Kolejny raz powraca temat smętnego Bruce’a Willisa. Poza tym ziarno (ale nie ten program katolicki), czapka uszatka (ale nie tego misia) i inne takie. W dzisiejszym odcinku: „16 przecznic”. Piotr Dobry ocenił film na 40%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 70%.  | Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego. |  |
 |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Piotr Dobry: W kinach sezon ogórkowy. Ubóstwiasz Willisa. Lubisz Mos Defa. Twierdzisz, że filmy, w których się nie strzelają, są do dupy. Taaa, jest wiele powodów, byśmy po krótkiej wakacyjnej przerwie w działalności „Halo” porozmawiali akurat o „16 przecznicach”. Jak Ci się podobał? Bartosz Sztybor: Prawie bardzo mi się podobał, a wszystkie cechy dobrego kina, które wymieniłeś, miały na to ogromny wpływ. PD: Dlaczego prawie? BS: Bo jednak mnie nie urzekł jakoś wyjątkowo. Bo był trochę przewidywalny i raczej nie było w nim zbyt wielu – jeśli w ogóle – nowatorskich rozwiązań. PD: No właśnie. Jak dla mnie broni się tylko rolą Mos Defa, która nawiasem mówiąc dla większości widzów jest jednak irytująca. Nie lubię zdziadziałego, smętnego Willisa. Poza tym są tu dłużyzny i ogólnie brak powera, co jak na Donnera, który potrafił 4 części „Zabójczej broni” zrealizować na podobnym gazie, jest dość przykre. Generalnie nie żebym jakoś bardzo żałował, że się na to wybrałem, ale nikomu nie polecam. Strata czasu – chyba że ktoś już naprawdę wyjątkowo się nudzi, a jest to jedyny film grany w mieście. BS: Bardzo przesadzasz. Rola Mos Defa oczywiście bardzo dobra i nawet najlepsza z całego filmu – z tym się zgadzam. Smętny Willis jest bardzo w porządku, głównie dlatego, że w każdej smętnej roli nie jest taki sam. A power jest, ale nie w takim stylu jak w „Zabójczej broni”. To przecież zupełnie inne filmy. Tamten to czyste kino akcji, a tutaj mamy do czynienia z czymś w rodzaju thrillera, a na pewno sensacji. W ogóle realizacyjnie „16 przecznic” stoi na bardzo wysokim poziomie i Donner po raz kolejny pokazuje, że wie, co się dzieje w kinie, i potrafi iść z modą czy nurtem, a także ma jeszcze wiele pomysłów na siebie jako reżysera. Ja nie nudziłem się ani trochę, a w końcówce się nawet wzruszyłem i bardzo polecam, bo czasu nie można nazwać straconym. PD: Świetnie nakręcona była scena, gdy jakiś patałach chce zastrzelić Mos Defa, a ostatecznie sam zostaje ukatrupiony przez Willisa. Ale to chyba wszystko, co zrobiło na mnie wrażenie. Jakieś pół minuty. „Zabójcza broń” to nie bardzo kino akcji, tylko film sensacyjny, policyjny, podobny temu. Nawet pod względem „czarno-białego” buddy-movie! Willisa widziałem smętnego w „Osaczonym” i moim zdaniem tu też zagrał na jednej cierpiętniczej minie. Tam był łysy, tutaj zmyliła Cię pewnie treska i wąs, i tyle. BS: Jaka treska, jaki wąs. Nic mnie nie zmyliło. Willis zagrał dobrze, inaczej niż w „Osaczonym”, a argument o graniu na jednej cierpiętniczej minie to stałe zagranie, kiedy nie ma się nic więcej do powiedzenia. A świetnie nakręcony to był cały film. Warstwa formalna idealnie pasowała do treści – te wszystkie szwenki, zimne barwy i niewielkie ziarno na początku i pojawianie się cieplejszych barw z biegiem czasu. Upływ czasu został oddany naprawdę perfekcyjnie. A jeśli widzisz podobieństwo między „Zabójczą bronią” a „16 przecznicami”, to się nie dziwię, dlaczego to drugie Ci się nie spodobało. PD: Ostatnio piszesz o szwenkach, transwokacjach, ziarnach i tym podobnych popierdółkach w co drugiej notce tetrycznej, więc proszę, nie atakuj mnie tym teraz. Jeśli chodzisz na filmy Donnera ze względu na ich plastykę, to już jest wyłącznie Twój problem. Ja tu widzę przyzwoicie nakręcony, momentami trzymający tempo, momentami ślamazarny film sensacyjny. I nie chcę prowadzić gadki w jakimś wydumanym stylu adeptów szkoły filmowej. Argument o graniu na jednej cierpiętniczej zastosowałem do tej pory tylko w dyskusji o „Osaczonym”, więc raczej nie jest to czcze gadanie, tylko coś musi być na rzeczy, że dwukrotnie trafiło akurat na Willisa. Ja naprawdę wolę odświeżyć sobie po raz n-ty „Szklaną pułapkę”, niż patrzeć, jak stękający, sapiący i wycierający co chwilę pot z czoła Bruce odgrywa dziadka-kozaka. Nie ma do tego stylu Connery’ego, a Willis bez charyzmy to nie Willis. Zresztą Connery też się wyłożył na „Lidze niezwykłych dżentelmenów”, gdy zachciało mu się strugać dziadka-kozaka. BS: Nie chodzę na filmy Donnera dla formy, bo nigdy tam takowej nie było. Tutaj jest inaczej i to warto odnotować. Jak nie masz o tym pojęcia, to się nie obruszaj, tylko powiedz normalnie, że nie masz o tym pojęcia albo nie chce Ci się o tym rozmawiać. A nie wyskakujesz o jakichś adeptach szkoły filmowej. Uważam, że wspominanie o takich rzeczach jest bardzo potrzebne, bo inaczej recenzja filmu nie odróżniałaby się niczym od recenzji książki, w której też nie wspomniałoby się o stylu czy języku. Jeśli chodzi o teksty o cierpiętniczej minie, to strasznie mnie to śmieszy, bo mam wrażenie, że jest to argument z dupy wzięty i to z dupy przedseansowej a nie poseansowej. Jakbyś założył wcześniej, że on będzie miał cierpiętniczą minę, bo taką mieć musi i tylko później z dumą potwierdzałeś swoją teorią. W tym problem, że niesłusznie, bo Willis nie tylko cierpiał w tym filmie, a prezentował też inne emocje. Może nie całą gamę, ale jednak jego twarz często prezentowała inny wyraz. I charyzmy ma jeszcze całe tony, a na pewno mógłby nią obdarować kilku innych dziadków.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
PD: Mam o tym pojęcie, co prawda tylko teoretyczne, nie praktycznie jak Ty, bo filmów nie kręcę. Ale trochę mnie śmieszy, gdy w filmie z Willisem za największy atut uznajesz jakość ziarna czy ruchy kamery. Brzmi to po prostu, jakbyś chciał się pochwalić takim zajefajnym słówkiem jak szwenk. Denerwuję się, bo próbuję Ci spokojnie wytłumaczyć, że nie podchodzi mi taki Willis i już, a Ty od razu wyskakujesz, że nie mam nic do powiedzenia, skoro tak twierdzę, albo z góry sobie założyłem, że on będzie obnosił taką a nie inną minę. A przecież po plakacie, gdzie nawet wymazali mu wąsa!, tego nie widać, trailera nie oglądałem i wierz mi, że do filmu z Willisem i Mos Defem, których bardzo lubię, podszedłem z jak najlepszym nastawieniem. No i się rozczarowałem, a bo to pierwszy raz? Mam wrażenie, że jeśli chodzi o Twoich idoli, to jesteś niereformowalny i nawet o „Śmiertelnej chorobie...” Zanussiego wypowiadałbyś się z entuzjazmem, gdyby zamiast Zapasiewicza zagrał tam Willis. BS: A tu Cię zmartwię, bo oglądałem „Lucky Number Slevin” i bardzo mi się nie spodobał, a Willis tam grał i to wcale nie taką małą rólkę. Dlatego nie ja jestem niereformowalny w stosunku do Willisa, tylko Ty nie zmienisz swojego zdania odnośnie Willisa seniora. A jeśli chodzi o fragmenty naszej rozmowy tyczące warstwy formalnej, to w żaden sposób się nie chwalę, tylko sam rzadko mogę o czymś takim przeczytać, a wiem, że niektórym ludziom podobają się takie wtrącenia, a raczej nie przeszkadzają. Jeśli to brzmi jak chwalenie się niedowartościowanego filmowca, to przepraszam za nadmiar żenady, ale lubię o tym pisać i raczej z tego nie zrezygnuję. PD: Ja nie twierdzę, że musisz zrezygnować, tylko mógłbyś to zachować na lepszą okazję, bo zanim takowa się trafi, wyeksploatujesz się na przeciętnych sensacyjniakach i co będzie? BS: Już się wyeksploatowałem, ale to nie znaczy, że nie mogę docenić ogromnego progresu Donnera. Nie wiem czy pamiętasz, ale wspomniałem, że to pierwszy film – nie liczę „Omena”, bo nie – w którym warstwa formalna jest tak istotna i tak świetnie współgra czy wręcz uzupełnia resztę. To warto wspomnieć, a nawet trzeba. To tyle w tym temacie. PD: A jak Ci się podobał David Morse? BS: Kurczę, on właśnie mi się nie podobał. Jeszcze do niedawna uważałem go za pierwszą ligę drugiego planu. Niby nadal uważam, ale chyba facet wszedł do szufladki i już na początku wiedziałem, że będzie skurwielem, bo od jakiegoś czasu tylko skurwieli grywa. PD: Ja go lubię i w niego wierzę. W nowym thrillerze naszego ulubieńca D.J. Carusa zagra pewnie bad guya, ale w dramacie „Hounddog” zagra ojca Dakoty Fanning, więc może nie będzie z nim tak źle. BS: Ja zacznę go znowu wielbić, kiedy dobrze zagra czapkę uszatkę ze świńskiego włosia w nowym filmie nadziei kina chilijskiego Misterchy Siuraha.
Tytuł: 16 przecznic Tytuł oryginalny: 16 Blocks Reżyseria: Richard Donner Zdjęcia: Glen MacPherson Scenariusz: Richard Wenk Obsada: Bruce Willis, Mos Def, David Morse, Jenna Stern, David Sparrow, Richard Wenk, Richard Donner Muzyka: Klaus Badelt Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Niemcy, USA Data premiery: 11 sierpnia 2006 Czas projekcji: 105 min. Gatunek: sensacja Ekstrakt: 50% |