U-Bot ma za sobą dopiero rok rozwoju. Nie przypomina jednak nieporadnej wczesnej łodzi podwodnej Turtle. Kojarzy się raczej z atomowym okrętem USS Los Angeles – sprawnym, nowoczesnym, pozostającym rok w zanurzeniu i ujawniającym swoje istnienie tylko gdy nadejdzie czas wykonania zadania. W tym momencie metafora zaprowadziła mnie donikąd, bo przecież celem łódzkiej imprezy nie jest torpedowanie fandomowych inicjatyw. Może lepiej dam sobie spokój z marynistycznymi porównaniami i zacznę jeszcze raz?  | ‹U-Bot: Drugie Wynurzenie› |
Igor Wawrzyniak: Tegoroczny U-Bot to zaledwie druga edycja, również łódzkie Stowarzyszenie Miłośników Erpegów i Fantastyki jest jednym z najmłodszych klubów. Pomimo tego konwent pod względem programu i organizacji nie ustępował bardziej uznanym imprezom. Kilka równoległych bloków tematycznych było wypełnionych po brzegi, przygotowano atrakcje dla czytelników, graczy wszelkich odmian, fanów komiksu i filmu. Organizatorom udało się zaprosić nie tylko kilku polskich pisarzy, ale również gości zagranicznych: Marinę i Siergieja Diaczenko oraz Thomasa Mielke. Impreza odbyła się w Akademii Języków Obcych i Kultur Narodów przy ul. Pomorskiej. Lokalizacja okazała się całkiem udana – budynek był pojemny i dobrze wyposażony, teren (wraz z parkingiem) nadzorowany przez całą dobę, a w okolicznych barach i restauracjach uczestnicy konwentu mogli uzyskać zniżkę. Jedyną wadą było oddalenie od ulicy Piotrkowskiej, zwłaszcza że okolica przypominała nieco Pratchettowskie Mroki i nocne spacery mogły dostarczyć sporo emocji. Jednak, o ile mi wiadomo, wszyscy uczestnicy przeżyli. Agnieszka Szady: Po przeczytaniu tego opisu czytelnicy pewnie wyobrażą sobie jakieś zapleśniałe, wąskie zaułki, podczas gdy szkoła znajduje się przy dużej, choć nie maksymalnie ruchliwej ulicy. No, fakt – z wielkimi napisami sławiącymi Widzew, namalowanymi na każdym możliwym kawałku ściany… IW: Konwent uzyskał status imprezy towarzyszącej Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, co niewątpliwie jest pewną nobilitacją – ułatwiło to zaproszenie zagranicznych gości, a informacja o U-Bocie dotarła do głównonurtowych mediów. Niestety, wiązała się z tym również pewna wada – termin konwentu musiał zostać dostosowany do terminu Festiwalu, przez co U-Bot odbył się zaledwie tydzień po Polconie. Z pewnością wielu fanom zabrakło czasu lub pieniędzy, by odwiedzić obie imprezy. Dlatego też na U-Bocie widać było głównie tubylców, a wiele ciekawych prelekcji i spotkań autorskich odbyło się przy widowni złożonej z trzech czy czterech osób. Taki los spotkał m.in. Dorotę Żywno, która w czwartek opowiadała o ezoterycznych korzeniach nazizmu. Nie chodziło tu o pokazane w filmach z Indianą Jonesem poszukiwania Świętego Graala czy Arki Przymierza – z prelekcji można się było dowiedzieć, kim naprawdę byli Aryjczycy, jak prekursorów nazizmu zainspirowała Madame Blavatsky i czemu właściwie fanatyczni Nordycy przyjęli jako swój symbol indyjski znak swastyki. Tego dnia odwiedziłem też spotkanie autorskie Witolda Jabłońskiego. Nie dotarła osoba, która miała prowadzić spotkanie, i organizatorzy postanowili powierzyć tę funkcję mnie. Znam powieści autora, ale nie przygotowywałem się wcześniej i w żadnym razie nie można mnie było uznać za pełnowartościowego prowadzącego. Na szczęście Witold Jabłoński potrafi mówić bez przerwy przez pół godziny, przeskakując przy tym z tematu na temat, moja rola ograniczyła się więc do okazjonalnego przypominania, by wrócił do omawiania swojej twórczości i planów.  | Prelekcja Doroty Żywno |
ASz: Najzabawniejsze było, jak opowiadał o zarobkowym pisaniu kontynuacji „Trędowatej” („…przy szóstym tomie wymiękłem…”) i jak „lata 90. spędzone w pubach” dały mu natchnienie do napisania książki „Dzieci nocy”. IW: Ten sam autor przygotował także inny punkt czwartkowego programu – LARP „Kod Witelona”. Nie tylko napisał scenariusz oparty na trzecim tomie swojego cyklu, ale również wcielił się w tytułową rolę. LARP rozgrywał się na uczcie u księcia Henryka Probusa, a miejsce książkowego ogrodu zajęła restauracja Prestige (dla uczestników zarezerwowano wydzieloną salę). Gracze wcielili się w postacie arystokratów, rycerzy i dam dworu, zabrakło jednak służących, dlatego książę po przywitaniu gości zaproponował, by – szwedzkim zwyczajem – sami się obsłużyli. W LARP-ie wzięło udział prawie trzydzieści osób, dla wszystkich wypożyczono z teatru kostiumy. Akcja potoczyła się zupełnie inaczej niż w książce, znacznie chętniej korzystano ze sztyletu i trucizny. Jednak nawet uczestnicy, którzy nie dożyli końca uczty, zachwalali LARP-a. IW: Nazwa konwentu zobowiązuje, więc motywy morskie pojawiały się wszędzie – w informatorze, na stronie WWW, na identyfikatorach („Pasażer”, „Marynarz”) i ogłoszeniach, a nawet dostały się do rozpoczęcia tej relacji. Piątek rozpocząłem więc od prelekcji o historii okrętów podwodnych. Pawłowi „Czeźwemu” Marchwicy udało się dotrzeć tylko do rozpoczęcia drugiej wojny światowej, późniejsze lata streścił w kilku zdaniach. Opowiedział za to sporo o wczesnych konstrukcjach, które często skuteczniej zabijały załogi własne niż okrętów przeciwnika. Następnym punktem programu było spotkanie z Jackiem Komudą. Autor mówił m.in. o swoim udziale w inscenizacji bitwy, podczas której oszołomiony uderzeniem kolby muszkietu rzucił się na szwedzką piechotę z takim entuzjazmem, że omal nie zmienił losów wojny polsko-szwedzkiej. Na koniec fani pisarza zorganizowali aparat i drukarkę do zdjęć, po czym zaproponowali autorowi rolę fotograficznego misia.  | Witold Jabłoński |
ASz: Ja przyszłam na konwent wcześniej i zaliczyłam prelekcję Cezarego Frąca o mitach, tabu i fantasy. Temat brzmi nieco eklektycznie, ale prelegent dobrze wiedział, o czym chce mówić, wypowiadał się konkretnie i z sensem. Podzielił mity powstające w czasach współczesnych na mity niewiedzy (np. że Średniowiecze było epoką ciemnoty), legendy miejskie oraz spiskową teorię dziejów. Podał przykłady do każdego z punktów, wydatnie wspomagany przez publiczność, której dał się wygadać, ale nie pozwalał zepchnąć z tematu. Potem wyjaśnił pochodzenie i znaczenie słowa „tabu” oraz przypadki, w których było używane (utrzymanie w tajemnicy pewnych informacji przez kastę kapłańską, rozsądne zakazy, np. picia wody z niezdrowego źródła, albo tabu współczesne: zakaz używania w PRL-owskiej prasie wyrazów „kryzys”, „inflacja”, „strajk” czy w USA wyrazu „Murzyn”). Na koniec przedstawił hipotezę o fantasy jako współczesnym zamienniku mitów. IW: Marina i Siergiej Diaczenko zapewnili tego dnia aż cztery godziny programu. Rozpoczęli spotkaniem autorskim, potem zaprezentowali znane już z Polconu materiały dotyczące projektu rock-opery na podstawie powieści „Dzika energia”. Wreszcie wraz z Thomasem Mielke (niemieckim autorem SF i powieści historycznych) wzięli udział w dyskusji o rynku fantastyki w różnych krajach. Życzę wszystkim polskim autorom takich nakładów, jakie osiągają książki fantastyczne w Rosji i na Ukrainie. Niemiecki rynek okazał się dość podobny do polskiego, choć znacznie lepiej sprzedają się proste powieści popularne, przeznaczone dla najmniej wymagających czytelników. Natomiast zupełnie różna okazała się organizacja fandomu. Niemieccy czytelnicy SF niegdyś działali bardzo prężnie: pierwszy konwent odbył się w 1958 roku i była to impreza na dużą skalę, która doczekała się nawet wzmianki w dziennikach telewizyjnych. Następnie powstały kluby miłośników seriali SF i zorganizowały własne spotkania. Jeszcze później pojawili się miłośnicy fantasy i RPG. Te grupy działają całkowicie osobno, nie mają żadnych wspólnych imprez. Podobna sytuacja jest w Rosji i na Ukrainie, gdzie największe, ściągające ponad tysiąc osób konwenty są poważnymi imprezami literackimi. Zjawiają się na nich politycy, naukowcy, a poza książkami tolerowany jest co najwyżej film i teatr – żadnych gier! Ten ewidentny objaw szowinizmu spotkał się z lekkim niedowierzaniem polskiej publiczności.  | Cezary Frąc wylicza rodzaje mitów |
Najbardziej chyba oczekiwanym punktem piątkowego programu było spotkanie z SuperNOWĄ. Redaktora naczelnego Mirosława Kowalskiego wspierały dwie panie z wydawnictwa oraz dwóch pisarzy: Witold Jabłoński i Andrzej Sapkowski. Autor „Wiedźmina” i „Narrenturm” rzadko pojawia się na konwentach, więc to do niego fani kierowali najwięcej pytań. Najważniejszą informacją była zapowiedź trzeciego tomu cyklu – ma się ukazać jeszcze tej jesieni. Tradycyjnie już pisarz nie chciał mówić na temat ekranizacji swojej prozy. ASz: Natomiast kilka razy i z naciskiem twierdził, że obecnie publikujący polscy pisarze fantastyczni powinni być mu dozgonnie wdzięczni za przetarcie szlaków w wydawnictwach. IW: Za to dość malowniczo opisywał współpracę z Bogusławem Polchem (rysownikiem, twórcą komiksu „Wiedźmin” i okładek cyklu). Jego metodę twórczą porównał do „Kodu Leonarda da Vinci”, przy czym zagadką jest związek okładki z treścią książki. Andrzej Sapkowski, cytując rozmowę pewnego autora z Bogusławem Polchem: – Boguś, dlaczego [autocenzura] na okładce jest ziejący ogniem smok, skoro w książce w ogóle nie ma mowy o smokach, a o ziejących ogniem w szczególności? Sapkowski nie zdominował jednak całego spotkania (równa w tym zasługa prowadzącego, Pawła „Tredo” Potakowskiego, jak i gadatliwości pozostałych gości). Witold Jabłoński powtórzył – korzystając z okazji, że na sali zgromadziło się znacznie większa widownia – najważniejsze informacje ze spotkania autorskiego: kończy już pisać ostatni tom cyklu o Witelonie i planuje powieść dziejącą się w starożytnej Grecji, opowiedzianą z punktu widzenia kurtyzany. Mirosław Kowalski mówił o historii wydawnictwa. SuperNOWA rozpoczęła działalność w latach 70. jako podziemne wydawnictwo NOWA (Niezależna Oficyna Wydawnicza). Po roku 1989 początkowo nadal wydawali literaturę polityczną, ale szybko skończył się na nią popyt. Próbowali różnych gatunków, m.in. sensacji „z wyższej półki” (Le Carré, Archer), by wreszcie skoncentrować się na fantastyce. Jeden z widzów pytał, czy SuperNOWA nie czuje się zagrożona przez nowe, ekspansywne wydawnictwa, takie jak Runa czy Fabryka Słów. Redaktor zdradził, że oprócz nowych powieści stałych autorów przygotowuje również kilka debiutów, niemniej jednak pytanie było wyraźnie kłopotliwe. No cóż, czytelnikom rywalizacja pomiędzy wydawnictwami może tylko wyjść na dobre.  | Od lewej: Andrzej Sawicki, Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko |
ASz: Zamiast spotkania z Jackiem Piekarą, który nie dojechał, odbyła się prelekcja-dyskusja „Etos rycerza Jedi”. Było całkiem interesująco, ale prelegenci (którzy przedstawili się: „Ja jestem Jacek, a on jest Piekara”) zbyt wiele czasu poświęcili omówieniu zagadnienia średniowiecznych zakonów rycerskich i nie wystarczyło im czasu na zasadniczy temat. Próbowałam wziąć udział w „Arcytrudnym konkursie wiedźmińskim” Michała Iwańskiego, ale pytania były dopasowane do nazwy konkursu i zrezygnowałam, zanim jeszcze przyszła moja kolejka. Tymczasem przed szkołą odbywał się turniej łuczniczy, trwały też równolegle aż cztery prelekcje RPG-owe. IW: Pierwszym sobotnim punktem programu na mojej liście „zobaczyć koniecznie” była prelekcja Anny i Michała Studniarków o hoaxach, viralach i internetowych żartach. Pojawiła się już co prawda na kilku konwentach (oczywiście za każdym razem aktualizowana o nowe zbiory), ale zawsze kolidowała z innym ciekawym punktem, więc oglądałem ją pierwszy raz. I było warto, mimo że rozpoczęła się o nieludzkiej jak na trzeci dzień konwentu porze – dziesiątej rano. Zobaczyliśmy całą serię filmików, fotomontaży i innych żartów, a ponieważ wszyscy widzowie na co dzień intensywnie korzystają z Internetu, szybko wywiązała się dyskusja o najdziwniejszych spamach i łańcuszkach szczęścia. Szkoda tylko, że na salę nie dotarł projektor i widzowie musieli się tłoczyć przed ekranem laptopa. ASz: Ale było warto – reklamowy filmik o kowbojach pędzących przez prerię stado kotów wynagrodził mi klęczenie przed monitorem na twardym parkiecie. IW: Godzinę później Anna Studniarek ostrzegała przyszłych tłumaczy, z czym mogą się spotkać w pracy. Trzeba na przykład znaleźć odpowiedni polski przekład dla cytatu umieszczonego jako motto rozdziału (pół biedy, jeśli cytat jest podpisany autorem i tytułem dzieła – gdy brakuje tytułu, to czasem nawet Google nie pomoże), zdecydować, co zrobić, gdy znajdzie błąd w oryginale, a czasem, gdy w środku cyklu zmieni się tłumacz, przeczytać kilka tysięcy stron, by zadbać o spójność przekładu. Zdarzyło się też, że autor, poproszony o wyjaśnienie drobnej nieścisłości, był zaskoczony, że ktoś wydaje jego książkę w Polsce – agent nic mu o tym nie powiedział…  | Panel SuperNOWEJ – w tle zakaradający się paparazzi Igor |
ASz: Tymczasem w sali obok trwało przesunięte z innej godziny spotkanie z Markiem Huberathem, który między innymi mówił o swoim najnowszym zbiorku starych i nowych opowiadań, a nawet pokazywał projekt okładki do niego. Odbyły się też warsztaty robienia konwentów – wprawdzie zapowiadany w programie Wojtek Sadeńko (sic!) się nie pojawił, ale dwóch chłopaków energicznie wzięło sprawy w swoje ręce i poprowadzili bardzo interesujące, zwięzłe i konkretne warsztaty, opowiadając o wszystkich zagadnieniach związanych z organizowaniem konwentu: od ceny i lokalizacji poprzez program aż po takie szczegóły jak wynajmowanie sprzątaczek. Panel tłumaczy był o wiele bardziej udany niż na Polconie, zapewne na skutek istnienia osoby moderatora – Tredo miał przygotowane konkretne pytania, a dyskusje, które się wywiązywały przy udzielaniu odpowiedzi, były nadzwyczaj interesujące. Ania Studniarek narzekała na słowniczek do tłumaczonego przez siebie cyklu związanego z grami, który narzuca takie wyrazy jak „niedźwieżuk” 1) (mnie się osobiście spodobało…), i wyjaśniała, co to jest „saidyzm” (ciągłe używanie w anglosaskich dialogach słowa „said”, które w polszczyźnie trzeba zastępować rozmaitymi synonimami). Andrzej Sawicki natomiast ujawnił, że to on jest autorem legendarnego zdania „Jego ręka była zimna jak ręka węża”. Bardzo interesująca była też prelekcja o. Zdzisława Dumy „Całun z Monte Pello” – o przechowywanym we Włoszech wizerunku oblicza Chrystusa, widniejącym na tzw. „jedwabiu morskim”, czyli bisiorze – rzadkiej i cennej tkaninie wykonywanej ze ścięgien przytwierdzających skorupę pewnego gatunku małży. Wizerunek wygląda trochę jak hologram i nie wiadomo, jak powstał, ponieważ na bisiorze nie da się malować. IW: Pamiętając, że Esensja miała kiedyś podtytuł „słowo i obraz”, odwiedziłem warsztaty dla rysowników. Pierwsze, komiksowe, rozpoczęły się od długiego wstępu na temat sytuacji komiksu w Polsce. Okazuje się, że nie brakuje nam dobrych rysowników, trudno natomiast o dobry scenariusz.  | Anna i Michał Studniarkowie opowiadają o hoaxach i wiralach |
ASz: Warsztaty prowadził jeden z organizatorów Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi: najpierw pokazał krótki, żywo zmontowany film opowiadający o festiwalu, a następnie rozdał uczestnikom kartki i poprosił o zaprojektowanie własnego bohatera komiksu. Urwałam się na chwilę, chcąc zobaczyć zaczynające się właśnie przed budynkiem warsztaty walki mieczem, a kiedy wróciłam, trwała właśnie prezentacja bohaterów. Na koniec każdy z obecnych dostał komiks i zaproszenie na najbliższą – jesienną – edycję Festiwalu. Bardzo to było miłe, szkoda tylko, że nikt z organizatorów nie poinformował prowadzącego, że na konwentach tradycyjnie wszyscy są na „ty”. On się do nas zwracał per „państwo”. Wyobrażacie sobie?! IW: Drugie – warsztaty rysowania smoków – pomimo specjalistycznego tematu przyciągnęły sporo uczestników. Jako osoba obdarzona przeciętnym talentem do rysunku, a trochę większym samokrytycyzmem, na obu zadowoliłem się rolą widza. ASz: Godzi się zauważyć, że warsztaty te były ciekawie i fachowo przeprowadzone: Marta Stawrowska zaczęła od omówienia trybu życia smoków, a następnie pokazywała rozrysowane na dużych płachtach papieru schematy skrzydeł, kończyn oraz całych sylwetek. Później uczestnicy stworzyli wiele pięknych rysunków. IW: Kolejnym punktem również były warsztaty – dla odmiany kryminalistyczne. Tym razem dołączyłem do uczestników. Nie tylko rozwiązaliśmy razem kilka zagadek kryminalnych i wykazaliśmy niespójność w zeznaniach podejrzanych, ale też nauczyliśmy się kilku niezwykle praktycznych umiejętności: rozboju, włamania i ukrywania zwłok. Czytelnikom, którzy planują zabójstwo przy użyciu broni palnej, przypominam o wytarciu odcisków palców z łusek – my o tym zapomnieliśmy. Na zakończenie odwiedziłem „Ostatnie spotkanie ze Stanisławem Lemem”. Był to zapis rozmowy (przez większość czasu – właściwie monologu) Stanisława Lema z krakowskimi kapucynami – oo. Markiem Metelicą i Robertem Kozłowskim. Jak się okazało, zupełnie czym innym jest czytanie Lema, a czym innym słuchanie niewyraźnego nagrania przemyśleń na tematy ogólne – miłośnicy wielkiego autora stopniowo opuszczali salę i chyba nikt nie dotrwał do końca.  | Warsztaty tworzenia smoków |
IW: Kolejny raz organizatorzy konwentu zmusili mnie, bym wstał bladym świtem. O dziesiątej rozpoczął się panel „Zło w literaturze”. Witold Jabłoński i Jacek Komuda omawiali motywy postępowania swoich (i nie tylko) bohaterów, a także autorów, którzy decydują się opisywać tego typu postacie. I tak bohatera do zła miała popychać zemsta, ambicja, władza, chęć spełniania wszelkich zachcianek. a dla pisarza zło jest po prostu ciekawsze. W pewnym momencie dyskusja zdryfowała na teorię, jakoby „Władca Pierścieni” był metaforą Europy podczas II wojny światowej. Kolejnym ciekawym punktem była prelekcja Wojciecha „Sulika” Mazurskiego „Dlaczego odrzuciłem 10000 rękopisów”. Sulik zajmował się selekcją i redakcją tekstów na zlecenie czasopism, które nie mają własnego działu literackiego, ale okazjonalnie publikują opowiadania. Swoje spotkanie potraktował jako wykład dla bardziej zaawansowanych grafomanów. Zasygnalizował więc tylko oczywiste (choć nie dla wszystkich przyszłych pisarzy) kwestie poprawności językowej i przeszedł do trudniejszych tematów: w jaki sposób opisać postać, jak konstruować dialogi, jak uświadomić czytelnikowi upływ czasu. Następne spotkanie nosiło tytuł „Prezentacja archiwów fantastycznych Konrada Zielińskiego”. Konrad od kilku lat tworzy bazę danych wydanych w Polsce opowiadań fantastycznych. O ile łatwo przepisać spis treści „Nowej Fantastyki” czy „Science Fiction”, to trudniej znaleźć pojedyncze teksty publikowane w czasopismach tak dziwnych jak „Filipinka” czy „W służbie narodu”. Praca wymaga więc benedyktyńskiej cierpliwości i mnóstwa czasu. ASz: Za to było to bardzo interesujące dla widowni, bo mogliśmy sprawdzić na przykład, z jakich języków tłumaczono u nas opowiadania fantastyczne – a jest ich więcej, niż bym przypuszczała w najśmielszych marzeniach – od chorwackiego przez japoński do esperanto. IW: Ostatni już punkt programu to konkurs z muzyki filmowej Darka „Darry’ego” Bielaka. Stopień trudności pytań oscylował pomiędzy „trudny” a „piekielnie trudny”.  | Oficjalne zakończenie – z prawej organizatorzy |
IW: Program konwentu i liczba gości zbliża U-Bot do takich uznanych imprez jak Krakon czy Falkon. Miejmy nadzieję, że w przyszły roku przybędzie również stosowna liczba uczestników – w tym roku wzięło udział 400 osób, co – biorąc pod uwagę niekorzystny termin – należy i tak uznać za sukces. Opinie na temat organizacji są podzielone; co ciekawe, najbardziej krytyczni są… sami organizatorzy. Rzeczywiście, zdarzały się przesunięte spotkania, a dwóch gości (Jacek Piekara i Staszek Mąderek) w ogóle nie dotarło na konwent. Największą wpadką był informator – niektórych stron z opisami programu w ogóle nie było. Zabrakło też porządnej erraty – wywieszono co prawda główną listę zmian w programie, ale oprócz tego osobno w różnych miejscach wisiały kartki o organizowanych LARP-ach czy sesjach RPG. Z drugiej strony ilość zmian w programie była poniżej konwentowej średniej. Jak zwykle nie mniej ważna niż oficjalny program konwentu była część towarzyska, ale tej, z oczywistych względów, nie opisałem… ASz: Należy też pozytywnie wspomnieć o konwentowych koszulkach, które były dostępne nie tylko w kilku wersjach kolorystycznych, ale – ewenement! – również w fasonie damskim. Kosztowały też interesująco, na przykład „9 zł + K6”, co oznaczało, że do dziewięciu złotych dodawało się tyle złotówek, ile oczek kupujący wyrzucił na kostce. Bardzo zabawny i wart upowszechnienia pomysł.  | Z kapowniczka Achiki: Według Bogusława Polcha prawidłowym obrazkiem na okładkę książki pod tytułem „Czarodziejska góra” nie jest bynajmniej jakaś góra spowita mgłami, bo to jest głupie i pszenno-buraczane. Prawidłowym obrazkiem na okładkę książki pod tytułem „Czarodziejska góra” jest dorożka zaprzężona w cztery kozły, powożona przez Saddama Husajna. Brzytwą Ockhama obcinamy końcówki liczb. Na warsztatach literackich: Achika: Jeszcze trochę, a ktoś stworzy program komputerowy piszący opowiadania. O ile to się jeszcze nie stało. Igor: Jest taki, nazywa się Dan Brown. Ale on pisze powieści. Marek Huberath: „Ludzie mówią, że ja ponuro piszę. Truperath… Pochlasterath…” |  |
1) Bugbear, cokolwiek to jest.
Miejsce: Łódź Od: 31 sierpnia 2006 Do: 3 września 2006 |