powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LVIII)
sierpień 2006

Więzień układu – część 8
Autor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
Wtedy doszło do bitwy. Uzbrojone okręty przeciwko cywilnym gwiazdolotom. Pierwsza kosmiczna bitwa w dziejach ludzkości, pierwsza wymiana ognia między statkami. Wilan znał ją ze szkolnych lekcji historii, lecz żaden nauczyciel niczego nie wyjaśniał, nie mówił jak to się skończyło. Coś powiedzieć należało, bo takiej rzeczy nie dałoby się ukryć, ale nie wspominano o przyczynach starcia, ani tego z czym dokładnie miałaby się ścierać Flota, skoro tylko ona posiadała uzbrojone okręty. Nikt nigdy nie mówił nic o stratach…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tajemnice
Wilan nie był pewien po co wciąż przychodził do baru. Towarzyszył zespołowi, rozmawiał, słuchał nowych plotek Rubia, nawet żartował, ale… To wszystko było tylko udawaniem. Czasem myślał, że przygotowuje się do tego, by za którymś razem wreszcie się upić, lecz to też nie było to.
Obiecał żonie, że zacznie wcześniej wracać do domu. Mógł to robić od kilku dni, nawet powinien, zważywszy na Arto, lecz wciąż przesiadywał tutaj. W końcu zrozumiał dlaczego. Choć było to właściwie niemożliwe, liczył w duchu, że znów spotka Dawta.
Desperacja? Zapewne. Buris mógł mieć swoje pomysły, lecz według Wilana tylko ten jeden wydawał się naprawdę sensowny. Z jakiegoś powodu ufał temu koloniście i wierzył, że…
A tam. Bzdura.
Czego się spodziewał? Że Dawt nagle stanie w drzwiach baru i coś zamówi? Minęło parę ładnych dni; jego powrót był tak samo prawdopodobny jak eksplozja głównego reaktora stacji czy uderzenie kontenera. Mimo to czekał. Lecz gdy to się stało, gdy Dawt rzeczywiście pojawił się w drzwiach baru, po prostu w to nie uwierzył.
Wilan siedział dokładnie naprzeciwko wejścia. Dawt nie mógłby go nie zauważyć. Ruszył prosto w jego stronę. Wilan, zamiast ucieszyć się ze spotkania, zaczął być podejrzliwy.
– No proszę! – zawołał ucieszony Dawt. – Miałem nadzieję, że może akurat…
– Więc jednak? – odparł. – Zacumowaliście do tej samej sekcji?
– Skądże znowu! Znowu jestem lądownikiem, w innej sekcji, ale zostawiłem kilka drobiazgów w starym hotelu. To ledwie dwa korytarze stąd. Idąc do kolejki międzysektorowej pomyślałem sobie, hej, a co mi szkodzi zajrzeć? I proszę bardzo! – rozłożył ręce. – Jednak się widzimy. To jak, mogę się przysiąść?
– Jasne – Wilan wyciągnął rękę w stronę krzesła. – Jak tam Ziemia?
Dawt dosiadł się po przeciwnej stronie stolika. Patrząc na niego Wilan uznał, że jednak nie spróbuje, że to taka sama ryzykowna głupota jak szukanie pomocy u Podziemia.
– A! Wspaniała! – Dawt uśmiechnął się. Wilan odruchowo pomyślał czy aby agent nie może się tak uśmiechać. – Zanieczyszczona, lecz wciąż wspaniała. Przynajmniej z góry – rozparł się na krześle. – Wil… szczerze mówiąc, nie lubię długów, nawet tych drobnych. Odlatuję, wracam, a wszyscy dłużnicy już od dawna krążą gdzieś w atmosferze. Liczyłem, że jeśli los zechce, oddam ci torebkę… Chyba że masz jakieś inne ziemskie zwyczaje w rękawie, co?
– Nic z tych rzeczy – jego uśmiech nawet jemu wydał się dziwnie gorzki. – Skoro musisz… To ty jesteś nadzianym astronautą.
Dawt zaśmiał się. Wystukał coś na pulpicie. Nie żałował impulsów.
– Więc, co nowego? Wysiadujesz tu w moim zastępstwie? Zmiana warty przy torebce?
Sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Może rzeczywiście przygotowywał się, by zacząć wciskać swoje problemy do torebki, jak stali bywalcy, którzy już dawno stracili nadzieję na poprawę losu? Rozejrzał się, poznając kilka smętnych twarzy, codziennie te same. Twarzy nie zwracających już uwagi na otoczenie.
To go otrzeźwiło. Aż tak źle jeszcze z nim nie było. Jeszcze nie.
– Dawt, przyjrzałeś się Układowi – powiedział, gdy automat przyniósł zamówienie. – Może nawet widziałeś wiadomości. Co o tym myślisz, jako kolonista?
– Co myślę? – Dawt skrzywił się. – A co tu jest do myślenia? Rząd nie lubi nas, my nie lubimy Rządu. Nic dziwnego. To wszystko, cała jego władza, powoli dobiega końca.
Tak nagłe i szczere stwierdzenie zdumiało Wilana. Prowokacja? A nawet jeśli, to co z tego? Każdemu wolno krytykować.
– Kończy się? – stwierdził. – Po ilości budowanych okrętów powiedziałbym co innego.
– A, kolejny dowód! To właśnie dlatego – Dawt pochylił się. Dźgnął stół wskazującym palcem, jakby chciał go weń wbić. – Utrzymanie tego draństwa wysysa z kolonii wszystkie siły. Jedna czwarta całej produkcji, nawet tu, idzie właśnie na Flotę. Potem my musimy to wszystko utrzymywać, u siebie.
– Nie będzie tak wiecznie. Kiedyś Flota zacznie redukować liczbę okrętów…
– Kiedy? – Dawt założył ręce i jeszcze bardziej wyciągnął się na krześle. – Na razie wciąż się powiększa, a my mamy tego dość. To żadna kosmiczna tajemnica, nawet ty o tym wiesz. Oni nie ustąpią, my nie ustąpimy, więc… Mówię ci, to się musi zawalić. Już się zaczyna. Nie runie szybko. Na pewno nie za naszego… no, przynajmniej nie za twojego życia, czy twoich dzieci, ale kiedyś się skończy. Gdy ludzie mają dość, nie pomogą nawet okręty.
Ja mam dość, uznał Wilan. Inni mają dość, a końca jakoś nie widać.
– Co zwykli ludzie mogą zrobić przeciwko okrętom?
– Co mogą? Pytasz, co mogą? – Dawt szczerze się zdziwił. – Nie słyszałeś o Absolomie?
– Mówi się o tym od lat – powiedział niechętnie. – Zamieszki, bunt, blokady, nic nowego. Mówią, że to wojna religijna. W czym ta rebelia miałaby coś zmienić?
– Rebelia? Wojna religijna?
Dawt uniósł się ze swojego miejsca. Ze złością klepnął otwartą dłonią o stół, skupiając na sobie uwagę wszystkich ludzi w barze. Ich spojrzenia nieco go uspokoiły.
– Nie wiem jakie bzdury opowiadają w wiadomościach, Wil ale… – usiadł i przyciszył głos. – Słuchaj… Od ponad dziesięciu lat Absolom jest niepodległą kolonią i Ziemia tę niepodległość uznała, oficjalnie i formalnie, na każdy możliwy sposób.
Równie dobrze Dawt mógłby powiedzieć, że Słońce właśnie zgasło. Niepodległa kolonia? Z początku mu nie wierzył, lecz Dawt mówił poważnie. Wilan mógł to sprawdzić. Obiecał sobie, że jak tylko wróci do domu, przeszuka dane sieci na temat Absolomu. Miał znajomych wśród kolonistów. Tam nikt nie kontrolował informacji, bez ziemskiej technologii było to niemożliwe. Musi tylko zaplanować sesję łączności…
– Rząd może mówić, że negocjacje trwają, ale jeśli chodzi o niepodległość, to jest to zwykłe kłamstwo. To początek końca Rządu i Floty. Wasza ochrona stacji zawsze się wścieka, gdy o tym mówimy, ale nic nie może zrobić, ani nam, ani wam. Póki tu nie trafiłem, nie rozumiałem dlaczego wy sami o tym nie mówicie, ale widząc jak tu żyjecie… – machnął ręką. – Mimo to, nie mogą nikogo zamknąć za mówienie prawdy. Nawet tutaj.
– Mogą utrudnić życie. Czepiają się o byle co, piętrzą kłopoty…
– Mogą. Ja przeżyję. Odlecę – popatrzył czujnie na Wilana. – Ty zostajesz. Będziesz tu, przed tą fasadą wolności i demokracji, a gdy zaczniesz o tym rozmawiać, przekonasz się jaka ona jest naprawdę. Zastanów się czy tego chcesz.
Wilan chwilę milczał. Czy chciał? Czy mógł tego chcieć, dla żony i syna?
– I tak po prostu… Niepodległa? – wydusił. – Co na to Flota?
– Flota? A co może zrobić? Absolom na swoją własną flotę. Dwa pancerniki, lotniskowiec i dwa krążowniki. W pełni uzbrojone, wyposażone i całkiem nowoczesne.
Słońce właśnie zgasło, a do doku podstawiono statek i ogłoszono, że każdy kto chce może na niego wejść i odlecieć. Kilku ludzi odwróciło się, przysłuchując się ich rozmowie. Wilan podejrzliwie rozejrzał się dookoła. Zbyt wiele ciekawych uszu skierowało na nich swoją uwagę, lecz Dawt zdawał się tym nie przejmować. Niemniej, zauważył jego niepokój.
– Przecież Drugie Prawo Kolonialne… – zaprotestował, ściszając głos. – Każdy statek zdolny podróżować między planetami musi być zarejestrowany… no i… posiadanie, budowanie i montowanie broni pokładowej na jakichkolwiek statkach nie podlegających bezpośrednio Flocie… jest nielegalne!
– Przede wszystkim, sama definicja broni jest bardzo… płynna. – Dawt z pewnym rozbawieniem, dumą, a może nawet zadowoleniem rozparł się na oparciu krzesła. – To zauważyli już starożytni. Emiter każdej skały to nic innego jak potężny laser. Czy z tego powodu Flota ma je zarekwirować? Wieki temu przestała być konsorcjum handlowo-transportowym. Gdy już posiądziesz broń i pokażesz, że nie zawahasz się jej użyć… Wtedy ta broń pozwala ci bronić prawa do jej posiadania. Jeśli Flota nie chce wojny, będzie negocjować. A wojny nie chce, bo za dużo by ją kosztowała. Ostatnio zbytnio się rozproszyła, właśnie przez zdarzenia na Absolomie.
Teraz Dawt mówił tak cicho, że nikt nie był w stanie nic usłyszeć. Jeden po drugim siedzący w barze ludzie odwracali się od nich, zawiedzeni. Wilan bał się kłopotów, lecz pomyślał o Lerszenie. Nie bał się mówić o wielu rzeczach, równie niewygodnych jak te o których wspominał Dawt, lecz nikt nie reagował. Muru tajemnic nie stworzyły wyłącznie ręce agentów, lecz także uszy i usta zwykłych ludzi.
– Dobra, powiedz mi więcej – powiedział cicho. – Skąd, na wszystkie gwiazdy, Absolom ma okręty? Sam ich nie zbudował. Kolonie nie posiadają tak dużych stoczni ani odpowiednich technologii. I dlaczego Flota nie zebrała swoich sił i nie odbiła tych okrętów? To muszą być jej własne, prawda?
– Oczywiście, że to ich. Dlaczego nie atakują? Tego nie wiem. Może się boją, a może nie chcą, ale coś im chodzi po głowie, tego jestem tak pewien jak tego, że tu siedzę. Nie, to zły przykład… Tak czy inaczej, Absolom wstrząsnął całą Flotą. Wiesz jak wcześniej działała?
– Okręty latały od gwiazdy do gwiazdy, w niewielkich grupach, rzekomo patrolując Peryferia – Wilan wiedział tyle, co każdy i jak każdy sam w to nie wierzył.
– Latały grupami, by tłumić okazjonalne rebelie. Ludzie wyrzucali urzędników, rozganiali garnizon i cieszyli się chwilową wolnością. Przed Absolomem Flota udawała, że oczekują wroga z kosmosu, lecz teraz udawanie się skończyło. Absolom pokazał, że brak jej okrętów! Flota już nie trzyma ich w grupach operacyjnych, lecz rozprasza po całym kosmosie. Trzyma co najmniej po jednym okręcie w każdym systemie z dużą kolonią. Numer z Absolomem drugi raz nie przejdzie, lecz znajdziemy inny sposób, na pewno. Już teraz okręty nie są w stanie upilnować wszystkich kolonii, a wciąż zakładane są nowe.
– Po co? Wystarczy, by Rząd tego zabronił…
– To nie takie proste. U was to niemal kontrola urodzeń. Dobra, zaraz powiesz, że nikt was nie kastruje, ale spróbuj mieć więcej dzieci niż dwoje. Myślisz, że to u nas przejdzie? – Dawt zacisnął pięść. – Napięcie między nami a Układem jest tak ogromne, że wystarczy iskra… taka iskra, jaka zapaliła się na Absolomie. Wasz Rząd stara się jak może, by nasze wielkie miasta nie stały się zbyt wielkie. Prawa kolonialne to nie tylko zakazy i nakazy. To także obowiązki, które wasz Rząd musi wypełniać, dla własnego dobra. Jednym z nich jest utrzymanie znośnego poziomu życia. Zadowolony człowiek jest mniej skory do buntu. O, daleko nam do waszych luksusów, lecz większe miasta to większe zapotrzebowanie, choćby na energię, na reaktory, na technologie, którymi Układ niechętnie się dzieli. To oznacza zezwolenie na budowę własnego przemysłu. Dlatego przez ostatnie dwa wieki Rząd wolał nas zmuszać do zakładania kolonii. Szczerze mówiąc, miał nas w garści. My mu mówiliśmy, że chcemy nowych reaktorów, a on podstawiał nam pod dok kolejną skałę kolonizacyjną, licząc, że nim kolonia się rozwinie, w jej kierunku będzie już leciał nowy okręt. Mieliśmy wybór. Albo gnieść się w coraz bardziej zatłoczonych miastach, albo wynieść się na bezludną planetę.
Wilan zrozumiał, być może więcej niż Dawt chciał powiedzieć. Kilkadziesiąt lat temu ten system się załamał. Okręty nie powstawały tak szybko jak nowe kolonie. Flota pośpiesznie próbowała dogonić zapotrzebowanie, lecz jeśli słowa Dawta były prawdą, wyłom już powstał.
– Jak Flota straciła te okręty?
Dawt z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
– To długa historia. Zaczęło się to sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu… nie wiem na pewno, przez przeloty tracę rachubę czasu. Absolom to stara, duża kolonia, ważny węzeł transportowy, ośrodek wolnego handlu, nie jakaś tam osada na Peryferiach czy na Zewnętrzu, lecz w samym Wewnętrzu. Od początku istniała tam specyficzna mieszanka religii. Przemiany często zaczynają się w takich warunkach. Każda kolonia jest unikalna, zwłaszcza te stare, powstałe, gdy kultura w Układzie nie była tak… jednolita. To prawda, że używacie już tylko jednego języka?
– W znacznej większości, tak – potwierdził. Był tak powszechny, że nawet nie miał nazwy. Mówiono na niego po prostu – język. Nieliczni wciąż używali języków przodków, ale jedynie we własnym gronie, jakby ich znajomość była tajemnicą, wstydliwą sekretną mową.
– U nas to niemożliwe. Całe kolonie mają własną mowę, co dopiero kulturę! U was wszystko jest tak jednolite… Nie dziwne, że wasz Rząd nie rozumie problemów stwarzanych przez różnorodność. Nie mieści się im w głowie, że każda kolonia może reagować zupełnie inaczej na to samo zdarzenie. Gdy więc po raz kolejny zaostrzono przepisy kolonialne, koloniści na Absolomie ogłosili, że nowe prawo nie zgadza się z ich religijną doktryną osobistej wolności. Miejscowy garnizon próbował zareagować, lecz nie był dość liczny. W tamtych czasach garnizony składały się w większej części z samych kolonistów, więc gdy doszło do starcia, ta część przeszła na stronę rebeliantów. Resztki wiernego Flocie garnizonu z trudem utrzymywały się w budynkach lokalnego rządu, podczas gdy całą kolonie ogarnął szał.
– Więc jak zwykle, wysłano tam okręty – stwierdził Wilan.
– Tym razem w tajemnicy. Absolom nie był jedyną kolonią ogarniętą przez zamieszki. Tak działo się zawsze, gdy wprowadzano nowe Prawa Kolonialne. Flota liczyła się z użyciem siły, lecz nie miała dość okrętów, by zapanować nad chaosem. Tu, u was, też nie było spokojnie. Mówiono, że szykuje się kolejna fala emigracji. Wasz rząd od zawsze robił wszystko, by to się nigdy nie powtórzyło.
W historii ludzkości Układ dwukrotnie został wyludniony przez uciekinierów. Ceną za krótkowzroczne i źle zaplanowane oparcie gospodarki na automatyzacji były rzesze biedoty. Nie mając perspektyw, ludzie uciekali z Układu, pogrążając go w gospodarczym i ekonomicznym chaosie. Rynki zbytu legły w gruzach; ekonomia, oparta na lokalnej konsumpcji, straciła rację bytu. Dziś mechanizmem napędowym mogło stać się przeludnienie. Rząd panicznie się bał, że ogromna masa bezrobotnych ruszy ku gwiazdom, lecz ostatnich zdarzeń, o których wspomniał Dawt, Wilan nie wiązałby wyłącznie z domniemaną falą emigracji.
To wtedy lokalne, chaotycznie działające niezależne grupy przestępców i rebeliantów połączyły się w Podziemie – organizację obejmującą cały Układ. Seria doskonale zorganizowanych zamachów wstrząsnęła całym Układem, nie tylko Rządem i policją, lecz wszystkimi żyjącymi w nim ludźmi. Mówiono nawet, że Podziemie połączyło się z kolonialnym ruchem na rzecz Wolnego Kosmosu, wspólnie planując rewolucję na skalę całego dominium. Cóż, jeśli taki był ich plan, to ponieśli klęskę.
– Rząd podjął ryzyko, wiedząc że nie starczy mu sił?
– Podjął je, bo zaplanował to inaczej. Zamierzał zastraszyć wszystkich kolonistów jednym, potężnym uderzeniem. Absolom był wyjątkowo niespokojny. Ziemia uznała, iż duża, brutalnie spacyfikowana kolonia zniechęci inne do stawiania oporu. Udała, że ustępuje. Złagodzono nowe prawa, lecz jeszcze w tym samym roku okręty Floty zaczęły się przemieszczać. Miały to być manewry na szeroką skalę, lecz za bardzo przypominały te sprzed Dekady Strachu.
Dekada Strachu… Do tego czasu wierzono, że Flota wciąż jest tym, czym miała być – prawdziwą Flotą Obronną, odpowiedzią na zagrożenie z zewnątrz. Jej pierwsi dowódcy wierzyli w jej zbawienną rolę, lecz mijały dziesięciolecia, a po żywych Obcych nie było nawet śladu. Lata przed Dekadą Flota wysłała swoje okręty ku potencjalnym ośrodkom buntu. Gdy dotarły do celu, Ziemia ogłosiła pierwsze Prawo Kolonialne. Wtedy po raz pierwszy użyto Floty przeciwko kolonistom. Wojsko spacyfikowało kolonie, siłą wprowadzając nowy porządek, lecz nie było w stanie stłumić wciąż odradzających się powstań. W końcu zawarto kompromis. Pozostawiono koloniom daleko idącą autonomię, lecz uzależniono je od Ziemi. Tego dziesięciolecia, nazwanego Dekadą Strachu, koloniści wygrali wprawdzie walkę o wolność, lecz przegrali wojnę o niepodległość.
– Planowali nową Dekadę Strachu?
– Tak to wyglądało. Gdy okręty zawisły nad wyznaczonymi im koloniami, Ziemia cofnęła ustępstwa. Wasz rząd nigdy nie rozumiał, co to takiego jest, ta religia, jaką ma siłę działania na ludzi. Myśleli, że zdoła nad tym zapanować, jak nad wszystkim innym. Bardzo się pomylili. Nowe zamieszki były jeszcze potężniejsze. Najgorzej było na Absolomie. Tam ludzie wpadli w religijny fanatyzm. Tłum błyskawicznie rozprawił się ze wszystkim, co istniało na powierzchni wszystkich planet tamtejszego układu i co miało coś wspólnego z Flotą czy z Ziemią. Nowo powołany rząd Absolomu zakwestionował wszystkie Prawa i odrzucił zwierzchnictwo Ziemi i Floty nad całym systemem. Rząd wysłał ostrzeżenia, lecz nie zamierzał się wycofać. Gdyby to zrobił, inne kolonie zażądałyby tego samego.
– Więc zaatakował.
– Okręty Floty zbombardowały z orbity magazyny głównej kolonii, na której żyło dziewięć dziesiątych populacji całego układu. Zrzuciły na nią całe roje tych swoich maleńkich automatów wojskowych. U was na każdej stacji jest tuzin techników którzy potrafiliby je ogłupić, ale my nie mamy waszych narzędzi. Zniszczyli ośrodki przemysłowe, główną elektrownię i układy wspomagające utrzymanie atmosfery Absolomu, naruszając sztuczny, niestabilny ekosystem planety. Na takiej Wenus czy Marsie klimat regulujecie przez kontrolę czap biegunowych. My nie mamy takiej technologii, nie na taką skalę. Majstrowanie przy topieniu czy chłodzeniu czap wymaga ogromnych ilości energii, której wciąż nam brakuje. Musimy polegać na naturalnych systemach, a te łatwo zakłócić. Ludziom zostało tyle tlenu, ile go było w atmosferze… Jednak koloniści byli gotowi. Lata wcześniej obserwatoria namierzyły zbliżające się okręty, zwąchały, co się dzieje i zaapelowały o pomoc do wszystkich skał w zasięgu. Koloniści spodziewali się blokady, nie ataku. Dziesięć lat embarga wystarczyłoby, by zredukować technologię kolonii do wczesnej epoki żelaza.
Wilan kiwnął głową, przytakując w milczeniu. Wystarczyłoby zniszczyć destylarki i wstrzymać transport lodu wewnątrz układu. Po dziesięciu latach spalania brudnej wody reaktory nadawałyby się jedynie na szmelc. Pierwiastki cięższe od węgla łatwo osiadały na ściankach, powoli doprowadzając do spalenia wnętrza komory. Zaś bez energii…
– Absolom był dużym węzłem handlowym – ciągnął Dawt. – Prowadzono tam intensywne prace górnicze, więc i skał było całe mnóstwo. Ruszyły wszystkie, każda skała, której kapitan uznał, że miał szansę dotrzeć do celu przed zbliżającymi się okrętami. Zebrały się wokół jednej z planet zewnętrznych, czekając na rozwój wypadków. I wtedy rozpoczęło się bombardowanie.
Dawt wreszcie sięgnął po swój worek. Pociągnął pierwszego, dużego łyka przez słomkę.
Wilan mógł sobie łatwo wyobrazić, co się wtedy stało. Nawet podczas Dekady Strachu nikt nikogo nie bombardował. To był pierwszy konflikt na taką skalę, od kilku ładnych wieków.
– Reszta poszła szybko. Wiadomość poszła w kosmos. Ludzie na wszystkich koloniach dyszeli wściekłością. Skały przesunęły się w pobliże bombardowanej kolonii. Okręty Floty oznajmiły, że przebywanie w strefie otwartego konfliktu i udzielanie pomocy buntownikom oznacza zdradę. Kolonia zaapelowała o pomoc. Kapitanowie zadeklarowali przejście pod władzę kolonii i gotowość do obrony jej niepodległości. Poprosili o rozkazy. Absolom zezwolił na podjęcie wszelkich działań, jakie uznają za stosowne. Dowódca eskadry okrętów rozkazał, by się poddali i nie stawiali oporu żołnierzom wysłanym, by je przejąć. Skały odmówiły. Wszystko działo się na otwartym kanale, każde słowo szło w przestrzeń.
Wtedy doszło do bitwy. Uzbrojone okręty przeciwko cywilnym gwiazdolotom. Pierwsza kosmiczna bitwa w dziejach ludzkości, pierwsza wymiana ognia między statkami. Wilan znał ją ze szkolnych lekcji historii, lecz żaden nauczyciel niczego nie wyjaśniał, nie mówił jak to się skończyło. Coś powiedzieć należało, bo takiej rzeczy nie dałoby się ukryć, ale nie wspominano o przyczynach starcia, ani tego z czym dokładnie miałaby się ścierać Flota, skoro tylko ona posiadała uzbrojone okręty. Nikt nigdy nie mówił nic o stratach…
Dla dziecka wynik był oczywisty. Zabawne – im więcej wciskali wiedzy w młodą głowę, tym bardziej, gdy dorosła, ta sama wiedza budziła w niej obrzydzenie. Wystarczy tylko uczyć o czymś w szkole, uczyć długo i uparcie, by dorośli z dumą obnosili się z ignorancją w danej dziedzinie i bez wahania zmieniali temat rozmowy schodzącej na obrzydliwe rejony wiedzy. Teraz zrozumiał te niedomówienia. Nie, nie ukrywano prawdy. Gdy coś ukrywano, ludzi przyciągała sama tajemnica. Po prostu o tym nie mówiono, nie potwierdzano ani nie zaprzeczano. Nie było tajemnicy, więc sprawa, nawet jeśli jakaś była, umarła śmiercią naturalną. Ludzie wiedzieli, że była bitwa, lecz gdy ktoś zaczynał o tym opowiadać, niechętnie machali ręką, mówiąc, że już o tym słyszeli. Tyle że nic naprawdę nie słyszeli. Jedynie Podziemie coś kiedyś ogłaszało, lecz kto ich słuchał? Kto ryzykowałby kontakt? Chyba tylko ktoś taki jak Lerszen.
– Rozmawiałem z kilkoma, którzy tam byli – po krótkiej przerwie Dawt podjął swoją opowieść. – Wiedzieli, że robią coś, czego nikt dotąd nie próbował. Czuli, że to będzie ważne i może przejdą do historii. Gdy odebrali wezwanie, rzucali wszystko, byle zdążyć na czas. Brali do ładowni co się dało i, na kosmos, Absolom dzięki temu przetrwał. Zebrało ich się tam… coś koło pięćdziesięciu skał, przeciwko pięciu w pełni uzbrojonym okrętom. Z początku chcieli tylko zablokować im drogę, odciągnąć od kolonii, ale Absolom kazał czekać na ruch Floty. To było mądre. Dzięki temu, jak kosmos szeroki, przetoczyła się fala protestów przeciwko barbarzyństwu Floty.
Przerwał, by pociągnąć kolejny łyk.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.