powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LIX)
wrzesień 2006

W kinie w Lublinie kochaj mnie…
‹Polcon 2006›
Po dwunastu latach Polcon po raz drugi zawitał do Lublina. Zdania co do tego, czy był to udany konwent, są podzielone, jednak mnie się bardzo podobał.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po wynikłej miesiąc przed terminem imprezy zmianie lokalizacji Polcon wylądował w dzielnicy wprawdzie nieco odległej od centrum, ale za to zielonej i ładnej. Konwent był rozdzielony między dwa naprzeciwko siebie położone budynki – gimnazjum, w którym odbywała się większość punktów programu, oraz Osiedlowy Dom Kultury, w którym miał miejsce blok literacki, wystawa prac plastycznych i rozmaite pokazy.
Uczestnicy, których przybyło około 900, otrzymali dość bogate materiały. Informator z programem i drugi, zawierający wyłącznie fragmenty powieści/opowiadań znanych polskich pisarzy (oba na papierze kredowym, ale z czarno-białymi okładkami), trzy różne plakaty konwentowe, numer specjalny fanzinu „Czas Efemerydy” (zawierający najlepsze teksty z dotychczas wydanych numerów), książkę z nominowanymi do nagrody im. Zajdla opowiadaniami1) oraz liczne materiały reklamowe, np. kolorowe katalogi wydawnictw.
Spóźniłam się trochę na pierwszy punkt programu – prelekcję Mileny Wójtowicz (autorki książek „Podatek” i „Wrota”) o czarownicach. Nawiasem mówiąc, w czwartkowym dodatku lokalnym do „Gazety Wyborczej” było duże zdjęcie Mileny i wywiad z nią – nawet sensowny, przynajmniej nie pytali, czy wierzy w rusałki…
Po prelekcji Mileny oddałam głos na nagrodę Zajdla i poszłam na prelekcję Pilipiuka dotyczącą kolonialnych zapędów w historii Polski. Było ciekawie, dowiedzieliśmy się między innymi o burzliwej historii wyspy Tobago kolonizowanej kolejno przez Kurlandczyków (to ten polski wątek), Portugalczyków, Anglików, Duńczyków, Hiszpanów i Francuzów; o przygodach Beniowskiego, który uciekłszy z kamczackiego zesłania porwanym okrętem, pozyskał dla Polski Tajwan, a potem podbił Madagaskar dla Ludwika XV, bo w Polsce nikt nie był zainteresowany kolonizacją. Fascynująca była historia Cecila Rhodesa – tego od Rodezji – który zbił majątek na australijskiej wełnie dzięki… egzemplarzowi angielskiej gazety znalezionemu w brzuchu upolowanego rekina. W gazecie była informacja o wybuchu wojny, a rekin połknął ją razem z jakimś Niemcem i przypłynął do Australii szybciej niż statek pocztowy, więc młody Cecil wiedział o wojnie jako pierwszy na tamtej półkuli i wyciągnął z tego praktyczne wnioski, kupując na kredyt większość wełny2).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
O godz. 19 wysłuchałam prelekcji Krzysztofa Grzegorczyka „Loszek pieszczoszek”, moim zdaniem najfajniejszej na całym Polconie. Prowadzący pół żartem, pół serio dokonał biologicznej analizy niektórych pomysłów rodem z fantasy – wyszło np., że elfy jako stworzenia leśne powinny mieć niski wzrost i długie ręce umożliwiające im wspinanie po drzewach. Rozważał też, w którym miejscu ciała hydry powinien znajdować się jej mózg (ziemska biologia nie dopuszcza istnienia stworzenia o kilku mózgach) i jaki byłby ekosystem lochów, to ostatnie na przykładzie jaskiń oraz stworzeń zasiedlających stoki podmorskich wulkanów położonych na głębokościach teoretycznie wykluczających życie. Najciekawszym, a przy tym najzabawniejszym fragmentem było wyjaśnienie, dlaczego rycerze mają skłonność do atakowania smoków – otóż są żywicielem jednego ze stadiów bąblowca smoczego, który uszkadza im mózgi…
Zaraz potem była prelekcja Tadeusza A. Olszańskiego o inkwizycji, też bardzo ciekawa. Sala była pełniutka, musiałam siedzieć na podłodze pod tablicą, na szczęście tuż obok krzesła prelegenta, więc dobrze słyszałam. Tadeusz wyjaśniał, że wiele faktów przypisywanych inkwizycji w potocznej świadomości, jest całkowicie mylnych – na przykład stosowanie wyrafinowanych tortur było typowe dla sądownictwa świeckiego, szczególnie w miastach założonych na tzw. prawie niemieckim. Następnie poszliśmy wszyscy do sali kinowej Domu Kultury na oficjalne otwarcie Polconu, po którym już nie było żadnych punktów programu oprócz kalamburów.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piątek zaczęłam od dwóch konkursów z rzędu. Najpierw był konkurs z „Kronik Drugiego Kręgu” Ewy Białołęckiej, zorganizowany przez bodaj najmłodszego twórcę programu w historii Polconów – nie wiem, ile lat ma Piotrek „Orion Canis Black” Masierak, ale wygląda na jakieś czternaście. Mimo młodego wieku potrafił nie tylko przygotować dobry konkurs, ale i zapanować nad rozbrykaną niekiedy gromadką uczestników (pomagała mu w tym kartka z napisem „CISZA!!!”, którą w odpowiednich momentach podnosił do góry).
Konkurs składał się głównie z testu wiedzy, ale były i zadania sprawnościowe – pokazywanki oraz rysowanie. Rysowanie polegało na tym, że losowało się jakąś postać, otwierając książkę na chybił-trafił, a następnie do schematycznego ludzika narysowanego na tablicy należało dorysować dwa atrybuty tak, aby druga osoba z drużyny odgadła, kto to. Pokazywanki były niekiedy potwornie trudne, bo odgadywać należało całe wyrażenia, np. „Pojedynek Stalowego na Balu Słonecznikowym” – mimo wysiłków Maćka Olczaka nie udało mi się odgadnąć słowa „Stalowy” i zajęliśmy drugie miejsce.
Drugi konkurs, robiony przez Tomasza Rudnickiego zwanego Orkiem, dotyczył komiksów o Kajku i Kokoszu. Utworzyliśmy drużynę ze Sławkiem i Kumo; pytania były dość trudne, więc poddałam się i wyszłam przed końcem, zwłaszcza że zależało mi na prelekcji Marcina Przybyłka „Odwrócone pojęcia”.
W sali kinowej Domu Kultury zgromadziło się sporo osób. Marcin siedział wysoko na scenie i energicznie gestykulując, opowiadał o znaczeniach, jakie potoczna świadomość przypisuje takim słowom, jak: „inteligentny” i „mądry”, oraz o ludziach przystosowanych do różnych rzeczy (np. genialny mechanik Ciołkowski nie był przystosowany do zwracania uwagi, co na siebie wkłada). W sumie było dosyć ciekawie, jednak bardziej mi się podobały poprzednie prelekcje Marcina z innych konwentów. Były jakieś bardziej konkretne i chyba też bardziej pouczające.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zostałam w sali, bo zależało mi na panelu tłumaczy. Brali w nim udział Piotr W. Cholewa, Agnieszka Sylwanowicz, Michał Jakuszewski, Cezary Frąc i Ania Studniarek, a na widowni siedziały jeszcze co najmniej ze trzy osoby również zajmujące się tłumaczeniem fantastyki. Panel bardzo ucierpiał z powodu całkowitego braku prowadzącego i jakiejkolwiek tematyki przewodniej. Na początku wydawało się, że uczestnicy nie są pewni, o czym właściwie mają mówić. Zaproponowałam, żeby się po kolei przedstawili, bo w końcu nie każdy musi ich znać z twarzy. Opowiadali więc kim są i jakie książki ostatnio tłumaczą; potem była dość niemrawa dyskusja na różne tematy, niekiedy przeradzająca się w dość hermetyczną rozmowę między samymi tłumaczami (np. na tematy wydawnicze).
Była już godz. 14. Na konkurs o świecie Dysku nie poszłam, bo uznałam, że nie mam szans (z tego, co potem o nim czytałam, to może bym i miała, bo był chyba jakiś dziwny i niekoniecznie na wiedzę nastawiony); nic innego mnie nie zainteresowało, więc poszłam do pizzerii z Miśkiem Cholewą, PWC-em, Kubą Ćwiekiem oraz Kaliope. I w ten sposób nie zdążyłam na prelekcję o Hieronimie Boschu, czego trochę żałowałam, choć pizza była bardzo smaczna :-)
Wróciłam na godz. 17 prosto na prelekcję znanego z lubelskich konwentów Pawła Frelika „Uboga krewna czy dobra partia. Fantastyka a literatura głównego nurtu”. Potem wysłuchałam prelekcji dr. Marka Florka na temat pozostałości przesądów i obyczajów. Zapamiętałam, że nazwy takie jak Żmigród, Górki Zjawienne czy Mokoszyn/Makoszyn są pozostałościami dawnych kultów (niekiedy później „ochrzczonych”, np. że na Górkach Zjawiennych ukazywała się Matka Boska). Było też o rytualnych bitwach między wsiami toczonych tuż po stopnieniu śniegów na okolicznych kurhanach do pierwszej krwi.
Potem zaczęliśmy z Andrzejem „Dexterem” Kaszyckim siodłać konia. Znaczy, przygotowywać akcesoria do naszej prelekcji. Z kozła gimnastycznego, szczotki do zamiatania i sznurka oraz wypożyczonego z klubu jeździeckiego rzędu powstał przepiękny model konia z łbem z kartonu (z ruchomymi uszami!) wykonanym przez mnie poprzedniego wieczoru. Przygotowania te czyniliśmy z tyłu sali, w której z przodu Wiktoria prowadziła spotkanie autorskie z Mają L. Kossakowską. Było pustawo, bo w Domu Kultury zaczynały się właśnie warsztaty filmowe Staszka Mąderka.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kiedy wybiła godz. 21, weszliśmy do sali w ten sposób, że Dexter z wyciągniętym mieczem szedł przodem, udając, że jedzie konno, a ja szłam za nim, stukając orzechami kokosowymi. Następnie przeprowadziłam przystępny wykład na temat czyszczenia i siodłania koni oraz jeżdżenia na nich. Dexter mówić za bardzo nie chciał, za to służył za model, już to podając nogę do czyszczenia kopyt, już to demonstrując prawidłową postawę w siodle. Ponieważ nasz punkt programu był ostatnim w tej sali3) i nikt nas z niej nie wyrzucał, na wniosek nielicznej, acz zaangażowanej widowni przedłużyliśmy prelekcję o kolejną godzinę, opowiadając o płoszeniu się i innych reakcjach koni, uczeniu ich różnych sztuczek oraz ujeżdżaniu.
W sobotę o godz. 10 poszłam na prelekcję Ani Studniarek „W trójkącie między autorem, tłumaczem a redaktorem” – bardzo ciekawą i pełną zabawnych anegdotek. Następnie udałam się na prelekcję o nieco zbliżonym temacie, którą robiłyśmy wraz z Dominiką „Iką” Repeczko z „Fabryki Słów”. Prelekcja była udana i wszyscy (a sala nabita po brzegi) bawili się świetnie, szczególnie kiedy Ika podawała co drastyczniejsze przykłady z nadsyłanych do redakcji dzieł:
Odwróciła się, purpurowa suknia zatańczyła wśród drobinek kurzu i wybiegła z komnaty.
Na jego odsłoniętym ramieniu zakrzepła strużka krwi. Podniosła klingę i jeszcze raz przebiła nią bok trupa, przybliżając usta.
Statek w sposób wyczuwalny kołysał się, co wskazywało na jego wzburzony stan morza.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kiedy nasz punkt programu dobiegł końca, przeniosłam się do sali piętro wyżej na prelekcję Michała Świerada zwanego dawniej Abdulem, a obecnie Selekcją, pod nieco mylącym tytułem „Dajcie tu medyka! – wszystko o ranach w RPG”. Mylącym, bo gdybym nie znała tego konkretnego prelegenta i jego zdolności krasomówczych, to nie poszłabym, sądząc, że to będzie coś o tym, ile oczek na kostce trzeba wyrzucić, żeby piątopoziomowy miecz z modyfikatorem na trolle zadał obrażenia za 20 hapeków. Nic z tych rzeczy. Kiedy weszłam nieco spóźniona (prelekcje zazębiały się o pół godziny), Michał opowiadał właśnie o walce nożem, więc zgaduję, że na początku było o obrażeniach przez tenże nóż zadawanych. Było interesująco, szczególnie kiedy padając na podłogę pokazywał, jak należy bronić się przed nożownikiem, kiedy ma się pistolet. Od noży przeszedł do broni palnej – na prośbę prelegenta przerysowywałam z książki na tablicę schematy kanałów wylotowych pozostawianych przez różne typy pocisków. Dowiedziałam się, że siłę rażenia pocisków najlepiej badać, przestrzeliwując bryły specjalnej żelatyny (tzw. balistycznej), i że pociski, które przebijają kamizelki kuloodporne, zwykle nie są w stanie zadać dużych obrażeń, z wyjątkiem specjalnego typu, który natrafiając na kamizelkę, eksploduje w taki sposób, że rani/zabija jeszcze kilka osób idących za trafionym.
Potem poszłam na prelekcję nieznanej nikomu Joli Łaby o intrygującym tytule „Bohater fantasy niejedno ma imię”. Prowadząca miała przygotowaną prezentację na rzutniku, który podłączano jej z takim trudem i wysiłkiem, że skończono akurat w momencie, kiedy przyjaciele wywołali mnie na zbiorowy wypad na obiad. Wyszłam z pewnym żalem, zwłaszcza że miała być przeprowadzona ankieta „Jakim typem bohatera fantasy jesteś”, ale jedzonko w pobliskiej włoskiej restauracji wynagrodziło mi to.
Po powrocie z obiadu poszłam na drugą połowę prelekcji Dextera o fortyfikacjach. Wydawało mi się, że temat jest nudny, ale okazało się, że prelegent potrafił przedstawić go żywo i interesująco. Zaczęłam żałować, że nie mogłam wysłuchać wykładu od początku. Dexter natomiast żałował, że musiał go skrócić, bo w informatorze był błąd i zamiast spodziewanej 1,5 godziny miał w rzeczywistości tylko godzinę.
Zdumienie uczestników konwentu wzbudziła powieszona na korytarzu kartka z napisem „Msza Św. – niedziela, godz. 10”. Większość ludzi sądziła, że to element jakiegoś LARP-a, tymczasem okazało się, że chodzi o prawdziwą mszę, którą odprawił autentyczny ksiądz, członek Lubelskiego Stowarzyszenia Fantastyki „Cytadela Syriusza”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po południu wysłuchałam, jak Jacek Komuda analizuje Rzeczpospolitą Szlachecką pod kątem jej podobieństwa do Dzikiego Zachodu. Wyszłam trochę przed końcem, żeby zdążyć na Pawła Frelika rozważającego pojęcia „fantastyka naukowa”, „science fiction”, „SF” i „sci-fi”. Okazało się, że określenia polskie i angloamerykańskie nieco się różnią, a to z powodu odmienności znaczeniowej między wyrazami science/nauka oraz fiction/fantastyka („science” to przez wiele lat były wyłącznie nauki ścisłe i przyrodnicze, między innymi bez socjologii; z kolei „fiction”, jak wiadomo, wcale nie oznacza po angielsku fantastyki). Dowiedziałam się też, że skrót „sci-fi” jest używany w USA na określenie fantastyki medialnej, głównie filmów.
Prosto z wykładu Pawła popędziłam do sali kinowej, gdzie widownia już zajmowała miejsca przed spektaklem „Kaliope” (na podstawie komiksu Neila Gaimana z cyklu „Sandman”). Zrezygnowałam z robienia zdjęć, żeby skupić się na akcji. Przedstawienie jak zwykle bardzo mi się podobało – zdumiała mnie liczba statystów i postaci drugoplanowych, jaka w nim wystąpiła – łącznie kilkanaście osób!
Tematem sztuki był cierpiący na niemoc twórczą pisarz (w tej roli Kuba Ćwiek), który od starszego kolegi po fachu (PWC-a) otrzymuje w prezencie… muzę, którą tamten schwytał nad strumieniem. Muza (grana przez Agnieszkę Pawletko) jest nieszczęśliwa z powodu wieloletniej niewoli i podłego traktowania – pierwsze, co robi nowy właściciel, to ją gwałci (nawiasem mówiąc, odegranie tej sceny wzbudziło mój podziw – była dramatyczna, a przy tym absolutnie nie wulgarna) – i wzywa na pomoc Trzy Boginie (Mojry?) oraz Morfeusza, który sprawia, że pisarz zaczyna mieć taki natłok pomysłów, że nieomal wariuje. Akcja rozgrywała się tak naprawdę między czterema osobami (Stary Pisarz, Młody Pisarz, Muza, Fan – Misiek Cholewa), pozostali pojawiali się okazyjnie – Mojry, uczestnicy balu na promocji książki itp.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oklaskawszy należycie aktorów, wyszliśmy w zapadający mrok, by udać się na oficjalne zamknięcie Polconu – miało ono miejsce w sali kinowej Chatki Żaka, więc musieliśmy przejść ładny kawałek. Sala kinowa była wypełniona po brzegi. Pstryknęłam kilka fotek czających się paparazzi ;-) oraz statuetek nagrody, które stały oświetlone w taki sposób, że razem z rzucanym na ścianę cieniem tworzyła się dosyć interesująca kompozycja, po czym skończyła mi się bateria w aparacie. Może to i lepiej, bo mogłam skupić się na obserwowaniu uroczystości, zamiast na kombinowaniu, z jakiej odległości i pod jakim kątem najlepiej zrobić zdjęcie.
Zajdla dostał, jak wiadomo, Jarosław Grzędowicz – zarówno za opowiadanie jak i za powieść. Namiętnie pocałowali się z Mają (otoczeni wianuszkiem fotografów), potem w holu do Jarka stała kolejka z gratulacjami niczym po ślubie do młodej pary. Część ludzi rozeszła się po knajpach, a część została w kawiarni Chatki Żaka, w której odbywała się również niewielka uroczystość z okazji 25-lecia Śląskiego Klubu Fantastyki.
W niedzielę rano Kuba Ćwiek bardzo interesująco opowiadał o żyjącym na przełomie XIX i XX wieku sztukmistrzu Harrym Houdinim. Dowiedziałam się między innymi, że był asystentem-kaskaderem Rudolfa Valentino i że jego sztuczka uwalniania się z kaftana bezpieczeństwa polegała na tym, że wybijał sobie bark i dzięki temu się wysmykiwał. Poza tym usłyszeliśmy historię całej jego kariery aż do śmierci (przed występem jego impresario lekko uderzył go w brzuch, zwyczajowo sprawdzając napięcie mięśni, a Houdini po wyjściu na scenę padł nieprzytomny i kilka dni później zmarł, bo w środku już był cały rozsypany). Na zakończenie Kuba spytał, czy są jakieś pytania, a ja spontanicznie zawołałam: „Pokaż jakąś sztuczkę!” Kuba pokazał, jak wyjmuje telefon komórkowy z plastikowego kubeczka, a Sławek Graczyk zademonstrował przekładanie za plecy rąk, w których trzymał polar (to może brzmi banalnie, ale okazuje się, że większość ludzi nie jest w stanie tego zrobić).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Potem poszłam na prelekcję Joli Łaby „Magia i fikcja – inspiracje fantastyczne”. Rzutnika nie udało się podłączyć, ale prelegentka jakoś sobie radziła, choć pytania publiczności w sumie zepchnęły rozmowę na zupełnie inny temat. Czasami prelegentka wysnuwała dziwne hipotezy, na przykład, że piłkarze znoszą z boiska rannego kolegę w taki sam sposób, jak żołnierze pod ostrzałem, bo to jest symboliczne (zwróciłam jej uwagę, że raczej praktyczne – każdego rannego niesie się tak, żeby nie sprawiać mu niepotrzebnie bólu)4).
Następnie zaliczyłam wykład Krysi Chodorowskiej „Kto się boi Mary Sue”, który już słyszałam na ubiegłorocznym Konkrecie, ale podobał mi się tak samo. Poszłam też na część spotkania z młodym pisarzem Łukaszem Orbitowskim, bo chciałam zobaczyć, jak wygląda. Słuchałam do momentu, aż zaczął opowiadać o współtworzonym przez siebie systemie RPG.
To już właściwie było koniec – wszyscy się rozjeżdżali, więc co chwila padałam w objęcia kolejnym żegnającym się osobom. Zapowiedziane w programie spotkanie z głównymi organizatorami Polconu wyglądało całkiem interesująco, ale przegrało z obiadem.
A cztery dni później był U-BOT. Ale to już zupełnie inna historia.

Z kapowniczka Achiki

Na prelekcji Mileny:
Ktoś z publiczności: 15 sierpnia się ukazała Matka Boska i rozgromiła bolszewików.
Milena: Ciekawa jestem, kto się ukazał bolszewikom.
Achika: Nadieżda Krupska?…

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma

Ela (przy urnie zajdlowej): To nie jest głosowanie na prezydenta! To poważna sprawa!

Pilipiuk (o burzliwej historii Tobago): …przyjechali Anglicy, zrobili porządek, to znaczy powiesili wszystkich, których złapali.

O ucieczce Beniowskiego z Kamczatki: „Po wymianie strzałów dubeltówkowych obie floty się wycofały”. (Chodziło o to, że płynąc porwanym statkiem, natrafili na statek japoński).

„Został aresztowany gubernator Irkucka za niewywiązywanie się z obowiązków, bo nie zapobiegł rewolucji”.

„…w zamian za to Liberia obiecała zbrojną pomoc – w razie, gdyby na Polskę ktoś napadł, to oni wystawią osiemdziesiąt tysięcy murzyńskich wojowników”.

Część pokazywankowa konkursu:
Orion (do uczestnika): Możesz mnie wykorzystać jako rekwizyt.
Sala (śmiech).

Ania Studniarek (o doli tłumacza): Ideałem jest kontakt z żywym autorem. Gorzej, jeśli autor nie ma maila.
Achika: I mieszka w małym domku u podnóża Gór Skalistych.
Ania: Typowym przykładem jest Thomas Pynchon.
Achika: A ktoś go w ogóle widział? Są jakieś dowody, że on istnieje?
Ania: Po Stanach krążą legendy, że ktoś jechał w pociągu z przemiłą starszą panią, która potem się przyznała, że to ona jest Pynchonem.

O jakości tłumaczeń:
Spike: I potem mamy takie kwiatki, jak „dziesięciotysięczny cykl świstów”.
Achika: A o co chodziło???
Spike: O dźwięk o częstotliwości 10 kHz.

Selekcja (o zranieniach nożem): Macie 14 sekund, żeby przeciwnika zabić i sobie samemu udzielić pierwszej pomocy.

„Miałem koleżankę, która miała takie hobby, że lubiła się co jakiś czas zabijać”.

„Pocisk HydraShock był strzałem w dziesiątkę”.

Co robili pan Wołodyjowski i Skrzetuski? ZNOSILI LUŹNE KUPY W STEPIE.

Przed spektaklem „Kaliope":
Achika: Czy ktoś to będzie filmował?
PWC: Nie. Film mamy z premiery, to jest wicepremiera.

Rozdanie Zajdli. Jeremiasz całuje się z Mają.
Krzyś-Miś: Jarek nie tylko dobrze pisze, ale i dobrze całuje.
Achika: Sprawdzałeś?

Litwin: Normalnie w czasie walki wręcz rzuca się dwoma kostkami.

Kuba: Jak powszechnie wiadomo, w celi złego maharadży wszyscy kończą w kaftanie bezpieczeństwa.

Kuba: Houdini część swoich sztuczek opisał i potem ludzie próbowali to naśladować.
Achika: Ilu przeżyło?
Kuba: Problem w tym, że Houdini mógł naprawdę bardzo długo pozostawać pod wodą, a inni jakby mniej.

Jola: Wojownicy, idąc do bitwy, ubierali się specjalnie.
Ktoś: Wzięcie kolczugi i miecza to jest magiczne?
Achika: To jest rozsądne.

Krysia: Bohaterka ma na imię Riadalin. To brzmi jak nazwa jakiegoś leku, który się bierze na bóle menstruacyjne.

„…i wpada na Legolasa, który przedstawia się jako Legolas – książę Królestwa Błyszczących Szafirów”.

„Wojowniczka Sue potrafi własnoręcznie zabić pięć tysięcy orków i nie złamać sobie przy tym nawet paznokcia”.

O Mary Sue na naradzie u Elronda: „…ale musiała się otrząsnąć z wrażenia, jakie zrobił na niej fakt, że opowiedziała im historię swojego życia w niecałe dwie godziny”.

Test na Mary Sue (fragment):
– Czy twoja bohaterka jest córką Gandalfa?
– Adoptowaną, ponieważ w rzeczywistości jest siostrą Aragorna?
– Czy twoja bohaterka ma konia?…
– …białego?…
– …z którym rozmawia?…
– …i on jej odpowiada?…
– …telepatycznie?…
Ktoś z sali: I jest mądrzejszy od Gandalfa?

Napis w damskiej toalecie: VAMPIRES SUCK.

1) Niestety, nakład wystarczył tylko dla pierwszych 600 osób.
2) Oświadczam, że nie ponoszę odpowiedzialności za merytoryczną poprawność tego, co mówili prelegenci. Ja tu tylko notuję…
3) Odbył się jeszcze wieczorek poetycki, ale nie był ujęty w programie.
4) Poza tym kontuzjowanego piłkarza znoszą raczej sanitariusze niż koledzy…



Organizator: Cytadela Syriusza
Cykl: Polcon
Miejsce: Lublin
Od: 24 sierpnia 2006
Do: 27 sierpnia 2006
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.