powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Halo, chciałbym nawiązać dialog: Omen
‹Omen›
Czy remake wiernie trzymający się pierwowzoru ma sens? Czy filmem bez klimatu można się zauroczyć? Czy w horrorze o synu szatana najlepszą postacią powinien być paparazzi? W dzisiejszym odcinku: „Omen”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 70%.
Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Piotr Dobry: Bartku, jestem ciekaw Twojej reakcji na nową wersję „Omenu”. Jak się ma do oryginału i jaki w ogóle Ty masz stosunek do oryginału?
Bartosz Sztybor: Piotrze, nowy „Omen” to zaskakująco dobry film, który pod wieloma względami jest gorszy od oryginału, ale ma mnóstwo świetnych rozwiązań, których w oryginale nie było (po części dlatego, że pewnie być nie mogło). Z oryginału nie pamiętam detali, ale kojarzę prawie całą fabułę i kilka świetnych scen, które do tej pory mnie straszą we wspomnieniach.
PD: Czy sądzisz, że sceny z remake’u też zadomowią się w Twoich wspomnieniach?
BS: Ciężko powiedzieć, czy przetrwają próbę czasu, bo jednak stary „Omen” mam w pamięci, gdyż Donner stworzył niepowtarzalny klimat. W nowym też jest klimat, ale budowany trochę na innych zasadach. Porażająca jest warstwa wizualno-dźwiękowa, którą można przecież łatwiej przebić niż atmosferę samą w sobie. Ale jak sobie teraz myślę o remake’u, to od razu wyświetla mi się kilka scen. I to są sceny wyjątkowe, o których jeszcze długi czas będę pamiętał. Ale czy osiem lat (bo tyle lat temu obejrzałem pierwszego „Omena”)? Tego nie wiem.
PD: Mówisz o świetnym dźwięku i zdjęciach. Rzeczywiście, od strony technicznej film jest bez zarzutu. Duży problem (nie jedyny) stanowi natomiast dla mnie brak klimatu – jak sam stwierdziłeś – niepowtarzalnego. No, może nie tyle brak, co niedostatek. Mogę wymienić zaledwie trzy sceny, które ujęły mnie nastrojem – cmentarna, szpitalna (gdy Mia Farrow uśmierca Julię Stiles) i pogrzebowa, kończąca film ładnymi dźwiękami pianina. Poza tym raczej licho.
BS: Ale dla mnie film to nie tylko sceny.
PD: Nie rozumiem?
BS: Chodzi o to, że nawet jeśli tych godnych zapamiętania scen będzie niewiele lub wcale, to nie muszę skreślać filmu.
PD: Nie musisz, ale co to ma do rzeczy? Rozmawiamy przecież o klimacie filmu.
BS: No, podstaw sobie zamiast „scena” słowo „klimat” albo „scena z nastrojem” i wyjdzie na to samo. O to mi chodziło.
PD: Sugerujesz, że całkowita aklimatyczność filmu – w dodatku horroru – nie stoi Ci na przeszkodzie do wysokiej oceny?
BS: Tak.
PD: To dziwne, bo nie po to między innymi oglądamy filmy, by się poczuć jakby w innym wymiarze, zapomnieć o bożym świecie, przeżywać perypetie bohaterów niejako na własnej skórze? To wszystko bez odpowiedniej atmosfery, przysłowiowej magii, feelingu – jak zwał, tak zwał – nie jest raczej możliwe.
BS: Ale ja kocham klimat i uwielbiam nastrojowe filmy, ale potrafię docenić i mogę zauroczyć się filmem, który tej atmosfery nie ma.
PD: Docenić – jasne, ale w zauroczenie już nie uwierzę. Możesz się zauroczyć pięknym malowidłem czy dziewczyną z plakatu, ale w przypadku ruchomego obrazu to już nie jest takie proste. Bez odpowiednio wytworzonej atmosfery zauroczenie nie jest możliwe. Sceną, dwiema – tak, ale na pewno nie całością.
BS: Mogę zostać zauroczony filmem bez klimatu na takiej samej zasadzie, jak malowidłem. Swoją drogą, dzieła sztuki też mają i nie mają klimatu, co nie zmienia faktu, że jednym i drugim mogę się zachwycić.
PD: Między zachwytem a zauroczeniem jest jednak różnica. Ale nie ciągnijmy może dłużej tego wątku. Bardziej istotne wydaje mi się pytanie, czym Cię – poza porządnym wykonaniem – nowy „Omen” zachwycił?
BS: To tylko mi jeszcze powiedz, co rozumiesz przez „wykonanie”.
PD: Bardzo dobrą rzemieślniczą robotę na płaszczyznach wizualnej i dźwiękowej.
BS: Dobra. W „Omenie” podobała mi się niezmiernie gra niektórych aktorów i oczywiście podobała mi się treść.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: Których aktorów? Mi podobali się Schreiber, Farrow i Thewlis, z naciskiem na tego ostatniego. Postlethwaite też niezły, acz nieco przeszarżowany. Stiles przeciętna. Natomiast Seamus Davey-Fitzpatrick w roli Damiena tak beznadziejny, że brak słów. Wystrzyżony na pieczarkę, irytujący gówniarz, który strzelał miny jak Jadzia w „Dużych dzieciach”, czym nie przerażał wcale a wcale, a tylko chwilami niezamierzenie śmieszył. Oryginalny Damien Harvey’a Stephensa był jednym z największych atutów filmu Donnera. Budził niepokój i nietrudno było uwierzyć, że jest synem szatana. A tutaj jakiś lipny cherubinek z soczewkami, sprawiający wrażenie pomiotu nie szakala, a co najwyżej wiewióra z „Epoki lodowcowej”. Wiem, przesadzam, ale nie tak znowuż bardzo. Strasznie mnie ta castingowa pomyłka zmierziła.
BS: Dzieciak do dupy. Gdyby nic nie mówił i nie stroił min, to byłoby super. Jak patrzył zamulonym wzrokiem, to nie było tak źle, a nawet całkiem w porządku. A jeśli chodzi o aktorów, to podobali mi się wszyscy, których wymieniłeś. Schreiber już od dawna udowadnia, że jest świetnym aktorem (a ostatnio i reżyserem), ale dopiero tutaj masowa publiczność będzie mogła w pełni docenić jego talent. Farrow świetnie zagrała nawiedzoną świruskę i może dzięki sukcesowi „Omenu” znowu zacznie grywać w popularniejszych filmach. Thewlis był autentycznie genialny. Takie trochę cwaniakowaty paparazzi, z cynicznym wyrazem twarzy i pogardą wymalowaną na „żującej gumie żuchwie”. Postlethwaite w swoim bardzo dobrym stylu, czyli tajemniczego kolesia z misją. Fajnie też swoją obecność zaznaczył Michael Gambon, choć wystąpił za krótko i nie pokazał nic wielkiego, by go włączać do ogólnej oceny. Momentami niezła była nawet Julia Stiles, chociaż nigdy nie byłem zwolennikiem jej urody.
PD: Czyli co do aktorstwa generalnie jesteśmy zgodni. Natomiast mógłbyś rozwinąć myśl, że podobała Ci się treść? Ja oczekiwałem jednak większych zmian w stosunku do pierwowzoru. Czy nakręcenie tego samego niemal scena po scenie ma w ogóle jakiś sens z fanowskiego, nie marketingowego punktu widzenia?
BS: Jestem bez wątpienia zwolennikiem zmian w remake’ach, ale „Omen” dowiódł, że ich mała liczba nie musi świadczyć od razu o tym, że całość jest słaba. Natomiast jeśli chodzi o Twoje pytanie, to „idealne” kopiowanie sensu ma na pewno jakiś sens. Po pierwsze i najważniejsze dlatego, że niemożliwy jest idealny remake. Inni aktorzy, inny reżyser i inna wizja. Moore udowodnił, że tamtą historię dało się pokazać jeszcze lepiej i to jest właśnie ten sens fanowski. Oglądasz jakiś film i myślisz, że to mogli nakręcić inaczej, a tutaj usłyszałbyś zupełnie inny kawałek. I tak właśnie jest w nowym „Omenie”. To takie droższe odświeżanie starych filmów na DVD.
PD: Ale bez tamtego klimatu, więc w efekcie i tak wolę odświeżyć sobie oryginał na DVD, zamiast wydawać kasę na powtórkę z rozrywki wyróżniającą się głównie większym budżetem. Bo nie przesadzajmy – wizualność nowej wersji robi wrażenie jak każde solidne rzemiosło, ale żadne to artystyczne dokonanie czy nowa jakość. Poza tym – przy całym szacunku dla Lieva Schreibera – wolę oglądać Gregory’ego Pecka. No i jeszcze ten pożal się Boże dzieciak... Tak, mając wybór – po raz drugi remake czy po raz wtóry pierwowzór – zdecydowanie wolałbym włożyć do odtwarzacza płytkę z filmem Donnera.
BS: A ja uważam, że to jednak jest nowa jakość i z chęcią wydałem pieniądze na rozrywkę, ale nie do końca powtórkę. Zupełnie inne emocje. Też z większą chęcią będę wracał do starego „Omenu”, ale do nowego niewiele rzadziej.
PD: Ale chyba i tak z większą chęcią niż do tych obu będziesz wracał do „Candymana”?
BS: OCZYWISTA.



Tytuł: Omen
Tytuł oryginalny: The Omen
Reżyseria: John Moore
Zdjęcia: Jonathan Sela
Scenariusz: David Seltzer
Obsada: Liev Schreiber, Julia Stiles, Seamus Davey-Fitzpatrick, Mia Farrow, David Thewlis, Pete Postlethwaite, Michael Gambon
Muzyka: Marco Beltrami
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: CinePix
Data premiery: 6 czerwca 2006
Czas projekcji: 110 min.
WWW: Strona
Gatunek: horror
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

73
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.