powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LVII)
lipiec 2006

Powrót Wygnańca
Raymond E. Feist
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział trzeci
Farma
Kaspar obudził się na podłodze małej chaty.
Spał tuż przy drzwiach, żeby uniemożliwić Jorgenowi albo Jojannie potajemną ucieczkę. Uniósł się na łokciu i rozejrzał po chacie w mętnym świetle wczesnego poranka. W budynku było tylko jedno okno. Znajdowało się w pobliżu komina, po prawej stronie księcia, więc w pomieszczeniu ciągle panował mrok.
Chłopiec i kobieta nie spali, ale żadne z nich nie ruszyło się z posłania.
– Dzień dobry – powiedział Kaspar siadając. Zabrał im kuszę i wszystkie ostre przedmioty, które na pierwszy rzut oka mogły wyrządzić poważną krzywdę. Wyniósł wszystko poza zasięg właścicieli chaty. Jako myśliwy i wojownik ufał swoim instynktom, wierzył, że obudzi się, jeśli chłopak lub jego matka podejmą próbę ataku, więc spał całkiem nieźle.
Kiedy już wstał, odniósł uprzednio skonfiskowane narzędzia na ich miejsca. Kobieta z pewnością miała wiele pracy. Poprzednie popołudnie i wieczór Olaskanin wskazywał obiekty z najbliższego otoczenia i wypytywał o ich nazwy. Powoli uczył się nowego języka. Poznał go już na tyle, żeby się zorientować, iż dialekt jest spokrewniony ze starożytną odmianą języka Keshu, jakim posługiwano się w regionie Morza Gorzkiego zaledwie kilka stuleci temu. Znał dość dobrze historię Imperium, gdyż jako syn władcy został zmuszony do nauki. Przypomniał sobie teraz o religijnej wojnie, której efektem stała się ucieczka sporej grupy Keshanów na zachód. Najwyraźniej jakaś część uchodźców musiała wylądować gdzieś w pobliżu.
Książę zawsze miał talent do języków, choć teraz żałował, że spędził tak mało czasu na nauce quegańskiego, a zwłaszcza odmiany keshańskiego dialektu, którym mówili przodkowie nomadów z tych ziem. Jednakże radził sobie z nowym językiem na tyle dobrze, że bez trudu mógłby wtopić się w lokalną ludność, gdyby kiedykolwiek zdecydował się tutaj zostać i uprawiać ziemię.
– Możecie wstać – rzekł patrząc na chłopca.
Dziecko wstało.
– Czy mogę wyjść na zewnątrz?
Kaspar zdał sobie sprawę z nieprecyzyjności zwrotu i poprawił się.
– Powiedziałem, że możesz wstać, ale jeżeli potrzebujesz wyjść na zewnątrz, zrób to.
Mimo wcześniejszego zachowania mężczyzny Jorgen nadal obawiał się, że zostanie pobity albo nawet zabity, a Jojanna zgwałcona. Książę zresztą uważał, że kobieta jest całkiem atrakcyjna, a spalona słońcem twarz i szczupła sylwetka tylko przydają jej uroku. Nigdy jednak nie znajdował satysfakcji w obcowaniu z niewiastami, które nie życzyły sobie zawarcia bliższej znajomości; nawet z tymi, co udawały, że chcą, chociaż tak naprawdę ulegały jego bogactwu i władzy.
Kobieta wstała i odciągnęła na bok kotarę, zaś chłopiec zrolował swoje posłanie i schował je pod stołem. Były władca usiadł na jednym z dwóch stołków. Podeszła do paleniska, po czym poruszyła przygasłe polana. Później dorzuciła drewna.
– Potrzebujesz drewna? – zapytał Kaspar.
Skinęła głową.
– Rano porąbię więcej, ale najpierw muszę wydoić jedną z moich krów. W zeszłym tygodniu górski kot porwał jej cielę.
– Czy kot nadal was nęka?
Nie zrozumiała pytania, więc sformułował je inaczej.
– Czy kot wrócił i zabił więcej cieląt?
– Nie – odparła.
– Ja porąbię drewno – oświadczył. – Gdzie jest siekiera?
– W… – Książę nie rozpoznał słowa i poprosił, aby je powtórzyła. Nagle zdał sobie sprawę, że to dziwnie akcentowana odmiana keshańskiego słowa „szopa”. Powtórzył nowy wyraz. – Będę pracował na jedzenie – dodał.
Przerwała na chwilę, a potem skinęła głową i powróciła do przygotowywania dziennego posiłku.
– Nie ma chleba – powiedziała. – Zazwyczaj piekę dzień wcześniej.
Pochylił głowę, ale nic nie odpowiedział. Oboje wiedzieli, dlaczego nie upiekła chleba dzień wcześniej. Siedziała przerażona i czekała, aż obcy mężczyzna weźmie ją siłą, podczas gdy on bez końca zadawał dziwne albo bezsensowne pytania o nazwy różnych rzeczy.
– Nie zrobię krzywdy ani tobie, ani dziecku – zapewnił ją powoli. – Jestem tutaj obcy i muszę się wiele nauczyć, jeżeli mam przeżyć. Będę pracował na jedzenie.
Znów przerwała i przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy. W końcu skinęła głową, jakby ją przekonał.
– Mam ubrania, które należały do mojego… – znów wymówiła słowo, którego nie zrozumiał.
– Twojego kogo? – przerwał jej.
– Mojego mężczyzny – wyjaśniła i powtórzyła tamto słowo. – Ojca Jorgena.
Domyślił się, że to lokalne słowo oznaczające męża.
– Gdzie on jest?
– Nie wiem – odrzekła. – Trzy… – znowu nowe słowo, lecz książę postanowił nie przerywać; dowie się później, czy miała na myśli dni, tygodnie, czy miesiące – …poszedł na targ. Nigdy nie wrócił. – Głos pozostał spokojny, a twarz nie wyrażała emocji, ale Kaspar dostrzegł w jej oczach łzy. – Szukałam go przez trzy… – I znowu słowo, którego nie zrozumiał. – A potem musiałam wrócić, żeby zająć się Jorgenem.
– Jak się nazywa?
– Bandamin.
– Czy to dobry człowiek?
Przytaknęła ruchem głowy.
Przybysz więcej się nie odezwał. Wiedział, że musiała się zastanawiać, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby Bandamin był w domu, kiedy intruz pojawił się na horyzoncie.
– Pójdę porąbać drewno – rzekł książę.
Wyszedł z chaty i znalazł siekierę w małej szopce. Obok leżała nieduża sterta polan. Zobaczył Jorgena, który karmił stadko kur, i przywołał go do siebie gestem dłoni. Wskazał na skąpy zapas drewna.
– Niebawem będziecie potrzebować więcej.
Chłopiec kiwnął głową i zaczął mówić coś szybko, pokazując na nieduży zagajnik, majaczący po drugiej stronie łąki. Kaspar potrząsnął głową.
– Nie rozumiem – powiedział. – Mów wolniej.
Najwyraźniej Jorgen także go nie zrozumiał, więc przybysz na migi pokazał mu, że mówi za szybko, a następnie sam powtórzył wolno własne słowa.
Twarz chłopaka rozjaśniła się, kiedy zrozumiał, o co mu chodzi.
– Wytniemy jedno z tamtych drzew – oznajmił.
– Ale później – odparł Kaspar, kiwając głową potakująco.
Ciągle jeszcze nie odzyskał sił, nadwątlonych długotrwałym głodem i pragnieniem, lecz udało mu się zanieść do chaty wystarczającą ilość drewna, aby Jojanna miała czym podsycać ogień przez najbliższy tydzień.
– Po co tu jesteś? – spytała księcia, kiedy już odłożył ostatni ładunek polan do pojemnika obok paleniska.
– Ponieważ potrzebuję wody i jedzenia, żeby przeżyć.
– Nie, nie na tej farmie – powiedziała wolno. – Mam na myśli, że tutaj… – Zatoczyła dłonią krąg wokół siebie, jakby chciała zaznaczyć większy obszar. – Jesteś – nastąpiło kilka słów, których nie zrozumiał – z bardzo daleka, prawda?
– Jestem obcy – zgodził się. – Tak, z bardzo daleka. – Usiadł na stołku. – Trudno mi o tym opowiadać bez… – przerwał na chwilę. – Nie znam aż tylu słów – rzekł w końcu. – Ale kiedy już się nauczę języka, z pewnością ci opowiem.
– Powiesz prawdę?
Przypatrywał się jej przez dłuższą chwilę.
– Powiem ci prawdę.
Nie odezwała się, tylko popatrzyła mu prosto w oczy. Potem skinęła głową i powróciła do pracy przy kuchni.
Kaspar wstał.
– Pójdę i pomogę chłopakowi.
Książę wyszedł na zewnątrz i zobaczył, że Jorgen idzie w kierunku łąki. Zatrzymał się na chwilę i pomyślał, że nie ma pojęcia, czym powinien się zająć. Był właścicielem kilku farm w Olasko, jednak były one dzierżawione. Jedynie, gdy przejeżdżał konno w pobliżu, czasem rzucał na nie okiem. Nie miał pojęcia, co się na nich uprawia, lecz w jego umyśle kołatały się jakieś strzępki wiedzy, jak to się robi. Zachichotał pod nosem i ruszył za chłopcem. Doszedł do wniosku, że wszystkiego można się nauczyć.
• • •
Ścinanie drzewa okazało się trudniejsze, niż Kaspar przypuszczał. Zresztą tylko raz widział, jak to się robi, a był wtedy małym chłopcem. Potężny pień prawie przygniótł mężczyznę ku złośliwej uciesze Jorgena – kiedy tylko chłopiec przekonał się, że niebezpieczeństwo zranienia zostało zażegnane.
Książę obciął gałęzie, a potem porąbał pień na kawałki, które był w stanie unieść. Następnie powiązał bale grubymi skórzanymi pasami, przeznaczonymi do tego, by je przytwierdzić do końskiej uprzęży. Wcześniej dowiedział się, że jedyny koń, jaki należał do farmy, zaginął razem z ojcem Jorgena, więc teraz Kaspar pełnił rolę pociągowego zwierzęcia. Pociągnął związane drewno w kierunku domu przez podmokłą łąkę. Walczył z ciężkim ładunkiem i napinał wszystkie mięśnie, a drewniane bale podążały za nim w podskokach i szarpnięciach.
– Tam na miejscu ten sposób transportu wydawał mi się niezłym pomysłem – wysapał mężczyzna do Jorgena, kiedy zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech.
Chłopiec roześmiał się.
– Mówiłem ci, że powinniśmy pociąć pień na mniejsze kawałki i zanieść je do domu pojedynczo.
Kaspar z niedowierzaniem potrząsnął głową. Dzieciak go pouczał. Ta sytuacja była dla niego na tyle dziwaczna, że wydawała się zarówno zajmująca, jak i irytująca. Przyzwyczaił się, że ludzie automatycznie się kontrolują, by nie powiedzieć w jego obecności nic krytycznego.
– Gdyby Tal Hawkins i jego banda mogli mnie teraz zobaczyć – westchnął zakładając ponownie uprząż. – Turlaliby się ze śmiechu po podłodze.
Spojrzał na Jorgena, najwyraźniej zainteresowanego wypowiedzią, i nagle wesołość chłopca udzieliła się także jemu. Olaskanin również zaczął chichotać.
– No dobrze, miałeś rację. Leć z powrotem i przynieś siekierę. Porąbiemy drewno tutaj.
Dzieciak pobiegł do lasu. Księciu niezbyt podobał się pomysł tuzina albo i więcej wycieczek przez łąkę, ale musiał przyznać, że bez konia jego plan jest głupotą. Przeciągnął się i odwrócił, żeby popatrzeć na chłopaka, biegnącego do miejsca, gdzie zostawili siekierę i bukłak z wodą.
Kaspar przebywał na farmie już osiem dni. To, co z początku było koszmarem dla matki i syna, przerażonych pojawieniem się obcego, powoli przerodziło się w relatywnie spokojną sytuację. Książę ciągle spał przy drzwiach, lecz przestał ukrywać niebezpieczne przedmioty przed mieszkańcami chaty. Wybór miejsca spoczynku został podyktowany chęcią zapewnienia Jojannie tak wiele prywatności, jak tylko możliwe w domu, gdzie istniało tylko jedno pomieszczenie, a także względami bezpieczeństwa. Każdy, kto próbowałby wejść do chaty przez drzwi, najpierw natknąłby się na mężczyznę.
Książę ciągle miał ogólnikowe wyobrażenie o otaczającym go terytorium, ale bez wątpienia ten obszar stale nawiedzały liczne niebezpieczeństwa. Bandyci i bandy wolnych najemników często pustoszyły okolicę. Farma jednak była na tyle odsunięta od starej drogi, wiodącej przez grań, którą wybrał Kaspar, że niewielu wędrowców mogło się na nią natknąć.
Przeciągnął się ponownie i z radością poczuł, jak wracają mu siły. Wiedział, że stracił sporo na wadze podczas trzech dni bez wody i pożywienia, a teraz stała praca na farmie dalej redukowała jego masę. Były książę Olasko, mężczyzna o szerokich ramionach, nigdy nie przykładał wagi do diety, gdyż gustował w winie i jedzeniu najwyższej klasy. Teraz jednak musiał nosić ubrania zaginionego Bandamina, ponieważ jego własne spodnie zsuwały się z talii. Pozwolił swej brodzie, dotąd zawsze kunsztownie przyciętej, rosnąć jak chciała, gdyż nie miał ani nożyczek, ani brzytwy, ani lustra. Każdego ranka, zanim umył twarz w kuble z wodą, patrzył przez chwilę na swoje odbicie i ledwo się poznawał. Cerę spaliło mu słońce, połowę twarzy zasłaniała gęsta, czarna broda, a rysy wyostrzyły się z powodu utraty wagi. A przebywał tutaj mniej niż dwa tygodnie. Jak więc będzie wyglądał za miesiąc? Kaspar nie chciał o tym myśleć. Zamierzał nauczyć się możliwie najwięcej od tych ludzi, a potem ruszyć dalej. Nieważne, jaki los szykowały mu najbliższe lata, praca na roli nie stanowiła dla niego przyszłości. Zastanawiał się jednak, jak powiedzie się Jojannie, kiedy on odejdzie.
Jorgen próbował pomóc mężczyźnie, ale dzieciak miał tylko osiem lat, więc często pochłaniały go ważne chłopięce sprawy. Do jego stałych obowiązków należało dojenie krowy, co straciła cielę, karmienie kurczaków, sprawdzanie szczelności ogrodzeń i inne proste czynności, które leżały w zasięgu możliwości tak małego chłopca.
Jojanna przejęła tak wiele prac swego męża, ile tylko była w stanie, lecz wiele z nich wykraczało poza jej siły. Kaspar nigdy nie spotkał tak ciężko pracującej osoby, ale nawet ona nie potrafiła znajdować się jednocześnie w dwóch miejscach. Książę wciąż nie mógł się nadziwić jej pracowitości. Wstawała przed świtem i wracała do domu dopiero, gdy słońce zachodziło. Dbała o to, aby farma prosperowała tak samo dobrze, jak wtedy, kiedy był tu jeszcze jej mąż.
Kaspar dzierżawił swoje farmy setkom rolników, ale nigdy nie poświęcił choćby jednej myśli ich wysiłkom, zakładając, że z oczywistych względów praca na roli musi być ciężka. Teraz zaczął podziwiać tych ludzi. Jojanna i Jorgen, w porównaniu z większością olaskańskich farmerów, żyli znacznie lepiej. Ziemia i małe stado należały do nich. Spore poletko przynosiło solidne plony. Lecz gdy były władca porównał ich sytuację do swojego dawnego trybu życia, doszedł do wniosku, że balansują na granicy nędzy. A o ile biedniejsi byli farmerzy w jego kraju?
W moim kraju, pomyślał z goryczą. Odebrano mu jego dziedzictwo i musi je odzyskać albo zginąć, próbując to osiągnąć.
Jorgen powrócił z siekierą, więc Kaspar zaczął rąbać drewno na mniejsze kawałki.
– Dlaczego tego nie rozszczepisz? – spytał chłopiec po chwili.
– Co masz na myśli?
Malec wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Pokażę ci.
Popędził do szopy i niedługo potem wrócił z metalowym klinem. Przyłożył węższy koniec klina do grubego bala i przytrzymał go mocno.
– Uderz w klin tępym końcem siekiery – poinstruował mężczyznę.
Książę spojrzał na siekierę i stwierdził, że przeciwległa strona ostrza jest ciężka i rozklepana; przypominała młot. Obrócił narzędzie, złapał mocno za trzonek i uderzył, wbijając klin głęboko w drewno. Jorgen odsunął ręce ze śmiechem i potrząsnął głową.
– Zawsze mrowi mnie od tego w dłoniach!
Kaspar dobił klin trzema silnymi uderzeniami i pień rozpękł się na pół z satysfakcjonującym trzaskiem.
– Każdego dnia uczysz się czegoś nowego – mruknął. – Musisz tylko się zatrzymać i uważnie przyglądać.
Chłopiec popatrzył na niego nie rozumiejącym spojrzeniem.
– Co? – zapytał.
Zdał sobie sprawę, że użył języka Olasko, więc powtórzył zdanie w lokalnym narzeczu, starając się jak najlepiej oddać jego sens. Chłopak skinął głową.
Następnie książę zabrał się za rozszczepianie pozostałych pniaków, a potem porąbał drewno na mniejsze kawałki, zdatne do palenia w piecu. W trakcie pracy zauważył z zaskoczeniem, że powtarzający się wysiłek jest dla niego dziwnie relaksujący.
Ostatnio męczyły go sny, dziwne uczucia i niepokojące majaki. Odpryski zdarzeń, które z trudem sobie przypominał, a mimo tego nie dawały mu spokoju. Najdziwniejszym aspektem tych snów były szczegóły, zupełnie nie zauważane w codziennym życiu. Czuł się tak, jakby obserwował samego siebie i widział się po raz pierwszy w różnych sytuacjach. Obrazy przeskakiwały z przyjęcia w sali bankietowej, gdy tuż przy nim siedziała jego siostra, do rozmowy z więźniem w jednym z lochów pod cytadelą, żeby zmienić się we wspomnienie o czymś, co stało się, kiedy był sam. Najbardziej niepokoiło go to, że w momencie przebudzenia, czuł się tak, jakby naprawdę przeżywał te sytuacje. Jednak towarzyszące im przedtem emocje zupełnie się zmieniały po owym śnie.
Trzeciej nocy miał szczególnie żywy sen. Rozmawiał z Leso Varenem w prywatnych komnatach maga. Pokój śmierdział krwią i ludzkimi ekskrementami; wypełniał go także dziwny odór substancji, które czarnoksiężnik mieszał i spalał w pracowni. Kaspar pamiętał tę rozmowę, gdyż to wtedy po raz pierwszy Leso zasugerował, że powinien rozważyć usunięcie tych, co stali pomiędzy władcą Olasko a tronem królewskim w Roldem. Książę przypominał sobie także, jak bardzo spodobał mu się ten pomysł.
Ale gdy się obudził, niemalże zwymiotował na wspomnienie smrodu panującego w pokoju. Kiedy odwiedzał Varena, prawie nie zauważał zapachu. Fetor ani trochę go nie niepokoił. Jednakże tamtego ranka rzucił się do drzwi chaty i z trudem łapał oddech, co prawie obudziło Jorgena.
• • •
Kaspar zachęcał dzieciaka do mówienia o wszystkim, co mu tylko przyjdzie do głowy, gdyż ciągła gadanina chłopca pomagała mu przyswoić sobie lokalny język. Coraz łatwiej się nim posługiwał, ale nowe słowa były źródłem ciągłej frustracji. Mimo licznych umiejętności Jorgen i Jojanna byli prostymi farmerami i nie wiedzieli prawie nic o świecie, w którym żyli. Znali tylko swoją farmę i wioskę, leżącą o kilka dni marszu dalej na północnym zachodzie. To tam sprzedawali bydło i ziarno, a z tego, co Olaskanin zrozumiał, wedle miejscowych standardów Bandamin uchodził za dość zamożnego rolnika.
Opowiedzieli mu o wielkiej pustyni, rozciągającej się na północnym wschodzie, zamieszkanej przez plemię ludzi zwanych Jeshandi. Nie przypominali oni w niczym nomadów, którzy go schwytali. Należeli do narodu Bentu. Przybyli w te strony z południa, w czasach ojca Jojanny. Kaspar wyliczył, że musiało się to zdarzyć w czasie wojny, zakończonej pokonaniem armii Szmaragdowej Królowej na Koszmarnym Wzgórzu w Zachodnim Królestwie Królestwa Wysp. Kiedy księciem był ojciec Kaspara, olaskański wywiad zebrał na ten temat tak wiele informacji, jak tylko się dało. Okruchy wiedzy uzyskano także, z wielkim trudem, od agentów Królestwa i Keshu, ale to, co książę czytał, upewniło go w mniemaniu, że większa część historii została zatajona.
Wiedział tylko, że kobieta znana jako Szmaragdowa Królowa pojawiła się gdzieś na zachodnich rubieżach kontynentu Novindus i stworzyła wielką armię, po czym podbiła szereg miast i państw. Wedle pewnych doniesień w jej szeregach służyli gigantyczni ludzie – węże. Królowa zgromadziła wielką flotę w celu inwazji na Królestwo Wysp.
Do tej pory nie wiadomo, w jaki sposób jej się to udało. Fakty zaprzeczały wszelkiej tradycyjnej logice wojskowej, a jednak dokonała tego. Krondor praktycznie legł w gruzach, a Zachodnie Królestwo ciągle jeszcze nie podźwignęło się z wojennych zniszczeń, chociaż minęło już trzydzieści lat.
Może, pomyślał były władca, gdy kończył rąbać drewno, dowiem się o tych wydarzeniach czegoś więcej, kiedy będę szedł przez ten nieznany kontynent. Popatrzył na chłopca.
– Nie stój tak bezczynnie – powiedział. – Weź trochę drewna. Nie zamierzam nosić tego wszystkiego sam.
Chłopak zamruczał coś pod nosem, lecz humor najwyraźniej go nie opuścił. Złapał tak wiele drewna, jak tylko był w stanie, czyli całkiem sporą ilość drobnych trzasek na rozpałkę. Kaspar wziął o wiele większy ładunek.
– Dałbym wiele za konia i wóz – oznajmił.
– Ojciec wziął konia, kiedy… odszedł – rzekł Jorgen, sapiąc z wysiłku.
Książę nauczył się już wielu słów oznaczających czas i wiedział teraz, że ojciec chłopca zniknął na trzy tygodnie przed pojawieniem się na farmie obcego. Bandamin pojechał do wioski nazywanej Heslagnam, żeby sprzedać plony karczmarzowi. Potem miał zrobić zapasy i kupić parę rzeczy, niezbędnych na farmie.
Jojanna i Jorgen poszli do wioski po trzech dniach nieobecności mężczyzny. Na miejscu dowiedzieli się, że nikt nie widział Bandamina. Człowiek, jego wóz i koń zaginęli gdzieś po drodze pomiędzy farmą a Heslagnam.
Jojanna nie wykazywała chęci rozmowy na ten temat. Miała nadzieję, że jej mąż powróci, chociaż minęły już prawie dwa miesiące. Kaspar uważał to za dziwne. W tym regionie mało kto przestrzegał prawa. W teorii wśród żyjących na tym terytorium, nawiedzanym od czasu do czasu przez nomadów z północy, Jeshandich, obowiązywała niepisana konwencja, głosząca, że nie atakuje się podróżnych ani tych, którzy dbają o ich potrzeby. Pochodzenie umowy ginęło w pomroce dziejów, ale podobnie jak wiele innych rzeczy została zarzucona i rozwiała się jak dym na wietrze w chwili najazdu Szmaragdowej Królowej.
Olaskanin wydedukował, że względny dobrobyt na farmie Jojanny, bydło i obfite plony, jest rezultatem tego, że ojciec Bandamina należał do tej nielicznej grupy sprawnych fizycznie mężczyzn, którym udało się uniknąć przymusowego zaciągu do armii Szmaragdowej Królowej. Kaspar czuł złość, że jego wiedza jest tak niekompletna, lecz dał radę ułożyć obraz prawdopodobnych zdarzeń z okruchów informacji, jakich udzielała mu Jojanna.
Jej teść zdołał się ukryć. Wielu innych zostało siłą wcielonych do armii i pod groźbą śmierci zapędzonych do bitwy po drugiej stronie pasma górskiego, biegnącego na południowym zachodzie; kobieta nazywała je Sumanu. Przedsiębiorczy farmer wyłapał bezpańskie bydło z opuszczonych gospodarstw oraz zdobył ziarno na siew i nasiona warzyw. Znalazł wóz i konie, a po kilku miesiącach tułaczki dotarł do małej studni. Tutaj założył swoją farmę, którą odziedziczył po nim Bandamin.
Książę umieścił drewno w skrzyni za chatą i poszedł z powrotem przez łąkę, żeby wziąć następną porcję. Popatrzył na zmęczonego chłopca.
– A może zobaczysz, czy matka nie potrzebuje twojej pomocy? – zapytał.
Jorgen kiwnął głową i odbiegł.
Kaspar zatrzymał się na chwilę, by popatrzeć, jak dzieciak znika za rogiem chaty. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie myślał o tym, jak to jest być ojcem. Zakładał, że nadejdzie taki dzień, kiedy ożeni się i spłodzi następcę tronu, ale nigdy nie rozważał posiadania potomka w kategoriach ojcostwa. Aż do tej chwili. Chłopiec bardzo tęsknił za ojcem. Mężczyzna doskonale to widział. Zastanawiał się, czy zniknięcie Bandamina kiedykolwiek doczeka się wyjaśnienia.
Ruszył po następną porcję drewna, przyznając w duchu, że praca na gospodarstwie jest znacznie cięższa, niż potrafił sobie kiedyś wyobrazić. Jednakże sami bogowie zadecydowali, że farmerzy zajmowali właśnie to miejsce na Kole Życia. I nawet jeżeli powróci na tron Olasko, nie może przecież wydać całego skarbca na to, by kupić każdemu z nich konia i wóz. Zachichotał pod nosem, myśląc o absurdalności tego pomysłu i przeciągnął bolące ramiona.
• • •
Kaspar podniósł głowę znad miski.
– Będę musiał odejść – oznajmił.
Jojanna skinęła głową.
– Spodziewałam się, że to niebawem nastąpi.
Siedzieli cicho przez dłuższą chwilę i tylko Jorgen wodził wzrokiem od jednego do drugiego. Książę przebywał w ich domostwie już dłużej niż trzy miesiące. Chłopiec często drwił z jego ignorancji i nieznajomości podstaw życia na farmie, lecz Kaspar podświadomie wyczuwał, że pragnie, aby mężczyzna wypełnił puste miejsce po ojcu.
Ale miał swoje zmartwienia i nie mógł przejmować się losem samotnego chłopca z dalekiego kraju, nawet jeżeli przywykł do jego towarzystwa. Nauczył się już wszystkiego od mieszkańców gospodarstwa. Mówił teraz lokalnym językiem całkiem nieźle, poznał wszystkie zwyczaje i nawyki miejscowych, o których matka Jorgena miała pojęcie. Nie miał żadnego powodu, aby tu pozostać, za to wiele argumentów za odejściem. Spędził całe miesiące w odległości zaledwie kilku kilometrów od miejsca, gdzie zostawił go białowłosy mag, a przecież ciągle miał przed sobą pół świata do przebycia.
– A dokąd zamierzasz pójść? – spytał w końcu chłopak.
– Do domu.
Jorgen wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu nie zdecydował się na to.
– A co my zrobimy? – zapytał wreszcie.
– To, co zawsze robiliśmy – odparła kobieta.
– Potrzebujecie konia – rzekł książę. – Niebawem letnia pszenica będzie gotowa do zbioru, a kukurydza już dojrzała. Będziecie potrzebować konia, który zaciągnie wóz na targ.
Skinęła głową.
– Będziecie musieli sprzedać bydło. Ile sztuk?
– Dwie krowy powinny wystarczyć na przyzwoitego konia.
Były władca Olasko uśmiechnął się.
– Przynajmniej na koniach się znam. – Nie wspomniał jednak, że jego znajomość ogranicza się raczej do koni bojowych, wierzchowców do polowań i smukłych stworzeń, należących do jego siostry, natomiast nic nie wie o zwierzętach pociągowych. Jednakże potrafił dostrzec takie rzeczy jak kiepski krok i zaatakowane grzybicą kopyta. Na pierwszy rzut oka widział zły temperament konia, a przynajmniej zakładał, że mu się to uda.
– Będziemy musieli iść do Mastaby.
– Gdzie to jest?
– Dwa, może trzy dni marszu za Heslagnam. Tam będziemy mogli sprzedać bydło handlarzowi. Może będzie miał konia na sprzedaż – powiedziała stanowczo.
Kaspar milczał przez resztę posiłku. Wiedział, że Jojanna boi się ponownie zostać sama. Nie okazywała mu wielkiej przyjaźni i książę czuł zadowolenie, że sprawy właśnie tak się mają. Od miesięcy nie był z kobietą, a ona była na swój sposób bardzo atrakcyjna – szczupła i spalona słońcem. Lecz ograniczenia wynikające z małej powierzchni chaty oraz ciepły stosunek do Jorgena powstrzymywały Kaspara przed nawiązaniem bliższej znajomości.
Jojanna na przemian to wbrew wszystkiemu wierzyła, że ujrzy jeszcze swego męża, to opłakiwała jego śmierć. Olaskanin wiedział, że za kilka miesięcy całkowicie zaakceptowałaby go jako następcę Bandamina. Między innymi dlatego właśnie czuł, że nadszedł czas do odejścia.
– Może uda ci się znaleźć parobka, który zechce tutaj pracować?
– Może – odrzekła niezobowiązującym tonem.
Wziął drewnianą miskę i zaniósł ją do kubła z wodą do mycia naczyń. Od tej chwili aż do czasu, kiedy każde z nich spoczęło na swej macie, panowała cisza.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.