Manii kręcenia remake’ów nie potrafiłaby zatopić nawet tak gigantyczna fala, jak ta, która dała sobie radę z olśniewającym, luksusowym statkiem „Posejdon”. Wodny żywioł poradził sobie także z filmem Wolfganga Petersena o tym samym tytule: podczas seansu masa wody zachwyca i napina nerwy. Potem emocje opadają bądź pozostają na podobnym poziomie – wszystko zależy od tego, czy kochamy tradycyjne kino katastroficzne.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kino Wolfganga Petersena albo się lubi, albo się nim gardzi jako mało ambitną, toporną rozrywką. Przy okazji każdego jego filmu pojawiają się antagonistyczne opinie na temat umiejętności reżyserskich niemieckiego filmowca. Przy okazji „Troi” nie zabrakło zdeklarowanych fanów sandałowego widowiska poprowadzonego z przesadną dbałością o tradycję antycznego spektaklu powszechnego w kinie w latach wielkiej popularności „Ben Hura” czy „Kleopatry”. Nie zabrakło także głosów sprzeciwu, słów obrazy, donośnej krytyki i złorzeczenia na egzaltowaną reżyserię. Polaryzacja opinii nie przeszkadza jednak Petersenowi w realizacji dalszych projektów – w końcu, mimo mało pochlebnych recenzji, filmy Niemca zarabiały zawsze miliony. „Posejdon” łamie tylko jedną regułę spośród tych dotyczących obrazów Petersena: imponująca produkcja katastroficzna zrobiła klapę na amerykańskim box office. Oprócz tego nic nie uległo zmianie. Nadal jedni zachwycają się rozrywką sygnowaną nazwiskiem twórcy „Gniewu oceanu”, inni przeklinają brak oryginalności i przewidywalność. Bo tak właśnie jest z „Posejdonem” - bardzo tradycyjny i szablonowy, ale jednocześnie doskonale zrealizowany i solidnie skonstruowany. Pierwsze ujęcia uderzają z całą mocą wirtualnych możliwości kina, choć te nie zostały zbyt szeroko wykorzystane przez twórców „Posejdona”. Kamera wynurzająca się z morskich odmętów okrąża nowoczesny, wielopiętrowy statek rozświetlony wschodem słońca, by, w towarzystwie pompatycznej muzyki Klausa Badelta, zakończyć podróż na horyzoncie. Otwierająca sekwencja daje przedsmak typowego dla Hollywood, zawrotnego w tempie widowiska o mocy angażowania widza w przedstawiony świat. Kiedy zaczynamy poznawać bohaterów niefortunnego rejsu, pojawia się nadzieja na – jeśli nieoryginalny, a wręcz bardzo tradycyjny film rozrywkowy – to niegłupi i emocjonujący. Niestety, nadzieje te nie zostają do końca spełnione, a ci, którzy – znudzeni – oczekiwali odświeżenia formuły kina katastroficznego, poczują się mocno rozczarowani.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nowy film Petersena staje dodatkowo na straconej pozycji ze względu na swój powtórkowy charakter. To nie jest świeża historia osadzona w ramach konwencji, a już raz wykorzystana w „Tragedii Posejdona” z 1972 roku opowieść wciśnięta między klamry nowoczesnego filmowania. Remake pozbawiono nowych rozwiązań, więc fabuła – choć ślepo nie podąża za tą sprzed 30 lat – nie obfituje w niespodzianki. Twórcy kurczowo trzymają się reguł celuloidowych katastrof, zapominając o wciągającym wstępie bądź spajającym wszystko w całość zakończeniu. Wysiłki filmowców zaczynają i kończą się na realistycznym przedstawieniu dramatu ludzi zamkniętych w korpusie przewalonego falą statku. Kilkoro śmiałków, postanawiających nie czekać biernie na ekipy ratunkowe, a samodzielnie zadbać o swój los, przedziera się przez kolejne przeszkody, stale walcząc z rozszalałym żywiołem. Ich zmagania ogląda się z zainteresowaniem oraz wielkim podziwem dla ekipy twórców, którzy porzucili, w większości scen, nieodzowne w widowiskach XXI wieku efekty komputerowe, stawiając na klasyczną scenografię i rekwizyty. Typowy sposób filmowania typowej fabuły – wszystko pasuje. W tego rodzaju kinie niebagatelne znaczenie mają postacie, na których powinna skupić się uwaga widza podczas seansu. Zespół aktorski Petersena spełnia swoje zadanie doskonale, tym bardziej żal, że w staraniach aktorów nie pomogli scenarzyści. Ledwo zarysowani bohaterowie wzbudzają sympatię i utrzymują zainteresowanie; cóż z tego, skoro towarzyszy temu rozczarowanie, że ich potencjał nie został wykorzystany, głównie przez porzucenie jakichkolwiek głębszych charakterystyk. Klasyczność fabuły nie oznacza jednak deficytu scen akcji. Następujące tuż po sobie niebezpieczeństwa i trudności nie pozwalają się nudzić, zwłaszcza wielbicielom gatunku. Sceny wywrócenia statku do góry dnem, zalania sali balowej lub słupa ognia w głównym holu wciskają w fotel imponującymi rozmiarami i rozmachem. Wszystko to pozostaje jednak zamknięte w hermetycznym opakowaniu konwencji, której nierozłącznym elementem są rozmyślania o ludzkim instynkcie przetrwania za wszelką cenę, strachu przed śmiercią, pokonywaniu lęków, prawie dżungli. W „Posejdonie” tempo wydarzeń uszczupla te tematy do oczywistego minimum, tak, że film dryfuje w stronę efektownej rozrywki. Emocjonującej także, ale w taki sposób, który marszczy powierzchnię wody, a na pewno nie powoduje fali podobnej do tej z otwarcia filmu.
Tytuł: Posejdon Tytuł oryginalny: Poseidon Reżyseria: Wolfgang Petersen Zdjęcia: John Seale Scenariusz: Mark Protosevich Obsada: Josh Lucas, Kurt Russell, Jacinda Barrett, Richard Dreyfuss, Jimmy Bennett, Emmy Rossum, Mike Vogel, Mía Maestro, Andre Braugher, Freddy Rodríguez, Kevin Dillon, Stacy Ferguson Muzyka: Klaus Badelt Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Data premiery: 2 czerwca 2006 Czas projekcji: 99 min. Gatunek: dramat, przygodowy Ekstrakt: 50% |