Oscar dla najlepszego filmu zagranicznego. Zasłużony czy nie? W dzisiejszym odcinku: „Tsotsi”. Piotr Dobry ocenił film na 60%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 80%.  | Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego. |  |
 |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Bartosz Sztybor: Wybrałem „Tsotsi”, bo jest to bardzo wyjątkowy film jak na kinematografię afrykańską. Chciałem też dokładniej poznać Twoją opinię, bo kiedyś mówiłeś, że się wahasz nad oceną filmu, a dopiero ostatnio wystawiłeś jednoznaczną notę w Tetrykach. Wiem, że Ci się podobał, ale czemu nie bardziej? Piotr Dobry: Bo jest za ładny i niewiarygodny psychologicznie. BS: Czy mógłbyś rozwinąć? Bo, oczywiście, jeśli nie lubisz ładnych filmów, to jestem w stanie zrozumieć przyczyny estetyczne, ale jeśli ma to jakiś negatywny związek z treścią, to chciałbym wiedzieć, jaki. A niewiarygodności psychologicznej sobie nie przypominam. PD: No, przecież czytałeś moją notkę tetryczną. Lubię ładne filmy, ale w tym wypadku piękno gryzie mi się z tematyką. Zaś niewiarygodna psychologicznie była dla mnie, rzecz jasna, przemiana głównego bohatera. BS: Czyli chciałbyś, żeby „Tsotsi” był brzydkim filmem? A przemiana bohatera nie mogła być niewiarygodna psychologicznie, bo on żadnej przemiany nie przeszedł i to było mistrzostwo tego filmu. PD: Ależ oczywiście, że przeszedł. Dziecko w sześć dni zrobiło z niego lepszego, wrażliwszego człowieka. Chciałbym, żeby wygląd filmu „Tsotsi” był adekwatny do charakteru filmu „Tsotsi”. BS: Co znaczy adekwatny? Wrażliwy był już od samego początku i dziecko nic nie zmieniło w jego zachowaniu, a jedynie wyzwoliło w nim dziecięce wspomnienia. PD: I pod wpływem tych dziecięcych wspomnień zmienił swoje zachowanie. Stał się WRAŻLIWSZY. Nie twierdziłem przecież, że nie był wrażliwy od początku. A nieadekwatny znaczy w tym przypadku mniej więcej tyle, co nawijka Sokoła pod bity Spinache’a. Rozkmiń to sobie sam. BS: No właśnie nie stał się nawet odrobinę wrażliwszy. Ale nawet przyjmując Twoją wersję, to jeśli stał się trochę wrażliwszy, to w jaki sposób jest to niewiarygodne psychologicznie? A odnośnie adekwatności, to wiem, że treść nie zgrała Ci się z formą, ale nie o to pytam. Wyjaśnij mi, jakiej oprawy byś chciał i dlaczego. Co jest w tym filmie, że nie może być nakręcony ładnie? PD: W tym filmie jest jakieś takie teatralne oświetlenie i kilka kadrów uroczych jak widokówki, które – mimo że nie mam nic do nich samych w sobie – po prostu mi tutaj nie pasowały. Dlaczego nie stał się nawet odrobinę wrażliwszy? BS: Teatralne oświetlenie?! Nie zauważyłem czegoś takiego. Kadry urocze jak widokówki – z tym się zgadzam. Ale w dalszym ciągu nie wiem, dlaczego Ci nie pasowały. Jeśli chodzi o Tsotsiego, to nie stał się wrażliwszy, bo nawet na końcu miał taki sam poziom wrażliwości, jak na początku. PD: Skądże. Dziecko go uwrażliwiło. Dziewczyna go uwrażliwiła. I nagle postanowił robić dobre uczynki. Nawet kosztem pierdla. Cudowne nawrócenie w niecały tydzień. Wzruszające. Getto harlequin. Tyle że idąc na film o slumsach Johannesburga, nie chcę drugiego „Marzyciela”. A to, że nie zauważyłeś teatralnego oświetlenia, nie znaczy, że go nie było. Nie zauważyłeś też przecież przemiany Tsotsiego. Z grubsza chodzi o to, że w wielu scenach światło padało tak, jakby postacie stały na scenie. Nie znam się dokładnie na teatralnej terminologii, więc wyjaśniam Ci jak umiem. Po prostu momentami raziła mnie ta statyczność. Chciałbym więcej nerwu, realizmu jak w „Mieście Boga” Meirellesa. BS: Dziecko go nie uwrażliwiło, a tylko pokazało, że nie powinien znajdować się tam, gdzie się znajduje. Jakby osadziło go w innym kontekście. Podobnie dziewczyna. Zauważ, że każda z tych osób prowokowała jego wspomnienia, ale nie czyniła z niego od razu lepszego człowieka, bo on nie potrafił być lepszym człowiekiem, i to bardzo ładnie pokazał Gavin Hood. Nic się nie nawrócił, a wszystkie jego niby dobre uczynki były odgrywane, by wszystko uszło mu płazem. A Twój błąd tkwi też w tym, że nastawiłeś się na drugie „Miasto Boga”, brzydki film o strasznych rzeczach. Natomiast „Tsotsi” jest pierwszym tak popularnym filmem afrykańskim, którego głównym celem nie jest opowiadanie o biednej Afryce. To tak, jak pragnienie starych polskich reżyserów, by kino polskie mówiło o rzeczach ważnych, a także przemianach ustrojowych czy kulturowych. Gavin Hood tworzy historię uniwersalną, która jednak w kilku genialnych detalach opowiada o problemach Afryki (ale nie jest to głównym tematem). Natomiast jeśli chodzi o „teatralne oświetlenie”, to mam wrażenie, że najpierw rzuciłeś ten termin, a później wymyśliłeś, co to może znaczyć. Jakoś trudno mi zrozumieć stwierdzenie, że „światło padało tak, jakby postacie stały na scenie”. Czyli jak padało? W ogóle jak pada światło, kiedy postacie są na scenie? Nie rozumiem. PD: No, sęk w tej statyczności, w rekwizytach. Nawet przemoc wydała mi się tutaj zbyt powściągliwa. Wiesz, takie wrażenie, że coś jest nie tak, że zaraz może opaść kurtyna i wcale się nie zdziwię. To naprawdę cholernie ciężko wytłumaczyć, bo to jest już tylko moje subiektywne odczucie (niemniej dla mnie widoczne na tyle, że dziwię się, że Tobie wszystko grało). To wszystko, co powiedziałeś o uniwersalizmie, niechęci do mówienia o rzeczach wzniosłych – ja to wszystko rozumiem. Tyle że o czym ma to świadczyć? Osadzając film w konkretnych realiach, trzeba się postarać, by te realia wypadły wiarygodnie. A ja tu jednak cały czas nie mogłem pozbyć się wrażenia typu „dziani biali panowie udają, że znają się na biednym getcie”. Wiesz, uniwersalizm uniwersalizmem, ale przecież historia Tsotsiego była mocno osadzona właśnie na afrykańskim gruncie. Jasne – mogłaby jeszcze się wydarzyć np. w brazylijskich favelach, ale już w Islandii np. wyglądałaby wątpliwie. Noi albinoi musiał się na co dzień mierzyć z nieco innymi problemami.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
BS: Ale „Tsotsi” został osadzony w określonych realiach z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby można było zaznaczyć kilka ważnych i istotnych dla Afryki spraw (wspomniane detale). A po drugie, żeby udowodnić, iż kino afrykańskie nie musi być uwiązane Afryką i opowiadaniem wyłącznie o jej problemach. Natomiast jeśli masz pretensje do wiarygodności, to absolutnie niesłuszne. Tak wygląda getto wielkich afrykańskich miast, więc wszystko jest w porządku. PD: Tak bajkowo? Nie wierzę. BS: Ale znowu mówisz o formie, a nie o formę tutaj chodzi. Domki, ludzie i otoczenie jest identyczne. PD: W to nie wątpię. Ale naszą Faszczycką też można przedstawić na kilka różnych sposobów – używając odpowiedniego oświetlenia, filtrów, skupiając się na konkretnych detalach – tak, by wyglądała na totalne wiejskie zadupie lub przyjazne i miłe dla oka osiedle. No i w „Tsotsim” właśnie forma rzutowała mi na odbiorze. Nie twierdzę przecież, że ludzie czy domy wyglądają jak wzięte z kosmosu, skoro kręcili to w RPA i grali Afrykańczycy. BS: No, ale forma to nie wszystko. Przypomnij, co jeszcze Ci się nie podobało. PD: Niewiarygodna przemiana psychologiczna bohatera. BS: No właśnie. Jak to z tym było? PD: Tsotsi ukradł samochód, z zimną krwią strzelając kobiecie w brzuch. W samochodzie było niemowlę. Pod wpływem niemowlęcia (i dziewczyny poznanej dzięki niemowlęciu) Tsotsi sześć dni później stał się lepszym (wrażliwszym, osadzonym w innym kontekście, jak zwał tak zwał) człowiekiem. Oddał więc dziecko rodzicom w możliwie najgłupszy sposób, dając się w możliwie najgłupszy sposób złapać policji. BS: Ale oddanie dziecka nie było symbolem żadnej przemiany. PD: Dlaczego? BS: Bo on nadal był takim samym złoczyńcą, jak wcześniej. Oddał dziecko tylko dlatego, że miał w pamięci swoje dzieciństwo i wiedział, że sam nie zdoła go wychować. PD: Nie. Przecież on nie chciał go wychowywać sam. Oddał je dlatego, że panna mu powiedziała: „Jak oddasz dziecko, będziesz mógł do mnie jeszcze wpaść”. No i dlatego, że pomyślał: „Kurde, ja mam takie przejebane życie, w dzieciństwie nie było lepiej (retrospekcje), wyrządziłem tym ludziom i tak sporo krzywdy, więc może chociaż trochę odkupię winy”. BS: Nie pomyślał tak i ona mu czegoś takiego nie powiedziała. Stwierdziła tylko, że on mu matki nie zastąpi. On miał w pamięci dzieciństwo i prędzej chciał odkupić winy ojca, dając dziecku ojcowską miłość. Ale później doszedł do wniosku, że jest taki sam jak jego ojciec i po prostu nie chce popełnić takiego samego błędu, dlatego oddał berbecia. To nie była żadna przemiana emocjonalna czy nawet mentalna. On po prostu uzmysłowił sobie kilka rzeczy, ale nie były w żaden sposób związane z chęcią odkupienia. PD: Przeceniasz go. On nie był zbyt inteligentny. Poza tym niewiarygodny jest już sam punkt wyjścia – koleś bez skrupułów przez przypadek porywa dziecko, a potem się nim opiekuje i odzywają się w nim instynkty ojcowskie i wspomnienia z dzieciństwa (też ukazane, jak dla mnie, ze zbytnim sentymentem). W realnym świecie on by tego dziecka może od razu nie zabijał, ale po prostu zostawił w samochodzie – bo miałby świadomość, że porzucając auto na poboczu, niedaleko miejsca przestępstwa, policja znajdzie je niedługo po zgłoszeniu kradzieży. Poza tym, skoro uzmysłowił sobie, jak twierdzisz, kilka rzeczy, jest to równoznaczne z jakąś tam przemianą. Przecież przemiana nie występuje tylko na linii zły-dobry czy dobry-zły. Może to być bardziej skomplikowane, np. zły-dobry-zły albo dobry-zły-dobry. A dziewczyna dosłownie mu tak nie powiedziała, racja, ale na jego pytanie pod tytułem: „Jak oddam dziecko, będę mógł tu jeszcze wrócić?”, odpowiedziała „tak” bądź skinęła głową, nie pamiętam. To znaczy tyle samo. BS: Ale w tym pytaniu chodziło przecież o to, czy „dziewczyna przyjmie go bez dziecka”, a nie o to, że „przyjmie go tylko wtedy, gdy on odda dziecko”. Jeśli chodzi o wzięcie dziecka, to spanikował i nie myślał wtedy. Przecież on był wtedy w malignie, bo pobił swojego kumpla (zadziałała wtedy jego wrażliwość – niezmienna przez cały film). Wszystko działo się szybko i spontanicznie. Dlatego też strzelił do kobiety, bo nie wiedział, co zrobić. Nie myślał. Gdyby dziecko nie płakało, to na pewno by go nie wziął, ale bał się – nie o nie, a bardziej o siebie. Przestraszył go ten płacz. A uzmysłowienie sobie kilku rzeczy nie jest równoznaczne z przemianą. Bodajże w psychologii jest skala od 1 do 10, gdzie nawet będąc na ostatnim poziomie, możesz zyskiwać kolejne doświadczenia i uświadamiać sobie kolejne rzeczy, a twój poziom się nie zmieni. PD: Nie twierdzę przecież, że uzmysłowienie jest zawsze równoznaczne z przemianą, ale w jego przypadku akurat było. Dziecko przecież było tu motorem napędowym, to dzięki tej całej mało prawdopodobnej akcji z porwaniem Tsotsi w ogóle zaczął myśleć. No i jak już sobie wszystko przemyślał, powspominał dzieciństwo, to machnął kilka dobrych uczynków. Ja tu widzę przemianę – choć być może niezależną od samego podmiotu. Ale zawsze. BS: Ale gdzie Ty masz dobre uczynki? PD: Danie kasy inwalidzie, oddanie dziecka. BS: Inwalidzie dał kasę, bo nie chciał, by znaleziono przy nim resztę pieniędzy, które miał za sprzedanie samochodu (cały czas myślał, że uda mu się uciec policji). Scenę można też rozumieć bardziej symbolicznie, uwzględniając wspomniane przeze mnie detale odnoszące się do problemów Afryki. Dziecko oddał nie z chęci uczynienia dobrego uczynku, a po prostu posiadał świadomość, że jest zły. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że nie było przemiany, ale pojawiła się myśl u Tsotsiego, że takowa może nastąpić. Na początku był złym człowiekiem, bo był to dla niego sens życia. Kiedy zobaczył dziecko i je wziął, to nic się zmieniło. Kiedy przebudził się i zobaczył, że ono nadal jest, to uświadomił sobie, że dzięki niemu może nie być zły i ta przemiana może nastąpić. Finalnie jednak uzmysłowił sobie, że przemiana jest niemożliwa i oddał dziecko. PD: Zawsze chce mi się śmiać, gdy takie proste filmy rozkładasz na czynniki pierwsze i w najprostszych scenach doszukujesz się symboli i metafor. Każdy jeden film można tak analizować i interpretować na wiele sposobów, ale po co? Dlaczego więc Tsotsi uzmysłowił sobie, że przemiana jest niemożliwa? I dlaczego oddał dziecko w sposób najgłupszy z możliwych?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
BS: Po prostu doszedł do wniosku, że jest złym człowiekiem i nic tego nie zmieni. Jest potępiony i nie ma dla niego ocalenia czy wybaczenia. Nie oddał dziecka w najgłupszy z możliwych sposobów. Poszedł do domu, chciał zostawić dzieciaka i pójść. Ale – podobnie jak na początku – puściły mu nerwy i nie wiedział, co zrobić. PD: Ojej, z jakiej to sceny odczytałeś, że pomyślał o sobie jako o potępieńcu, dla którego nie ma ocalenia? BS: Kontakt z kaleką i wspomnienia zmasakrowanego psa. PD: Tylko tyle? Poprzez te dwie sceny wydałeś na niego wyrok? A dla mnie jednak fragmenty z dziewczyną, zalążek uczucia do niej i sam finał świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym. Tsotsi pójdzie do paki, odpokutuje i wróci do laski już jako lepszy człowiek. BS: Nie ja wydałem na niego wyrok. On sam tak o sobie zaczął myśleć. W więzieniu może się zmienić, wtedy nawet może dojść do przemiany, ale to już tylko dociekania. PD: Dociekania sugerowane przez finał bardziej niż to, że będzie już potępiony na wieki. BS: Nie rozumiem? PD: Jak powiedziałeś parę minut temu – według Ciebie on „finalnie uzmysłowił sobie”, że nie ma szans na przemianę. Tymczasem finał właśnie pokazuje, że owe szanse ma jak najbardziej. BS: Czyli? PD: Czyli nie masz racji. BS: Nie o rację w „Halo” chodzi, a po drugie mógłbyś powiedzieć, co miałeś na myśli.. PD: To, że Ty twierdzisz, że Tsotsi będzie potępiony na wieki, a ja twierdzę, że jego życie zmieni się na lepsze. BS: Ale ja wiem, co miałem na myśli. Ale nadal nie wiem, co Ty miałeś na myśli, mówiąc, że ma szanse na lepsze życie. PD: Przecież już Ci to wyjaśniłem. Uczucie do dziewczyny, coraz większe „łagodnienie” Tsotsiego i wreszcie finał sugerują, że Tsotsi pójdzie do paki, odpokutuje i wróci do dziewczyny już jako lepszy człowiek. BS: Ale przecież ona miała męża. A poza tym, to co takiego było w tym finale? PD: W finale była wiele mówiąca mina Presleya Chweneyagae. Jako specjalista od niuansów i symboli powinieneś wyczytać ten happy end z jego twarzy. A dziewczyna miała męża, i owszem, ale kiedyś. Była wdową. Czarną wdową (śmiech). BS: Tylko Cię sprawdzałem odnośnie żony, wybrnąłeś. A z miny Presleya wyczytałem tylko tę samą malignę, którą miał wcześniej. PD: No i za tak jednoznaczne odczytanie będziesz potępiony na wieki. Chyba że zawiniesz komuś jakiegoś dzieciaka. BS: To lepiej się jeszcze wstrzymajcie z Renią. PD: Co Ty, mojego przyszłego syna nie dałbyś rady zawinąć. Z czarnym dzieckiem w Polsce rzucałbyś się w oczy. BS: Ale przecież Ty będziesz miał białą córkę. PD: To już tylko dociekania.
Tytuł: Tsotsi Reżyseria: Gavin Hood Zdjęcia: Lance Gewer Scenariusz: Gavin Hood Obsada: Presley Chweneyagae, Mothusi Magano, Israel Makoe Muzyka: Paul Hepker, Mark Kilian, Vusi Mahlasela Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: RPA, Wielka Brytania Data premiery: 26 maja 2006 Czas projekcji: 94 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |