Czego potrzeba do stworzenia dobrej komedii romantycznej? Przede wszystkim zakochanej pary z komediowym potencjałem: Jego i Jej.  |  | ‹Sztuka zrywania› |
On: Gary, leniuch, pracujący jako przewodnik po Chicago. W tę postać wciela się Vince Vaughn, który należy do wymierającego gatunku naprawdę zabawnych aktorów komediowych. Solo jest doskonały (pokazał to np. w „Mr. i Mrs. Smith”), ale w duecie z dobrym partnerem sprawdza się jeszcze lepiej. Na swojej drodze spotkał Owena Wilsona, aktorsko idealnie przystającego, i wspólnie ożywili nawet tak przewidywalną komedię jak „Polowanie na druhny”. Przypomnieli o starej komediowej zasadzie, że dobry duet to podwójny potencjał. Łagodnie rzecz ujmując, wspaniałe scenariusze nie zdarzają się w tym gatunku szczególnie często, więc taka dobrana, płodna komediowo para jest w dzisiejszym kinie na miarę złota. W „Sztuce zrywania” mamy zatem prześmiesznego Vince’a Vaughna, któremu boleśnie brakuje równie wdzięcznej drugiej połówki. Nie ma kto skończyć zaczętego przez niego żartu, nie ma kto na jego dowcipne spojrzenie odpowiedzieć równie dowcipnym. I tu dochodzimy do Niej. Ona: ma twarz Jennifer Aniston i sposobem kreacji przypomina Rachel z „Przyjaciół”. Bo Jennifer Aniston niezależnie od tego w jaką rolę się wciela, czy w niebezpieczną uwodzicielkę w „Wykolejonym”, czy w zrezygnowaną ekspedientkę w „The Good Girl”, zawsze gra tak, jakby myślami była na planie popularnego serialu. Po raz kolejny dostajemy serię znanych min, grymasów i gestów, utwierdzając się w przekonaniu, że wdzięk serialowej Rachel nie sprawdza się w pełnometrażowych kinowych produkcjach. Vince potrafi sobie poradzić samodzielnie, bez Owena Wilsona, i jest komiczny nawet w pojedynkę. Jennifer, aby nas rozśmieszyć, niezbędna jest pozostała piątka telewizyjnych „Przyjaciół”. „Sztuka zrywania” to w dużej mierze amerykański odpowiednik naszego słodkiego „Tylko mnie kochaj”. Tylko bez blond dzieciaka. Bo casus Aniston to nic innego jak nasz rodzimy przypadek Macieja Zakościelnego czy Agnieszki Dygant. W małych ramach telewizora jakoś sobie radzą, ale jak już się wypuści ich na plan prawdziwego filmu, wychodzą na jaw ich aktorskie braki. Po prostu nie działają na dużym ekranie, zero czaru, za grosz wdzięku. I choćby nie wiadomo jak Vince Vaughn się starał i jak bardzo jego starań by nie doceniać, partnerkę tym razem ma wyjątkowo chybioną. Co zatem w zwyczajnej, letniej komedyjce jest najśmieszniejsze? To, że skojarzenia z „Tylko mnie kochaj” nie są jedynym polskim akcentem pojawiającym się w „Sztuce zrywania”. W tej cieniutkiej, bazującej na zgranym pomyśle komedyjce najśmieszniejsze są sceny z udziałem postaci o swojsko brzmiącym nazwisku Grobowski, w którą właśnie wciela się Vince Vaughn. Aktor na ekranie dumnie paraduje w podkoszulkach z nadrukiem „Polish and proud” lub Orłem Białym w koronie. Dla nas to dodatkowy śmiech i przyjemność, jaką nieczęsto jesteśmy rozpieszczani przez zachodnie produkcje. Kto by pomyślał, że polskie akcenty będą kiedyś ratować amerykańskie komedie romantyczne od zupełnej marności?
Tytuł: Sztuka zrywania Tytuł oryginalny: The Break Up Reżyseria: Peyton Reed Zdjęcia: Eric Alan Edwards Scenariusz: Jeremy Garelick, Jay Lavender Obsada: Jennifer Aniston, Vince Vaughn, Joey Lauren Adams, Jason Bateman, Vincent D'Onofrio, Jon Favreau, Cole Hauser, Justin Long, Keir O'Donnell Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 4 sierpnia 2006 Gatunek: komedia Ekstrakt: 40% |