– Wełniane – burknęła Ulka, niejasno przeczuwając, że w tym świecie polerowanego drewna, stali i szkła babcine wełniane skarpetki będą strasznie śmiesznie wyglądać. Nagle bardzo do nich zatęskniła i pociągnęła nosem. – Takie prawdziwe? – Gosia aż sapnęła z zachwytu. – Babcia Leokadia takie miała…w paski, kolorowe, mięciutkie jak owieczka… Gosi strasznie zabrakło babci Leokadii, która musiała wyjechać w daleką podróż i dlatego jej dom na wsi jest teraz zamknięty. Babcia pachniała lipą i robiła w lecie twarożek z miętą… i okłady robiła… to znaczy jak było trzeba. Chlipnęła otwarcie raz i drugi, a w nosie jej strasznie zaczęło bulgotać. Ulka zauważyła, że piwne oczy Żarówki robią się szklane i mokre, i nos się robi czerwony… – Takie prawdziwe – wysapała, a potem sama wytarła nos w rękaw. Mało elegancko, ale skutecznie. Przymknęła oczy i skupiła się, starając się poprzestawiać w myślach cyferki. Pani Misia uczenie nazywała je kokordynatami, ale dla niej, Ulki, to zawsze były cyferki. Gosia czuła, że rozmazała sobie czekoladę na twarzy, szczególnie koło oczu, które tarła z zapałem. Chlipnęła dzielnie ostatni raz i klapnęła na podłogę, żeby pomyśleć, jakie ciężkie jest życie po wyjeździe babci Lodzi. Wcale się nie zdziwiła, gdy zobaczyła koło siebie trochę przezroczystą, jasnowłosą dziewczynkę. – Wiedziałam, że to musisz być ty – powiedziała oskarżycielskim tonem, jakiego zwykle używała jej mama i który tak świetnie działał na tatę. – Ja? – przezroczyste coś się zdziwiło i wytarło raz jeszcze nos w rękaw. Ani jedno, ani drugie nie grzeszyło czystością, jakby powiedziała babcia Janina. – No ktoś musiał być… W tych sprawach ja się nie mylę – Gosia pokiwała palcem i uniosła lekko do góry lewą brew, zupełnie jak ciocia Basia, gdy ostrzegała mamę przed jakąś Harpią z biura taty. Ani ciocia, ani mama nie powiedziały, kto to jest Harpia, a tata strasznie się zaczerwienił i dał jej 100 zł, każąc namalować dla mamy coś ślicznego… ale gest się Gosi spodobał. Dorosły taki był. – No to ja byłam. – No ja wiem. Pokiwały obie głowami, myśląc o nieuchronności losu. – Jestem Gosia. – Dziewczynka wyciągnęła nieśmiało rękę i czekała na odpowiedź. – Ja jestem Ulka. Wiesz co… a można by tak bez uścisków? Strasznie gorąca jesteś… jak dla mnie… to trochę… nieprzyjemne… Gosia zaczerwieniła się i sapnęła ze złości, ale nagle przypomniała sobie uczucie chłodu, jakby była pod prysznicem i jakby zgasł piecyk, i zaczęła lecieć na nią zimna woda… TO dopiero było nieprzyjemne, a to samo przecież poczuła, gdy dotykała ściany… Wzruszyła ramionami, żeby nie było, że tak łatwo się poddaje. – Nie zależy mi w sumie, wiesz? Ulka pokiwała głową. – Mam na imię Ulka. Gosia uprzejmie i, jak powiedziała sama sobie, z gracją skinęła głową. – Dlaczego powiedziałaś do mnie „sprzęcie domowy”? Kto ty jesteś tak w ogóle? Kto cię wychował, żeby tak bez pukania do cudzego domu… – poczuła się jak babcia Janina i nieco zmieszana umilkła. – Jak to bez pukania? Elektrownia dała namiar na ciebie, powiedzieli, że jesteś Żarówką, więc cię podłączyłam, bo babka od rana mówiła, że chce cerować, a jak babka mówi… to mówi. No to cię podłączyłam, jak elektrownia dała te… no…konkordaty, tylko zapomniałam cię wkręcić, a ty biegałaś i światło biegało, i babka była wściekła, i nie mogła nic zrobić i kazała cię wkręcić jak należy – Ulka starała się skończyć jak najszybciej, bo bała się, że jej braknie powietrza. Gosia siedziała oparta o ścianę z lekko otwartą buzią. – Jaka elektrownia? Jaka żarówka? To jest żarówka – umorusanym palcem pokazała na sufit, gdzie w eleganckiej lampie paliło się kilka energooszczędnych żarówek. Ulka pokręciła głową. – Elektrownia kazała ciebie wziąć. Gosia poczuła, że kończy się jej święta cierpliwość. – Niczego nie będziesz brała!!!!! – Ale – Ulka szepnęła cichutko – ty już cały dzień świeciłaś u nas, dopóki babka się nie wściekła na to, że tak gonisz strasznie. Gosia wzięła do ust koniec cieniutkiego warkoczyka i zaczęła go gryźć. Ulka tak nie mogła, bo miała jasne włosy przycięte równiutko z uszami, na pazia. To pewnie dlatego tak lubiła kokardy i wstążki. Ale babka mówiła, że ona nie ma zdrowia do czesania i fryzowania, mycia, i w ogóle tych głupot. Westchnęła. – Czekaj, czekaj… – Gosia zamyśliła się – a ty jesteś w ogóle człowiekiem? – No wiesz – Ulka wyglądała na autentycznie oburzoną. – No wiesz?! Ja jestem duchem, moja miła, czystej plazmy duchem, z uczciwej i porządnej rodziny. – Dokładnie tak samo jej babka rugała wiecznie pijanego weterynarza, który kiedyś wieczorem wyśpiewywał głupoty pod oknami jej chałupy. Gosia popatrzyła na nią uważnie. – Na co umarłaś? Ulka zakaszlała nagle. – Co? – wrzasnęła. – Jakie umarłam? Co umarłam? Co ty opowiadasz w ogóle? Gosia po raz pierwszy miała raczej niewyraźną minkę. – No, bo jak się jest duchem, to się było człowiekiem, a potem się umarło… – powiedziała niespokojnie. Ulka zachichotała podniesiona na duchu poziomem edukacji. Uffff. Nie tylko ona nie uważa na lekcjach. – Skąd ci to przyszło do głowy? Czego was w tej szkole uczą? – zadała znane jej na pamięć ulubione pytanie jej babki. – W szkole nas nie uczą o duchach – powiedziała Gosia z odrobiną smutku. – W ogóle to nie jestem w szkole, tylko w zerówce – dodała jeszcze ciszej i jakby ze wstydem. – Tak. To by się zgadzało – powiedziała Ulka, choć nie wiedziała, co to była ta „zerówka”, o której mówiła Gosia. – Film taki widziałam. O duchach. – Gosia wzdrygnęła się na wspomnienie okropnych scen, a Ulka na razie nie czuła się na siłach tego rozplątywać. Gosia, korzystając z milczenia, zadała kolejne pytanie: – Kto ci dał takie imię? Urszula jest niemodne już strasznie. Ulka pociągnęła nosem. – Nie mam na imię Urszula, tylko Ultima. A imię dała mi babka, nad kołyską. – Nad czym? – nie wytrzymała Gosia, mimo że myślała, że po „Ultimie” nic ją już nie zdziwi. – Nad kołyską. Nie wiesz, co to jest? Gosia pokręciła głową. – Dziecko w tym śpi i się je huśta. – Wózek? – Wózek? – Ulka pokręciła głową – chyba nie… – Wyciągnęła przed siebie rękę i na błyszczącej podłodze namalowała najlepszą, jaką umiała kołyskę. Ta, namalowana jakby skroploną parą wodną, szybciutko się rozwiała, zostawiając Gosię w stanie totalnego zaskoczenia. – Taaak. Widziałam w książce… I co z tym imieniem? – Gosia nie odpuszczała, bo jak mówił nie raz wujek Rysiu, nachylając się do taty: „Kobiety w tej rodzinie są jak bulteriery, jak już raz się czegoś uchwycą, to nie popuszczą za skarby świata”. „No właśnie puszczą za skarby świata” – odpowiedział mu raz tata i mama się nie odzywała trzy dni. Gosia pamiętała to doskonale, bo strasznie się jej podobały perfumy, które tatuś potem mamie kupił. – No babka mi je nadała, imię niby, bo powiedziała, że muszę być już ostatnim nieszczęściem, jakie spotyka tę rodzinę, a kowal powiedział, że takie nieszczęścia są w każdym pokoleniu i dzięki temu jeszcze świat się kręci, i w ogóle to całkiem miły dzieciak i zobaczymy, co z niego wyrośnie, a babka powiedziała mu, żeby się nie wymądrzał, tylko naprawił drzwiczki w piecu, bo nie ma jak obiadu ugotować. – I ty to pamiętasz? – Gosia była wstrząśnięta, nawet nie tyle samą opowieścią, co…samą opowieścią. – No przecież ci mówię, że to było nad kołyską. Wszystko słyszałam. – Ulka wzruszyła ramionami. – Aha… – Gosia postanowiła to przemyśleć. – No ja jestem Żarówką… – powiedziała, kończąc obgryzanie brudnego paznokcia. – E… no wyluzuj troszkę – Gosia powstrzymała się przed poklepaniem swojego gościa po ramieniu. – Oprzyj się wygodnie. – Nie mogę. – No coś ty, babci Janiny nie ma, można się opierać o co chcesz. – Nie mogę się opierać o ściany… ja przez nie przechodzę. – Ulka pokazała jak jej przezroczysta ręka powolutku zagłębia się w ścianę pomiędzy nią a Gosią… Suuuuper – jęknęła Gosia z zachwytu patrząc na koleżankę. – …A dlaczego nie zapadasz się w podłogę? Ulka popatrzyła na nią z oburzeniem. – No nie, przecież jest różnica między ścianą a podłogą. Nie widzisz? – powiedziała takim tonem, że Gosia nie odważyła się powiedzieć… że w zasadzie to nie widzi. Postanowiła jednak odłożyć zgłębienie tej sprawy na później. – A ja jestem Żarówką, tak? – w jej głosie pojawiła się łatwa do wychwycenia nutka rozżalenia. – Ciesz się, że nie napędzasz młockarni jak są żniwa. Wtedy dopiero się dzieje. Albo pralki, jak trzeba wyprać koszulki chłopaków po meczu. – Ulka popatrzyła na Gosię, jakby ta nie mogła zrozumieć swojego szczęścia. – Ale … ale jak to tak? – dziewczynka była wyraźnie wstrząśnięta i Ulce zrobiło się jej żal. Przybrała uczoną minkę, starając się wyglądać jak pani Misia, wtedy gdy uczy ich jak ustawiać mosty energetyczne i obliczać koko… konkordaty połączeń… – No bo wiesz… my i wy żyjemy na innych poziomach energetycznych… – Na czym? Ulka zastanowiła się. – My jesteśmy zimni, a wy ciepli. Jak chcemy coś zrobić, do czego nam potrzebny prąd, energia… czerpiemy ją od was. – Jak wampiry – jęknęła zachwycona Gosia. Ulka popatrzyła na nią z oburzeniem. – Oj dałaby ci babka za takie brzydkie słowa, oj dała – z dezaprobatą potrząsała krótko ostrzyżoną czuprynką. – Ale, ale ja nic nie powiedziałam – Gosia wygięła buzię w podkówkę, niepewna, czy jej nowa koleżanka się nie obrazi i nie pójdzie sobie. – Ej, nie rycz, każdemu się zdarza. Posiedziały przez chwilę w milczeniu. – Sama jesteś? – zapytała po chwili zaciekawiona Ulka. – Mnie babka zawsze każe się bawić z dziećmi akurat jak chcę posiedzieć w spokoju. – Nieeeee – Gosia brodą wskazała na zamknięte drzwi pokoju, pod którymi leżała porzucona hulajnoga. – Janusz mnie pilnuje. – Janusz? – Mój starszy brat. Ulka pokiwała głową. – I nie będzie się złościł? – tym razem Ulka brodą pokazała na porozrzucane zabawki, plamy, rysy na podłodze, kredki, nie mówiąc o hulajnodze smętnie czekającej na zainteresowanie. – Januszek nie zauważa niczego, co nie ma przycisku enter – powiedziała poważnym tonem, w oryginale należącym do babci Janiny. – Co to znaczy? – zapytała Ulka. – Nie mam pojęcia. Ale wszyscy tak mówią, a my się nie mylimy. – To chyba wy jesteście spokrewnieni z moją babką. Ona też się nie myli – Ulka sapnęła. Wstała, otrzepała spódniczkę i odgarnęła włosy z policzka. – Miło mi było. Muszę iść, bo babka nie da mi placka z rabarbarem, a ja strasznie go lubię. Gosia pokiwała głową ze zrozumieniem. – Wolę ze śliwkami, ale wiem, co czujesz. – To samo mówiła jej mama cioci Józi, jak ta przyszła i powiedziała, że koleżanka kupiła sobie identyczną sukienkę jak ona i, co skandaliczne, odważyła się przyjść w niej do pracy. – Możesz… hmm – Ulka była wyraźnie speszona – możesz, uch… posiedzieć chwilę i się nie wiercić? Niech babka skończy cerowanie… Gosia wzruszyła ramionami. – Pewnie, że mogę… A jak to robicie… to wkręcanie? – Wkręca się tylko Żarówki, Pralki się podłącza… ― Ulka zastanowiła się. – Większość urządzeń się podłącza – powiedziała sama do siebie. – No dobrze, ale jak to robicie, że się nie wiercą… nie wiercimy… – poprawiła się natychmiast. Ulka popatrzyła na nią nierozumiejącym wzrokiem. – Wymyśliliśmy wam telewizję – powiedziała i wolniutko zaczęła niknąć. – Czekaj!!!!!!!! Rozdarła się Gosia – A skąd będę wiedzieć, że już mogę? – Będziesz, będziesz… Gosia mruknęła coś niezrozumiale i zabrała się z energią za kolorowanie rysunków z jakimiś idiotycznymi kaczuszkami, żabkami, samochodzikami i innymi do niczego niepodobnymi labiryntami. Sama nie wiedziała jak i kiedy rysowanie ją wciągnęło… a kiedy po jakimś czasie drzwi do pokoju Janusza się otwarły i, potykając się o hulajnogę, jej brat wyszedł z nory zwanej jego pokojem, popatrzył na nią i na bałagan z dezaprobatą i powiedział: – Może byś już poszła spać? Gosia po prostu wstała i wyszła. Ulka miała rację. To się wie, po prostu. Się wie, kiedy babka kończy cerować skarpety. |