powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LIX)
wrzesień 2006

Ach, jaka piękna katastrofa…
Fritz Leiber ‹Wędrowiec›
Dobra wiadomość: jeśli ktoś lubi rozmach, katastrofy oraz koty to „Wędrowiec” Fritza Leibera jest książką w sam raz dla niego. Zła wiadomość: jeśli komuś zależy na wiarygodnych i sympatycznych bohaterach, to przed zakupem „Wędrowca” powinien się poważnie zastanowić.
Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na ziemskiej orbicie pojawia się planeta, która niczym olbrzymi statek kosmiczny potrafi wędrować w przestrzeni. Już sama masa Wędrowca (to właśnie od owej umiejętności wędrowania) wystarczy, aby na naszym globie spowodować gigantyczne pływy oraz trzęsienia ziemi. Na wszystkich kontynentach – samotnie bądź w grupach – ludzie szukają ocalenia, a my obserwujemy ich zmagania z chaosem.
Nie, to nie jest streszczenie najnowszego przeboju made in Hollywood. To książka napisana przed kilkudziesięciu laty przez Fritza Leibera, znanego przede wszystkim jako autor fantasy (cykl o Fafrydzie i Szarym Kocurze). Przyznaję, że nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy „Wędrowiec” podobał mi się czy też nie, są tu elementy, które przypadły mi do gustu, ale są i takie, które znużyły mnie i zirytowały. Jedno z zastrzeżeń dotyczy samej koncepcji powieści: Leiber rozbija akcję na kilkanaście równoległych wątków dziejących się w różnych punktach globu, a nawet na Księżycu czy wewnątrz Wędrowca. Uwaga czytelnika nieustannie skacze od jednego bohatera do drugiego, na początku jest to interesujące, gdyż prezentowana przez Leibera galeria ludzkich typów wydaje się nader malownicza (buddystka w turbanie, wiecznie pijany walijski poeta, mężczyzna, który twierdzi, że co jakiś czas porywają go kosmici itp.). Niestety, malowniczość ta jest powierzchowna, szybko też blednie urok pomysłu, że Ziemi zagraża nie statek Obcych czy asteroida, lecz cała planeta. Dlatego też w środkowej partii książki napięcie gwałtownie spada. Nie znaczy to, że nic się nie dzieje, wręcz przeciwnie, dzieje się bardzo dużo, ale w końcu ileż można czytać o ludziach, którzy uciekają przed przypływem, szukają schronienia czy walczą z bandytami. Środkową część „Wędrowca” można podsumować jednym zdaniem: „prezentacja postaw różnych osób wobec zagrożenia”. Takie prowadzenie fabuły miałoby sens w przypadku, gdyby bohaterowie poszczególnych wątków byli na tyle charakterystyczni i sympatyczni, że czytelnik mógłby po pierwsze, jakoś ich od siebie odróżnić (nie tylko na zasadzie: „to jest ten facet z brodą, a to kobieta, która miała zawał”), a po drugie przejąć się ich losami. Na szczęście pod koniec powieść znów staje się ciekawa. Co prawda nikomu nie przybywa osobowości, ale przynajmniej w chwili, gdy poznajemy bliżej futrzastą, tygrysopodobną mieszkankę Wędrowca, pojawiają się nowe, intrygujące pytania, inne niż królujące monotonnie na środkowych stronach: „Czy uda im się przeżyć?”
Zaletą prozy Leibera jest plastyczność opisów. Zalane autostrady i lawiny, trzęsienia ziemi i gigantyczne fale, które zmiatają drzewa oraz budynki – wszystko to można sobie łatwo wyobrazić. Katastrofy mają w sobie coś fascynującego – wie o tym każdy, kto kiedykolwiek bawił się w kinie na niemądrym, lecz efektownym filmie typu „Pojutrze”. Szkoda jedynie, że wszystkie te sceny są niezwykle barwne, ale niezbyt przejmujące. Żeby naprawdę przejąć się zagrożeniem musiałabym lubić bohaterów, a tymczasem z ponad dwudziestu stworzonych przez Leibera postaci jedynie o kilku można powiedzieć, że są w miarę – powtarzam, w miarę – sympatyczne. Pozostali są albo nijacy (mimo pozorów malowniczości), albo strasznie irytujący – palmę pierwszeństwa wśród tych ostatnich dzierży pewna panienka, która przed nadejściem powodzi zamyka się z narzeczonym w apartamencie na szczycie wieżowca, gdzie zajmuje się seksem, piciem alkoholu oraz pisaniem sztuki o Wędrowcu i w dodatku jeszcze ma pretensje, że ludzie, którzy zostali na dole, jakoś jej nie lubią…
Zaznaczam, że postacie Leibera nie są złe, lecz przeciętne. Przy takiej ilości bohaterów, gdy każdy z nich walczy o uwagę czytelnika, nawet stosunkowo nieźle skonstruowana postać wydaje się nijaka i ginie w tłumie innych. Brakuje tu miejsca, by rozwinąć i pogłębić charaktery, a wiarygodność motywacji nie jest mocną stroną autora. Dlaczego Margot tak szybko zapomina o Paulu i o ulubionej kotce, z którą wcześniej nie rozstawała się ani na moment i dlaczego ogóle nie przejmuje się ich losem? Co właściwie pociąga Margot w Hunterze? Co kieruje Barbarą, gdy stara się ratować niedawno poznanego milionera? Chęć zysku czy też prosta sympatia do staruszka? Gdyby Leiber zadbał o odpowiedzi na podobne pytania, to książka mogłaby być lepsza, a tak dostaliśmy do ręki efektowną (przynajmniej miejscami) błyskotkę, o której szybko się zapomina.
P.S. Przeważnie nie czepiam się literówek, ale tym razem nie wytrzymałam: „mata” to nie to samo, co „mała”, „byt” to nie „był”, a Platon zdecydowanie różni się od Plutona. „Wędrowcowi” zdecydowanie przydałaby się porządniejsza korekta.



Tytuł: Wędrowiec
Tytuł oryginalny: The Wanderer
Autor: Fritz Leiber
Tłumaczenie: Julita Wroniak
Wydawca: Solaris
ISBN: 83-89951-56-8
Format: 422s. oprawa twarda
Cena: 43,90
Data wydania: 7 lipca 2006
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.