Ferrara w swoim najnowszym filmie pokazuje zepsucie współczesnego świata, w którym religią nie jest koniecznie wiara w wyobrażenie Boga. Za religię uważać można także pieniądze i sławę, i wierzyć w świat rządzony przez ludzi posiadających jedno bądź drugie, a ufność w odgórną, niematerialną i boską siłę kierującą naszymi losami włożyć między bajki.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gdyby udało się „Marii” tę postawioną tezę konsekwentnie rozwinąć, nie rozmywając jej w marnej fabule, sygnalizującej zbyt wiele zagadnień i błyskawicznie grzęznącej w uproszczeniach, zyskałaby moje przychylne stanowisko i nie rozbiła w drobny mak nadziei, że może wysunięte zostaną niepokojące, zastanawiające pytania. Niestety, im dalej w las..., tym mocniej na ekranie uwidacznia się czarno-biały wizerunek świata i wyraźny podział na dobrych i złych zacierający wątpliwość, po czyjej stronie powinniśmy ulokować sympatie. Cała płytkość tego filmu zaczyna się w jednowymiarowości oglądanych na ekranie postaci. Są albo całkowicie dobrzy, albo absolutnie źli, nie ma wśród nich miejsca na niuanse, wielostronne charaktery nie będące zbiorem albo skrajnie negatywnych i najbrzydszych zachowań, albo krystalicznie czystych osobowości. Zatem tytułowa Maria, podobnie jak ciężarna żona prezentera telewizyjnego, są męczennicami pomiatanymi i sponiewieranymi przez mężczyzn. Obie są istotami czującymi, w przeciwieństwie do bezdusznych panów, od których wieje chłodem, obojętnością, prymitywnością i arogancją. Czarnego obrazu mężczyzn dopełnia grzech, nie żaden tam drobny i bez znaczenia, ale jeden z siedmiu najważniejszych (Theodor jest niewierny wobec żony, Childressa cechuje pycha). Są oni także motorem wszelkich krzywd wyrządzanych kobietom. Scenarzyści zachowali się na tyle nieuczciwie, że nie rozłożyli racji sprawiedliwie pomiędzy postacie, każdemu dając do ręki argument motywujący takie, a nie inne ich działanie, z góry definiując postawę słuszną i podejście godne potępienia. Gdzie w tym ograniczonym przedstawieniu znaleźć przestrzeń na dyskurs o udziale religii we współczesnym świecie? Wśród czwórki stereotypowych charakterów najbardziej irytującą postacią, niespodziewanie otrzymującą w filmie najwięcej miejsca, jest zobojętniały na wszystko i wszystkich prezenter telewizyjny. W czasach kiedy artyści tacy jak Lee czy Cronenberg potrafią usatysfakcjonować widza nawet w komercyjnych projektach, nawet przez moment nie tracąc z horyzontu ważnego tematu, Ferrara, zwykle nieliczący się z wymogami i prawami mainstreamowego kina, nie chce pozostać w tyle za zdolniejszymi kolegami. Obdarzył więc swój film żałosnym wątkiem przekalkowanym rodem z hollywoodzkiego przeciętniaka z happy endem. Ucieleśnieniem rozwijającej się wiary uczynił najbardziej fałszywą i papierową postać. Bohater z kina we właściwym momencie nawraca się z błędnie obranej ścieżki, błyskawicznie przegląda na oczy i uświadamia sobie wyrządzone przez siebie krzywdy. Nie ma w nim za grosz wiarygodności, ot klasyczna postać filmowa przeżywająca przemianę jakich oglądaliśmy miliony. Nie sądzę także, żeby skupienie świata głębokiej wiary w wątku Marii wędrującej do Jerozolimy korzystnie pokazało w tym filmie osobę religijną. Pozwolono sobie tu na zbyt duży margines przerysowania. W rezultacie powstaje portret osoby w jakimś stopniu nawiedzonej, wyizolowanej ze społeczeństwa, osadzonej w ekstremalnej sytuacji. Widzów, którzy choć przez ułamek czasu przeżywania „Pasji” zachwycili się zaproponowanymi przez operatora czy kompozytora rozwiązaniami natury technicznej, należy ostrzec, że „Maria” nie ma w sobie nic z technicznego majstersztyku kontrowersyjnego filmu Gibsona. Wątpliwej jakości jest tu każdy element: od chaotycznego montażu począwszy, na rozedrganych zdjęciach kończąc. I nie żeby takiego umiarkowania formy spokojnie nie udało się obrócić na korzyść filmu (patrz: „Przełamując fale”). W „Marii” zdecydowanie drażnią, bo w przewidywalnej i schematycznie prowadzonej fabule próżno doszukiwać się mocniejszych emocji, mogących odwrócić uwagę od niestaranności obrazu. Jeśli zapytacie, jakiej odpowiedzi udzielił nam Ferrara na postawione zagadnienie roli religii we współczesnym świecie, będzie ona równie prosta jak wykreowani przez niego bohaterowie. Esencjonalna, prawdziwa i szczera wiara może istnieć tylko w człowieku odseparowanym od rzeczywistości i oderwanym od świata, wyswobodzonym z kajdan okrutnej, zdemoralizowanej cywilizacji. Z takiego wniosku Ferrara powinien się wyspowiadać.
Tytuł: Maria Tytuł oryginalny: Mary Reżyseria: Abel Ferrara Zdjęcia: Abel Ferrara, Stefano Falivene Scenariusz: Abel Ferrara, Mario Isabella, Simone Lageoles, Scott Pardo Obsada: Juliette Binoche, Matthew Modine, Forest Whitaker, Marion Cotillard, Heather Graham Muzyka: Francis Kuipers Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Francja, USA Data premiery: 21 kwietnia 2006 Czas projekcji: 83 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 20% |