczęśliwszą chwilą, jaką przeżyłem z moim nauczycielem, gdy nie jak mistrz i uczeń, nie jak ojciec i syn, ale jak dwaj kompani rozprawialiśmy o miłosnych podbojach. Wkrótce mieliśmy się rozstać i już nigdy nie spotkać w podobnej zgodzie. Może dlatego mnie wtedy kochał, a przynajmniej dobrze to udawał?
Ja jednak jak każdy młodzieniec nie myślałem o jego uczuciach do mnie, bo miałem pod dostatkiem swoich własnych. Obracałem je w głowie, przyglądałem im się z każdej strony, ale już spokojnie, ze znawstwem, jak koniom na targu. Szczególnie pragnąłem zgłębić ostatnią naukę Severii, jaką dostałem na pożegnanie, gdy zapytałem o znaczenie jej wizyty w świątyni.
– Kobieta jest jak Matka-Księżyc – powiedziała, dumnie unosząc piersi. – Nie oczekuj, że co dzień będzie czekała na ciebie z wieczerzą. Dostaniesz ją zwykle dopiero wtedy, jak stracisz już nadzieję na jadło.
Jednak gdy dotarliśmy do zakola Der, gdzie Nowy Trakt rozdziela się na cztery drogi biegnące w cztery strony świata, dopędził nas Luko, średni z braci Severii. Potem wraz z moim mistrzem długo w noc śmiali się z uciesznych historii nad potężnym dzbanem piwa, a ja leżałem w izbie i raz za razem czytałem list nasączony tą samą wonią, której próżno szukałem na toaletce z pachnidłami.
»Mój Marlo – pisała – jeśli jakiś wąż miałby jeszcze kiedyś wśliznąć mi się do łoża, wolałabym, abyś był nim Ty…«
Pewnie ciekawi cię, panie, czy pytałem sam siebie, dlaczego akurat ja. Otóż nie pytałem. Bo któż zaproszony do partyjki omm pyta: »Dlaczego ja? Czy w karczmie nie ma już innych ludzi?«.
powrót do indeksunastępna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.