– Dziękuję – rzuciła przez zaciśnięte zęby Ky. Następnie zwołała załogę. – Mam same złe wieści, ale jestem pewna, że nie wiemy jeszcze wszystkiego – zagaiła, po czym przekazała im uzyskane wiadomości. – Możliwe, że wszyscy inni Vattowie nie żyją. Możliwe, że dziennikarze mylą się i wszyscy oni cieszą się dobrym zdrowiem. Niemniej dla naszego własnego bezpieczeństwa musimy przyjąć, że istnieje ktoś – ewidentnie mnóstwo ktosiów – kto czyha na Vattów. – Nie wyściubisz nosa poza statek – orzekła Quincy. – Wręcz przeciwnie, muszę zrobić to, co trzeba – odparła Ky. – Siedzenie tutaj i pozwalanie, by ktoś pojedynczo wyłapywał moją załogę, na pewno nie przyniesie nic dobrego. Nie mogę sama kierować tym żelastwem, niemniej należy być ostrożnym. Opracowane przez Martina procedury, które ćwiczyliśmy – wszyscy musimy ich przestrzegać. Żadnego wałęsania się po stacji, ani wpuszczania obcych do naszego doku. Będziemy nosili przywoływacze i zainstalujemy dodatkowe czujniki. – A co takiego masz do zrobienia, że aż musisz opuścić w tym celu statek? – zapytała Quincy. Ky spojrzała na nią, lecz główny inżynier nie spuściła wzroku. Co bynajmniej jej nie zaskoczyło. – W pierwszej kolejności muszę wnieść z góry wszystkie opłaty portowe i to gotówką. Kredyt Vattów został zamrożony. Powinnam mieć tutaj pewne środki na prywatnym koncie, ale nie wiemy dokładnie, kiedy wysiadły ansible Belinty i czy transfer, jaki tam uruchomiłam, zdążył przejść na Lastway. Muszę zamienić pewne środki na gotówkę, otworzyć konto i wrócić do gry. Żadne z was mnie w tym nie zastąpi. Poza tym, potrzebuję środków obronnych – dodała. – Mówisz o… broni? Chcesz uzbroić statek? – Nie zdradzam wam wszystkich moich zamierzeń – odrzekła Ky. – Nawet tobie, Quincy. Nie dlatego, że wam nie ufam – choć nie do końca ufała nowym członkom załogi – ale im mniej ludzi zna moje plany, tym mniej może zostać zmuszonych do ich wyjawienia. Z ich min wywnioskowała, że nie brali dotąd tej możliwości w ogóle pod uwagę. – Myśli pani, że ktoś mógłby… porwać któreś z nas? I przydusić? – upewnił się Mitt. – Istnieje taka możliwość – przyznała Ky. – Musimy liczyć się z taką ewentualnością, Mitt. Skoro zaatakowali siedzibę korporacji na Slotter Key, zabili członków mojej rodziny i astronautów na stacjach, to porwanie nie jest tak mało prawdopodobne, chyba że będziemy przygotowani na taką możliwość. Dlatego właśnie zamierzamy przedsięwziąć pewne środki ostrożności. Ci z was, którzy są wyposażeni w implanty, niech pozostają w stałej łączności. Meldujcie statkowi, że wychodzicie… meldujcie wszystko o wszystkim. – Ty nie masz implantu – zauważyła Quincy. – Czy aby nie nadszedł czas, żebyś zainstalowała sobie implant przesłany ci przez ojca? – Nie minęło jeszcze sześć miesięcy – odparła Ky. – Ale celem pierwszej wyprawy poza statek będzie zakup najlepszego komunikatora na tej stacji. Od tej pory będę mieć go zawsze przy sobie, a poruszać będę się w towarzystwie załogi oraz – w zależności od tego, czego dowiem się w ciągu najbliższych godzin – wynajętej ochrony. – Kapitanie, skoro nie ma już Transportu Vattów – przestał funkcjonować – to czy nie zamierza pani reaktywować firmy, względnie ogłosić niezależności? – zapytał Beeah. – W tej chwili nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, Beeah. Zbyt mało wiem. Te ataki rozpoczęły wojnę. Nie wiem, kto jest naszym wrogiem, co wywołało napaść, jak silny jest przeciwnik, ani jakimi siłami nadal dysponujemy. Teraz najważniejszą sprawą jest przetrwać, zgromadzić dane, założyć bazę wypadową i zaplanować możliwe posunięcia. – Powinnaś wrócić na Slotter Key – orzekła Quincy. – Rodzina cię potrzebuje. – O ile mam jeszcze rodzinę – zauważyła Ky. Przez głowę przemknęły jej koszmarne obrazy; natychmiast przegnała je precz. – Zaatakowano biura, magazyny, fabryki, lotnisko i dom… gdzie jeszcze mogliby przebywać? Poza tym, udanie się na odcięte od świata Slotter Key nie jest najlepszym pomysłem. Zakładając, że jeszcze żyją, a firma nie upadła, to najbardziej potrzebują teraz kogoś, kto wciąż będzie handlował, udowadniając, że statki Vattów nadal potrafią bezpiecznie przewozić towar. – Nikt z nami nie poleci, jeżeli nie będziemy mieli ubezpieczenia. – Żaden z wielkich spedytorów, to prawda. Zawsze jednak znajdą się ludzie na tyle desperacko potrzebujący przewieźć towar z jednego miejsca w drugie, by podjąć pewne ryzyko. Quincy wydęła wargi. – Vattowie nigdy nie przewozili takich ładunków. – Och, wręcz przeciwnie. Owszem, było to dawno temu, niemniej w historii rodziny znajdują się takie zapisy. Vattowie nie zawsze byli krystalicznie czyści – nikt nie był w pierwszych latach po Pęknięciu. Jednym słowem, naszym zadaniem na dziś jest handel i osiąganie zysku, ukrywając się i zachowując maksimum ostrożności. – Nie widzę możliwości zachowania barw Vattów i ostrożności – stwierdził Mitt. – Zgadzam się z Beeahem: czemu nie ogłosić niezależności i przerejestrować statek? – Nie możemy. Jesteśmy powszechnie znani jako Vattowie – odrzekła Ky. – Jeśli do tego dojdzie, będziemy musieli uczynić to w jakimś porcie, gdzie przywiązanie do prawa jest jeszcze mniejsze niż na Lastway. Patrzyli na nią w milczeniu. Następne dwie godziny Ky spędziła na przeglądaniu listy zagrożeń, jaką sporządziła z Martinem podczas zbliżania się do stacji, kiedy i tak nie miała nic innego do roboty. Zbyt wiele pytań i faktów, których nie znała. Przypomniała sobie lekcje w Akademii. Żaden dowódca nigdy nie wiedział wszystkiego; w największe kłopoty popadali zwykle ci, którym wydawało się, że dysponują pełnią informacji. Dobrzy dowódcy opracowywali dobre plany – i plany awaryjne – w oparciu o to, co wiedzieli. Bazgrała po czystej stronie dziennika. MISJA: jaką właściwie miała misję? W danej chwili nie wykonywała niczyich rozkazów… pierwotne zadanie sprzedania statku na złom było w tym momencie z pewnością nieaktualne. Utrzymać się przy życiu. Utrzymać przy życiu załogę. Zachować statek w całości i pełnej sprawności. Odkryć, kto za tym stoi. Jakie były warunki zwycięstwa? Kadetów wprowadzono w zagadnienia taktyki i strategii… lecz większość zajęć dotyczyła spraw, o których powinien wiedzieć młodszy oficer. Strategia była dla starszych, wyższych stopniem i – teoretycznie – mądrzejszych głów. Młodsi mieli za zadanie skutecznie wprowadzać w życie zamysły swoich przełożonych. Ky pokręciła głową, otrząsając się z nostalgii. Przygotowana, czy nie, była na miejscu. Teraz ona dowodziła. Wszystko zależało od niej. Nie było sensu stękać, że nie została odpowiednio przygotowana, czy o czymś nie wiedziała. Nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby jej udzielić rady. Warunki zwycięstwa – pozostać żywym i wolnym – dotyczyły wszystkich. Żywi, wolni, ze statkiem. Żywi, wolni, ze statkiem i perspektywą zarobku. A potem zrobić coś dla ocalenia pozostałych przy życiu członków rodziny i – jeśli okaże się to możliwe – rodzinnego interesu. Zemsta na sprawcach to kwestia późniejsza, niemniej przetrwanie było również uzależnione od dowiedzenia się, kto to był. Oczywistym wyborem byli wspólnicy Paisona… jeśli taka była prawda, to wina spadała na nią. Gdyby nie zabiła Paisona, nie zaatakowaliby jej rodziny. Ale to nie miało sensu. Czemu piraci mieliby trwonić czas i pieniądze na napadanie na jej rodzinę, skoro wiedzieli, gdzie była ona? Czemu nie mieliby zabić tylko jej? Nadszedł czas, aby dowiedzieć się, kto, a potem jak i dlaczego, pozostając przy życiu i z dala od rąk przeciwnika. Spojrzała na szafkę, w której przechowywała przesłany jej przez ojca implant Vattów. Zgodnie z opinią chirurga Mackensee było jeszcze zbyt wcześnie na jego instalację, teraz jednak przydałby się jej dostęp do bazy danych Vattów. Lecz jeszcze ważniejsze było ocalenie go przed wrogiem, o czym pomyślała dopiero teraz. Gdy załoga zebrała się ponownie, zapytała wszystkich o ich ocenę zagrożeń. Przeglądając wypisane przez nich listy zdała sobie sprawę, że sprawili się znacznie lepiej niż przed wydarzeniami na Sabine. A jednak największym talentem do przewidywania sposobów, jakimi ktoś mógłby wyrządzić im szkodę, popisał się Jim… Jego lista była najdłuższa. Ky spojrzała na niego, kiedy już wszyscy skończyli. – Skąd masz takie pomysły? – zapytała. Zrobił niewyraźną minę. – Nie gniewam się na ciebie. Zastanawiam się tylko, co jeszcze robiłeś, oprócz naprawiania silników okrętowych. – Nie robię tego tutaj – wymamrotał. – Nie zrobiłbym niczego takiego na tym statku, kapitanie. – Cieszę się, że tak mówisz i jesteś po naszej stronie. – Zerknęła na Alene. – Najpierw zamierzam dowiedzieć się, czy prawnicy, z którymi się skontaktowałam, sformułowali już jakąś opinię na temat ładunku dla Leonory, a potem ułożymy listę towarów dla Giełdy Wymiany. Martin skupi się na zagadnieniach bezpieczeństwa, więc będziesz musiała sama zająć się ładunkiem. – Ceny są bardzo niestabilne, kapitanie – zameldowała Alene. – Ile czasu, pani zdaniem, potrwa odprawa celna? – Mam nadzieję, że niecałą godzinę od zadokowania. Z pewnością do końca wachty. Jak tylko zaczniemy sprzedawać, zaraz zabieramy się za uzupełnianie zapasów. Podtrzymanie środowiska, paliwo wewnątrzukładowe, zapasy ogólne. Pytanie, czy możemy wyładować towary do zabezpieczonego obszaru w doku bez pomocy z zewnątrz? Alene pokręciła głową. – Nie sądzę. Cargo Leonory jest spaletyzowane i zbyt ciężkie, by poradzić sobie bez wózka widłowego. Przypuszczam, że moglibyśmy go wynająć… obsługiwałam kiedyś taki. Ale kto jeszcze? – Ja – zgłosił się Jim. – Przynajmniej… raz na takim pracowałem. – W przypadku Jima mogło to oznaczać, że raz widział, jak ktoś na nim pracował, pomyślała Ky, albo zjechał takim z nabrzeża prosto do wody, względnie faktycznie kierował nim i obyło się bez wypadku. – Ile czasu zabierze opróżnienie ładowni jednym wózkiem? – Z dodatkową pomocą przy przesuwaniu i układaniu ładunków, wyładunek palet na Leonorę zajmie nam jedną zmianę. Reszta… zna pani nasze problemy, kapitanie. Kilka dni. – W takim razie oto, co zrobimy. Najpierw Martin zmontuje sieć czujników. W międzyczasie wynajmę wózek i jak tylko skończymy z tamtym, bierzemy się za rozładunek palet. Chciałabym zminimalizować wystawienie personelu na… możliwe kłopoty. Im mniej ludzi z zewnątrz wejdzie na pokład, a my spędzimy mniej czasu na stacji, tym lepiej. Przy podejściu okazało się, że Stacja Lastway wyglądała dokładnie na to, czym była: ogromną, skomplikowaną strukturą, która rozrosła się daleko poza pierwotny projekt, by dostosować się do potrzeb mieszkańców i przyjezdnych. Spowita chmurami planeta pod nimi była prawie całkowicie niewidoczna. Dwa stulecia wcześniej rozpoczęto terraformowanie, korzystając z umiarkowanie sprzyjającej bazy; pakiet informacyjny, dostarczany przez stację wszystkim nowo przybyłym statkom szczegółowo opisywał trwające procesy, lecz od detali biogeochemicznych przemian, Ky bardziej interesowały ceny kultur odświeżających system podtrzymywania środowiska oraz towarów, które pierwotnie były przeznaczone na Leonorę. W czasie, gdy Lee dolatywał do kratownic doku, Ky przejrzała listę cumujących statków wraz z portami pochodzenia i docelowymi. Dowiedziała się, że jeszcze jedna jednostka została odesłana przez Leonorę, a służby prawne stacji uznały jej ładunek za niemożliwy do dostarczenia i gotowy na sprzedaż. Przynajmniej nie będzie musiała o to walczyć. Połączyła się z Martinem i zakomunikowała mu, że może bez przeszkód korzystać z cargo Leonory. – Dziękuję, madame – odrzekł. – Szczęśliwym trafem te kontenery znajdują się pod ręką… to nie zajmie dużo czasu… – Nabrała podejrzeń, że zdążył już zabrać sobie z nich wszystko, czego potrzebował, lecz w tej chwili dalsze dociekanie nie miało sensu. Żaden z cumujących do stacji statków nie wyglądał na pirata gotowego wysadzić jej jednostkę w powietrze, lecz Paisona również nie postrzegała jako problemu, dopóki nie było za późno. Musiała założyć, że niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie. Potrzeby jej statku jak zwykle rozciągały się od rzeczy niezbędnych, jak kultury odświeżające do zbiorników środowiskowych, poprzez pożądane, jak lepszy skaner dalekiego zasięgu, po wymarzone, jak napęd wewnątrzukładowy, pozwalający im rozwinąć prędkość większą niż ślimak na rozpalonej skale. Całe szczęście, że nie wydała wszystkich pieniędzy na Belincie. Lee gładko zacumował, a załoga stacji podłączyła przewody. Ky wynalazła sobie kilka drobnych zajęć, lecz kiedy uświadomiła sobie, że myśl o otwarciu włazu napawa ją niepokojem, natychmiast zmusiła się do zejścia do ładowni numer jeden i realizacji postanowienia. Martin zmaterializował się w luku i stanął przed nią akurat w chwili, gdy właz się unosił. Kontrola Imigracyjna Lastway – jeden nieuzbrojony urzędnik i sześciu pod bronią – czekała w doku – po ich minach sądząc, niezbyt cierpliwie. Temu bez broni z jednego ramienia wyrastały dwa przedramiona, a u nadgarstka drugiej ręki wiła się macka. Ky zdołała powstrzymać się przed zdumionym mruganiem – nie widziała jeszcze takiego człomodelu. – Osiemset w gotówce lub wymienialnych dobrach wycenionych przez niezależnego rzeczoznawcę – przemówił człomodel. Macka rozwinęła się z gracją, a gniazda wejścia zabłysły. – Dobro wymienialne – postanowiła Ky. Podała macce jeden z diamentów od ciotki Gracie. – Przekazany do wyceny – uznał człomodel. Macka przeniosła diament do ręki, po czym odczepiła od paska torebkę z zamknięciem, wrzuciła tam kamień i zamknęła. – Zapewne chce pani otrzymać pokwitowanie. – Oczekuję wyceny tutaj, w doku – odparła. – Podejrzewa pani Kontrolę Imigracyjną Lastway o nieuczciwość? – Pytaniu towarzyszyło srogie skrzywienie się. – Uważam, że diamenty zbyt łatwo jest podmienić lub pomylić z innymi diamentami – odrzekła. – Zadzwonię. – Chwila ciszy, gdy człomodel łączył się przez interfejs; wreszcie skinął gwałtownie głową. – Tak. Nadchodzi jeden rzeczoznawca. – Jesteś stąd? – zapytała Ky. Człomodel znowu się skrzywił. – Czemu o to pytasz? – Bez urazy, ale twój akcent różni się od akcentu Kontroli Ruchu. Po prostu chciałam wiedzieć, który akcent występuje tutaj, by dostosować wymowę. Oblicze urzędnika wygładziło się. – Ach. Masz przestarzały model implantu, tak? Mój dostosowuje się samoczynnie. – Może na wejściu, lecz na pewno nie na wyjściu. – Z Vastig jestem. Osiem lat minęło od opuszczenia zasmuconej familii. Znasz Vastig? – Nie – przyznała Ky. – Ale takie statki przylatują tam, z Transportu Vattów. Wiele statków Transport Vattów ma… albo miał. Ktoś lubi Vattów nie bardzo. – To fakt – mruknęła Ky. – I nie wiem dlaczego… a ty? – Ani ja. Inni snują przypuszczenia, tylko przypuszczenia. Na Vastig nie snujemy przypuszczeń. Mówimy prawdę. Lecz oto nadchodzi rzeczoznawca… Ky rozejrzała się i dostrzegła mężczyznę w garniturze; gdy podszedł bliżej, zaczęła zastanawiać się, czy on również był człomodelem. W jedno oko miał chyba wbudowane szkło powiększające o brzegach wrośniętych w skórę. Kiedy otworzył usta, by przemówić, ukazał ciemny, porośnięty futrem język. – Licencjonowany rzeczoznawca Grill, do usług – powiedział wystarczająco zrozumiale, kłaniając się zarówno urzędnikowi Kontroli Imigracyjnej, jak i Ky. – Kryształ do wyceny, tak? Urzędnik przekazał mu diament do ręki, która wyglądała zupełnie normalnie, a Grill włożył go do ust, by po dłuższej chwili wypluć na dłoń. – Węgiel – obwieścił. – Zanieczyszczenia tak małe, że nieistotne dla wyceny. – Z oka wysunęło się teleskopowe szkło powiększające. – Szlif… z Melique, doskonała struktura kryształu, skazy… minimalne. Wartość dla celów oficjalnych: 2443 kredyty. – Oddał go urzędnikowi Kontroli Imigracyjnej, który schował diament z powrotem do torebki. – Miłego dnia – dodał w przestrzeń pomiędzy nimi, obrócił się na pięcie i odszedł. – Potwierdzenie 1643 kredytów zaliczki na opłaty i usługi portowe – oznajmił urzędnik, wręczając Ky zadrukowany pasek, który wysunął się z jego przedramienia. – Witamy na Lastway i życzymy miłego pobytu. – Po czym odszedł w otoczeniu eskorty. Ky pokręciła głową i przemówiła do interkomu: – Załatwione. Nie widzę wózka z podnośnikiem; skontaktuję się z firmą, a także z agencją ochrony. – Kapitan powinien wrócić na statek – oznajmił Martin. – Chciałbym rozstawić siatkę zabezpieczeń. Będę potrzebował Jima, Beeaha i Mehar. |