Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Marcina Przybyłka „Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa superNOWA.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
No i co? Nadal podoba ci się na Ziemi? Prawda, że to przemiła planeta? Nie wejdziesz w sieć w obawie przed Bestią, nawet telesens jest niebezpieczny. A nie boisz się rozmawiać z sąsiadem? Skąd wiesz, że nie jest zainfekowany hipnozą? Wciąż masz niepowtarzalną szansę,że by polecieć do nowego, lepszego świata! Gaja jest nieskażona zarówno pod względem cyfrowym, jak i organicznym! Nie znajdziesz tam mutantów ani toksycznych odpadów! To wielki, nowy, piękny glob we wspaniałym, bezpiecznym, stabilnym układzie planetarnym strzeżonym przez dwa gazowe giganty! Skąd wiesz, że do Ziemi nie zbliża się jakiś asteroid, który rozniesie ją w pył? Myślisz, że Jowisz go wyłapie? A jeśli nie? Jak sądzisz, skąd się wziął pas asteroidów między Jupiterem i Marsem? W systemie Delta Draconi są aż dwa odkurzacze podobne do Jupitera. Mówiąc krótko, Ziemia to przeżytek. Gaja. Nowe mieszkanie. Nowe życie. Nowe szanse. Mobillenium. Tam… ale już nie z powrotem! – Cześć, Torkil – na płycie lądowniczej Zoenet Labs, pod palącym amerykańskim słońcem, przywitał mnie Koriolan Dal, szef wywiadu. Obok niego szczerzył zęby Laurus Wilehad. Być może we własnej skórze. – Witaj, Koriolanie, cześć, Laurus – ukłoniłem się. – Czekaliśmy na ciebie. – Zoenet ujął mnie pod ramię i wprowadził w korytarze bazy. Laurus szedł o krok za nami. Bardzo dużo ludzi ostatnio na mnie czeka, miałem ochotę powiedzieć, ale powstrzymałem się. Nie chciałem zdradzać Shadow Zombies. – Ostrzegam, że nie zgadzam się na żadne przesłuchania – warknąłem cicho. Dal nie zwolnił kroku. Jego mechaniczna twarz wyrażała bezdenne zdziwienie. – Czyś ty oszalał? Nie mamy czasu na głupstwa! W tej chwili zagrożone jest całe Zoenet Labs, cała nasza pieprzona społeczność! – O? – uśmiechnąłem się złośliwie. – Ściągnęliśmy najlepszych gamedeków na Ziemi. Mamy specjalistów z Hong Kongu, Melbourne, Nowego Yorku, Casablanki, Rio, Tokio, Pekinu i ciebie z Warsaw City. W sumie czternaście grup, twoja będzie piętnasta, czyli według greckiego alfabetu… omikron. Ładna nazwa, prawda? – Bardzo. Weszliśmy do większej sali, gdzie przy monitorach kręcił się tłum ludzi. Szliśmy środkową aleją. – Zaprosiliśmy jeszcze kilka osób do twojej drużyny. Myślę, że się ucieszysz. Obeszliśmy działową ściankę, ostatnią przed wielkim oknem. Zakręciliśmy i… zobaczyłem Pauline, Harry’ego, żeńską zbroję typu Doom… po sekundzie obserwacji nie miałem wątpliwości, że była to Anna. W grupie byli też Levi Chip i Ruben Troy, a za nimi najprawdopodobniej drużyna mechanicznych Bezbolesnych, żywo o czymś dyskutujących. Zapadła się pode mną ziemia. Zerkali zdziwieni na Koriolana, Wilehada i na mnie. Nie tak sobie wyobrażałem nasze powitanie. Jak tu dotknąć przyjaciół w ciele brzydkiego grubaska? A zwłaszcza… spojrzałem na moje panie… Jak mam uściskać Pauline i Annę? Jeśli znajdziesz się w niezręcznej sytuacji, odetchnij i trzymaj pion. Pieprzyć to, pomyślałem, wystąpiłem pół kroku, wyprostowałem baryłkowaty korpus i odezwałem się: – Niedługo przybiorę własną postać. To ja, Torkil. Najpierw przez chwilę milczeli wytrzeszczając oczy, a potem… rzucili się do mnie z krzykiem i podrzucili w górę. Pauline i Anna zostały z tyłu. Słusznie, pomyślałem. Im należą się szczególne względy. – Jak ty wyglądasz, chłopie?! – darł mi się prosto w twarz Harry, gdy już opadłem na ziemię. Kochany Harry. Już myślałem, że cię nie zobaczę. – Trochę podupadłem – zażartowałem. Wybuchnęli śmiechem. Kuksańce bezbolesnych odczuwałem jako dość bolesne ciosy, mimo to przyjmowałem je z wdzięcznością. Wśród nich zapewne znajdował się Peter „Crash” Kytes. To zdaje się ten, pomyślałem widząc jednego z Doomów stającego naprzeciwko mnie. – Peter? – spytałem. – Czempion znowu jest z nami – oświadczył znanym barytonem. – Bestia posra się w gacie! – zawtórowali kumple z drużyny. – Bardzo na ciebie liczymy, Torkil – przez gąszcz stalowych ciał przepchnął się Chip. Ładna historia. Znowu praca. – Mam już nawet teorię… – pod pachą Normana zobaczyłem rozczochraną twarz Rubena. – …wydaje mi się… – Cicho – zgromił go Harry widząc, że od kilku chwil patrzę nieruchomym wzrokiem w kierunku dwóch kobiet mojego życia. Wiwatująca grupa rozstąpiła się. Podszedłem dwa kroki i przypomniałem sobie o swoim wyglądzie. Może chociaż oczy wyrażały wnętrze? Może zdradzał mnie sposób poruszania się? Ważąc te dylematy stałem nieruchomo ze cztery sekundy. Mój Boże, widziałem tyle holofilmów ze scenami radosnych, tryumfalnych powrotów, czytałem tyle el-booków, a mnie samemu przypadł w udziale tak żałosny comeback? Ktoś kiedyś powiedział: oczy mogą cię zwieść, nie ufaj im. Podszedłem zatem, zasłoniłem świat powiekami i przytuliłem je. I znalazłem się w domu. Niedługo światy ożyją na nowo i znowu będą oazą spokoju i relaksu. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Pamiętaj wtedy o antygrawach firmy Player Friend. Podłączasz je do standardowego gniazda w łożu i nie musisz się martwić o kurz w nosie, na twarzy i kombinezonie! Będziesz mógł wchodzić w gry z przyjemną świadomością, że wstaniesz z łoża czystszy, niż się kładłeś! Antygrawy Player Friend! Łoże to nie katafalk! Łoże to portal do lepszego świata! Moje honorarium opiewało na milion kredytów, zwrot ciała, usunięcie kodu genetycznego z pamięci zoeneckich maszyn, medialny powrót w świat żywych i… bilet na Gaję. W razie niepowodzenia: ciało, tożsamość, bilet. Dal nie protestował. – W tej sytuacji populacja łyknie każdą bajkę na temat twojego powrotu, a rządy nie mają nic do gadania – skwitował. Na wszelki wypadek postanowiłem wyjaśnić swoje stanowisko. – Koriolan, nie próbuj niczego. W razie śmierci mój notariusz dotrze do banku, gdzie zdeponowany jest… pamiętnik. Byłby z tego niezły bestseller. Wszystkie grupy nacisku są w nim dokładnie opisane. Pamiętaj, że ciągle jestem osobą wiarygodną, więc niech nic nikomu nie wpadnie do głowy. Wyszczerzył błyszczące zęby. – Dowiodłeś, że jesteś twardy jak skała. Nie mam wyboru. – Dzień dobry, Vanessa Reeve, Earth News. Dotarły do nas niepokojące wiadomości z Gujany Równikowej. Łączymy się z naszym korespondentem, Ralphem Faradayem. Ralph, czy możesz powiedzieć, co się tam dzieje? – Dzień dobry, Vanesso. Dzisiejszej nocy doszło do kilkunastu rozbojów, aktów wandalizmu i napadów, głównie na terenie Nowego Paryża, ale także w okolicznych miejscowościach. Straty szacuje się na dwa miliony kredytów. Nie było ofiar w ludziach. Według wstępnych ustaleń sprawcami wszystkich przestępstw byli digineci stworzeni w firmie Live Jaquesa Lamberta. Ofiary przemocy wniosły pozwy do sądu. Miejscowe władze zwołały komisję badającą przyczyny zajść. Zaproszony został profesor Randal Umumba z Uniwersytetu w Nowym Paryżu, światowej sławy psycholog od lat zajmujący się psychoprofilowaniem. „Digineci od dawna powinni być badani”, krzyczą tytuły prawicowych gazet, „możemy hodować żmije na własnym łonie!” Organy związane z lewicą próbują ich bronić. – Trzeba pamiętać, że Live dała pracę ponad pięćdziesięciu tysiącom bezrobotnych, ta firma uratowała nasz kraj – czytamy w artykule na pierwszej stronie African True – co znaczy kilka wybitych szyb wobec dobrodziejstwa koncernu Jaquesa Lamberta? Neutralni komentatorzy są ostrożni. Twierdzą, że najprawdopodobniej był to wybryk źle skomponowanych psychicznych konstelacji. Powstaje jednak pytanie: nawet jeśli tak jest, jak poradzi sobie z tym prawo? Co będzie, jeśli biegli dowiodą, że winni nie są digineci, lecz ich stwórcy? Może najważniejszym problemem jest nie: kogo ukarać, lecz: co dalej robić ze sprawcami? Izolować? Resocjalizować? Czy może… przeprogramować? Dla Earth News mówił z Nowej Gwinei Ralph Faraday, do zobaczenia. – Dziękuję, Ralph. Przechodzimy do wiadomości z kraju. Intensywnie pracują grupy kryzysowe w Zoenet Labs… Zaraz, jak to było… Najpierw zmieniłem się w Hioba, kiedy pierwszy raz odwiedziłem Zoenet Labs. Potem, gdy znalazłem się w undercity, przemieniłem się w wysokiego blondyna, którego nazwałem Ziemowit Jastrzębski. Potem z powrotem przedzierzgnąłem się w Agona, a na koniec znowu w siebie. Z małą modyfikacją. Poprosiłem Guya Samsona, zoeneckiego lekarza, żeby wprowadził w mój genotyp odrobinę szersze barki i dodał kilka centymetrów wzrostu. Jak szaleć, to szaleć. Pominę opisy czwartej agonii, w której tylko jedna rzecz różniła się na korzyść: halucynacje trwały tylko pierwsze dwie doby, a potem prawie zupełnie ustąpiły. Z przyjemnością przyjąłem świat bez tytanów, piekielnych scen, piorunów, robali, krasnali, nawet bez blondyny. No, może za tą ostanią trochę tęskniłem. Miała panna fantazję. Trudno. Było, minęło. Za tydzień stałem się z powrotem najprawdziwszym Torkilem, zwykłym, normalnym facetem. Tyle, że bez blizny. Nawet się nie zastanawiałem, o czym miała mi przypominać, bo paliłem się do pracy. Wreszcie miałem zlecenie: proste, przejrzyste i najważniejsze w dotychczasowym życiu. Zabić Bestię. Bezmózgi Medtronics! Nowość! Tańsze o trzydzieści procent od ciał Pharma Nanolabs! Oferujemy raty zero procent oraz przyjazną procedurę kredytowania w MediaBanku! Nie przegap szansy! Monopol został złamany! Bezmózgi Medtronics! Amerykańska jakość, Europejskie ceny i obsługa! Sprawdź teraz! – Dzisiaj rano wykonaliśmy kilka rajdów na fort – perorował Takeshi Royo, uznany gamedec, przywódca grupy alfa (czyli klanu „Ghost Monks”) z Hong Kongu. Za nim jarzyła się zatrzymana w ruchu, trójwymiarowa projekcja Ironstone. – W tym czasie używaliśmy Personality Security Droids wszystkich kalibrów, po dziesięć na osobę. Salę wypełnił szum niedowierzania. Chińczyk wyciągnął ręce w uspokajającym geście. – Uznaliśmy, że przy tym stopniu zagęszczenia powietrznych agresorów dopiero taka ilość gwarantuje bezpieczeństwo organikom. W przypadku dimenów wystarczą trzy. Grupy uderzeniowe obecne w sali odpraw wciąż dyskutowały. – Dobrze wiecie – ciągnął Royo – że ilość cyfrowych przeciwników narasta w niewiarygodnym tempie. Jeszcze wczoraj grupy epsilon i dzeta, czyli klany „Wilid Women” i „Dark Skies”, używały najwyżej pięciu aparatów PSD na osobę. Oblicze tej wojny zmienia się w zastraszającym tempie. – Wczoraj – krzyknął z sali chudy brunet – w wiadomościach podano, że są pierwsze ofiary w serwerach niezwiązanych z grami! Takeshi poważnie pokiwał głową. – Jeśli czegoś nie wymyślimy, i to szybko, możemy się pożegnać z siecią. – A zoeneci z domem – mruknął ponuro dimen odziany w nieznany typ zbroi. Po mojej prawej stronie siedziała Ann Sokolowsky. Jej kolana lśniły połyskiem opalonej skóry. Nie mogłem się nacieszyć tym widokiem. Znowu miałem wgrany w omnik jej program. Znowu byłem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Z lewej strony dolatywał subtelny zapach perfum Infinity, które na skórze Pauline Eim zamieniały się w prawdziwy afrodyzjak. Organiczki wciąż mają przewagę nad motombkami. Tamte prędzej spryskają się olejem niż dezodorantem… Gdy tak siedziałem między dwiema pięknymi kobietami, które wyglądały jak moje własne skrzydła, rozpierała mnie tak wielka (szowinistyczna) radość, że z trudem śledziłem słowa prelegenta. Niewiele jest takich chwil. – …z zebranych przez moją grupę danych wynika kilka – Takeshi skrzywił się sceptycznie – być może interesujących faktów. Po pierwsze zauważyliśmy, że tęgoryjce mają dziwną cechę: wyłaniają się spod ziemi i chowają z powrotem nawet wtedy, gdy nie wybiją wszystkich przeciwników… Kilka organicznych i mechanicznych głów wystających nad oparciami foteli skinęło na znak zgody. – Widzimy to na tym filmie. Royo zwolnił pauzę i skierował kamerę na stepowy obszar w pobliżu fortu, gdzie do skoku szykowała się kilkunastoosobowa grupa. Nagle podłoże zaczęło się zapadać. Kilku żołnierzy błyskawicznie wystartowało, najprawdopodobniej byli to dimeni, bo czas reakcji wydawał się niezwykle krótki. Pięć postaci odbiegło poza obszar obsuwu. Trzech komandosów zareagowało za późno. Wielka paszcza potwora otworzyła się pod nimi i wyrzuciła ciała w powietrze potężnym podmuchem zielonkawego gazu. W ułamku sekundy porwały ich cienkie macki, rozerwały na strzępy i wrzuciły do pięciodzielnego pyska. Pozostali przy życiu wojownicy ostrzeliwali bestię z ziemi i z powietrza, ona jednak, zamiast bronić się czy atakować, schowała się pod powierzchnię gruntu. Projekcja zatrzymała się. – Dla uspokojenia wyjaśniam – odezwał się prelegent – że nieszczęsna trójka żyje. Po sali przeszło westchnienie ulgi. – Zostali wylogowani przez automaty przywiezione przez panią dyrektor Eim z Warsaw City – ukłonił się Pauline. Ta grzecznie się uśmiechnęła. – Te niewielkie moduły – podjął – oddają nam niewiarygodne usługi. Żołnierze czują się dobrze i już rwą się do walki. – Co za moduły przywiozłaś? – nachyliłem się do jej ucha. – Takie małe kostki – szepnęła i otarła się wargami o mój policzek. Elektryzujący dreszcz. – Przyczepiasz do hełmu i nawet gdy urwie ci rękę, powinno cię bezpiecznie wylogować. – Wymyśliliście w Novatronics? Uśmiechnęła się z dumą. – Wciąż jesteśmy liczącą się firmą. My? Od kiedy Pauline zaczęła się utożsamiać z pracą? No cóż, westchnąłem filozoficznie. Pewnie mnie też by to nie ominęło. – Nie prościej byłoby softwarem? Tym razem w jej uśmiechu była zagadka. – Dobre pytanie. – A gdzie jest Konon? – przypomniałem sobie o jej synku. – Na przymusowej hibernacji. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. – Obudzisz go po wszystkim? Skinęła głową. – …tak jak przed formatowaniem – znów skupiłem się na głosie skośnookiego prezentera – tęgoryjce lubią chodzić daną trasą dwa razy, nie mniej, nie więcej. Poza tym zauważyliśmy wciąż ten sam wzór zachowań: zwierzęta nawet mając przewagę, w pewnym momencie przegrupowują się i zmieniają schemat ataku. Atakują nawet same siebie, zarejestrowaliśmy dziwaczną scenę, gdy ten tirex… Obraz skupił się na potworze przypominającym nieco kopalnego tyranozaura. Gad uciekał przed strzelającymi do niego żołnierzami. W pewnym momencie odwrócił pysk i… ugryzł się w udo. – …dokonuje czegoś w rodzaju automutylacji. – Czego? – spytał jakiś zoenet. – Samookaleczenia – Royo uśmiechnął się przepraszająco. – Używam czasami psychologicznej terminologii. Skrzywienie zawodowe. Od razu go polubiłem. Mogłoby się wydawać, że gamedekowie to w większości programiści. Tymczasem zaskakująca ich ilość miała ciągoty psychologiczne. – Można założyć, że w Bestii walczą jakieś dwie sprzeczne natury – podjął. – Jedna, czysto niszczycielska, i druga, uprawiająca dziwną strategię skoków i odskoków, wyraźnie nie lubiana przez tę pierwszą. Mówca wyłączył ekran. – Na tym kończę swój raport. Dzisiaj do akcji rusza nowo sformowana grupa omikron, składająca się głównie z graczy słynnej drużyny „Bezbolesnych”, wspierana przez żołnierzy VSA oraz zespoły iota, lambda, ksi i kappa, czyli, z grubsza rzecz ujmując, klany… – zerknął do notatek – „Wretched Knights”, „Myth Beasts”, „Blue Monkeys” i kobiecą formację „Lean Furies”. Wypada życzyć powodzenia. Wstaliśmy. Wyraźnie odczułem moc nowych mięśni i kości. Teraz już nie musiałem uprawiać ćwiczeń regenerujących i pić ziółek. Miałem ciało prosto z formy. – Co o tym sądzisz? – zwrócił się do mnie Harry. Skrzywiłem się łobuzersko, z przyjemnością wyczuwając pracę moich oryginalnych mięśni mimicznych. – Wiem jedno – naprawdę miło było usłyszeć własny głos – trzeba się paskudzie przyjrzeć. |