– Jak pan myśli, co się stało z ciałem? – spytał Mirski. – Tu go nie ma, więc sprawca pewnie wziął je ze sobą. Możliwe, że panna Delissy jeszcze żyje, ale nie wiem, czy w tym wypadku to nie gorsze od śmierci. Teraz musimy znaleźć tego tajemniczego szlachcica. To nasz jedyny trop. – Albo trzecią zwrotkę – Rain dokończył niewypowiedzianą myśl. – Omaelu, pamiętasz anioły Prawdy? – Oczywiście – upadły sposępniał. – Obłąkane anioły, niszczyciele, bluźniercy występujący przeciw nakazom Głosu. Czemu pytasz? – Te wszystkie samobójstwa, chaos. Metody są podobne. Może to oni? – Niemożliwe! Pan unicestwił ich wszystkich już dawno temu.
– Na pewno nie chcesz iść? – spytał Risco. Znajdowali się w karocy, która właśnie zbliżała się do królewskiego zamku. Bal miał się wkrótce rozpocząć. Rain roześmiał się. – Na najwspanialsze przyjęcie roku, na które zjedzie się cała śmietanka towarzyska kraju? Jasne, że nie. Zresztą chyba nie chcesz, aby pomyśleli, że jesteśmy kochankami. – Już tak uważają – wzruszył ramionami. – To nie dla mnie, ale baw się dobrze – powiedział Rain. Risco skinął głową. – A ty uważaj na siebie. Pałac tego wieczoru rozświetlały setki latarni. Na dziedziniec zajechały dziesiątki powozów, a tłum wielobarwnych postaci wlewał się do środka przez główną bramę. Risco podążył z nurtem. Miał na sobie odświętny strój z wyszytym rodowym herbem na piersi – złotym piórem na tle pary srebrzystych oczu. Za nim dreptał służący trzymający zdobione pudełko z wiśniowego drewna. W środku znajdował się prezent dla władczyni. – Lord Risco Tallenin, pan Marchii Mgieł i Północnych Rubieży! – zaanonsował go szambelan na wejściu do sali balowej. W samą porę, pomyślał Risco, gdyż zaraz po jego przybyciu ogłoszono nadejście królowej Arianny. Zgromadzeni zgięli się w ukłonie i trwali tak, dopóki władczyni nie zasiadła na tronie. Orkiestra zaczęła z powrotem grać, a goście ustawili się w kolejce. Zgodnie z tradycją najpierw każdy zaproszony składał królowej życzenia i ofiarowywał prezent, a potem dopiero rozpoczynał się właściwy bal. Risco znalazł się na samym końcu kolejki, także miał czas, aby dokładnie się rozejrzeć. Żywił nadzieję, że spotka tu brata lub siostrę, ale nigdzie ich nie dostrzegł. Spojrzał więc w górę. Między ogromnymi kryształowymi żyrandolami szybowały dziesiątki aniołów. Jedne pogrążone w swych niemych rozmowach, inne nurkujące raz po raz, by szepnąć coś do ucha swemu człowiekowi. Pałac był jedynym miejscem, gdzie zbierało się ich aż tyle, dlatego szlachcic zawsze czuł się tu trochę nieswojo. Gdy nadeszła jego kolej, Risco uklęknął na prawe kolano i skłonił głowę. – Moja królowo. – Powstań, lordzie Tallenin – powiedziała ciepło królowa. Miała zaledwie trzydzieści lat i była olśniewająco piękną kobietą o długich czarnych włosach i oczach barwy miodu. W żyłach władczyni także płynęła mieszanka ludzkiej i anielskiej krwi. Tylko nieliczni wiedzieli, że wyniesienie na tron Arianna zawdzięczała w dużej mierze cichemu wsparciu ogromnej fortuny rodu Talleninów. – Czego mi życzysz z okazji trzydziestych urodzin? – Króla, który byłby ciebie godzien, moja królowo – zgromadzeni spojrzeli na niego, jakby zwariował. Dał się słyszeć świst gwałtownie wciąganego powietrza. Temat zamążpójścia królowej był tematem tabu. Wszyscy zastanawiali się, kiedy w końcu wybierze małżonka, ale nikt nie ośmielał się poruszać publicznie tej kwestii. – Nigdy się nie zmienisz, Risco – Arianna roześmiała się perliście. Jej doradca do spraw etykiety wyglądał, jakby miał zaraz dostać ataku serca. – A jaki niezwykły prezent przygotowałeś tym razem? Risco uśmiechnął się tajemniczo i dał znak służącemu. Ten podał mu pudełko, które szlachcic następnie przekazał królowej. Arianna uniosła wieko i jej brwi powędrowały w górę. Wyglądała na zszokowaną. Przeniosła wzrok na szlachcica i z powrotem na zawartość pudełka. Na aksamitnej poduszce leżało długie, śnieżnobiałe pióro. Wyraźnie czuła bijącą od niego łagodną moc. Nawet anioły były zdezorientowane. Podlatywały kolejno i zaglądały do wnętrza, a następnie osłupiałe wpatrywały się w Risca. – To niemożliwe! Pióro anioła! Jak on to zrobił, Omaelu?! – Któż to może wiedzieć – odparł upadły anioł wymijająco, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. – Dziękuję, lordzie Tallenin. To doprawdy niezwykły prezent – wykrztusiła w końcu królowa. Risco skłonił się i ustąpił miejsca kolejnemu szlachcicowi. Jako ostatni życzenia składał lord Baskar Grauff i to jego podarunek stał się wydarzeniem wieczoru. Niechęć, jaką Grauffowie żywili wobec królowej, była powszechnie znana. Podczas ostatniego bezkrólewia robili wszystko, aby to nie Arianna zasiadła na tronie. Baskar zbliżył się i ciężko opadł na kolano. Mówiono o nim, że ma posturę niedźwiedzia i taki sam charakter. – Wasza Wysokość – z szacunkiem skłonił głowę. – Lordzie Grauff, czego życzysz mi z okazji urodzin? – Moja królowo, minęło ponad osiem lat twego panowania. Osiem lat, podczas których mój ród nie służył ci tak, jak powinien – słowa Baskara przykuły uwagę zgromadzonych. Napięcie panujące na sali nagle stało się wręcz namacalne. Zgromadzeni zastanawiali się, czy są świadkami politycznego samobójstwa. – Żyję dostatecznie długo, by wiedzieć, że niektórych rzeczy nie da się wybaczyć. Żywię jednak nadzieję, że pozwolisz, pani, naprawić błędy przeszłości. Jako dowód szczerości mych słów pragnę podarować ci Serce Anioła – wręczył królowej szkatułkę, w której znajdował się ogromny złocisty klejnot. – Serce Anioła towarzyszyło mojej rodzinie od samego początku i teraz, przekazując je, składam los rodu Grauffów w twoje ręce, moja królowo. Pozostaje mi życzyć ci długiego i spokojnego panowania. – Dziękuję, lordzie Grauff. Za prezent i za szczere słowa. Nie zapomnę ich – Arianna zachowała na twarzy całkowity spokój, choć musiała być równie zaskoczona, co reszta gości. – Niech rozpocznie się bal! – ogłosiła, gdy szlachcic się oddalił. Risco zawsze uważał Baskara za prostaka i chama, ale teraz nie mógł uwierzyć, że to ten sam człowiek. Grauff krążył po sali niczym ucieleśnienie kurtuazji. Przemiana tak uderzająca, jakby dokonała się za sprawą magii. Popijał wino z kielicha i obserwował Baskara kątem oka, zastanawiając się, co też kombinuje. – Wuju! – nagły okrzyk wyrwał go z rozmyślań. Obrócił się i zobaczył Elinę, swoją siostrzenicę. – Tak się cieszę, że cię widzę. – Czyżby to była moja ulubiona siostrzenica? – Risco z gracją ucałował jej dłoń, przyprawiając dziewczynę o rumieniec. – Przestań się zgrywać – skarciła go, udając surowy ton swojej matki. Oboje roześmiali się serdecznie. – Jak się miewa moje drogie rodzeństwo? – spytał. – Jak zwykle zajęte. Dlatego przysłali mnie. I całe szczęście. Tak rzadko mam okazję przyjechać do stolicy. Kiedy w końcu nas odwiedzisz? Już całe lata minęły od twojej ostatniej wizyty, wuju. – W tym roku, obiecuję. A skoro jesteś na miejscu, to może ty mnie odwiedzisz? Przyślę służącego i umówimy się na jakiś dzień – zaproponował. – Gdzie się zatrzymałaś? – Byłoby wspaniale – ucieszyła się Elina. – Królowa była tak miła, że pozwoliła mi zamieszkać w pałacu na czas mojego pobytu. – Doskonale – Risco rozejrzał się. – A teraz cię opuszczę, bo jeszcze chwila i przyjdzie mi do rana toczyć pojedynki z tymi kogucikami – wskazał na grupkę młodzianów, którzy popatrywali nań spode łba. – Najwyraźniej masz wielu wielbicieli. – Do zobaczenia, wuju. Po północy Risco niepostrzeżenie wymknął się z balu. Miał nadzieję, że Rain odkrył coś istotnego. W przeciwnym razie mogli zacząć szukać następnej ofiary.
Rain już na niego czekał w salonie. Przechadzał się nerwowo tam i z powrotem z wyrazem skrajnego zniecierpliwienia na twarzy. Gdy zobaczył wchodzącego Risca, odetchnął z ulgą. – Nareszcie jesteś. Przebierz się, musimy jak najszybciej jechać. – Opowiedz mi, co odkryłeś – powiedział Risco, wrzucając na siebie swój zwykły czarny strój. – Najpierw pojechałem do mieszkania Agnes Shelt. Przeczucie mnie nie myliło. Wśród jej rzeczy też znalazłem parę kosztownych drobiazgów. Popytałem sąsiadów i okazało się, że do niej również przyjeżdżał jakiś szlachcic. Potem zajrzałem do Aksamitnej Dzielnicy. Udało mi się odnaleźć jedną z dawnych koleżanek po fachu Marii Delissy. Powiedziała mi, że parę miesięcy temu z rąk ówczesnego sutenera wykupił ją tajemniczy arystokrata. – Dobra robota. Masz adres tego sutenera? – Tak. To niejaki Steven Grok. Pośredni bandzior. – Więc jedźmy z nim porozmawiać. – Risco, jest jeszcze jedna rzecz. W okolicy, gdzie mieszkała Maria Delissy, w ciągu ostatniego tygodnia doszło do kilkunastu samobójstw. Zupełnie bezsensownych samobójstw. To samo stało się nieopodal miejsca, gdzie znaleźliśmy ciało Agnes Shelt. – Myślisz, że to ma związek? – A ty uważasz, że nie? Założę się, że to dlatego skrzydlaci są tak zaniepokojeni. Dzieje się coś niedobrego. Może powinieneś odwiedzić dziadka… – Nie! – przerwał mu ostro Risco. – Pójdę tam tylko w ostateczności. Na razie zobaczmy, co pan Grok będzie nam miał do powiedzenia. – Jak chcesz. Tym razem musieli się zagłębić w samo serce Aksamitnej Dzielnicy. Kurtyzany na ich widok wyginały się ponętnie i rzucały wulgarne propozycje, ale gdy przechodzili obok milkły, jakby instynktownie przeczuwając, że to nie klienci, z którymi chciałyby mieć do czynienia. Ulice były brudne, a smród unoszący się powietrzu przyprawiał o mdłości. Na skrzyniach i beczkach siedzieli mężczyźni o ponurych twarzach. Parę razy zdarzyło się, że któryś wstawał, aby zaczepić szlachciców, ale zaraz powstrzymywali go kompani, pokazując palcem Raina i szepcząc „stil”. Ostrze. Dawny tytuł oznaczający kogoś bardzo bliskiego sercu i jednocześnie obrońcę. Kurtyzanę, z którą wcześniej rozmawiał Rain, znaleźli na Placu Rozrywek. Na ich widok uśmiechnęła się, ukazując rząd pożółkłych zębów. Choć starała się wyglądać atrakcyjnie, to spod grubej warstwy makijażu wyzierała zniszczona twarz przedwcześnie postarzałej kobiety. Za parę miedziaków zaprowadziła szlachciców pod właściwy dom. Przed wejściem stało kilka kurtyzan, obecnych panienek Groka. Na widok mężczyzn jedna z nich zagwizdała. – No proszę, stary sukinsyn ma dziś powodzenie – rzuciła do koleżanek. – Kolejni wielcy panowie. Risco i Rain wymienili zaniepokojone spojrzenia. – Kobieto, był tu dziś jeszcze jakiś szlachcic? – A pewnie! – miała przepity, ochrypły głos, ale patrzyła trzeźwo. – Parę godzin temu zajechał powozem. Musiało tam być gorąco, bo Grok do tej pory nie wyszedł – wskazała na budynek i zarechotała. – Który to pokój? – syknął Rain, ściskając jej boleśnie ramię. – Na parterze, na końcu korytarza… Ej! – jęknęła, gdy odepchnął ją i pognał do środka. Risco podążał tuż za nim. Z ulicy dobiegła ich jeszcze litania przekleństw. Drzwi okazały się zamknięte i nie dobiegały zza nich żadne odgłosy. Szlachcice wyjęli pistolety. Na dany znak Risco przestrzelił zamek, a Rain błyskawicznie wparował do środka. Sekundę potem dołączył do niego Risco, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że przybyli za późno. Steven Grok leżał na podłodze w wielkiej kałuży krwi, z gardłem poderżniętym od ucha do ucha. Jego twarz zastygła w grymasie bezmiernego zdziwienia. Niemal cały pokój został zdemolowany. Szczątki krzeseł walały się po podłodze, a obok trupa leżał przewrócony stół. Wszystko skąpane w posoce. – Tym razem nie poszło tak gładko – mruknął Rain, kucając przy zwłokach. Jego uwagę zwróciła ciemna plama na spodniach. Rozchylił materiał i pobladł nieznacznie – Wykastrowany… – czym prędzej zakrył zmasakrowane przyrodzenie. – Coś go wzburzyło lub przestraszyło – dodał Risco, wskazując na ślad buta odciśnięty we krwi. – Mimo to pamiętał, aby zamknąć za sobą drzwi. Musi mieć nerwy z żelaza. – Raczej wzburzyło. Wsadził mu to aż do gardła – stwierdził Rain, wyjmując z ust Groka zakrwawiony zwitek papieru. Litery rozmazały się, ale nadal dało się je odczytać: Nasze życie, nasza śmierć, to jest dla was tylko żart. Pogrywacie naszym losem, niczym zwykłą talią kart. Wracali w ponurych nastrojach. Żadna z dziwek nie widziała twarzy mężczyzny, który odwiedził sutenera. Stracili jedyny trop. Risco miał wrażenie, jakby ścigali ducha. Morderca bez twarzy znów się im wymknął i jedyne, co mogli zrobić, to czekać, aż dopadnie następną ofiarę. Żaden z nich nie musiał też mówić, że wkrótce Aksamitną Dzielnicę zaleje fala irracjonalnych samobójstw. Do tej pory życie odebrało sobie w ten sposób trzydzieści osób, a ostatnie przypadki miały miejsce dość daleko od miejsc zbrodni. Zupełnie jakby zabójca zostawiał po sobie piętno szaleństwa, które następnie rozchodziło się dokoła niczym kręgi na wodzie. Szlachcic był zmęczony, a nieuchwytność sprawcy przepełniała go goryczą porażki. Wioletta. Wioletta. Tak, już od dawna o niej nie myślał. Myśl pojawiła się znikąd, ale nie potrafił się jej pozbyć. Poczuł jak nieubłaganie wypełnia go rozpaczliwe pragnienie. Uporczywe pragnienie, które odchodziło dopiero po zaspokojeniu. Zanim zdał sobie sprawę, co robi, wychylił się z powozu i nakazał woźnicy zmienić trasę. Gdy Rain usłyszał adres, skrzywił się z niesmakiem. – Nie lubię, kiedy do niej jeździsz – starał się mówić spokojnie, ale wypełniał go niepokój o przyjaciela. O wiele za wcześnie, pomyślał. Aż tak cię opętała, że już nie możesz wytrzymać, Risco? Nie, to niemożliwe. Musiał wierzyć w siłę ducha przyjaciela, bo w tym przypadku nie mógł mu pomóc i wiara była jedynym, co pozostało. Risco nie odpowiedział. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w szybę. Dopóki powóz nie zatrzymał się, nie zamienili już ani słowa. Tallenin wysiadł i znikł w czeluści mrocznego budynku, w którym nie paliły się żadne światła. Rain patrzył za odchodzącym. W lekko zielonkawym blasku gazowych latarni wszystko wydawało się nieco nierealne. Widzę cię, Risco, myślał. Idziesz powoli, ale ja wiem, że w duchu biegniesz. W szaleńczym pędzie pokonujesz stopnie, by dotrzeć do pokoju na samej górze. Tam, gdzie czeka ona. Wioletta. Twoja cholerna miłość. I twoja zguba. – Jak mogłeś go do niej posłać?! Złamałeś nasz rozejm! – Azariel wrzał od gniewu. Wokół anioła pojawiła się błękitna poświata. – Nieprawda – Omael cofnął się, ale nie okazywał lęku. – Nasz rozejm dotyczył tylko śledztwa, a to nie ma z tym nic wspólnego. – Nagiąłeś jego zasady! – Oczywiście, że tak. Przecież jestem upadłym aniołem – zniżył głos do złowróżbnego szeptu. – Nigdy o tym nie zapominaj.
Po obu stronach łóżka paliły się świece. Risco siedział na skraju i w milczeniu obmywał świeże rany na plecach i klatce piersiowej. Oddychał ciężko, ale czuł ulgę i zaspokojenie. W ustach wciąż czuł ognisty posmak krwi Wioletty, która teraz krążyła w jego żyłach. Na pościeli za nim leżała naga kobieta. Jej ciało lśniło od potu, a na ustach malował się uśmiech pełen zadowolenia. – Przyszedłeś wcześniej niż zwykle – stwierdziła i przeciągnęła się. W migotliwym blasku płomieni wyglądała wyjątkowo ponętnie. – Mam nadzieję, że nie słabniesz – jej ciemne zazwyczaj oczy zalśniły czerwienią. Hrabina Wioletta ed Dase była demonem, lilitem. Risco poznał ją dopiero po opętaniu i od razu zwrócił na nią uwagę. Ognista, wręcz wyuzdana aura, która ją otaczała. Zęby odrobinę zbyt ostre jak na człowieka. Szkarłatne refleksy odbijające się niekiedy w jej tęczówkach. A przede wszystkim mroczna, drapieżna inteligencja. Te wszystkie cechy pchały go ku niej nieubłaganie, a on się wcale nie bronił. Wręcz przeciwnie. Sam przyszedł do niej i przyjęła go. Dlaczego? Nigdy nie zamienili słowa na ten temat, ale czuli to doskonale. Byli dla siebie wyzwaniem. A gdy kochali się, zawsze w ciemnościach, spleceni w jedno, to równocześnie walczyli. Walczyły ich dusze. Lilita i półkrwiaka. Kochali się z pasją, brutalnie, niemal jak zwierzęta. Ona karmiła się nim, a on nią. Za każdym razem tracił cząstkę siebie, lecz mimo to przychodził. – Nic mi nie jest – odparł. Nie mógł jej odwiedzać zbyt często, bo pochłonęłaby go całkowicie, ale czasami, kiedy czuł, że już nie wytrzyma, zastanawiał się, czy nie byłoby warto. Poza tym istniał jeszcze jeden powód. Gdy tańczyli w rytmie chrapliwych oddechów, a on stawał się na chwilę demonem, był wolny. Tylko w tych chwilach nie czuł obecności aniołów i miał pewność, że cokolwiek robi czy myśli, to należy wyłącznie do niego. Nie jest szeptem do ucha. – Więc dlaczego przyszedłeś? – przytuliła się do jego pleców. Wyraźnie czuł dotyk twardych sutków na skórze. – Dzieją się złe rzeczy. Ludzie giną w dziwny sposób. Pomyślałem, że to może sprawka któregoś z twoich braci. Czy w mieście pojawił się nowy lilit? Z sykiem odsunęła się od niego. Tym razem czerwień w jej oczach zagościła na dobre. Była wściekła, ale też zaskoczona, że zadał jej takie pytanie. – Jak śmiesz mnie o to pytać! – próbowała go uderzyć, lecz był szybszy. Złapał jej rękę, a następnie popchnął na łóżko i unieruchomił. – Odpowiedz – powiedział spokojnie. Wyrywała się jeszcze chwilę, ale bezskutecznie. W końcu poddała się i westchnęła przeciągle. – Niech ci będzie. Odpowiedź brzmi: nie. To nie lilita szukasz – a gdy ją puścił, dodała z zawadiackim błyskiem w oku – Cieszę się, że wciąż jesteś silny. Zanim wyszedł, zatrzymała go jeszcze. – Risco… nie daj się zabić do następnego razu. Ten przywilej należy do mnie.
Liczba samobójstw przekroczyła pięćdziesiąt, zanim morderca uderzył znowu. Tym razem o zwłokach przyszedł ich powiadomić osobiście sierżant Mirski. Wydawał się mocno zaniepokojony i zaraz wyjaśnił dlaczego. – Kolejną ofiarą jest Victoria Grauff, żona lorda Grauffa – nie musiał nic więcej mówić. Śmierć arystokratki z wysokiego rodu stawiała całą sprawę w zupełnie nowym świetle i zdecydowanie wykraczała poza kompetencje sierżanta. – Lord jest załamany. To on znalazł ciało małżonki. Nie chciał wpuścić na teren domu ani mnie, ani żadnego z moich ludzi. Ostatecznie zgodził się porozmawiać z wami, panowie. Dotarcie na miejsce zajęło im godzinę. Posiadłość leżała za miastem na malowniczym wzgórzu otoczonym sosnowym laskiem. Pod drzwiami rezydencji Risco nakazał sierżantowi i grupie żandarmów przesłuchać strażników, a sam w towarzystwie Raina wszedł do środka. Baskar siedział na schodach w ogromnym holu z twarzą ukrytą w dłoniach. Jego ciałem raz po raz wstrząsał szloch. Obok niego stała służąca, która na widok szlachciców odsunęła się od lorda i spuściła wzrok. Miała duże, zielone oczy i kręcone ognistorude włosy spływające kaskadą na ramiona. Zupełnie jak Maria Delissy, pomyślał Risco. Szanse, że zaginiona kobieta wciąż żyła, były znikome, ale póki nie znaleźli ciała, miał nadzieję, że jeszcze można ją uratować. – To on! – wykrzyknął Azariel. – Czujesz to, Omaelu? – Oczywiście – od człowieka siedzącego na schodach promieniowała tak intensywna aura szaleństwa, że nawet oczy upadłego anioła nie mogły na nią bezpośrednio patrzeć. Smród chaosu był potworny i niemal uniemożliwiał wyczucie śladów mocy, która działała na Baskara. – Mam! – anioł Pana pierwszy wyodrębnił trop. Zaraz potem obaj wystrzelili w górę, przeniknęli przez dach i zniknęli z pola widzenia. |