powrót do indeksunastêpna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Smok
Ewa Bia³o³êcka
Fragment opowiadania
Zapraszamy do lektury fragmentu opowiadania „Smok” Ewy Bia³o³êckiej otwieraj±cego drug± czê¶æ zbioru „Ró¿a Selerbergu” zatytu³owan± „Przyczajony rycerz, ukryty smok”. Objêta patronatem Esensji ksi±¿ka ukaza³a siê nak³adem Agencji Wydawniczej Runa.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
S³yszy siê rozmaite bajêdy, ¿e niby siódmy syn w rodzinie przeznaczony jest do rzeczy wielkich i niezwyk³ych. A to sobie jak± poczwarê ubije, a to zbójców rozgromi, czarnoksiê¿nika okpi, albo przeciwnie – na jego wdziêczno¶æ dozgonn± zas³u¿y. A ju¿ rozmaici królowie, ksi±¿êta i lordowie na wyprzódki wpychaj± takiemu bohaterowi rêce swoich córek, oczywi¶cie tych najm³odszych i najpiêkniejszych. Nigdy ¿aden z owych synów siódemk± szczê¶liw± naznaczonych nie musia³ nadstawiaæ g³owy za gar¶æ srebra; deliberowaæ, czym zap³aciæ za obrok dla swego cudownego rumaka; nie odkrywa³ dziur w podeszwach butów ani nie opuszcza³ ¶witkiem gospody przez okienko, zostawiaj±c za sob± deskê kred± poznaczon± na podobieñstwo drabiny do nieba. Tak jednak w ¿yciu bywa, ¿e i siódmym synom owe nieszczê¶cia siê przydarzaj±, jak ca³kiem zwyk³ym ¶miertelnikom. Wiem o tym dobrze, bo przede mn± mateczka na ¶wiat wyda³a sze¶ciu ch³opaków. Ja jestem ten siódmy… i do tego idiota.
Bo te¿ idiot± poszkodowanym na rozumie trzeba byæ, aby siê za³o¿yæ, ¿e zabije siê w pojedynkê smoka.
No pewno, ¿e by³em pijany! Na trze¼wo nigdy co¶ takiego w g³owie by mi nie posta³o. Tego rodzaju interesy nale¿y zostawiaæ smokobójcom albo magom, a zwyczajny najemnik powinien znaæ swe miejsce we ¶wiecie. Przez ca³e dziewiêtna¶cie lat ¿ywota sprawowa³em siê przyk³adnie (w miarê mo¿no¶ci). Rozs±dny by³em, psiakrew! Obyczajny! Bystry ponoæ! Tak mi siê zdawa³o do chwili, kiedy w gospodzie Pod Weso³ym Zaj±cem wytrze¼wia³em na tyle, by sprawdzaæ po kieszeniach, ile zosta³o mi osobistego maj±tku. Okaza³o siê wtedy, ¿e mój stan posiadania powiêkszy³ siê o dokument, w którym czarno na bia³ym napisano, ¿e niejaki Berilan Stabort – to by³em ja – w³asnym s³owem honoru rêczy, i¿ smoka pustosz±cego okolicê u¶mierci albo sam zginie (rzecz bardziej prawdopodobna). Je¿eli natomiast dane s³owo z³amie i w terminie dni czterdziestu martwego ³ba smoczego panu… tu by³ nagryzmolony jaki¶ gzygzo³, po czym ci±gnê³o siê „z Raveln” …nie dostarczy, to wyrówna d³ug sum±… Zawy³em jak upiór, bo takich pieniêdzy nie usk³ada³bym nawet przez rok, a co dopiero w dni czterdzie¶ci. Oczom w³asnym nie wierzy³em, ale podpis pod dokumentem by³ bez w±tpienia mój. Szynkarz potwierdzi³, ¿e istotnie za³o¿y³em siê z panem na Raveln i faktycznie o smoka sz³a sprawa, ale wygl±da³em na trze¼wego, nie miesza³ siê wiêc i tylko potem pilnowa³, ¿eby mi kto kieszeni nie wywróci³. O ma³o nie zacz±³em waliæ g³ow± w stó³. Szkoda, ¿e poczciwy ober¿ysta nie zna³ mnie lepiej. Kiedy wygl±dam przy kuflu na zupe³nie ¶wie¿ego, to znaczy, ¿e przeszed³em ju¿ wszystkie najgorsze stadia pijañstwa i brakuje mi ledwie pó³ kwaterki do ca³kowitego zamarynowania. Gdybym wtedy zszed³ ze ¶wiata, to w mym grobie robale nie trze¼wia³yby przez dobre dwa miesi±ce.
Nie od rzeczy by³oby uciec. Porzuciæ w³asne imiê, rodzinê i dawne ¿ycie. Zakopaæ siê gdzie¶ w puszczy, nie dawaæ znaku ¿ycia. Ale wtedy poszed³bym o nowy zak³ad, ¿e ja¶nie pan Gryzmo³ z Raveln zjawi³by siê na progu zameczku mego ojca z kopi± tego parszywego papieru i za¿±da³by sp³aty d³ugu od niego. Nie wiem, doprawdy, co móg³by nam zabraæ. Stabort obfituje jedynie w szczurze dziury. Gdybym przyzna³ siê do pope³nionej g³upoty braciom, obdarliby mnie pewno ze skóry i zrobili z niej bêben. Najwyra¼niej rzeczywi¶cie mia³em tylko jedno wyj¶cie – zgin±æ g³upio, ale za to z honorem.
• • •
Powody mojej ucieczki z domu by³y trzy: moja g³upia siostra Uwrah, moja druga jeszcze g³upsza i bardziej niezno¶na siostra Parr-naget oraz moja ograniczona, beznadziejnie materialistyczna matka. Jakim cudem dziadek – uroczy staruszek ze sk³onno¶ci± do filozofowania i wy¿szej matematyki – sp³odzi³ m± têp± mamusiê, chyba na zawsze pozostanie tajemnic± genetyczn±. Na szczê¶cie co¶ z dziadka cichcem przesz³o na mnie. Mówiê to bez fa³szywej skromno¶ci. Absolutnie nie zadowala³y mnie plany rodzicielki, polegaj±ce na tym, ¿eby jak najszybciej znale¼æ kogo¶, kto nie zrazi³by siê moimi dziwactwami… (ju¿ to widzê!), o¿eni³ siê ze mn±… (uchacha!) …i ¿ebym jak najszybciej mia³a dziecko (ratunku!), bo wtedy mo¿e wywietrzej± mi z g³owy g³upstwa. Owe g³upstwa, miêdzy innymi, przejawia³y siê w tym, ¿e nie liza³am siê bez przerwy jak Uwrah, która od tej elegancji wci±¿ mia³a ko³tuny w ¿o³±dku, i nie wdziêczy³am siê do ka¿dego samca na wyspie jak Parr-naget – piskliwa rodzinna poetka, klec±ca rymy typu „góry – chmury”. Za to ³azi³am po ruinach, gdzie odgrzebywa³am resztki pozosta³e po dawnych mieszkañcach; próbowa³am policzyæ wszystkie gwiazdy, zastanawia³am siê, dlaczego ksiê¿yc siê wyszczerbia; a przede wszystkim… przede wszystkim nauczy³am siê p³ywaæ, co doprowadza³o matkê do sza³u. „¯aden normalny smok NIE wchodzi do WODY!!!” No dobra, by³am nienormalna.
Nic dziwnego, ¿e pewnego piêknego dnia rzek³am „¿egnajcie” rodzinnym brzegom i wyruszy³am w stronê kontynentu, na spotkanie przygody. Nie chcia³am siedzieæ w jednym miejscu przez ca³e ¿ycie, wiêc fruwa³am to tu, to tam. Podgl±da³am ludzi, którzy byli zdecydowanie bardziej interesuj±cy od moich dotychczasowych s±siadów. Dwunogi maj± tyle zajêæ i tak siê ci±gle ¶piesz±, ¿e ob³êdu mo¿na dostaæ. Ile nowych rzeczy zobaczy³am! A ile us³ysza³am! Czasem zamienia³am siê w jakie¶ drobne zwierzê, ¿eby podej¶æ jak najbli¿ej, nie zwracaj±c niczyjej uwagi. Obserwowa³am, co ludzie robi±, i uczy³am siê ich jêzyka. Z jedzeniem nie by³o najmniejszych problemów, gdy¿ biega³o sobie ca³ymi stadami – wypasione, smakowite – tylko wybieraæ. Z jakich¶ powodów dwuno¿nym nie podoba³o siê, ¿e ¿ywiê siê na ich terytoriach (a przecie¿ jad³am naprawdê ma³o!), i dawali to delikatnie do zrozumienia. Rzucali we mnie patykami. Najczê¶ciej zaostrzonymi i jak który¶ trafia³, to by³o trochê nieprzyjemnie. Wola³am nie zostawaæ zbyt d³ugo w jednym miejscu, gdy¿ dwuno¿ni robili siê przez to bardzo nerwowi. Nie podoba³o im siê, ¿e jestem od nich wiêksza. Zwiedza³am ludzkie terytoria, robi±c przedziwne pêtle i zygzaki. Lecia³am tam, gdzie akurat wiatr mnie zaniós³, ale z grubsza trzyma³am jeden kierunek – na pó³noc. Po jakim¶ czasie dotar³am do gór. Nigdy przedtem nie widzia³am gór, ale w ka¿dym razie wygl±da³y jak z definicji – wielkie, szarozielone „cosie”, masywne, nieco postrzêpione z wierzchu i przysypane czym¶ bia³ym. Bia³e by³o nieprzyjemnie zimne. Dwuno¿ni z gór okazali siê jeszcze bardziej nietowarzyscy od tych nizinnych, wiêc bez ¿alu polecia³am dalej. I s³usznie, bo nied³ugo potem znalaz³am zak±tek bardzo mi odpowiadaj±cy, gdzie postanowi³am zostaæ na d³u¿ej i odpocz±æ po w³óczêdze. Znajdowa³y siê na moim nowym terytorium ca³kiem przyjemne lasy, pe³ne zwierzyny. Pagórki poro¶niête traw±, idealne do drzemek na s³oñcu. By³o nawet jezioro, gdzie mog³am p³ywaæ, nurkowaæ i ³apaæ ryby.
Ludzie te¿ tam byli, ale niewielu, dlatego nie spodziewa³am siê ¿adnych konfliktów. Niestety, ledwie siê zaczê³am mo¶ciæ w nowym miejscu, ca³± gromad± przyszli ci z patykami i powtórzy³a siê stara historia. Ale tym razem nie mia³am zamiaru rezygnowaæ z tak znakomitego terenu. Jak wygl±dali? No, có¿… ludzie jak ludzie. Trudno odró¿niæ jednego od drugiego, wiecie, co mam na my¶li. Byli jakby ogólnie nieco ja¶niejsi od tych na po³udniu i trochê inaczej pachnieli. Za to patyki by³y zupe³nie takie same jak wszêdzie.
Udawa³am, ¿e ¶piê, podczas gdy oni „podkradali siê”, tupi±c przy tym jak stado krów. Kiedy byli ju¿ ca³kiem blisko, jak siê nie zerwê! Jak nie zaryczê na ca³e gard³o! Kula³am siê potem ze ¶miechu po ca³ym pagórku, bo wszyscy ci bohaterowie uciekali tak szybko, ¿e w³asne cienie za nimi nie nad±¿a³y. Pogubili swoje kijki z po¶piechu. Dwa razy próbowali takich podchodów, a ja ¶wietnie siê bawi³am.
Nastêpni zaczêli pojawiaæ siê pojedynczo albo w ma³ych grupkach. Wyra¼nie innego gatunku, bo i pachnieli inaczej, i byli bardziej b³yszcz±cy. Ca³kiem jak ¿uki gnojne, siedz±ce okrakiem na koñskim grzbiecie. Z tymi rozrywka by³a jeszcze lepsza, bo nie uciekali od razu i zabawa trwa³a d³u¿ej; a jak siê uda³o którego z³apaæ, to bardzo przyjemnie grzechota³ przy potrz±saniu. Jednego chcia³am sobie zachowaæ na pó¼niej. Posadzi³am go na czubku drzewa, ale czmychn±³, ³obuz. Nastêpnego dnia znalaz³am tylko pancerz. Przepoczwarzy³ siê jak motyl czy co…?
Niestety, który¶ z potrz±sanych siê wywin±³ i d¼gn±³ mnie jakim¶ kolcem prosto w oko! Uaaa… nawet nie przypuszczacie, jak to mo¿e boleæ! Sama ju¿ nie wiem – z zaskoczenia czy ze z³o¶ci – zacisnê³am mocniej zêby i on przesta³ siê ruszaæ. G³upio siê potem czu³am. Po tym niechc±cy zagryzionym atrakcje siê skoñczy³y. Nikt ju¿ mnie nie odwiedza³. Znudzona – zaczê³am rozmy¶laæ, czy znów siê gdzie¶ nie przeprowadziæ, ale wtedy pokaza³ siê ON.
powrót do indeksunastêpna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrze¿one
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.