Games Convention w Lipsku to obecnie największa europejska impreza poświęcona grom video. Stanowi nie tylko swoistą powtórkę z amerykańskich targów E3, ale jest także jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych dla europejskiego gracza. Zapraszamy do krótkiego podsumowania nietypowych wydarzeń towarzyszących imprezie.  | ‹Games Convention 2006› |
Wydawcy w tym roku dali ciała. Praktycznie nie było tak obleganych stanowisk, jak „Legend of Zelda: Twilight Princess” w zeszłym roku, czy pierwszych prezentacji nowych platform. PS3 leżało odłogiem z paroma plazmami prezentującymi średniej jakości, wszystkim znane filmiki, X360 praktycznie nie miał wybitnych punktów, stoisko Nintendo zaś ciekawe było jedynie w części biznesowej, gdzie można było sobie pograć na nowej konsolce – Wii. Postanowiłem więc przedstawić na łamach „Esensji” targi widziane pod nieco innym kątem, niekoniecznie growym czy organizacyjnym. Lwią część tej relacji zajmują koncerty – Within Temptation na halach, oraz powitalny, z symfonicznymi aranżacjami najbardziej znanych soundtracków z gier – niemniej porównałem także obecne i ubiegłoroczne targi i wykazałem zmiany, jakich dokonano. Pierwszą rzeczą, którą na targach zajmuje się dziennikarz jest oczywiście akredytacja. W tym roku stoisk obsługujących kolegów po fachu Ryszarda Kapuścińskiego było znacznie więcej, podzielono też legitymacje prasowe na zwykłe i te tyczące się portali internetowych. Niestety, te ostatnie nieco utrudniały życie podczas dni zwykłych (tj. wszystkich za wyjątkiem pierwszego, tradycyjnie przeznaczonego dla ludzi z branży) i były kłopoty z wchodzeniem na tereny Business Center (części targów wydzielonej tylko dla profesjonalistów). Na szczęście po okazaniu wizytówek osób, z którymi miało się aktualnie mieć spotkania, ochrona (miła i uprzejma) odprowadzała nas na właściwe miejsce i zostawiała. Widać jednak, że organizatorzy dbali o odsiew ludzi pałętających się po BC bez celu i przeszkadzających w pracy, co należy zaliczyć do plusów. Utarło się bowiem, że każda osoba pisująca chociażby od czasu do czasu do jakiegokolwiek magazynu w sieci – a te można zakładać samemu, choćby i co tydzień – wchodziła jako przedstawiciel prasy, ciesząc się darmowym biletem i zawracając ludziom głowy ciągłymi prośbami o gadżety.  | Stoiska Nintendo z Wii były nie tylko najgorętszym punktem targów, ale i przygotowanym z największym gustem i klasą |
A jeśli już o gadżetach mowa, to w tym roku – może właśnie z powodu natłoku ludzi z portali internetowych – było ubożej niż poprzednio. Praktycznie same duperelki i papierowe śmiecie, z wyłączeniem okazjonalnych koszulek czy robiących furorę na całych targach toreb Wii (tak, znajomi złowili dwie). Widać nieco inne podejście wydawców do promocji – wolą się skupić na osobach z większych mediów i kontrahentach, podczas gdy bezpośrednia promocja powoli zaczyna stawać się coraz większą masówką, idącą jedynie na ilość (tanich gadżetów, Wattów systemów nagłaśniających, projektorów). To samo z celebrities. Jeszcze rok temu można było wpaść na Kojime (znany z Metal Gear Solid, wg złośliwców – ostatnio także z promocji PS3) czy Molyneuxa (Black&White’y) i pogadać (co z oboma zresztą uczyniłem), po halach kręcili się też Yuji Naka (projektant Sonica) czy Mikami (seria Resident Evil). W tym roku gwiazd było mniej, i tylko po specjalnym umówieniu się. Wszystko to jest znakiem nowych czasów, z coraz większym rozwarstwianiem się naszego poletka na płotki i grube ryby. Szkoda, bo dla Polaków oznacza to utrudniony dostęp do wielu rzeczy – media z naszego nadwiślańskiego kraju mają niestety na zachodzie mniejszą siłę przebicia i ciężej jest się wkręcić gdzieś bez dość sporych zabiegów. Tymczasem, skoro już o ludziach na sali, to wypadałoby także wspomnieć o hostessach. W tym roku było przeciętnie. Parę kobiet mogło lekko onieśmielić, ale reszta prezentowała niewyróżniający poziom. Może to dlatego, że patrzyłem wraz z towarzyszami podróży oczyma Polaków, a jak wszystkim wiadomo, piękne kobiety to nasza narodowa specjalność. W Lipsku potwierdziło się to zresztą w ukutym już dawno stwierdzeniu, że modelki dzielą się na urodziwe Polki (a było ich tam trochę wbrew pozorom) i Azjatki oraz niespecjalną resztę.  | Liderki Within Temptation nie opuszczał dobry humor przez oba występy |
Swoją drogą, jedną z robiących zdecydowanie największe wrażenie niewiast była liderka zespołu Within Temptation, trzydziestodwuletnia Sharon den Adel. Wydawcy przyuważyli bowiem świetną formę promocji jaką jest muzyka, zwłaszcza wobec faktu ogromnego zainteresowania koncertem powitalnym, gdzie bilety rozeszły się w mgnieniu oka. Zaproszony przez Spellborn International zespół promował grę „The Chronicles of Spellborn”, dając dwa występy na torze kartingowym w jednej z hal targowych. Co najciekawsze, koncerty, mimo sporej grupki widzów, nie przyciągnęły nawet w połowie tylu osób, co koncert Filharmonii Praskiej (o nim później, na końcu). Nie znaczy to jednak, że był słaby – wręcz przeciwnie, nagłośnienie, uroda wykonawczyni, efekty świetlne i pirotechniczne (kolorowe ognie) świetnie uzupełniały przyjemne linie melodyczne. Dla niezaznajomionych – WT to zespół gothic metalowy, ostatnio skłaniający się w stronę metalu symfonicznego. Band za każdym razem zagrał po 5 swoich najpopularniejszych kawałków, dorzucając dwa premierowe – właśnie z gry „The Chronicles of Spellborn”, którą udźwiękowiali. Trzeba dodać, że były to kawałki najsłabsze z zaprezentowanych, co nie umniejsza faktu, że chciałoby się słyszeć więcej takiej muzyki w grach. Ten tytuł nie jest zresztą pierwszą przygodą WT z grami video. Parę lat temu sprzedali oni prawa do swojego teledysku „Mother Earth” (także grane w Lipsku) producentom gry „Kinghts of the Temple” (TDK), dzięki czemu mogli oni zmontować jeden z najlepiej prezentujących się trailerów w historii.  | Te ognie podczas piosenki Ice Queen jedynie były w zimnym odcieniu - stojąc w pierwszym rzędzie wciąż dało się nieźle przy nich ogrzać |
Wracając do występu, to mam lekko mieszane uczucia. Występy były fajnie zagrane, ale bolało trochę nadużywanie playbacku. Część koncertu, z perkusją i wokalem wiodącym Sharon była grana niewątpliwie na żywo. Gorzej sprawa wygląda z gitarami. Poza tym wokalistka niekiedy śpiewała w kanonie z playbackiem swojego innego nagrania, co może i urozmaicało wykonanie, ale pozostawiało lekki niesmak – jakoś preferuję muzykę tworzoną na scenie „w czasie rzeczywistym”. Poza tym drugi koncert (grany 3 godziny po pierwszym) sprawiał gorsze wrażenie niż poprzedni. Co prawda było więcej osób, a układy pirotechniczne były ciekawsze niż za pierwszym razem (już nie musiano oszczędzać sprzętu przed ponownym użyciem), ale przesadzono z mocą dźwięku i oświetlenia. Głośniki zostały podkręcone na tyle, że pojawiały się nieprzyjemne przestery przy niektórych partiach wokalistki, tak samo światło – waliło trochę za mocno, momentami psując klimat. Nie chcę krakać, ale to kolejny przykład masówki i myślenia na zasadzie „więcej = lepiej”. Sama muzyka to już kwestia preferencji, ja zespół lubiłem już wcześniej, więc przypomnienie sobie ich paru kawałków było doświadczeniem przyjemnym. Znajomej koleżance zespół się spodobał na tyle, że już w samochodzie poprosiła o zapisanie jej w notatniku jego nazwy i najlepszych płyt (mają trzy longplay’e). Ogółem, całkiem udany punkt targów. A teraz to, na co wszyscy tak naprawdę najbardziej czekali pierwszego dnia. Na zakończenie zostawiłem bowiem rozpoczęcie targów, oficjalne. Odbywa się ono co roku w Lipskim Gewandenhaus (Sukiennice, jak się dowiedziałem z Wikipedii), i jest prawdopodobnie największym wydarzeniem muzycznym w świecie gier video, odbywającym się poza Japonią. Tegoroczna edycja była czwartą już, i pod wieloma względami – przełomową.  | Tradycyjnie jedyne zdjęcia jakie autor tekstu przywozi do domu to te ze spotkanymi celebrities. Na zdjęciu Sharon - w rozmowie równie miła, co na scenie |
Po pierwsze, zainteresowanie koncertem przeszło oczekiwania nawet organizatorów. W tym roku wpuszczono o czterysta osób więcej (swoją drogą, nie było tego czuć na sali) i liczba szczęśliwców wynosiła około tysiąca. Zgłoszeń tymczasem było ponoć niemal aż dwadzieścia osiem tysięcy! Bilety jednak rozeszły się w pierwszych dniach po ogłoszeniu sprzedaży, więc zdobycie jakichkolwiek w dniu koncertu równało się cudowi. A jako że takowe się zdarzają, udało się skombinować cztery, i to w pierwszym rzędzie. Polak potrafi – ładny uśmiech i wtyki czynią cuda. Cena nominalna biletu to 10 euro, co przy tysiącu gości (nawet nie odliczając VIPów, których było sporo) daje 10 tysięcy przychodu. Cena doprawdy symboliczna, jako że samo sprowadzenie kompozytorów (tak, byli obecni, również japońscy!) kosztowało więcej, nie mówiąc o wynajęciu sali, próbach czy najęciu wykonawców. Galę poprzedzał tradycyjnie poczęstunek, na który tak samo tradycyjnie się spóźniło (wieńcząca dzień na halach impreza Sony, słynącego z najlepszego jedzenia, równie tradycyjnie się przeciągnęła…). Przy wejściu zawracano ludzi z plecakami, aparatami i innymi futerałami, co miało na celu zapobieżenie jakiejkolwiek rejestracji eventu (swoją drogą, czyni mnie to chyba jedyną osobą mającą nagranie całości…). Z jeden strony szkoda, bo nie ma dostępu do rozprowadzanych między miłośnikami tego typu nagrań i uczestnikami bootlegów (mojego prywatnego nagrania nie wliczam), z drugiej podnosi się przez to prestiż i magiczna aura całego przedstawienia.  | Praska orkiestra w całej okazałości |
Właśnie, magia – to słowo najlepiej pasuje do tej serii koncertów. Wyobraźcie sobie salę, w której prezentowali po raz pierwszy swe dzieła tak wybitni twórcy jak Richard Wagner czy Jan Sebastian Bach. Nabijcie ją graczami z całego świata w smokingach, wszyscy w wypiekami na twarzy, po prezentacjach najnowszych gier na salach Games Convention, szukający tu ukojenia dla zmysłów po ataku tysiącami watów dźwięku i światła przez cały dzień. Dodajcie Filharmonię Praską, tzw. FILMharmonię, słynącą z wykonywania muzyki do masy filmów czy gier (jak choćby artystycznej superprodukcji Sony „Primal”). Ci wszyscy muzycy nie tylko zostali sprowadzeni na ten jeden wieczór, ale wręcz ćwiczyli miesiącami dla tego jednego koncertu, aby wykonać specjalnie na ten wieczór napisane aranżacje. Splendoru dodaje fakt, iż na trybunach zasiadają nie tylko znane persony ze świata gier (praktycznie każdy wydawca wysyła tam swoich VIPów obecnych na targach), ale także – kompozytorzy wykonywanych utworów. W tym roku pojawił się nawet sam legendarny twórca muzyki dla serii Final Fantasy oraz po części Kingdom Hearts, Nobuo Uematsu! (Nota bene zapowiedziany nie przy okazji pierwszego wykonywanego tego dnia swojego utworu, ale ostatniego, finałowego „One-Winged Angel”, co zapewniło atrakcje i niespodzianki do końca). Wciąż mało? To co powiecie na to, iż jedną z kompozycji z Castlevani wykonywała sama kompozytorka, Michiru Yamane, grająca solowo na klawesynie? Żeby było zabawniej, jeśli idzie o instrumenty strunowe i solowe wykonania skradła serca publiczności inna wykonawczyni – Daniela Kosinova, pianistka-solistka z praskiej filharmonii. Jej solowe wykonanie suity z „Turricana 3” zapierało dech w piersiach. Nie w przenośni bynajmniej – calutka sala wstrzymała oddech, gdy przez niemal 5 minut pani Daniela wykonywała bezbłędnie, w dość odważnej aranżacji ten (przynajmniej mi) słabo znany utwór. Siedząc w pierwszym rzędzie dało się usłyszeć szelest kartek z nutami, przewracanych przez siedzącą obok wykonawczyni specjalnie w tym celu pomocnicę. Magiczny moment. Ta sama wykonawczyni grała zresztą na organach (innowacja w serii koncertów) i zebrała po koncercie największe brawa.  | Jedna z trybun składająca owacje na stojąco po zakończonym koncercie powitalnym |
Jeśli chodzi o pozostałe utwory, to naprawdę – ciężko je opisać. Część była świetna. Dla reszty brak słów uznania. Cały geniusz tego typu koncertów tkwi w połączeniu dwóch światów – pięknych brzmień i genialnego, nadspodziewanie bezbłędnego (pamiętajcie, to premiery tych utworów i zarazem jedyne ich publiczne wykonania!) wykonania symfonicznego z kompozycjami ze świata gier, nastawionego na wpadające w ucho melodie i lekkie, popularne brzmienia. Co najciekawsze, najlepiej wypadają utwory w oryginale jak najdalsze od symfonicznych aranżacji, potraktowane najluźniej. Finałowe „One-Winged Angel” z „Final Fantasy 7” było od razu pisane pod orkiestrę i chóry (tak, były w tym roku też chóry), przez co z tym – nota bene genialnym – utworem już się wszyscy zdążyli osłuchać, podobnie chociażby z Zeldą. Za to taki Sonic, w lekkim, ale pełnym energii i gracji wykonaniu, ujawnia swoją nieznaną twarz. W ogóle bogactwo brzmienia niekiedy objawiało się dość dziwnie – podczas jednego z kawałków nagle przyuważyłem lekko grające skrzypki. Po chwili skupienia wyłapałem je również uchem, ledwie dosłyszalne i ginące wśród innych instrumentów, ale wciąż charakterystyczne. To jest coś, czego nawet najlepsze kino domowe z blue-rayem nie zastąpi. W ogóle, akustyka sali jest tam fenomenalna. Teraz dla odmiany wypadałoby trochę pomarudzić. W tym roku zabrakło utworów robiących podobne wrażenie co wspomniana już Turrican, było ich więcej podczas ubiegłorocznej edycji. Kto był wtedy i pamięta narastające uniesienia w trakcie włączania się kolejnych instrumentów podczas theme z „Battlefielda”, które po skompletowaniu całej orkiestry wyciszało się, aby ustąpić pola genialnym bębnom (zeszłoroczny solista, kubańczyk Ronny Barrak) i po chwili znów zalać słuchacza bogactwem dźwięków, kto pamięta lekką, zaskakującą aranżację Donkey Kongi, czy rozpisany na całą orkiestrę + dwie gitary kawałek „Theme of Laura” z „Silent Hill 2”, z lekko swingującym podkładem i „solówkami” gitary prowadzącej oraz inne zapadające w pamięć utwory, może się czuć leciutko rozczarowany tegoroczną edycją. Nie było bynajmniej gorzej – było po prostu inaczej. Nie zmienia to faktu, że dla samych tylko tych koncertów warto do Lipska co roku jeździć.  | Lipskie sukiennice w około godzinę po zakończeniu koncertu. Grupki fanów wciąż czekają po swoje autografy i molestują kompozytorów |
Koncert obfitował też w większą niż rok temu liczbę przeszkadzajek, zwanych również mowami powitalnymi. Niektóre z nich, jak przemówienie jakiejś rządowej szychy do spraw Kultury i Mediów, były po prostu nudne – po kwadransie ludzie zdejmowali słuchawki do tłumaczenia symultanicznego, wyjmowali komórki (sic!), zaczynali szeptać. Bito trzykrotnie brawa licząc na koniec, za każdym razem z rozczarowaniem. Pożegnanie tego pana odbyło się za to już z żartem i przy ogólnym aplauzie, co uratowało atmosferę. Mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski. Najjaśniejszym pozamuzycznym punktem była prezentacja Willa Wrighta o stanie gier video i ich postrzeganiu w dzisiejszych mediach. Sprawnie przeprowadzona, ilustrowana zabawnymi rysunkami na specjalnie na ten cel przygotowanym projektorze, poprowadzona od razu po angielsku, przykuła uwagę wszystkich na sali nie tylko formą, ale i ważną treścią. Była w niej mowa o memetyce (mem to najmniejsza komórka komunikacji w społeczeństwie, tak w skrócie tłumacząc), roli gier w edukowaniu młodszego społeczeństwa, czy prawdziwym obliczu gier jako symulatorów naszych zachowań w różnych sytuacjach. Ogółem, naprawdę inspirujący punkt wyjścia do rozmyślań nad kierunkiem, w jakim powinno się postrzeganie elektronicznej rozrywki rozwijać, aby zaczęło przynosić młodszej generacji korzyści. Powoli zbliżamy się do końca. Reszta zdarzeń, obejmująca spotkania trzeciego stopnia z niemieckimi graczami w hostelu, nocne wędrówki krajoznawcze ze znajomym po Lipsku, dręczenie ludzi o czwartej w nocy w innych pokojach, masę spotkań i prezentacji następnego dnia, czy późniejsze wielogodzinne kłótnie nad przyszłym wyścigiem konsol, trwające aż do przekroczenia granic Krakowa nad ranem po około 80-ciu godzinach niemalże bez snu, stanowią oczywiście nieodłączną i ciekawą część wyjazdów na targi, ale raczej już poza sferami zainteresowań czytelników. Nie pozostaje więc nic innego, niż napisać: To już jest koniec i bomba! A kto tam nie był – ten trąba.
Cykl: Games Convention Od: 24 sierpnia 2006 Do: 27 sierpnia 2006 |