 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
SCh: I tu dochodzimy ponownie do problemu Witolda, czy też, jak zwali go Litwini, Vytautasa. Może okrutnie zabrzmi to, co powiem, ale to właśnie Witold był przyczyną prawie wszystkich nieszczęść, jakie spotkały nas ze strony Krzyżaków w końcu XIV i w pierwszych dwóch, trzech dekadach XV wieku. Z perspektywy czasu można żałować, że Jagiełło, wstępując na tron litewski, nie pozbył się – późniejszym wzorem tureckich padyszachów – wszystkich konkurentów do tronu. Oczywiście, twierdzenie, że gdyby Witold został zamordowany przez Jagiełłę w 1382, to nie doszłoby do Wielkiej Wojny z Zakonem i Grunwaldu, jest tezą fantastyczną, ale przynajmniej Jagiełło wytrąciłby Krzyżakom z rąk instrument, który przez długie lata pozwalał im wtrącać się w wewnętrzne sprawy Litwy, a tym samym i Polski. Nie doszłoby wtedy również do tej fatalnej Witoldowej wyprawy przeciwko Tatarom (w 1399 roku), która bezpośrednio doprowadziła do kolejnego sojuszu litewsko-krzyżackiego, który to sojusz syn Kiejstuta przypłacił oddaniem Zakonowi Żmudzi. Od tego momentu droga do wojny z Krzyżakami wiodła już prosto i bez najmniejszych wybojów. Jeśli między kuzynami z rodu Giedymina panowała kiedykolwiek przyjaźń, to była to, zaiste, przyjaźń wyjątkowo szorstka. Dziesięcioletnie panowanie krzyżackie na Żmudzi obfitowało w okrucieństwa – i to zapewne dużo podlejsze niż te, o które oskarżono Zakon w 1258 roku. Jakoś to jednak Witoldowi nie przeszkadzało, nie myślał o biednych Żmudzinach – do czasu, kiedy oni sami nie wystąpili przeciwko Krzyżakom. Dopiero wtedy się wtrącił i wysłał im wojsko na pomoc, ale pewnie i tego by nie zrobił, gdyby wcześniej nie zyskał zapewnień pomocy od Jagiełły. Książę litewski wykonał więc kolejną – i wcale nie ostatnią – polityczną woltę, wciągając tym samym Polskę w spór z Zakonem. Tyle że teraz było to nawet Jagielle na rękę. Konflikt nabrzmiał do tego stopnia, że należało go wreszcie wyjaśnić drogą zbrojną. WK: Czas najwyższy, by rozprawić się z bitwą, która uznawana jest za ukoronowanie, choć przedwczesne i bez większego faktycznego znaczenia dla całego konfliktu, bitwy pod Grunwaldem – czy, jak chcą niemieckojęzyczni historycy, bitwy pod Tannenbergiem. Kolejny mit, który domaga się dogłębnej rewizji. Sam bowiem spektakularny skądinąd fakt, że w bitwie tej faktycznie uczestniczyła niespotykana do tej pory ilość zbrojnych, nie miał tak naprawdę większego znaczenia. Mające nastąpić za paręnaście lat wojny husyckie czy toczące się podówczas już od jakiegoś czasu konflikty z Turkami na Bałkanach wyraźnie ukazują, że sugerowanie się liczebnością wojsk jest raczej ślepym zaułkiem. Na konflikt polsko-krzyżacki należy spojrzeć przez inny, szerszy pryzmat. SCh: Kiedy mowa o Wielkiej Wojnie z Zakonem, pamięta się zazwyczaj jej dwa epizody: Grunwald oraz oblężenie Malborka. Zapomina się w ogóle o pierwszym etapie wojny, który miał miejsce w 1409 roku. Rozpoczęli go Krzyżacy, którzy w sierpniu pod wodzą wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena uderzyli na ziemię dobrzyńską, a potem zdobyli Bydgoszcz. Polacy odzyskali gród nad Brdą dopiero 6 października, a już dwa dni później zawarto rozejm mający obowiązywać do czerwca następnego roku. W międzyczasie konflikt miał załagodzić król czeski z dynastii Luksemburgów, Wacław IV. Załagodził tak, że jeszcze w grudniu 1409 Jagiełło z Witoldem spotkali się w Brześciu nad Bugiem, aby omówić plan wyprawy wojennej przeciwko Krzyżakom, zaplanowanej na lato 1410. Wykazali się zresztą dużą cierpliwością, czekając do samego końca trwania rozejmu. Dopiero kiedy termin upłynął, Jagiełło zarządził koncentrację wojsk królewskich w Czerwińsku nad Wisłą. Po przeprawieniu się na drugi brzeg rzeki, wojska polskie połączyły się z przyprowadzonymi przez Witolda wojskami litewsko-tatarskimi (choć byli tam i Rusini, i Wołosi, i wielu innych). Razem zebrano około 40 tysięcy ludzi, choć pełnowartościowych rycerzy było chyba o 10 tysięcy mniej. 9 lipca ta potężna (jak na tamte czasy i warunki środkowo-wschodnioeuropejskie) armia rozpoczęła pochód ku ziemiom zakonnym. Zdobyto Działdowo, Nidzicę, zamek w Dąbrównie, aż w końcu rankiem 15 lipca zatrzymano się na krótki odpoczynek nie opodal jeziora Łubień. I dopiero wtedy stwierdzono, że niedaleko rozlokowała się armia krzyżacka. To „niedaleko” to były pola w trójkącie wsi Grunwald – Stębark – Łodwigowo. Ile było tych wojsk? Zaledwie 15 tysięcy, a więc o połowę mniej niż mieli do dyspozycji Jagiełło i Witold. Z tego sami rycerze zakonni stanowili zaledwie malutki ułamek – pod Grunwaldem było ich około 250 (z 570 przebywających na terenie całych Prus) i stanowili jedynie kadrę dowódczą. WK: Jakoś do tej pory mało było o Jagielle jako o wojskowym, a Grunwald, czy może ściślej – przygotowania do wojny strony polsko-litewsko-ruskiej od strony logistycznej – do dziś są powodem do wychwalania pod niebiosa geniuszu Jagiełły. Czy aby jednak do końca słusznie? Oczywiście wyjątkowa jak na owe czasy karność wojsk jest faktycznie rzeczą niezwykłą. Jeśli nawet był to od początku do końca plan samego króla, to do wprowadzenia go w życie potrzebował całkiem sporego sztabu zaufanych, inteligentnych i potrafiących nierzadko wyprzedzać zamysły władcy ludzi. Podobnie zresztą było zapewne podczas samej bitwy – bardzo wątpię, by Jagiełło kierował całym jej przebiegiem i ruchem każdej chorągwi. SCh: Historycy przez lata spierali się, kto tak naprawdę dowodził pod Grunwaldem. Jedni mówili: Jagiełło, inni wskazywali na Witolda, jeszcze inni wymieniali marszałka Królestwa Zbigniewa z Brzezia. Wspominano o radzie wojskowej, którą król powołał na kilka dni przed bitwą. Przypomina to trochę spór o to, komu przypisać zasługę pokonania bolszewików w bitwie warszawskiej 1920 roku – Piłsudskiemu, generałowi Rozwadowskiemu, a może francuskiej misji z generałem Weygandem na czele? Dla mnie sprawa jest jasna – za wszystko odpowiada naczelny wódz: i za zwycięstwo, i za klęskę. A więc: i Jagiełło, i Piłsudski. Obaj z pomocą innych wybitnych strategów, do których zapewne wielki książę Witold także się zaliczał. WK: Z tym Witoldem jako wybitnym strategiem to różnie bywało. Dość powiedzieć, że bodaj żadnej bitwy w swym życiu nie wygrał. Zostawmy jednak Witolda i wróćmy pod Grunwald. Fakt, że udało się opanować na polu bitwy paniczną niemal ucieczkę Litwinów i Tatarów był, moim zdaniem, w połowie szczęśliwym zbiegiem okoliczności, a w drugiej połowie stylem walki zakorzenionym od wieków wśród ludów wschodnich. Jedyną rzeczą, co do której wątpliwości nie mam, to doskonałe działanie „rozpoznania i informacji” (jak powiedzielibyśmy dzisiaj) na polu bitwy po stronie wojsk królewskich. Gdyby podobnie sprawnie system taki działał po stronie wojsk zakonnych, szczególnie w momencie rozproszenia oddziałów litewsko-tatarskich, to wcale nie byłbym taki pewien wyniku zmagań. Krzyżakom tak naprawdę wystarczyłoby tylko przetrwanie tej bitwy i, to już rzecz trudniejsza, wycofanie się po zmroku we względnym porządku, aby cały plan Jagiełły wziął w łeb. Osłabione bitwą wojska, coraz gorzej zaopatrzone i o coraz niższym morale, napotykałyby coraz to większe trudności na wrogim terytorium. Wzmocnienie wojsk zakonnych całkiem sporym hufcem Plauena mogło stanowić przysłowiowy gwóźdź do trumny całej wyprawy. Przez wiele lat karmiono nas wizją buńczucznego wielkiego mistrza zatrzaskującego przyłbicę i wołającego: „Czas kończyć!”. A jakoś nie mówi się o tym, że Jungingen był zapewne fatalnie poinformowany o sytuacji na polu walki. Żadne to usprawiedliwienie dla dowódcy, że takiego systemu nie stworzył, jednak mit krzyżackiej buty i pychy w tym jednym przynajmniej miejscu nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Może więc, jeśli przyjąć takie stanowisko, to nie geniusz Jagiełły, lecz błąd wielkiego mistrza dały koalicji zwycięstwo? Inna rzecz, że cechą dobrego wodza jest umiejętność wykorzystania błędów przeciwnika – i to Jagiełło uczynił doskonale. Można tu jeszcze dać prztyczka Witoldowi, wspomniałeś bowiem wcześniej o Worskli roku 1399 i o Witoldowych związkach z Zakonem. Pod Worsklą walnie do uratowania skóry wielkiego księcia przyczynił się ekspedycyjny hufiec krzyżacki pod wodzą Markwarta von Salzbacha. Tenże Salzbach, pojmany i doprowadzony przed oblicze Witolda po bitwie pod Grunwaldem, został stracony. To dość niecodzienne, nawet jak na porywczego Witolda – co go ugryzło? A może von Salzbach przypomniał mu nieudolność pod Worsklą, a także to, komu w dużej mierze zawdzięcza cztery litery? Ot, taka ciekawostka. SCh: Salzbach przypominał mu pewnie wydarzenie, o którym chciał zapomnieć. A może Witold obawiał się, że rycerz krzyżacki, chcąc ratować własną skórę, sprzeda Jagielle jakąś informację, którą wielki książę wolałby zachować w tajemnicy? Zyskaliśmy w ten sposób kolejny dowód na potwierdzenie tezy, że na wojnie nie ma sentymentów. Tego typu spotkań dawnych towarzyszy broni, którym teraz dane było stanąć przeciwko sobie, było zapewne pod Grunwaldem znacznie więcej. Przecież przez cały czas trwania rozejmu – od października 1409 do końca czerwca 1410 roku – obie strony szykowały się do walnego rozstrzygnięcia, ściągając posiłki z Europy. Jagiełło porozsyłał listy, wzywające do powrotu i walki z Krzyżakami wszystkich poddanych Królestwa Polskiego, którzy w tym czasie wysługiwali się na obcych dworach. Jednym z nich – i dzięki Długoszowi chyba najbardziej znanym – był Zawisza Czarny z Garbowa, który przebywał wówczas, wraz z wieloma innymi polskimi (i nie tylko) rycerzami, na Węgrzech u boku Zygmunta Luksemburskiego, gdzie zdobywał sławę, walcząc z Turkami. WK: Ciekawa to postać, ten nasz Zawisza. Tak naprawdę niewiele o nim wiemy, bo i żadnych niemal rzeczowych pamiątek po sobie nie pozostawił. Są tylko wzmianki w dokumentach soboru w Konstancji, epitafium Adama Świnki, list Luksemburczyka do Witolda, więcej niż mierna wiedza Długosza, pojedyncze informacje pisane o udziałach w poselstwach, bitwach czy turniejach. A jednak coś spowodowało, że ta szczątkowa i ubrana w legendę pamięć przetrwała kilka wieków. Warto chyba bliżej przyjrzeć się tej postaci, choć tu raczej trudno będzie o jakąś nieortodoksję. Czy przypominał średnio inteligentnego na pierwszy rzut oka, noszącego się na czarno rycerza z obrazu Matejki? Czy był opisywanym przez Sienkiewicza tytanem o barach niczym wrota katedry i noszącym nawet na czarno pomalowaną zbroję? Taki obraz pasowałby do pospolitego rębajły i to pewnie tylko w kiepskiej bajce. Tylko czy jakikolwiek władca wysyłałby kogoś takiego w poselstwa do najpotężniejszych władców Europy tego okresu? Jednak ani sama sprawność w walce, ani umiejętności dyplomatyczne nie mogą być powodem tak wielkiej admiracji u jemu współczesnych i u potomności. Ta niezwykła cecha zawiera się chyba w ukutym powiedzeniu: „Na nim ci jak na Zawiszy”. Zostawmy może na boku jego polityczne i militarne dokonania i spróbujmy spojrzeć na niego z bardziej humanistycznego punktu widzenia. Będzie pewnie trochę gdybania, ale to nam chyba nie przeszkadza. Co Ty na to? SCh: To chyba typowy rycerz swojej epoki, ale typowy dla wizerunku rycerstwa zachodnioeuropejskiego. Trochę Roland, trochę Rodrigo Diaz de Vivar, znany bardziej jako El Cid… Był nie tylko doskonałym żołnierzem, ale ponoć równie zręcznym dyplomatą, a więc i politykiem. Podczas soboru w Konstancji bronił skazanego później na stos Jana Husa. Nie przeszkodziło mu to zresztą parę lat później, w armii króla wegierskiego, walczyć z husytami… I chyba nawet jest mi obojętne, ile w jego życiorysie prawdy, a ile legendy – ważne, że mamy kogoś takiego, człowieka, którego można stawiać za wzór potomnym. Dziwi tylko, że nie doczekał się on – jak wcześniej wymienieni – literackiego pomnika na miarę własnego mitu. Bo trudno za takowy uznać utwory dramatyczne Słowackiego, Przerwy-Tetmajera czy też powieść Bunscha.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
WK: … czy też obszerną powieść Kuczyńskiego. Tak to jest, gdy pomniki starają się budować potomni, a nie współcześni. Wspomniałeś o bardzo „zachodnim” charakterze Zawiszy, jaki jawi się nawet dzisiaj na podstawie analizy skąpych o nim informacji. To chyba, szczerze powiedzmy, prawda – przez wszystkie długie lata poselstw i zakulisowych (nie wspomnianych w źródłach) rozgrywek, w których uczestniczył, musiał nabyć, zapewne też dzięki nielichemu intelektowi, niezwykłej znajomości problemów międzynarodowych owego czasu, która czyniła go tak doskonałym wysłannikiem na każdy dwór. Przy tej okazji, bo nikt z mieczem się nie rodził, dzięki umiejętności obserwacji i wyciągania wniosków, doszedł do niezwykłej wprawy w turniejowych zabawach, tak często zresztą opiewanej. I zapewne sprzyjało mu szczęście, które opuściło go raz (niemal z tragicznym dlań skutkiem) pod Niemieckim Brodem, a ostatecznie pod Gołębcem (Golubac w dzisiejszej Bośni). Oba te wydarzenia zasługują na uwagę z pewnego, bynajmniej niemilitarnego, punktu widzenia. Chodzi mi o dziwny sentyment Zygmunta Luksemburczyka do Zawiszy. Oczywiście towarzystwo jednego z najznamienitszych rycerzy owego czasu, reprezentującego przecież niespecjalnie Luksemburczykowi sprzyjającego Jagiełłę, było sporą nobilitacją – głównie chyba jednak o znaczeniu politycznym. Ciekawe, czy podobnie myślał Zawisza obserwujący przez lata Zygmunta. Będący pod koniec swego życia wytrawnym już dyplomatą Zawisza Czarny nie mógł mieć złudzeń – robił po prostu swoje. A jednak poszedł pod Gołębiec i tam poległ. I nie chodziło tu zapewne o ratowanie Zygmunta podczas odwrotu, jak przez wieki to przedstawiano, a o zwykły zbieg okoliczności. Złamanie rozejmu przez wojska tureckie było zwykłym zaskoczeniem, a pozostający w straży tylnej Zawisza mógł tylko liczyć, że może jakoś jeszcze się uda wyrwać na drugi brzeg Dunaju – jeśli nie jemu osobiście, to reszcie wojsk pozostawionych pod murami Gołębca. Tak ponoć twierdził po powrocie z niewoli Piotr ze Szczekocin, któremu też przyszło tam walczyć. Nie udało się to ni jednemu, ni drugiemu – z tą różnicą, że dla Zawiszy z fatalnym skutkiem. Jako ciekawostkę należy dodać, bo może komuś przez Bośnię wypadnie droga, że krąży w okolicach Gołębca legenda, wedle której zdekapitowane szczątki Zawiszy spoczęły w nieodległym monastyrze Tumane. Ile w tym prawdy, trudno mi powiedzieć. SCh: Dopiszmy jeszcze jeden epizod do historii Zawiszy – jego dwaj synowie przeżyli ojca o zaledwie sześć lat. Także zginęli na polu chwały – w 1444 roku pod Warną, bijąc się z tymi samymi Turkami… Wracając zaś do Grunwaldu – bitwa zakończyła się naszym zwycięstwem, dla Niemców zaś klęska ta na setki lat stała się traumą, piętnem hańby, które zmazali dopiero w 1914 roku, lejąc pod Tannenbergiem wojska carskie. Grunwaldzkie zwycięstwo było jednak pyrrusowe – rozbiliśmy wprawdzie Zakon na polu bitwy, ale jego stolicy zdobyć nam się już nie udało. Na przeszkodzie temu stanęła między innymi szerząca się w polskiej armii… biegunka. Dalsze działania utrudniła również dywersja Zygmunta Luksemburskiego, który ruszył na odsiecz Krzyżakom i najechał południowe ziemie Polski. W efekcie w grudniu 1410 roku podpisano rozejm. Żmudź wróciła do Litwy, ale tylko na czas życia Jagiełły i Witolda. Poza tym w sprawach terytorialnych zachowano status quo. Nie oznaczało to jednak wcale końca wojny – rozejm to przecież nie pokój. Jeszcze za życia Jagiełły wojnę wznowiono. W 1414 roku Polacy i Litwini ponownie uderzyli na Prusy Zakonne, których tym razem bronił następca Jungingena, Michał Kuechmeister. I znów skórę Krzyżakom uratowała biegunka w polskiej armii. Efekt był taki, że rozejm przedłużono o kolejne dwa lata. Konflikt zaś miał zostać rozstrzygnięty na rozpoczynającym się właśnie soborze w Konstancji. Sobór nic jednak nie rozstrzygnął i w 1422 Jagiełło po raz kolejny przystąpił do wojny. Zdobył zamek w Golubiu, wytarmosił Toruń i… wyraził zgodę na rokowania pokojowe. Układ podpisano we wrześniu w obozie nad jeziorem Mełno (wtedy też Żmudź po wsze czasy stała się litewska). Mogło się wydawać, że wreszcie zapanuje na północy spokój. Ale nic z tego – gdy tylko zmarł Witold (1430), władzę przejął brat Jagiełły, Świdrygiełło (mówiąc delikatnie: alkoholik i dziwkarz). Wywołało to niepokój polskiego możnowładztwa, które chętniej widziałoby na stołku książęcym młodszego syna Kiejstuta, Zygmunta. Jagiełło, o dziwo – co świadczy tylko o jego politycznej mądrości – też popierał kuzyna, nie zaś rodzonego brata. Świdrygiełło, nie mogąc liczyć na poparcie polskiego króla, poszukał więc sojuszników w Malborku i Inflantach, co z kolei stało się przyczyną polskiej interwencji na Wołyniu. Wtedy też – w myśl porozumienia ze Świdrygiełłą – Krzyżacy uderzyli na Wielkopolskę, Kujawy i Krajnę. Walki trwały dwa lata i zakończyły się odsunięciem od władzy na Litwie królewskiego brata i przekazaniem jej Zygmuntowi. Wojska krzyżacko-inflanckie natomiast, dostawszy w skórę w bitwie nie opodal Nakład, pod Dąbkami, wycofały się z Polski. WK: Biegunka to jedno, a ostrożność Jagiełły to drugie. Wiktoria grunwaldzka przecież, choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej, była raczej średnio po myśli Witolda. Druga ważna sprawa to polityczne implikacje ewentualnego zniszczenia Zakonu w zbyt krótkim czasie. Gdyby bowiem do tego doszło, powstałaby ogromna polityczna próżnia na południowo-wschodnich wybrzeżach Bałtyku. Trudno powiedzieć, jak mogłoby się to skończyć. A tak pozostał Jagielle przeciwnik już pogruchotany, ale mogący nadal służyć jako straszak na Witolda. Pozostawienie „przy życiu” Krzyżaków ograniczało też pole do popisu Luksemburczykowi, a z nim naprawdę należało się liczyć. SCh: Ale i to jeszcze nie koniec. Latem 1433 roku, gdy wygasł rozejm ze Świdrygiełłą, Jagiełło postanowił zemścić się na Krzyżakach. Na ziemie zakonne wyruszyło rycerstwo wielkopolskie, a wraz z nim… heretyckie wojska husytów. Nie udało im się wprawdzie zdobyć Chojnic, które oblegli, ale za to dotarli do Gdańska. Czesi po raz pierwsi zobaczyli morze, które ponoć zrobiło na nich ogromne wrażenie – nie omieszkali więc wziąć w nim kąpieli. W drodze powrotnej zawarto rozejm, który miał obowiązywać przez dwanaście lat. Trwał dłużej – do roku 1454, kiedy to rozpoczęła się wojna trzynastoletnia. Ale to już temat na zupełnie inną rozmowę. Podobnie jak konflikt króla Zygmunta Starego z ostatnim wielkim mistrzem, a następnie pierwszym świeckim księciem Prus Albrechtem Hohenzollernem, prywatnie siostrzeńcem polskiego władcy. Zygmunt odtrąbił hołd pruski jako swój wielki sukces, na którego upamiętnienie kazał zresztą umieścić na Wawelu dzwon swego imienia. Tylko nieliczni współcześni dostrzegali, że kasata Zakonu wcale nie rozwiązuje problemu. Był wśród nich jezuita, pisarz i poeta, późniejszy kardynał Polski i niedoszły papież, zresztą Niemiec z pochodzenia, Stanisław Hozjusz, który – nie w smak Zygmuntowi – napisał: „Powiedz, ktokolwiek przeczytasz te sprawy, / Czyli nie nazwiesz monarchę szalonym, / Co mogąc łatwo skończyć z zwyciężonym, / Wzrok mu swój wolał pokazać łaskawy?” W zasadzie równie dobrze adresatami tych słów mogliby być i Jagiełło, i jego syn Kazimierz, który nie potrafił wyzyskać finalnego sukcesu wojny trzynastoletniej. Oj, wyszedł nam bokiem ten Zakon, wyszedł… Ale gdyby nie Krzyżacy, czy dziś fascynowalibyśmy się jeszcze postaciami Zawiszy bądź też – przechodząc już do świata literatury – wzruszałby nas do łez los Juranda ze Spychowa? Bo któż lepiej niż on krzepił skołatane serca Polaków pod zaborami? Polecana wybrana bibliografia:- Aścik, Kazimierz, „Z zagadek bitwy grunwaldzkiej (Odwrót wojsk litewsko-ruskich pod Grunwaldem był manewrem operacyjnym)”, „Mówią wieki”, 1975 nr 7, s. 25-26
- Biskup, Marian, „Grunwaldzka bitwa: geneza, przebieg, znaczenie, tradycje”, Warszawa 1991
- Biskup, Marian, „Opera minora: studia z dziejów zakonu krzyżackiego, Prus, Polski i krajów nadbałtyckich”, Toruń 2002
- Biskup, Marian & Labuda, Gerard, „Dzieje zakonu krzyżackiego w Prusach: gospodarka, społeczeństwo, państwo, ideologia”, Gdańsk 1988
- Boockmann, Hartmut, „Zakon Krzyżacki: dwanaście rozdziałów jego historii”, Warszawa 1998
- Bunar, Piotr & Sroka, Stanisław A., „Słownik wojen, bitew i potyczek w średniowiecznej Polsce”, Kraków 2004
- Bunsch, Karol, „O Zawiszy Czarnym opowieść”, Warszawa 1965
- Bunsch, Karol, „Powieści piastowskie – Przełom”, Kraków 1987
- Długosz, Jan, „Bitwa grunwaldzka” (fragmenty kroniki), Wrocław – Warszawa 2003 [seria: Skarby Biblioteki Narodowej]
- Górski, Karol, „Zakon Krzyżacki a powstanie państwa pruskiego”, Wrocław 1977
- Jasienica, Paweł, „Polska Jagiellonów”, Warszawa 1968
- Klubówna, Anna, „Zawisza Czarny w historii i legendzie”, Warszawa 1979
- Kuczyński, Stefan M., „Bitwa pod Grunwaldem”, Katowice 1985
- Kuczyński, Stefan M., „Król Jagiełło, ok. 1351 – 1434”, Warszawa 1985
- Kuczyński, Stefan M., „Spór o Grunwald”, Warszawa 1972
- Kuczyński, Stefan M., „Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411”, Warszawa 1955
- Kuczyński, Stefan M., „Zawisza Czarny”, Katowice 1957
- Nadolski, Andrzej, „Grunwald 1410”, Warszawa 2003 [seria: Historyczne bitwy; wydanie IV]
- Nadolski, Andrzej, „Grunwald. Problemy wybrane”, Olsztyn 1990
- Samsonowicz, Henryk, „Krzyżacy”, Warszawa 1988
|