W pomieszczeniu unosił się znajomy zapach tropikalnych kwiatów, upojny i korzenny. Kwiatowy ornament na pościeli, toaletce z niską ławeczką i abażurze lampy. Ściany barwy bladej brzoskwini z delikatnym, kremowym paskiem. Ky leżała oparta o stertę poduszek, zastanawiając się, gdzie była. Ostatnie, co pamiętała, to Gildia Kapitańska… ludzie w maskach z pistoletami… policja… wtem wszystko do niej wróciło w nagłym rozbłysku przypomnienia. Zamrugała. Była pewna, że nie przebywała w więzieniu. Nigdy przedtem nie widziała tego pokoju, lecz znajoma z dzieciństwa woń sugerowała przedstawicielstwo z jego ogrodem pełnym pochodzącej ze Slotter Key roślinności. Zanim zdążyła pomyśleć o sięgnięciu po stojący na stoliku nocnym komunikator, ktoś otworzył drzwi ramieniem i do środka weszła postawna kobieta w kwiecistej tunice. Postawiła przy łóżku tacę i zaczęła zestawiać z niej talerze z jedzeniem. – Och, jak to dobrze, że już się obudziłaś. Pewnie zastanawiasz się, gdzie jesteś i co się stało – odezwała się kobieta. – W przedstawicielstwie Slotter Key. Chce rozmawiać z tobą lekarz, konsul i policja Belinty. Tak przy okazji: jestem Carla, a ty powinnaś wykorzystać ten czas na najedzenie się i nabranie sił przed rozmowami. Polecenie lekarza. – Nalała jej herbaty do filiżanki. Ky usiadła, wzięła filiżankę do ręki i napiła się gorącego płynu. – Powiedz mi, co się stało w Gildii Kapitańskiej – poprosiła Ky. – Na piętrze. – Bolą mnie stopy – stwierdziła Carla, ignorując pytanie. Usiadła w wyściełanym fotelu i zzuła buty. – Nie powinnam rozmawiać z tobą o tym, co się stało; moje zadanie, to upewnić się, że wstałaś i zjadłaś posiłek. – Odchyliła głowę na oparcie i westchnęła. Ky przyglądała się jej przez chwilę, po czym sięgnęła po pasztecik. Już chciała go ugryźć, gdy nagle znieruchomiała. Niezależnie od tego, co wydarzyło się po ostatnim momencie, który pamiętała, ktoś usiłował ją zabić i to nie raz, lecz dwukrotnie, wliczając próbę przemycenia na statek ładunku wybuchowego. A teraz miała jeść i pić wszystko, co jej podadzą? Odstawiła filiżankę. Zadzwoniła o spodek i wtedy kobieta – Carla – otworzyła oczy. – Przepraszam… mogę ci coś podać? – Skąd mam wiedzieć, że jesteś tym, za kogo się podajesz? – Słucham? Po odrzuceniu kołdry Ky przekonała się, że miała na sobie cudzą koszulę nocną. Nigdy nie posiadała stroju w barwach lawendy i zieleni, a poza tym, ta była o wiele za obszerna. Przez chwilę kręciło się jej w głowie, zaraz jednak odzyskała jasność myśli. – Twierdzisz, że to przedstawicielstwo Slotter Key… – Tak, oczywiście. Gdzież indziej mogłybyśmy być? – A ty… pracujesz tutaj? Kobieta wyprostowała się, a na jej policzki wystąpiły rumieńce. Obrzuciła Ky wrogim spojrzeniem. – Jestem żoną konsula – oznajmiła. – Carla Maria Inosyeh. Ky poczuła, że się czerwieni. – Tak mi przykro – wyjąkała. – Nie było pani… to znaczy, nie spotkałyśmy się na kolacji. – Byłam niedysponowana. – Niecierpliwemu poruszeniu fotela towarzyszył skłon kobiety, szukającej swoich butów. – I zanim zapytasz: owszem, to jest moja sypialnia i masz na sobie moją koszulę nocną. Jak słyszałam, twoje rzeczy zostały skradzione. – Przepraszam – rzuciła Ky. – Nie wiedziałam… jestem kompletnie zagubiona… próbowali mnie zabić i obawiałam się, że… Oblicze kobiety złagodniało. – Przypuszczam, że to w pełni zrozumiałe. Jak słyszałam, był to bardzo dziwny dzień. Może jednak powinnaś zobaczyć się teraz z Parinem – moim mężem, konsulem. Będę musiała powiedzieć mu potem, że udało mi się wystraszyć groźnego kapitana Vattę. – Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę drzwi. Herbata musiała zacząć działać; Ky poczuła napływ sił. – Zaczekaj – poprosiła. – Wierzę ci. Proszę, zostań i usiądź, a ja coś zjem… – Ponownie wzięła pasztecik i ugryzła go. Był przepyszny. – Skoro nalegasz – mruknęła Carla ze szczerym uśmiechem na twarzy. – Mąż opowiadał mi o twojej wyprawie na Sabine. Wiadomości o tamtejszej wojnie były przerażające. Nie potrafię wyobrazić sobie, jak ktoś mógł zniszczyć platformy ansiblowe. – Podniosła wzrok, jakby mogła przebić nim dach i dosięgnąć ansibla Belinty. – To było straszne – zgodziła się Ky, przeżuwając kolejny pasztecik, tym razem z mięsem. Z każdym kęsem czuła się coraz lepiej. – Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś miałby wysadzać ansible w powietrze – dodała Carla. – To tylko rozjusza ISC, a Parin zawsze powtarza, że są klejem spajającym galaktykę. Ky pokiwała głową z ustami pełnymi jedzenia. – Podali w wiadomościach, że pojmali cię najemnicy. – Tak – odparła Ky, wycierając usta. – Podejrzewam, że właśnie dlatego ktoś usiłuje mnie teraz zabić. W odwecie. – Uznała, że jeszcze jeden pasztecik nie zaszkodzi i wzięła go z talerza. – Widzę, że czujesz się lepiej – zauważyła Carla. – Wracają ci kolory. Twoje ubranie zostało wyprane, o ile czujesz się na siłach, żeby opuścić łóżko. – Tak – stwierdziła Ky. – Czuję się… wciąż jednak chciałabym wiedzieć, co się stało. Czy ja po prostu… zemdlałam? – Trucizna dotykowa – wyjaśniła Carla pełnym satysfakcji tonem kogoś, kto wie o czymś niezwykłym. – Ten policjant, który był z tobą, padł na oczach mojego męża jak ścięte drzewo; ty zbladłaś i zrobiłaś się szara. Tak mówił Parin. – Trucizna dotykowa! Oprócz strzelaniny? – Tak. Nie zostawili nic przypadkowi, tak właśnie ujął to konsul. Przeniknęła przez rękawiczki, jakby ich w ogóle nie było. – Ky przypomniała sobie, jak policjant otwierał szuflady, podnosił prześcieradła i dotykał wszystkich powierzchni. – Potem znaleźli zwiniętą w kłębek kapę, wciśniętą do kubła na śmieci. Też była cała pokryta trucizną. Padło trzech policjantów. Ty tylko usiadłaś na łóżku – trucizna nie przeniknęła całkowicie przez ubranie. Antidotum zadziałało bardzo szybko; skończyło się na kilkugodzinnej utracie przytomności. Lekarz zajmuje się teraz pozostałymi. – Czy złapali zabójców? – Nie. Oczywiście, szukają ich, lecz z wyjątkiem tego, którego zastrzeliłaś, cały gang rozpłynął się w powietrzu. – Czy z moim statkiem wszystko w porządku? I z załogą? Czy coś się tam stało? – Nic im nie jest – odparła Carla. – Żadnych ataków na orbicie, a loty promowe zostały zawieszone, żeby zamachowcy nie mogli dostać się na górę. W garderobie obok jest konsola łączności. Na rozmowę z tobą czeka policjant; zapewnili konsula, że nie zamierzają już cię aresztować. Kiedy ich koledzy ucierpieli od trucizny, uznali, że zastrzelenie jednego ze zbirów wcale nie było takie złe. – Muszę połączyć się ze statkiem. Czy możesz zatrzymać tego policjanta na parę minut? – Pewnie – odrzekła Carla. – Przecież jesteśmy na terytorium Slotter Key. – Mrugnęła okiem. – Ubierz się – strój znajdziesz za tamtymi drzwiami. Jak było do przewidzenia, Quincy była przerażona rozwojem sytuacji i chciała, żeby Ky natychmiast wracała na orbitę. – Jestem tutaj bezpieczna – odparła Ky. – Obiecuję, że nie zamierzam wychodzić na zewnątrz. Wiesz, że zawiesili połączenia promowe. – Owszem, ale ty… nie możesz załatwić czarteru? – Raczej nie, najwcześniej jutro. Nie masz zastrzeżeń do ochrony policyjnej w dokach? – Podwoili posterunki – poinformowała ją Quincy. – Myślę, że jesteśmy bezpieczni. Ale ty… – Nic mi nie jest – powtórzyła Ky. – Połączyłam się z kwaterą Vattów, zanim to się stało… – Czy powinna powiedzieć Quincy, czy to tylko pogorszyłoby sprawę? – Wygląda to na zagrożenie o charakterze ogólnym; przekażę ci szczegóły po powrocie na statek. A skoro już utknęłam tutaj na kilka dni, to równie dobrze mogę rozejrzeć się za jakimś ładunkiem. – Ładunek! Gra idzie o twoje życie! Nawet nie waż się wyściubić nosa z ambasady! – Nigdzie nie pójdę. Mogę prowadzić rozmowy stąd. Konsul pomoże mi wszystko załatwić. Nie powiem, żebyś się nie martwiła, ale przynajmniej złap trochę snu. Quincy prychnęła i rozłączyła się. Przesłuchujący Ky policjant miał równie poważną minę, jak jego koledzy, których zdążyła spotkać wcześniej. – Jesteśmy przekonani, że była pani niewinną ofiarą zamachu i zabiła w obronie własnej – oświadczył. – W świetle naszego prawa jest to dopuszczalne, poza tym zabitym okazał się mężczyzna, którego chcieliśmy aresztować w związku z innymi zarzutami. Oszczędzimy na kosztach procesu. Mimo to, nie możemy zgodzić się na pani swobodne przemieszczanie się po mieście, ani dalszy pobyt w przedstawicielstwie Slotter Key. – Nie mogę ukrywać się tutaj całą wieczność – zaprotestowała Ky. – Mój statek jest zagrożony… – Możemy zapewnić pani ochronę i bezpiecznie przetransportować na orbitę – oświadczył policjant. – Lecz przedłużanie pobytu… Jak rozumiemy, szukała pani ładunku do przewiezienia… – Nie w obliczu zamachu na mnie i próby sabotowania statku. Chcę stąd odlecieć najszybciej, jak to możliwe. Gdybym z jakichś powodów musiała tutaj pozostać, poprosiłabym konsula o pomoc w poszukiwaniu cargo, jeśli jednak wolno by mi było zaraz odlecieć… – Czy czuje się pani wystarczająco dobrze, by podróżować? – Tak – potwierdziła Ky. – Lekarz zaleca dwudziestoczterogodzinną obserwację, lecz noc powinna wystarczyć. – Może czarter promu… oczywiście, sprawdzilibyśmy załogę… – Brzmi dobrze – orzekła Ky. Towary, które do tej pory obejrzała, tłumaczyły ujemne saldo Belinty w wymianie handlowej. Po wyjściu policjanta rozważała udanie się na poszukiwanie konsula, postanowiła jednak jeszcze chwilkę odpocząć – znów poczuła się dziwnie. Położyła się na pościelonym łóżku. Po jakimś czasie przebudziła się i przekonała, że ktoś przykrył ją robionym na drutach szalem i postawił na stoliku nocnym kolejną tacę. Z czajniczka z herbatą unosiły się obłoczki pary. Ky nie była zanadto głodna. Borykała się z reakcją organizmu na wydarzenia dnia. Złość na pracownika poczty wydawała jej się teraz wielce odległa w czasie, zupełnie jakby przydarzyło się to komuś innemu. Ktoś próbował wysadzić w powietrze jej statek. Ktoś próbował ją zabić. Coś wydarzyło się w trakcie jej rozmowy z kwaterą główną Vattów. Musiała uznać te wydarzenia za powiązane ze sobą, a jedyne, co była w stanie wymyślić, to zemsta grupy przestępczej, do której należeli Paison i Kristoffson, za zabicie ich. Podskoczyła na dźwięk poruszającej się klamki, zaraz jednak rozluźniła się na widok konsula. Wszedł do środka i zamknął drzwi. – Jak się pani czuje? – zapytał. – Znacznie lepiej – odparła. – To dobrze – stwierdził i westchnął. Nie rozchmurzył się. Ścisnęło ją w żołądku. – Coś nie tak? – zapytała. – Utraciliśmy kontakt ze Slotter Key – odparł konsul Inosyeh i usiadł ciężko na krześle. Przypomniała sobie nagle, że chciała zadzwonić do taty, lecz przerwali jej zabójcy. – Całkowicie? – upewniła się. Zaschło jej w gardle. – Tak. Wygląda na to, że coś się stało z ich ansiblami. Nie wiem, czy ta sytuacja przypomina Sabine… – głos mu zamarł. Ky obserwowała jego twarz – wpatrywał się w dłonie. – Co jeszcze? – zapytała w końcu, kiedy nie podnosił głowy. – Jest… jeszcze jeden problem. Przed utratą kontaktu zameldowałem o napaści na panią – absolutna rutyna; zrobiłbym to samo w przypadku każdego mieszkańca Slotter Key, który ucierpiał w bójce w barze – i usłyszałem coś, co mną wstrząsnęło. – Przerwał. Ky czekała. – Vattowie zawsze pozostawali w dobrych stosunkach z rządem. Z pewnością doskonale o tym pani wie. Oczywiście, miało miejsce wsparcie finansowe, lecz poza tym pani firma cieszy się znakomitą reputacją w międzygwiezdnym handlu. Stąd wszelkiego rodzaju pomoc, uprzywilejowana pozycja – jakkolwiek by to określić. Ponadto, polubiłem panią osobiście, od naszego pierwszego spotkania. Z przyjemnością oczekiwałem na obiad w pani towarzystwie. – I…? – ponagliła go Ky, kiedy znowu zamilkł. Podniósł na nią wzrok. Miał ponurą minę. – Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn dokonał się zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Na najwyższym szczeblu. Według słów mojego przełożonego, Vattom nie należą się już żadne przywileje. „Pozbądź się jej” – powiedział. „Nie wolno ci mieć nic wspólnego z Vattami.” Zaszokowana Ky tylko wpatrywała się w niego. – Co… Potrząsnął głową. – Nie wiem, kapitanie. Zażądałem odpowiedzi, lecz dowiedziałem się jedynie, że sytuacja się zmieniła, a ja mam wykonywać polecenia. Wskazałem, że jest pani chora i nieprzytomna, a pani życiu zagraża niebezpieczeństwo. Usłyszałem, że mam pani wynająć pokój w hotelu. Cokolwiek się wydarzyło, przeraziło rząd. Podejrzewam, że coś zagraża tak im, jak i Vattom. – Westchnął i kontynuował. – Próbowałem dzwonić do innych znanych mi osób. Jedna z nich powiedziała mi, że krąży pogłoska o atakach na budynki Vattów, nie znała jednak żadnych szczegółów. Przy trzeciej rozmowie urwała się łączność. Poprosiłem policję, żeby sprawdziła nagrania z kabiny łączności w Gildii Kapitańskiej; stało się to sześć godzin po tym, jak przerwano pani połączenie z siedzibą waszej firmy. Sześć godzin. W tym czasie mogło się wiele wydarzyć… tak samo, jak w sześć minut, czy sześć sekund. – Podejrzewam, że za awarią ansibli stoją wrogowie ISC, nie mam jednak pojęcia, czy ma to coś wspólnego ze zmianą polityki wobec Vattów. – Na pewno – orzekła Ky. – Atak na ansible Sabine był z pewnością wymierzony w ISC, tak przynajmniej uważają oni. Jestem w stanie uznać, iż ludzie, którzy to uczynili, mają do mnie określone pretensje. Zabiłam dwóch z nich. Może to podwójny atak. Konsul Inosyeh pokręcił głową. – Nie ta skala działań. Zbrodniczy syndykat, chcący panią ukarać, owszem, mógłby nasłać zespół zabójców – choć raczej wynająłby jakiegoś miejscowego osiłka, żeby porachował pani kości w spelunce – ale nie pozbawiałby pani planety łączności ansiblowej. – Przerwał, a Ky pokiwała głową. Konsul podjął wywód. – Problem w tym, że wydano mi rozkaz, abym wyrzucił panią na ulicę. Nie zamierzam tego uczynić. – Spojrzenie, którym ją obrzucił, było pełne przekory. Ky patrzyła na niego w milczeniu. – Zamiast tego, odbędę małą podróż w czasie i przeprowadzę z panią rozmowę, która miała odbyć się przed tamtym połączeniem ansiblowym. Co oznacza, że już ją odbyliśmy. Gdyby ktoś się pytał, to miała ona miejsce rano. Czy to jest jasne? W tej chwili nic nie było jasne, lecz ciężar jego spojrzenia sugerował konieczność udzielenia odpowiedzi. – Tak… tak sądzę. – Świetnie. – Konsul Inosyeh odchylił się na krześle i przyciągnął sobie stopą podnóżek, by oprzeć na nim nogi. – Zamierzam podzielić się z panią tym, czym mógłbym, gdyby nie obecne instrukcje, ponieważ z mojego punktu widzenia jeszcze ich nie otrzymałem. A jeśli uzna pani, że to tylko dowodzi elastyczności dyplomatów, bardzo proszę zachować tę opinię dla siebie. – Przeczesał palcami włosy, mierzwiąc czuprynę. – Eee… tak, oczywiście. – Jak mogła kiedykolwiek uznać tego faceta z Północnego Wybrzeża za sztywnego i aroganckiego? – Ile pani wie na temat polityki zagranicznej Slotter Key, ze szczególnym uwzględnieniem zapewnienia bezpieczeństwa na szlakach kosmicznych? – To ostatnie mogło równie dobrze zostać napisane dużymi literami, z takim naciskiem to powiedział. – Po to właśnie mamy flotę kosmiczną – odparła szybko Ky. – Nasze Siły Kosmiczne są wystarczająco potężne, by odeprzeć… – umilkła, widząc jego minę. – Nie? – Zawsze zastanawiałem się, czego uczą kadetów – westchnął konsul Inosyeh. – Wie pani co, wszechświat funkcjonowałby znacznie lepiej, gdyby ludzie zwyczajnie mówili prawdę. Może pani uznać, że to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała z ust dyplomaty, ale naprawdę tak jest! – Mój ojciec zawsze powtarzał, że w handlu uczciwość jest lepsza od oszustw – stwierdziła Ky. – O ile chce się utrzymać stałych klientów. – Miejmy nadzieję, że ta uczciwość go nie zabiła – powiedział konsul. – W porządku. Oto, jak wygląda prawda. Slotter Key, nasze wspólne domostwo, jest powszechnie nielubiane za sposób, w jaki zapewnia sobie międzygwiezdne bezpieczeństwo. Ze względu na przeznaczane na nie środki, Siły Kosmiczne chronią jedynie nasz rodzimy system. Jeden układ słoneczny, trzy zamieszkane planety, kilka skolonizowanych satelitów i tak dalej. W charakterze systemu wczesnego ostrzegania utrzymujemy posterunki przy kilku pobliskich punktach skoków. Nie wysyłamy okrętów do innych systemów bez wcześniejszych, długich przygotowań – gdybyśmy po prostu tam wlecieli, nazwaliby to inwazją. Tak to zresztą określano. – Ale sądziłam… – Ky znowu zamilkła. Prawdę mówiąc, nic, czego jej uczono, nie zaprzeczało słowom konsula Inosyeha, który jednakowoż prezentował dosyć dziwną interpretację rzeczywistości. – Cóż więc powstrzymuje piratów przed napaściami na nasze statki handlowe? – To właśnie, kapitanie Vatta, jest przyczyną złej reputacji, jaką cieszy się Slotter Key. Nasz świat utrzymuje kaprów – prywatne, uzbrojone okręty, uprawnione przez rząd do ścigania i zwalczania nieprzyjaciół Slotter Key. Co w szerokim rozumieniu tego terminu oznacza każdego, kto utrudnia nam handel. Nie jesteśmy jedynymi, którzy tak postępują, lecz my wykorzystujemy to w najbardziej agresywny sposób. Wstrząs, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł lodowatej wody, odebrał Ky mowę. – Kaprzy! Przecież to… zwykli korsarze, tyle że ze świstkiem papieru w łapie! |