Sensacyjka, kryminalik, powieść akcji. Wszystko sprawnie, na temat, płynnie. „Złodzieja twarzy” Jacka Dąbały czyta się przyjemnie i szybko, książka trzyma w napięciu i faktycznie, jak zapewnia wydawca na okładce, tchnie duchem filmu. Z pozoru nie ma się do czego przyczepić.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Chirurg plastyczny, po wypadku pilotowanego przez niego samolotu, musi zmierzyć się z problemem oszpeconej twarzy jego niegdyś pięknej żony. Po kilku nieudanych próbach przywrócenia jej choć części dawnej świetności, odkrywa preparat umożliwiający dokonanie przeszczepu całej twarzy. Wspólnie z żoną podejmują zuchwałą decyzję. Aby Patrycja mogła być znów piękna, musi zginąć niewinna dziewczyna… Po przekroczeniu cienkiej linii moralności, małżonkowie posuną się dalej, będą kolejne ofiary. Żeby nie było zbyt różowo (chociaż w zasadzie i tak nie jest), prokurator Mann, bohater równolegle prowadzonej opowieści o śledztwie w sprawie słynnej mafii, zaczyna deptać im po piętach. To prowokuje kolejne działania, w wyniku których obie historie się zazębiają. Niby książka jest dobra, narracja jest bardzo sprawna i wyraźnie czuć polonistyczne zacięcie autora. Jednak coś jest nie tak. Z pozoru drobiazgi, które mniej uważnemu i mniej wymagającemu czytelnikowi w ogóle w oczy się rzucić nie muszą. Na przykład „papierowość” niektórych bohaterów, brak głębszych rysów, powierzchowne emocje, zupełnie niemające psychologicznego prawdopodobieństwa, napędzane za to filmowym stylem dziania się akcji. Przy szybkiej lekturze, a taką narzuca akcja powieści, łatwo zbyć taką myśl na korzyść impulsu „co będzie dalej”. Jedyną ciekawie poruszoną kwestią jest zagadnienie tożsamości w ujęciu „prawdziwe ja a moja twarz”. Tutaj faktycznie pojawiają się interesujące problemy i pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Kolejnym mankamentem jest pewnego rodzaju samozachwyt nad własnym słowem pisanym. Dość często wyczuwa się konstrukcje sugerujące upojenie własnymi mocami twórczymi. Przy odrobinę większej dozie powagi zarówno autora jak i czytelnika byłby to z pewnością konkretny zarzut, jednak w tym przypadku, o ile zjawisko jest ewidentne, stanowisko pisarza już nie poddaje się tak łatwej interpretacji. Autor bowiem wydaje się poruszać dość sprawnie w rejestrach autoironii, co zaraz po rozpoznaniu problemu samozachwytu pisarskiego, wzbudza dwuznaczne myślowe kiwnięcie głową: „no tak, facet pisze i przeżywa, że pisze” lub „no proszę, facet pisze i się świetnie bawi”. To Dąbały mur obronny; dość skuteczny, nigdy bowiem nie można zarzucić mu bezrefleksyjnego samozadowolenia bez obawy, że na taki zarzut odpowie szyderczym podniesieniem brwi w kombinacji z ironicznym uśmieszkiem. Co nie zmienia faktu, że wspomniane zjawisko niekoniecznie uprzyjemnia lekturę. Choć to pewnie w dużej mierze sprawa osobistych preferencji czytelnika. Konwencja filmu najczęściej nadaje książce sensacyjnej pożądane w tym gatunku tempo i wartkość akcji, bywa jednak, że z powodu ekranowych scen tracimy bardzo wiele z głębokości zdarzeń, pytanie tylko czy potrzebna nam tu głębokość? I tak, i nie. Powiedziałabym, że książka jest już ociupinę zbyt głęboka, żeby uchodzić za prostą i niepodszytą refleksją sensację, a wciąż jeszcze nie dość dojrzała, żeby otwarcie ją promować jako pozycję „przedstawiającą znacznie poważniejszą problematykę”, jak czyni to wydawca. Swoją drogą, cóż to za przedziwny trend w polskiej literaturze, to już któraś z kolei książka, którą umieszczam gdzieś na pograniczu, tak jakby autorzy chcieli znaleźć złoty środek, nie pisać zbyt „masowo” i „popularnie”, tak, żeby zachować „twarz”, a jednocześnie nie dać się porwać intelektualizmowi i psychologizmowi, bo te niestety nie popłacają… Być może autor chciał napisać właśnie jednowymiarową powieść sensacyjną, skupioną na akcji i niczym więcej, „łatwoczytliwą” i niezobowiązującą do dalszych refleksji. Jeśli tak, to w sumie nie jest źle. Tak 6 na 10.
Tytuł: Złodziej twarzy Autor: Jacek Dąbała ISBN: 83-60504-01-6 Format: 288s. 125×195mm Cena: 24,99 Data wydania: 9 czerwca 2006 Ekstrakt: 60% |