Daniel Leary wstał i uniósł kielich. – Przyjaciele oficerowie – zagaił – za Aglaię. Oby zawsze cieszyła się obecnością dobrych oficerów na pokładzie! Rozpromieniony Hogg obserwował ich z holu. Przejął kuchnię gospodarza, by przygotować kolację dla czterech młodszych oficerów Aglai – w miejsce Daniela na kolację do elektora poszedł kapitan Le Golif. Porucznik nie mógł sobie pozwolić na zakup czerwonego mięsa po kostromańskich cenach, a sługa był, trzeba przyznać, średnim kucharzem, niemniej wszystko poszło dobrze. Pilaw wyszedł smaczny. Bantry stanowiło nadmorską posiadłość. Nic nie mogło lepiej przygotować Hogga do zajmowania się posiłkami na Kostromie – planecie, gdzie ryby to podstawa, a niemal żadne miejsce nie znajdowało się dalej niż 50 mil od morza. Poza tym wino było wyborne. – I niech admirał Martina Cholerna Lasowska pozwoli oficerom pokładowym wykonywać ich pracę podczas podróży powrotnej! – mruknął porucznik Mon. Steward napełniał mu kieliszek trzy razy na każde dwie kolejki pozostałych oficerów. Wypili. Cudowne wino, absolutnie wspaniałe. Trzy godziny w towarzystwie dwóch poruczników i dwóch aspirantów z Aglai przywróciły Danielowi zwykły radosny nastrój. Wino również go nie popsuło. Porucznik Weisshampl czknęła, przez chwilę wpatrywała się w pusty kielich, po czym przypomniała sobie, by zakryć usta serwetką. – Może powinniśmy zaryglować te cholerne drzwi do przedziału pasażerskiego? – rzucił aspirant Cassanos, młodo wyglądający osiemnastolatek na swojej pierwszej wyprawie. Aspirant Whelkine była o rok starszą od niego dziewczyną, która przez trzy tygodnie wspólnej podróży ani razu nie obdarzyła Leary’ego prawdziwym uśmiechem. Jej dłonie zacisnęły się na szkle, gdy Cassanos wygłaszał swoją kwestię, choć niekoniecznie musiała to być reakcja na jego słowa. Swoimi umiejętnościami Whelkine dalece przewyższała innych oficerów o takim samym doświadczeniu, lecz Daniel jeszcze nigdy nie spotkał nikogo tak panicznie bojącego się niewłaściwie zachować. – Myślący o karierze aspiranci – odezwał się Mon, przeszywając Cassanosa wzrokiem niczym dwoma obsydianowymi nożami – powinni mieć wystarczająco dużo rozumu, by unikać obrażania admirałów, którzy mogą przekreślić ich szansę na dalszy awans. Rozumiesz, Cassanos? Zbesztany aspirant zesztywniał na krześle, rumieniąc się ze wstydu. – Sir – wykrztusił. – Wyrwało mi się. Pokornie proszę naszego gospodarza i zebranych o wybaczenie. – Mówiłeś coś, Cassanos? – zapytał porucznik Leary, siadając. – Jestem pewny, że nikt niczego nie słyszał. Reakcja Mona podyktowana została dobrocią, nie hipokryzją. Był drugim porucznikiem ORC Aglai, okrętu kurierskiego o kadłubie i masztach lekkiego krążownika, lecz uzbrojeniu korwety. Przestrzeń, przeznaczana zwykle na broń i magazyny, tutaj mieściła kajuty pasażerskie, zapewniające komfort podróży porównywalny z kabiną admiralską na pancerniku Pierwszej Klasy. Delegaci na Kostromę lecieli szybko i w luksusie przewyższającym ich rangę, ale nie blokowali żadnego ważnego okrętu bojowego, nie uwłaczając jednocześnie elektorowi Walterowi III. Umiejętności oficerskie Mona były wysoko cenione, w przeciwnym razie bowiem nie miałby zapewnionej koi na takim cacku jak Aglaia, jednak nie interesowała go kariera, jak również brakowało mu talentu lub szczęścia, by otrzymać dowództwo. Będzie awansował, powoli, lecz stale, aż odejdzie na emeryturę… Chyba, że alkohol i zgorzknienie doprowadzą go do powiedzenia czegoś, czego FRC nie będzie mogła nie dosłyszeć. Cassanos miał szansę. Porucznik nie chciał, żeby chłopak ją stracił, małpując jego – wiecznego przegranego. Steward napełnił kieliszek Daniela. Służący należeli do personelu Aglai i obsługiwali przyjęcie dzięki układowi, jaki Hogg zawarł z ich przełożonym. Sługa Leary’ego dostarczył również wino. Jak zwykle nie zdradził źródła dostawy, a jego pan stanowczo nie chciał o to pytać. Był bardzo skrupulatny, jeśli chodziło o pochodzenie dochodów, ale ta kolacja stanowiła dla niego sprawę honorową. Gdyby wiedział, że Hogg najechał prywatne zasoby admirał Lasowskiej, musiałby coś z tym zrobić. – Służyłam pod Lasowską, gdy była kapitanem Gromowładnego – powiedziała porucznik Weisshampl. Wino w jej świeżo napełnionym kielichu miało barwę suszonych wiśni; ze skupieniem wpatrywała się w plamki światła na jego powierzchni. – Ostrożny oficer. Nie ufała niesubordynowanym, ale była sprawiedliwa i nie stwarzała problemów. Po prostu ostrożna. Technicznie rzecz biorąc, załoga Aglai nie podlegała admirał Lasowskiej. Zarówno ona, jak i jej podwładni byli pasażerami ORC Aglai – okrętu dowodzonego przez kapitana Le Golifa. Nikt, kto wcześniej zetknął się z panią admirał, nie uwierzyłby, że tak było naprawdę, lecz Leary wiedział, iż sytuacja Aglai wyglądała jeszcze gorzej. Zgodnie ze słowami Weisshampl admirał Lasowską cechowała ostrożność – lecz okazała się także osobą wykorzystującą drobiazgi do wyrwania się spod presji obowiązków. Jej zadaniem było zadowolenie Waltera III odpowiednimi ustaleniami, od czego zależał jej honor, wiedziała jednak, iż Senat Cinnabaru wyprze się tychże ustaleń, jeśli tylko większość jego członków uzna, że tak będzie najlepiej dla Republiki. Elektor Federacji Kostromy, autokrata (aczkolwiek w każdej chwili spodziewający się widoku lufy), będzie uważał, że to Martina Lasowska go oszukała. Oficerowie FRC, również autokraci, w głębi serca uznają podobnie. Admirał Lasowska byłaby zmuszona do złożenia rezygnacji, która przekreśliłaby jej wcześniejszą udaną – choć ostrożnie budowaną – karierę. – Każdy, kto znalazłby się pomiędzy Senatem a potrzebującym pieniędzy dyktatorem, krążyłby nerwowo po pokładzie – oznajmił głośno Daniel. – Tak się złożyło, iż nie jest to pokład jej okrętu. Nie żywił szczególnie przyjaznych uczuć do pani admirał. Dała mu jasno do zrozumienia, że w delegacji zajął miejsce jej chrześniaka decyzją osób, z którymi się nie zgadzała. W związku z tym ignorowała go, choć z drugiej strony nie robiła nic, żeby zamienić jego życie w piekło. Daniel Leary przeważnie lubił ludzi, a Lasowska nie dała mu żadnego powodu do umieszczenia jej na krótkiej liście tych, za którymi nie przepadał. – Jedyny sposób, żeby nauczyć tego operetkowego Kostromanina rozumu – oświadczył porucznik Mon – to zaparkować na orbicie nad jego pałacem pancernik i trzymać go tam tak długo, aż uzna, iż najlepsze, co może zrobić, to pocałować nas w tyłek. Na Boga i wszystkich świętych! Jak długo, zdaniem Waltera, istnieć będzie flota handlowa Kostromy, jeżeli obwołamy go naszym wrogiem? – To dopiero byłaby zdobycz! – ożywił się Cassanos. Danielowi zaświeciły się oczy na myśl o błyskawicznym wzbogaceniu się, jakie stałoby się udziałem nawet młodszego porucznika, gdyby przed dotarciem do neutralnych portów setki obładowanych bogactwem transportowców zamieniły się w legalne cele. Niestety, pozostawało to w sferze marzeń; nie było najmniejszych wątpliwości, że Pakt Wzajemny zostanie przedłużony. A nawet gdyby nie, Kostroma nie zostanie uznana za wroga. – Zostałem odkomenderowany z Hemphilla do departamentu inspekcji w Przystani Trzeciej – przypomniał sobie z ponurą wściekłością Mon. – Przez trzy dni siedziałem zakopany w księgach, kiedy Hemphill przejął ładunek czterech tysięcy ton fullerenesu, który chciano dostarczyć na Pleasaunce. A potem, zamiast do walki, przydzielono mnie do świty admirał cierń w dupie Lasowskiej! – Rozumiem, że opowiadasz o swoich hemoroidach, Mon – rzuciła Weisshampl do swojego podwładnego. – A jeśli nie, to może lepiej zastanowisz się nad drzemką w ładowni, koło cargo, które dziś przyjąłeś na pokład. – Nic mi nie jest – wymamrotał oficer do swojego kieliszka. – Będę pilnował jęzora. Aglaia miała nadzwyczaj dużo oficerów – jak na 180 marynarzy załogi. Korwetą o takiej obsadzie winien dowodzić porucznik, który równie dobrze mógłby być jedynym oficerem na pokładzie. Na mniejszych jednostkach działonowy pełnił wachtę, nawet jeśli bosmanem nie był doświadczony kosmonauta jak szef statku lub szef takielunku. Mimo to wtrącanie się we wszystko admirała-pasażera, całkiem znośne na pancerniku o załodze tysiąca ludzi, na Aglai wystawiłoby na próbę nawet cierpliwość świętego. W trakcie podróży Lasowska już dwukrotnie dokonała inspekcji kajut marynarzy. Jedyną metodą ucieczki przed nią było wspięcie się na jeden z masztów, które pchały okręt przez przestrzeń gąbczastą. Daniel robił to dość często, ale opcja ta nie była dostępna dla pełniących służbę oficerów. Przygotowujący się do wejścia w przestrzeń gąbczastą statek ze sterczącymi na wszystkie strony masztami przypominał morskiego jeżowca. Czubki masztów tworzyły punkty, określające rozmiar i kształt pola, na które napierała energia Cassiniego. Natychmiast po opuszczeniu atmosfery wyłączano silniki plazmowe, a Szybki Napęd pracował na niskim biegu, zapewniającym jedynie zdolność manewrową. Nacisk na rozpostarte maszty nie przekraczał przyspieszenia 1G. Gdy ładunek prawidłowo ustawionych masztów osiągał odpowiednią wartość, okręt wślizgiwał się w czterowymiarową Matrycę, w której współistniały komórki przestrzeni gąbczastej. Statek nie wkraczał do innego wszechświata – on sam stawał się odrębnym uniwersum. Jego ruch w stosunku do wszechświata gwiezdnego zależał znowu od ułożenia masztów i ich naładowania. Tablice nawigacyjne udzielały dowódcy statku podstawowych wskazówek, niemniej Matrycy, przez którą żeglował, nie można było bezpośrednio wyczuć. Tylko dzięki chwilowym spadkom i wzrostom ładunków w masztach astrogator określał wariacje Matrycy oraz odpowiadające im zmiany położenia okrętu względem gwiezdnego wszechświata. Naprawdę dobry astrogator miał wyczucie wykraczające – jak w przypadku znakomitego stroiciela – poza umiejętności i szkolenie. Jego umysł widział Matrycę. Leciał szybciej, wynurzał się bliżej planet i wracał nawet wówczas, kiedy podróż zawiodła go poza istniejące mapy. Komandor Stacey Bergen był astrogatorem, którego reputacja budziła zasłużony podziw u innych, w tym u jego siostrzeńca. Niemniej z właściwą sobie, cichą pewnością – daleką od dumy, będącej również częścią jego charakteru – Daniel Leary czuł, że jest równie sprawnym astrogatorem jak każdy inny. Z wyjątkiem wujka Stacey’a. Porucznik Weisshampl wstała z leniwą gracją, przeczącą ilości wypitego przez nią alkoholu. Była wysoką kobietą o rysach twarzy kogoś mniejszego. Jej rodzice mieli pozycję, lecz brakowało im pieniędzy; na szczęście ciotka wyszła bogato za mąż i zapewniała Weisshampl dodatkowe fundusze, których potrzebował każdy oficer, jako uzupełnienie pensji FRC. Uniosła kielich. – Koledzy oficerowie! – zawołała. – Za DOWODZENIE. Obyśmy się go doczekali i udowodnili, że jesteśmy tego warci! – O tak, na Boga! – zakrzyknął Cassanos i przełknął wino. Leary zamrugał, gdyż aspirant wypowiedział dokładnie te słowa, które on sam powstrzymał, nim opuściły jego usta. Porucznik Mon wypił z nachmurzonym obliczem. Opuścił opróżniony kieliszek i chwycił go oburącz, jakby próbując udusić naczynie i siebie przy okazji. – Czy mój pan chce, abym przyniósł brandy? – wymruczał Hogg Danielowi do ucha. – Brandy? – powtórzył młody oficer. Niespodziewane słowo wyrwało go z marzeń, w których admirał Daniel Leary stał na stopniach Domu Senatu i odbierał owację uwielbiającego go narodu. – Pomyślałem, że mogłaby się teraz przydać, sir – rzucił sługa z pełnym satysfakcji uśmiechem. Miał na sobie czyste ubranie: luźną, zieloną koszulę, wypuszczoną na niebieskie spodnie z czerwonym pasem. Pochłonięty przygotowywaniem kolacji, zapomniał się jedynie ogolić, co nadawało mu wygląd radosnego pirata, którym zresztą w dużym stopniu był. – Faktycznie, pomysł powinien się spodobać – zgodził się Daniel. – Przynieś brandy! Odchylił się na oparcie, pożyczonego od gospodarza, masywnego krzesła z ciemnego drewna i pluszu. Czuł się pogodzony z całym światem. Kiedyś, w odległej przeszłości, pewna bibliotekarka powiedziała coś, co z pewnością musiał źle zrozumieć. Któż mógłby gniewać się o coś takiego, kiedy życie było tak cudowne, a jedynym cieniem kładł się brak dowodzenia? To z pewnością przyjdzie do niego, jak przyszły dobra kompania, dobre wino i same gwiazdy! Wielki Salon, gdzie elektor wydawał oficjalne przyjęcia, sięgał trzeciej kondygnacji pałacu i przykryty był przezroczystym stropem. Sufit pokrywał olbrzymi, pojedynczy fresk, lecz światło było zbyt słabe, by Adele Mundy mogła dostrzec cokolwiek prócz nagich kończyn i fałdów draperii. Mogłaby życzyć sobie lepszego widoku, ale jako że nie zawracała sobie głowy odwiedzaniem tego miejsca za dnia, nie przypuszczała, aby szczególnie zainteresowało ją to teraz. Przede wszystkim czuła straszliwą nudę przyjęcia. – A oto… – odezwał się mężczyzna po jej lewej stronie, handlarz żywnością z Kostromy i jedyna osoba siedząca poniżej Adele przy czwartym stole – …sałatka jajeczna. Oczywiście… – Nabrał na widelec lekko brzoskwiniową masę; uczona nie była pewna, czy sama użyłaby tego „oczywiście”, identyfikując potrawę. – Ale z jakich jajek, pytam? Nie kurzych, jak mogłaby pani pomyśleć, tylko naszych, kostromańskich diamentogonów! – Przepraszam, mistrzyni – przemówił siedzący po prawej członek delegacji Sojuszu. Był śniadym, ciemnowłosym czterdziestolatkiem, przedstawiającym się jako Markos. Władał akademickim uniwersalnym z chrapliwym akcentem slumsów Pleasaunce. – Uważam, iż zostałem posadzony wyżej, niźli zezwala na to mój status. Proszę o wybaczenie i zamianę miejscami. – Jestem pewna… – zaczęła Adele, lecz zaraz się zmitygowała. – Ach. Nawet gdyby Markos był zwykłym młodszym urzędnikiem, jak utrzymywał, powinien siedzieć wyżej, jako dyplomata. Przy najwyższym stole admirał Lasowska siedziała po prawicy elektora, podczas gdy szef misji Sojuszu z kwaśną miną zajął miejsce po lewej stronie kochanki Waltera. Wysłanniczce Cinnabaru nie tylko okazywano większe względy, także jej mundur z sześcioma rzędami medali i honorowym ryngrafem na szyi całkowicie przyćmiewał stroje cywili z Sojuszu. Przy dwóch środkowych stołach porządek odwrócono. Cioteczny wnuk gwaranta Porry, paw w pełnej krasie, siedział u szczytu, podczas gdy cywil z Cinnabaru zasiadł dwa miejsca poniżej niego; podobnie było z dwoma kapitanami floty przy trzecim stole, gdzie delegat Sojuszu znajdował się powyżej Le Golifa z Aglai, który nie należał do składu cinnabarskiej misji, ale zastępował porucznika Leary’ego. Słusznym było, aby przy czwartym stole średniej rangi pracownik Biura Floty Cinnabaru ratował równowagę, siedząc ponad Markosem; jednak żaden z członków delegacji, na których cześć wydano bankiet, nie powinien siedzieć tak nisko. Stwierdzenie, iż Markos naprawdę winien usiąść poniżej Bibliotekarki Elektora, było niedorzeczne i stanowiło wyraz galanterii, której – Adele doskonale to wiedziała – nie usprawiedliwiała ani jej powierzchowność, ani w ogóle nic. – Tak, dziękuję za tę uprzejmość, sir – dodała, wstając, aby zamienić się miejscami z urzędnikiem. Poradzi sobie ze wszystkim, co mogłoby kryć się za ofertą tego mężczyzny. Najważniejsze, że nie siedziała dłużej koło kupca, najwyraźniej zaproszonego w zamian za dostarczenie jedzenia. Zaczynała nabierać wątpliwości, czy darmowy posiłek wart był kolejnych pięciu minut tej kostromańskiej nudy. Usiadła. Służący zmieniali już nakrycia do następnego dania, nie musiała więc nawet przestawiać talerza. Usłyszała, jak jej poprzedni sąsiad pyta o coś Markosa tym swoim nosowym, jękliwym głosem. – Przepraszam pana – odparł głośno dyplomata. – Jestem głuchy na lewe ucho i w ogóle pana nie słyszę. Kiedy trzy dni temu uczona otrzymała nową, sprawną konsolę danych, przetestowała ją, łącząc się z pałacem i uzyskując dostęp do listy gości zaproszonych na bankiet, w którym również ona miała uczestniczyć. Informacja była zastrzeżona, lecz obejście kostromańskich zabezpieczeń stanowiło dziecinną igraszkę dla uzbrojonej w potężny procesor bibliotekarki. Miała talent do zdobywania danych, a uczyła się w najbardziej zaawansowanym pod tym względem ośrodku ludzkiego wszechświata. Gdy sprawdzała listę, jeszcze nie było na niej Markosa. Delegatem Sojuszu przy czwartym stole powinna być kapitan Cromwell, oficer sił lądowych, która miała zasiąść dwa miejsca poniżej biurokraty z Cinnabaru. Na wysokości drugiego piętra na wewnętrznym balkoniku stał zespół kostromańskich flecistów, grających zarówno na prostych, jak i poprzecznych instrumentach. Ich muzyka odbijała się w rozległym pomieszczeniu wysoką, owadzią nutą. Adele uznała ten efekt za zaskakująco przyjemny dla ucha, gdy mieszał się z gwarem rozmów i brzękiem sztućców. Służący, jasnoskóry blondyn z jednej z ubogich wysp Północy, postawił przed nią kolejne danie. Było to mielone coś na przybraniu z sałaty. Przypuszczała, że to jeden z gadów Kostromy, ale niektóre tutejsze owady również osiągały takie rozmiary. Żebracy nie mają wyboru, a mikroskopijne porcyjki nie zdołały jeszcze zagasić płomieni trzytygodniowego głodu. Kobieta uszczknęła kawałek i odkryła, że mięso pozbawione było smaku, za to sos okazał się intrygująco pikantny. – Pozostaje pani w kontakcie z mistrzynią Boileau? – zagadnął uprzejmie Markos. Adele obróciła głowę. Dyplomata właśnie nabierał kolejny widelec jedzenia, pozornie całkowicie pochłonięty posiłkiem. Zerknął na nią z niewyraźnym uśmiechem. – Jeszcze nie – odpowiedziała mu głośno. – Jak uporządkuję sprawy… – Zdusiła ponury uśmiech. – Dam jej znać, jak wygląda sytuacja. Odkroiła kawałek mięsa, z przyjemnością zauważając, że widelec nie drżał jej w palcach. – Jest pan na Kostromie od niedawna, panie Markos? – dodała. Ponownie zerknęła na niego ze skąpym uśmiechem na wargach, odpowiednim do rozmowy z nieznajomym na bankiecie. Mina Markosa nie zmieniła się, lecz w oczach zatrzasnęły się okiennice. Mundy żuła nieznacznymi ruchami szczęk. Jedzenie smakowało teraz jak trociny. Postanawia, co powiedzieć: prawdę czy kłamstwo. A jeśli to drugie – to które. Och, doskonale znała ten typ ludzi. Dość często odwiedzali zbiory… I drżeli, gdyż nie potrafili samodzielnie korzystać z tak skomplikowanego systemu, a obawiali się prosić o pomoc, ponieważ same pytania mogły stać się orężem przeciwko nim. Tacy ludzie zawsze określali prawdę poprzez możliwą do osiągnięcia korzyść, i nigdy nie miała ona wartości sama w sobie. – Od kilku godzin, mistrzyni – odparł mężczyzna z nutą szorstkiej aprobaty w głosie. – Przyleciałem po południu na Goetzu von Berlichingen. Może widziała pani nasze lądowanie? Statek kurierski. – Przez cały dzień byłam bardzo zajęta w pałacu – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Nie interesuje mnie nic poza biblioteką. Poza tym nie odróżniłabym jednego statku od drugiego. Wróciła do posiłku, żałując, że nie mogła doszukać się w nim smaku. Markos udowodnił, że zna jej przeszłość, i spodziewał się reakcji; zareagowała, dając mu do zrozumienia, że wie coś niecoś o nim. Ze względu na typ człowieka, jakim był, dyplomata zacznie teraz wić się jak robak na haczyku, męczony niepewnością, ile Adele Mundy o nim wie. To powinno powstrzymać go przed zawracaniem jej głowy przez resztę kolacji. |