powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LVIII)
sierpień 2006

Wkręć Żarówkę, proszę
Autorka pisze o sobie:
Mieszkam w Krakowie, zawodowo siedzę w internecie, pracuję w jednym z portali internetowych, ksiażki czytam te „papierowe”… chyba dlatego, że kocham dotyk papieru i szelest kartek , no i dlatego, że trudno zasnąć z e-bookiem. Sporo podróżuję, odpoczywam albo w górach, albo obserwując rozrastające się grono siostrzenic i bratanic. Traktuję to jako ćwiczenie cierpliwości (no nie jest to moja najsilniejsza strona). Ulubiona książka to „Diuna”. Do ulubionego filmu nie przyznam się za skarby świata ;)
Ulkę prawie zamurowało. Była pewna, że Żarówka ją zobaczyła. Stanęła przecież kilka metrów od niej i patrzyła na miejsce, gdzie ona, Ulka, stała sobie spokojnie, starając się wymyślić jak tu wkręcić Żarówkę, żeby ta nie miotała się po całym mieszkaniu i żeby babka miała szansę zacerować te skarpetki. To wydawało się być niemożliwe.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Babka wyglądała na niezadowoloną. A to oznaczało dla Ulki kłopoty.
– Przecież mówiłam ci, żebyś ją wkręciła.
Kiedy babka była zła, potrafiła mówić wyjątkowo głośno.
Ulka tylko smętnie pokiwała głową. A pewnie, że mówiła. I to nie raz. Zwykle powtarzała wszystko milion razy, tak jakby trzy, cztery nie wystarczyło. Dziewczynka zrobiła więc swoją tradycyjną obrażoną minkę i usiadła przy stole z rozłożoną książką. Gdy babka widziała, że się uczy, zwykle dawała jej spokój. Zwykle. Bo nie tym razem.
– Dziewczyno, mówię do ciebie. – Babka była naprawdę zła. Stanęła nad jej krzesłem z wełnianą skarpetą i grzybkiem do cerowania w jednej ręce, a z ogromną igłą w drugiej.
– Jak mam zacerować te skarpetki, skoro nic nie widzę, a światło mi lata po pokoju jak głupie? Co ja mam 10 lat? Mam latać za Żarówką? Rusz się i wkręć ją.
– Jak? – Ulka była na siebie zła, bo zdołała wydobyć z własnego wnętrza tylko jakiś pisk, a nie, jak sobie obiecywała, głos sprzeciwu godny osoby dorosłej.
Babkę zatkało. Rzuciła skarpetkę na stół, igła poleciała gdzieś do kąta. Podparła się pod boki i wrzasnęła:
– To czego was w tej szkole uczą? To już tego nawet nie? Poziomy energetyczne? Nie? Zasada zachowania energii? Nie? Algebra Liego? Skandal. Skandal! Jak rany, przestaję płacić na tych darmozjadów. I pogadam z panią Misią!!! W domu cię więcej nauczę! – Babka rąbnęła ręką w stół, aż podskoczył Ulki ulubiony kubeczek.
– Mam mieć światło! I to takie stałe, a nie coś, co mi się kręci po domu i świeci byle gdzie i byle jak!!! Już. – Dla większego efektu babka wyciągnęła rękę i pokazała Ulce kuchnię.
Dziewczynka musiała przyznać, że to rzeczywiście nie wyglądało dobrze. Jasne światło przemieszczało się… nie, pomyślała sobie, bądźmy uczciwi… biegało po całym, sporym przecież pomieszczeniu, oświetlając to ogromny piec z rozpaloną prawie do czerwoności blachą, to dużą, ustawioną w rogu kuchni dzieżę, w której spokojnie rósł sobie zaczyn na chleb, to znowu podłogę, babcinym staraniem wyszorowaną do białości. Ulka westchnęła. Babka ma rację. Tak się dłużej nie da. Coś musi zrobić z tą Żarówką.
Wstała, odruchowo przeciągając rękami po spódniczce. Poszła do kuchni. Stanęła na środku, zaczerpnęła powietrza i bardzo, bardzo się skupiła.
Po kilku sekundach wolniutko, jakby z obawą otworzyła oczy. No tak. To już zdecydowanie nie była jej chałupa. Najprostsze za nią. Stanęła pod czyściutką i pomalowaną na bieluśką biel ścianą i poszukała wzrokiem Żarówki. Z podziwem obserwowała tak idealnie błyszczącą podłogę, że mogła zobaczyć, co ma pod spódniczką. Zebrała kieckę wokół kolan. Nie lubiła, gdy się ją zawstydzało, specjalnie czy nie.
Szukała. Kuchnia wydała się jej nieprzyjemna i zimna. I za czysta. Wszędzie metal, jak w kuźni wujka Leopolda, tylko gładki i błyszczący, a nie okopcony i chropowaty, jak w tym znanym doskonale Ulce miejscu. Bo kuźnię, to trzeba przyznać, Ulka lubiła. I myślała sobie, tak po cichu i w największej tajemnicy, że jak już będzie duża i nie będzie musiała słuchać babki – to wtedy zostanie kowalem. No, w tej kuchni nie było jak w kuźni. Było jak w aptece u Marychy. Szkło i słoiczki. Mnóstwo słoiczków, dużych i małych… Ulka westchnęła. Po co tyle żelastwa i szkła? Żeby obiad ugotować?
Łazienka była za to cieplutka i zielona jak morze. I woda tak miło szumiała w rurach…. Było… jak naprawdę, jak na plaży. Nie żeby Ulka morze widziała, ale czytała o nim w szkole i widziała zdjęcia, i słyszała o tym, że muszle szumią, i w ogóle. Morze jest zielone i faluje. Uśmiechnęła się do siebie. Może kiedyś uda się babkę namówić na wyjazd nad morze. Fajnie byłoby pobawić się na piasku, a nie tylko trawa i drzewa, trawa i drzewa, trawa i drzewa. I te babcine einsteiny, plancki, keplery i inne schrodincośtam…. o których tyle się trzeba uczyć, a wszystko to po to, by wkręcić Żarówkę lub podłączyć Pralkę. Nie opłaca się – jej osobistym i prywatnym zdaniem się nie opłaca. Nudy same. Dokładnie takie jak cerowanie skarpetek i babcine narzekanie na jej, Ulki, oceny w szkole.
Zganiła samą siebie i zabrała się do poszukiwania Żarówki. Czuła się nieswojo w cudzym domu. Niby wiedziała, że nikt jej nie widzi ani nie może zobaczyć, ale jednak. Tak bez pukania, bez zaproszenia… Wzruszyła ramionami. Głupia jest. Żarówki świecą i tyle. A jak ona się nie pośpieszy, to babka będzie jeszcze bardziej zła. A dzisiaj na deser ma byś placek z rabarbarem!
Ulka nie chciała, żeby przez głupią Żarówkę i niezacerowaną skarpetkę ominął ją placek z rabarbarem. Postanowiła więc się pośpieszyć i szybciutko po wywoskowanej posadzce prześlizgnęła się znowu na korytarz.
Żarówka tam była. Jeździła na błyszczącej jak lusterko hulajnodze, której widok wyrwał z piersi Ulki jęk zazdrości i z zapałem rysowała obcasikami lśniącą podłogę.
„No to już jasne, czemu babce tak światło lata”. Ulka dezaprobatą popatrzyła na Żarówkę, która z jakimś złowrogim prawie zacięciem brała zakręt i upapraną czekoladą łapą robiła ślady na niepokalanej do tej pory bieli ścian.
„Chuda” – pomyślała Ulka. „I jakaś taka mała…” Przygryzła górną wargę i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie wolno jej opierać się o ścianę. Babka byłaby zła, gdyby zniszczyła trzecią sukienkę w tym tygodniu.
„I taka w ogóle… Co ta elektrownia nam w tym tygodniu przydzieliła?” – Ulka pomyślała, że działania dorosłych nigdy nie przestaną jej zadziwiać. Najczęściej niekorzystnie. Westchnęła głośno, aż podskoczyła jej opadająca na oczy grzywka. Nieważne czy duża, czy mała. Żarówka ma być porządnie wkręcona, bo inaczej babka ją przeklnie albo nie da placka. Tak czy owak – cerowanie skarpetek to nie operacja wyrostka robaczkowego i mała Żarówka w zupełności wystarczy. Aż nadto. Ulka fuknęła niezadowolona jak wściekły jeż i podeszła do Żarówki. Zaczerpnęła powietrza.
I nie powiedziała nic, bo zasadniczym problemem Ulki nie była nieznajomość zasad rozchodzenia się fal dźwiękowych w gazach, stałej Plancka, zasad termodynamiki czy fizyki kwantowej – tylko nieśmiałość. Ale do tego w życiu by się nie przyznała. Nie babce. Może wujkowi Leopoldowi, może Adasiowi… nie, Adasiowi nie… Czy ktoś widział kiedyś nieśmiałego ducha?
– Ej, ty… – zaczęła i zdała sobie sprawę, że jak na uprzejmą prośbę to zbyt bezpośrednie, a jak na polecenie to zdecydowanie za mało zdecydowane.
Chrząknęła i zaczęła jeszcze raz. Identycznie.
– Ej, ty.
Żarówka potrząsnęła lekko rudymi warkoczykami związanymi oliwkowymi wstążeczkami. Ulkę aż kusiło, żeby dotknąć tych wstążek. – Świetny kolor – westchnęła mała kobietka. Żarówka z rozpędem odepchnęła się bucikiem od ściany, zostawiając śliczny ślad podeszwy.
– Uch, żeby cię tak moja babka zobaczyła – powiedziała Ulka z mieszaniną zazdrości i złośliwości. Nagle przypomniała sobie, że ma Żarówkę wkręcić, a nie zazdrościć jej przerażającej dowolności w traktowaniu ścian rodzinnego mieszkania.
– Ej, ty – wrzasnęła w końcu na całe gardło, tak jak to robiła w szkole, gdy Adaś usiłował jej wyrwać piłkę na boisku przed szkołą albo gdy chciał ją wepchnąć do kałuży, która królowała na samym środku szkolnego podwórka.
Podziałało. Żarówka zatrzymała się i uważnie przyjrzała się ścianie koło kuchni.
• • •
Gosia nie lubiła, gdy traktowało się ją jak dziecko. Nie lubiła, gdy się jej czegoś zabraniało mówiąc: „Jak będziesz duża, to zrozumiesz dlaczego nie możesz”.
Była duża i mogła spokojnie iść z mamą do szpitala, do cioci Basi, która miała mieć dzidziusia. Chciała wiedzieć, co tam się dzieje takiego, że dorośli zniżają głos do szeptu, że ciotki w kuchni stoją koło zlewu i o czymś mówią, jakby w tym zlewie było coś ciekawego. Gosia wie, że nic nie było ciekawego. Wie, bo zaraz jak ciotki wyszły, poszła do kuchni i chyba pół dnia stała na taborecie, patrząc na ten zlew. Filiżanka mamy, której nie wolno jej było dotykać, trzy kubki, brudna gąbka i trochę fusów. Błeeee i to ma być ciekawe? To o czym one rozmawiały przez pół godziny? Kombinacje, komplikacje, kompilacje… straszne to było i takie na „kom..” tego Gosia była pewna. Zmarszczyła czoło i po raz kolejny rozpędziła się na hulajnodze. „Tak? Jestem za mała, żeby iść z mamą do ukochanej cioci Basi? To sobie pojeżdżę na hulajnodze” – pomyślała, z mściwą satysfakcją odbijając kolejną czekoladową łapę, tuż obok drzwi do swojego pokoju. „I jeszcze bucikiem, o!” – dodała i z całej siły odepchnęła się od ściany. „Jak się dzieci nudzą, to takie są efekty” – powtórzyła zasłyszaną kiedyś od babci Janiny mądrość, która sprawiła, że mamę zatkało. Tak przynajmniej powiedziała babcia Janina… że mamę zatkało.
Gosia nagle poczuła, że ktoś oprócz niej i Janusza, który jak zwykle siedział przy komputerze, był w domu. Rozejrzała się – nikogo. Zahamowała. Tenisówki zostawiły na podłodze piękny ślad. „Jakby co, to Janusz miał mnie pilnować” – Gosia szybko uspokoiła rodzące się wyrzuty sumienia, zbyt zaciekawiona tym, co działo się koło niej. Wiedziała, że nigdy się nie myli. Miała niezwykłą zdolność słyszenia wszystkiego i wszystkich. Każdy szept, trzaśnięcie drzwiami, brzęk kluczy czy cichy dzwonek komórki – nic nigdy, w żadnych okolicznościach Gosi nie umknęło. Była z tego dumna i pielęgnowała ten swój dar, doprowadzając do furii dorosłą część rodziny, niezdolną do zachowywania własnych tajemnic… tak przynajmniej mówiła babcia Janina, a babcia Janina nie myliła się nigdy.
Gosia przystanęła na chwilę, nagle uderzona myślą, że rodzina, w której jest tyle osób, które się nigdy nie mylą, musi być wyjątkowa. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. No bo tak: ona, babcia Janina, mama, ciocia Basia, ciocia Iza, wujek Bronek, który zna się na komputerach, tata…. Tu Gosia zatrzymała się na chwilę…tak. Tata zna się na piłce. I nikt się nie myli! Sapnęła pełna rodowej dumy i zabrała się za rozwiązywanie swojego małego problemu.
Tak. Teraz była coraz bardziej pewna. Ktoś był na jej terytorium. Ktoś śmiał, nie pytając jej, Gosi, o zgodę wejść do domu? Ale jak ktoś to zrobił? I po co ktoś to zrobił? I kto to jest ten ktoś?
Oczywiście ciekawiło to Gosię, ale nie na tyle, by kazało jej to przerwać jazdę na hulajnodze. Początkowo robiła to na złość wszystkim, sobie też, a teraz zaczęło ją to bawić. Bawić na tyle, że nie życzyła sobie, by jakieś myślenie jej przeszkadzało.
Znowu to samo. Ktoś tu był. Rzuciła hulajnogę pod drzwi Januszka. Łupnęło głucho, ale zza drzwi nie dobiegło jej nawet gniewne mrukniecie. – Jak zwykle – westchnęła cicho.
• • •
Ulkę prawie zamurowało. Była pewna, że Żarówka ją zobaczyła. Stanęła przecież kilka metrów od niej i patrzyła na miejsce, gdzie ona, Ulka, stała sobie spokojnie, starając się wymyślić jak tu wkręcić Żarówkę, żeby ta nie miotała się po całym mieszkaniu i żeby babka miała szansę zacerować te skarpetki. To wydawało się być niemożliwe.
Ulka jakkolwiek rzeczywiście niespecjalnie uważała na lekcjach, zwłaszcza na fizyce kwantowej, to jednak dobrze wiedziała, że Żarówka nie ma prawa jej widzieć. To byłoby wbrew fizyce. Ich światy są niekom… niekomp… nie…. choroba no, nie pasują do siebie. Zresztą – matematyka też coś tam mówiła o rachunku niemożliwości. To znaczy nieprawdopodobieństwa – poprawiła się dziewczynka, zupełnie jak wtedy, gdy stała pod tablicą usiłując wydukać coś mądrego na temat niezmienników pętli czy pętli niezmienników.
– Hej, kto tu jest? – zapytała Żarówka cienkim, acz pewnym siebie głosikiem.
Ulka przesunęła się leciutko w kierunku kuchni. Żarówka zmarszczyła gniewnie brwi i wyciągnęła oskarżycielsko palec w kierunku niej, Ulki.
„O, ty zarazo” – pomyślała dziewczynka. „Żeby mnie Żarówka palcem pokazywała zamiast dać się wkręcić dla świętego babki i mojego spokoju!”
– Siadaj na miejscu, sprzęcie domowy! I to już!!!!! – wrzasnęła znowu tak głośno, że pomyślała, że za chwilę babka wpadnie przez ścianę z kopystką upapraną surowym ciastem na placek rabarbarowy i zacznie ją rugać za to, że drze się jak jakiś dzikus.
Żarówkę jakby wmurowało w podłogę.
„I o to chodzi” – pomyślała Ulka. „Tylko stój tak jeszcze z godzinę, niech babka mi skarpety poceruje”. Logiczna część Ulkowego „ja” wiedziała jednak, że nie ma większych szans, żeby Żarówka tkwiła tak dłużej niż parę sekund. Czyli, skrzywiła się niezadowolona, nie da się tego nazwać wkręceniem.
Kolejne ciężkie westchnienie uniosło grzywkę Ulki do góry, tym razem widocznie i na kilka centymetrów. Zadanie, jak wszystko, co w szkole przerabiali, łatwiejsze było na wykresie na tablicy niż w rzeczywistości. Tam te wszystkie linie temporalne, fale głosowe i temperatury tak ładnie się rozchodziły i sprzęcik tkwił jak miał tkwić, a tutaj? A tutaj Ulce udało się co najwyżej zastopować wiercącą się upiornie Żarówkę.
Ulka zaczerwieniła się po uszy. Uch, gdyby babka słyszała jak ona się wyraża, to nie tylko musiałaby zapomnieć o placku, ale i natarłaby jej uszu. Tak. Babka była do tego zdolna.
• • •
Gosia utkwiła wzrok w ścianie. Ściana jak ściana. Biel bielsza od bieli, samozmywalna, jak tłumaczyła tacie ciocia Ala, sama po malowaniu. Mieszkania, nie cioci Ali. Cioci Ali malowanie nie było potrzebne. Tak mówiła. Ciocia znaczy się. Gosia zniecierpliwiona potrząsnęła warkoczykami. Coś tam na ścianie było, ale tego nie było. Podeszła wolniutko, zastanawiając się co zrobi jak zobaczy pająka. „Po prostu zwieję do Janusza. Januszek jest duży i pająka pokona” – pomyślała odważnie i podeszła. Wyciągnęła grubiutki, upaprany czekoladą palec i dotknęła ściany.
• • •
Ulka miała bardzo nieprzyjemne uczucie, że coś paskudnie ciepłego i lepkiego wpycha się jej do żołądka. Dokładnie jak wtedy, gdy była chora i babka kazała jej pić ten syrop z cebuli. Oślizgłe i jakieś takie… za gorące w smaku.
Wrzasnęła. Odskoczyła od ściany.
• • •
Gosia kwiknęła cicho, a palec jakby zamarzł. Coś chłodnego na nią wpadło, jakby ją omiatając jakimś zimnem, jak z lodówki… Zmusiła się, żeby nie zaciskać kurczowo oczu. „Co to, to nie. W domu ktoś jest, a ja nie wiem kto? I mam tego nie zobaczyć?”
– Kto ty jesteś, zarazo jedna, i co robisz w moim domu!!!!!!!!!!! – rozdarła się Gosia przeraźliwie, tupiąc nogą w podłogę.
• • •
Tego już było dla Ulki za wiele. Nie dość, że Żarówka ją dźga brudnym paluchem w brzuch… ”Ten paluch nie jest brudniejszy niż mój własny” – dodała dla sprawiedliwości – to jeszcze wrzeszczy tak, że cały świat zaraz usłyszy. Na nią wrzeszczy, na Ulkę!
– Zamknij się sprzęcie domowy jeden ty, no!!!!! – odkrzyknęła piskliwie.
• • •
– Co???!!!! – Gosia nie mogła wyjść z podziwu dla bezczelności niewidzialnego gościa. – Jaki „sprzęcie domowy”?
• • •
Ulkę zatkało. Żarówka nie powinna tego słyszeć. Żarówka nie powinna jej słyszeć, nie powinna jej dźgać palcem, nie powinna patrzeć w jej stronę. Może jednak pani Misia miała rację i powinna bardziej uważać w szkole? Może wtedy nie miałaby problemu z dopasowaniem wszystkich współrzędnych i postawieniem tego mostu energetycznego? Może wtedy udałoby się jej wkręcić tę Żarówkę… jakoś… może babka zacerowałaby tę skarpetę, a ona mogłaby iść spać z brzuchem pełnym placka z rabarbarem i ciepłego mleka. Pokiwała ponuro głową. Trzeba było uważać w szkole. Trzeba było słuchać pani Misi. Teraz, to już…
„No, nie. Jednak no nie” – powiedziała sobie Ulka. „Palcem mnie pokazuje, fale głosowe wysyła, gapi się, a ja nic??????”
– Bądź cicho Żarówo!
• • •
To był głos dziewczynki. Dziewczynki. Zupełnie jak tej Zuzi od ciotki Meli. Pretensjonalnej małej idiotki, jak mówił tatuś, o co mama zawsze była na niego zła. Jakby było o co. Zuzia była pretensjonalną mała idiotką. To coś tutaj też jest.
– Mama nie pozwala mi rozmawiać z nieznajomymi – rzuciła Gosia do ściany koło kuchni.
• • •
– To nie rozmawiaj. Nie chcę z tobą gadać. Usiądź grzecznie i pobaw się cichutko, aż moja babcia zaceruje te swoje skarpetki – Ulka ryknęła, przysuwając się na jakieś pięć centymetrów do Żarówki, walcząc z przemożna chęcią zdrowego wyszarpania jej za włosy.
• • •
Podobnego steku bzdur Gosia nie słyszała od dawna. To znaczy od piątku, od czasu, jak Hubert opowiadał chłopakom o nowym samochodzie jego taty. Dokładnie takie same głupoty, w takiej samej ilości.
– Jakie skarpetki?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.