powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LVIII)
sierpień 2006

Prawo odwetu
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dokładnie tak określają ich inne systemy. Zgadza się. My również nazywamy tak cudzych kaprów, gdy napadną na nasz statek. Niemniej, kapitanie Vatta, w pewnych sytuacjach każdy rząd potrzebuje armii – tajnej, nieoficjalnej, której zawsze można się wyprzeć. Straż obywatelska, kaprzy, łowcy nagród, najemnicy – ktoś, kto wykona brudną robotę, od której zawsze można się odciąć, gdyby coś poszło źle.
– Ale… to jest głęboko niewłaściwe. – Mówiąc to, miała świadomość, jak naiwnie i niedojrzale zabrzmiały jej słowa. Konsul Inosyeh nie wyśmiał jej, ani nawet się nie uśmiechnął.
– Z pewnością nie jest to rozwiązanie idealne – stwierdził. – W najlepszym razie, takie metody powinny być zarezerwowane na nieliczne, wyjątkowe okazje. Niemniej ze względów ekonomicznych, Slotter Key oraz kilka innych układów planetarnych wprowadziły ten sposób finansowania kosmicznej policji. Z pewnością wyobraża sobie pani wynikłe z tego problemy dyplomatyczne. Zagarnięcia niewinnych statków, spory o dowody winy, tego typu sprawy. W Kodeksie Handlowym Rada Kupiecka wprowadziła rozróżnienie pomiędzy piratami a kaprami, którzy zobowiązani są, na przykład, stosować się do takich samych zasad traktowania więźniów, jak najemnicy. Od dziesiątków lat kaprzy zapewniają jedyną kosmiczną policję, a kupcy wolą ich od prawdziwych piratów.
– Powinna istnieć policja kosmiczna z prawdziwego zdarzenia – orzekła Ky. – Różne systemy z pewnością potrafią razem…
– Jak dotąd, nie doszły do porozumienia – odparł konsul Inosyeh. – Najbliższe tej formacji są siły zbrojne ISC, które nie występuje jednak przeciwko piratom, chyba że tamci zaatakują ich bezpośrednio, a poza tym, nie patrzą z sympatią na czynione przez systemy próby łączenia sił. A teraz najważniejsze: kompanie kupieckie, w tym część znanych pani, wzięły udział w tworzeniu flotylii kaperskiej, oddając na ten cel ułamek własnej floty. Strata na powierzchniach ładunkowych wyrównywana jest z łupów. Siły Kosmiczne zwykle oddelegowują własnego oficera – zawsze na największy statek lub do grupy okrętów – by miał na wszystko oko. Służby dyplomatyczne otrzymują zaś listę kaprów działających w ich rejonach, na wypadek, gdyby konieczny był kontakt z nimi.
Wbrew początkowemu niesmakowi na myśl o kaprach, Ky wyobraziła sobie siebie na takim statku – niemal równie dobrym, jak prawdziwy okręt bojowy – strzegącą flotyllę kupiecką Slotter Key przed piratami. Może wcale nie było to aż takie złe.
– Jak pani widzi, potrafię wyobrazić sobie przyczyny napaści na Slotter Key, nawet nie biorąc pod uwagę ataku na ISC. Zirytowaliśmy mnóstwo ludzi, nie tylko nasze potencjalne cele.
– Czy wśród kaprów znajdują się również… uch… statki Vattów?
– Nigdy nie figurowały na żadnej otrzymanej przeze mnie liście – odparł konsul. – Sądzę, iż podczas tworzenia sił kaperskich przyjęto zasadę, iż co najmniej jeden przewoźnik ma nie brać w tym udziału, by jego nieskazitelnie kryształowa reputacja mogła stanowić przykrywkę dla pozostałych. – Kwaśny głos konsula aż ociekał sarkazmem. – Nie znam całej historii, lecz wygląda na to, że to Vattowie zostali wybrani na nieskalaną owieczkę w pstrokatym stadzie. – Przyjrzał się jej uważnie. – Rozumiem, że nie miała pani o tym pojęcia.
– Nie – odparła Ky. Niemniej, w świetle tego, co usłyszała, nabrały sensu pewne reakcje, z jakimi spotkała się na Sabine i tutaj. Jak również tamten naszpikowany modułami elektronicznymi model okrętu wojennego, przesłany jej przez starszego sierżanta MacRoberta przed jej wylotem ze Slotter Key. Jeśli będziesz potrzebować pomocy – napisał w liście, a przecież służył w Siłach Kosmicznych. Musiał wiedzieć o kaprach; z pewnością usiłował umożliwić jej kontakt z nimi. Czemu jednak ojciec nic jej nie powiedział. Przecież musiał o tym wiedzieć?
– Cóż… teraz powinna to pani wiedzieć. W wielu sektorach spotka się pani z wrogością i podejrzliwością, a obecny spór Vattów z rządem tylko pogorszy sytuację. Nie przypuszczam, żeby miała pani w załodze doświadczonych weteranów?
– Nie – odparła Ky. – Mój ojciec myślał, że wysyła mnie z banalnie prostą misją; wybrał załogę doskonale znającą statek.
– Potrzebuje pani ludzi, którym będzie mogła zaufać, kapitanie. Najlepsze, co może pani teraz zrobić, to wynająć kilku tęgich zabijaków. Takich, na których będzie pani mogła polegać, zamiast wynajmować ochronę w każdym porcie.
A gdzie niby miałaby kogoś takiego znaleźć? I skąd miałaby pewność, że taki ktoś nie należy do spisku, mającego na celu zgładzenie jej? Musiał coś wyczytać z jej miny.
– W naszym przedstawicielstwie pracuje jeden strażnik bliski emerytury – oznajmił. – Może brakuje mu nieco ogłady, ale jest bardzo doświadczony i silny jak niedźwiedź. Mógłbym z nim porozmawiać, gdyby pani chciała.
W jej pamięci wciąż były żywe wspomnienia wydarzeń, do jakich doszło, gdy ostatnim razem chciała pomóc dyplomacie w potrzebie. Omal nie zginęła przez Caleba Skeldona. Czy teraz miała brać sobie na głowę kolejnego narwanego idiotę?
– Byłych żołnierzy charakteryzuje dyscyplina i trening – powiedział konsul, jakby czytając jej w myślach.
– Tak naprawdę, to potrzebuję specjalisty od załadunków – stwierdziła. – Kogoś dobrego w kupowaniu zapasów i nadzorze nad ładowaniem cargo.
– Zna się na tym – zapewnił ją Inosyeh. – O ile zaufa mi pani w świetle oficjalnego stanowiska naszego rządu.
Zdążyła już wyjść na idiotkę w oczach żony konsula. Musiała komuś zaufać, a Inosyeh zmarnował już lepsze okazje, by jej zaszkodzić.
– W takim razie proszę go zapytać – powiedziała. – Jeśli jednak wyrazi zgodę, będę chciała osobiście z nim porozmawiać.
– Oczywiście. I proszę pamiętać: odbyliśmy tę rozmowę rano, jak tylko przyleciała pani na planetę i zanim skontaktowałem się z moim rządem.
– Tak – potwierdziła Ky. Czuła się zobojętniała i wykończona. Co mogła zrobić z jednym małym, powolnym, nieuzbrojonym statkiem kupieckim? Jak miała ustalić, co się dzieje? – Hm… czy chce pan, żebym się stąd wyniosła?
– Teraz? Oczywiście, że nie. Jest noc, a pani nie nabrała jeszcze sił. Proszę się dobrze wyspać. Spodziewam się, że rano władze Belinty wymyślą, jak zapewnić pani bezpieczny powrót na statek. – Odepchnął podnóżek, wstał i przeciągnął się. – Muszę wziąć udział w nudnej kolacji, podczas której będę udawał, że nic się nie stało, a pani nadal jest bohaterką, za jaką wszyscy tutaj ją uważają. Po powrocie porozmawiam z naszym pracownikiem – będzie na służbie – pani zaś może spotkać się z nim rano.
Ky była pewna, że nie zaśnie. Przez jakiś czas błądziła myślami, potem jednak zmęczenie wzięło górę. Następnego ranka na tacy ze śniadaniem znalazła notatkę od konsula, że sierżant Martin chciałby z nią porozmawiać przed jej wyjazdem oraz że ma zarezerwowane miejsce na promie odlatującym o 10:15 czasu lokalnego.
Sierżant Gordon Martin był wysokim, barczystym mężczyzną o siwiejących, jasnych włosach i szarych oczach, przypominających zmrożone kamyki. Choć nie miał na sobie munduru, każdy rozpoznałby w nim wojskowego po postawie, minie i zachowaniu. Ky zerknęła na papiery, które jej wręczył – był młodszy, niż sądziła, miał doświadczenie zarówno w zakupach, jak i ochronie, i tylko podsumowanie raportów sprawnościowych sugerowało, dlaczego odchodził na emeryturę w tak młodym wieku. Ani słowa o nieuczciwości czy kradzieży, jedynie „nagminna niesubordynacja”. Szczególnie utkwiło jej w pamięci zdanie jednego z jego byłych dowódców: „Ten człowiek nie wie, gdzie kończy się inicjatywa, a zaczyna monstrualna głupota”. Obrzuciła go spojrzeniem.
– Nie oczekuję awansu, kapitanie – stwierdził. – Jestem zbyt niezależny.
– Nie potrzebuję narwanego pistoletu – odparła. – Miałam już takiego i omal przez niego nie zginęłam.
– Nie jestem narwanym pistoletem, madame. Wiem, do której opinii pani nawiązuje. Oficer, który ją wydał, wolał raczej dopuścić do obrabowania magazynu, niż przyznać się, że zaufał niewłaściwemu cywilowi. Ja tylko uderzyłem wyżej, kiedy nic nie zrobił. – Twarz przeciął mu skąpy uśmiech. – Pani nie mógłbym ominąć, bo znajduje się na czubku piramidy dowodzenia.
Wbrew sobie odpowiedziała mu uśmiechem.
– Czy konsul mówił panu, że zostałam napadnięta, a mój statek zaatakowany? Nie mam zbyt bezpiecznej koi do zaoferowania.
– Tak jest, madame… kapitanie. Z przyjemnością zapewnię bezpieczeństwo pani i statkowi. Poza tym, potrzebuje pani doświadczonego speca od ładunków, jak rozumiem?
– Tak. Mój główny ładowacz został zabity podczas ostatniej podróży; jego zastępca jest świetny, ale brakuje mu doświadczenia w zakupach. Do tej pory robił to Gary.
– Zajmowałem się zaopatrzeniem zarówno tutaj, jak i w innych miejscach.
– Prom odlatuje za półtorej godziny – powiedziała Ky. – Nie mam pojęcia, jak się tam dostać…
– Zajmę się tym, jeśli sobie pani tego życzy, madame.
To było czyste szaleństwo. Niemniej w tym solidnym, ewidentnie doświadczonym mężczyźnie było coś takiego, co pozwoliło jej odzyskać pewność siebie po utracie łączności z siedzibą Vattów. Absolutnie nie wyglądał też na kogoś oczekującego ratunku – chociaż raz nikt nie zarzuci jej chęci przyjścia komuś z pomocą.
– Nie spóźnijmy się na prom – rzuciła. – Miło mieć pana w zespole.
Podróż na Stację Belinta na pokładzie rządowego promu zaopatrzeniowego okazała się tak nudna i pozbawiona jakichkolwiek wydarzeń, jak tego oczekiwała. Otoczona przez policyjną ochronę i z Martinem u boku bez przeszkód przebyła korytarze stacji i dotarła do doku, a po chwili na pokład statku.
Nie zastała tam oczekiwanego spokoju, tylko chaos i napięcie, panujące w okupującej mesę grupce najwyraźniej przerażonych i rozgniewanych ludzi.
– Nie zostaję – perorował właśnie Riel Amat, jej główny pilot. – Nie zmusisz mnie do tego. To zbyt niebezpieczne.
– Nie możesz odejść! – rzuciła chrapliwie Quincy, jak gdyby zaschło jej w gardle od długiego mówienia.
– Co się dzieje? – zapytała Ky. Jej załoga odwróciła się gwałtownie w jej stronę. Zauważyła, że Martin zajął pozycję przy grodzi, osłaniając ją przed Rielem.
– Kapitanie… – Riel zaczerwienił się, ale brnął dalej. – Ja już po prostu nie mogę. Wcześniej było źle, ale teraz ktoś omal nie wysadził statku. Nie zniosę tego. Na stacji twierdzą, że do systemu zmierza statek Pavrati. Chcę się na niego przenieść.
Quincy zmierzyła wrogim spojrzeniem Martina.
– Kto to jest?
– Nasz nowy główny ładowacz i szef ochrony – odrzekła Ky. – Potrzebujemy kogoś, kto zajmie się bezpieczeństwem statku… poznajcie Gordona Martina. Były żołnierz Sił Kosmicznych, obecnie w stanie spoczynku. Ma również doświadczenie w zakupach. – Obróciła się do Riela. – Nie wiem, czy wiesz, ale urwała się łączność ze Slotter Key. Coś się dzieje i nie wiadomo, czy w najbliższym czasie przyleci tu jakiś nasz statek.
– Nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę zostać na tym statku, a Pani nie może mnie do tego zmusić.
– Ja mogę zająć się pilotowaniem, kapitanie – zaofiarował się Lee. Nie zauważyła go wcześniej; w odróżnieniu od reszty załogi, siedział rozluźniony na ławce. – Ja zostaję.
– Kto jeszcze chce odejść? – spytała Ky.
– Gdyby był inny statek – zaczęła Sheryl Donster, nawigator – chciałabym przesiąść się na niego. Ale nie ma. A nie mam ochoty zostawać na tej stacji; już raz nas na niej zaatakowano. Czyli raczej zostanę…
– Zebranie załogi za godzinę – zarządziła Ky. – Powiem wam, co wiem. W międzyczasie zajmijcie się przygotowaniami do startu. Riel, chcę spotkać się z tobą w mojej kabinie.
– Madame? – odezwał się tkwiący pod ścianą Martin.
– Mamy ochronę policji. Alene, gdybyś mogła pokazać sierżantowi, jak dostać się do zapisów o cargo… a przy okazji, Quincy, czy policja oddała nam brakujący ładunek?
– Nie. Powiedzieli, że jest im potrzebny.
– Nie tak bardzo, jak nam. Pogadam z nimi po rozmowie z Rielem. Jak wiesz, Quincy, chciałabym odlecieć stąd jak najszybciej.
Riel pomaszerował za nią do kajuty. Pomimo milczenia bił od niego uparty sprzeciw.
– Usiądź – zaczęła Ky, gdy już sama zajęła miejsce za biurkiem. Przysiadł na brzeżku drugiego. – Posłuchaj, Riel: wiem, że się boisz i rozumiem to. Masz powody przyjmować, że moje towarzystwo jest niebezpieczne i faktycznie może tak być. Zanim jednak postanowisz zmienić statek, musisz wiedzieć, co wiem na temat ogólnej sytuacji.
– To bez znaczenia – oświadczył.
– Możliwe, że nie ma to znaczenia, ja jednak poczuję się lepiej, kiedy mnie wysłuchasz. – Rozluźnił się lekko, a Ky kontynuowała. – Rozmawiałam właśnie z kwaterą Vattów o próbie sabotażu, kiedy urwała się łączność. Wtargnięcie zabójców do Gildii Kapitańskiej uniemożliwiło mi połączenie się bezpośrednio z ojcem. Później – oceniamy, że jakieś sześć godzin – konsul rozmawiał ze Slotter Key, gdy zamilkły tamtejsze ansible. Nie działają do tej pory. Konsul nie wie, czy jest to efekt takiego samego ataku, jaki miał miejsce na Sabine, czy chodzi o coś zupełnie innego. Ze strzępków informacji, jakie zdążył uzyskać wynika, że albo ktoś ma coś przeciwko ISC, Slotter Key i Vattom, albo dziwnym zbiegiem okoliczności kilku ktosiów ma jakieś żale, którym postanowili dać wyraz w tym samym czasie. Pierwszą możliwość uważam za bardziej prawdopodobną. Służyłeś w Siłach Kosmicznych, tak?
– Tak, ale… nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. W życiu nie widziałem walki.
– A masz jeszcze może jakieś kontakty w Siłach Kosmicznych? Albo przysługi do oddania?
– Nie – odparł z naciskiem Riel. – Ja tylko… chcę wykonywać swój zawód. Nie potrzebuję takich wzruszeń.
– Mam nadzieję, że ci się powiedzie – stwierdziła Ky. – Zatwierdzę wypłatę dla ciebie i możesz odejść.
– Zaraz? – Spojrzał na nią.
– Zaraz. Skoro nie lecisz, nie musisz uczestniczyć w odprawie, a my będziemy zajęci przygotowaniami do startu. Natychmiast skontaktuję się z bankiem. Pzygotują wypowiedzenie dla ciebie. Pod warunkiem, że jesteśmy ci winni tylko pensję… choć z drugiej strony mamy sytuację kryzysową, zamierzam więc wypłacić ci za jeden miesiąc ekstra. Tata zbeszta mnie za to później.
– To jest… bardzo wspaniałomyślne z pani strony. Nie wiem, czy powinienem…
– Nie sprzeczaj się, Rielu. To moja decyzja. A teraz spakuj się, ja zaś zadzwonię do banku.
Autoryzacja przelewu zajęła moment. Ky udała się na mostek, gdzie Lee i Sheryl przechodzili procedurę przygotowania do startu.
– Naszym celem nadal jest Leonora, kapitanie?
– Nie jestem pewna. Wytycz kurs, Sheryl. Do punktu skoku dzieli nas kilka dni, podczas których mogę jeszcze zmienić zdanie. Lee, o której możemy zacząć odliczanie?
– W gruncie rzeczy o dowolnej. Życzą sobie jedynie powiadomienia z półgodzinnym wyprzedzeniem. Na tej stacji nie ma zbyt wielkiego ruchu.
– Do tego czasu Riel powinien zdążyć opuścić statek. – Im szybciej znajdą się w przestrzeni, tym lepiej. Połączyła się z Quincy. – Jak wygląda sytuacja?
– Od wczoraj pozostajemy w stanie czuwania, kapitanie. Jesteśmy gotowi do startu i – zanim zapytasz – owszem, w pełni zaopatrzeni.
– Świetnie. Skontaktuję się z władzami stacji. Niech Beeah upewni się, że Riel opuścił statek, dobrze?
– Nie powinien był odejść – oświadczyła Quincy. – Twój ojciec mu ufał…
– Ja już nie – stwierdziła Ky. – Nie chcę mieć pilota z musu. – Quincy głośno parsknęła. – Niech Beeah upewni się, że odszedł.
– W porządku.
Uzyskanie od dowódcy stacji pozwolenia na start odbyło się dokładnie tak szybko, jak Ky oczekiwała – najwyraźniej lokalne władze z przyjemnością stracą Gary’ego Tobai z oczu. Ky poinstruowała Crown & Spears, by przelali jej pieniądze na konto na Lastway. Leonora była tylko przystankiem; nie powinna potrzebować tam zbyt wielkich środków finansowych. Ponownie spróbowała połączyć się z tatą poprzez zabezpieczoną konsolę pokładową. KONTAKT NIEMOŻLIWY – to wszystko, co uzyskiwała, niezależnie od wybieranego numeru.
Gary Tobai wysunął się z doku. Brama stacji zamknęła się, wypuszczając pozostałe wokół statku powietrze. Lee wystartował gładko. Napęd wewnątrzukładowy uruchomił się bez zarzutu, a ona raz jeszcze objęła dowodzenie nad własnym statkiem w przestrzeni.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.