To my ubezpieczyliśmy konstrukcję megamiasta New Miami. To my wypłaciliśmy odszkodowanie po katastrofie środkowego przęsła mostu w Cieśninie Gibraltarskiej. To my wypłaciliśmy odszkodowanie po upadku orbitalnej stacji Pegasus. To my ubezpieczyliśmy wszystkie loty na Gaję. Safe Nations. Najpoważniejszy partner. Safe Nations. Nie sprzedajemy polis. Safe Nations. Pomagamy naszym klientom. Ledwo weszliśmy w Crying Guns, każdego członka grupy otoczyła świetlista sfera peesdeków walczących z robalami, koliberkami i większymi latającymi stworami. Co chwila z niebytu wyskakiwał Bat, Falcon bądź nawet Dragon i rozszarpywał cyfrowymi kłami i pazurami śmigające w powietrzu paskudztwo. Trudno było się skupić. – Dimeni na obwód, organicy do środka – zakomenderowałem. Członkowie grup wykonali polecenie. Otworzyłem mapę. Nad piaskiem zamajaczył trójwymiarowy projekt fortu Ironstone. – Jesteśmy tutaj – wskazałem południowy kwadrant oddalony o kilometr od twierdzy. – Plan jest prosty – podjąłem – od tego półksiężyca… – wskazałem trójkątne umocnienie na południowy wschód od murów – …biegnie kaponiera, wąski rów, w który mam zamiar wskoczyć, przebiec między kleszczami… – dziobnąłem palcem w obraz ustawionych pod kątem wałów obronnych – …i dostać się do twierdzy poterną. O tu – zakreśliłem małe wejście, jedyne alternatywne dla głównej bramy na południowym zachodzie. Odetchnąłem i zapatrzyłem się w łuny mikrowalk błyskających wokół naszych ciał. Szukałem natchnienia. Czy może duchowego wzmocnienia. – Poternę można otworzyć tylko w jeden sposób – podjąłem. -Trzeba jednocześnie zająć zwieńczenia pięciu wież… – wskazałem szczyty iglic wyrastających z pięciokątnych koszar w centrum fortu – …a następnie zdobyć najwyższą komnatę wieży środkowej… – przesunąłem palec na wiszącą w powietrzu wieżycę, podtrzymywaną przez pięć sióstr wspartych o grunt. Komandosi VSA, Bezboleśni oraz członkowie pozostałych grup skinęli głowami. Zwróciłem uwagę na urodziwą Lilith Ernal, mistrzynię klanu Lean Furies. Średniego wzrostu śniada blondynka o zdecydowanych rysach dziwnie mnie pociągała. Zbroję typu scout przyozdobiła karmazynowymi wisiorami, piórami i nadrukami. Odsłonięty brzuch regularnie się zapadał w rytmie oddechów. Po bokach wyraźnie zaznaczonych mięśni prostych mieniły się animowane kwadraciki przedstawiające skradającego się tygrysa. Za nią warowały pozostałe Furie, każda udekorowana w indywidualny sposób. Także dosyć interesujące. Torkil, skup się. – Szczegółowy plan przedstawi Peter „Crash” Kytes. Z przyjemnością oddałem mu głos, żeby bliżej przyjrzeć się wojowniczkom. Przybrany w szkarłatny strój czempion Bezbolesnych podszedł do mapy. – Przed szczytem każdej z pięciu wieżyc wisi powietrzny półksiężyc chroniony przez osadzone na nim pluje i pterodony. W komnatach wież są tylko tigry… – Mała kubatura pomieszczeń – wszedł mu w słowo Desmond Archtime, lider Wretched Knights: potężnie zbudowany, o długim nosie i zaczepnym spojrzeniu. Zbroja, oczywiście scout, w przeciwieństwie do Furii czarna, inkrustowana srebrnymi technostylizacjami. Kandydat na głównego bohatera do holofilmu s-f. Peter spojrzał na niego z uwagą. – Zgadza się. Dlatego zajęcie komnat, o ile do nich dotrzemy, nie powinno być problemem. – Crash wrócił wzrokiem do mapy i przez chwilę się zastanawiał. – Należy zatem najpierw zająć powietrzne półksiężyce, potem pięć wież, a na końcu wskoczyć do najwyższej. Powiódł po nas ciemnymi oczami szukając aprobaty. Skinęliśmy głowami. Wychwyciłem pytający wyraz twarzy Rodneya Lugara, przywódcy Blue Monkeys, barczystego, krępego mężczyzny o niskim czole i przenikliwych oczach. Małpy miały zbroje jednolicie błękitne, z granatowym uproszczonym wizerunkiem rezusa na piersi i naramiennikach. Lugar słynął z precyzji skoków. Pewnie liczył, że to on wykona najtrudniejszą część. – Problem polega na tym – podjął Peter – że skok na wiszące trójkąty jest na granicy zasięgu najlżejszej zbroi typu skaut. To samo tyczy rajdu na najwyższą iglicę. Jeden strzał pluja niszczy dziewięćdziesiąt procent pancerza. Przełknąłem ślinę. Sam byłem zatrzaśnięty w najcięższego szkarłatnego dreadnoughta (przyozdobionego insygniami Bezbolesnych). Chciałem dotrzeć do serca kompleksu. Skakanie nie było mi potrzebne. – Żeby w ogóle mieć szanse doskoczyć – ciągnął przywódca diabłów – trzeba się wybić z jednego z bastionów obsadzonych przez tirexy, ewentualnie nadszańca, na którym są pluje. Można też z dachu koszar, ale to strefa samobójcza ze względu na hipnozę… oraz koncentrację potworów na dziedzińcu. Ostatecznie można próbować z zewnętrznego półksiężyca lub przeciwstraży, gdzie są wszystkie typy stworzeń. Sprawę komplikuje fakt, że przed skokiem agregaty generujące energię muszą być naładowane w stu procentach, inaczej nie dolecimy. Tak więc na dziesięć sekund przed lotem skoczek musi wstrzymać ogień. – Pysznie – mruknął komandos VSA, dumnie prezentujący średnią zbroję typu assault. – Wytrzymamy – uspokoił go lider Myth Beasts, Chuck Mc’Tyr. Jego zbroja (oczywiście scout) pokryta była rdzawymi włosami, a hełm ozdabiały imponujące rogi Minotaura. Twarz zasłaniały kędzierzawe wąsy, długa broda i krzaczaste brwi. Rzeczywiście mityczna bestia. – Jak widzicie – ciągnął Peter – sprawa nie jest prosta, ale możliwa do wykonania. Obraliśmy następującą strategię… – przybliżył mapę tak, że była widoczna tylko południowo wschodnia strona fortu. – Oddział pierwszy VSA atakuje wschodni bastion, odciągając uwagę stacjonujących tam tirexów i plujów z nadszańców. Bądźcie przygotowani na powietrzny atak pterodonów i ewentualną wizytę tęgoryjca. Komandosi przytaknęli. Sami dreadnoughci. Chodząca artyleria. – Dziesięć sekund później – ciągnął „Crash” – oddział drugi VSA atakuje bastion południowy. W ten sposób odciągniecie przeciwników zgromadzonych na drodze Torkila. Waszym zadaniem jest utrzymać się przez następnych dziesięć sekund. Przewidujemy, że w tym czasie zwróci się w waszym kierunku pięćdziesiąt procent obsady fortu… – Czyli śmierć na miejscu – szepnęła Anna. – Nie do końca – odparował Kytes – zbroje typu dreadnought powinny wytrzymać standardowy atak nawet do trzydziestu sekund… – O ile nie wyskoczy tęgoryjec – weszła mu w słowo Pauline. – Omawiamy dynamiczny proces wojenny – wyjaśnił spokojnie Peter. – Nie potrafimy wyeliminować ryzyka. Można dalej? Mrugnąłem na znak potwierdzenia. – Po dwudziestu sekundach wkracza najsilniejszy trzeci oddział VSA, atakujący szaniec północno zachodni. – Odsunął mapę, pokazując cały fort. – Tym razem będziecie osłaniać nas: grupy omikron, iotę, lambdę, ksi i kappę, czyli, mówiąc skrótowo, bo wiem, że nie wszyscy członkowie klanów są obecni w tych taktycznych związkach, Bezbolesnych, Nędznych Rycerzy, Mityczne Bestie, Błękitne Małpy i… – mrugnął do Lilith – …Szczupłe Furie. Odpowiedziała przelotnym, ledwie zauważalnym uśmiechem. – Natychmiast po tym – podjął – jak wyeliminujecie obsadę z bastionu, wskakujemy tam i czekamy na doładowanie generatorów. W tym czasie wiążecie ogniem pluje z nadszańca i murów znajdujących się pod koszarami, jak również unieszkodliwiacie pterodony. Jasne? Dowódca trzeciej grupy VSA spokojnie kiwnął głową. Peter zrobił krótką pauzę. Spojrzałem w kierunku fortu. Wyglądał jak zaklęte zamczysko skrywające bluźnierczy sekret. O ile Ironstone był twierdzą bardzo trudną do zdobycia nawet podczas zwykłych drużynowych turniejów, o tyle z obecną obsadą jawił się jako apenetrowalny, o ile można tak powiedzieć. – Od momentu naszego skoku na bastion zaczyna tykać zegar – podjął „Crash”. – Siły przeciwnika odpierające ataki grup VSA, pierwszej i drugiej, dzielą się i zmierzają do nas od północnego wschod, południowego zachodu i drogą powietrzną. Być może także podziemną. Dlatego jak najszybciej omikron, lambda, iota, ksi i kappa, czyli Bezboleśni, Rycerze, Bestie, Małpy i Furie… Przerwał i krzywo się uśmiechnął. – Pewnie się dziwicie, dlaczego ciągle to powtarzam, ale jest nas tak dużo, że muszę sobie – mrugnął – i pewnie wam przypomnieć, kto jest kim w tym bałaganie. Skinąłem głową na znak, że mnie też to bawi, aprobuję i słucham dalej. – Zatem grupy te – podjął – wskakują na półksiężyc nad bastionem i likwidują osadzonego tam pluja, ostrzeliwując się przed pterodonami. Powinno nam to zająć około pięciu sekund. Snajperzy zdejmują pluje z sąsiednich wiszących półksiężyców. Następnych pięć sekund. Grupy pierwsza i druga VSA obserwują ruchy przeciwnika. Gdy ocenicie, że Torkil ma szansę na niepostrzeżony rajd w kaponierze, dajecie mu znak. Torkil prawdopodobnie wskoczy w rów w momencie, gdy grupa iota i lambda, czyli Knights i Beasts, będą zajmować sąsiedni półksiężyc północny, a ksi i kappa, czyli Monkeys i Furie, półksiężyc zachodni. Peter spojrzał na liderów grup. – Wykonacie bezpośredni skok albo będziecie kombinować susami po szczytach wież – wskazał palcem wieżyce sąsiadujące z wiszącymi trójkątami. – Snajperzy zajmą się plujami na półksiężycach wschodnim i południowym. Kolejne pięć sekund. W tym czasie obrońcy fortu, czyli tirexy i inne paskudztwo, wracający na północno zachodni kraniec fortu, pragnący unicestwić grupę trzecią… – spojrzał na dowódcę VSA – …pokonają połowę drogi, a Torkil, jak sądzę, jedną trzecią kaponiery. Jeszcze jeden skok grupy iota, czyli Rycerzy,na półksiężyc wschodni, a grupy kappa, czyli naszych ślicznych Furii, na południowy. Stuknął palcem w kaponierę. – Torkil jest w połowie drogi, a do grupy trzeciej VSA atakującej bastion północno-achodni dociera pierwsza fala bestii. Liderzy grup kappa, iota, ksi i lambda, czyli Lilith Ernal, Desmond Archtime, Rodney Lugar i Chuck Mc’Tyr, wykonują rajd do komnat wież osłaniani przez towarzyszy i starają się zająć pozycję przy dźwigniach. Z mojej grupy będzie to Mike Gunner, rozgrywający w Goodabads, bo ja sam w tym czasie poszybuję na szczyt… Zerknąłem na Lugara. Jego szeroka twarz nie drgnęła. Lider Małp wiedział, jak się zachować. Peter wskazał pancernym palcem punkty, od których będzie się odbijał: szczyt wieży północno-zachodniej i krawędź przypory łączącej ją z centralną iglicą. Mistrzowski skok. Zacisnąłem usta. Wszystko brzmiało jak plan szaleńca. – Oczyszczam komnatę z tigrów i docieram do dźwigni pięć do siedmiu sekund po innych liderach. Na znak pociągamy lewary i Torkil wbiega prosto w otwierającą się poternę. – Stuknął w bramę. – Utrzymujemy się tak długo, jak się da. W razie czego wylogowujcie. Zakreślił obszar nad koszarami. – Pamiętajcie, że tutaj zaczyna się hipnoza, generowana prawdopodobnie przez muchopodobne okazy, które rezydują w budynku. Za wszelką cenę unikajcie zbliżania się do koszar. Nie dajcie się strącić z półksiężyców. Niektórych graczy tigry porywały do wnętrza fortu. Wszyscy wiemy, jak skończyli. Ja nie wiedziałem. Kytes powoli podniósł na mnie wzrok. – Dlatego, szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego decydujesz się na tę misję. To samobójstwo. Uśmiechnąłem się wesoło. – Mam wrażenie, że jestem częściowo odporny na tę hipnozę. Poza tym – zerknąłem na oskrzydlające mnie Pauline i Annę – mam doskonałą eskortę. – Tylko do murów – prychnął „Crash”. – A dalej… – Dalej jest tajemnica – dokończyłem. – Coś w sam raz dla gamedeka. – Centrum Kontroli Mutacji informuje o pojawieniu się nowej, niebezpiecznej formy flory. Jest to śluzowiec z gatunku Physarum policephalum toxicum oznaczony symbolem SSM010041. Mimo że filtry ABB chronią przed jego przeniknięciem w obręb siedzib, Out-Rangers donoszą o dziwnej inklinacji tego organizmu do gromadzenia się blisko barier. Tempo poruszania się śluźni to zaledwie pięć centymetrów na minutę, jednak organizm o powierzchni zaledwie dziesięciu centymetrów kwadratowych potrafi wydzielić trujący gaz mogący pozbawić przytomności dorosłego człowieka. CKM opracowuje wszczep zawierający serum ochronne. Szczegóły na stronie Centrum. – Grupa pierwsza VSA na stanowisku – usłyszałem w słuchawkach. Leżeliśmy z Pauline i Anną schowani za wydmą i czekaliśmy na znak. – Grupa druga VSA gotowa. – Trzecia VSA gotowa. – Omikron, lambda, iota, ksi, kappa gotowe – głos Kytesa. – Wstawcie chronometry w pole widzenia – zakomenderowałem i uruchomiłem opcję. Zegar pojawił się w dole obrazu. – Nie interesuje nas czas bezwzględny. Uwaga, wysyłam sygnał zerujący… Już. Czas minus dziesięć… – Gdy odliczanie dojdzie do zera, wkracza pierwsza grupa VSA. Czas minus siedem… Wystrzeliłem w powietrze kamerę stacjonarną i umieściłem podgląd w lewym górnym rogu pola widzenia. Czas minus cztery… – Nie boisz się, Pauline? – głos Anny zza moich pleców. Milczenie. Czas minus dwa. – Chciałabym powiedzieć coś heroicznego, ale nie umiem. Zero. – Tu lider grupy pierwszej. Wychodzimy z ukrycia i otwieramy ogień – dowódca ma głos spokojny, niski, prawie senny. Jestem mu za to wdzięczny. Umieszczam widok z kamery na jego hełmie tuż obok obrazu ukazującego scenę z góry i oznaczam jedynką. Nadchodzące ze wschodu dreadnoughty, nad którymi dumnie powiewa proporzec VSA, walą w bastion ręcznymi moździerzami. Tory pocisków znaczą błękitne niebo seledynowym szlakiem. Eksplozje wyglądają jak otwierające się zielone wachlarze ozdobione czerwonym abstrakcyjnym deseniem. Padają na ziemię pierwsze tirexy. Czuję pod brzuchem drżącą ziemię. Za chwilę docierają do nas głuche grzmoty wybuchów. Posadowione na nadszańcu pluje obracają się w stronę agresorów i wysyłają świetliste bomby, które wznoszą się parabolicznym lotem, sypiąc dookoła iskry. Pterodony stacjonujące na półksiężycu wiszącym nad bastionem zrywają się do lotu. Dociera do nas ich straszliwy skrzek. Pluj stojący obok nich podnosi wylot i strzela wysoko, niemal pionowo. Pocisk powinien upaść prosto na grupę VSA, ale za dobrych kilka sekund. Snajperzy pierwszej grupy rozsadzają pluja z nadszańca. Jego resztki spływają po murze. Wojownicy rozchodzą się tyralierą i ustawiają w półokrąg. Część z nich przyspiesza i zamienia się w rozmazane widma. – Uwaga na pterodony – ostrzega dowódca. Wielkie latające gady strzelają żółtymi soplami kwasu. Pierwsze zabójcze salwy padają wśród żołnierzy, wyrywając z gruntu syczące szydła piachu. Skrzydłowi wyskakują w powietrze i ostrzeliwują grupę ogniem zaporowym. Kilka stworzeń wpada w sieć smug, potyka się w locie i spada na ziemię już jako niezidentyfikowane dymiące zwłoki. – Incoming! – krzyczy dowódca. Żołnierze odskakują na boki. W gierczaną glebę spada strzał pluja, którego przed dwiema sekundami roznieśli snajperzy. Deszcz grud ziemi przysłania widok z podniebnej kamery. – Tirexy i tigry! – krzyczy jeden z wojowników. Z suchego dołu fosy wspina się na stok bojowy falanga gadów, głoszących gardłowym rykiem szybką śmierć. Obok nich biegną niskie, długie, kotowate stworzenia. Grupa pierwsza VSA rozdziela się, żeby oskrzydlić nieprzyjaciela. Na czoło falangi spada druga bomba pluja, ta, którą wystrzelił stwór z górnego półksiężyca. Obraz przysłaniają gejzery krwi, uszy rozrywa ryk maltretowanych stworzeń. Dziesięć sekund. – Tu lider drugiej grupy VSA. Wchodzimy. – Tym razem głos nieco wyższy, z trudem hamujący emocje. Umieszczam obraz z jego kamery na prawo od poprzednika i oznaczam dwójką. Tym razem dreadnoughty nadciągają z południa. Od awangardy odrywają się cygara rakiet, ciągnących za sobą mleczny ślad kondensacyjny. Pociski niszczą obsadę południowego bastionu. Padają tirexy, szczątki tigrów lecą w powietrze i opadają na ziemię wirując niczym spalone liście. W kierunku komandosów rusza fala bestii. Rozdrażnione pluje z południowych klinowatych przeciwstraży syczą i wysyłają bombę za bombą. – Rozproszyć się, wycofać pięćdziesiąt metrów i wrócić na pozycję – słyszę głos lidera grupy pierwszej. Spoglądam na ekran. W miejscu, gdzie rozpoczęli akcję, kłębi się wizja końca świata: gąszcz zwierząt, salwy pterodonów i plujów, siatka serii z broni ręcznej, leje od wybuchów moździerzy. – Skokami do przodu! – krzyczy lider dwójki. Pędzą na spotkanie galopujących gór mięsa. Wysyłają przed sobą emisariuszy śmierci: dymiące rakiety rozrywają przeciwników w ryku agonii i wstrząsach, które czujemy całym ciałem. – Aaa! – krzyczy któryś z żołnierzy z grupy pierwszej. Oby wylogowała go skrzyneczka Pauline. Oddalam obraz twierdzy. Po suchym dnie fosy pędzi migotliwa masa potworów, wszystkie kierują się ku południowo-wschodniemu krańcowi, omijają wielkie szańce bastionów, jak woda omywa kamienie. Czarny, połyskliwy od łusek, gęsty dywan tirexów i tigrów. A nad nimi deszcz pterodonów. Według moich szacunków komandosi nie utrzymają się dłużej niż minutę. – Ogień zaporowy! – krzyczy lider dwójki. Na stok bojowy naprzeciwko komandosów spadają pociski moździerzy. Fala potworów zatrzymuje się w tym miejscu. – Wracamy na pozycję – flegmatyczny głos lidera jedynki. – Przegrupowują się! – krzyczy któryś z żołnierzy. – Pterodony zmieniają wzrór ataku! – krzyczy inny. Dwadzieścia sekund. – Tu lider trzeciej grupy VSA. Wchodzimy. Oddalam obraz. Pierwsze salwy moździerzy i rakiet padają na północno zachodni bastion. Tirex i stojący obok niego pluj padają jak podcięci niewidzialną struną. Wybuch celnie ulokowanego granatu z moździerza rozwala mur nadszańca. Zlokalizowane tam pluje zsuwają się bezwładnie po ruinach. Mają pogruchotane kończyny. Nie są w stanie przybrać pozycji strzeleckiej i niezdarnie machają uszkodzonymi kikutami. Potwory, które dotąd sunęły dołem fosy w stronę grup pierwszej i drugiej, zatrzymują się, wahają. W końcu część z nich zawraca. Cudowne rozstąpienie się Morza Czerwonego musiało wyglądać podobnie. – Ślad tęgoryjca – ostrzega lider jedynki – odskakujemy promieniście. Sto metrów i wracamy. Patrzę w miejsce sygnału. Nagle grunt zapada się, wzniecając gejzer pyłu. Z krateru wytryskuje pięciodzielna gęba okolona setką ostrych witek. – A! – jeden z wojowników był zbyt blisko. – Uwaga na pluje z górnych półksiężyców! – głos kogoś z grupy trzeciej. – Obrona ulega dezorganizacji – to cichy głos Petera. Przenoszę spojrzenie na grupę północno zachodnią. Rzeczywiście mają dużą przewagę ognia nad jedynką i dwójką. Oczyszczają dół fosy, bastion i sterczący nad nim nadszaniec. – Grupy szturmowe omikron, kappa, ksi, iota i lambda – krzyczy Kytes – skaczemy! Jakby ktoś rzucił garść drobniutkich połyskliwych klejnotów w powietrze, tak kilkudziesięciu ludzi wznosi się nad dołem fosy i ląduje na zdewastowanym północno-zachodnim bastionie. Zerkam na czas. Jeszcze dziewięć sekund i będą mogli szturmować wiszący nad nimi półksiężyc, z którego wysypuje się czarna chmura pterodonów. Szturmowcy rozsiewają wokół siebie trójwymiarowy grzebień energetycznych serii, jakby świecący jeż wyzbywał się swoich igieł. |