powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LV)
maj 2006

Spawn/Batman – o dwóch takich
‹Spawn/Batman›
Uwielbiałem twórczość Franka Millera. Był moim idolem. Niestety, czas przeszły jest jak najbardziej na miejscu. Upadek mistrza przypieczętowany komiksem „Mroczny Rycerz kontratakuje” rozpoczął się kilka lat wcześniej, między innymi wyrobniczą pracą dla Todda McFarlane’a, z której efektami mogliśmy zapoznać się dzięki TM-Semic i, obecnie, Mandragorze. „Spawn/Batman” to smutny przykład na to, jak czasami kończą wielcy mistrzowie.
Zawartość ekstraktu: 20%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Teoretycznie nie powinniśmy spodziewać się po tym komiksie niczego rewelacyjnego. W końcu jest to crossover łączący postaci z dwóch różnych fikcyjnych światów. Crossovery nigdy nie bywają komiksami dobrymi – taka już niepisana zasada tego biznesu. Skąd więc większy apetyt? Ano, nazwiska Miller i McFarlane powinny do czegoś zobowiązywać – choćby do tego, aby nawet ze sztampy krzyżówek dwóch wydawnictw wydobyć coś nowego, oryginalnego. W końcu obu panom zdarzyło się stworzyć dzieła znakomite lub chociaż bardzo dobre, i to na polu zarówno scenariuszowym, jak i plastycznym. Zamiast tego otrzymaliśmy humbuga – prostą historię, w której Mroczny Rycerz, podążając tropem nielegalnych eksperymentów z ludźmi, trafia do Nowego Jorku. Tam spotyka Spawna, z którym po standardowych potyczkach wspólnie rozprawiają się z szaloną bizneswoman usiłującą wywołać wojnę światową. I tyle. Tak naprawdę nie ma w tej historii niczego, czego nie widzieliśmy gdzieś indziej, tylko klisze, klisze i jeszcze raz klisze. Zagrożenie, z którym muszą zmierzyć się bohaterowie, to jakaś kpina – bo kimże jest zwariowana ekoterrorystka w porównaniu z takimi czarnymi charakterami, jak Joker czy Violater? Być może twórcy pragnęli, aby adwersarz w żaden sposób nie mógł przyćmić swoją złowieszczą osobowością głównych bohaterów opowieści – jeśli tak, to należy przyznać, że zabieg ten udał się w stu procentach.
Czytając „Spawn/Batman”, przemierzamy beznamiętnie historię od strony pierwszej do ostatniej, nie skupiając się za bardzo, bo i raczej nie ma nad czym. No, chyba że nad narracją Millera, która – przykro to przyznać – staje się coraz bardziej nieznośna. Scenarzysta zawsze lubował się w patetycznym sposobie opowiadania, ale ostatnio zaczyna w swej manierze przekraczać granice dobrego smaku, czego tenże crossover (choć już dość stary) jest najlepszym przykładem. Przykre jest to, że mając możliwość twórczej zabawy z dwiema pełnymi potencjału postaciami, możliwość napisania historii, która będzie odstawała od crossoverowego kanonu „spotkanie/wzajemne poszturchiwanie/wspólny pojedynek z bardzo złym Złem/pożegnanie”, Frank całkowicie sobie odpuścił. Bawi, co prawda, sposób poprowadzenia postaci Mrocznego Rycerza nawiązujący do „Dark Knight Returns” – według tej recepty Batman to maksymalny arogant, w ogóle nieliczący się ze zdaniem innych niebezpieczny twardziel próbujący przestraszyć nawet umarłego. Dla fanów Nietoperza podchodzących do ulubionej postaci z dystansem będzie to jedna z niewielu zalet komiksu. Spawn wypada natomiast tak papierowo, że zaskakuje to, iż ojciec postaci – Todd McFarlane – w ogóle zaakceptował scenariusz. Co prawda w swojej autorskiej serii Toddy nigdy nie wznosił się na wyżyny scenopisarstwa, ale przynajmniej próbował dopisywać Spawnowi jakąkolwiek osobowość. Miller zrezygnował z tego całkowicie, co pozwala przypuszczać, iż nie przepada za bardzo za „dzieckiem” McFarlane’a. Rozumiem, że pieniądze, które Frank dostał od Image’a i DC Comics, były zapewne przyzwoite, ale, doprawdy, należy mieć troszeczkę szacunku do twórczości kolegi, a przede wszystkim nie powinno się kalać własnej legendy rzemiosłem tak marnej jakości.
O dziwo, McFarlane zrobił wszystko, aby wynagrodzić niedostatki scenariusza plastycznymi fajerwerkami. Jednak aby w pełni je docenić, trzeba po prostu lubić jego kreskę. Chociaż osobiście nie przepadam za stylem kanadyjskiego rysownika, to trzeba przyznać, że niektóre plansze wypadają po prostu rewelacyjnie, zwłaszcza kadry z Batmanem. Nieszczęsny crossover udowadnia jedynie, że Toddy powinien narysować jakąś dłuższą historię z Mrocznym Rycerzem w roli głównej, gdzie mógłby dać pełny upust swojemu artystycznemu szaleństwu.
Głównymi zaletami komiksu Millera i McFarlane’a są: klimatyczne wprowadzenie („i chlupot brei uderzającej o spróchniałe pale”) oraz zamknięcie, w którym Batman wyjawia swój całkowity brak szacunku dla kolegi po fachu. Znakomita jest też okładka nawiązująca do „Dark Knight Returns”. Niestety, wszystko to razem nie jest w stanie przesłonić tego, że jest to komiks o niczym, całkowita artystyczna klęska. Nie tak to miało wyglądać, panowie, oj, nie tak…



Tytuł: Spawn/Batman
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Todd McFarlane
Wydawca: Mandragora
Cykl: Spawn
ISBN: 83-60352-09-7
Format: 56s. 170x260mm; oprawa miękka, kolor:
Cena: 10,-
Data wydania: marzec 2006
Ekstrakt: 20%
powrót do indeksunastępna strona

73
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.