Podczas przelotu na Lastway załoga zdążyła przywyknąć do nowej sytuacji i kolegów, choć nie bez pewnych tarć. – Jest taki… wojskowy – Quincy wyznała Ky trzeciego dnia podróży. – Wszystko wypucowane na glans. – Ky nie musiała pytać, o kogo chodziło: oczywiście o Gordona Martina. – Uważam, że zbyt ostro obchodzi się z tym chłopcem – ciągnęła Quincy. Tym chłopcem był Jim Hakusar, który utrzymywał, że ma dwadzieścia trzy lata. – Wczoraj przez kilka godzin na czworakach szorował podłogę tylko dlatego, że zapomniał wziąć prysznic. – Nic mu nie będzie – stwierdziła Ky. – Złagodniałaś względem Jima? – Bynajmniej. Zgadzam się, że potrzebuje szkolenia. Ale Martin… – On jest wojskowym, Quincy, tyle że byłym. Taki miał zawód. Nie możesz oczekiwać, że zmieni się w ciągu jednej nocy, a prawdę mówiąc, dla mnie lepiej, że to on odpowiada za Jima, a nie ja. – Przeciągnęła się. – Czy on cię niepokoi? To znaczy: Martin? Quincy pokręciła głową. – Raczej nie. Co prawda, nie chce, żebyśmy zwracali się do niego po imieniu – dość dziwne, wszyscy tak do siebie mówimy – ale nie próbuje wydawać nam rozkazów, ani nic takiego. – Sądzisz, że Jim kiedykolwiek wyrośnie na astronautę? Jak mu idzie nauka? – Może. Niezbyt dobrze. Martin uważa, że nie przykłada się zbytnio, ale ja zaczynam zastanawiać się, czy kiedykolwiek korzystał z pomocy naukowych. Wypytywałam go o szkołę i nie wyglądało mi na to, żeby w podstawówkach Belinty stosowano oprogramowanie uczące, z którego my korzystamy. – Mamy coś takiego na pokładzie? – Załoga dysponowała biblioteką, umożliwiającą dokształcanie się. – Sprawdzę – obiecała Quincy. – Przepraszam… nie wpadłam na to wcześniej. – Jeśli mamy, to zorientuj się, czy mogłoby mu pomóc – poleciła Ky. – Widziałam wyniki testów – zajmuje najniższą możliwą pozycję na skali. Jeśli ma z nami zostać, musi być kimś więcej, niż popychadłem. Alene zaakceptowała Martina jako nowego szefa załadunków – wcześniej mówiła Ky, że nie chce obejmować tego stanowiska – lecz i ją czasami raził jego rygoryzm. – Oczekuje codziennej inspekcji – powiedziała. – Gary nigdy tego nie robił, a miał przecież wieloletnie doświadczenie. – W tych okolicznościach również mógłby tego chcieć – odparła Ky. – Martin posiada doświadczenie zarówno w ochronie, jak i zaopatrzeniu; chce zapewnić nam bezpieczeństwo. – Z całego serca popieram bezpieczeństwo – zapewniła ją Alene. – I naprawdę nie mam nic przeciwko dodatkowej pracy. Jako, iż Jim wykonuje lwią część brudnej roboty, zastępcy głównego ładowacza pozostaje niewiele do zrobienia. Taki ma chyba… sposób bycia. – Czy jest niegrzeczny? – Nie. Ale zauważam, że powstrzymuje się przed wydawaniem mi rozkazów w stylu, w jakim zwraca się do Jima. – Daj mu trochę czasu – poradziła Ky. – Przynajmniej sam się powstrzymuje. Ky nie miała zbyt częstego kontaktu z ich pasażerem na gapę. Zauważyła tylko, że potargana grzywa przeistoczyła się w jeża, zniknęło dotychczasowe przygarbienie, a twarz wygładziła się, nabierając bystrości i czujności. Zawsze był zajęty – kambuz i toalety lśniły, a podłogi były dokładnie pozamiatane. Co pięć dni prosiła Martina o raport z postępów i dowiadywała się, że „rekrut” rozwija się, choć powoli. – Na szkoleniu z prawdziwego zdarzenia poszłoby szybciej – oświadczył. Siedział wyprostowany i Ky musiała walczyć z chęcią przybrania postawy „na baczność”. – Tutaj, na statku, gdzie nie ma innych rekrutów, z którymi mógłby się porównać, może oszukiwać sam siebie, iż daje z siebie wszystko. Przypuszczam, że sama to pani pamięta z Akademii. – Owszem – przytaknęła. Współzawodnictwo napędzało ją równie mocno, jak zwierzchnicy. – Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy cywilami, nie wojskowymi. Rzecz w tym, że tacy chłopcy potrzebują dyscypliny, albo nigdy nie przestaną uciekać się do wymówek. Zawsze mają w zanadrzu jakiś wykręt; wykorzystają każdą sztuczkę, by uniknąć pracy. Nie są źli, tylko gruboskórni i uparci. Niemniej dostarczony przez głównego inżyniera software również okazał się bardzo pomocny. – Będę zadowolona, jeśli zdołasz zrobić z niego porządnego, kompetentnego astronautę – oznajmiła Ky. – Tylko nie zniszcz czegoś, co mogłoby okazać się dla nas użyteczne. Martin roześmiał się. – Zajmę się nim. Nie złamię go, obiecuję. Jest jednak jeszcze jedna sprawa. – Spoważniał. – Musimy zastanowić się nad zabezpieczeniami na czas dokowania. Zapoznałem się z dostarczonymi mi procedurami bezpieczeństwa i stwierdzam, że są absolutnie niedostateczne. Mamy szczęście, że na pokładzie nie znalazła się druga załoga, złożona z pasażerów na gapę, ani kilotona materiałów wybuchowych. Ten ustęp o zaufaniu pokładanym w lokalną policję… – Jestem pewna, że masz już jakieś pomysły – zasugerowała Ky. – Czy nadają się do zaprezentowania? – Prawdę mówiąc… – Wyciągnął kilka dużych wydruków. – Mógłbym zapisać je na kostce, ale czasami łatwiej jest zobaczyć to w takiej postaci. Możemy poskładać coś z posiadanego sprzętu, ale wciąż potrzeba nam lepszych czujników i to w dużej ilości. Przyjrzała się diagramom. – Mówimy o zabezpieczeniach militarnych, prawda? Pokiwał głową. – Z posiadanych przez nas okruchów informacji wynika, że w kilku miejscach robi się naprawdę niespokojnie, a my możemy wynurzyć się z hiperprzestrzeni w samym środku działań wojennych. Nie wystarczą nam cywilne systemy, przeznaczone do ochrony przed drobnymi złodziejaszkami. Przejrzałem listy przewozowe – ładunki, których nie możemy dostarczyć na Leonorę, zawierają komponenty potrzebne nam do stworzenia podstawowej sieci ostrzegawczej, o jakiej mówię. – Nie możemy zerwać plomb – zaprotestowała Ky. – To wbrew polityce firmy, nie mówiąc już o przepisach. Skrzywił się. – Polityka… nie działa w czasie wojny, madame. Czyż nie powiedziała pani, że Leonora uniemożliwia nam dokonanie dostawy? Co oznacza przepadek cargo, nieprawdaż? – Niedokładnie – odparła Ky. – W takich przypadkach to sędzia musi ustalić, czy możemy sprzedać ładunek i złożyć pieniądze do depozytu dla jego nadawcy, czy zatrzymać zysk dla siebie. Nie znam przepisów, zezwalających nam na zerwanie plomb i wykorzystanie powierzonego ładunku dla własnych celów. – Nikt nie zawlecze do więzienia kawałków, jakie z nas zostaną, gdy ktoś dostanie się na statek – stwierdził Martin. – To prawda, ale… ile możesz zdziałać bez wykorzystania cargo Leonory? – Zależy, jak bardzo pozwoli mi pani uszczuplić magazynek części zamiennych. – Przyjrzyjmy się temu jeszcze raz – zaproponowała Ky, pochylając się nad schematem. – Hm. Czujniki ruchu, podczerwień… – Madame, wiem, że uczyła się pani na Akademii wojskowej, ale jak wiele czasu poświęcono tam zagadnieniom zabezpieczeń? – Niewiele – przyznała. – I bardzo różniło się od tego, co zastaliśmy na poligonie. Powiedziano nam, że dowiemy się tego później, po ukończeniu szkoły. – Cóż, tutaj jest brudno i ubogo. Do zapewnienia bezpieczeństwa takiemu statkowi i załodze w opisanych mi sytuacjach, potrzebne będą trzy rzeczy. Sprzęt – czujniki umieszczone w odpowiednich miejscach. Oprogramowanie, które we właściwy sposób zinterpretuje napływające dane. Oraz procedury bezwzględnie przestrzegane przez wszystkich. Nie chcę nikogo obrazić, ale nie dysponuje pani załogą złożoną z wojskowych. Ci ludzie nie nawykli do dyscypliny, wykraczającej poza wykonywanie swoich zadań. Mam rację? – Owszem – przyznała. – Przysłuchiwałem się ich rozmowom o tym, jak spędzają czas w porcie. Wchodzą i wychodzą, odwiedzają portowe knajpy i kawiarenki, wykonują zadania, robią zakupy… – Tak, to zupełnie normalne – przytaknęła Ky. – I…? – No cóż, madame, dla mnie jest to równie normalne jak wyjście na zewnątrz i nie oglądanie się za siebie. Ktoś próbuje panią zabić i zniszczyć statek. Co oznacza, że nie możemy pozwolić sobie na takie swobodne wałęsanie się. Mogę uzupełnić braki w sprzęcie i oprogramowaniu – o ile otrzymam odpowiednie środki – lecz pani również musi ustalić pewne procedury, regulujące zachowanie się załogi w najbliższym porcie. – Masz na myśli procedury ograniczające ich poruszanie się. – Poruszanie się, rozmowy, wszystko. To nie będzie łatwe; będą uważać, że są ostrożni, zostawiając w systemie bezpieczeństwa dziury tak wielkie, że przemaszerowałbym przez nie z plutonem żołnierzy. – Skoro jest to najtrudniejsze zadanie, to uważam, że powinniśmy zacząć właśnie od niego – uznała Ky. – Jaką broń macie na pokładzie? – Dwa pistołuki Mehar i kilka noży – odparła. – Oraz to, co masz przy sobie. – To? – Rozchylił tunikę i wyciągnął matowoczarny pistolet. Ky zauważyła, że kładąc go na stole, ani razu nie skierował lufy w jej stronę. – Jedenaście milimetrów, Broń Standardowa; wyprodukowany na Slotter Key na licencji Bascome’a. Odpowiada standardom, choć został wykonany na indywidualne zamówienie. – Przekrzywił głowę, patrząc na nią. – Pani nie ma broni? Spodziewałem się czegoś innego. – Opuszczałam Slotter Key w pośpiechu – wyjaśniła Ky. – Broń była wówczas ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam. Ale po Sabine… – Słyszałem, że zabiła pani dwóch buntowników – powiedział. – Mogę wiedzieć, jak pani tego dokonała bez broni? – Z kuszy – odparła. – A dokładnie: z pistołuku Mehar. Buntownicy mieli noże, ale żadnej broni dystansowej; najemnicy dopilnowali tego. – Aha. Pistołuk to zupełnie dobra broń na statku. Nie uszkodzi kadłuba, ani nawet grodzi. Zalecałbym jednak, madame, uzbrojenie się przy najbliższej nadarzającej się okazji. – Na Lastway powinny być jakieś sklepy z bronią – stwierdziła. – Mógłbym coś dla pani wybrać – zaofiarował się. – Tak byłoby bezpieczniej. – Nie, dziękuję. Jeśli mam jej używać, to chcę dokonać wyboru samodzielnie – odrzekła. Brwi Martina powędrowały w górę, więc dodała: – Wiesz, umiem strzelać. Nauczyłam się w domu i na Akademii. A teraz, jeśli przygotowałeś zarys procedur, to możemy przejrzeć je i zacząć szkolić załogę. – W tej chwili, madame. A biorąc pod uwagę brak broni, dorzucę jeszcze podstawy samoobrony. Część z nich może załapać. – Skinął głową i opuścił kajutę. Powrót do przestrzeni w układzie Lastway przebiegł bez zakłóceń; Sheryl wyskoczyła z hiperprzestrzeni dalej od planety, niż zazwyczaj, starając się jak najmniej hałasować. Skaner podjął pracę po kilku minutach i Ky sprawdziła ansible Lastway, prosząc o „aktualne wiadomości handlowe z całego sektora”. Nie spodziewała się zbyt wiele, lecz pół godziny później otrzymała spory pakiet danych. blokada łączności wciąż zagraża handlowi – głosił nagłówek. Z artykułu wynikało, że w ciągu kilku godzin w wielu systemach zamilkły ansible, zakłócając nie tylko łączność, lecz również handel. Liczne układy planetarne – na liście widniała również Leonora – zamknęły się przed przybyszami. ISC rozpoczęło naprawy jednocześnie w centrum i na obrzeżach swojego systemu komunikacyjnego, dzięki czemu Lastway utrzymywało niezakłóconą łączność z dwoma innymi systemami. ISC nie ogłosiło, co odkryło, informując jedynie, że „trwają prace nad możliwie jak najszybszym przywróceniem sprawnego i niezawodnego systemu łączności”. Slotter Key było jednym z systemów „nadal niedostępnych”, podobnie jak Belinta i Leonora. Ky przewinęła listę. Następny nagłówek zaparł jej dech w piersiach. imperium vattów upada. Wyświetliła artykuł. Drugi największy międzygwiezdny przewoźnik w kwadrancie, z siedzibą na Slotter Key, stał się obiektem serii niszczycielskich ataków na statki i personel. Kataklizm zawitał nawet na ich ojczystą planetę, gdzie wysadzono w powietrze magazyny i plantacje tiku, jak również rodową posiadłość, w której śmierć poniosło wielu członków rodziny. W obliczu ucieczki klientów bankructwo firmy zdaje się być nieuniknione… Ky długo wpatrywała się w tekst. Corleigh zbombardowane? Dom, w którym dorastała… ogród, basen, wyłożony chłodnymi płytkami taras, wygodne pokoje… zniknęły? Jej rodzina… jej wiecznie zajęta, krzątająca się matka? Bracia, kuzyni, jej tata? To niemożliwe. Nie mogą być martwi. To musiała być jakaś pomyłka. To nie miało żadnego sensu. Czemu ktoś miałby napaść w taki sposób na Vattów? Nie mieli wrogów – konkurentów tak, ale nie wrogów. Jej oddech przyspieszył. Spróbowała dowiedzieć się czegoś więcej, lecz autor wolał spekulacje na temat wpływu upadku Vattów na ceny przewozów i powodzenie konkurencyjnych firm. Jeszcze dwa inne artykuły wspomniały o atakach na Transport Vattów: jeden z Highdare, systemu w pobliżu centrum sektora, a drugi ze źródeł ISC. Wiele statków zostało zaatakowanych na stacjach orbitalnych, a dwa spóźniały się do portów przeznaczenia. Ubezpieczyciele uznali firmę za zbyt ryzykowną, a spedytorzy stronili od Vattów ze względu na brak polis. ISC wydało oświadczenie dementujące ich odpowiedzialność za ataki na Vattów: Jesteśmy przekonani, iż udział statku Transportu Vattów w wydarzeniach w systemie Sabine nie ma związku z tymi atakami… Stosunki ISC z Transportem Vattów oraz z członkami rodziny Vattów miały charakter wyłącznie biznesowy i nie były bliższe niż związki z innymi naszymi klientami. Ky wpatrywała się w oświadczenie. Czyli ktoś jeszcze uznał, że te wydarzenia były rezultatem jej działań w systemie Sabine? A potem odrzucił ten pomysł? Mieli rację oni, czy jej obawy? Czy to jej wina? Oczami wyobraźni ujrzała sceny zniszczenia… płonący dom, eksplodujące biura, magazyny i przetwórnie ogarnięte pożogą… członkowie rodziny, których twarzy nigdy więcej nie ujrzy… Nie. To nie pomoże jej w sprzedaży ładunku i zapewnieniu bezpieczeństwa załodze i statkowi w przestrzeni Lastway. Mogli przeżyć, przynajmniej część z nich. Musiała tak myśleć; wyobrażanie sobie najgorszego tylko ją sparaliżuje. Przejrzała resztę pakietu, skupiona na „tu i teraz”. Przesłała ceny Martinowi i Arlene oraz Quincy. Dwie godziny później Kontrola Ruchu Lastway zapytała ich, czy są tutaj jedynie przelotem, czy podchodzą do stacji. – Podchodzimy – odparła Ky. – Miejcie świadomość, że jednostki Vattów objęte są specjalnym nadzorem – powiadomiła ich Kontrola Lotów. – Proszę o wyjaśnienie – rzuciła Ky. – Jak długo lecieliście? – usłyszała w odpowiedzi. Podała datę według kalendarza uniwersalnego. – Aha. Czyli nic nie wiecie o sytuacji? – Jakiej sytuacji? – zapytała Ky. Co powiedzą? Co zrobią? – Transport Vattów padł ofiarą zmasowanych ataków i powiadomiono nas, że anulowano polisy ubezpieczeniowe statków. Personel Vattów jest zagrożony, a zwłaszcza członkowie rodziny. Milicja Lastway zrzeka się odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo i zaleca wyjątkową ostrożność oraz wynajęcie dodatkowej, prywatnej ochrony… – Czy dokują u was jakieś statki Vattów? – zapytała Ky. – Nie. Jesteście pierwsi, odkąd wszystko się rozpadło. – Kontroler ruchu westchnął głośno. – Kogo tak rozwścieczyliście? – Nie wiem – odparła. – Byłam w podróży. Co słyszeliście? – Tuziny plotek, lecz nic pewnego – odpowiedziała Kontrola. – Jeśli zawiniecie tutaj, możecie mieć kłopoty ze swobodnym poruszaniem się i musicie liczyć się z koniecznością dokonywania opłat w gotówce – linie kredytowe Vattów zostały zawieszone. – Jeśli tutaj nie zawinę, zabraknie mi powietrza – odparła Ky. – Wobec czego wpuśćcie mnie do środka. – Wasz wybór – stwierdziła Kontrola. – Przygotujcie depozyt w wysokości ośmiuset kredytów w gotówce; pobierze go Kontrola Imigracyjna. |