powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LV)
maj 2006

Dwugłos
‹Mistrzowie Komiksu: Indiańskie lato›
Bogu, co boskie i… Manarze, co manarskie

„Indiańskie lato” – efekt współpracy dwóch tuzów światowego komiksu, Hugo Pratta i Milo Manary – to tętniąca chorobliwą erotyką opowieść o tym, jak wykluwały się Stany Zjednoczone. I to z gatunku tych, które samym Amerykanom do gustu przypaść raczej by nie mogły. Opowiadająca o tych samych czasach „Szkarłatna litera” Nathaniela Hawthorne’a to przy „Lecie” jedynie niewinna opowiastka.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Mistrzowie Komiksu: Indiańskie lato›
‹Mistrzowie Komiksu: Indiańskie lato›
Zanim doszło do współpracy obu panów, zdobyli już oni wielką sławę w komiksowym światku – Hugo Pratt dzięki serii przygodowo-sensacyjnych opowieści o marynarzu awanturniku Corto Maltese, Milo Manara natomiast dzięki opowieściom o Giuseppe Bergmanie i swoim komiksom erotycznym („Klikowi” i „Zapachowi niewidzialnego”). Na pozór wydawałoby się, że z takiego artystycznego spotkania zrodzić może się jedynie swoiste kuriozum, dzieło tyleż eksperymentalne, co niestrawne dla czytelnika. Nic bardziej mylnego. Obaj panowie znaleźli wspólny język, co zresztą przestaje dziwić, kiedy dowiadujemy się (z posłowia Wojciecha Birka) że Pratt od lat był jednym z mistrzów Manary. Scenariusz „Indiańskiego lata” odbiega jednak znacznie od opowieści o Corto Maltese, chociażby dlatego, że pulsuje erotyką. To była zapewne cena, jaką Pratt musiał zapłacić za współpracę z Manarą.
Tło historyczno-obyczajowe opowieści tradycyjnie w przypadku Pratta jest egzotyczne. Akcja rozgrywa się w Ameryce Północnej w drugiej połowie XVII wieku, a więc mniej więcej na sto lat przed wojną o niepodległość, po której narodziło się nowe państwo – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Brytyjscy koloniści żyją we względnej symbiozie z indiańskimi tubylcami. Jeśli już dochodzi do poważniejszych konfliktów, to znacznie częściej rodzą się one wewnątrz hermetycznej społeczności purytańskich osadników. Sprzyja temu rygoryzm religijny, na straży którego stoją niezwykle wymagający pastorowie. Taki przynajmniej obraz kolonii uwiecznił urodzony w Salem pisarz Nathaniel Hawthorne, autor słynnej „Szkarłatnej litery”. Od Hawthorne’a przejął go natomiast Hugo Pratt, tworząc scenariusz „Indiańskiego lata”. Znaczący jest już tytuł komiksu. Oznacza on porę roku – u nas zwaną babim latem – na styku lata i jesieni, kiedy to ponoć wyzwala się w ludziach niepohamowany apetyt seksualny. Na tyle niepohamowany, że niektórzy, chcąc zaspokoić swój głód, gotowi są nawet posunąć się do gwałtu.
Takie właśnie wydarzenie stanowi wstęp do dramatycznej historii przedstawionej przez Pratta i Manarę. Dwóch młodych Indian z plemienia wodza Squanda spotyka nad brzegiem morza samotnie spacerującą piękną dziewczynę. Nie mogąc się powstrzymać, gwałcą ją. Na ich nieszczęście przypadkowym świadkiem gwałtu jest mieszkający nieopodal ze swoją rodziną Abner Lewis. Nie zastanawiając się długo, chłopak sięga po broń i zabija Indian, dziewczynę natomiast zabiera do domu, by mogły zaopiekować się nią jego matka i siostra. To z pozoru mało istotne wydarzenie rozpoczyna lawinę, która pogrzebie pod gruzami niejedno ludzkie istnienie. Zgwałcona dziewczyna jest bowiem bliską krewną miejscowego pastora z fortu New Canaan. Ten zaś, gdy dowiaduje się o tragedii, pała żądzą zemsty. Tego samego pragną zresztą Indianie, a ich celem staje się przede wszystkim Abner Lewis i jego rodzina. Konflikt stopniowo narasta i – co gorsza – nie widać najmniejszej szansy na jego pokojowe rozwiązanie. Determinizm społeczny musi doprowadzić do tragedii. Tak jak nie byłoby współczesnych demokracji bez krwawych doświadczeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej, tak samo nie istniałaby współczesna Ameryka – do bólu politycznie poprawna – bez doświadczeń wojen z Indianami i wojny secesyjnej. Pratt i Manara nie mieli wprawdzie ambicji stworzenia dzieła stricte historycznego, mimo to ich komiks jest wcale zgrabnym przyczynkiem do najwcześniejszych dziejów – a może raczej pradziejów – USA.
„Indiańskie lato” pełne jest – jak na pracę Milo Manary przystało – erotyki. I to wcale nie tej wysublimowanej. Nie miałbym jednak śmiałości stwierdzić, że grafik ociera się o pornografię. Współczesnego czytelnika nic w tym komiksie zaszokować już raczej nie może – przynajmniej w jego warstwie wizualnej. Szokujące momentami mogą być natomiast sugestie pojawiające się w warstwie słownej. Pastor, który ma obowiązek prowadzić swoje owieczki prosto do Boga, ma na pewno na sumieniu więcej grzeszków niż biblijny Judasz. Inni bohaterowie też sobie folgują – rozwiązłość seksualna i stosunki kazirodcze są tutaj chlebem powszednim. I mimo że wydawca nie umieścił odpowiedniej adnotacji na okładce, warto zaznaczyć, że „Indiańskie lato” zdecydowanie jest komiksem dla dorosłych. Chyba że chcecie zaserwować swoim dzieciom traumatyczne przeżycia…
Nie wszystko jest w tym komiksie idealne. Miejscami odrobinę zgrzyta scenariusz. Jakby Pratt starał się oddać Bogu, co boskie i… Manarze, co manarskie. Aby dać rysownikowi możność porozkoszowania się pięknem kobiecego ciała, chyba niepotrzebnie wprowadził do scenariusza aż tyle perwersji. I bez nich opowieść znakomicie by się obroniła. Z tym wyjątkiem, że nie moglibyśmy podziwiać wówczas tylu kobiecych wdzięków. Coś za coś. Dla czytelników znających dotychczas Manarę z wydanych w Polsce „Podróży z Fellinim” i „Klika” zaskoczeniem mogą być natomiast liczne w „Indiańskim lecie” sceny batalistyczne – narysowane zresztą z dużym wyczuciem, bez zbędnego epatowania okrucieństwem. Po lekturze dzieła Pratta i Manary nie sposób na dodatek pozbyć się wrażenia, że ta historia jest gotowym scenariuszem filmowym. Sposób poprowadzenia narracji, długie, niemal filmowe ujęcia, rozmach inscenizacyjny – to wszystko aż prosi się, aby „Indiańskie lato” przenieść na duży ekran. Zanim jednak do tego dojdzie, należy sięgnąć po komiks. I często doń wracać. Bez wątpliwości – to mistrzowie komiksu w prawdziwie mistrzowskiej, choć specyficznej formie.



Słabszy moment starszego pana

„Indiańskie lato” to podróż w przeszłość. I to nie tylko dlatego, że akcja albumu Hugo Pratta i Milo Manary dzieje się w XVII-wiecznej Nowej Anglii, a jego pierwsze wydanie miało miejsce prawie równo 20 lat temu. Jest to również podróż w przeszłość dla scenarzysty, niejednego z czytelników. Także w przeszłość komiksu jako takiego.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Mistrzowie Komiksu: Indiańskie lato›
‹Mistrzowie Komiksu: Indiańskie lato›
Późnym latem, w czasie tytułowego indiańskiego lata, dwóch młodych Indian gwałci na plaży kobietę z osady purytańskich kolonistów New Canaan. Chwilę później obaj giną zabici przez przypadkowego obserwatora całego zajścia. Konflikt, który w efekcie wybuchnie między Indianami a kolonistami, jest główną osią fabuły.
Pierwsza scena, rozplanowana na kilka stron, pozbawiona jakichkolwiek dialogów, jest jednym z najlepszych momentów komiksu. Uderza jej senność kontrastująca z napięciem towarzyszącym przedstawianej sytuacji, a jeszcze bardziej z dramatycznymi i gwałtownymi wydarzeniami, które sprowokuje. Dalej jest podobnie, choć nie da się oprzeć wrażeniu, że jednak nieco słabiej.
Pratt snuje swoja opowieść powoli, tak jakby jemu też udzieliło się rozleniwienie amerykańskiego babiego lata. Niespiesznie wprowadza kolejnych mniej lub bardziej istotnych bohaterów – żyjącą na uboczu rodzinę Lewisów, pastora Blacka, którego siostrzenica pada ofiarą buzujących hormonów młodych Indian na plaży, wreszcie kolonistów z New Canaan i Indian z plemienia Squanda. Gdzieś od połowy akcja nieco przyspiesza, poznajemy też wcześniejsze losy głównych bohaterów, a także powiązania między nimi. Nie brakuje też różnych erudycyjnych smaczków, tak charakterystycznych dla twórczości Pratta.
Manara ilustruje to wszystko spokojną, tradycyjną kreską. Żadnych eksperymentów jeśli chodzi o kadrowanie, rozkład plansz czy wizerunki postaci. Kobiety, jak to zwykle u niego, są piękne, a mężczyźni, z czym akurat różnie u niego bywa, rysowani realistycznie. Jeden tylko pastor rysowany jest ze zbytnim przejaskrawieniem, przez co sprawia wrażenie, jakby był z innej bajki. A całość osadzona jest „w pięknych okolicznościach przyrody”.
Dzięki temu „Indiańskie lato” jest przykładem tradycyjnego, silnie „literackiego” i przyjemnie zilustrowanego komiksu europejskiego. Dobrego komiksowego rzemiosła. Rzemiosła i niczego więcej.
Nieco rozczarowuje scenariusz Pratta. Siła jego opowieści tkwiła zawsze w oryginalnej, wciągającej i spójnej fabule. Niestety, fragmenty, od których w czasie lektury nie można się oderwać, trafiają się zdecydowanie zbyt rzadko, a opowiadana historia w niektórych miejscach razi uproszczeniami i wyświechtanymi motywami (gdy np. najszlachetniejszy Indianin ginie ostatni i do tego przypadkiem, pytanie – ile już razy to widzieliśmy, nasuwa się samo).
Nie pomagają też albumowi ukłony scenarzysty w stronę rysownika. Niektóre sceny, mające dać Manarze sposobność do kilku dodatkowych aktów, nie dość, że sprawiają wrażenie wciśniętych nieco na siłę, na dodatek robią z ich bohaterów dewiantów.
Na końcu albumu Pratt pisze o źródłach swojej inspiracji. O tym, że ta opowieść swoje powstanie zawdzięcza czytanym w młodości książkom Curwooda, Londona czy tez Hawthorne’a, od którego bezpośrednio zaczerpnął postać „jawnogrzesznicy”. Pomijając tego ostatniego, są to autorzy, którymi w młodości zaczytywał się pewnie i niejeden z obecnych czytelników „Indiańskiego lata”. Trochę szkoda, że zabierający go z powrotem w ich świat autor był akurat w nieco słabszej formie.



Tytuł: Indiańskie lato
Tytuł oryginalny: Un été indien
Scenariusz: Hugo Pratt
Rysunki: Milo Manara
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont
Cykl: Mistrzowie Komiksu
ISBN: 83-237-3163-2
Format: 152s. 210x297mm; oprawa twarda, kolor:
Cena: 99,-
Data wydania: marzec 2006
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.