 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Panowało głębokie zaciemnienie, lecz niespokojne myśli nie opuszczały jego głowy nie pozwalając zasnąć. Dorośli tak naprawdę nie byli gotowi mu zaufać; dowodem była dzisiejsza rozmowa – to, że odbyła się właśnie dzisiaj, gdy nie było już innego wyjścia, gdy musieli mu powiedzieć co zamierzają, by nosił te ich karty. Wciąż by milczeli, gdyby nic się nie zmieniło, traktowali go jak kosmitę czy obcego z promenady. Jego wyczulone zmysły ostrzegły go gdy Zefred kilka razy zapytał go o szkołę. Dziwnie przy tym patrzył. Dość, by rozumiał, że powodzenie operacji zależy także od tego co się dzieje w szkole. Kolonista wyjaśnił co i jak ma robić. Nie mówił wszystkiego, czuł to. Gdy wyszedł, Arto zaszył się w swoim pokoju. Zbyt dobrze wiedział co rodzice chcieliby mu powiedzieć. Jemu byłoby przykro, czułby się podle, oni tak samo, a i tak nie byliby w stanie go zrozumieć. Nie potrafili przyznać mu racji, nie potrafiliby pocieszyć. Wolał, by dziś dali mu spokój. Same problemy, codziennie nowy, a każdy gorszy od poprzedniego. Zawsze to samo – albo się dostosuje, albo zginie. Dziwił się, że jeszcze to wytrzymuje. Namacał w ciemności skrytą pod poduszką kartę. Prawdziwe cacko. Zwykłe karty, nawet jeśli były kodowane, to najwyżej za pomocą odcisków, DNA, zapachu, głosu, lub wszystkiego naraz. Najbardziej skomplikowane aktywowały się tylko gdy wyznaczona osoba trzymała ją w dłoni. To były żadne zabezpieczenia, zbyt łatwo było je podrobić. Lecz ta… Była zabezpieczona jedynie hasłem literowym, lecz za to jak! Można je było wprowadzić od tyłu, można je było wprowadzić w porozrzucanych sylabach – byle tylko przykuło to uwagę maleńkiego, wyspecjalizowanego do tego zadania mózgu sterującego urządzeniem. Akceptował określoną liczbę błędów na daną długość hasła. Można było ustawić hasło w haśle – rdzeń z liter, cyfr lub symboli składający się ze znaków w ustalonych pozycjach hasła. Reszta mogła stanowić dowolny ciąg znaków. Z pozoru zwiększało to prawdopodobieństwo rozpracowania hasła – lecz karta przyjmowała je tylko raz, a gdy próg błędu przekroczył ustaloną granicę, zawartość ulegała wykasowaniu. Hasła dwuwymiarowe, trójwymiarowe, proste alegorie… Nie tylko nigdy nie miał czegoś takiego w rękach, takiej karty nawet nie widział na oczy, jedynie słyszał, że istnieją i że używają ich Protektorzy, szpiedzy i politycy. Westchnął i odwrócił się na drugi bok. Czuł się niemal szczęśliwy, lecz świadomość niebezpieczeństwa sprawiała, że czuł się jakby leciał w otchłań – tak dorośli określali mieszankę euforii i poczucia zagrożenia. Musieli zapłacić za powodzenie, on i Iwen. Musieli wrócić do szkoły, robić dokładnie to samo co zwykle i zachowywać się tak jak zawsze. Nikt nie powiedział tego wprost, lecz Arto zrozumiał, iż nie było innego sposobu na zwyczajność. Właśnie teraz, gdy miał powód, by przetrwać, musiał się narażać bardziej niż kiedykolwiek. Drobiazgi, na które w zwykłych okolicznościach nikt nie zwróciłby uwagi… Odbył dość wypraw do magazynu, by wiedzieć, iż gdy coś nie szło zgodnie z planem jeden głupi, pospolity drobiazg mógł zdecydować o niepowodzeniu. Dorosły bez konkretnych podejrzeń, za to z przeczuciem, stawał się czujniejszy niż zwykle. Wraz z Iwenem mógł oszukiwać szkołę, mógł oszukiwać rodziców, nauczycieli, Anhela, lecz nie mógł oszukać pluskwy, komputera szkoły i rejestru aktywności konsol. Komputer szkoły pozna, że liczba uczniów w klasie nie zgadza się z liczbą aktywnych konsol. Pewnie, któryś z chłopców mógłby włączyć ją za niego, lecz nauczyciele nie są ślepi. Musiał tam wrócić. To tylko osiem rozjaśnień, powtarzał sobie, tylko osiem. Jeszcze tylko kilka rozjaśnień normalnego życia, jak gdyby nigdy nic. Damy radę. Co go obchodziło co stanie się w szkole za tydzień, czy dwa? Gdy już go tu nie będzie, wszyscy będą sobie mogli myśleć co zechcą. Dla niego przestanie się to liczyć, szkoła będzie tylko złym wspomnieniem ze snu, który trwał tak długo. Potem nigdy już tam nie wróci; będzie albo na pokładzie statku, albo w akademii, albo w puszce. Do tego czasu… Ponownie wsunął dłoń pod poduszkę i delikatnie dotknął karty, jakby była krucha niczym płatek śniegu. Musiał powiadomić Iwena o jutrzejszym powrocie do szkoły. Wykradli sobie jedno spokojne rozjaśnienie, lecz to wszystko. Miał nadzieję, że Iwen się nim nacieszył, bo więcej takich rozjaśnień nie będzie. Czy dobrze wybrał? Czy powinien to robić? Gdyby chodziło tylko o niego, łatwiej zaakceptowałby decyzję i jej konsekwencje. Sam łatwiej dałby sobie radę… Cichy dźwięk zwrócił jego uwagę. Głośniejszy fragment rozmowy z pokoju obok. Rodzice także nie spali. Zrobił to, co w takich chwilach zwykł robić – wysunął się z łóżka, wydobył wzmacniacz i zaczął podsłuchiwać. – Na ile możemy mu ufać? – pytał wzmacniacz głosem ojca. – Co o nim wiemy? Pojawia się jakiś pozaukładowiec, zupełnie znikąd, a my od razu… – Myślisz, że zależy mu, by nas wrobić? – spytała sennie matka. – Przyznasz, że to trochę dziwne, tak nagle… Może to prowokacja? Może za szybko zaufaliśmy temu koloniście? Duszności! On chce wykorzystać do tego naszego syna! Matka odpowiedziała coś cicho. Arto ogarnęło nerwowe spięcie. Ledwie się powstrzymał, by nie pobiec do nich i prosić, by mu zaufali. Musisz uwierzyć, pomyślał, jak ja mu uwierzyłem, jak muszę wierzyć, że zdoła was stąd zabrać, mimo tego co dziś widziałem! – Wyjaśnił jak i dlaczego dostałeś pracę – dodała, odrobinę głośniej. – Pokazał kosmetyczkę. Co jeszcze mógłby zrobić, by cię przekonać, jakie pokazać dowody? Wie co robi. Wierzę mu. – No dobrze, wyjaśnił mi kilka spraw, ale co poza tym? Twierdzi, że może chodzić po stacji jak cywil, bo tu się urodził. Skąd mam wiedzieć jak jest naprawdę? Nie znalazłem w spisie żadnego Zefreda Halla. – To nic nie znaczy. Kosa mogła go usunąć, gdy uciekł. Nie lubi się chwalić błędami. – Nie usuwa się ludzi z systemu! Już prędzej napisaliby, że zginął… – …i gdyby się pojawił na stacji, system poznałby, że coś jest nie tak. Może sam siebie usunął? W pokoju obok na chwilę zapadła cisza. – Na błękitną zarazę… Czy tylko mi jego zachowanie za bardzo przypomina Protektora? – Panie Wilan, jest pan chorobliwie podejrzliwy. Mam silne przeczucie, że powinniśmy mu zaufać. Takie samo jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Pamiętasz? Zaufałam, choć nigdy wcześniej nie widziałam cię na oczy. – Wasze babskie przeczucia… – Mhm… Nie zażądał ani impulsu – zamruczała sennie matka. – Gdyby był oszustem, wyssałby z nas wszystko pod pozorem rozdawania łapówek, twierdząc, że po naszej ucieczce i tak skasują nam konto. Skasują, prawda, pomyślał, ale tam gdzie uciekniemy nie będzie na co ich wydać. Będą nędzarzami, ale będą wolni. Cena za to czego nie dało się kupić. – Skasują – przyznał ojciec. – Na nagły rozbłysk, skasują, ale ja nie o tym mówię! – Więc przestań mówić, weź pigułkę i idź spać. Szkoda się denerwować. Musisz być skupiony i wypoczęty, bardziej niż kiedykolwiek. – Pigułkę… – lekki hałas towarzyszył słowom ojca, gdy przewrócił się na łóżku. – Dzięki medykom za to, że istnieją. Ostatnio łykam je jak cukierki… Arto odłożył wzmacniacz i na powrót ułożył się na łóżku. Rozumiał obawy ojca. Żyjąc na stacji, każdy musiał się stać choć odrobinę podejrzliwy. Nie wszystkie obawy okazywały się tu bezpodstawne, tak już po prostu było. Po dzisiejszym sam miał wątpliwości. Może powinien bronić ich przed kolonistą, mimo jego obietnic? Lecz skąd miał wiedzieć co nieznajomy planuje, o czym rozmawiali? Może ojciec miał rację pozostając ostrożnym? Arto uwierzył koloniście, mimo iż ten go śledził. Co najmniej od miesiąca, pomyślał przewracając się nerwowo na bok i przytulając do poduszki. Miał aż nadto okazji, by zaszkodzić – i może to też jest część planu? Liczy, że tak pomyślę? Może sam wpycham rodziców w pułapkę, zamiast w kosmos? Mógł obiecać spełnienie marzeń, bo wiedział, że stanę się posłuszny… Nie mógł zrobić nic, by się upewnić co do jego zamiarów. Kolonista wiedział zbyt wiele, by mu nie zaufać. Jeśli zamierza im zaszkodzić, to są skończeni. Albo to, albo tamto… Nie zauważył gdy zmorzył go sen. Zasnął z uśmiechem na twarzy. Jeszcze raz postawiona pod ścianę podświadomość podsunęła mu rozwiązanie. – Nie przeszło? – zdziwiła się matka. Iwen zrobił smutną minę i słabo pokręcił głową. Na wpół leżał na krześle, udając złe samopoczucie. Ros jeszcze siedziała w pokoju, robiąc się na piękność, choć dla niego była to zwykła strata czasu. Zawsze wyglądała tak samo beznadziejnie. Wiedział jak dobrze udawać. Nie robił tego pierwszy raz. Po zażytych wczoraj po kryjomu lekarstwach miał lekką, lecz prawdziwą gorączkę. Nawet nie musiał udawać, że coś go boli. Perfidnie wykorzystywał fakt, że matka w pierwszej kolejności sama zatroszczy się o jego zdrowie. Lekarz groził mu tylko w razie gdyby przedobrzył, lub gdyby jego „choroba” zaczęła się niepokojąco przedłużać. Jego oszustwo wyszłoby wtedy na jaw i musiałby wrócić do szkoły, dlatego ostrożnie stopniował objawy. Tylko zaraza atakowała gwałtownie. – To chyba nie wygląda poważnie? – ojciec spojrzał na matkę. – Opiekunka przeżyje jeśli przez kilka dni nie pojawi się w szkole. Matka skrzywiła się. – Możesz być chory, ale jeść musisz – podsunęła mu śniadanie pod nos. Po raz kolejny odepchnął je z udawanym obrzydzeniem, choć czuł jak ssanie wywraca w proteście jego żołądek na drugą stronę. Od powrotu ze szkoły nie miał nic w ustach. Daj mi spokój, pomyślał ze złością pod adresem swojego brzucha, spróbuję coś wykraść, muszę coś wykraść, ale później, jak wyjdą rodzice. I nie za dużo, bo zauważą. Równowaga równowagą, lecz jak długo zdoła udawać? Na razie szło dobrze, lecz nigdy wcześniej nie ciągnął swojego oszustwa dłużej niż cztery dni. Może do tego czasu Anhelo się uspokoi, albo stanie się to, o czym mówiła Ros. Niespodziewanie rozbrzmiał sygnał wejściowy. Iwen zdziwił się – nikt, nawet Kosiarze, nie składał im wizyt o tak wczesnej porze. Matka wstała i otworzyła drzwi. – Dobrego rozjaśnienia, pani Rous – słysząc znajomy głos wyprostował się sztywno. Ciarki na plecach i ściśnięty żołądek podpowiedziały mu, że ta wizyta oznaczała kłopoty. – Co za zbieg okoliczności. Iwen nie chce iść do szkoły. Twierdzi, że źle się czuje. Arto wszedł do środka. Gdy ich spojrzenia się spotkały, kiwnął głową w stronę drzwi. Iwen nie zareagował. Nie zrozumiał. – Źle się czuje, akurat – Arto mówił lekko kpiącym głosem, lecz nie pasował on do jego chłodnego, rozkazującego spojrzenia i ściągniętych brwi. Oczywiście, gdy tylko odwrócił się do matki, jego twarz przybrała beztroski wygląd. – Pewnie przez sprawdzian. – Naprawdę? – Matka karcąco spojrzała na syna. – Mój drogi, i tak się wszystkiego dowiem. Pewnego dnia możesz naprawdę zachorować, a ja w to nie uwierzę. – Nie okłamuj matki, Iw – ojciec był tak zajęty swoimi narzędziami, że nawet nie spojrzał w jego stronę. – Wiesz, że tego nie lubi. Ja też. Nawet jak coś ci źle pójdzie, zawsze możesz się poprawić. Możesz nam o wszystkim powiedzieć, zamiast kłamać. Pomożemy ci. Akurat! Iwen rzucił Arto wściekłe spojrzenie. Ból gdzieś zniknął, razem z głodem; ssanie w żołądku smakowało tylko strachem. Skrył swoje przerażenie pod nie udawanym gniewem. Dlaczego to zrobił? Przecież się umawiali, mieli zostać w domu! Nie wiedział jak się wytłumaczyć, więc milczał. Wymyślanie linii obrony przerwała mu dziwna cisza, jaka nagle zapanowała w pomieszczeniu. – Coś się stało, Arto? – spytała matka. Arto popatrzył na nią uważnie, potem wbił wzrok w ojca, w milczeniu przykładając dłoń do ucha. Ojciec zmarszczył brwi. Arto chciał coś powiedzieć, lecz na coś czekał. Wyglądał na lekko spiętego, co znaczyło, że w środku jest niczym naciągnięta struna. Ojciec sięgnął do panelu na stole i coś przełączył. Podsłuch! Arto kiwnął głową. – Możesz mówić – powiedział ojciec. – O co chodzi? Arto sięgnął do kieszeni niemal w tej samej chwili gdy Ros weszła do pokoju. – To od znajomego, panie Lerszen – podszedł do stołu. Na jego wysuniętej dłoni leżała karta pamięci. – Znajomego? – ojciec nie wykonał żadnego ruchu. – Co… dokładnie… powiedział? W pokoju zapanowała cisza. Wszyscy z uwagą wpatrywali się w Arto. Ros nie wyglądała na kogoś, kto rozumiał więcej niż on. – Powiedział o ucieczce i kłopotach. Potrzebujecie naszej pomocy, mojej, Iwena, Rossie, by przekazywać wiadomości. Nie powinienem tu przychodzić, ale… musiałem. Spojrzał na Iwena. Odpowiedział mu zdziwionym spojrzeniem. – Uciekamy ze stacji? – w głosie Ros nie było nawet cienia zdumienia. Pytała z ciekawością nastolatki. Sam przez ostatnie dni też zaczął coś podejrzewać, lecz gdy prawda wyszła na jaw poczuł się jakby to wszystko mu się śniło. Ojciec nie odpowiedział. Wziął kartę pamięci, przyjrzał się jej, sprawdził jakimś narzędziem i położył na stole, na polu transmisyjnym. Wystukał coś na konsoli. Na projektorze pojawiły się rzędy drobnych literek. Ojciec ustawił wyświetlanie pod takim kątem, by tylko on mógł je odczytać. Po chwili opadł na krzesło. – Jednak znalazł sposób… Wracamy do interesu! – spojrzał na Arto. – Naprawdę… wiesz? – Tyle ile powiedział mi Zefred – Arto kiwnął głową. – Mam przynosić Iwenowi karty, on ma je oddawać siostrze, a ona innym. To dobry sposób. Kosa niczego nie zauważy. Iwen nie znał tego imienia, lecz zrozumiał. Ros też. Dlatego chce, bym wrócił do szkoły, bo to tam mamy przekazywać sobie wiadomości. Musiał dowiedzieć się dopiero wczoraj… Wrócić do szkoły? Przecież oni ich tam zabiją! – Więc jest tak źle – Iwen drgnął. Nie od razu uświadomił sobie, że ojciec nie mówi o szkole. – Dziękuję ci, chłopcze. Nasz wspólny przyjaciel pisze, że mam ci zaufać. Skoro uznał, że potrzebuje waszej pomocy to znaczy, że nic lepszego nie wymyślił. Przepraszam. Nic pewniejszego. Bardziej bezpiecznego. Arto kiwnął głową. Iwen obiecał sobie, że wieczorem, razem z siostrą, zmusi rodziców, by wszystko wyjaśnili – o ile dotrwa do wieczora. Sytuacja nie napawała go nadzieją. – Powinniśmy już iść. Nie możemy wzbudzać żadnych podejrzeń – Arto podkreślił ostatnie słowo. Choć nie patrzył w jego stronę, Iwen wiedział do kogo mówił. Strach niemal go sparaliżował. Nie wiedział jakim sposobem zdołał wstać z krzesła. – Idziecie do szkoły? – Ros rzuciła to niby od niechcenia. – Pójdę z wami. Złapała za swój plecaczek i zawiesiła go na ramię. Arto rzucił jej niechętne spojrzenie, lecz nic nie odpowiedział. Chłopcy wciąż szeptali o ich spotkaniu; Iwen dość usłyszał i wyczytał na kanale grupy, by wiedzieć jak to wyglądało. – Ale… – powiedział niepewnie. – Dzieje się coś, o czym powinnam wiedzieć? – strach w jego głosie nie uszedł uwadze matki. – Jakieś kłopoty, Iw, poza sprawdzianem? Spytała niby zwyczajnie, lecz Iwen wyczuł groźbę. Nie on jeden. – Musimy zachowywać się tak, jak co rozjaśnienie, prawda? – odpowiedział Arto. – Aby nie zwracać na siebie uwagi. – Prawda, jeśli to ma się udać – ojciec postukał palcem w kartę. – Rous, czy…? – Nieważne. Idźcie, bo się spóźnicie – matka zmusiła się, by coś odpowiedzieć. – Iw, zjedz coś w szkole. Spojrzał na stół. Ze strachu zapomniał o śniadaniu, lecz i tak nie był pewien czy dziś da radę coś przełknąć. Jego żołądek ścisnął się w ciasny supełek. Zmiana była zbyt nagła. Czuł, że próby uspokojenia się będą tylko daremną stratą czasu.
Wyszli z domu i udali się w stronę wind. Przejęty i wystraszony, Iwen szedł bezwiednie za Arto, naśladując rytm jego kroków. Każdy krok zbliżający go ku windom był niczym wyrok. Arto nie spieszył się; szedł powoli, czekając na Ros, która wciąż stała przy otwartych drzwiach, odpowiadając wesoło na jakieś pytanie rodziców. Pamiętał w jakim miejscu się znajdują. Cichy kompromis między mieszkańcami a legalną władzą stacji był tu aż nazbyt widoczny – niemal równie dobrze jak to, która strona go narzuciła. Byli praktycznie poza kontrolą sieci perceptorów; jeśli nawet jakiś się pojawiał, był od razu niszczony przez sąsiadów. Tu mogli rozmawiać swobodnie. Jeśli gdzieś tutaj znajdował się jakiś podsłuch, to tylko w ich mieszkaniu – i teraz wiedział dlaczego. Wiedział, że czasem niektórzy chłopcy – zwłaszcza ci starsi – rozmawiając poza szkołą posługiwali się dziwnym slangiem. Mówili w specjalny sposób, unikając kluczowych słów, układali zdania tak, by nikt postronny nie zrozumiał o czym naprawdę mówią. Komputer traktował taką rozmowę jak gadanie o niczym, lecz stosowanie takiego slangu było możliwe tylko gdy wszyscy rozumieli o czym jest mowa. Wymagało to sprytu, doświadczenia, znajomości rozmówcy – oraz dużej ostrożności. Brakowało mu wszystkiego, poza ostatnim. Ros skończyła i pobiegła za nimi. Gdy ich złapała, jej twarz daleka była od wesołości. – Czy próżnia do końca wyssała wam mózgi? – spytała ze złością. – Wracacie tam? Wiem co ci wcześniej mówiłam, Iw, ale… Musicie zapomnieć o szkole! Nie jestem tak głupi, by tam wracać, pomyślał. Bał się nawet wyjść z domu, bojąc się, że tamci będą na niego polować także poza szkołą. A teraz… Gdy Ros zaczęła mówić, Arto sięgnął do kieszeni. Gdy wyjął rękę, między palcami trzymał kilka kart pamięci, każda inna, każda inaczej zaznaczona. Pomachał nimi przed jej twarzą, przerywając w pół zdania. – Widzisz te karty, siostrzyczko? – spytał chłodno, lecz bez złości. – Każda z nich jest dla innej rodziny, każda zależy od nas. Jeśli one nie dadzą rady, koloniści mogą zrezygnować, bo będzie nas za mało, by ryzykować. Zostawią nas, a wtedy będziemy praktycznie martwi. Ros ze złością złapała karty. Przyjrzała się im pobieżnie i schowała do kieszeni, starannie ją zapinając. – Do tego nie potrzebujecie szkoły! – sapnęła. – Potrzebujemy, siostrzyczko. Nie zrozumiałaś? Wszystko ma być zwyczajnie, czyli tak jak zawsze. – Znowu zaczynasz? – Ros zapłonęła gniewem. – Nazwij mnie tak jeszcze raz… – Uspokójcie się! – Iwen powiedział to błagalnie. Dlaczego tak się zachowuje? Czy oboje muszą to robić, w takiej chwili? Zaczął iść tuż obok siostry. – Nie wiecie co się dzieje? – Wiem aż za dobrze – ze słów Arto wciąż wiało chłodem desperacji. – To twoja siostra niczego nie rozumie. – Nie rozumiem? To ty czegoś nie rozumiesz! Umilkli, mijając samotnego, ponurego mężczyznę. Oparty o ścianę, obserwował ich ze znudzeniem. Gdy przechodzili obok, obdarzył ich uważnym, przeciągłym, taksującym spojrzeniem. Iwen nie zwrócił na niego większej uwagi, podobnie jak siostra. Tak jak ten mężczyzna, byli częścią tego miejsca, tego i mu podobnych. Potrafili się zachować. Co ciekawe, Arto zachował się podobnie. Nie znający się na rzeczy przybysze z zewnątrz reagowali na takie spojrzenie lękiem; często wpadali w panikę, zdradzając potencjalny cel ataku. Albo Arto miał w żyłach krew o temperaturze lodu, albo znał takie miejsca równie dobrze jak oni – lub jedno i drugie. – Arto ma rację – powiedział Iwen, gdy oddalili się od nieznajomego. Przezornie spojrzał za siebie, lecz mężczyzna już o nich zapomniał. – Nie wiesz jak to jest! To nie ciebie gonią, nie ciebie chcą… A ty wiedziałaś! Przez cały czas wiedziałaś co chcą zrobić rodzice i nic mi nie powiedziałaś! – zawołał z wyrzutem. – Mieliśmy mówić sobie o wszystkim, a ty… Gdybym wiedział, od początku, byłoby mi łatwiej! Czuł się oszukany i to bolało go najbardziej. Przynajmniej wiedział, że nie cierpiał bez powodu. Nic dziwnego, że mówiła że jestem głupi, pomyślał. Moja własna siostra! – A ty co? Powiedziałeś mi o tym rzeźniku? – odparła z gniewem. – Sama musiałam dojść, że to się nie skończyło! Gdybyś wiedział o wszystkim, pewnie dałbyś mu się zapuszkować, byle tylko nikogo nie martwić! – To nie to samo! – Prawda. To nie to samo – zauważyła złośliwie. – Moja tajemnica nie doprowadziłaby mnie do puszki. Zresztą, tylko się domyślałam – dodała pojednawczo. – Dlaczego rodzice chcieliby trafić do takiego miejsca? Tata nie zarabia tu tyle co na Ziemi, za to wszystko jest droższe. Praca nie była powodem przeprowadzki. Tyle wiedziałam. Sam też mogłeś na to wpaść. Mógłbym, przyznał, lecz byłem zbyt zajęty szkołą, by myśleć o czymkolwiek innym. – I pewnie mi powiesz, że zgadłaś ile dni zostało do ucieczki? Kłamiesz! Wiedziałaś, ale bałaś się, że wygadam! – Nie kłamię! Twoja sprawa czy mi wierzysz czy nie. To o Marsie podsłuchałam zupełnie przypadkiem. Mówili, że już niedługo, góra miesiąc… – Musieli się pośpieszyć – zauważył Arto. – Coś się stało. Ros przytaknęła. – Pewnie dlatego rodzice nie powiedzieli nam o niczym. Nie powiedziałam tobie, Iw, bo mogłam się mylić, a nie chciałam ryzykować. Rozumiesz czy nie? Nie możemy ryzykować! – podniosła głos. – Wiesz czym to się może skończyć, dla nas, dla rodziców? Nie możesz być aż tak głupi, by tego nie rozumieć! Nie polubiłbyś akademii, ani powrotu na Ziemię, w puszce. Miałeś tyle problemów, że nawet nie zwracałeś uwagi na to, co się działo w domu. – A coś się działo? Poza tymi… wizytami? Ros tylko wzruszyła ramionami. Chwilę później musiała poprawić zsuwający się plecaczek. – Nie jestem pewna czy powinniście dalej milczeć – zauważyła. – Skoro to prawda i… Arto spojrzał na nich znacząco. Nie wtrącał się w ich sprzeczkę, lecz teraz milcząco zareagował na to, co powiedziała. – Ani się waż o tym mówić! Inaczej sam cię uduszę, własnymi rękoma! – Iwen zacisnął pięść, spoglądając z gniewem na siostrę. Czy tylko ona nie rozumie, że gdyby rodzice się o wszystkim dowiedzieli, kazaliby im przeczekać te ostatnie dni w domu? Że woleliby zrezygnować z przenoszenia kart i poszukać innego sposobu – którego zapewne nie było? – Jasne, spróbuj! Myślicie, że wytrzymacie? – A mamy wybór? – spytał Arto. – Teraz, kiedy wiemy, musimy wytrzymać. To długo nie potrwa. Osiem rozjaśnień, tak mi powiedział… – Słuchaj, dzieciaku! Nie licz, że jakiś twój plan jeszcze coś zdziała. Myślisz, że jesteś sprytny, lecz znaczysz tyle samo co każdy inny dzieciak w szkole. Co ja, Iw, czy byle pierwszak. Jesteś nikim. |