powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LX)
październik 2006

Plewy na wietrze
Anna Brzezińska
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Usta kobiety ściągnęły się w półuśmiechu i Przemęka zrozumiał, że w lot pochwyciła jego kłamstewko, dopowiadając sobie w myślach historię domowych waśni o spuściznę po zmarłym krewniaku. Wyglądała przy tym na kogoś, kto zdołałby wycisnąć nie tylko zaległą należność, ale i serwatkę z kamienia.
– Ano, jak to w rodzinie. – Odęła wargi. – Ja też mam w pieczy sierotę po siostrze mojej. Niebogę gorączka zmogła, kiedy ta tutaj Perkotka – trąciła dziewczynę w łokieć – jeszcze przy piersi była. Ale, wybaczcie waszmościowie nieszczęsnej białogłowie tę ociężałość umysłu, nadal pojąć nie mogę, z jakiego trafunku zapuściliście się tak daleko na północ i w dzikie góry. Wszak jest szlak wygodny, co nieopodal opactwa Cion Cerena do Spichrzy prowadzi.
Przemęka zagryzł zęby, aż mięśnie na żuchwie zagrały pod skórą.
– Mam też w Książęcych Wiergach sprawę – wyjaśnił oschle. – Jak rzekłem, bydło kupcom sprzedaję. Ale nie niewieścia to rzecz.
Pani przytaknęła skwapliwie, przyganę bowiem wygłoszono aż nadto wyraźnie. Musiała zrozumieć, że jakiekolwiek interesy knuje Przemęka z wiergowskimi kupczykami, nie wyda się z nimi przed przygodnie spotkaną jejmością. Nie wypadało jej dłużej nalegać, w każdym zaś razie nie teraz, pośrodku drogi, obok trupów, do których z wolna zlatywały się muchy. Na szczęście zza kępy olszyny przybliżał się ku nim Koźlarz, wlokąc za baranicę nieszczęsnego kmiota. Więc jednak hultaj nie uciekł, pomyślał Przemęka.
Panienka na widok nadchodzących zasłoniła twarz ramieniem i przywarła do boku ciotki. Drżała przy tym jak osika; być może za przyczyną chłopskiego przyodziewku uznała przewodnika za jednego z grasantów. Jej opiekunka, choć nie miała sposobności dobrze przyjrzeć się młodszemu wybawcy, od razu odgadła, kto zacz, i na jej krągłym obliczu rozlał się zachęcający uśmiech. Widać bardzo pragnęła zatrzeć niezręczność wcześniejszych wypytywań.
– Sercem wam jestem wdzięczna, kawalerze – przemówiła dwornie – żeście siostrzenicę moją i drogą wychowankę ocalili przed hańbą. Zechciejcie to przyjąć. – Zsunęła z palca jeden z pierścieni i na otwartej dłoni wyciągnęła do księcia. – Nie jako odpłatę, bo życie i cnota ukochanej mojej wychowanicy są bez ceny, lecz abyście o nas nie zapomnieli, tak jak i my nigdy nie zapomnimy waszej dobroci.
Książę ujął dar, mamrocząc pod nosem słowa podziękowania i popatrując niepewnie ku Przemęce – dokładnie tak, jak uczyniłby niedoświadczony młodzik. Błękitne oczko klejnotu błysnęło, ułowiwszy promień słońca, i wojownik z zaskoczeniem rozpoznał pyszny szafir. Podarunek okazał się nader hojny, wart dobrego wierzchowca albo kilku niewolnych chłopów, i nie dało się go zlekceważyć.
– Wielce waćpani szczodra – odparł. – Wspaniały dar i kiedyś przypomni nam błękitne oczy waszej siostrzenicy, które takoż są dwóm klejnotom podobne.
Zostało to zgrabnie powiedziane, więc pani uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nawet panienka wyjrzała zza rękawa i zerknęła ciekawie ku młodszemu z wybawców. Chyba spodobało się jej, co zobaczyła, bo pokraśniała i spuściła wzrok, ale lekki półuśmiech nie zniknął z jej twarzy. Przemęka uniósł brew. Oj, zda mi się, pomyślał, dziewczyno, żeś już nie tylko oczy na chłopców, ale i spódnicę przed nimi podnosiła. I lepiej, byśmy za twoją przyczyną nie napytali sobie biedy.
Ciotce chyba przeszły przez głowę podobne obawy, bo bodnęła łokciem krewniaczkę, w mig obudziwszy ją z rozmarzenia.
– Was pewnie, waszmościowie, sprawy naglą – rzekła. – Darujcie tedy, że zatrzymujemy w drodze, ale konie w las poszły. Ja niewiasta odporna, w trudach zaprawiona, i pieszkiem do domu dojdę, lecz ta chudzina – pogłaskała wychowankę po włosach – zawsze była pieszczona, męża mojego ulubienica. Wyświaczcież nam jeszcze tę łaskę i odprowadźcie do dworu. Wiele drogi nie nadłożycie.
Przemęka skinął głową.
– Zrozumiała rzecz, że nie ostawimy białogłów w kniei. Jeno waszmość drogę pokazać musisz, bo my tu traktów nieznakomi, a temu szelmie – kiwnął na przewodnika – nieprzesadnie ufam.
Podprowadził konia i splótł dłonie, aby kobieta mogła wygodnie wspiąć się na grzbiet, ale ta schwyciła wodze, wsadziła nogę w strzemię i sama wskoczyła na wierzchowca. Siedziała pewnie i znać po niej było, że wiele czasu spędza w siodle. I nic dziwnego. Nawet damy wysokiego rodu, zwłaszcza na pograniczu, zwykły służyć małżonkom pomocą w gospodarskich zajęciach i często objeżdżały posiadłości.
Nieznajoma ani chybi była szlachcianką, może nie wielką panią, ale białogłową zasobną, dworskich obyczajów i dobrze urodzoną. Przemękę ciekawiło po trochu, co robi na uboczu, daleko w górach, bo nie widziało mu się, aby wyrosła w tych stronach. Nie pytał jednak o nic, a Koźlarz bez słowa posadził panienkę na grzbiecie swego konika. Kiedy podał jej wodze, znów uśmiechnęła się wdzięcznie, lecz jakoś długo trzymała swoją dłoń na palcach mężczyzny, a na koniec rzemienie i tak wysunęły się jej z ręki. Siwowłosy najemnik zmarszczył brew i odtrącił księcia.
– Chłopka pilnuj, żeby gdzieś boczkiem nie czmychnął – burknął, ujmując konia dziewczyny za uzdę. – Ja sam panienkę poprowadzę, skoro utrudzona.
Szlachcianka wprawdzie nie wydawała się zadowolona z takiego obrotu spraw, lecz nie spierała się. Za to jej ciotka nie kryła aprobaty.
– Młoda, tedy głupia – rzuciła na usprawiedliwienie, kiedy Koźlarz oddalił się dobrych kilka kroków. – Nie dziw, że z wdzięczności w inną alterację popada, ale mnie tu niesława niepotrzebna.
Dziewczyna przygryzła wargę. Nie w smak jej poszły słowa ciotki, zwłaszcza że wypowiedziane wobec obcego.
– Zwykła to rzecz między młodymi – odparł pogodnie Przemęka. – Ale my wnet w drogę ruszamy, tedy żadnej zażyłości nie będzie.
– Roztropny z was człek. – Spojrzała na niego z uznaniem. – Ja waszemu bratankowi w niczym nie chcę uchybić, bo widzę, że dzielny młodzian, grzeczny, obyczajny i niezawodnie najlepszych paraleli godzien. Ale dzban rozbić łatwo, posklejać trudno, a niewieścia sława od skorupy kruchsza. Wyście człek bywały, więc pojmujecie.
Przemęka rozumiał aż nadto: ani nędzny strój, ani liche chłopskie koniki nie świadczyły o nabitej kabzie, jejmość zatem nie chciała, aby się jej wychowanica spospolitowała z byle szlachetką, co samoczwart trzęsie się po wykrotach i owija grzbiet opończą z koźlej skóry. Starała się wprawdzie przybrać odprawę w ozdobne słowa, lecz niewiele to zmieniało.
– Ale zawitajcie do nas w drodze powrotnej ze Spichrzy, pięknie w gościnę proszę – odezwała się łaskawszym tonem pani. – Mąż mój do dworu zjedzie, rad was spotka. Własnych potomków się nie dochowaliśmy i wielce mu to dziewczę miłe, tedy jej szczęściu na przeszkodzie nie stanie. I jeśli młodzi będą się mieli ku sobie… Wtedy obaczym.
Najemnik ucieszył się, że wierzchowiec jejmości akuratnie w tej chwili potknął się na gałęzi, ściągając całą jej uwagę na drogę, nie zdołał bowiem opanować zdumienia. Coś zanadto łatwo dawano im tu nadzieję, zwłaszcza jeśli młódka istotnie była posażna. Nie wiedział, co odpowiedzieć, człapał więc w milczeniu, zastanawiając się, jak by się wykręcić od wizyty we dworze i ruszyć dalej jeszcze przed zmierzchem, zanim ich uwikłają w jakąś intrygę.
Ani się obejrzał, jak leśna dróżka rozszerzyła się. Po jej bokach pojawiły się zdziczałe jabłonki i śliwy, a las cofnął się, odsłaniając zielone, pofałdowane przecinki, gdzieniegdzie porośnięte łanem młodej, wiotkiej brzeziny. Słońce nie sięgnęło jeszcze najwyższego punktu na niebie, gdy zza kolejnego zakrętu wyłonił się zarys zabudowań. Dwór otoczono solidną palisadą z bali, przy gruncie dobrze obsypaną ziemią i wzmocnioną zaostrzonymi kijami.
– Jeszcze dwa pokolenia temu zapuszczały się tu zagony szczuraków – usprawiedliwiła się jejmość. – Teraz w Górach Sowich pokornie siedzą, ale moja świekra pomni, jak dziewczątkiem będąc, oglądała ich, gdy pod częstokołem ryli.
– Dobre obwarowanie nie wadzi. – Najemnik z uznaniem zlustrował domostwo. – A i od zbójców bezpieczniej.
Szlachcianka machnęła dłonią z wystudiowaną wzgardą.
– Lichy to jeno folwarczek, ledwie kilka łąk, gdzie się owce wypasa, lecz od pokoleń w mężowskiej rodzinie. Z sentymentu w nim gości, choć myśmy do większego ochędostwa nawykli. No, bywaj tu który! – krzyknęła do pachołka, co pokazał się nad bramą.
Wierzeje rozwarły się ze skrzypem. Dwóch parobków przybiegło, by pomóc pani zsiąść z konia, i natychmiast stało się jasne, że gospodyni trzyma służbę twardą ręką. Zaraz też z ganku dworu poderwała się wiekowa niewiasta w ciemnej sukni i wdowim welonie na głowie.
– Bogom niech będą dzięki! – Ujęła dłonie starszej i zaczęła je pokrywać pocałunkami, a łzy jej ciekły po policzkach jak groch. – Wedle śniadania konie pod bramę przyszły, a zgonione takie, jakby je całą drogę ktoś po grzbietach smagał. Od razu wiedziałam, że się nieszczęście zdarzyło, chłopów po okolicy rozesłałam na poszukiwania, ale chamstwo to tępe, niemrawe, jakże na nich polegać? – trzepała szybko, a jednocześnie z ciekawością przepatrywała przybyłych, aż wreszcie jej wzrok spoczął na panience, która właśnie z pomocą parobka spuszczała się z siodła. Na widok jej poszarpanej sukni staruszka pobladła jak chusta i pochwyciła ją w objęcia. – Perkotko, serce moje, co tobie? – Z lękiem dotykała jej włosów i twarzy. – Wejdźże do środka, ogarnij się, obmyj… – Powiodła ją ku wejściu.
Jejmość przymrużyła ze złością oczy.
– A ja tym chamom nie daruję! – wypaliła znienacka, jak gdyby dopiero teraz w pełni pojęła, co się wydarzyło. – Ilu pachołków we dworze? – zagadnęła najbliższego z parobków.
– Ośmiu. Starsza pani resztę w las posłała, ale prędko wrócą.
– To na co jeszcze czekasz? – ofuknęła go ostro. – Konie mi siodłać i w róg zadąć, żeby się tu duchem zlecieli. A mnie karabelę podać! Tę po dziaduniu!
Przemęka z przyjemnością patrzył, jak jej policzki różowieją z wściekłości, a oczy sypią skry. Poza Servenedyjkami w pustynnej krainie z rzadka oglądało się wojenne niewiasty i zdołał już niemal zapomnieć te szlachcianki, które siedziały na pograniczu w swoich obwarowanych dworach, gotowe zaświecić mieczem w oczy każdemu, kto sięgnie po ich ojcowiznę.
– Nie lękasz się aby waćpani? – zagadnął. – Niejednej białogłowie strach po oczeretach za zbójcami ganiać, choćby zbrojno i z gromadką pachołków.
– A kimże bym była – odęła wargi – jakby mnie na mojej własnej ziemi chamstwo miało zastraszyć? W mig ich siedzibę wytropim i wybierzem niby liszki z jamy. Waszmościowie zaś konie na podwórcu ostawcie, będzie o nie staranie – przykazała im na odjezdne. – W dworcu się wami zajmą, jak trzeba, wypocznijcie zatem, póki nie wrócę. I ani się ważcie w drogę ruszać bez pożegnania – dodała z zalotnym uśmiechem – bo bardzo urażona będę.
Od strony ganku szła już ku nim służebna w świeżo bielonym fartuchu, niosąc w ręku czyste ręczniki.
– Starsza pani na pokoje prosi. – Ukłoniła się zgrabnie przed przybyłymi. – Jeśli zechcecie się wasze mości przy studni umyć, zaraz usłużę. Pani kazała też rzec, że dla waszych ludzi znajdzie się kąt przy kuchni i miska ciepłej strawy. – Skinęła dłonią na przewodnika i Kostropatkę.
Kapłanowi zrzedła mina, kiedy pojął, że przydzielono mu miejsce między służbą, lecz nie oponował, gdy służebna poprowadziła Przemękę i Koźlarza do głównego wejścia. Przeszli przez ganek, spowity gęstą winoroślą i krzewami róż, a potem obszerną sień, gdzie na poczerniałych ścianach pyszniły się wiekowe portrety, zapewne czcigodnych antenatów gospodarzy. Stara szlachcianka czekała na nich w następnej izbie, przy stole. Na srebrnej tacy już naszykowano dzban i kubki. Obok leżał koszyczek z chlebem i misa krojonego mięsiwa, przybrana kwaszonymi ogórkami i cebulą.
Staruszka na ich widok z wysiłkiem podniosła się z krzesła i teraz Przemęka spostrzegł, że jest znacznie bardziej posunięta w latach, niż mu się wydawało na dziedzińcu, gdzie dodawała jej sił radość z odzyskania krewniaczek.
– Wybaczcież, waszmościowie, że was tak niepolitycznie witamy. Wyjawiła mi Perkotka, jak wiele wam zawdzięczamy, a ja, stara i głupia, ni słowa podziękowania nie rzekłam, jeno was na podwórcu zostawiłam. Ale to ze wzruszenia, że mi się szczęśliwie te najdroższe istoty do domu wróciły, bom już je na marach widziała. Lasy tu niebezpieczne – zawahała się. – Teraz wszakże siadajcie i jedzcie, boście pewnie zdrożeni i głodni, a powiadał mąż mój nieboszczyk, że wilkowi i głodnemu chłopu niemiłe są gadki.
Nalała im w kubki trunku i po izbie rozeszła się bogata woń piwa grzanego z korzeniami. Przemęka jadł, ukradkiem rozglądając się po wnętrzu. Pomieszczenie było stare i skromnie wyposażone w meble, ciężkie i w dawnym stylu, ale gdzieniegdzie odnajdował wzrokiem jakiś kosztowny przedmiot, czy to skrzyneczkę inkrustowaną macicą perłową, czy serwetę haftowaną srebrną nicią. Na zastawie z litego srebra pysznił się herb i siwowłosy wojownik wprawdzie nie umiał go rozpoznać, ale podobny znak dojrzał na portretach w sieni. Jednakże ślady świeżego bogactwa i dworskie obyczaje świadczyły, że gospodarze wiele czasu spędzają daleko stąd, w miejscach, gdzie łatwiej pomnożyć majątek i zdobyć wpływy wśród wielkich tego świata.
– Więc powiadacie, pani, że okolica zdradliwa – zagaił, zaspokoiwszy pierwszy głód. – Tedy z krewniaczki waszej niepłochliwa niewiasta, skoro z jednym pachołkiem na wozie pełnym dobra w drogę się wypuściła.
Starowinka, która podparłszy brodę na ręku, dotąd z zadowoleniem przyglądała się jedzącym, uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Ona przy dworze chowana, tutejszych niebezpieczeństw nieświadoma, przy tym gorącej krwi i czasami zbyt prędka. No, ale dobre z niej dziecko – usprawiedliwiła ją zaraz. – Jak się tą sierotą zajęła, to niejedna by i o własną córkę tak nie dbała.
– Śliczna panienka – zgodził się wojownik – i znać, że w karności chowana.
Przez twarz staruszki przemknął wyraz zmieszania.
– Ot, pobłogosławili bogowie. – Odwróciła wzrok. – A wedle tego, co w lesie, to strzeżcie się waszmościowie w drodze, bo gadają ludzie, że szczurzy znów niespokojni, pod wioski w górach podchodzą.
Od drzwi dał się słyszeć stukot chodaków i do izby weszła służąca z pękatą wazą i chochlą. Postawiła ją na stole i na znak pani oddaliła się spiesznie.
– Nalewajcież sobie, waszmościowie – zaprosiła gospodyni. – Żadnych ceremonii nie czyńcie, bom za stara po temu.
– Tedy powiadacie, pani, że się szczuracy burzą? – powtórzył w zadumie Przemęka. – Osobliwa to nowina i groźna.
Starowinka ściągnęła wargi, a spojrzenie jej zamglonych oczu nagle się wyostrzyło.
– Tak już przed nawałnicą bywa, że się niebo kłębi – rzekła z ironią. – Zwyczajna rzecz. Książę Evorinth w Spichrzy zbroi się i Servenedyjki zaciąga, pomorscy kapłani po górach szpiegują, nawet kupczykowie wiergowscy mury wokół miasta wzmacniają. Żaden dziw, że i szczuracy chcą w zamieszaniu uszczknąć coś dla siebie. A nikt nie wie, na jaką stronę szczęście przeważy, gdy się ta zawierucha raz na dobre rozpocznie.
– A tutaj ziemie czyje? – zapytał Przemęka, łowiąc łyżką grube kawały sera, którym okraszono polewkę. – Trudno się w tym wędrowcowi wyrozumieć, bo ludzi na ścieżkach nie widać, komór celnych nie masz, a kamienie graniczne mchem porosły. Jeno czasami stare słupy oglądałem, co je jeszcze Vadiioned kazał stawiać.
– Ano – starowinka pokiwała głową – kopiennickie tu było władztwo, ale kiedy upadło, raptem wiele się rąk po nie wyciągnęło. I książę ze Spichrzy tenutę chciał od nas ściągać, i żalniccy kniaziowie o swoje się dopraszali, i szczuracy ziemie pustoszyli. A ostatnimi czasy nawet wiergowskie pospólstwo jakieś stare pergaminy pokazuje, że niby to z dawien dawna spuścizna ich świątobliwej księżniczki.
Wojownik uśmiechnął się, bo z tonu pani jasno wynikało, w jak głębokiej pogardzie ma łapczywych sąsiadów.
– A naprawdę?
– A naprawdę każdy u siebie rządzi. Ot, widzisz waszmość – trąciła paznokciem herb na srebrzystym dzbanie – wszyscy my zasiedziała szlachta, od wieków do niezależności nawykła. W wielu książęca krew płynie, ale też po zgonie Vadiioneda niezmierna mnogość książąt porodziła się w Górach Żmijowych, a każdy zacniejszy od innych. Czasami prawdziwie jedni nad drugich wyrastają, ale nikt swojej woli reszcie nie potrafi narzucić. Teraz coś na księcia Piorunka się oglądają, bo śmiały pan i rzutki, lecz nie jest to wielki włodarz, jacy niegdyś bywali, więc i jego czas minie.
– Cóż tedy…?
Pani zaśmiała się skrzekliwie.
– Kto to wie? Mnie nie pytajcie, ja jeno zgrzybiała niewiasta, co siła złego widziała, więc, ot, jako kruk kraczę. Ani chybi wszystkich nas na koniec wiergowskie chamstwo wykupi. Pożenią się z naszymi córkami i kupieckie swe gmerki na murach wycisną.
Koźlarz podniósł głowę znad miski.
– Tego nigdy nie było i być nie może – odezwał się naiwnym głosem wiejskiego chłopaka, któremu pierwszy raz odsłoniono ponure tajemnice świata.
Starowinka spojrzała na niego pobłażliwie.
– Czemużby nie? Oni rosną w siłę, my zaś coraz niżej upadamy, na dodatek naśladować ich próbując. Nawet syn mój rodzony więcej przy dworze przebywa niż w rodzinnych włościach. Przy tym bynajmniej nie zasiada u księcia w radzie ani z wielkimi panami się nie znosi, tylko wzorem kupców warsztaty pod murem miejskim kazał pobudować. – Zmarszczyła się z niechęcią. – Wykładasz sobie, waszmość? Jakby tego zabrakło, szpiegów raz po raz do Książęcych Wiergów wysyła. Nic słuchać nie chce, że mu podobne zajęcie nie przystoi. Pieniądz trzeba gromadzić, matuchno, powiada, bo coś ostatnimi czasy owce w naszych górach złotym runem nie porosły.
Przemęka zerknął na nią ze świeżym zainteresowaniem. Owszem, słyszał to i owo o wiergowskich tkalniach, foluszach i farbiarniach, a Spichrza z tradycji była siedzibą wielkich kupieckich rodów i niejedna bankierska fortuna kryła się za ciężko kutymi wrotami kamienic z żółtego piaskowca. Ale wojownik nie sądził, że i szlachta Przerwanki zaczęła się parać rzemiosłem.
– Sam z bydła żyję – mruknął, gdy gospodyni popatrzyła ku niemu wyczekująco.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.