 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Poza tobą był tylko jeden, Herry. Anhelo się do niego przyczepił, tak jak do ciebie, miesiąc po tym, co zrobił tamten komisarz – parę miesięcy po odejściu Daela, przypomniał sobie. – Jak się to skończyło? Zawahał się. Może nie powinien? Ale i tak się dowie. Wielu słyszało o Herrym. Dziś Anhelo był starszy, silniejszy i bardziej bezwzględny. Niektórzy mówili, że to był wypadek, ale to on go pchnął i to on go zabił, nawet jeśli niechcący, choć Arto w to nie wierzył. Od tego czasu za dużo było tych wypadków wokół Anhela. – Więc zginął? Spojrzał na Nowego, jakby odczytał jego myśli. Pewnie liczył na bardziej szczęśliwe zakończenie, lecz nie mógł mu go zaoferować. – Anhelo go zabił – potwierdził. – Dorośli nigdy go z tym nie powiązali, choć podejrzewali, ale wtedy podejrzewali wielu, nawet Zema. Ale my wiemy. Podobno zrobił to niechcący, ale… – powoli pokręcił głową. – Widziałem projekcje z policyjnych komputerów. Pamiętał je. Pierwsze, jakie widział i od razu najgorsze. Ktoś wyciągnął je z sieci i puścił po szkole. Anhelo nie zaprzeczał ani nie potwierdzał, że obie rzeczy to jego robota, lecz z obu był bardzo zadowolony. Potem widział wiele innych, jak każdy wojownik. Nauczył się odróżniać, kiedy wypadek był spowodowany przez ofiarę, a kiedy był wynikiem morderstwa. Wystarczyło spojrzeć na twarz. Policzki beks prawie zawsze były wilgotne, a ich twarze wyrażały tylko jedno – rozpacz. Po Herrym nie było nic widać, bo nie miał twarzy. Nikt nie mówił, że był beksą. Przeciwnie, był dobrym wojownikiem i obiecującym kapitanem. – Teraz byłby szóstakiem – ciągnął. – Anhelo zapędził go do starego magazynu, takiego na dwa czy trzy poziomy. Wtedy było tam przejście z naszego poziomu, prosto na barierki. Na dole pełno było prętów, jakich dorośli używają przy budowie szkieletów ścian. Anhelo pchnął Herryego na barierkę, wiesz, taką wysoką, dla dorosłych i tamten przeleciał przez nią i spadł parę metrów w dół. Wtedy nie było tam czujników – dotknął lewego ramienia. – Teraz chodzą tam tylko ci, którzy nie chcą wracać. Urwał na chwilę. To tę scenę widział często w koszmarach. Wiedział dlaczego jego umysł wciąż ją powtarzał. Była ostrzeżeniem. Nowy milczał. Drżał, choć było ciepło. – Pręty rozerwały mu brzuch, tak że wszystko wyszło na wierzch – zaczął systematycznie, beznamiętnie opisywać wszystko co pamiętał. – Dwa przeszły przez klatkę piersiową, a ten jeden, co go zabił, przebił mu głowę – zatrzymał się, stając przed Nowym. – Wszedł tędy i wyszedł pod oczami, u nasady nosa – pokazał palcami – wybijając je na wierzch. Przynajmniej tak to wyglądało, bo z twarzy nie zostało nic, tylko kawałki kości i mózgu. Nie był zbyt brutalny ani dokładny, choć z początku zamierzał. Nie wiedział dlaczego, lecz gdy już zaczął mówić, zdecydował, że opisze to w miarę łagodnie. – Nowy, powinieneś obejrzeć te projekcje – dodał. – Ktoś na pewno jeszcze je ma. Nowy zbladł. Ciężko przełknął ślinę. Dziwne. Był już duży. Powinien być przyzwyczajony. – Nie… Nie chcę – odpowiedział słabym głosem. Arto miał wrażenie, że Nowy zaraz zwymiotuje. – Nie zmuszam cię – wzruszył ramionami – ale powinieneś wiedzieć co ci grozi. Dziwny ten Nowy. Jakiś inny, delikatniejszy. Tylko beksy bały się takich projekcji. Nowy nią nie był, a jednak… Czasami, jak teraz, zupełnie go nie rozumiał. Ruszył do przodu. Nowy, wystraszony, bezwiednie podążył za nim. – Przynajmniej… zginął szybko – powiedział. – Tak twierdzili dorośli. Chwilę milczeli. – To go musiało zmienić. Anhela. – Jeśli tak, to tylko na gorsze. Nie wiem czy już wcześniej był ponury jak kosmiczna czerń, czy stał się taki potem i nie obchodzi mnie to. Nie ma prawa traktować w ten sposób innych. Nowy… wiem, że się go boisz. Wiem, że chcesz powiedzieć o tym rodzicom – zatrzymał się i odwrócił. – Nie rób tego. Dorośli ci nie pomogą. Nie potrafią. Zanim uwierzą, on cię dopadnie. Już miał takie kłopoty, a wciąż tu jest. Rozumiesz dlaczego? Nowy nie odpowiedział. Drżał jeszcze mocniej. Oparł się o ścianę i popatrzył na Arto, tak poważnie jak jeszcze nigdy dotąd. – Opowiedz mi… opowiedz mi o zabijaniu – powiedział z trudem. – O śmierci. Muszę wiedzieć. Dlaczego… Jak często? Arto spuścił głowę i zamknął oczy. Jak opowiadać o tym komuś, kto się o nią ociera? Tak dziwnie nie czuł się jeszcze nigdy. Nie chciał z nim o tym rozmawiać, nie teraz, lecz nie był to pierwszy raz, gdy jego życzenie nie miało znaczenia. – To się zdarza, nikt nie wie dlaczego – zaczął mówić – poza tym kto to zrobił. Dorośli… oni myślą, że to wszystko wypadki. Nie wierzą, że jedno dziecko może coś takiego zrobić drugiemu. W każdej szkole jest nas tak dużo, że nawet niespecjalnie zwracają na to uwagę. Robią to dopiero, gdy coś się stanie, a i wtedy tylko na krótko – wskazał na sufit – i nigdy nie rozumieją. Uważają, że to stacja, a nie my, że to ona jest niebezpieczna. – Nie możecie czegoś z tym zrobić? Z takimi jak… Anhelo? – A co my możemy? Oni są silni. Trzymają się razem i mają swoje grupy. Pilnujemy, by nam się to nie stało, to wszystko. Większość nawet się tym nie przejmuje. – A ty… się przejmujesz? Nie odpowiedział od razu. Dotąd się nie przejmował, dopiero gdy pomyślał, że Nowy może nie żyć… Tak samo było gdy pierwszy raz patrzył na martwego Herry’ego. Ale potem? Potem chyba już nie. – Czasami – przyznał. – Tak jest źle, ale to się zdarza i nikt nic na to nie poradzi. Znaczy, teraz to co innego – dodał szybko. – Teraz mogę coś na to poradzić. Nowy odetchnął, ciężko i głęboko. – Czy Anhelo może mnie… Czy może mi to zrobić w szkole? Czy… jak tutaj? – Nie ma mowy! Cokolwiek spróbuje, musi to wyglądać na wypadek. Póki trzymasz się grupy, nic ci się nie stanie. Dlatego nikt w szkole nie używa broni, z wyjątkiem pierścieni, ale z nimi to już inna sprawa. Gdy ktoś ginie, trudno to zamaskować, a dorośli zawsze bardzo się tym przejmują. Anhelo może sobie być mordercą, ale gdyby zrobił coś takiego, cała szkoła by się nim zajęła, bo… – I tylko dlatego nie zabijacie się w szkole? – wykrzyknął Nowy. – Bo to sprowadza dorosłych? Bo nie możecie tego ukryć, jak siniaki? Nowy wyglądał jakby coś mu się stało. W jego szeroko otwartych oczach widział prawdziwe, głębokie przerażenie. Nie rozumiał. Co go tak przestraszyło? – Nawet dorośli mówią, że każdy kiedyś musi umrzeć. – Ty jesteś przyzwyczajony! Ciebie szkoła już odmieniła, jak innych, dla was nic nie jest już złe! Możesz sobie być nawet gotowy by… ale ja… Nowy z jękiem gwałtownie wciągnął powietrze, jakby się nim zachłysnął. Zamilkł. – Nowy, posłuchaj. Nie jestem… – chciał powiedzieć, że nie jest jak inny, ale zacisnął usta. – Nie jestem mordercą. Chcę cię bronić przed jednym z nich. Nowy nie słuchał. Usiadł, kuląc się, drżąc cały. O co mu chodziło? Nie on stworzył szkołę. Z wiadomości wiedział, że na Ziemi też się zabijają, choć pewnie tam nie robią tego dzieci. Wszystko, co robił, to starał się przeżyć. Prawda, dotąd myślał o zabójstwach w taki sam sposób, w jaki każdy z rodziców w Układzie myślał o wypadkach i szkolnych bójkach – owszem, czasem się zdarza, lecz ich dzieci są spokojne, grzeczne i bezpieczne. A przecież na kogoś musiało paść… Przyklęknął obok niego. – Nie pozwolę, by Anhelo cię zapuszkował, ani żaden inny starszak, tylko pozwól sobie pomóc. Zaufaj mi, proszę. Nie bój się mnie, tylko Anhela. Wyciągnął rękę. Nowy spojrzał na nią, potem na niego. Złapał ją, lecz wahanie w jego oczach pozostało. Na sali treningowej nie było ani jednego chłopca z ochrony Nowego. Spodziewał się tego. Zostawił Nowego pod opieką Żo, by samemu przez następną godzinę bezskutecznie szukać brakujących wojowników. Na koniec wrócił do domu. Liczył, że Żimmy wszystko mu wytłumaczy, gdy tylko spotkają się przy windzie. Lecz Żimmiego nie było, po raz pierwszy odkąd się tam spotykali. Czekał tak długo, że o mało się nie spóźnił na pierwszą lekcję. Żimmy przyszedł kwadrans po jej rozpoczęciu. Arto natychmiast napisał do niego wiadomość; jego zastępca odpowiedział coś nieskładnie, po czym się wyłączył. Unikał jego spojrzenia. Starał się nie zauważać, że się mu przypatruje, nawet gdy Arto gapił się na niego przez pięć minut. Było jasne, że coś ukrywał. Już wcześniej Żimmy miał wątpliwości, już wcześniej był niechętny zadzieraniu z Anhelem, ale to było coś więcej. Milczał, bo z jakiegoś powodu oszukiwanie Arto nigdy mu dobrze nie wychodziło. Jeszcze się tobą zajmę. Dowiem się co cię gryzie, z twoją pomocą lub bez. Wywołał Derta. „Od teraz ty jesteś pierwszym zastępcą” – poinformował go. – „masz nie słuchać żimmiego nie zwracać na niego uwagi zajmiesz się tym co on robił dotąd”
„Co się stało kapitanie”
„Jeszcze nie wiem może ty mi to wyjaśnisz”
„Wiem tyle co ty gdybym wiedział to nie trzymałbym tego dla siebie”
Przez resztę lekcji Arto tylko siedział i myślał. Widział przewijające się przez kanał grupy rozmowy o tym, że Nowy znowu został pobity. Nie musiał się rozglądać, by dostrzec, że niektórzy zaczęli się bać. Zaczęło do niego docierać, że Anhelo nie był byle problemem, który mógłby jak gdyby nigdy nic wyrzucić przez śluzę i nie martwić się, że wróci. Był jak kometa. Odlatywał, lecz wracał, tylko po to, by stać się jeszcze bliższym.
Zamierzał złapać Żimmiego zaraz za drzwiami, jak tylko skończy się lekcja, lecz Żimmy wyszedł jako pierwszy i natychmiast gdzieś zniknął. To go rozwścieczyło. Skoro nie mógł iść prosto do źródła, postanowił poszukać wyjaśnienia gdzie indziej. Pierwszy nawinął się Kerell. Arto złapał go za rękę, gdy tylko minął drzwi sali i odciągnął daleko na bok, gdzie brutalnie przygwoździł do ściany. Od drugiej klasy nie uderzył nikogo z grupy, poza Żimmym, lecz teraz nie odpowiadał za siebie. Dotąd nie było w grupie tajemnic. Oni to zmienili. Był wściekły, a Kerell wystraszony. Uciekał od jego wzroku, patrzył gdzieś w bok i wyglądał na winnego. Coś było bardzo nie tak. Zaczął przeczuwać co. – Dlaczego Nowy był wczoraj sam? – warknął. – Nie jestem ślepy! Wytłumacz się, albo… Przycisnął go mocno. Kerell jęknął. – Żimmy zabronił… – On zabronił? Od kiedy nie jestem już kapitanem? Czyje rozkazy są ważniejsze? Jemu też się dostanie. Wykręcaj się dalej, to do niego dołączysz. – Powiem wszystko, tylko mnie puść. Puścił go bez słowa. Kerell spojrzał na niego spode łba i przełknął ślinę. – Było ich trzech – zaczął. – Anhelo i dwóch innych starszaków. Zaskoczyli nas w korytarzu. Powiedział, że chce Nowego, a my mamy spadać, bo… My… Nie wiedziałem co robić! – wytłumaczył rozpaczliwie. – Tu chodziło o Anhela, a nie o jakiegoś… – urwał. – Gdy się zbliżył… Wiesz jaki jest, a wyglądał na rozzłoszczonego… Nie popędzał go. Czekał aż Kerell sam ze wszystkim dojdzie do ładu. – Gdyby już do czegoś doszło to pewnie, pewnie… Wtedy bym został. Ale… Żimmy się cofnął… Wiem, to nasza wina, moja tak samo jak i ich, ale przestraszyłem się, A… kapitanie, naprawdę się przestraszyłem. Żimmy jest starszy, silniejszy, a ustąpił, więc ja… – Więc uciekliście, tak? – podsumował bez litości. – Żimmy zwiał, a wy za nim. Kerell przygryzł wargi. Spuścił oczy. – Nie uciekliśmy, tylko… się wycofaliśmy… Arto zatrząsł się ze złości. Oto dlaczego milczeli. Było im tak wstyd, że nie mogli mu tego powiedzieć prosto w twarz, więc czekali jeden na drugiego, zaś Żimmy, główny sprawca zajścia, bał się mu o tym powiedzieć. Zawsze potrafił się przyznać do błędu, lecz tym razem… Żimmy, coś ty zrobił? Dałeś im przykład. Może by zostali, a może nie. Teraz już się tego nie dowiem. Teraz każdy zrobi to samo, będzie miał usprawiedliwienie, że skoro Dziadek tak postąpił, skoro tak się zachował drugi pod względem siły wojownik w grupie, to nie będzie się musiał czuć winnym, gdy też ucieknie. Będą się tego wstydzić, ale będą to robić i wierzyć, że nic się nie stało. Kerell był niemal pewien, że nie zrobił nic złego. Chciałby zapomnieć, zagrzebać wszystko w pamięci i nigdy do tego nie wracać. To nie resztki odpowiedzialności przywracały w nim poczucie winy, tylko stojący przed nim kapitan, który uważał inaczej. – Wycofaliście się? Zostawiliście Nowego, bojąc się o własne jaja! – Kerell skulił się i jeszcze bardziej spuścił głowę. – Nędzne tchórze! – Nie mieliśmy szansy! – Kerell rozpaczliwie uczepił się ostatniego usprawiedliwienia. – Jak moglibyśmy się obronić? Musieliśmy to zrobić! Przepraszam, kapitanie, zawiodłem, ale… – Nie zaczekaliście aż Anhelo z nim skończy – przerwał pogardliwie. – Odeszliście nie oglądając się za siebie. Mogliście powiedzieć mi co się stało, ale za bardzo się tego wstydzicie, by chociaż o tym myśleć! Nie liczył na odpowiedź. Kerell nie był w stanie jej wydusić. Milczał milczeniem winowajcy, zawstydzony przed samym sobą jeszcze bardziej niż przed swoim kapitanem. Arto nie czuł nic poza pogardą. Dopiero wam pokażę, co to znaczy wstyd. Nie możecie lekceważyć rozkazów tylko dlatego, że się boicie. Nie po to narażam się w rozmowach ze starszakami, by wam się żyło wygodnie. Gdy wy musicie coś zrobić, wtedy zaraz uciekacie. Zrobiło mu się niedobrze na sam widok Kerella. Odwrócił się i odszedł. Gdyby nie potrzebował jego umiejętności, na pewno by go pobił, już tylko po to, by pokazać jak czuł się Nowy. Musiał to skończyć, nim to zarazi innych, a będzie zarażać, jak długo pozostanie w grupie choć jeden wojownik, który by nie zwiał ze zjeżonym ogonem na sam widok Anhela. Jednak czuł, że Nowy już nigdy nie poczuje się bezpiecznie, nawet gdy cała grupa będzie mu towarzyszyć. Gwiezdna Flara na nic mu się nie przyda, to była prywatna sprawa grupy. Zasada była prosta – jeśli ktoś ma kłopoty, musi odejść z grupy. Arto świadomie ją łamał. Obrona nie jest ważna, uznał, jak długo mrówki będą w porę ostrzegać Nowego przed Anhelem. Lecz jeśli one także zaczną się bać… Jeśli choć raz okaże wyrozumiałość tchórzom, cały system otchłań weźmie. Co Żimmy sobie myślał? Dlaczego Nowy milczał? W całej sprawie tylko on jeden zachował się jak prawdziwy wojownik.
Siatka mrówek działała w obie strony. Jego mali szpiedzy stale śledzili Anhela, lecz z równą skutecznością pomogli odnaleźć Nowego. Znowu zaczął się włóczyć z dala od grupy. Czy do reszty stracił rozum? Na szczęście Anhelo go nie dopadł. Nowy szedł przed siebie, sam, ze spuszczoną głową, nie wiedząc nic o dwójce kręcących się kilkanaście metrów dalej znajomych dwojaków. Bezceremonialnie złapał go i odciągnął na bok. – Dlaczego nic nie mówiłeś? – spytał bez ogródek. – Dlaczego kryjesz tych tchórzy? – A o czym miałem mówić? – twarz Nowego pozostała bez wyrazu. – Nie mieliśmy szans. Oni nie mieli – poprawił się. – Gdyby mnie bronili… – Kłamiesz. – Nie kłamię! Widziałeś co ze mną zrobili. Chciałbyś, by reszta wyglądała tak samo? Może wtedy… ale dzisiaj… Wolałem już, aby tylko mnie to spotkało. – Następny raz Anhelo by wiedział, że się nie poddamy. Gdyby spróbował tego w pojedynkę, to dostałby takie lanie, że trafiłby do innej galaktyki! – Wtedy by mnie ścigał, by się zemścić! – Chcesz dać się bić? W czym byłoby to gorsze od tego co robi ci teraz? Obiecałem ci pomoc, ale jeśli ty sam… Nowy spojrzał na niego twardo i zacisnął pięści. – Ja nie potrafię zasłaniać się innymi, jak wy! Jesteś ludzką maszyną, jak ci z akademii! A gdyby Anhelo kogoś zabił, przeze mnie? – To głupota! Anhelo się nie odważy, nie przy świadkach, nie… Oczy Nowego rozbłysły nienawiścią i rozpaczą. – To ty nic nie rozumiesz! Tak, zdradzili mnie, ale postąpili słusznie! Dla nich liczy się grupa, nie ja. Nienawidzę ich za to, że mnie zostawili, ale mieli rację, nawet ja to widzę, Arto, nawet ja! Wysyłasz swoich chłopców, by mnie bronili, choć wiesz, że nie mają szansy! – wykrzyczał ostatnie zdanie i uciekł. Stał, zdumiony. Nie zwracał uwagi na wzbudzone rozmową zainteresowanie, na rzucane w jego stronę spojrzenia. Nie próbował go gonić. Nie rozumiał Nowego. Mógł udawać, że wie co myśli, ale to było kłamstwo. Nowy czasami mówił do rzeczy, rozumiał wiele bez tłumaczenia, lecz czasami, jak teraz, zachowywał się niczym zwykły pierwszak. On jest pierwszakiem, pomyślał, nie zna szkoły. Dlaczego nie ufa tym co ją znają? Jest chory, a może zwariował? Może od tego bicia w głowę rzeczywiście coś mu się stało? Łączyli się w grupy dla obrony, a on od nich uciekał. Chciał zostać samobójcą, tylko w bardziej pokręcony sposób? Czy chce skończyć jak Herry? Złapał się na tym, że choć wciąż myślał o Nowym, jakaś część jego umysłu analizowała kolejne możliwe posunięcia. Nowy miał rację. Mówił o zabijaniu jakby nie liczyła się sama śmierć, lecz to czy dorośli będą mogli odkryć prawdę. Uświadomił sobie, że zawsze tak myśli, choć ta selekcja odbywała się odruchowo, jak cios pięścią, czy kopnięcie. Nigdy nie myślał o tym jak ustawić palce, jak zgiąć mięśnie. Wyćwiczył się do tego stopnia, że to robiło się samo. Czy tak samo stało się z jego myśleniem? Nawet w domu… Czy to mnie zdradzi? Czy mówiąc o tamtym nie zwrócę na siebie uwagi? I aż dotąd nie zdawał sobie sprawy, że to robi, choć wydawało mu się to równie naturalne jak oddychanie. Czy potrafił myśleć, czy tylko oceniać, analizować, obserwować i badać? Czy potrafił… Nowy spytał go o to, ponad tydzień temu. Czy się czasami bawią razem. Odpowiedział, że trenują. Tak rozumiał wspólną zabawę, choć kiedyś, przed szkołą, było inaczej. Był taki plac zabaw, specjalnie dla nich. Kiedy tam był po raz ostatni? Czy potrafiłby tam trafić z pamięci? Czy wie, co to jest normalne dzieciństwo? Myśl pojawiła się sama i sama odeszła. Ale ślad pozostał. Nie dał za wygraną. Na którejś z kolejnych przerw zdołał dopaść Żimmiego. Unikał jego wzroku, więc zagrodził mu drogę. – Potrafisz się wytłumaczyć? – spytał spokojnie, choć spokojny nie był. Żimmy spróbował go wyminąć, lecz mu na to nie pozwolił. Wtedy spróbował się odwrócić. Arto złapał go za ramię i choć Żimmy był wyższy od niego, odwrócił do siebie. Żimmy wyszarpnął się, lecz nie odszedł. Spojrzał mu w twarz, lecz nie w oczy, tylko gdzieś pomiędzy nie, gdzieś obok. – Wiedziałeś, że tego się nie da ukryć. Na zarazę, spójrz mi w oczy! – rozkazał. – Chcę zobaczyć, co sobie wtedy myślałeś. Zachowałeś się jak karaluch! Żimmy spojrzał mu w oczy. Nie było w nich tego, co widział u Kerella, żadnego wyrzutu czy wstydu, jedynie gniew i chłód, złość na siebie i poczucie winy. – Myślisz, że o tym nie wiem? – spytał. – Że nie czuję się jak tchórz? Ale co moglibyśmy zrobić? Co ty zrobiłbyś na moim miejscu? Źle zrobiłem, ale musiałem, dla dobra grupy. Nie mamy już protektoratu, kapitanie, a w walce stracilibyśmy kilku najlepszych wojowników i to bez szansy na zwycięstwo. To mnie nie usprawiedliwia, ale znasz zasady. W pewnych sytuacjach trzeba… ustąpić. Dla grupy. Nie zwrócił się do niego po imieniu. Coś się zmieniło. Już nie byli towarzyszami. – Nie wierzę, Żimmy – Arto zacisnął pięści. – Nie wierzę, że o tym wtedy myślałeś! Może o strachu, ale nie o grupie. To nie była pewna sytuacja. Tu chodzi o Nowego! Dobrze, że Nowego nie było w pobliżu. Rozmowa, nie, nie rozmowa – kłótnia – schodziła na jego temat. Dookoła zebrali się wojownicy, w większości z jego grupy, ale nie tylko. Nie dbał o to. Jeśli będzie musiał, upokorzy Żimmiego, choćby i przed pierwszakami. – Mieliśmy rzucić się z pięściami na Anhela i jego ochroniarzy? Nawet dziesiątaki zostawiają go w spokoju! – Mogłeś chociaż spróbować! Powiedz mi, jak wyglądał Nowy gdy go zostawialiście? Czy był szczęśliwy? – spytał z całym gniewem jaki w nim tkwił, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. – Widziałeś w jego oczach wyrok, jaki na niego wydałeś? Żimmy zniósł jego spojrzenie, choć musiało go to kosztować wiele wysiłku. Za to, co mówił, i jak mówił, miał wielką ochotę uderzyć go, przewrócić na podłogę i zbić tak mocno, by poczuł to samo co Nowy, lecz dałoby mu to ledwie chwilowe uciszenie gniewu, ulotną satysfakcję z wymierzonej kary. To nie rozwiąże problemu. – Nigdy się tak nie zachowywałeś – powiedział cicho Żimmy. – Ale ja też nie. Widziałem twarz Anhela. To coś poważnego. To była najgorsza rzecz jaką zrobiłem, ale gdybym musiał, zrobiłbym to samo. Ja… – Dlaczego? – powiedział głośno, nie dbając ilu uczniów to usłyszy. – Anhelo to szczurzy dupek! Zwykły szczur… Żimmy odwrócił wzrok. Arto poczuł przypływ zdumienia. Co się działo z Żimmym? – Anhelo to morderca, a ja chcę żyć. Dookoła rozległy się głosy przytakujące jego słowom. Niemal wszyscy kiwali głowami. Dert nie, Żo nie, podobnie paru innych chłopców. Oni stali i milczeli. Nie zgadzali się z Żimmym, ale nie byli też po stronie kapitana. Nie wiedzieli co o tym myśleć. Czy tylko na tym im zależało, nie być na miejscu Nowego? Tak bardzo bali się Anhela, że nie rozumieli iż tak daleko się nie posunie? Nie miał aż tyle władzy! – A nie zastanawiałeś się nad Nowym? Co jeśli to jego ciało znajdą dorośli w przystani? – Lepiej jego, niż moje – Żimmy znowu na niego spojrzał. Tym razem oskarżał. – Podziwiałem cię za to, że byłeś twardy, że grupa była dla ciebie najważniejsza. Myślałem, że jak cię pobiję to sam będę wami dowodził, ale to nic by nie dało. Grupa była silna tylko dzięki tobie, a teraz pozwalasz, by wszystko się rozleciało, przez jakiegoś nowego! – rozłożył bezradnie ręce. – Kogo on obchodzi? To już nie była kłótnia, lecz pojedynek. Jeszcze nie na pięści, lecz poczuł, że to już kwestia czasu. Mógł to tylko opóźnić. Miał rację, coś się zmieniło, choć tylko dla niego. Wiedział jedno – Żimmy się myli. – Mnie obchodzi – powiedział. – I jego rodziców. Jego siostrę – rozejrzał się po grupie. -Nowy jest wart więcej niż niejeden z was! Nie chce, byście go bronili, bo nie chce nas osłabiać! Wy na jego miejscu przylecielibyście do mnie, błagając o pomoc – wielu opuściło głowy. – On nie. Tydzień minął zanim się dowiedziałem co się dzieje, i to nie od niego. – Gdybym wiedział, że to zakończy sprawę, dałbym sobie za niego złamać rękę – odpowiedział Żimmy. - Ale to nic nie da! Stałbym się słaby, a Anhelo i tak by wrócił. Nie rozumiesz? To Nowy. Jest nikim! Chciał walczyć, nim Anhelo to w nim zabił, ale o szkole nie wie nic. – Nie miał czasu się nauczyć! My mieliśmy pięć lat, ty sześć. On tylko… – Nigdy się nie nauczy jak tu przetrwać! – głos Żimmiego nabrał pewności. – Tak, widziałem jak na mnie patrzył. To było spojrzenie beksy! On tu nie pasuje, jest za miękki. Arto, Nowy już jest martwy. Niewiele brakuje, aby zaczął płakać na sam widok Anhela. Czy dla kogoś takiego chcesz wszystko poświęcić? Naszą przyjaźń? – Gdybyśmy naprawdę byli przyjaciółmi, zrozumiałbyś dlaczego musimy pomóc Nowemu! Wierzył w grupę, ale my… Wy go zostawiliście! – Taka jest szkoła. Jesteśmy silni, lecz nie będzie tak długo, gdy poświęcisz naszą siłę, by ratować Nowego! Musimy go zostawić! Żimmy mówił o grupie jakby już była jego. Zapamiętał to, zapamiętał, że najlepszy sposób, by kogoś zniszczyć, to powiedzieć, że go podziwia, by zaraz potem wytknąć mu błędy. Tylko to ostatnie pozostaje w pamięci. – Pamiętasz co zrobiłeś ze skanerem? – spytał. – Żimmy, nie zawsze to, co robisz jest słuszne. – To nie to samo! Nie porównuj tego do Nowego! Arto uznał, że pozostała mu już tylko jedna możliwość. – Wyzywasz mnie? – Żimmy spuścił głowę. Był wyższy, ale wiedział, że Arto wciąż jest silniejszy, zwłaszcza teraz, gniewem. – Jeśli nie, to będzie jak ja mówię! – Jak sobie chcesz, ale ja nie będę podkładał się za Nowego. Wybierz sobie kogoś innego. – Uważacie tak samo? – Arto odwrócił się. – Nikt poza mną nie stanie po stronie Nowego? Po twarzach swoich wojowników widział, że ma rację, że nikt go nie poprze, choć nikt nie odważy się powiedzieć tego na głos. Kogo miałby wybrać do pomocy? Aż do dzisiaj myślał, że są mu wierni. Dziś okazało się, że nie są warci swoich imion. Już nigdy nie będzie w stanie im zaufać. Gdyby to była inna grupa, byłby skończony. Siłą nie utrzymałby dowództwa. Jeśli teraz zwrócą się razem przeciwko niemu, zniszczą wszystko to, czego dokonał razem z nimi. Czyżby przez tyle lat za bardzo wierzył w grupę? To przed tym ostrzegały sny. One widziały wszystko wyraźniej. Nie miały złudzeń. Zapamiętał tę garstkę, która wciąż zdawała się pozostawać przy nim. Poza Dertem i Alszą byli to głównie słabsi wojownicy. Większość z tych naprawdę silnych zgadzała się z Żimmym, nawet jajcogłowi, choć najlepiej wiedzieli jak to jest być w skórze Nowego. – Więc dobrze. Dert, Alsza, pilnujcie mrówek. Mają dalej uważać na Anhela. Włącz do siatki 2b, daj im jakieś mniejsze zadanie. Potrzebuję każdej pary oczu, jaką możemy znaleźć. Sam będę pilnował Nowego, skoro z was wyłażą takie karaluchy! W przypływie ogromnego gniewu minął Żimmiego, brutalnie rozepchnął na bok zagradzający mu drogę tłumek i odszedł. Nie mógł na nich patrzeć. Co się z nimi stało? Czy to on, czy oni? A może to szkoła, może… sam już nie wiedział. Nie zamierzał zostawiać Nowego, nawet jeśli rozwali to całą grupę. Nie będzie karać go za to, że starał się wytrzymać, lecz nie dał rady, bo nie był dość silny. Słyszał jak w ślad za nim ruszyło kilku chłopców, lecz nawet z nimi nie chciał teraz rozmawiać. Wiedział co by mówili i nie chciał tego. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć którzy za nim poszli. Dert, Alsza, Prat, Cyras i Fasis. Może jeszcze Basakis, ale jego nie był pewien. Nie odwrócił się, by to sprawdzić. Nawet jeśli nie było ich wielu, poczuł ulgę, że nie wszyscy są tacy jak Żimmy i reszta. Czy groził im rozłam? Jeśli tak, byłby to najkrótszy rozłam grupy w całej historii szkoły. Dlaczego bronił Nowego? Żimmy miał rację, był słabym nitem w grupie. Szkodzę grupie, powtarzał sobie, lecz czuł, że postępuje słusznie i że Dael byłby z niego dumny. Tylko dlaczego czuł się jakby sam siebie oszukiwał? Może nie chodziło o Nowego, tylko o to, że nie potrafił nikogo wykluczyć z grup, bo choć na zewnątrz był twardy, to w środku na zawsze pozostał miękki jak pierwszak? Czy dlatego uparcie bronił sprawy, której nie mógł wygrać? Tego wieczora zabrał się za swoją zbroję. Nie mógł pozwolić, by dłużej krępowała jego ruchy. Nie był w stanie przewidzieć czy i kiedy okaże się, że jej potrzebuje. Zaczekał do chwili gdy rodzice zasnęli. Zapalił światło, ustawiając je na bladą poświatę pod sufitem. Wyciągnął z ukrycia zbroję, parę prostych, gładkich i twardych drutów oraz szpulę z włóknem konstrukcyjnym. Wprawnymi ruchami odszukał szwy i rozplótł je. Pracował szybko i sprawnie. Końcówki drutów trafiały dokładnie w oczka splotów. Elastyczne włókno łatwo poddawało się ruchom. Dorobienie dodatkowych ściegów zajęło mu kilkanaście minut. Złożył całość i sprawdził jak leży. Pasowała niemal idealnie, wystarczyło poprawić w kilku miejscach. Włókno było mocne, a oczka bardzo drobne. Teoretycznie zbroja powinna powstrzymać każde uderzenie, nawet pchnięcie nożem. Nie dawała żadnej ochrony przed karabinem plazmowym, czy nawet przestarzałym laserem, lecz nie przeciwko nim chciał się chronić. Schował wszystko, zgasił światło i poszedł spać. Jak zawsze, pracował w ogromnym napięciu. Czasami rodzice wstawali w zaciemnienie i wtedy czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Myślał, że skoro było już po wszystkim, napięcie ustąpi, lecz nie dane mu było wypocząć. Tego zaciemnienia znowu miał koszmary. Dwa. Lecz tym razem zaczynały się i kończyły w szkole i tym razem nie tylko on był ścigany. Obok niego zawsze biegł Nowy. Żimmy zawsze łapał go pierwszego, potem dopadali go inni, a on musiał patrzeć co z nim robią zanim, na koniec, dobierali się do niego. |