Nie powiem, życie z Profesorkiem było całkiem niezłe. Każdego ranka szliśmy na uniwersytet, gdzie on studiował rośliny, a ja przeglądałem ludzką literaturę. Na samym początku naszej znajomości zdarzało się, że mnie wołał, ale ja byłem nieugięty – nie chciałem konfliktów z Trybunałem – i już się nie materializowałem. Ale że facet był sympatyczny, czasem odezwałem się do niego wewnątrz jego umysłu. W końcu on uświadomił sobie, że znam jego myśli. Nie było mu łatwo to zaakceptować – w końcu każdy naukowiec ma w głowie głównie panienki, a jego marzenia były wyjątkowo plastyczne – ale w końcu się z tym pogodził. I tak sobie żyliśmy, od czasu do czasu konwersując wewnątrz jego umysłu – co jemu jako zamiłowanemu angelologowi-amatorowi sprawiało nielichą radość – i, co najważniejsze, trzymając się z dala od kłopotów. W międzyczasie w mieście pojawiła się frakcja separatystów dążąca do odłączenia go od reszty kraju. Było głośno, dochodziło do zamieszek, ale nas to nie obchodziło – Profesorek żył tylko pomiędzy swoim mieszkaniem a uniwersytetem i te dwa miejsca tworzyły jego prywatny świat, z kolei mnie obchodziło tylko, żeby jemu nic się nie stało. Ostatecznie po kilku miesiącach, które nam upłynęły na zgłębianiu wiedzy, a miastu na walkach ulicznych, lokalny samorząd został obalony, a lider stronnictwa separatystycznego ogłosił się przywódcą miasta i proklamował oddzielenie się od reszty kraju. Nie wyglądało na to, żeby rząd w stolicy szybko zareagował – mieli poważniejsze kłopoty niż jakieś małe rewolucyjki odbywające się tam, gdzie Upadli mówią dobranoc. Życia miasta też to za bardzo nie zmieniło, nie wprowadzono godziny policyjnej ani nie rekwirowano mienia. A ponieważ większości ludzi nie obchodzi, kto nimi rządzi, dopóki mają co zjeść i gdzie spać, życie płynęło własnym rytmem. Podobnie na uniwersytecie. Co ciekawe, rewolucja uczyniła miasto spokojniejszym, nikt nie wiedział jak. Pewnie jakiś mechanizm społeczny. Ta sielanka trwała kilka kolejnych miesięcy, a potrwałaby pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie decyzja uzurpatora (jakże to określenie nie pasowało do człowieka, pod którego rządami było tak spokojnie!), znacząco obniżająca fundusze na naukę. Przeciętnych mieszkańców obchodziło to tyle, co zeszłoroczny śnieg, ale na uniwersytecie zawrzało. Ludzie, których znałem – odkąd zostałem Opiekunem Profesorka – jako cichych, spokojnych i zajętych własnymi, wąskimi dziedzinami, czasem tylko odzywających się głośniej podczas debat naukowych, z dnia na dzień przeistoczyli się w hałaśliwą, skłonną do kłótni – a nawet bitki – hałastrę, ilością skumulowanej agresji porównywalną tylko z pamiętanymi przez historyków pospolitymi ruszeniami z zamierzchłych czasów. Oczywiście nas, Opiekunów, dotknęło to najbardziej. Ludzie, którzy zdają się na emocje, są łatwymi celami dla lilitów, dlatego racjonalnych naukowców dostają początkujący, niedoświadczeni Opiekunowie – w tej materii ja byłem wyjątkiem. Poczciwy Sachabiel, którego podopiecznym był stareńki profesor lingwistyki, omal nie przegrał, gdy kilku uderzyło. Młodego – wedle anielskiej skali – Orahiela straciliśmy krótko po rozpoczęciu wrzawy. Lilitowi udało się przejąć jego podopiecznego – gwałtownego, skorego do wybuchów ornitologa. Tylko Panu Jedynemu możemy zawdzięczać, że ów zginął krótko potem, rażony piorunem. Głównie dlatego, gdy naukowcy postanowili wysłać kogoś z petycją do przywódcy miasta, nie próbowaliśmy odwieść ich od tego pomysłu. Nie uśmiechała się nam rola strażników niewielkiego posterunku oblężonego przez wielokrotnie liczniejszych wrogów, jaką przyszło nam pełnić. Niestety, kadra uniwersytecka postanowiła wybrać swojego przedstawiciela drogą losowania. Któż ma większego pecha niż stary Hazdrael? Posłańcem został, oczywiście, mój Profesorek. Co więcej, on sam przyjął to zadanie z radością, gdyż należał do najbardziej zagorzałych przeciwników nowego dekretu. Chcąc nie chcąc, udałem się za nim do Pałacu. Pałac to obrzydliwa wypluwka architektury, która ze swoją nazwą ma tyle wspólnego, co ja z bawołem. Odrażający, ceglany gmach z zupełnie niepasującą do reszty kolumnadą z przodu, który wybudowano na przedmieściach kilkadziesiąt lat temu. Został podówczas obrany na siedzibę gubernatora, a krótko po przewrocie uzurpator wprowadził się do niego. Tam właśnie udzielał audiencji, wręczał ordery rewolucyjnym zabijakom, a także wydawał dekrety takie jak ten, przeciw któremu protestowali naukowcy. Z każdym krokiem przybliżającym nas do Pałacu Profesorek coraz bardziej promieniał wojowniczą dumą, tak że gdy pokonywaliśmy ostatni odcinek – szeroką promenadę, nazwaną Bulwarem Blasku Aniołów – maszerował prawie niczym generał na czele armii. Tu krył się problem, bowiem armii żadnej nie miał, a historia uczy, że zbyt pewnych siebie posłańców nabija się na pal. Nie słuchał jednak moich delikatnych sugestii, przez co w końcu przyszło mu odcierpieć przeszukanie przez ochroniarzy, a następnie nam obydwu antyszambrować w oczekiwaniu na audiencję około czterech godzin. Pewnie myślicie, że do przywódcy ustawiała się cała kolejka mieszkańców. Mylicie się. Byliśmy tam absolutnie sami. Tylko nadzwyczajnej arogancji uzurpatora można przypisać takie nas potraktowanie. Wreszcie, po jakże długim oczekiwaniu, otwarły się drzwi do sali audiencyjnej, Profesorek został zapowiedziany przez wyjątkowo głośnego strażnika – noszącego, czego nie mogłem przeoczyć, fikuśny mundur pochodzący sprzed ładnych kilku stuleci – i weszliśmy do środka. Był to mój pierwszy raz w Pałacu, toteż nie omieszkałem obejrzeć wpierw przepysznie wystrojonej sali. Z marmurowej posadzki wyrastały kolumny – chyba granitowe – na których wspierały się balkony ozdobione rzeźbami przedstawiającymi sceny z Wojen Aniołów. Pozłacane poręcze balkonów oślepiały swym blaskiem. Na otaczających sporą salę ścianach pyszniły się gobeliny przedstawiające sceny z życia władców czy to państwa, czy to guberni, czy miasta. Król na polowaniu, król (inny) spotyka anioły, jeszcze inny władca ubija smoka. Potem sceny współczesne – gubernator podpisuje akt partnerstwa z innym miastem, prezydent dokonuje przeglądu wojsk. W jednym końcu sali na podeście znajdowały się dwa trony. Jeden, domyślam się, miał być dla gubernatora, drugi dla jego małżonki. Ten „męski” był większy, bardziej bogato zdobiony, wykonany chyba z lepszego materiału. „Żeński” najwidoczniej służył Pierwszej Damie bardzo rzadko, nie biła od niego bowiem ta specyficzna aura, jaką tworzą używane przedmioty. Gdy odezwały się fanfary, z drzwi po przeciwnej stronie podestu wyłonił się przywódca miasta w generalskim mundurze, obwieszony orderami – większość, o ile nie wszystkie, zapewne przyznał sobie sam. Wszedł starannie wymierzonym, powolnym krokiem, siadł z namaszczeniem na tronie, po czym kiwnął ręką. Głośny strażnik pchnął lekko Profesorka, by ten poszedł do przodu. Kroki mojego podopiecznego zadudniły na posadzce. Wydawało się, że są zupełnie sami – przywódca, Profesorek i jedyny strażnik – ja jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że obserwuje nas niejedna para oczu. I słusznie, bo wątpię, żeby uzurpator ośmielałby się przyjmować petentów sam, bez ochrony. W miarę jak Profesorek zbliżał się do podestu, dostrzegłem coś, co przewróciło moje anielskie „ja” do góry nogami. Na tronie, w galowym mundurze, siedział bowiem nie jakiś bezimienny wojskowy, ale mój były ateista! Otoczka może i dodawała mu godności, jednak na zbliżającego się Profesorka spoglądały te same, nieskażone myślą własną, bydlęce oczy. Tliła się w nich duma, poczucie władzy, arogancja. Ja jednak wiedziałem, że ktoś tak głupi nie był w stanie sam dojść tak wysoko. Był narzędziem w czyichś rękach. Co więcej, zapewne w rękach anielskich. Bowiem tam, gdzie był on, musiał być także… – Hazdraelu! Witaj w mych skromnych progach! – usłyszałem za sobą. – Masz świetne wyczucie dramatyzmu, Hazafielu – odparłem, nie odwracając się, by nie sprawiać wrażenia zaskoczonego. – No, no… Wysoko doprowadziłeś mojego podopiecznego… Hazafiel zaśmiał się swoim perlistym śmiechem, który zawsze powodował u mnie chęć dania mu w zęby. – Ależ Hazdraelu, zapomniałeś już? Wymieniliśmy się. Prawa handlu. Uznałem po prostu, że ta wspaniała dusza marnuje się w tak niezręcznych rękach… Spójrz tylko, jak wspaniale radzi sobie pod moim kierunkiem. – Skinął głową w kierunku podwyższenia, gdzie instruowany przez strażnika Profesorek kłaniał się przywódcy. Wydawało się, że początkowy zapał uszedł z niego. Chciałem mu dopomóc, wtedy jednak zwróciłem uwagę na coś innego. – Nie zatrzymałeś czasu! – wykrzyknąłem, zwracając się ku Hazafielowi. – Co ci przyszło do głowy? To wbrew zasadom! – Chylę głowę przed twoją przenikliwością, przyjacielu – odparł ów z paskudnym uśmiechem. – Zasady… To raczej wskazówki, co czynić. Nie widzę potrzeby zatrzymania. Chociaż, jeśli chcesz, możesz sam to zrobić. Przebiegły lis, miał mnie w garści. Wiedział, że nie zatrzymam czasu – oznaczałoby to osłabienie i odsłonięcie się na obcym terenie. A płynący czas oznaczał, że tak długo, jak będę z nim dyskutował, nie pomogę mojemu podopiecznemu, który najwyraźniej nie był w stanie przemówić. – Ty cholero… – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Hazafiel przybrał swoją wyćwiczoną minę skrzywdzonego niewiniątka. – Doprawdy, przyjacielu, czy musimy się kłócić? Czy nie chcesz zaakceptować prawdy, że nie wszystko jest tak czarno-białe, jak ci się wydaje? – Z biegiem czasu nabierał pewności, widząc, jak raz po raz spoglądam w stronę Profesorka, który cichym i łamiącym się głosem przedstawiał przywódcy miasta żądania uczonych. – Chciałbyś, żeby było tak prosto – kontynuował Hazafiel. – Żeby był tylko Pan Jedyny, Jego aniołowie, oraz przeciwnicy, czyli Upadli. Żeby każdy wiedział, po której stronie stoi. Żeby cały świat był tylko areną starć pomiędzy dwoma wielkimi stronnictwami, którym chodzi tylko o rząd dusz. Ale można to zmienić. Nie musi tak być. Nawet Pana Jedynego możemy obalić, o ile znajdziemy czuły punkt. W tym momencie zdecydowanie przegiął. – Co ty pieprzysz?! – krzyknąłem, tracąc panowanie nad sobą. – Pan Jedyny był, jest i zawsze będzie! I żadne z twoich zakulisowych knowań tego nie zmienią! Upadli też chcieli to zmienić, spójrz, jak skończyli! A tobie się wydaje… Hazafiel uśmiechnął się szeroko. Zdobył punkt. Anioł zły to anioł słaby. Opamiętałem się więc. – Czuły punkt – powtórzył mój adwersarz, nie tracąc rezonu. – Czuły punkt. – Po czym spojrzał w stronę drzwi, z których uprzednio wyszedł ateista. Hazafiel powtórnie pokazał, że ma świetne wyczucie dramatyzmu. Oto bowiem drzwi otwarły się, a wyszła z nich piękna kobieta. Wysoka, smukła blondynka, ubrana w przewspaniałą suknię, podeszła powolnym krokiem do tronu przywódcy, skłoniła mu się, po czym usiadła na drugim miejscu. Spojrzała wyniosłym wzrokiem na Profesorka. Z jej oczu bił chłód. – Piękna, nieprawdaż? – zapytał Hazafiel. – Pułkownik zupełnie stracił dla niej głowę. Ciekawa sprawa, jest zupełnie niepodatny na wpływ aniołów, a ona może nim rządzić, jak chce. Jak to dobrze, że ją kontroluję… Czuły punkt. Hazafiel znalazł sposób na kontrolowanie ateisty. Poczułem, jak narasta we mnie wściekłość. Przez tyle lat bezradnie patrzyłem, jak mój podopieczny wpada w coraz większe kłopoty, ale nigdy nie przyszło mi do głowy takie proste rozwiązanie, jak kierowanie pośrednie! Przepełniła mnie zawiść wobec cynizmu Hazafiela, który pozwolił mu zaplanować taką drogę. Profesorek skończył mówić, a zaczął słuchać. Pierwsza Dama szepnęła przywódcy kilka słów do ucha. Ten, posługując się skomplikowanym językiem, jął wyjaśniać mojemu podopiecznemu, dlaczego nie ma zamiaru spełnić jego oczekiwań. Narastające rozczarowanie i frustracja Profesorka zaczęła udzielać się również mnie. Hazafiel nie zwracał na mnie chwilowo uwagi, przypatrywał się całej scenie z szyderczym uśmiechem. Postanowiłem chwycić się brzytwy. Korzystając z chwili nieuwagi Hazafiela, uderzyłem z całej siły do umysłu Profesorka. Opętanie to rażące naruszenie zasad. Kiedyś, zanim wprowadzono prawa, którym podlegamy, wielu aniołów opętywało ludzi do woli, traktując to jako zabawę. Właśnie tym sposobem posługują się Upadli, by wyrazić swoją pogardę dla porządku wprowadzonego przez Aniołów Pana. I tym sposobem posłużyłem się ja, by udaremnić plany Hazafiela. Gdy znalazłem się w umyśle Profesorka, przeżyłem szok. Uderzyła we mnie fala emocji pochodzących z jego hormonów. To, co dotychczas uważałem za skrajną wściekłość, uległo gwałtownej redefinicji, kiedy poznałem siłę emocji, jakim poddawani są ludzie. Feeria barw, mnogość szczegółów, odgłosy i zapachy – jak mało znamy my, anioły! Jakże upośledzeni jesteśmy względem naszego własnego dzieła! Ile zdziałała potęga Pana Jedynego, który z bezmyślnych golemów służących nam jako zabawki uczynił buzujące emocjami, świadome istoty! Początkowy zachwyt przerwała mi nagła świadomość celu, w jakim opętałem mojego podopiecznego. Czułem obecność Hazafiela – chyba jeszcze nie zorientował się w moim fortelu. Na szczęście, oprócz tego, że zyskałem ludzką percepcję, zachowałem anielskie zmysły, co pozwalało mi czuć mojego przeciwnika. Nie było czasu do stracenia. Zmuszając cherlawe ciało Profesorka do maksymalnego wysiłku, zerwałem się z klęczek, jednym susem dopadłem przywódcy i gwałtownym ruchem – niesamowite, jak opętanie pomnożyło siłę mięśni chudego akademika – skręciłem mu kark, po czym wycofałem się o dwa chwiejne kroki. Nastąpiła chwila potwornej, grobowej ciszy, a potem salę rozdarł wysoki krzyk Pierwszej Damy. Ja natomiast poczułem na karku gniew wyrwanego z transu Hazafiela. Ten, opętany zwierzęcą żądzą zemsty, rzucił się na mnie, próbując wbić się do mojego – Profesorka – umysłu. Byłem jednak na to przygotowany. Odepchnąłem oszalałego z wściekłości anioła równie łatwo jak początkującego lilita, po czym omijając stojącego w szoku niczym słup soli strażnika, rzuciłem się ku odległym drzwiom. Hazafiel nie osiągnąłby jednak tak wiele, gdyby nie miał w sobie ani trochę zmysłu przewidywania. Zza kolumn – aż dziw, że wcześniej ich tam nie zauważyłem – wyskoczyło naraz kilkunastu osiłków, co do jednego wyglądających jak tamten, którego Hazafiel użył niegdyś do odebrania mi ateisty. Jedyna droga ucieczki była odcięta. W akcie desperacji postanowiłem raz jeszcze uczynić szaleństwo. Poszukałem wzrokiem mglistej sylwetki anioła i zwróciłem się ku niej. – Hazafielu! – przemówiłem głosem tak mocnym i czystym, że otaczające mnie osiłki zwolniły kroku, zaskoczone siłą charakteru, kryjącego się w tym niepozornym ciele. – Wystąpiłeś przeciw zasadom, jakim podlegają wszystkie anioły! Odważyłeś się nie tylko prowadzić najohydniejszy ze wszystkich znanych procederów, czyli handel ludźmi, ale próbowałeś użyć swych wpływów i pozycji, by podnieść rękę na uświęconą osobę Pana Jedynego! Teraz, gdy twój podopieczny leży martwy, a ty utraciłeś z tego powodu wiele sił, być może zdajesz sobie sprawę z daremności swych postępków! Ja, Hazdrael, Anioł Pana Piątego Kręgu, oskarżam cię o najgorszy z grzechów przeciw Panu Jedynemu – grzech nielojalności! Niniejszym wzywam na świadków wszystkie anioły, które mnie słyszą, przybądźcie i zaświadczcie! – W sali zaczęły powoli pojawiać się inne sylwetki, jedne mocniej odbijające się od tła, inne wydające się ledwie delikatnymi cieniami na ścianach. Oczy wszystkich zwracały się ku Hazafielowi. – Anioły wszystkich kręgów! Oto przed wami stoi winowajca! Wzywam was, zaświadczcie przeciw niemu! On to odważył się wystąpić słowem i czynem przeciw naszemu Panu! – Kątem oka dostrzegłem, że wszyscy na sali zamarli w oczekiwaniu, jakby obserwowali jakieś groteskowe przedstawienie teatralne. – A teraz, przy was wszystkich jako świadkach, wzywam Trybunał! Niech przybędą i osądzą! Zapadła cisza, jeszcze głośniejsza niż poprzednio. Po chwili czar prysł, a ku mnie rzucili się strażnicy przywódcy. To już koniec, pomyślałem. Plan nie wypalił, a mnie czeka unicestwienie za wszystkie wystąpienia przeciw zasadom. Czy wspominałem już, że Hazafiel nie był jedynym aniołem ze świetnym wyczuciem dramatyzmu? Dokładnie w chwili, gdy najbliższy osiłek miał mnie pochwycić, czas stanął w miejscu. Salę zalało światło o jasności nieznanej żadnemu człowiekowi. Oto przybyli oni: Miszael, Rafiel i Ga’abiel, sędziowie Trybunału. Trzy potężne, świetliste postacie otoczyły upokorzonego Hazafiela i zniknęły razem z nim. Wkrótce zaczęły też gasnąć pozostałe sylwetki aniołów. W końcu i ja opuściłem salę. I tak kończy się ta opowieść. Wszystko w mieście i w państwie wróciło do normy. Dzięki jakimś niezrozumiałym zabiegom Trybunału Profesorek zniknął z sali, zostawiając grupę skonfundowanych osiłków, niepamiętających, co się stało. Tymczasowo ma innego Opiekuna, ja bowiem nie mogę pełnić tej roli. Zostałem uznany za niezdolnego, teraz jestem agentem Trybunału, wyszukującym nieprawidłowości w działaniu Opiekunów. Może powinienem czuć się przegrany, jednak tak nie jest. W istocie przepełnia mnie poczucie tryumfu. Albowiem ja też potrafiłem znaleźć czuły punkt. |