powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LX)
październik 2006

Aniołowie: Bój nieśmiertelnych
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>, <a href='mailto:maximall1988@wp.pl'>Edward Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek, Edward Wawrzaszek
Rain, który szedł za Risciem, doskonale widział całe zajście. Widział, jak anioły z niedowierzaniem i oszołomieniem krążyły nad lordem Grauffem, a potem odleciały w szaleńczym tempie. Jednego był jednak pewien. Znaleźli mordercę. Przyjaciel dał mu znak, że też zauważył dziwne zachowanie aniołów.
– Proszę nam opowiedzieć, co się stało, lordzie Grauff – powiedział Risco.
– Rekki, przynieś nam wina – polecił służącej gospodarz, po czym zaprosił gości do salonu. Wyglądało na to, że nieco się otrząsnął, ale nadal miał zaczerwienione od płaczu oczy.
– Nie ma za wiele do opowiadania – kontynuował lord, gdy już usiedli. – Wróciłem wieczorem do domu i znalazłem Victorię martwą w naszej sypialni.
– Kto jeszcze był wtedy na terenie posiadłości?
– Nikt – odparł Baskar, a gdy zobaczył niedowierzanie na twarzy Risca, dodał: – Poprosiłem żonę, żeby na wieczór odesłała służbę. Chciałem jej zrobić niespodziankę, romantyczny wieczór we dwoje.
– Proszę wybaczyć, lordzie, ale naprawdę trudno mi w to uwierzyć – stwierdził Risco oschle. Niemal każdy wiedział, że Baskar zdradzał żonę, a poza tym bił ją regularnie. Parę razy po takich lekcjach nie pokazywała się publicznie przez całe miesiące.
Grauff roześmiał się niewesoło i pokiwał głową.
– Ma pan rację, lordzie Tallenin. Trudno w to uwierzyć. Ma pan mnie pewnie za bydlaka i wcale się panu nie dziwię, ale ostatnio naprawdę zaczęło się między nami poprawiać! – powiedział z niezwykłą mocą, a w jego oczach znów zalśniły łzy.
Risco zmarszczył brwi. Albo ten człowiek naprawdę się zmienił, albo był najlepszym aktorem, z jakim szlachcic miał do czynienia.
– Czy domyśla się pan, kto mógłby chcieć śmierci pańskiej żony i jak tej osobie udało się włamać niepostrzeżenie?
– Nie. Przykro mi, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Victoria była uosobieniem dobroci. Nie wyobrażam sobie nawet, żeby miała jakiś wrogów.
– Rozumiem – Risco spojrzał na przyjaciela, ale tamten pokręcił głową przecząco, dając znak, że nie ma żadnych pytań. – Czy może nas pan zaprowadzić do sypialni?
Lecz czy widzisz mój aniele
tę giganta wielką dłoń?
Takiś dumny, próżny władco,
a stanowisz tylko broń.
Kartka znajdowała się na poduszce tuż obok zwłok. Victoria Grauff zdawała się być pogrążona w głębokim śnie. Leżała na plecach z dłońmi splecionymi na brzuchu. Miała na sobie ciemnobordową suknię ozdobioną mnóstwem falbanek. Została uduszona. Morderca obszedł się z nią wyjątkowo delikatnie, wziąwszy pod uwagę stan poprzednich ofiar.
– Czy pan albo ktoś inny dotykał ciała?
– Nie – odparł Baskar po krótkiej chwili wahania. Kłamiesz, pomyślał Risco, ale nie dał nic po sobie poznać.
Twarz arystokratki przybrała siną barwę, ale poza tym nie miała żadnych typowych śladów uduszenia. Żadnych wybroczyn w okolicach ust i oczu, i do tego to ułożenie ciała. Kiedy Rain nachylił się i przyjrzał z bliska ustom kobiety, przez oblicze lorda Grauffa przemknął cień niepokoju. Tak przynajmniej wydawało się Riscowi. Przyjaciele wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Przeszukali pokój, ale bez większych nadziei na znalezienie czegokolwiek. Morderca i tym razem nie zostawił po sobie śladów.
– Proszę, znajdźcie go. Znajdźcie go i zabijcie. Jesteście szlachcicami, więc rozumiecie, że nie może być innej kary – powiedział im Baskar na odchodnym.
Po wyjściu spotkali się z Mirskim, który zrelacjonował im, czego się dowiedział. Żaden ze strażników nie widział, żeby ktokolwiek poza lordem dostał się na teren posiadłości.
– To on – stwierdził Rain, kiedy zostali sami.
– Dlaczego tak myślisz? – spytał Risco, ale w jego głosie nie było śladu powątpiewania.
– Przecież widziałeś reakcję aniołów na jego widok. Poza tym, posiadłość jest silnie strzeżona. Nie jak w przypadku poprzednich ofiar. Nie wierzę, że morderca mógłby się dostać do środka niepostrzeżenie, a potem jeszcze uciec i to akurat w dniu, w którym cała służba została odesłana na wieczór do domu. Zbyt duży zbieg okoliczności. Jest jeszcze ciało. Ktoś ułożył je w tej pozycji, otarł usta, obmył twarz, zamknął powieki.
– Może zrobił to Baskar, ale bał się przyznać, aby nie zwracać na siebie podejrzenia – powiedział bez większego przekonania Risco.
– Równie dobrze mógł najpierw ją zamordować, a potem doprowadzić do czystości. Myślę, że odkryła coś, czego nie powinna, i Baskar nie miał wyjścia, tylko ją zabić. To tłumaczyłoby brak przemocy. W końcu była jego żoną. Grauff jest naszym tajemniczym szlachcicem. Widziałeś tę służącą? Może dlatego nie znaleźliśmy ciała Marii Delissy. Baskar najwyraźniej gustuje w tym typie kobiet. Pewnie trzyma ją gdzieś zamkniętą – Risco przytaknął. Zauważył podobieństwo, ale nie sądził, że zaginiona kobieta jest więziona. Miał na ten temat pewną teorię, ale postanowił na razie zatrzymać ją dla siebie.
– Pozostaje jeszcze problem tych niewyjaśnionych samobójstw. Jestem pewien, że to przez skrzydlatych, ale jeśli okaże się, że dzieje się to bez woli Baskara, że powoduje to nieświadomie, nie będziemy mieli innego wyjścia, jak zabić go.
– Ale dla nas to nie będzie problem, prawda? – Rain zaśmiał się niewesoło. – Co zamierzasz?
– Muszę się upewnić. Odwiedzę dziadka.

Tak naprawdę mężczyzna, którego odwiedził Risco, nie był jego dziadkiem, lecz prapradziadkiem i półaniołem. Tych „pra” powinno być jeszcze kilka, ale dla ułatwienia zawsze ograniczali się po prostu do „dziadka”. Nazywał się Tallenin. To od jego imienia wzięła się nazwa rodu, którego był założycielem.
– Risco – na widok potomka nie okazał najmniejszego zdziwienia. Miał ponad dwa metry wzrostu i pomimo swych pięciuset lat wciąż cieszył się dobrym zdrowiem. Tallenin żył długo, nawet jak na półanioła. Część jego twarzy porastały pióra. Kiedyś były złocistopomarańczowe. Obecnie zblakły, a ich końcówki posiwiały. Posiwiałe pióra. Brzmiało to dziwnie i dziwnie wyglądało, tak jakby sama Natura postanowiła naznaczyć piętnem wybryk, jaki stanowili półaniołowie. – Czekałem, kiedy się w końcu pojawisz.
– Co się dzieje, dziadku?
Tallenin spojrzał w niebo.
– Trwa walka. Tu na ziemi i tam w górze. Wiesz już, kto jest zabójcą – raczej stwierdził, niż spytał. Szlachcica już dawno przestała zaskakiwać jego nadnaturalna wiedza.
– Tak – potwierdził Risco.
– Czego więc chcesz ode mnie?
– Powiedz mi, jak powstrzymać te samobójstwa – Risco chciał jak najszybciej skończyć tę wizytę. Choć Tallenin nie zdawał sobie z tego sprawy, to cała jego postawa, każdy gest, emanowały nieznośną wyższością, zabarwioną pogardą.
– Czyli chcesz rozgrzeszenia. Przecież wiesz, jak je powstrzymać. Pragniesz tylko usłyszeć coś, co to usprawiedliwi. Faktem jest, że anioły, które to spowodowały, złamały zasady, ale czy zniszczenie skończy się wraz z ich walką? Czy to one wywołały zło? A może ono już istniało, głęboko ukryte w człowieku, i zostało jedynie rozbudzone? Nie wiem tego. Zresztą nawet nie jestem człowiekiem.
– W takim razie nie mam wyjścia – szlachcic nie krył rozczarowania. Oczekiwał po tym spotkaniu, czegoś więcej.
– Oczywiście, że masz! – zaśmiał się Tallenin. – W tym rzecz. Pytanie tylko, czy odważysz się podjąć ryzyko. Życie to rzut monetą, Risco. Musisz dokonać wyboru.
– Wyboru…
– Tylko uważaj na szepty do ucha.
Albo giganta wielką dłoń, pomyślał z goryczą Risco.

– Jak to możliwe? – spytał Azariel. Trop rozgałęział się niezliczoną ilość razy, ale dla nich nie stanowiło to problemu. W końcu byli aniołami. Podążając nim, odwiedzili ponownie miejsca zbrodni, a potem mieszkania wszystkich samobójców, a jeszcze później osób, z którymi samobójcy zetknęli się przed śmiercią. Ich wysiłki spełzły na niczym.
– Jest tylko jedno wyjaśnienie. Zaczęliśmy szukać po złej stronie.
– Musimy wrócić do posiadłości – wzbili się w górę i poszybowali z powrotem. Dotarli na miejsce akurat w chwili, kiedy Risco z pistoletem w dłoni wchodził do środka.

Strażnicy pamiętali go z poprzedniej wizyty i bez problemu wpuścili na teren posiadłości. Jeszcze w powozie streścił Rainowi przebieg spotkania z Talleninem i podzielił się z nim swoimi podejrzeniami, co do których zyskał pewność po morderstwie Victorii Grauff. Rain, usłyszawszy początkowo plan przyjaciela, oponował, ale w końcu przystał na niego.
Tego dnia od rana padał deszcz, który pod wieczór przerodził się w ulewę. Choć od powozu do drzwi wejściowych było zaledwie parę metrów, to Risco i tak przemókł całkowicie w ciągu paru chwil. Powietrze miało cudownie orzeźwiający smak. Poczuł się oczyszczony, obmyty z niepewności. Wyjął pistolet i wszedł do środka. Drzwi były otwarte. Miał nadzieję, że służby nadal nie ma w domu.
W środku panowała cisza. Przeszedł przez hol, zostawiając za sobą mokre ślady. Jego kroki odbijały się echem wśród białych ścian. Spodziewał się zastać Baskara w salonie i nie mylił się. Gospodarz siedział w fotelu, skierowanym w stronę kominka, tyłem do wejścia. Na stoliku obok niego leżała czysta kartka i przygotowane obok niej przybory do pisania. Nie zareagował na wejście Risca, choć nie było możliwości, żeby nie słyszał wchodzącego szlachcica.
– Lordzie Grauff… – zaczął Risco, okrążając fotel. W każdej chwili gotów był strzelić. Nie dokończył zdania na widok ciemnej plamy na koszuli Baskara. Głowa mężczyzny opadła na pierś, w której tkwił wbity w serce nóż.
– Proszę rzucić broń, lordzie Tallenin – dobiegł go nagle kobiecy głos. W drzwiach stała rudowłosa służąca. Rekki, chyba tak nazwał ją Baskar.
Risco obrócił się powoli. Upuścił pistolet na dywan.
– Maria Delissy, jak mniemam – powiedział bez śladu zdziwienia.
Na twarzy kobiety odmalowało się zaskoczenie. Zaraz potem jej rysy stężały, a w jej szalonych oczach Risco zobaczył własną śmierć. Zrozumiał, że popełnił błąd. Rozejrzał się błyskawicznie w poszukiwaniu jakiejś osłony, ale było za późno. Strzeliła.
W tej samej chwili rozległ się huk drugiego wystrzału.

– Stali zbyt blisko siebie, ich aury nałożyły się i to nas zmyliło – mówi Azariel. Mkną z Omaelem przez przestrzeń, która znajduje się poza światem ludzi. Tym razem wiedzą, że podążają we właściwym kierunku. W miarę zbliżania się zaczynają do nich dochodzić fale uderzeniowe chaosu.
– To serafiny – szepce Omael. – Nie damy im rady.
– Więc nie mamy wyjścia – anioły spoglądają na siebie. Moc Głosu jest z nimi, tak silna, jak nigdy dotąd. Wiedzą, co muszą zrobić. Otacza je poświata i wydają zew, który przetacza się przez całe niebiosa. „Przybywajcie, aniołowie!”.
I zjawiają się. Przybywają pojedynczo, a potem w parach, a nawet całymi grupami. Aniołowie, archaniołowie, książęta, cnoty, potęgi, panowie oraz trzy cherubiny, ale ani jednego serafina. Czy to wystarczy, zadaje sobie pytanie Azariel. Nie ma czasu odpowiedzieć, bo oto ich oczom ukazują się walczący. Sześcioskrzydłe sylwetki śmigają w powietrzu, sploty mocy uderzają raz po raz, wysyłając kolejne fale szaleństwa.
– Adoyahelu! Parymecie! Nakazuję wam przestać! – krzyczy Azariel. Nie jest najstarszy rangą, ale zew należał do niego i Omaela, więc to oni obejmują dowództwo. Upadły anioł milczy, gdyż walczący serafini to anioły Pana.
– Bracia! Przyłączcie się do nas! – ryczy Adoyahel w radosnej ekstazie i zanim ktokolwiek ma szansę zareagować, rzuca się na przybyłych. Parymet zaraz dołącza do niego.
Rozpoczyna się bitwa aniołów, a obłęd osiąga swe apogeum.

Gdy wypowiedział jej imię, od razu poczuła, że coś jest nie tak. Był zbyt spokojny, zbyt pewny siebie. On wiedział, zanim tu przyszedł, wdarła się do jej głowy paniczna myśl. Maria Delissy może była szalona, ale w żadnym wypadku głupia i miała niezwykle wyczulony instynkt, którego zawsze słuchała. A tym razem instynkt mówił jej, nie, raczej krzyczał, że to pułapka.
Wycelowała i strzeliła. Wyraz twarzy szlachcica sugerował, że nie tak to zaplanował. W tym samym momencie rozległ się drugi strzał i kula przeleciała tuż obok jej twarzy. Obróciła się natychmiast i zobaczyła towarzysza lorda Tallenina, który z niedowierzaniem wpatrywał się na przemian w nią i w miejsce, gdzie upadł Risco. Stał zaledwie trzy metry od niej, ale mimo to spudłował. I to stil! Właściwie nie czuła zdziwienia. Ta dziwna moc, która przez ostatnie dni popychała ją do działania, która dała jej odwagę, by zrobić to, czego zawsze pragnęła, przybrała na sile. Nie wiedziała, co to za moc ani skąd się wzięła, ale była pewna, że to ona uratowała ją przed niechybną śmiercią.
Eksplozję chaosu odczuły wszystkie istoty w mieście. W krytycznej chwili zginęło ponad sto osób z powodu dziwnych wypadków, a jeszcze więcej zostało rannych. Półanioły, co do jednego, poczuły mdłości i zawroty głowy. Wioletta zwymiotowała i przez kolejną godzinę nie była w stanie się poruszyć. Gdyby mogła, uciekłaby z zamieszkiwanego ciała.
Rain nie mógł uwierzyć, że spudłował. To było po prostu niemożliwe, a jednak stało się. Kątem oka dostrzegł, jak Risco osuwa się na ziemię i przeraźliwy ból rozdarł mu serce. Nie miał wątpliwości, że będzie następny. Zanim morderczyni zdążyła zareagować, nacisnął spust. Rozległo się głuche kliknięcie. Pistolet nie wypalił. Przez chwilę stał jak skamieniały, ale w końcu wieloletnie szkolenie wzięło górę. Odrzucił broń, wyciągnął nóż i rzucił się w stronę kobiety.
Zbyt późno. Za wolno. Zdał sobie z tego sprawę, gdy tylko jego stopa oderwała się od podłogi. Przed jego twarzą znalazła się przerażająca otchłań lufy pistoletu.
– Żegnaj – powiedziała Maria, naciskając spust.

Dokoła toczyła się walka. Azariel z rozpaczą patrzył na oszalałych braci. Wszystkich ogarnął bitewny szał. Teraz każdy walczył z każdym przy wtórze obłąkańczego śmiechu serafinów. Anioł Pana niemal stracił nadzieję, gdy nagle wyczuł zbliżającą się z niewiarygodną szybkością obecność. A właściwie trzy obecności.
– DOŚĆ! – głos przetoczył się przez pole walki niczym grom, gasząc ognie szaleństwa równie łatwo, jak podmuch płomień świecy. Anioły zamarły i nawet na obliczach obu serafinów pojawił się strach. Przybyły trony.
Trony były dla pozostałych aniołów równie obce i odległe jak zwykłe anioły dla ludzi. Jako jedyne przebywały w bezpośrednim sąsiedztwie Pana i stale pławiły się w potędze Głosu. Niepodzielni władcy wszystkich Chórów. Nie należeli do żadnej frakcji, pozostawali poza konfliktem. Ponad nim. Trony, pierwsze dzieci Pana Jedynego.
– OCZEKUJEMY WYJAŚNIEŃ!
– Serafini Adoyahel i Parymet złamali zakaz Głosu odnośnie bezpośrednich interwencji – Omael wystąpił naprzód. – Próbowaliśmy ich powstrzymać.
– MACIE COŚ DO POWIEDZENIA? – tron zwrócił się do winowajców.
Adoyahel z pogardą powiódł wzrokiem po aniołach.
– Nie czujecie tego, prawda? – spytał, a potem roześmiał się. – Nie zrobiliśmy nic złego. Kiedyś zrozumiecie i mam nadzieję, że wtedy będzie już za późno – dokończył, uśmiechając się złowieszczo. Żadnych wyjaśnień, wykrętów. Świat aniołów nie dzielił się na dobro czy zło, ale na posłuszeństwo i nieposłuszeństwo, a jedyną dzielącą je granicę stanowiło słowo Pana.
– WYSTARCZY! – zagrzmiał tron. – ADOYEHELU, PARYMECIE, ZŁAMALIŚCIE NAKAZ GŁOSU. SKAZUJĘ WAS ZA TO NA ZAPIECZĘTOWANIE.
Serafini zbledli. Kara była straszliwa, ale dla nieposłusznych nigdy nie było litości. Ani przebaczenia. Parymet poderwał się w górę i próbował uciec, lecz natychmiast spętały go niewidzialne więzy.
– Nieeee! – zawył potępieńczo. – To niesprawiedliwe! Czy tego nie widzicie? – a po chwili wykrzyczał coś jeszcze, co wstrząsnęło wszystkimi. – Nie możecie tego zrobić. Jesteśmy ostatnimi prawdziwymi aniołami! Jesteśmy aniołami Prawdy!
– Jesteśmy wśród was i ostatecznie to my zwyciężymy – dodał z przekonaniem Adoyahel. – Jesteśmy gotowi – zwrócił się do tronów.
– ODWRÓĆCIE WZROK! – nakazał tron. Aniołowie posłusznie odsunęli się i odwrócili. Mieli być świadkami wielkiej hańby. Niektórzy zakryli uszy dłońmi, byle tylko nie słyszeć słów pieczęci.
Rytuał trwał krótko, ale cały czas wypełniały go agonalne krzyki serafinów. W tle pobrzmiewały jakieś straszliwe dźwięki. Obmierzłe i obce.
Nagle wszystko ucichło. Po Adoyahelu i Parymecie nie został żaden ślad.
– To koniec – powiedział cicho Azariel. Spojrzał w miejsce, gdzie zniknęły serafiny. – To nie było właściwe. Czuję się brudny, zbrukany.
– Ja również, ale nie rozumiem dlaczego. Zamiast ulgi i radości wypełnia mnie wstyd – Omael z namysłem przyjrzał się zebranym aniołom. I niepokój, dodał w myślach. Wciąż słyszał słowa Adoyahela.
„Jesteśmy wśród was”.

Moc odeszła. W pierwszej chwili Maria poczuła tak straszliwe osamotnienie, że nie była w stanie nic zrobić. Jej palec zatrzymał się na ułamek sekundy i to wystarczyło Rainowi. Pistolet wprawdzie wystrzelił, ale pocisk tylko rozorał szlachcicowi policzek. Ostrze przebiło serce morderczyni. Z ust kobiety popłynął strumyk krwi. Osunęła się na podłogę. Do końca nie potrafiła zrozumieć, co się stało.
Rain pobiegł do salonu, gdy tylko upewnił się, że Maria nie żyje. Z całych sił modlił się, by przyjaciel ocalał. Risco leżał w kałuży krwi i oddychał ciężko. Na widok Raina uśmiechnął się lekko.
– Nic mi nie jest – wychrypiał.
– Dobre sobie. Ledwo żyjesz. Twój plan nie był zbyt przemyślany – powiedział. – Niewiele brakowało, a strzał okazałby się śmiertelny.
Na te słowa Risco nie wytrzymał i zaczął się śmiać, ale zaraz przestał, gdy poczuł nowe ukłucie bólu. Z oczu pociekły mu łzy rozbawienia.
– Wioletta… Wioletta mnie ocaliła. Po ostatnim razie wciąż miałem w sobie trochę jej krwi. W momencie strzału poczułem przeszywający ból i zacząłem osuwać się na kolana. Dzięki temu kula trafiła mnie nie tam, gdzie powinna.
Rain popatrzył na przyjaciela z niedowierzaniem. Chciał coś powiedzieć. Coś poważnego, ale absurdalność sytuacji sprawiła, że zrezygnował i dołączył do Risca. Przez chwilę obaj zaśmiewali się serdecznym, pełnym ulgi śmiechem.
– Skąd wiedziałeś, że to ona? – spytał trochę później Rain, kiedy siedzieli na zewnątrz na schodach i wpatrywali się w deszcz. Wysłali dwóch strażników, aby sprowadzili sierżanta Mirskiego i lekarza. Rana na szczęście nie była poważna i na razie założyli Riscowi prowizoryczny opatrunek.
– Uzyskałem pewność, gdy zobaczyłem reakcję aniołów na widok Baskara. Gdyby chodziło o niego, anioły zareagowałyby już na przyjęciu u królowej. Więc to musiał być ktoś inny, a oprócz nas i Grauffa była tam tylko służąca podobna do Marii Delissy, jedynej ofiary, której ciała nie znaleźliśmy. Grauff był w jej rękach tylko marionetką, ale to prawdopodobnie on zabił chłopaka i swoją żonę.
– Mogłeś powiedzieć mi wcześniej – mruknął Rain. – Nie zdążyła nic napisać na kartce. Jak brzmi piąta zwrotka, Risco?
Tallenin odchylił głowę do tyłu i po chwili wyrecytował z zamkniętymi oczami:
I tak w nieskończoność
ciągnie się ten znój,
bezsensowny, krwawy, wieczny,
Nieśmiertelnych bój.
– To ostatnia zwrotka.
– Czyli to ostatnia ofiara – Rain nie krył frustracji. Okazało się, że cała ich praca poszła na marne.
– Niekoniecznie. Możliwe, że cykl zacząłby się od nowa. Nigdy się już tego nie dowiemy.
Milczeli przez parę minut.
– Tam na górze chyba też się skończyło – odezwał się w końcu Rain.
– Tak.
Spoglądali na świat skąpany w strugach deszczu i wsłuchiwali w jego melodię.
– Sprawa zamknięta. Mam nadzieję, że teraz choć przez kilka dni nic się nie wydarzy i będziemy mieć spokój – westchnął Rain.
– Ja też – dodał Risco z błyskiem w oku. – Czeka na nas niedokończona partia othe.
Rzeszów, 7 czerwca 2006 r.
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.