Czy Brosnan zdołał się już uwolnić od etykietki Bonda? Czy Dobry tworzy teorie spiskowe? Czy Sztybor to mały-stary? I co do tego wszystkiego ma wnuk Warwicka Davisa?! W dzisiejszym odcinku: „Kumple na zabój”. Piotr Dobry ocenił film na 70%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 60%.  | Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego. |  |
 |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Bartosz Sztybor: Co ja będę się rozwodził? Mundial jest i tym samym mało czasu na oglądanie filmów. Jeden na szczęście się znalazł i to nawet nówka sztuka, bo premiera lipcowa, a dokładniej z końca lipca. Miał być już wcześniej, ale nie był i będzie za miesiąc. To kupa czasu, ale pomyślałem, że możemy zrobić taki exclusive i zaszaleć z el Matadorro, a dokładniej z „Kumplami na zabój”. Obrządzisz? Piotr Dobry: Racja co do tego pełnego niespodzianek mundialu, na nic nie ma czasu. Cieszę się, że wybrałeś „Kumpli na zabój”, bo to jest tytuł na pewno warty zwrócenia uwagi czytelników Esensji. Tyle że po notce Kamili Sławińskiej, która przyznała mu magiczną dziesiątkę, spodziewałem się nie wiem jakiej rewolucji, a tymczasem jest to film z ogromnym potencjałem, z wyśmienitą, jedną z lepszych w karierze rolą Pierce’a Brosnana, ale jednak jako całość trochę rozczarowujący. Wydaje mi się, że bardzo potrzebny był tu nawet nie dobry scenarzysta – bo Shepard aż do samego słabego zakończenia ładnie sobie poradził – a dobry dialogista. W tak skonstruowanej czarnej komedii i z Brosnanem w tak szczytowej formie aż się prosiło o lepsze dialogi! BS: Oczekiwania spore, rzeczywistość trochę inna. Mały zawód na pewno, ale film warty polecenia. To wszystko prawda, ale jakoś do dialogów zastrzeżeń nie miałem. Brosnan dostarczał świetne linijki dialogowe i parę razy rzucił zabawnymi one-linerami. Błąd tkwi w samym scenariuszu. Pomysł na historię jest świetny, ale jego rozwinięcie już nie. Brakuje jakiegoś bardziej niespodziewanego rozwinięcia, bo niestety ciąg dalszy jest tutaj przewidywalny i to niekiedy boleśnie przewidywalny. PD: Właśnie tych zabawnych one-linerów Brosnana było za mało. Za dużo za to było żartów bez pointy i to napisanych bynajmniej nie z taką klasą co te Mumio (na scenie i w reklamach, nie w filmie). Pamiętam, że Brosnan opowiedział Kinnearowi żart, który w założeniu miał nie być śmieszny i przez tę swoją „nieśmieszność” dla widza śmieszny, ale niestety śmiesznie to nie do końca wyszło. Zabrakło tej iskry bożej, jakiegoś lepszego wykańczania gagów. Rozwinięcia bym się nie czepiał – mi się podobało. Samą końcówkę tylko bym zmienił, ta rzeczywiście była jakaś taka za płaska, za mało przebojowa, za bardzo sentymentalna. Zabrakło konsekwencji w serwowaniu czarnego humoru. Ten sam błąd co przy „Złym Mikołaju”. Dziesięć minut wcześniej kończymy niespodziewanym zwrotem i jest OK. A tak, trochę się skrzywiłem na myśl, że nie dołączę go do mojej kolekcji, bo przynajmniej do połowy byłem tego stuprocentowo pewien. BS: A ja na pewno będę chciał go jeszcze oglądać wiele razy, a to za sprawą Brosnana i ostatnio zaskakującej mnie cały czas Laury Linney. Oboje zagrali wzorowo, ale Pierce udowodnił, że nie jest aktorem jednej roli, nie jest tylko Bondem czy Remingtonem Steele. Mam wrażenie, że z dzieci Fleminga, to właśnie Brosnan będzie miał lepszą aktorską jesień, niż dotychczasowy lider Sean Connery. W „Kumplach na zabój” pokazał, że bez odrobiny żenady (w swoim, jak i widzów odczuciu) może paradować w samych slipach przez hotelowy korytarz czy rzucać kompletnie obciachowe teksty z cynicznym uśmieszkiem na twarzy. Jest tu kompletnym wieśniakiem. Ale wieśniakiem sentymentalnym i sympatycznym, którego można polubić, a jednocześnie całe to gadanie o moralnej symbiozie z bohaterem można potraktować jak bełkot pijanego karła. PD: Brosnan jest tu genialny, ale Connery’emu nie dorówna, nie przesadzaj. Nie ta klasa, nie ta charyzma. Poza tym widzisz Brosnana w jakimś ciężkim repertuarze dramatycznym? Ja widzę, ale nie widzę za to, jak odbiera za tę rolę Oscara. Ale nie mam nic przeciw, by w takich rolach jak właśnie w „Kumplach na zabój” – cynicznych, autoparodystycznych – się wyspecjalizował. Zaś co do Laury Linney – mnie osobiście nie zachwyca. To dobra aktorka, ale wciąż gra te same cierpiętnicze postaci, z tym samym smutnym wyrazem twarzy. Czy to w „Rzece tajemnic”, czy „Kinsey’u”, czy „Egzorcyzmach Emily Rose”. Wszystko to teoretycznie bardzo dobre występy, ale na jedno kopyto. Za to Hope Davis – o którą zapewne Ci chodziło – jest rzeczywiście świetna. I tego samego zdania są chyba producenci filmowi, bo ostatnio mam wrażenie, jakbym widział ją w co drugim filmie wchodzącym na nasze ekrany. BS: Tak, ostro mi się pochrzaniło. Nie wiem nawet, czemu powiedziałem o Linney. Powiedzmy, że są podobne. Na pewno nie tak jak Mary-Louise Parker i Elizabeth Perkins, ale trochę są. Już wiem. Wspomniałem o Linney, żebyś podał swój argument, dzięki któremu mogę wskazać pewną analogię. Connery też grał głównie na jedno kopyto, a dwie świetne role (nie licząc Bonda) nie mają szans z tym, co Brosnan w tej chwili pokazuje, i z tym, co jeszcze pewnie zaprezentuje. Brosnan w repertuarze dramatycznym sprawdziłby się idealnie, bo role bliskie takiej konwencji już mu się zdarzały i był w nich naprawdę dobry. Gorzej z Connerym i komedią, i właśnie o aktorską wszechstronność mi chodziło. Connery oczywiście grał w komediach (tak jakby), ale jego jedyna zabawna rola to przecież występ w „Indianie Jonesie”, gdzie komiczna była sama postać. Ale żebyś się nie pultał, to powiem tak – Brosnan w dramacie może i nie, ale Connery w slipach na bank nie. PD: Connery w slipach pomykał już przecież parokrotnie w Bondach. Teraz na pewno by się nie odważył, ale Brosnan jest od niego ponad dwadzieścia lat młodszy i jak będzie w jego wieku, też wątpliwe, czy się skusi. Zgodzę się jednak, że Brosnan jest bardziej wszechstronny. Nie zgodzę się natomiast z tym, że Connery poza Bondami zagrał tylko dwie świetne role.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
BS: Bondy kierują się zupełnie innymi zasadami. Tam są niewidzialne samochody, zabójcze meloniki i kobiety, które – nie wiedzieć czemu – puściły się z takim brzydalem jak Timothy Dalton. A Connery oprócz „Indiany Jonesa” i „Nietykalnych” nie miał więcej świetnych ról. Taka jest prawda. Dobre miał oczywiście wszystkie, ale świetne... Raczej nie. PD: Pragnę zauważyć, że kilka minut temu dowodziłeś, iż Brosnan nie jest tylko aktorem jednej roli, a popatrz, jak błyskawicznie i ochoczo przeskoczyliśmy z „Kumpli na zabój” na Bonda. Paradoksalnie utrwalamy stereotyp, chociaż wcale tego nie chcemy. On się jednak tak szybko od tej etykietki nie uwolni. To tak nawiasem. Connery w „Imieniu róży” zagrał lepiej niż w „Nietykalnych”. Nie widzę też jakościowego rozstrzału pomiędzy jego rolami w „Indianie Jonesie” a w „Polowaniu na Czerwony Październik”, „W słusznej sprawie” czy nawet „Nieśmiertelnym”. To nigdy nie był aktor wybitny. Jego zaletą jest co innego – charyzma rozsadzająca ekran. Na niego chce się patrzeć, choćby grał nie wiem jak partacko (a nigdy aż tak źle nie grał). No i ten akcent! Dla mnie Connery to ikona, strasznie go lubię, ale daleki jestem od stawiania go obok tych największych ekranu. Brosnana tym bardziej nie. BS: Ikona ikoną, a aktorstwo aktorstwem. Wymienione przez Ciebie role konkurencyjne do moich typów były po prostu dobre i tego negować nie będę. No może oprócz „Polowania na Czerwony Październik”, które było aktorską wpadką i stawianie tej roli na równi z „Indianą Jonesem” to potwarz. A zeszliśmy na Bonda, bo to nadal znak rozpoznawczy, ale już nie szufladka, co jest cholerną różnicą. PD: Nadal szufladka, bo ten jeden czy dwa filmy w opinii publicznej nic nie zmieniają. To, że dla nas uwolnił się kozacką rolą od etykietki, nie znaczy przecież, że w powszechnym mniemaniu też tak będzie. Ile ludzi obejrzy zresztą „Kumpli na zabój”? Podejrzewam, że góra 5% tych, co oglądali Bondy z Brosnanem. BS: Stary! Ale my w tej chwili rozmawiamy o odczuciach swoich czy innych ludzi? PD: Swoich, mając na uwadze odczucia innych. Gdybyśmy gadali na przykład o „Władcy pierścieni” i wystawili mu po 20% ekstraktu, wzięto by nas za pajaców niezależnie od tego, czy byśmy szczerze, czy na siłę, siląc się na oryginalność, wykładali swoje racje. Brosnan póki co jest przede wszystkim Bondem i kropka. BS: Bondem to jest teraz Daniel Craig, a Brosnan jest przede wszystkim świetnym aktorem. Nad i. PD: Daniel Craig nie jest Bondem, tylko postmodernistycznym tworem bondopodobnym. Ku Twojej uciesze jedne z pierwszych scen „Casino Royale” kręcił w samych slipach, co zapewne czyni z niego wszechstronnego aktora. BS: Slipy nic nie muszą czynić w jego przypadku, bo to jest wszechstronny aktor. PD: Jako twardziel sobie radzi, ale nie widziałem go jeszcze w dobrej komediowej roli, więc nie wiem. Ponadto w roli poety Teda Hughesa był porażająco drętwy. BS: A „Tomb Raidera” nie oglądałeś? PD: Oglądałem, ale niezamierzenie komediowych nie liczę. Uprzedzam ripostę: nie zgadzam się, że jego rola w „Tomb Raiderze” była komediowa zamierzenie. BS: Bredzisz, bo odbyt Blofelda był wzorowany na twojej twarzy i się mścisz. PD: Nie bredzę, nie podoba mi się tylko to, że teraz wszyscy w kinie puszczają oko i nawet jak naprawdę nie puszczają, to udają, że puszczają. Albo robią na opak jak z Craigem-Bondem, co spotyka się z niezrozumiałym dla mnie entuzjazmem młodego pokolenia krytyków. Lubię nowatorskie rozwiązania, jestem za odchodzeniem od konwencji, ale nie tak na chama, po (uwaga, uwaga, z dedykacją dla tetryka Wojtka) linii najmniejszego oporu. BS: Wymień proszę krytyków młodego pokolenia darzących omawianą decyzję entuzjazmem. Powiedz mi też, dlaczego entuzjazm związany z wybraniem Craiga na Bonda ma być fałszywy czy niezrozumiały. I czemu ma to być linia najmniejszego oporu? PD: Ty, Michał Chaciński, Wojtek Orliński. Mówiąc: „młode pokolenie”, miałem na myśli tych trochę młodszych od Kołodyńskiego, niekoniecznie od razu samych dwudziestolatków, he he. Czemu linia najmniejszego oporu? To proste: poprzez analogie. Był brunet – weźmy blondyna. Był przystojniak – weźmy brzydala. Był dryblas – weźmy kurdupla. No, tutaj trochę przesadziłem, ale tylko trochę – dotychczas żaden z Bondów nie miał poniżej 1,85 metra, a Craig ma tylko 1,80 i to dzisiaj nie jest już wcale a wcale imponujący wzrost. BS: Z tego co wiem, to Wojtek Orliński nie był nastawiony strasznie entuzjastycznie, a dopiero po zobaczeniu „Monachium” i trailera „Casino Royale” zaczął się przekonywać. Dziękuję Ci też (Michał pewnie też podziękuje), że uznajesz mnie i jego za jedynych przedstawicieli młodego pokolenia. Bardzo budujące, ale i zastanawiające, bo sam nie umieściłeś siebie w tym gronie. Czyżbyś awansował pokoleniowo? A tłumaczenie tej spiskowej linii najmniejszego oporu jest strasznie komiczne. Nie brałeś pod uwagę tego, że Craig mógł najbardziej pasować do wizji naturalistycznego Bonda i chodziło o odświeżenie formuły. Nie o żadne robienie czegokolwiek na opak (wbrew publice), bo duże studia na coś takiego nie mogą sobie pozwolić. Pewnie powiesz, że chodziło im tylko o zrobienie hałasu, ale wierzę, że po obejrzeniu „Casino Royale” po prostu zmienisz zdanie. A właśnie, nie powiedziałeś o fałszywości i niezrozumiałości entuzjazmu. PD: Co Ty bredzisz – przecież gdybym umieścił się w tej grupie, znaczyłoby, że popieram Craiga jako Bonda, a tak nie jest. Zaś że więcej krytyków młodego pokolenia, niż tylko wasza wspomniana przeze mnie trójka, popiera Craiga, jestem pewien. Ale nie każdy przecież udziela się na X-muzie, więc niezbitych dowodów przedstawić nie jestem w stanie, przepraszam. O fałszywości pierwsze słyszę, o niezrozumiałości już Ci wyjaśniłem. Tłumaczenie tej linii najmniejszego oporu nie jest komiczne, a ona sama nie jest spiskowa. Na naturalistycznego Bonda znakomicie pasował Clive Owen, a i paru innych jeszcze by się znalazło. Nie widzę u Craiga tego czegoś, co miałoby decydować o jego wyjątkowości. I możemy jeszcze tak sobie pitu-pitu w nieskończoność, a prawda jest taka, że jak za pięćdziesiąt lat zrobią remake „Władcy pierścieni” i jakiś szaleniec wpadnie na pomysł, by w roli Aragorna obsadzić wnuka Warwicka Davisa, to jeszcze przed realizacją projektu – tak jak w przypadku „Casino Royale” – będziesz piał z zachwytu. BS: To po co konfabulujesz? Rzuć nazwiskami, a nie tworzysz jakąś wyimaginowaną grupę entuzjastów, która w rzeczywistości nie istnieje. Oni tam są. Oni lubią Craiga. Oni mi wujka zaciukali. Oni są be. Tylko jest jeden problem, że tych „Onych” nie ma. Jeśli chodzi o Owena, to pasowałby znakomicie i prawdopodobnie byłby lepszym wyborem niż Craig, jeśli miałby to być Bond na to samo kopyto, a – jak ustaliliśmy – nie jest. Śmieszne jest też to, że wiesz lepiej, co powiem w przyszłości i jak zareaguję na kompletnie absurdalne nominacje castingowe. Mam wrażenie, że nie potrafisz zrozumieć, iż ktoś ma inny zdanie niż Ty. Ty – spoko. Oni – koniunktura czy kij wie co, ale na pewno fałszywe. PD: „Po co konfabulujesz?”... Oj, ale się teraz uniosłeś tandetnie i w stylu swoich idoli, o których lepiej cicho sza (kolejna teoria spiskowa). Śmiertelnie poważnie, pseudomądrze, jak jakaś purchawa, jakbyś mnie w ogóle nie znał. „Kompletnie absurdalne nominacje castingowe” – cóż za język, cóż za wytworność! Szkoda tylko, że w reakcji na mój żart, a nie w poważnym artykule na zlecenie. Sam sobie stworzyłeś jakichś „Onych”. Tekst z zaciukaniem wujka – megażałosny – tym razem w stylu warszawki. Ja powiedziałem tylko tyle, że nie rozumiem, dlaczego Ty, Chaciński i Orliński tak się napalacie na tego Craiga. Ja mam inne zdanie co do tego, co nie znaczy, że mam monopol na rację, to chyba oczywiste. Mogę nie rozumieć? Mogę. Wyluzuj trochę, bo zaraz pękniesz. BS: Ale to właśnie Ty jesteś napuszony. To Ty podajesz dziwne argumenty i sprowadzasz wszystko do stania po przeciwnej stronie barykady i wzrostu aktora. Trochę mnie też boli, że nie potrafisz panować nad emocjami i wyraźnie mówisz rzeczy, których normalnie byś nie powiedział. Nie rozumiem po co komentarz o moim niby żałosnym tekście i później porównanie go do jakiegoś mitycznego chyba „stylu warszawki”? Jeśli był żałosny, to po co o nim wspominać? By mnie poniżyć? By się odgryźć? Po co? Odnośnie rozumienia, to nie chodzi o to, że Ty po prostu nie rozumiesz, a gardzisz i nie możesz przyswoić. Ja też wielu rzeczy nie rozumiem i nie potrafię wytłumaczyć szaleństw związanych z niektórymi filmami, ale ja nie atakuję, a próbuję zrozumieć. Często nawet nie staram się dociekać, bo biorę poprawkę na to, że ktoś ma inny gust i tyle. PD: Każdy ma inny gust i tyle. Jeśli dociekanie jest niepotrzebne, to po co w ogóle rozmawiać, po co robić „Halo”? Przyjmij wreszcie do świadomości, że ja nie atakuję, a po prostu wykładam swoje zdanie, bez podkreślania co drugie słowo, że to jest „moje zdanie”, „ja tak myślę”, „według mnie” itp., bo uważam takie wtręty za zwyczajnie zbędne. Za co niby mam Cię poniżać i się odgryzać – nie kumam? Bo chyba nie sądzisz, że Twoje głodne kawałki jakkolwiek mnie ruszyły, ubodły? Jedyne co, to trochę mnie boli, że potrafisz jak mało kto panować nad emocjami i wypowiadasz się w stylu, w jakim normalnie byś się nie wypowiadał. BS: „Halo” jest po to, by poznać merytoryczne argumenty drugiej strony, a nie rozmawiać o guście. O tym, żeby przedstawić swoją wizję filmu i nie narzucać jej drugiej stronie. Tu nie chodzi, żeby na siłę przekonywać, a pokazać coś, czego może druga strona nie dostrzegła. I nie chodzi tutaj o wtrącanie „moim zdaniem”, bo o tym wie każdy, kto ocenia jakiekolwiek dzieła. PD: Kurwa, czasem jak Cię słucham, odnoszę dokładnie to samo wrażenie, jak podczas oglądania filmu, w którym jakiś sześciolatek jest nad wyraz, irytująco rezolutny. Taki mały-stary. Tym niekiedy jesteś. BS: Dobra, to choć porzucamy się kupą. PD: I o to chodzi!
Tytuł: Kumple na zabój Tytuł oryginalny: The Matador Reżyseria: Richard Shepard Zdjęcia: David Tattersall Scenariusz: Richard Shepard Obsada: Pierce Brosnan, Greg Kinnear, Hope Davis, Philip Baker Hall, Dylan Baker, Adam Scott Muzyka: Rolfe Kent Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Irlandia, Niemcy, USA Data premiery: 28 lipca 2006 Czas projekcji: 96 min. Gatunek: komedia, thriller Ekstrakt: 60% |