powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LX)
październik 2006

Aniołowie: Bój nieśmiertelnych
Prezentujemy drugie z trzech opowiadań-laureatów konkursu literackiego „Wyrwij pióro aniołowi”, współorganizowanego przez Esensję i wydawnictwo Wieszcze.
Mirski z korytarza obserwował poczynania obu mężczyzn. Już teraz wiedział, że na pewno odbiorą mu tę sprawę. Może to i dobrze. Widział wiele trupów, w tym parę w stanie o wiele gorszym niż ta kobieta, ale coś niedobrego było w tym miejscu. Coś, co sprawiało, że włoski na karku stawały mu dęba. Coś nieuchwytnego, wykraczającego poza normalne rozumowanie, a ci dwaj szlachcice zdawali się dostrzegać więcej niż on.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Każdemu człowiekowi towarzyszą przez całe jego życie dwa anioły osobiste: jeden dobry i jeden zły.
Robert Burton
Wysoko nad światem unoszą się dwa serafiny. Sześć par potężnych skrzydeł rytmicznie bije powietrze. Na twarzach aniołów malują się spokój i radość. Od długiego czasu przygotowywały się na tę chwilę.
– Adoyahelu – złotopióry serafin wypowiada imię swego towarzysza.
– Parymecie.
– Jesteś gotów, przyjacielu?
– Tak.
– Więc zabijmy paru ludzi.
Przez niebiosa przetacza się dziki ryk, a następnie rozdziera je huk eksplozji.
• • •
Gdy tydzień później Lucas Polc wracał z huty, wszystko było jeszcze w jak najlepszym porządku. Po kolejnym dniu wrzucania węgla do pieca ręce bolały go potwornie, a nazajutrz czekało go to samo. Następnego dnia również i jeszcze następnego też, układając się w nieskończony ciąg bezwartościowej egzystencji.
Mężczyzna wracał do domu, gdzie czekały na niego żona i dzieci. Właściwie czekały na niego i na ciężko wypracowaną dniówkę, która brzęczała teraz w kieszeni. Zaledwie parę miedziaków, ale przy odrobinie szczęścia może jeszcze uda się kupić świeży chleb i trochę kiełbasy. Ostatnio nie wiodło im się najlepiej i wszystkie pieniądze szły na jedzenie. A przed zimą powinien kupić dzieciakom nowe buty. Tylko za co?
Rozkaszlał się i splunął gęstą, czarną śliną. Gardło miał pełne sadzy i czuł straszliwe pragnienie. Ach, gdyby tylko mógł napić się piwa. Piwo było dobre, pozwalało choć przez chwilę spojrzeć na życie z lepszej perspektywy. Ale po jednym przychodziło drugie, a potem trzecie i tak dalej, byle tylko nie wracać do tego pustego, marnego życia.
Pogrążony w czarnych rozmyślaniach Polc nie zauważył podążających zanim dwóch aniołów. Zresztą nie mógł. Dostrzec skrzydlate istoty mogli tylko nieliczni, a ci nigdy nie bywali w takich dzielnicach.
Spójrz w lewo.
Szept upadłego anioła rozbrzmiał w umyśle robotnika. Obrócił głowę we wskazanym kierunku i na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech. Bar. Jak mógł go wcześniej nie zauważyć? Przeliczył wyciągnięte z kieszeni monety. Jeśli kupi jedno piwo, to zostanie na parę bułek. Jemu też należało się coś od życia. Żwawym krokiem ruszył w stronę wejścia.
– Prostackie zagranie, Omaelu – anioł Pana skrzywił się z niesmakiem.
– Ale skuteczne. Tym razem jest mój, Azarielu.
– Jeszcze nie. Patrz!
Nagły brzdęk zwrócił uwagę Lucasa. Stał już w progu, kiedy zobaczył dwóch chłopców przewalających stertę śmieci. Wyglądali jak para szkieletów obleczonych skórą. Z desperacją przetrząsali odpadki w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia. W końcu jeden z nich z triumfującym okrzykiem wyrzucił ręce do góry. Trzymał w nich na wpół zgniłe warzywa. Okrzyk chłopaka zmroził krew w żyłach robotnikowi. I ten wyraz jego twarzy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że te dzieciaki przypominały mu jego własne. Ponownie spojrzał na trzymane w dłoni pieniądze. Wybrał jedną i rzucił chłopcom. Następnie odwrócił się od drzwi i poszedł do domu, nie oglądając się za siebie.
– Bardzo sprytnie, Azarielu – w głosie upadłego pojawiło się uznanie. – Tego nie przewidziałem.
– To nie było specjalnie trudne. Lucas Polc w głębi serca jest dobrym człowiekiem.
– Zobaczysz, jeszcze będzie mój. Chodź, zobaczmy teraz, co słychać u naszego ulubieńca.

– Othe – Rain Valasein wykonał ruch wygrywający partię i uśmiechnął się szeroko. – I to trzeci raz z rzędu. Obawiam się, że się starzejesz, Risco.
– Uważaj, co mówisz, bo zacznę grać na poważnie – lord Risco Tallenin odwzajemnił uśmiech. – Masz ochotę na jeszcze jedną grę?
– Oczywiście – Rain pochylił się nad planszą i zaczął ustawiać trójkolorowe kamienie. Othe było starożytną grą znaną od niepamiętnych czasów. Według historyków to aniołowie pokazali ją ludziom i nauczyli grać. Obecnie stała się rozrywką zarezerwowaną dla szlachty. – Gotowe – spojrzał na przyjaciela i jego oblicze momentalnie zachmurzyło się. – Widownia w komplecie – dodał. Za plecami Risca pojawiły się dwa anioły.
W żyłach obu mężczyzn płynęła anielska krew, dziedzictwo po przodkach. Dzięki niej posiadali zdolność dostrzegania aniołów. Byli półkrwiakami, mieszańcami.
– W końcu musieli się pojawić – Risco uniósł kryształowy puchar i upił łyk wina. Nad Rainem również unosiła się para skrzydlatych istot. Zastanawiające było to, że widzieli wszystkie anioły poza własnymi. Nawet nie wiedzieli, czy je mają. Pozornie niewielki brak, ale prowadzący do niepokojących wniosków. Wolna wola… Podniósł czerwony kamień i wykonał pierwszy ruch. Czy tak właśnie wyglądamy w pustych oczach aniołów? Jak te pionki? Zadawał sobie to pytanie już nieskończoną ilość razy.
Drzwi skrzypnęły i do salonu wszedł lokaj.
– Panie, przyszedł jakiś mężczyzna. Przedstawił się jako Tobiasz Kralc. Mówi, że przysłał go sierżant Mirski. Chciałby się z tobą zobaczyć.
– Wprowadź go – polecił Tallenin.
Tobiasz Kralc okazał się postawnym trzydziestolatkiem o wielkich dłoniach i czerwonej, kwadratowej twarzy. Najwyraźniej czuł się nieswojo wśród obitych skórą kanap, kryształów i całej masy książek. Strzelał oczami na boki, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, i miętosił nerwowo czapkę. Sprawiał wrażenie, jakby lada chwila miał zacząć przestępować z nogi na nogę.
– W czym mogę pomóc, panie Kralc? – spytał Risco.
– Lordzie Tallenin… – mężczyzna skłonił się niezgrabnie. – Sierżant Mirski polecił, abym przekazał ci wiadomość.
– Słucham.
– Znaleziono zwłoki kobiety. Sierżant prosi o twe szybkie przybycie, panie.
– Rozumiem. Dokąd mam się udać?
– Na ulicę Dolną. To niedaleko starej świątyni. Tam, gdzie niedawno ruszyła nowa fabryka. Mogę cię tam zaprowadzić, panie.
– Dziękuję, ale nie trzeba. Wiem, gdzie to jest. Był pan bardzo pomocny, panie Kralc – szlachcic uścisnął dłoń gościa, dyskretnie wsuwając w nią monetę. Na widok srebra oczy Tobiasza rozszerzyły się, a on sam zgiął się w ukłonie, wylewając z siebie całą litanię podziękowań.
Gdy zostali sami, Rain wstał i podszedł do Tallenina.
– Jak myślisz, po co Mirski nas wezwał? – spytał, choć obaj doskonale znali odpowiedź.
– Dowiemy się na miejscu – na twarzy szlachcica pojawił się smutny uśmiech.

Właściwą kamienicę znaleźli bez problemu. Na ulicy zebrał się tłumek gapiów. Wejścia na podwórze strzegło paru odzianych w szare mundury żandarmów. Szmer rozmów ucichł, gdy nadjechał czarny powóz. – Arystokraci – szepnął ktoś trwożliwie, a tłum zaszemrał niespokojnie.
Risco i Rain wysiedli, zupełnie nie zwracając uwagi na niechętne spojrzenia. Mieli na sobie identyczne czarne płaszcze, ale można ich było bez trudu rozróżnić. Risco był wyższy i szczuplejszy, jego blada cera i szare oczy koloru burzowych chmur zwracały uwagę. Długie czarne włosy spinała srebrna opaska. Rain natomiast był potężnie zbudowany. Spod grzywy kasztanowych włosów patrzyły śmiało błękitne oczy. Ostre rysy i blizna biegnąca wzdłuż prawego policzka nadawały mu drapieżny wygląd. Ruszyli przed siebie, a zgromadzeni ludzie zaczęli powoli się cofać, tworząc wąskie przejście.
Drogę zastąpił im jeden z żandarmów. Mężczyzna w sile wieku o surowej twarzy.
– Przykro mi, ale przejścia nie ma – powiedział. Najwyraźniej to, że miał przed sobą szlachciców, nie robiło na nim żadnego wrażenia. – To miejsce przestępstwa.
– Sierżant Mirski nas oczekuje – Risco wyjął wizytówkę zdobioną rodowym herbem i podał żandarmowi.
– Możecie wejść – odparł po chwili mężczyzna i dał znak, aby przepuścić przybyłych. – Sierżant czeka na drugim piętrze. Mieszkanie po lewej.
Zanim weszli, Rain położył dłoń na ramieniu towarzysza i wskazał na niebo. Nad dachem budynku krążyło niespokojnie kilkanaście aniołów. Szlachcic zmarszczył brwi. To nie wróżyło nic dobrego.
Przed właściwymi drzwiami stało dwóch żandarmów rozmawiających z sierżantem. Ten na widok szlachciców skrzywił się lekko i przetarł spocone czoło chustką. Gdyby mógł, wywaliłby ich stąd natychmiast, ale otrzymał jasne rozkazy – w razie jakichkolwiek niezwykłych przypadków miał niezwłocznie powiadomić o tym lorda Tallenina i na jego życzenie przekazać mu śledztwo. Nie podobało mu się to, lecz nie miał wyboru.
– Lord Tallenin, pan Valasein, cieszę się, że mogliście przybyć tak szybko. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w niczym.
– Nie przeszkodził pan – Risco doskonale zdawał sobie sprawę z nastawienia sierżanta, ale nie miał mu tego za złe. – Kim jest ofiara? – spytał.
– Agnes Shelt i jej syn. Pracowała jako służąca w posiadłości barona Krippera. Sąsiedzi nic nie widzieli. Trudno im się dziwić. W ciągu kilku ostatnich dni w okolicy miało miejsce siedem samobójstw. Ludzie się boją.
– Rozumiem – szlachcic minął żandarmów i zajrzał do środka. W nozdrza uderzył go smród rozkładu.
Na łóżku pod oknem, na wprost wejścia, leżały zmasakrowane zwłoki nagiej kobiety. Na podłodze leżały jej ubrania. Obok łóżka stał niewielki okrągły stolik, a przy nim dwa krzesła. Pod jedną ze ścian szafa z krzywymi, niedomykającymi się drzwiami. Ponadto żeliwna umywalka ze śladami zacieków i wiadro pod nią.
Risco wszedł do pokoju. Dopiero po wejściu zauważył drzwi prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia.
– Co tam jest? – spytał sierżanta.
– Dzieciak kobiety. Najwyżej dziesięcioletni chłopak – odparł Mirski. – Skręcony kark. Najwyraźniej mordercy nie chodziło o niego – pokręcił głową. – Ten świat schodzi na psy.
– Już od dłuższego czasu, sierżancie – wtrącił Rain, po czym zwrócił się do Risca. – Ja zajmę się chłopakiem.
– W porządku.
Szlachcic podszedł do łóżka i przyjrzał się z bliska ofierze. Gdyby nie perfumowana chustka trzymana przy nosie, nie wytrzymałby smrodu. Stan zwłok wskazywał, że leżały tu już od paru dni. W pokoju było duszno i gorąco, co z pewnością przyśpieszyło proces rozkładu. Przyjrzał się z uwagą ranom. Na klatce piersiowej i na podbrzuszu doliczył się piętnastu ran zadanych prawdopodobnie nożem. Pod zaschłą skorupą krwi mogło kryć się ich jeszcze więcej. Ale to nie one wydały mu się interesujące. Całe ciało nosiło ślady głębokich zadrapań. Tak głębokich, że sprawca musiał niemal zedrzeć sobie paznokcie. W okolicach nadgarstków dostrzegł sińce. Ofiara musiała wyrywać się, gdy oprawca ją trzymał.
Z ulgą oderwał wzrok od zmasakrowanych zwłok i rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Nie dostrzegł aniołów, które z niepokojem krążyły nad łóżkiem, również szukając śladów.
– Czujesz to, Omaelu? – spytał anioł Pana, z trudem powstrzymując mdłości.
– Oczywiście – upadły anioł również nie wyglądał najlepiej. – Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Co to jest, Azarielu?
– To smród chaosu. Bezmyślnego szaleństwa, które nie ma nic wspólnego z dobrem czy złem. Ktoś naznaczył chaosem człowieka odpowiedzialnego za to, co widzimy, i teraz ten człowiek nieświadomie roznosi po mieście ziarna obłędu, zarażając każdego, z kim się zetknie.
– Któryś z Lilitów?
– Nie sądzę – odparł Azariel. – Trop jest zbyt dobrze ukryty. To zrobiły anioły, a skoro nie możemy podążyć pozostawionym śladem, to oznacza, że…
– …to anioły z Pierwszego Chóru – dokończył Omael. – Co robimy?
– Poczekamy – wskazał na nieświadomego niczego szlachcica. – Miejmy nadzieję, że doprowadzi nas do mordercy, a wtedy znajdziemy nasze anioły. Na ten czas proponuję rozejm.
– Zgoda, ale tylko do momentu, gdy powstrzymamy winowajców – upadły anioł uśmiechnął się. – I ani chwili dłużej.
Po chwili do Risca dołączył Rain. Miał posępną minę.
– Znalazłeś coś? – spytał szlachcic.
Rain pokręcił przecząco głową.
– Dzieciak leży na podłodze. Wszystko w idealnym porządku… jak na dziecięcy pokój, oczywiście – dodał z bladym uśmiechem pozbawionym cienia radości. – Tak jakby ktoś wszedł, skręcił mu kark i wyszedł. Żadnych śladów walki, szamotaniny, ucieczki. Czegokolwiek. Chłopak mógł znać sprawcę. A ty? Masz coś?
– Rozejrzyj się i powiedz mi, co o tym sądzisz. Zignoruj ciało. Zacznij od drzwi. Bądź mordercą – polecił Risco. Rain posiadał intuicyjny dar wyobraźni. Kiedy chciał, potrafił wcielić się w niemal każdego. Jego umiejętności już nie raz ocaliły im życie.
Mirski z korytarza obserwował poczynania obu mężczyzn. Już teraz wiedział, że na pewno odbiorą mu tę sprawę. Może to i dobrze. Widział wiele trupów, w tym parę w stanie o wiele gorszym niż ta kobieta, ale coś niedobrego było w tym miejscu. Coś, co sprawiało, że włoski na karku stawały mu dęba. Coś nieuchwytnego, wykraczającego poza normalne rozumowanie, a ci dwaj szlachcice zdawali się dostrzegać więcej niż on. Czasem zastanawiał się, co też odbija się w ich dziwnych, nieco rozmarzonych oczach. Krążyły pogłoski, że potrafią widzieć anioły. Anioły… Legendarne, boskie istoty, które ponoć jeszcze przed kilkuset laty żyły wśród ludzi. Mirski nie wierzył w anioły. Nie chodził do ich świątyń ani nie modlił się do nich. Wystarczało mu zło i okrucieństwo widziane na co dzień. I było ono dziełem człowieka, a nie jakichś nadprzyrodzonych istot. A jednak chwilami miewał to dziwne uczucie, kiedy zdawało mu się, że dostrzega coś więcej, zaledwie zamglony kontur, który zaraz znikał. Dlatego traktował z niechętnym szacunkiem tych dwóch niezwykłych mężczyzn, bo być może się mylił i tam w niebie kryły się dziwy i stwory, o jakich mu się nawet nie śniło.
Tymczasem Rain niczym w transie krążył po pokoju. Na jego twarzy malowało się skupienie. Najpierw wszedł przez drzwi, następnie stał w miejscu dziwnie gestykulując, jakby z kimś rozmawiał. Potem podszedł do stolika i usiadł przy nim. Tu trwała dalsza część niemej rozmowy. Na blacie stały dwie filiżanki. Rain podniósł jedną i udawał, że pije. Gdy skończył, wstał i ujął dłoń niewidzialnej kobiety. Poprowadził ją w stronę łóżka, po czym zaczął rozbierać. Stojąc nad zwłokami, udał, że zadaje widmowe ciosy. Nagle poderwał głowę i spojrzał w stronę sąsiedniego pokoju. Poszedł tam i po chwili wrócił, zamykając za sobą starannie drzwi. Zlustrował ostatni raz pomieszczenie i skierował się do wyjścia.
– Moim zdaniem tak to wyglądało – powiedział, gdy skończył. – Zamek jest nietknięty, kobieta z własnej woli wpuściła mordercę. Musiała go znać.
– Prawdopodobnie – przyznał Risco.
– Ponadto ubrania są nietknięte. Ofiara sama je zdjęła lub pozwoliła je zdjąć. Potem się kochali. Coś się wydarzyło. Morderca wpadł w szał. Nie sądzę, aby to planował. Te rany zadano z szaleńczą furią – Rain wskazał na ciało. – Chłopak musiał usłyszeć krzyki i zaalarmować sprawcę. Mężczyzna zabił go szybko. Potem uciekł.
– Więc uważasz, że to wynik kłótni kochanków?
– Wszystko na to wskazuje, ale nie wierzę w to. Gdyby chodziło tylko o to, oni nie byliby tak zaniepokojeni – mówiąc „oni”, miał oczywiście na myśli anioły. – Poza tym coś ukrywasz – rzucił oskarżycielsko w stronę Risca.
Szlachcic rozłożył bezradnie ręce.
– Przejrzałeś mnie – wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę papieru. – Spójrz na to. Znalazłem ją na stole.
Na kartce napisano starannym pismem:
Dobro, zło – to bez znaczenia,
pusty, zbędny woli akt.
Mamy tańczyć w rytm melodii,
szept do ucha to jej takt.
– Nie rozumiem.
– Ani ja – Mirski włączył się do rozmowy. – To jakiś wiersz?
– Zgadza się – potwierdził Risco. – To fragment wiersza pod tytułem „Bój nieśmiertelnych”. Powstał w czasie wielkiej wojny z Półkrwiakami czterysta lat temu. Napisał go mało znany szlachcic, Matus Forsier. Prawdę powiedziawszy, to jego jedyne dzieło. Forsier upierał się, że miał wizję, która natchnęła go do napisania wiersza. Współcześni uznali go za szaleńca i pewnie tylko dlatego „Bój nieśmiertelnych” dotrwał do naszych czasów.
– Wciąż nie widzę związku – przerwał mu Rain.
– Panowie – Risco podniósł kartkę i spojrzał im z powagą w oczy. – To jest druga zwrotka, co oznacza, że musimy odnaleźć pierwszą. A przy niej kolejną Agnes Shelt.

Ślad udało się odnaleźć dopiero trzy dni później. Jeden z żandarmów przypomniał sobie o dziwnym wezwaniu sprzed tygodnia i kartce na stole, która zwróciła jego uwagę. Mieszkanie należało do Marii Delissy, dwudziestoczteroletniej prostytutki mieszkającej na obrzeżu Aksamitnej Dzielnicy, jak nazywano dzielnicę rozpusty.
Tego samego dnia rozpoczęły się uroczystości związane z urodzinami królowej. Tłumy wylęgły na ulice, by świętować i bawić się. Całe miasto przyozdobiono balonami i wstążkami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Od rana do stolicy zaczęli zjeżdżać szlachcice ze wszystkich zakątków kraju, zaproszeni na wielki bal, który miał odbyć się wieczorem. Wcześniej jednak, zgodnie z tradycją, królowa objeżdżała dokoła miasto, pozdrawiając poddanych.
Trasa władczyni omijała Aksamitną Dzielnicę, dzięki czemu szlachcice dotarli na miejsce bez większych problemów. Mirski już na nich czekał. Wbrew oczekiwaniom lord Tallenin nie odsunął go od sprawy i zaproponował współpracę. Sierżant przyjął ofertę z pewnym wahaniem. Chciał nadal prowadzić śledztwo, ale złe przeczucia nie opuszczały go. A teraz, gdy stał w mieszkaniu Marii, nawet przybrały na sile.
– Lordzie, panie Valasein – powitał Risca i podążającego za nim jak cień Raina.
– Witam, sierżancie – Risco rozejrzał się po mieszkaniu. Było bardzo małe, ale jak na tę dzielnicę wyjątkowo czyste. Na podłodze nieopodal stołu dostrzegł niewielką ciemną plamę, ale nigdzie ciała. Spojrzał pytająco na Mirskiego.
– No właśnie – sierżant odkaszlnął. – Nie znaleźliśmy ciała. Żadnych śladów włamania, walki. Absolutnie nic. Tylko ta plama krwi świadczy o tym, że cokolwiek się tu stało. No i oczywiście kolejna kartka – wskazał na stół.
– Rozumiem – Risco podążył wzrokiem za Rainem, który przemierzał pokój w poszukiwaniu śladów. – Do kogo należy mieszkanie?
– Do Marii Delissy. Była kur… – zaczął Mirski, ale zaraz ugryzł się w język.
– …tyzaną – szlachcic dokończył gładko, uśmiechając się lekko. – Sierżancie, nie jestem delikatnym paniczykiem i nic mi się nie stanie, jeśli usłyszę słowo „kurwa”. Jeśli chce pan coś powiedzieć, nalegałbym, żeby pan się nie wstrzymywał. W ten sposób nic nam nie umknie. Masz coś, Rain?
– Pomijając brak ciała? No cóż, zauważyłem coś ciekawego, ale nie wiem, czy to ma związek. Jak na zwykłą prostytutkę Maria ma niezwykłą kolekcję drogich strojów i innych kosztownych drobiazgów, których nie powinna mieć. Dopiero teraz to do mnie dotarło, ale wydaje mi się, że w mieszkaniu Agnes Shelt też było parę takich rzeczy. Sprawdzę to jeszcze. Jak wyglądała panna Delissy? – zwrócił się do sierżanta.
– Rude włosy, zielone oczy, drobnej budowy – odparł Mirski. – Od pewnego czasu przychodził do niej tylko jakiś arystokrata. Zawsze ukrywał twarz.
– Być może odwiedzał też pannę Shelt. Rain, spójrz na nie – zwrócił się do przyjaciela, wskazując na anioły.
– Wyglądają jakby miały zaraz spaść na podłogę.
– Interesujące, prawda? – Risco podszedł do stołu i przeczytał na głos treść kartki:
Chciałem żyć, ale na karku
czuję wciąż oddechy dwa.
Więc zacznijmy, rzut monetą,
niechaj się rozpocznie gra!
– To chyba wyjaśnia wszelkie wątpliwości.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.