powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Więzień układu – część 6
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
• • •
Iwen otworzył drzwi. Dla wszystkich uczniów ujawnianie adresu swojego domu było poważnym ryzykiem – lecz Iwen nie dość mocno wrósł w szkołę, by to zrozumieć. Nie nauczyło go tego nawet spotkanie z Anhelem. Arto, od początku przeczuwając ten problem, zlecił jajcogłowym, by włączyli go w system ukrywania takich informacji. Nigdy nie żałował impulsów dla starszaków, którzy pomagali im maskować takie rzeczy. Naturalnym było, że nikt nie odwiedzał nikogo w domu. Nawet Żimmy nie wiedział gdzie mieszka Arto, znał tylko windę, którą dojeżdżał do poziomu szkoły. Teraz Iwen, świadomie czy nie, odkrył się przed nim. Nie zamierzał nadużywać jego zaufania.
Weszli do środka. Arto rozejrzał się po niewielkim pokoju. Sprzętów było niewiele, w większości tanie modele. Od dziecka brał zmianę kształtu mebli za coś naturalnego. Nie miał na myśli zwykłego, automatycznego dopasowania się do kształtu ciała użytkownika, lecz pełne programowanie kształtu – kolejne zastosowanie żelmasy, w obu przypadkach. Wystarczyła chwila, by sofa zamieniła się w regał czy stół. Tych kilka mebli, jakie widział tutaj, niewiele różniło się od tych ze szkoły – stworzone dla jednego celu, na zawsze takie, jakie były. Tania, masowa produkcja, a wszystko to upchane na niewielkiej przestrzeni. Kuchnia przy jednej ścianie, domowy projektor po drugiej – prosty model o nieostrych konturach i dużej inercji obrazu. W przeciwległej ścianie para otwartych drzwi pozwalała mu dojrzeć dwa dodatkowe, małe pokoiki, rozmiarów połowy jego własnego. Przy kuchni przejście do wspólnej łazienki. Słyszał o takich miejscach, ale poza szkołą żadnej nie widział. Zawstydził się zamożności swoich rodziców.
Kobieta w fotelu z twarzy przypominała Iwena. Już znał jej imię. Iwen zamknął się z nią w pokoju. Rozmowa zajęła im długie minuty. Gdy wreszcie Rous wyszła, jej spojrzenie było chłodne niczym kosmos. Ze strachu od razu poczuł się lepiej.
– Do mojego pokoju. Już – wskazała na drugie drzwi.
W małym pokoiku jedynym godnym uwagi przedmiotem był komputer. Kilka klas ponad standard wyposażenia domu, wydawał się zupełnie nie na miejscu. Już sam fakt, że to był komputer, a nie zwykła konsola, był dość niezwykły. Na stacji komputer był jeden – była nim sieć. Konsole w zasadzie były terminalami. Odłączone od sieci, jej zasobów i struktury oferowały bardzo niewielkie możliwości. Gdzieniegdzie, jak w magazynach czy w szkole, zakładano osobne procesory, lecz nawet one pracowały jako element sieci. Były od niej zależne. Taki komputer – nie.
– Rozbieraj się i siadaj – Rous podsunęła mu krzesło.
W milczeniu wykonał rozkaz, ukrywając jak bardzo bolesne było dla niego zginanie i prostowanie ciała. Sztukę udawania znał doskonale, lecz przed nią granie kopalniaka nie miało sensu.
Na widok zbroi brwi Rous uniosły się w zdumieniu, lecz gdy odsłonił stymulator, jej twarz z gniewnej stała się poważna. A potem dostrzegła przyrząd poniżej jego karku. Chwilę później mały, podłużny przyrząd dotykał spiczastą końcówką to stymulatora, to przyrządu na karku, wydając serie piskliwych dźwięków. Arto jeszcze nigdy tak posłusznie nie wykonywał poleceń dorosłego. Rous przytknęła dłoń do stymulatora. Poczuł się jakby włożyła dłoń w jego klatkę piersiową i coś z niej wyjęła, lecz nie towarzyszył temu ból. Cofnęła rękę. Stymulator pozostał w jej dłoni.
– Już tego nie potrzebujesz – Rous włożyła mu przedmiot w rękę, drugą dłonią zaciskając na nim jego palce – Szczęśliwie, ktokolwiek tego użył, wiedział jak to zrobić. Ale bioinduktor neurytowy będziesz musiał jeszcze ponosić. Chyba że chcesz zostać inwalidą. Doznałeś paraliżu rdzenia – powiedziała twardo. – To nie jest coś, co się zdarza w szkole. Tylko mi nie mów, że to był wypadek! – dodała, widząc jak otwiera usta.
Nie odpowiedział. Rous kazała mu się zgiąć, co przyszło mu z bólem. Ukrywał go z coraz większym trudem. Starannie i z troską zbadała jego kręgosłup i głowę, koncentrując się na nasadzie czaszki. W jej dotyku wyczuwał wahanie.
– Kręgi są całe – stwierdziła, pozwalając mu się wyprostować – Wiesz, że mogłeś się udusić? Serce potrafi pracować samo, lecz oddech… Nie wiem kto cię ocalił, ale wiedział dość, by nie grzebać przy bioinduktorze i pozwolić mu działać automatycznie. Przynajmniej cię nie zabił, ani on, ani ten, kto to zrobił.
– To nie jest…
– To nie jest to co myślę, tak? – rozgniewała się. – Słyszałam to ze sto razy, zawsze w takich samych sytuacjach. Powinieneś mieć wielkie siniaki. Skóra rozgrzana, więc użyłeś maści, dużo, kilka godzin temu. Nie szkodzi, mnie nie oszukasz. Kładź się na łóżko! Na plecach.
Nigdy tak posłusznie nie wykonywał poleceń dorosłych. Nie trwało długo nim palce Rous natrafiły na połamane żebra. Kość wciąż była miękka od regeneratora, łatwo ustępowała nawet pod delikatnym pod dotykiem, przyprawiając go o ból. Skrzywił się, lecz nawet nie jęknął. Gdy spojrzała na niego, odpowiedział dumnym spojrzeniem, skrywając zadowolenie ze swojej wytrzymałości. Spodziewała się, że będzie jęczeć jak jajcogłowy?
– Nie pierwszy raz, jak widzę – odezwała się gdy jej palce natrafiły na nierówności w miejscach dawnych złamań. – Słabo złożone, ale wyszło nie najgorzej. Dużo masz takich pamiątek?
– Kilka – powiedział, podziwiając kunszt Iwena. Jak zdołał zachować w tajemnicy to, co się z nim działo? W miarę jak Rous go badała, zaczął się bać, że odkryje więcej niżby chciał. Nie mylili się co do lekarzy. Byli niebezpieczni.
– Twardziel, tak? Zobaczymy.
Lekko ucisnęła go w brzuch. Tym razem nie wytrzymał. Syknął i zgiął się lekko, choć ucisk był bardzo delikatny. Poczuł ciarki na plecach. Nowy mógł mieć rację. Jego stan mógł być poważny.
Rous przesunęła nad nim ręczną sondę medyczną. Zdziwił się. Takie urządzenia były świetliście drogie. Jeśli mieszkali w takich warunkach, jakim cudem stać ją było na takie wyposażenie? I ten komputer…
– Masz silnie obrzęknięte organy wewnętrzne. Coś cię uderzyło, mocno i wiele razy pod rząd, w wielu miejscach. Powiedziałabym, że to bardzo przypomina… kopanie.
Zdwoił czujność.
– Nie wiem, nie pamiętam.
– W to mogę uwierzyć. Wytłumacz mi tylko, dlaczego nie poszedłeś z tym do lekarza, tylko kryjesz się w moim domu? Twoi rodzice też powinni wiedzieć…
Wyprostował się jak napięta struna konstrukcyjna. Mdłości sprawiły, że na chwilę wszystko dookoła zatańczyło. Gdyby nie zwymiotował w łazience, zrobiłby to teraz. Wstał i sięgnął po ubranie.
– Przepraszam za najście. Ma pani rację, pójdę do lekarza…
– Siadaj! – jej rozkazujący głos zatrzymał go w drodze do drzwi. Nigdy dotąd nikt tak do niego nie mówił. – Dobrze wiem, że do nikogo nie pójdziesz, a wtedy za tydzień będą cię pakować do puszki. Nie wiem skąd ta tajemnica, lecz jeśli jest to twój warunek przyzwolenia na leczenie… Jeśli to jest to warunek, dla którego pozwolisz sobie żyć…
Odwrócił się i pochylił głowę, zawstydzony. Po raz pierwszy nie był w stanie spojrzeć drugiej osobie w oczy.
– Tak będzie lepiej – powiedział cicho. – Dla mnie. Inaczej będzie gorzej niż teraz.
– Gorzej? Słuchaj. Jeśli tak cię urządzili w domu…
– Nieprawda! Rodzice nigdy…
Uciszyła go gestem ręki.
– Przepraszam. Nie w domu. Tym bardziej twoi rodzice powinni o tym wiedzieć.
Spojrzał na nią bez słowa. Westchnęła. Oboje wiedzieli, że drugie nie ustąpi.
– Dobrze, nie będę pytała. Nie moja sprawa, że jesteś gotów dać się pobić na śmierć. Mieszkamy gdzie mieszkamy. Tutaj każdy coś ukrywa. Rozumiem, że na stacji nawet dzieci mają swoje tajemnice, lecz jeśli wciągniesz w to Iwena…
– A może to pani przyrzec? Słowo honoru dorosłego?
Znowu to twarde, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.
– A ty możesz przyrzec, że jemu nie przydarzy się to co tobie? Bo jeśli tak…
Zawiesiła głos. Przestraszył się. Co teraz? Jeśli odejdzie, ona nie będzie siedzieć cicho. Jeśli jej powie o Iwenie, powiadomi o wszystkim dyrektora. Lecz coś musiał powiedzieć.
– Iwen nie miał z tym nic wspólnego – nigdy dotąd nie kłamał tak dobrze. – Przyprowadził mnie, bo chciał mi pomóc. Nie chciałem, zmusił mnie. Przysięgam, zrobię wszystko, by jemu nigdy się to nie przydarzyło.
– Cóż, ja się nie będę wiązać przysięgami. Albo mi uwierzysz, albo nie. To, co zrobię zależy tylko od ciebie i od tego jak daleko się posuniesz. Jak kiedyś przyniosą cię tu na noszach, wtedy nie będę milczeć. Zrozumiałeś?
Kiwnął głową. Nikt go nie będzie nosił. Żo zawsze zdoła go postawić na nogi. Chyba.
– To coś naprawdę poważnego? Nie może pani… sama…?
– Mogę. Miałeś szczęście, nie doszło do rozległego wewnętrznego krwotoku. Ten ktoś musiał uważać na to, co robi, przynajmniej na początku. Nauczka, żadne tam przypadkowe pobicie – spojrzała dziwnie. Arto poczuł się nieswój, lecz milczał. – To da się zaleczyć bez operacji, na razie. Nie mam kwalifikacji ani sprzętu by operować, czy regenerować, co dopiero przeszczepiać… Nawet gdybym miała aparaturę zastępującą organy i zdołała po cichu wyhodować nowe na ich miejsce, w takich warunkach nikogo nie otworzę! – machnęła ręką, wskazując na wyposażenie. – Lecz zrób tak jeszcze raz, a bez operacji się nie obejdzie. Medycyna dużo może, lecz nie wskrzesza i bardzo rzadko pomaga tym, którzy przychodzą za późno. Potrafisz to zrozumieć?
Chciała mu pomóc i za to był jej wdzięczny, lecz była dorosłym i nic nie rozumiała.
– Potrafię, proszę pani, Ale to nie zależy ode mnie.
– Na pewno nie ode mnie – wyciągnęła z szafki kilka wstrzkiwaczy i buteleczek. – Nie licz na znieczulenie. Skoro tak dobrze radzisz sobie z bólem to niech ci o wszystkim przypomina. Nakłonię twoje ciało, by odbudowało uszkodzenia, lecz będzie tego dużo i będzie działać szybko. Licz się z gorączką, zwłaszcza dzisiaj w nocy. Jeśli ci się pogorszy, będziesz musiał wybierać, śmierć albo porządny lekarz z porządnym gabinetem.
Oby nie musiał. Ból da się znieść, byle to przeżyć. Rous napełniła wstrzykiwacze i kolejno przytykała je do jego szyi. Jak podczas szczepienia przeciwko zarazie, niczego nie poczuł.
– Dziękuję – powiedział. – Naprawdę bardzo dziękuję. Za wszystko, za to, że…
– Że nikomu nie powiem? – Rous zebrała puste fiolki od wstrzykiwaczy. – Nie licz, że robię to tylko dla ciebie. Gdyby Iwen nie zagroził, że wydłubie z siebie lokalizator, nie wahałabym się ani chwili. Znam go dobrze, może nie dałby rady, ale na pewno by spróbował. Tym razem będzie po waszemu. Nie wiem co wyprawiacie, lecz jeśli myślisz, że nie będę na niego uważać tylko dlatego, że zawsze sprawiał kłopoty, to lepiej pomyśl jeszcze raz. Pewnie nie czuje się tu najlepiej, ale nie wraca do domu w takim stanie jak ty.
– Nic mu nie będzie – obiecał. – Nigdy. Przysięgam, że jemu nic takiego się nie przydarzy.
Głupio to zabrzmiało. Chętnie by to cofnął, lecz swoją obietnicę traktował poważnie, nawet jeśli była szczelnie spowita kłamstwem, niczym pluskwa taśmą. Liczyło się to, co było w środku; reszta była tylko warstwą ochronną, pilnującą, by nic nie wydostało się poza osłonę.
– Porozmawiajmy poważnie – Ros siadła naprzeciwko. – Nie jesteś głupi. Twoi rodzice są zamożni. Ojciec pracuje na wysokim stanowisku w stoczni. Zarabia tyle, że my możemy tylko o tym pomarzyć. W co się wpakowałeś? Słowo honoru dorosłego, nikomu nie powiem.
Pokręcił głową.
– Naprawdę nie mogę.
– Więc spróbuję zgadnąć. Szkolna wojna gangów? Wiem, czasami dzieci traktują niektóre sprawy bardzo poważnie, tylko… nie zawsze są one tego warte.
Arto zamarł. Iwen coś powiedział…?
– Może starsi chłopcy się w to bawią, ale nie ja – odpowiedział ostrożnie. Kłamstwo powinno być wiarygodne, powinno zawierać odrobinę prawdy. – To… całkiem inna sprawa.
Według niej był młodym, szkolnym gangsterem. Był na to gotowy i przełknął wszystko w milczeniu. Chciał powiedzieć, że to się nie powtórzy, lecz bał się, by nie zabrzmiało to zbyt nieszczerze. Dorośli dobrze znali tę wymówkę.
– Tak. To zawsze jest inna sprawa, a potem kończy się w kostnicy. Ty byłeś blisko. Jak się dasz pobić jeszcze raz, będziesz jeszcze bliżej. Zastanów się czy warto. Chcesz tak spędzić resztę życia?
– Nie prosiłem się do tego! Czasami nie ma wyjścia. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
– Te wasze dziecięce, męskie sprawy! – Rous przyłożyła dłoń do czoła i palcami rozgrabiła włosy. – Kamizelki ochronne… Na niezmierzony kosmos! Może jeszcze zaczniecie się kroić nożami, albo strzelać do siebie? Powinnam z tym iść na policję i obiecuję ci, jeśli to się powtórzy, tak właśnie zrobię. Szkoła powinna być spokojnym miejscem, a nie siedzibą awantur i placem zabaw dla chuliganów.
– Nie jestem chuliganem! – jego gniew był szczery. Co ona mogła wiedzieć o szkole?
– To wy tak twierdzicie. Jak dotąd słyszałam same dobre rzeczy, o tobie i twojej rodzinie. To typowe, że dziecko z dobrego domu wpada w nieodpowiednie towarzystwo. Myślałam, że mógłbyś pokazać Iwenowi stację, pomóc mu się tu odnaleźć. Aż dotąd unikał innych dzieci.
To mało zabawne, lecz teraz jest akurat odwrotnie, pomyślał.
– Ja go nie unikam. Nie wpędzę go w kłopoty. Tylko…
– Tak, wiem – machnęła ręką. – Mam nie zdradzać waszych mrocznych sekretów. Mali szantażyści… I tak mi nie uwierzysz na słowo, prawda? Bardzo dobrze. Jeśli przyjdzie mi wybierać między zdrowiem Iwena a twoim życiem… Wtedy nie licz na obietnice. Póki to się nie skończy, nigdy nie będziesz miał pewności co zrobię. Aż do odwołania jesteś pod moją obserwacją. Jutro masz tu być, zaraz po zajęciach. I zastanów się co robisz. Jesteście dziećmi, na wszystkie gwiazdy! Nie musicie być tak beznadziejnie dorośli.
Sięgnął po zbroję. Wiedział ile bólu będzie go kosztowało jej nałożenie, lecz dom Iwena był niebezpiecznie blisko miejsca gdzie go znalazł nieprzytomnego. By dostać się do windy będzie musiał podejść jeszcze bliżej szkoły. Już samo to miejsce było niebezpieczne. Znał tę sekcję. Nie musiał znać adresów, by wiedzieć, że to tu mieszkała połowa jego najlepszych wojowników. Wiedział jacy żyją tu ludzie i czym się zajmują. Nie myślał o tym gdy tu szedł, wtedy było mu wszystko jedno, lecz teraz… Co z tego, że wiedział jak się zachować, nie wyglądał jak jeden z nich. Tu jego wiek mu nie pomoże. Mógł zarobić plastik między żebra już tylko za to, że był ubrany jak syn bogaczy. Z drugiej strony, nawet tacy bandyci powinni wiedzieć, że dzieci w jego wieku nie mają przy sobie nic cennego.
Gdyby tu mieszkał, pierwszego rozjaśnienia sprawiłby sobie zbroję, nawet gdyby był dorosły.
Patrząc na zbroję uświadomił sobie, że przez niego Iwen będzie miał w przyszłości kłopoty. Kiedyś będzie musiał zacząć ją nosić. Jego matka kiedyś przypomni sobie to rozjaśnienie i zechce go sprawdzić. Przez niego już zawsze będzie się musiał przebierać poza domem.
Dlaczego jeden problem zawsze prowadził do następnego?
– Lepiej to nałóż, nawet jeśli zaboli – Rous dostrzegła jego wahanie. – W twoim stanie ta kamizelka może uratować ci życie. Zgaduję, że o tym też powinnam milczeć?
Nie musiał się wysilać, by jego spojrzenie było błagalne.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.