powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LVIII)
sierpień 2006

Prawo odwetu
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Kroki w lobby, skrzypienie otwieranych drzwi wewnętrznych, a potem syk towarzyszący ich zamykaniu się, będący oczywistym zaproszeniem dla kogoś, kto się ukrywa, by opuścił schronienie. Ky nie ruszyła się z miejsca, licząc w myślach. Pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Coś zgrzytnęło i cichutko zastukało. Włosy na jej przedramionach zjeżyły się; wstrzymała oddech. Tym razem nie czuła nudności po zadaniu śmierci, tylko żołądek zacisnął się boleśnie. Zewnętrzne drzwi do biura otworzyły się gwałtownie i łupnęły o ścianę.
– Hej! Jest tu kto? Co się tutaj dzieje?
To nie byli funkcjonariusze. Głos był inny, lecz nie należał do policjantów, ponieważ nie słyszała drzwi wejściowych.
– Widzęęęęęęę cięęęęęę… – zadrwił głos. – Lepiej wyłaź, kochanie…
Ky pozostała w bezruchu. Nie mógł jej zobaczyć; wiedziała, że tak było. Usłyszała wciągnięcie i wypuszczenie powietrza.
– Jeśli tutaj jesteś, to dopadniemy cię później, dziwko – oznajmił głos, poważniejąc. – Lecz nie wydaje mi się, żeby tutaj była – dodał, najwyraźniej do siebie. – Poza tym, nadciągają gliny. – Kroki wycofały się. Nie odważyła się wyjrzeć za odchodzącym mężczyzną i sprawdzić, dokąd poszedł, lecz chwilę później usłyszała krzyk od strony kuchni.
Dopiero teraz rozległo się sapnięcie drzwi frontowych, tupot i zdyszane głosy kilku osób. Ky wyszła na trzęsących się nogach z magazynku i wyjrzała z biura, by napotkać wzrok zaskoczonego mężczyzny w mundurze.
Nie ruszaj się! – wrzasnął, unosząc broń. Ky zamarła. – Rzuć broń!
– Ale to ja…
Rzuć broń!
Było ich pięciu i wszyscy w nią celowali. Upuściła broń strażnika.
Na ziemię!
– Ale to ja zadzwoniłam…
Natychmiast! Twarzą w dół! Na ziemię!
– To ja do was zadzwoniłam! – powtórzyła Ky. – Próbowali mnie zabić…!
Kładź. Się. Na. Ziemi.
Doprowadzali ją do szału. Jak mogli myśleć, że to ona to zrobiła? Z drugiej strony, zabiła jednego z nich. Westchnęła i położyła się na podłodze. Stopy zbliżyły się do niej. Patrząc na nie, uświadomiła sobie, że to wcale nie muszą być policjanci.
– Kim jesteście? – zapytała. – Mam nadzieję, że policjantami.
– Zgadza się, jesteśmy z policji – odezwał się głos nad jej głową. – A teraz po prostu nie sprawiaj mi żadnych kłopotów.
– Widziałam trzy osoby – powiedziała Ky. – Wszystkie zamaskowane…
– Ręce na plecy – polecił głos.
Posłuchała w nadziei, że nareszcie ją wysłuchają. Oni jednak skuli ją, przewrócili na plecy, oparli o ścianę i kazali pozostać w tej pozycji. Dłoń, którą rozbiła sobie o zbroję napastnika, nieprzyjemnie pulsowała bólem. Przynajmniej mogła zobaczyć… mężczyzn w ciemnozielonych mundurach z nieznanymi jej oznaczeniami na mankietach i kołnierzach. Pochylali się nad martwą recepcjonistką za ladą.
Jeden z nich wrócił do niej.
– To twoja broń? – zapytał, wyciągając zabrany ochroniarzowi pistolet.
– Nie, należał do mojej eskorty.
– Twojej… pracował dla ciebie? To dlaczego zabrałaś mu broń?
– Wtedy był już martwy – wyjaśniła. – A tamten drugi próbował mnie zabić.
Mężczyzna zmierzył ją ponurym spojrzeniem.
– Tak przynajmniej twierdzisz… – Przerwał mu krzyk z korytarza.
– Shem! Tutaj jest jeszcze jeden!
Mężczyzna opuścił lobby. Ky przestraszyła się. Najwyraźniej nikomu nie przychodziło do głowy, że zatrzymana osoba może być niewinna. Jej instruktorzy omawiali tę prawdę, pouczając kadetów, jak powinni zachowywać się w przypadku zatrzymania przez stróżów prawa. Zdążyła już pogwałcić zasady numer jeden i dwa: nie znaleźć się na miejscu przestępstwa i nigdy nie dać się złapać z bronią w ręku.
I oto siedziała tutaj unieruchomiona. Co będzie, jak wrócą zamachowcy? Zadrgały jej mięśnie; wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić.
Mężczyzna powrócił.
– Twierdzisz, że to ty nas wezwałaś?
– Tak – odparła Ky.
– Kiedy? Dlaczego?
– Z powodu napaści – odrzekła. – Widziałam, jak zabili mojego ochroniarza i recepcjonistkę, a potem…
– Oni? Ilu?
– Trzech w środku – sprecyzowała. – Byłam tam, w kabinie łączności… – wskazała podbródkiem… – kiedy weszli. Mój strażnik rozmawiał przy ladzie z recepcjonistką. Zabójcy zastrzelili ich oboje, a potem dwóch poszło na górę. Prawdopodobnie szukali mnie. Trzeci przeszukiwał ciało strażnika. – Przerwała, zbierając myśli.
– Mów dalej.
– Nie mogłam skorzystać z kabiny, ponieważ wówczas zaświeciłby się napis i dowiedzieliby się, gdzie jestem.
– Dlaczego uważasz, że chodziło im konkretnie o ciebie?
– Nie wiem – odparła Ky. – Dopiero co zadzwonił mój inżynier z informacją, że w podmienionym kontenerze, który miał znaleźć się na moim statku, ukryto bombę zegarową. Pańscy koledzy ze stacji orbitalnej powiedzą panu więcej na ten temat. – Czy powinna wspomnieć również o rozmowie z kwaterą główną Vattów i przerwaniu łączności? Tak. – Właśnie dzwoniłam do siedziby mojej firmy – dodała. – Najwyraźniej ktoś wziął na celownik Transport Vattów. Rozsyłali ostrzeżenia. A potem urwała się łączność, więc nie wiem nic więcej na ten temat. Tak czy owak, nie mogłam skorzystać z kabiny, ani uciec tak, żeby mnie nie zauważył.
– Czemu nie użyłaś implantu? – zapytał policjant.
– Nie mam – odparła. – Rana głowy – musieli go wyjąć, a nowy będzie można zainstalować dopiero za sześć miesięcy.
– Aha. A więc… próbowałaś uciec i… naprawdę mam uwierzyć, że zawodowy zabójca nie zdołał cię trafić?
– Nie. Pomyślałam, że jeśli rzucę się na niego, może zdołam go ogłuszyć. – Policjant spojrzał na nią z widocznym niedowierzaniem. – Mogło się udać – dodała. – Poza tym, nie miałam broni.
– I udało się?
– Nie. Zaskoczyłam go, ale okazało się, że nosił pancerz pod ubraniem. Zepchnął mnie z siebie, upadłam koło broni strażnika, podniosłam ją i… zdążyłam strzelić przed nim.
– Hmmm. – Wyraźnie się zastanawiał.
– Shem, te rany zadano różną bronią – odezwał się jeden z jego kolegów. – Strażnik i recepcjonistka zostali trafieni kulami ze Staysila, podobnie jak kucharz i jego pomocnik na zapleczu; zamaskowanego zastrzelono z Conroya.
– Kule do Staysila. Wygląda na robotę bandy Edmundsa – mruknął policjant. Spojrzał na Ky i potrząsnął głową. – Jeśli przyszli tu po ciebie, to ktoś bardzo chce twojej śmierci. Edmunds i jego zbiry nie są zwyczajnym problemem – to bardzo kosztowny kłopot. – Westchnął ciężko i pochylił się, by uwolnić Ky. – Nie próbuj uciekać. Kajdanki nie będą potrzebne. Ani kłopoty dyplomatyczne. Bez wątpienia będziesz chciała zobaczyć się z konsulem Slotter Key. Nie przypuszczam również, abyś wiedziała, kto poluje na kapitanów Vattów?
– Nie – odparła Ky, rozcierając nadgarstki. Zerknęła na obolałą dłoń. Była opuchnięta i posiniaczona. Miała nadzieję, że nie złamała sobie żadnej kości. – Nie wiem. Muszę wrócić na mój statek…
– Jeszcze nie – stwierdził. – Było nie było, zabiłaś człowieka. – Obrócił głowę w stronę drzwi wejściowych. – Mógł być kryminalistą i chcieć cię zabić, lecz najpierw musimy ustalić, czy w świetle naszego prawa usprawiedliwia to pozbawienie go życia przez ciebie. Musisz liczyć się co najmniej z nocką, kapitanie Vatta. Możesz poinformować swoją załogę, lecz będziemy monitorować rozmowę. Oczywiście, możesz udać się do przedstawicielstwa Slotter Key, ale z naszą eskortą. Podejmiemy odpowiednie środki bezpieczeństwa, gdyż – o ile faktycznie byli to ludzie Edmundsa – twoje życie może być zagrożone.
Ky zwalczyła chęć spiorunowania go wzrokiem.
– Zamierzacie wsadzić mnie do więzienia, ponieważ zostałam napadnięta?
– Niedokładnie. Ponieważ zabiłaś kogoś oraz zostałaś napadnięta. I nie do więzienia, tylko w miejsce bezpieczniejsze od Gildii Kapitańskiej.
– Chodźmy sprawdzić, co zrobili w moim pokoju – zaproponowała Ky. – Mój bagaż…
– Świetnie. Pójdziesz z nami. Nie próbuj niczego dotykać. Nie leżałoby to w twoim dobrze pojętym interesie. – Kiwnął głową pozostałym i pozwolił jej pójść przodem.
– Korzystali ze schodów – powiedziała. – Oraz windy, jak sądzę. – Starała się nie dotykać poręczy.
– Z pewnością założyli rękawiczki – stwierdził ponuro policjant.
W jej pokoju brakowało kapy na łóżku, a pusta torba leżała rozpięta w kącie. Szafka była otwarta; jej ubrania zniknęły, a wszystkie szuflady opróżniono. Z łazienki wyparowały ręczniki.
Policjant odchrząknął.
– Typowe – oznajmił po tym, jak już się rozejrzał. – Zabrali wszystko, żeby sprawdzić DNA. Mam nadzieję, że nie zostawiłaś im nic wilgotnego.
Ky znowu przewróciło się w żołądku. Fizyczna napaść to jedna sprawa, ale kradzież wszystkich rzeczy, co do jednej, była w pewnym sensie znacznie bardziej irytująca.
– Kosztowności znajdują się w sejfie na dole. O ile się do niego nie włamali.
– Nie – odrzekł. Naciągnął rękawiczki i maksymalnie wysunął szuflady, sprawdzając, czy coś w nich nie zostało, po czym sprawdził szafki w łazience. – Jesteś więc przezornym podróżnym… przypuszczam, że należałoby tego oczekiwać od kapitanów statków kosmicznych.
– Nie byłam wystarczająco przezorna, by wsadzić do sejfu zapasowe majtki – burknęła Ky. – Mam nadzieję, że w więzieniu dysponujecie dobrym odświeżaczem.
– Jestem pewny, że ktoś może dla ciebie zrobić niezbędne zakupy – stwierdził.
– To bez sensu – uznała. – Ktoś musiał zauważyć zamaskowanych mężczyzn, taszczących tobół wyglądający na kapę hotelowego łóżka…
– Wątpię, żeby nieśli go daleko – odrzekł policjant. – Albo mieli ze sobą coś innego, w co schowali twoje rzeczy, używając kapy jedynie dla ułatwienia sobie pakowania.
– Mało brakowało, a wróciłabym tutaj, żeby zadzwonić – oznajmiła Ky. Znowu zmiękły jej kolana. – Wracając do Gildii, myślałam sobie: „Ale mnie bolą nogi, zaraz wejdę na górę i zdejmę buty”. Na szczęście, kabina łączności w lobby była bliżej. Gdybym weszła na górę, nic by mnie nie ostrzegło…
– Proszę usiąść, kapitanie Vatta – polecił jej oficer. – Zbladła pani. – Ky usiadła na łóżku – stało bliżej niż krzesło. Nakazała sobie wziąć się w garść, lecz nie mogła powstrzymać drżenia. – To naturalna reakcja… choć u pani trwało to dłużej niż zazwyczaj.
– Ja… myślałam, że wszystko jest w porządku – odparła Ky. Wciąż bolała ją dłoń rozbita o zbroję napastnika.
– Za pozwoleniem, zadzwonię w pani imieniu do przedstawicielstwa – zaproponował. Jego głos brzmiał teraz niemal przyjaźnie. Ky próbowała się skupić i zrozumieć dlaczego, ale nie mogła.
– Dziękuję – wykrztusiła. Dygotanie ustało, wciąż jednak było jej zimno i niedobrze.
Konsul pojawił się kilka minut później.
– Kapitanie Vatta, kapitan opowiedział mi wszystko, co wiedział o tym zajściu. Jak możemy pani pomóc?
Nie wyobrażała sobie proszenia konsula o zakupienie dla niej bielizny, a w tej chwili to właśnie brak majtek na zmianę urósł w jej oczach do największego problemu.
– Nic mi nie będzie – odparła, w pełni świadoma, że złożyła oświadczenie w najlepszym razie niezbyt sensowne. – Muszą dowiedzieć się na statku.
– Myślę, że jest w szoku – usłyszała policjanta. – Z początku myślałem… ale potem zbladła i zaczęła się trząść.
– Reakcja – orzekł konsul. – Pan sam jest nieco blady. – Ky nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia. Jego twarz jakby przyskoczyła bliżej. – Kapitanie… pamięta pani moje imię?
– Przykro mi – odrzekła Ky – ale nie. – Powinna je pamiętać, przynajmniej tyle wiedziała. Zaraz po przylocie zadzwoniła do niego ze Stacji Belinta; omawiali sytuację na Sabine. Umówiła się z nim z samego rana na spotkanie. Lecz teraz wszystkie krawędzie zamgliły się i starczało jej sił wyłącznie na siedzenie.
A później policjant przechylił się powoli na bok i przewrócił. Ludzie zaczęli krzyczeć i biegać w kółko, co Ky oglądała z dystansem, który – wiedziała – był całkowicie nienaturalny. Potem ktoś podniósł ją i położył na noszach, a ona zasnęła.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.