Drobniutka poprawa, co powinno wpłynąć na moje dobre samopoczucie. Tak się nie stało, bo zawiódł jeden z faworytów. Tych jest jeszcze kilku, więc należy mieć nadzieję, że tamci nie zawiodą, ale jeśli nawet będą na poziomie „Propozycji”, to o tragedii nie będzie można mówić. Prezentacji oryginalnych filmów ciąg dalszy, tym razem w sosie dowcipnym. Surrealistyczne komedie pełne klozetowego humoru nie były nigdy kierowane do widzów Ery Nowych Horyzontów, więc możemy mówić o drobnej ewolucji. Poza zaskakującym „Bangkok Loco” premierę miała miejsce „Propozycja”, czyli wielce oczekiwany film. Miejscami bardzo brutalny, choć reżyser odpowiednio dawkuje przemoc i pokazuje ją z poezją godną Sergio Leone.  |  | ‹Propozycja› |
Jeden z największych i najbardziej oczekiwanych tytułów festiwalu. „Propozycja” w reżyserii Johna Hillcoata i na podstawie scenariusza Nicka Cave′a, choć jest dobrym filmem, niestety jest też niewielkim zawodem. To western łączący style Sergio Leone i Alejandro Jodorowsky′ego, tym samym idący zauważalnie w kierunku antywesternów. Podobnie, jak w „Bez przebaczenia” Eastwooda, nie da się tutaj znaleźć postaci szkarłatnie czystych i osób jednoznacznie dobrych, ale moralność jest istotna w życiu każego. Nick Cave stworzył balladę, czyli poszedł w formę, która najlepiej mu odpowiada. Jest tu zatem miejsce na głęboką miłość i wielkie czyny, ale najdokładniej wchodzi się w ogólnie pojętą ludowość. Akcja „Propozycji” dzieje się w Australii i widać wyraźnie, że kraj ten jest głównym bohaterem opowieści. Przyroda, otoczenie ma ogromny wpływ na to, co dzieje się na ekranie i właśnie dlatego jest wyraźnie zaznaczona przez twórców. Jest to prawdopodobnie pierwszy western, w którym przedstawia się środowisko, ale i kulturę oraz obyczaje kraju z taka dbałością. Zaskakująca jest jedna scena, kiedy podczas karania chłostą jednego z więźniów, przyglądający się temu tlum gapiów zostaje powoli obłażony przez ogromną ilość much. Na ubraniach publiki ciężko dojrzeć wolną przestrzeń, bo po całym materiale leniwie przechadzają się całe zastępy much. Owady te widoczne są ciągle. W wielu ujęciach widać je latające nad głowami bohaterów. Oprócz tego, że takie widoczki stanowią niesamowity niuans i dokładniej charakteryzują tę istotną dla opowieści naturę, to dodatkowo podkreślają tezę twórców o braku postaci pozytywnych. W końcu muchy ciągnie do gówna, a każdy bohater jest nim przepełniony po uszy. Drugim bardzo ciekawym motywem jest poświęcenie wątków pobocznych na przedstawienie stosunków między białymi a Aborygenami. W ogóle napisy początkowe (pełne zdjęć z epoki, na których przedstawieni są właśnie Aborygeni w różnych sytuacjach) nastrajają na historię o rasizmie i sytuacji australijskich autochtonów, które to tematy pojawiają się, ale nie na zasadzie rozpoczęcia dyskusji na dany temat, a zbudowania klimatu i glębszego scharakteryzowania świata, w którym toczy się akcja. Hillcoatowi udało się tak świetnie opisać środowisko, że nie starczyło mu energii, by dopracować główny wątek. Najważniejszym i jedynym głównym minusem „Propozycji” jest nieciekawa historia. Fabuła jest prosta i mało angażująca. W ogóle twórcy w pierwszych minutach tak dobrze opisali postaci, że ich późniejsze działania są nie tyle czytelne, co przewidywalne. Dlatego finał pozbawiony jest napięcia, którego brak jest kompletną wtopą zarówno scenarzysty, jak i twórcy. Balladowe przesłanie też staje się oczywiste zbyt wcześnie, na szczęście interpretacja wspomnianych wielkich czynów jest w dalszym ciągu ciekawa. „Propozycja” to kawał brudnego i surowego kina, które momentami niepotrzebnie zwalnia i posiłkuje się filozoficznymi wtrętami, które już kilka westernów pogrążyły (patrz: „Blueberry” Jana Kounena). Świetne są jednak zdjęcia. Bardzo dobre jest też aktorstwo. Ray Winstone i Danny Houston w wysokiej formie. Świetny Guy Pearce, choć z widoczną trudnością biorący na swoje barki główną rolę. Genialny John Hurt, który po raz kolejny udowadnia, że na aktorską emeryturę się nie wybiera. Swoją pracę widowiskowo też wykonuje David Wenham, który ma wyraźny talent i parcie na aktorskie wyzwania. Jedynie Emily Watson powtierdza, że już jakiś czas temu weszła do szufladki i chyba jest jej tam dobrze, bo cały czas gra takie same spokojne, zapłakane i niewinne kobietki. „Propozycja” ma świetnych większość składowych, ale te najważniejsze nie robią wrażenia. Nick Cave prawdopodobnie napisał zbyt długi kawałek, którego nie dał rady nagrać i dlatego postanowił nakręcić film. Dobre, ale bez rewelacji.  |  | ‹Bangkok Loco› |
W tym roku cykl Nocne Szaleństwa zapowiadał się strasznie mizernie. W zeszłym roku Takashi Miike, dwa lata temu Peter Jackson, a jeszcze wcześniej Shinya Tsukamoto. Repertuar był bardzo zachęcający, nawet jeśli każdy kolejny film okazywał się kompletnym niewypałem. Festiwal Era Nowe Horyzony 2006 jest pozbawiony najlepszego cyklu poprzednich lat, a przynajmniej prezentowane tam produkcje absolutnie mnie nie zainteresowały. No może nie wszystkie, bo jedna zapowiadała się doskonale. „Zwariowana rock′n′rollowa komedia z dziesiątkami nawiązań od najsłynniejszych dziełe popkultury. Siły dobra i zła walczą o potężny magiczny instrument – „Bębny Bogów”. Na czele sił zła – Ringo Starr” – w festiwalowym repertuarze tak opisano tajwański film, „Bangkok Loco”. Jest więc rock′n′roll, jest absolutne szaleństwo, jest Ringo Starr i ogrom innych surrealistycznych motywów. „Bangkok Loco” to zwariowana parodia, w której forma jest tak samo idiotycznie-śmieszna, jak i treść. Tajwańczycy mają spory dystans do siebie i rzeczywistości, potrafią śmiać się z siebie i z tematów powszechnie zakazanych (genialny żart z ptasiej grypy), ale są jeszcze zbyt chaotyczni i zapominają, że przy tworzeniu parodii też potrzebne jest racjonalne myślenie, a nie tylko emocje. Zabawne szaleństwo przeradza się bowiem w irytującą farsę, a żarty zaczynają ulatniać się bez kontroli i tracą docipny sens. Im dalej w las, tym gorzej. Ostatnie kilkanaście minut to już tylko powielanie żartów z początku filmu, które z kolei często powielają żarty z parodii amerykańskich. Pornchai Hongrattanaporn ma na szczęście świetne pomysły, których w kinie jeszcze nie było. Wypuszczane kółeczka dymu zamieniające się w okrągłe chrupki z dziurkami, znakomite wstawki muzyczne, świetne podpisy określające bohaterów i mistrzowskie pomysły na ujęcia subiektywne (widok z ucha, wnętrza ust). Fabuła też jest ogromną zaletą „Bangkok Loco”, bo jest nieprzewidywalna i przede wszystkim niestreszczalna. Akcja rozwija się tak szybko, że ciężko coś napisać o samej treści poza tym, że jest kompletnie po-rą-ba-na. W czasie seansu i po późniejszych rozmowach z widzami zauważyłem bardzo ciekawe zjawisko. Przez większośc czasu cała sala się śmiała i biła brawa, natomiast później okazało się, że ci sami ludzie nie oglądali filmów Zuckerów i Wayansów, bo uważają je za prostackie. W rzeczywistości ostatni „Straszny film” przebija „Bangkok Loco” o kilka klas, więc albo zetknąłem się z wyraźnym dowodem na hipokryzję, albo żarty z parodii tajwańskich ocenia się innymi kategoriami. Konstsatacja jest przykra, bo uważam, że jednak bliższa prawdy jest ta hipokryzja. W Ameryce i Azji bąki puszcza się przecież w taki sam sposób.
Cykl: Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty Miejsce: Wrocław Od: 20 lipca 2006 Do: 31 lipca 2006
Tytuł: Propozycja Tytuł oryginalny: The Proposition Reżyseria: John Hillcoat Scenariusz: Nick Cave Obsada: Richard Wilson, Noah Taylor, Guy Pearce Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Australia, Wielka Brytania Data premiery: 2006 Czas projekcji: 104 min. Gatunek: western Ekstrakt: 60%
Tytuł: Bangkok Loco Tytuł oryginalny: Tawan young wan yoo Reżyseria: Pornchai Hongrattanaporn Scenariusz: Sompope Vejchapipat Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Tajlandia Data premiery: 2006 Czas projekcji: 98 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 50% |