powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

O historii nie zawsze ortodoksyjnie: Problemy z kalendarzem, czyli… kiedy naprawdę zakończyła się II wojna światowa
Czy naprawdę z istotnymi datami w historii II Wojny Światowej oraz interpretacją kluczowych wydarzeń tego konfliktu jest, jak to sugeruje tytuł, aż taki problem? Na te i inne pytania starają się odpowiedzieć Winicjusz Kasprzyk i Sebastian Chosiński.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Winicjusz Kasprzyk: Znamienne daty są przysłowiowymi kamieniami milowymi, wyznaczającymi krytyczne momenty w dziejach ludzkości. Ja jednak uważam, że nie ma większego znaczenia, czy dane wydarzenie miało miejsce przed północą, czy po północy. Nie ma też większego sensu rzucanie datami i nazwiskami z encyklopedyczną dokładnością. Zresztą – im dalej w przeszłość, „tym więcej drzew”. Dużo ciekawsza wydaje się próba retrospektywnego spojrzenia na pewne wydarzenia. Aby nie przedłużać, zadam pytanie najprostsze z możliwych: jaką datę podałbyś jako faktyczne zakończenie II wojny światowej?
Sebastian Chosiński: To, wbrew pozorom, wcale nie jest łatwe pytanie. Jeśli miałbym być skrupulatny i drobiazgowy – musiałbym odpowiedzieć, że takiej daty nie ma. Formalnie bowiem wydarzenie ochrzczone przez historyków II wojną światową w Europie jeszcze się nie zakończyło. Owszem, w lutym 1947 podpisane zostały tzw. traktaty paryskie, które regulowały kwestie sporne z państwami Osi i sojusznikami III Rzeszy, czyli z Włochami, Finlandią, Austrią, Rumunią, Bułgarią i Węgrami, ale po dziś dzień nie podpisano takiego traktatu z sukcesorem hitlerowskich Niemiec. Było to oczywiście spowodowane „zimną wojną” i podziałem państwa niemieckiego na dwa zwalczające się i nieuznające się nawzajem kraje. Co nie zmienia faktu, że pokoju jak nie było, tak nie ma. W każdej chwili możemy więc spodziewać się ataku Bundeswehry…
WK: Od czasu do czasu nasi dzielni wojacy mają, by było ciekawiej, wspólne manewry ze wspomnianą wyżej Bundeswehrą. Rozumiem twój sarkazm – sam zresztą dostrzegam okrutny chichot historii, która dziś raczyła posadzić nas z jednym z naszych największych, tu chyba specjalnie nie przedobrzę, wrogów w jednym rzędzie. Co ciekawe: pomijając politykę dnia dzisiejszego, sytuacja tak naprawdę nie uległa zmianie. Średniej wielkości państwo w środku Europy wydaje się być nadal traktowane jak „bękart traktatu wersalskiego”. Implikacje rozumowania tego typu nie napawają mnie optymizmem, ale może futurystycznymi wizjami zajmiemy się na końcu.
SCh: Ja też pozwolę sobie na czarnowidztwo. Tym bardziej że porównując pierwsze lata istnienia II i III Rzeczypospolitej, dostrzec można mnóstwo analogii. Chociażby osławione sejmowładztwo – i to w najgorszym znaczeniu tego słowa, rozumiane jako przedsionek anarchii. Osiemdziesiąt lat temu zakończyło się ono powołaniem rządu Chjeno-Piasta, czyli koalicji narodowo-katolicko-ludowej, na czele którego stanął Wincenty Witos. Dzisiaj historia zdaje się powtarzać – znów mamy u władzy narodowców i ludowców z niebezpiecznym skrętem ku socjalizmowi. W 1926 roku przed katastrofą uratował Polskę Marszałek Piłsudski. Kto byłby w stanie uczynić to dzisiaj? Abyśmy nie zostali niebawem ochrzczeni mianem „bękarta Unii Europejskiej"…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
WK: Sam przecież wiesz przez ile lat świętowaliśmy „zwycięstwo nad faszyzmem” 9 maja, zakładam więc, że masz swoje zdanie w kwestii świętowania 8 czy – zdarzają się i tacy – 2 maja.
SCh: Masz rację. 9 maja tak się zakorzenił w umysłach Polaków, zwłaszcza tych z roczników krótkopowojennych, że długo jeszcze zapytani o datę zakończenia wojny, wskażą właśnie ten dzień. I nawet trudno mieć do nich o to żal. Wciąż doskonale pamiętam telewizyjne transmisje rocznicy obchodów zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami, które odbywały się na Placu Czerwonym w Moskwie. W Związku Sowieckim dzień ten był zresztą świętem narodowym, dniem wolnym od pracy. Polacy już tak dobrze nie mieli. O godzinie siódmej rano włączałem telewizor (w stolicy ZSRR była już wtedy dziewiąta), przez pół godzinki napawałem się potęgą sowieckiej armii, a następnie gnałem do szkoły, żeby nie spóźnić się na pierwszą lekcję. Towarzyszyło mi jednak wtedy poczucie wielkiego bezpieczeństwa – byłem pewien, że nawet jeśli zostaniemy napadnięci przez podstępne wojska NATO, to Układ Warszawski nas wybroni.
Dzisiaj z balastem 9 maja się walczy. Z pomocą przychodzi nam zresztą Unia Europejska, tego właśnie dnia obchodząc Dzień Europejski. W szkołach podstawowych, gimnazjalnych, a nawet ponadgimnazjalnych nie mówi się już nic o zakończeniu wojny, zapędza się za to dzieci i młodzież do gloryfikowania struktur unijnych. Ale i to może się niebawem zmienić, jeśli tak zadekretuje nowy minister edukacji.
WK: Cóż, możemy się tylko cieszyć z faktu, że przyszło nam uczyć się mocno okrojonej wersji wydarzeń, a jednocześnie czas zmian ustrojowych zastał nas jeszcze w szkole. Dzięki temu mieliśmy okazję porównania wiedzy nabytej wcześniej z jej nową wersją, również zresztą nielicho podkoloryzowaną tu i tam – zapewne „ku pokrzepieniu serc”. Kiedyś mieliśmy Lenino i Studzianki, a dziś Westerplatte, Kock, Bzurę, Arnhem…
SCh: …Tomaszów Lubelski, Krojanty, Tobruk, Monte Cassino.
WK: Zwróciłeś może uwagę, że o tych pierwszych dziś niemal się nie mówi, te drugie zaś idealizuje się, nie do końca zresztą słusznie?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
SCh: O Lenino i Studziankach powinno się mówić, ale mówić prawdę. Gloryfikować tych bitew nie ma najmniejszego powodu, tym bardziej, że bitwa pod Lenino zakończyła się z góry wykoncypowaną przez Stalina rzezią Polaków. Mieliśmy dostać nauczkę, która nauczyłaby nas pokory i pokazała nam miejsce w szeregu, za plecami żołnierzy Armii Czerwonej. Studzianki, przed laty wykreowane przez Janusza Przymanowskiego na bitwę pancerną ciut tylko mniej ważną od Łuku Kurskiego, nie miały faktycznie większego znaczenia militarnego. Ale idące ze Wschodu Wojsko Polskie potrzebowało mitu i ten mit, wespół z Lenino, stworzono.
WK: Tu może warto by nadszarpnąć nieco inny nasz narodowy mit i zwrócić uwagę na zachowanie majora Sucharskiego, bodaj w piątym dniu oblężenia Westerplatte. Do dziś, gdy mówi się o Westerplatte zazwyczaj dodaje się: „Żołnierze pod dowództwem majora Sucharskiego…”. Warto chyba młodszym czy mniej zaznajomionym z tematem czytelnikom przypomnieć, że w krytycznym momencie walk dowodził kapitan Dąbrowski, ponieważ major Sucharski utracił ducha oporu. Tu wielki ukłon w stronę „szeregowych” żołnierzy tej placówki – robili co mogli, a nawet trochę więcej. I to właśnie ich powinno się wymieniać w podręcznikach imiennie, choć pewnie sami by tego nie chcieli i nigdy by się na to nie zgodzili.
SCh: Owszem, to należałoby powiedzieć głośno, wprowadzając odpowiednie zmiany w podręcznikach szkolnych. I nie po to, aby „dokopywać” nieszczęsnemu Sucharskiemu, ale oddać sprawiedliwość Dąbrowskiemu. Szarych żołnierzy strażnicy na Westerplatte nobilitował już dawno temu Gałczyński, pisząc o nich płomiennie patriotyczny wiersz. Inna sprawa, że jestem daleki od oczerniania majora Sucharskiego. Najlepiej oceniać postępowanie człowieka poprzez analogie. Spójrzmy, co zrobił Stalin, gdy dowiedział się o agresji Hitlera 22 czerwca 1941 roku – zamknął się na kilka dni w swojej daczy w Kuncewie i nikogo do siebie nie dopuszczał. Jedno z największych mocarstw ówczesnego świata pozbawione zostało przywództwa. Czymże przy postępku Stalina jest załamanie nerwowe Sucharskiego?…
WK: Wiemy kiedy, przynajmniej oficjalnie, wojna się zaczęła – z pierwszą salwą pancernika “Schleswig-Holstein” (a może już pod Chałchyn-goł na Dalekim Wschodzie?) – co jednak z datą zakończenia? Widzisz, można bowiem trafić i na takie opinie, że wojna w Korei była dalszym ciągiem wojny światowej. To, moim zdaniem, ogromna przesada i mylenie pojęć; implikuje to bowiem, że wojna zakończyła się tak naprawdę z upadkiem komunizmu w Europie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
SCh: Z tymi wątpliwościami, kiedy faktycznie zakończono wojnę w Europie jest prawdziwy cyrk. Warto zatem przyjrzeć się konkretnym datom. 2 maja poddał się Berlin, co jednak wcale nie oznaczało końca walk. Hamburg alianci zdobyli następnego dnia, Festung Breslau poddało się po trzech kolejnych, a niemiecka załoga Helu złożyła broń dopiero 14 maja. 15 maja natomiast poddały się ostatnie hitlerowskie oddziały w Jugosławii, co zakończyło triumfalny pochód wtedy jeszcze partyzanta, a niebawem prezydenta i dyktatora Jugosławii Josipa Broz-Tito.
Skąd jednak to całe zamieszanie: 8 czy 9 maja? Po raz pierwszy bezwarunkową kapitulację – co prawda tylko na froncie zachodnim – Niemcy podpisały we francuskim Reims 7 maja. Na polecenie admirała Karla Doenitza, który zastąpił Hitlera, uczynił to przed generałem Dwightem Eisenhowerem Alfred Jodl. Zgodnie z postanowieniami przerwanie działań wojennych miało nastąpić następnego dnia, czyli 8 maja, o godzinie 23. Stalin nie przyjął jednak tego do wiadomości, co zresztą świadczyło nie tyle o jego megalomanii, ile trzeźwości umysłu, i zażądał powtórzenia tej „uroczystości”. Replay nastąpił więc 8 maja w godzinach późnowieczornych w Berlinie w kwaterze marszałka Gieorgija Żukowa. Tym razem zamiast Jodla kapitulację podpisał feldmarszałek Wilhelm Keitel. Problem w tym, że kiedy akt podpisywano, w Moskwie było już po północy – i stąd całe zamieszanie. Nie da się jednak ukryć, że upieranie się przy dacie 9 maja to jedynie chęć Stalina do postawienia na swoim i udowodnienia wyższości nad pozostałymi aliantami. Pytanie tylko: po co upiera się przy tym prezydent Putin?
Jako ciekawostkę warto jeszcze dodać, że ani głównodowodzącemu Wehrmachtu Keitlowi, ani jego szefowi sztabu Jodlowi bezwarunkowe poddanie się aliantom w niczym nie pomogło – nie uniknęli oni odpowiedzialności i po procesie norymberskim zawiśli, zresztą jak najbardziej słusznie, na szubienicy. Podpisanie kapitulacji w kwaterze Żukowa miało też duże znaczenie dla Francuzów. Początkowo ani Brytyjczycy, ani Amerykanie nie mieli najmniejszego zamiaru dopuszczać do tego aktu przedstawiciela Wolnych Francuzów. Dopiero gdy ten zagroził popełnieniem samobójstwa, ugięli się, nie chcąc dopuścić do skandalu na międzynarodową skalę. I w ten właśnie sposób Francja – przez pięć lat kolaborująca z Hitlerem – stała się czwartym mocarstwem, uzyskując nawet swoją strefę okupacyjną w Niemczech. Generałowi de Gaulle’owi musiał młyński kamień spaść z serca.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
WK: Stalinowi, Rooseveltowi i Churchillowi zapewne też, choć z zupełnie innego powodu. Przy podpisywaniu tegoż aktu nie było przedstawicieli Polski – jak chcą niektóre rachunki, czwartej pod względem liczebności siły w obozie aliantów. O Karcie Atlantyckiej, Teheranie i Jałcie nie ma co mówić, to wiedza powszechnie dostępna, jednak włos na głowie jeżą wypowiedzi wymienionych wyżej polityków i ich ówczesny stosunek do naszego stanowiska w kwestii powojennego kształtu Europy. Co ciekawe, doskonałym skrótem do tego rodzaju informacji wydaje się być „Sprawa honoru” – dlaczego książka tego rodzaju, przystępna w formie i mająca spore walory edukacyjne nie została napisana przez polskiego autora? Zrozumiałbym to, gdyby była to wiedza powszechnie nam znana i z tego powodu niewarta wzmianki, „bo to przecież wszyscy znają”. Tak jednak nie jest. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wstydzimy się własnej historii.
Lub jej nie doceniamy.
SCh: Bo my się mimo wszystko wstydzimy tych romantycznych uniesień, które pchały nas do powstań. Wstydzimy się, bo cała Europa wmawiała nam, że to jest złe, godne napiętnowania, że przez nas wciąż panuje na kontynencie niepokój. Możemy wściekać się na Wielką Trójkę, ale to, co uczyniono z nami w Jałcie, nie było w historii niczym nowym. Po raz pierwszy – pomijając rozbiory – przygwożdżono nas na Kongresie Wiedeńskim. Interesy Polski w Wiedniu reprezentował lis wpuszczony do owczarni, czyli car Aleksander I Romanow. Dokonano tam faktycznie kolejnego rozbioru Polski, a Francja i Anglia przyklasnęły tej decyzji. Wtedy też – podobnie jak w roku 1945 – górę wzięły względy polityczne. Trzeba było szybko dojść do porozumienia, choćby kosztem Polski, żeby w końcu wspólnymi siłami ukatrupić „korsykańskiego diabła”.
WK: Wróćmy jednak do dat i kłopotów z nimi. Wychodzi bowiem na to, że dzisiejszy dzień (gdy to piszę mamy właśnie 8 maja) wcale nie jest tak oczywistym świętem, jak zwykliśmy od jakiegoś czasu przyjmować. Wspomniałeś wcześniej o stosunku Rosjan do dat i wydarzeń – a co z Azją, gdzie po zakończeniu wojny w Europie zaczęto przerzucać wojska sowieckie? De facto Rosja była zaangażowana w wojnę z Japonią już przed 1939 rokiem. To, że później działania zbrojne pomiędzy tymi krajami ustały, nie zmienia faktu, że stan wojny pomiędzy tymi krajami trwał nadal. No to jakie to zakończenie wojny w maju? Jestem skłonny zrozumieć, że dziś działa już pewna inercja, przyzwyczajenie. Co nie zmienia faktu, że wojna wtedy się nie zakończyła – mało tego, nadal miała charakter „światowej”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
SCh: Obojętnie którą majową datę uznamy za kończącą wojnę, i tak nie będziemy mieć racji. Była to w końcu nie wojna europejska, ale światowa, powinniśmy więc porzucić ów europocentryczny punkt widzenia i spojrzeć na to, co działo się po 8 czy 9 maja na Dalekim Wschodzie. A tam wojna trwała w najlepsze. I nie wiadomo ile lat jeszcze by się ciągnęła, gdyby nie bardzo odważna decyzja prezydenta Trumana o użyciu przeciwko Japonii broni jądrowej. Zżymamy się dzisiaj za to na Amerykanów, ale Truman zrobił wtedy to, co powinien, kierując się nie wrodzonym sadyzmem, ale patriotyzmem. Podejrzewam, że Roosevelt, gdyby dożył tej chwili, podjąłby identyczną decyzję. Zresztą to właśnie pod jego rządami rozwinięto projekt Manhattan i zbudowano w Nowym Meksyku ośrodek Los Alamos. Europa skłonna jest dzisiaj stanąć raczej po stronie Japończyków i napiętnować wstrętnych Jankesów. Nie można jednak zapominać o tym, co Japończycy wyprawiali w Azji. Okupacja Chin, Filipin i Wietnamu była po wielokroć okrutniejsza od hitlerowskiej okupacji Polski czy Związku Sowieckiego. Książka i film “Most na rzece Kwai” pokazuje tylko niewielki procent tego okrucieństwa. Bardziej obrazowe mogą być liczby: 10 milionów zamordowanych Chińczyków, 1 milion Filipińczyków. Zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki przerwało tę masakrę i pozwoliło zmusić Japończyków – na początku września 1945 roku – do podpisania kapitulacji. Dopiero wtedy można mówić o końcu wojny – wojny światowej.
WK: A przecież sama data nie jest jedynym problemem, jaki sprawia nam, wcale nie tak odległa w czasie, historia. Tu może wrócę do wspomnianej po drodze historii alternatywnej – chcieliśmy przecież, prócz walorów edukacyjnych, dostarczyć czytelnikom nieco rozrywki. Tak więc znów muszę zadać podchwytliwe pytanie: czy klęskę armii niemieckiej pod Stalingradem można uznać za wyraźnie istotny punkt zwrotny wojny? Mnogość filmów, opracowań historycznych i całkowicie beletrystycznych wydaje się to potwierdzać. Ja jednak mam w tej kwestii sporo wątpliwości. Spróbujmy wspólnie znaleźć naprawdę istotne wydarzenie militarne lub polityczne tego okresu i zabawmy się w zmienianie historii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
SCh: Stalingrad jest całkiem dobrym punktem wyjścia do „pogdybania”. Czy Sowieci padliby na kolana, gdyby wojskom hitlerowskim udało się na przełomie 1942/43 roku zdobyć Miasto Stalina? Stuprocentowej pewności mieć oczywiście nie możemy, ale wiele wskazuje na to, że mogłoby się jednak tak stać. Gdyby Niemcy i ich sojusznicy z całej Europy dotarli do Morza Kaspijskiego i Kaukazu, przetrąciliby kręgosłup sowieckiej gospodarce – w ich ręce wpadłyby ogromne złoża ropy naftowej. Poza tym mogliby ruszyć na Moskwę od południowego-wschodu i wówczas stolica ZSRR znalazłaby się w śmiertelnych kleszczach. Na kilka, może kilkanaście lat opór Sowietów zostałby złamany. Trzeba jednak pamiętać o nieskończonych rezerwach ludzkich na Syberii – stamtąd mogłaby ruszyć odsiecz. Gdyby Hitler chciał naprawdę spokojnie spać, musiałby namówić Japończyków nie na awanturę z Amerykanami, ale na podbój Syberii. Taki plan zresztą istniał. Sygnatariusze Paktu Antykominternowskiego podzielili między siebie strefy wpływów w Rosji i Japończykom przypadła cała Syberia aż po Ural. Dla nich jednak ważniejsze było w tamtym momencie uniezależnienie się od amerykańskich dostaw ropy, a najlepiej – zagarnięcie jej źródeł. Stąd niedorzeczny pomysł ataku na Pearl Harbor. Gdyby jednak udało się skoordynować niemiecko-japoński atak na ZSRR, Hitler pewnie kazałby później obwozić Stalina w klatce po Europie.
Dotarcie przez Niemców do Kaukazu miałoby jeszcze jeden bardzo istotny skutek – wzrost tendencji separatystycznych ludów kaukaskich, co z taką siłą obserwujemy dzisiaj. Pytanie: jak w takiej sytuacji zachowaliby się Niemcy? Jak zachowaliby się na dużą skalę? Bo na małą to mniej więcej wiemy – popierali, wbrew rozkazom Berlina. Czy Hitler wyraziłby zgodę na istnienie niezależnych, choć powiązanych sojuszem militarno-politycznym z III Rzeszą, Turkmenistanu, Czeczenii, Gruzji itp.? Raczej mało prawdopodobne. Hitler był ograniczonym doktrynerem, jego teorie rasowe wiązały mu ręce i to głównie z ich powodów przegrał wojnę na Wschodzie. A wystarczyłoby pewnie tylko zaatakować Sowietów, a potem dać wolną rękę Rosjanom i innym narodom zamieszkującym ZSRR, wykorzystać ich naturalny antykomunizm, nienawiść do Stalina. Przewracające się kolejne kostki domina dotarłyby w końcu do Moskwy i zburzyły Kreml, Niemcy oszczędziliby zaś miliony swoich żołnierzy, których mogliby wykorzystać do pilnowania porządku na froncie zachodnim. Ale w malutkim łebku Adolfa taka koncepcja się nie mieściła.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
WK: Dla mnie z kolei istotnym punktem zwrotnym jest, podzielam tu coraz częstsze opinie specjalistów, bitwa na Łuku Kurskim. Warto przypomnieć, że celem tej operacji ze strony niemieckiej była likwidacja wielkiej ilości wojsk sowiecki wypełniających kurski „balkon”. I niewiele brakowało, by zamiar ten się powiódł. Osłabiłoby to znacznie siły rosyjskie i, być może, doprowadziło (jak chciał np. feldmarszałek Manstein) do sytuacji patowej, zmuszającej Stalina do rozważenia podjęcia rokowań. Zresztą Adolf, ten sam, który na początku wojny jawił się jako przywódca zdolny do pewnej błyskotliwości, nagle na wieść o lądowaniu wojsk alianckich przerywa operację i wysyła doborowe jednostki pancerne do Włoch – tysiące kilometrów od wschodniego teatru działań i to w krytycznym momencie, gdy można było jeszcze rozstrzygnąć tę bitwę na korzyść (choćby w ograniczonym zakresie) Niemiec – nawet pomimo rosyjskiego kontrataku na zgrupowane na północy Łuku Kurskiego tyły wojsk Modela. W każdym razie, nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły, można przyjąć, że kontynuacja działań nie dałaby szansy wojskom rosyjskim na szybkie wyparcie Wehrmachtu do linii Dniepru, a wojna trwałaby jeszcze bardzo długo. Zastanawia mnie też inny aspekt ewentualnego sukcesu niemieckiego w tej bitwie – my bylibyśmy pod okupacją z pewnością znacznie dłużej, co, mając na uwadze stosunek Hitlera do naszego kraju, mogło się zakończyć totalną eksterminacją naszej nacji. Jak się skończyło, wiemy – odzyskaliśmy „niepodległość”, utraciliśmy niemal połowę terytorium, zyskując w zamian tereny należące do Rzeszy. Jednak okupacja sowiecka wydaje się być, patrząc z perspektywy, mniejszym złem. Tę bowiem przetrwaliśmy, a okupacja przez hitlerowskie Niemcy takiej szansy nam nie dawała. Czy będzie więc przesadą stwierdzenie, że przetrwanie zawdzięczamy w sporej mierze żołnierzom Armii Czerwonej? Stalinowi zależało na dominacji politycznej, Hitlerowi na eksterminacji. Nie lubię generalizować, jak to dziś powszechnie zwykło się robić, jednak brak szacunku, jaki dziś okazuje się rosyjskim sołdatom, którzy polegli (choć pewnie sami o tym tak nie myśleli) za naszą wolność, jest dla mnie żenujący. Na szczęście jest promyk nadziei – niedawno w Wołowie na Dolnym Śląsku dostrzegłem, że ktoś oczyścił ze śmieci niewielki cmentarz żołnierski, przetarł płyty nagrobkowe, dzięki czemu można odczytać nazwiska tam pochowanych. Ktokolwiek to uczynił, zasługuje na moją pochwałę – za cywilną odwagę i wyobraźnię, a także, bo tak należy o tym również myśleć, za podejście do historii ze zrozumieniem.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
SCh: Mimo wszystko nie do końca się z Tobą zgodzę. Przynajmniej jeśli chodzi o ocenę hitlerowskiej okupacji Polski. Nie możemy z góry zakładać, że okupacja A.D. 1963 wyglądałaby tak samo jak w roku 1943. Niemcy najprawdopodobniej ewoluowaliby w kierunku pewnego liberalizmu, prób porozumienia się z ludnością polską, a chociażby tą jej częścią, która by do tej pory przetrwała.
WK: Oczywiście przy założeniu, że Hitler zmarłby w miarę szybko – póki żył, scenariusz taki wydaje się być dla mnie dość nieprawdopodobny…
SCh: Myślę, że okupowana Polska w latach 60. przypominałaby raczej Francję Vichy aniżeli Generalne Gubernatorstwo Hansa Franka. Tym bardziej że nie brakowało w naszym kraju polityków skłonnych porozumieć się z Niemcami w imię ratowania substancji narodowej. Na ich usprawiedliwienie można dodać to, że wcześniej niektórzy z nich zasmakowali komunistycznego raju, trafiając po wrześniu 1939 roku pod okupację sowiecką. Dla rodaków mieszkających w GG, bądź na terenach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy szokiem zapewne byłyby reakcje ludności litewskiej czy ukraińskiej, a niekiedy nawet polskiej na widok Wehrmachtu wkraczającego latem 1941 na dawne Kresy II Rzeczypospolitej. Niemców witano tam niemal jak wyzwolicieli. Nieśli nadzieję, wydawali się lepsi od bolszewików.
Nie chodzi tu oczywiście o to, żeby relatywizować zbrodnie Hitlera, ale w porównaniu ze zbrodniami Stalina, Fuehrer wypada mimo wszystko blado. I jeszcze jedno: spójrzmy na skutki obu podbojów. Okupacja hitlerowska rodziła w narodzie naturalny opór, chęć walki, dążenie do zrywu zbrojnego; okupacja sowiecka ubezwłasnowolniała naród, stopniowo zamieniała nas w całkowicie podległych systemowi homo sovieticus. Szczęście, że Stalin był starszy od Hitlera i w końcu nadszedł rok 1953. Gdyby generalissimus pożył jeszcze z dziesięć, piętnaście lat, nie wiadomo co by się z nami stało.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
WK: No tak, zaczęliśmy rano, a tu już wieczór, może więc podsumujmy jakoś nasze rozmyślania? Masz jakiś pomysł na niezbyt patetyczne zakończenie?
SCh: Chyba tylko ten, że wstydzić się nie mamy czego. Z II wojny światowej wyszliśmy obronną ręką – w znaczeniu moralnym, nie fizycznym czy terytorialnym. Ale też wolę nieść na barkach brzemię martyrologii, niż mierzyć się na przykład z przeszłością reprezentowaną przez marszałka Petaina i premiera Lavala. My przynajmniej nikogo nie zdradziliśmy, nie kolaborowaliśmy. A że czasami bez większego sensu obnażaliśmy pierś przed lufami wrogich karabinów – taki już nasz los i narodowy charakter.
WK: I tu się z Tobą zgodzę. Powodów do wstydu nie mamy, a przynajmniej nie tyle i nie takiego kalibru, co inne nacje. I na wielkie szczęście świadomość naszej roli w tym konflikcie zaczyna być doceniana (po jakże długim czasie), jeśli nie wśród wszystkich naszych aliantów, to chociaż wśród tych zachodnich. Miejmy nadzieję, że dyskusja wzbudzi jakieś refleksje czy chociaż najzwyklejsze zainteresowanie tematem wśród naszych czytelników.

Polecana wybrana bibliografia:
  • Burleigh, Michael, „Trzecia Rzesza. Nowa historia”, Książka i Wiedza 2002
  • Carell, Paul, „Spalona ziemia”, Dom Wydawniczy Bellona 2003
  • Fest, Joachim, „Hitler i upadek Trzeciej Rzeszy”, Świat Książki 2003
  • Gdański, Jarosław W., „Zapomniani żołnierze Hitlera”, Wydawnictwo De Facto 2005
  • Konecki, Tadeusz, „Operacja CYTADELA. Największa bitwa w dziejach”, Książka i Wiedza 2005
  • Pleshakov, Constantine, „Szaleństwo Stalina. Pierwsze 10 dni wojny na froncie wschodnim”, Wydawnictwo Magnum 2005
  • Rees, Laurence, „Hitler i Stalin. Wojna stulecia”, Prószyński i S-ka 2005
  • Stąpor, Zdzisław, „Historyczne bitwy: Berlin 1945”, Dom Wydawniczy Bellona 2005
  • Thorwald, Juergen, „Iluzja. Żołnierze radzieccy w armii Hitlera”, Wydawnictwo Naukowe PWN 1994
  • Wańkowicz, Melchior, „Monte Cassino”, Wydawnictwo MON 1958
powrót do indeksunastępna strona

83
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.