Przedostatni dzień. Jeszcze tylko jutro i można wrócić do domu. Tak na serio, to już jestem w domu, ale długa podróż i inne przedziwne sytuacje (poznanie Kobiety Życia i wysoka temperatura) opóźniły trochę pisanie relacji. Krótki odpoczynek jednak trochę dał i dlatego dzisiaj, ze zdwojoną energią, opis trzech filmów w zupełnie innych klimatach. Obiecałem trzy i są trzy. Jutro będą dwa, prawdopodobnie największe hity minionego festiwalu. Dzisiaj dwa filmy wielkich reżyserów, których nikt jednak nie oczekiwał z nadmiernymi wypiekami na twarzy, a także jeden głośny tytuł mało znanego twórcy. Różne produkcje, różny odbiór i różne zdanie na temat każdego z nich. Rozstrzał może i nie jest ogromny, ale na pewno zauważalny. A już jutro „Lot 93” i „Wiatr buszujący w jęczmieniu”, które to tytuły powinny miłośników kina przyprawić o palpitację serca. Włączać więc rozruszniki, czytać a po skończeniu czekać do jutra.  |  | ‹Iberia› |
Kolejny muzyczno-taneczny eksperyment Carlosa Saury. Prawie 100-minutowy seans wypełniony jest po brzegi serią tańców inspirowanych muzyką kompozytora Isaaca Albeniza. Całość robi momentami wrażenie. Każda kolejna prezentacja utrzymana jest w innym stylu i świetnie wyreżyserowana. „Iberia” można spokojnie nazwać wielkim scenicznym widowiskiem. Saura zebrał najsłynniejszych muzyków i tancerzy, by pomogli mu w zrealizowaniu planu. Prawdopodobnie wszystkie sztuczki i całą gamę umiejętności artystów doceni tylko znawca, ale i kompletny dyletant będzie mógł parę razy przytrzymać swoją opuszczoną ze zdziwienia szczękę. Popisy uczestników z „Tańca z gwiazdami” to małe piwo, kiedy patrzy się na to, co wyczyniają hiszpańscy mistrzowie. Nie jestem specjalistą, więc nie potrafię nazwać tych wszystkich genialnych figur i oszałamiających ruchów smukłych tancerzy i pięknych tancerek, a mogę tylko napisać, że często robią piorunujące wrażenie. Prężą się, podskakują, wyginają jak plastelina i rozciągają lepiej od Van Damme’a. Nigdy nie pociągało mnie oglądanie popisów tanecznych, ale tutaj parę razy wypsnęło mi się szczere „wow!”. Największa pochwała nie należy się jednak bohaterom „Iberii”, a jej reżyserowi. Carlos Saura idealnie czuje taniec i muzykę, a jego talent choreograficzny tylko uświęca wizję. Film nie jest zwyczajną pokazówką umiejętności hiszpańskich artystów, a udaną próbą opowiedzenia kilku historii za pomocą właśnie tańca i muzyki. Kilka „teledysków” to szczyt możliwości inscenizacyjnych, czerpiących często ze sztuki performensu. Takich wizualnych majstersztyków nie ma może tutaj zbyt wiele, ale ta garstka pozwala trochę odetchnąć od monotonii. Poza wieloma zaletami, „Iberia” jest też niestety monotonna. Miło popatrzeć na świetnych tancerzy, posłuchać przyjemnej muzyki i podziwiać momentami genialną choreografię, ale wysoki poziom nie utrzymuje się przez cały seans, a niektóre „scenki” są dodatkowo do siebie podobne. Wiadomo, że „Iberia” jest bardzo hermetycznym filmem, jeśli w ogóle filmem, dlatego na pewno nie da się go ocenić obiektywnie, jeśli w ogóle obiektywizm istnieje. Jest to po prostu produkcja skierowana do miłośników tańca i takich, którym w duszy coś gra. Absolutni przeciwnicy może docenią, ale to raczej mało prawdopodobne.  |  | ‹Paradise Now› |
Pod względem formy i stylu opowiadania historii „Paradise Now” blisko do wczesnych produkcji Spike’a Lee. Te same długie i powolne jazdy oraz częste najazdy na skrywające emocje twarze bohaterów, a także zestawienie absolutnie przeciętnych osób z jakimś wielkim wydarzeniem całkowicie zmieniającym ich życie i osobowość. W ogóle w „Paradise Now” wyczuwa się taki – jakby to głupio nie zabrzmiało – osiedlowy czy miastowy luz, który u twórcy „Jungle Fever” jest nagminny. Bohaterowie siedzą sobie na złomowisku, palą faję wodną i popijają zimną herbatkę. Czas płynie, a oni zdają się niczym nie przejmować. Wkrótce jednak okazuje się, że ci sami wyluzowani kolesie są przyszłymi zamachowcami samobójcami. Hany Abu-Assad, podobnie jak Spielberg w „Monachium”, nie wartościuje. Nie przedstawia czarnej czy białej rzeczywistości, a korzysta z wielu odcieni, nawet tych cieplejszych. Wbrew pozorom „Paradise Now” nie jest przytłaczającym filmem, a przesłanie może zostać zrozumiane na kilka sposobów, w tym ten najbardziej pozytywny. Reżyser w kilku dialogach brnie w patos, ale ogólnie film jest pozbawiony nadmiaru górnolotnych treści. Zaskakujące jest przede wszystkim to, że znalazło się tu miejsce na dość niespodziewane wstawki humorystyczne. Moim osobistym faworytem jest scena, kiedy dwóch głównych bohaterów nagrywa swoje ostatnie życzenia w siedzibie terrorystów/walczących o wolność (skreślić w zależności od preferencji), a ci podczas tego multimedialnego testamentu zajadają w najlepsze bogato nafaszerowane pity. Jest to oczywiście bardzo gorzki typ humoru, ale samo użycie dowcipu wskazuje, że przy poruszaniu takich tematów potrzebna jest jakaś żartobliwa – nawet odrobinę bolesna – odskocznia i wpływa to korzystnie na odbiór obrazu. Pomijając wszystkie elementy fabularne, „Paradise Now” jest świetnie zrealizowanym filmem. Świetne zdjęcia, zawodowe i całkowicie umotywowane prowadzenie kamery oraz porywające aktorstwo są widoczne na pierwszy rzut oka. Reżyser zna się na swoim rzemiośle i dlatego tym bardziej szkoda, że nie zrezygnował z kilku niepotrzebnych i obniżających wartość całości dialogów. Gdyby nie ta drobna wpadka, to „Paradise Now” mógłby się stać klasykiem kina światowego, a tak jest wyłącznie świeżym i ciekawym spojrzeniem na temat terroryzmu.  |  | ‹Bracia syjamscy› |
Louis Pepe i Keith Fulton są moimi mistrzami za zrobienie jednego z lepszych dokumentów wszech czasów. Zakochałem się w „Lost in La Mancha” i z niecierpliwością czekałem na kolejne dzieła genialnego duetu. Spotkał mnie wielki zawód, bo nie dość, że „Bracia syjamscy” dziełem nie są, to i z trudem bronią się przed byciem kompletną żenadą. Ten fabularny debiut wcale taki fabularny nie jest, bo to dramat stylizowany na dokument. Opowieść o zespole muzycznym z lat 70., w którego skład wchodzili bliźniacy syjamscy zrośnięci brzuchami, jest utrzymana w konwencji dokumentu, co powoduje, że historię można odebrać jako prawdziwą i rzeczywistą. Nie jest to jednak nic dziwnego, bo Pepe i Fulton są przecież ekspertami we wspomnianym gatunku i perfekcyjnie korzystają z jego wyznaczników i cech charakterystycznych. Fakt, że fabuła jest wyssana z palca nie jest na pewno pozytywem i nie pomaga samemu filmowi. Treść jest miałka i nużąca, a postaci – nie licząc złączonych brzuchami braci - mało ciekawe. Rejestrowanie rzeczywistości najwyraźniej lepiej wychodzi reżyserskiemu duetowi, niż pseudo-artystyczne konfabulowanie. „Braci syjamskich” można zobaczyć wyłącznie po to, by zobaczyć jak można bawić się konwencją, ale raczej nie ma sensu wgłębiać się w całość. Film Fultona i Pepe sprawdziłby się lepiej jako krótkometrażowa etiuda, bo do długiego metrażu niezbędny był lepszy scenariusz, bardziej angażujący i zawierający choć odrobinę dramaturgii. Dziwne, że nie zawiera, bo twórcy potrafili w swoich dokumentach zaakcentować ważniejsze punkty i stworzyć ciekawy ciąg przyczynowo-skutkowy. Tutaj jakby zapomnieli, w czym tkwiła ich magia. Nie zmienia to jednak mojego, do nich, podejścia, pod warunkiem, że ich następny film będzie pełnoprawnym dokumentem.
Cykl: Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty Miejsce: Wrocław Od: 20 lipca 2006 Do: 31 lipca 2006
Tytuł: Iberia Reżyseria: Carlos Saura Scenariusz: Carlos Saura Obsada: Sara Baras, Antonio Canales, Manolo Sanlúcar Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Francja, Hiszpania Czas projekcji: 99 min. Gatunek: musical Ekstrakt: 60%
Tytuł: Paradise Now Reżyseria: Hany Abu-Assad Scenariusz: Hany Abu-Assad, Bero Beyer Obsada: Kais Nashef, Ali Suliman Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Francja, Holandia, Izrael, Niemcy Czas projekcji: 90 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70%
Tytuł: Bracia syjamscy Tytuł oryginalny: Brothers of the Head Reżyseria: Keith Fulton, Louis Pepe Scenariusz: Brian W. Aldiss, Tony Grisoni Obsada: Harry Treadaway, Luke Treadaway, John Simm Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas projekcji: 90 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 30% |