Derzhi dziedziczyli wyłącznie w linii męskiej. Konie, ziemia i tytuły – a w wypadku hegedu Denischkar, Lwi Tron – przekazywane były najstarszym synom. Na szczęście lub też na nieszczęście, w ostatnich pokoleniach królewskiej gałęzi licznego i potężnego rodu Denischkar rodziło się w ogóle mało dzieci, nie tylko chłopców. Aleksander był jedynym dzieckiem Ivana. Jedyny brat Ivana, Dmitri, surowy i kochany likai Aleksandra, nie dochował się potomstwa i zginął zamordowany przez Khelidów. Najbliższy krewny Aleksandra, Kiril, wywodził się z linii żeńskiej, był synem Rahil, owdowiałej siostry Ivana, i dlatego nie mógł po nim dziedziczyć. Jego pozycja i majątek zależały całkowicie od cesarza. I dlatego, by odnaleźć człowieka stojącego w kolejności sukcesji tuż za Aleksandrem, należało się cofnąć o jedno pokolenie, do Varata, młodszego brata ojca Ivana. Sam Varat od dawna nie żył, podobnie jak jego najmłodszy brat Stefan, ale pozostawił po sobie jedynego syna, księcia Edika. Wyglądało na to, że ród Hamrasch nie chce odebrać tronu rodzinie Aleksandra… tylko samemu Aleksandrowi. Choć przez pięć miesięcy służyłem w letnim pałacu cesarza w Capharnie, niewiele wiedziałem o Ediku. Jeden z moich wcześniejszych panów, stary baron Derzhi, utrzymywał, że Edik porzucił kiedyś pięćdziesięciu swoich wojowników, którzy zostali zarżnięci przez Basrańczyków, i dlatego jako tchórz powinien zostać pozbawiony warkocza. Może była to prawda, może nie – opowieści barona nie zawsze były precyzyjne. Ale wiedziałem, że Edik nie zmienił wyrazu twarzy, gdy bił bezbronnego człowieka. Tej nocy nie opuściłem Aleksandra. Na cesarskim dworze rzadko spotykało się ludzi honoru. Ja sam zaliczyłbym do nich jedynie żonę księcia, Lydię, kapitana jego osobistej straży Sovariego i jego kuzyna Kirila, który rozumiał Aleksandra wystarczająco dobrze, by go kochać. Nikomu innemu książę nie mógł zaufać. Zgodnie z derzhyjskimi zwyczajami ciało zmarłego należało spalić nie wcześniej i nie później niż dzień po śmierci. Życie na pustyni wymagało szybkich decyzji, ale bogom również należało oddać hołd. Gdy słońce wschodziło nad ciałem, bogowie widzieli, co się wydarzyło. Być może mogli również interweniować, jeśli mieli takie pragnienie. Tak szybki pogrzeb Ivana nie pozwalał większości z możnych wziąć udziału w obrzędach, gdyż podróż z ich posiadłości zajęłoby głowom hegedów wiele tygodni. Ale każdy heged miał obowiązek utrzymywać dom w Zhagadzie, a w tym domu przez cały rok musiał mieszkać przynajmniej jeden bliski krewny głowy rodu. Oczywiście, nie byli to zakładnicy – dla Derzhich idea zakładników z ich własnych rodów była odrażająca. Byli informatorami, przekazującymi zadowolenie cesarza swoim szacownym rodzinom. I każdy dom miał swój garnizon, rozmiarami odpowiadający roli rodu, gotów służyć na rozkaz cesarza. Niezależnie od powodów, wszystkie rody Derzhich wystawiły swoich przedstawicieli w procesji żałobnej. Gdy tylko znów przeistoczyłem się w sokoła i przyzwyczaiłem do zmiany zmysłów, przeleciałem przez opustoszały pałac w stronę śpiewów, polując na tych, których musiałem poznać. Oświetlona blaskiem pochodni procesja przechodziła wolno przez ulice Zhagadu w stronę pustyni. Za rzędem śpiewaków i kapłanów jechali wojownicy Derzhich, od posiwiałych panów do młodzików ze świeżymi warkoczami, a wszyscy nosili wzorzyste szale lub płaszcze tef w barwach swoich rodów. Niewielkie grupki odzianych w czerwień kobiet jechały lub szły obok mężczyzn, zależnie od zwyczaju hegedu. Z przodu procesji znajdowali się przedstawiciele Dziesięciu – najszacowniejszych z dwóch setek rodów Derzhich – Fontezhi z kayeetem w herbie, bardzo konserwatywni Gorusche w niebieskich płaszczach, nikczemni Nyabozzi, kontrolujący handel niewolnikami, ród Marag z długimi szalami w zielone pasy. Żona Aleksandra pochodziła z Maragów, a wojowników tego rodu prowadził jej szesnastoletni brat Damok. Za Dziesięcioma jechały pozostałe rody z Rady Dwudziestu, hegedy nie tak starożytne jak dziesięć hegedów, lecz czasem bardzo zamożne i potężne, jak Hamraschi. Rada nie miała zbyt wielkiej władzy – w każdym wypadku słowo cesarza było prawem. Ale każdy z hegedów dysponował własnymi wojownikami, a dla Derzhich siła była wszystkim. Za Dwudziestoma maszerowało pięćdziesięciu, może sześćdziesięciu ludzi skutych razem – jeden dla każdej z krain i ludów podbitych przez cesarstwo. Posępni więźniowie – niektórzy młodzi, niektórzy starzy, wszyscy wpatrzeni tępo w tłum – byli ludźmi bez znaczenia. Królowie i szlachta, mądre i wodzowie podbitych ludów zostali zamordowani, a ich szlachetne rody znikły w historii. Wiele dawno podbitych ludów, jak Suzaińczycy, Manganarczycy i Thridowie, nie było już niewolnikami i teraz stanowili większość siły roboczej cesarstwa. Ale cesarz trzymał jednego więźnia z każdego ludu, wybranego losowo i przetrzymywanego aż do śmierci w lochach, jako symbol swojej dominacji. Przy różnych okazjach wyganiano ich na ulice. Cesarski heged, Denischkar, podążał za więźniami. Obok Edika jechał niski, szeroki w barach Kiril, i niebrzydka, starsza kobieta – bez wątpienia matka Kirila, księżniczka Rahil. Rahil wyszła za mąż z miłości, tak mówił mi Aleksander, poślubiając młodszego syna pośledniego rodu. Małżeństwo to było nieznośną obelgą dla rodziny. W dniu narodzin Kirila brat Rahil, cesarz, posłał jego ojca na bitwę, w której młody szlachcic musiał zginąć. Rahil już nigdy nie odezwała się do Ivana, choć cesarz traktował Kirila z ojcowską pobłażliwością, jakiej nie otrzymywał Aleksander. Kirilowi pozwolono jechać z Denischkarami ze względu na jego cesarską krew, zamiast skazać go na pobocza, jak innych członków pomniejszych rodów. Za Denischkarami wieziono zwłoki Ivana, ułożone na pokrytym złotą tkaniną wozie ciągniętym przez dziesięć pięknych koni. Wierzchowiec cesarza, wspaniały gniadosz, truchtał za nimi bez jeźdźca. Był zdenerwowany, jakby wiedział, że zostanie zabity i spalony razem ze swoim panem. Za rumakiem szedł Aleksander, wysoki i dumny, a jego czerwony płaszcz unosił się za nim, wydymany przez chłodny pustynny wiatr. Jego stopy były bose, pomazana krwią twarz zimna i dumna, a spojrzenie nie umykało na boki nawet na mezzit. Wyglądał, jakby zszedł z rytowanych i malowanych kamiennych płyt, które zdobiły sale Derzhich. Obok niego i za nim nie jechał żaden strażnik, lecz wątpiłem, by ktoś ważył się go bezpośrednio zaatakować. W tej chwili książę nosił płaszcz cesarstwa, podarowany mu przez ojca. Póki Ivan istniał na oczach Derzhich, dłoni, która ważyłaby się dotknąć Aleksandra, z pewnością groziłby gniew niebios. Przelatywałem z jednego stanowiska na drugie, szukając miejsca, z którego udałoby mi się obserwować Hamraschich. W końcu zdecydowałem się na pomnik jakiegoś od dawna nieżyjącego cesarza i usiadłem między kamiennymi sępami, które wyjadały oczy powalonego wroga władcy. Z tego miejsca mogłem wpatrywać się w bladą twarz Zedeona, pierwszego lorda rodu Hamrasch, niskiego, pomarszczonego, siwowłosego weterana wojny z Basranem. Miał na sobie złoty płaszcz tef i żadnej koszuli, a pozbawiony rękawów strój ukazywał szeroką pierś i ramiona grube jak kuvaiskie dęby. Na nagim lewym ramieniu zawiązał wąski czerwony szal z czymś wciśniętym w węzeł. To była gałązka nyamotu, drobnego białego kwiatka, który wyrastał na pustyni po deszczu. Po obu stronach Zedeona stali mężczyźni w średnim wieku, jego synowie Dovat i Leonid. To oni towarzyszyli Edikowi w pałacu. Ich zacięte twarze nie dawały pocieszenia komuś, kto troszczył się o Aleksandra. Miałem okazję obserwować Leonida, kiedy byłem niewolnikiem. Inteligentny, za takiego go uważałem, i elokwentny, co zawsze zaskakiwało wśród ludu wojowników dumnych ze swojej nieumiejętności czytania i pisania. Bezwzględny, jak to zwykle potężni Derzhi, ale nieszczególnie okrutny. Dovata, młodszego z braci, równie przysadzistego jak ojciec, nie znałem wcale. Leonid i Dovat również nosili czerwone szale z niepasującą gałązką nyamotu, podobnie jak wszyscy wojownicy ich hegedu. Dziwne. Symbolem rodziny był złoty płaszcz tef z godłem wilka. Procesja wyszła poza bramy wewnętrznego kręgu Zhagadu. Wewnątrz muru obserwatorzy, należący do pomniejszych rodów, byli równie poważni jak możni, którzy ich mijali. Nie przepełniała ich żałoba, tak sądziłem, lecz raczej oceniali swoje szanse na przyszłość. Konflikt o dziedzictwo był przerażającą perspektywą, tylko nieco mniej niepokojącą niż rządy syna, który zamordował ojca. Kiedy ciało cesarza znalazło się w zewnętrznym kręgu, tłumy po obu stronach drogi zaczęły się przepychać, kobiety wyły, mężczyźni trzymali dzieci na ramionach, by mogły coś zobaczyć. Hałas stał się ogłuszający, a ja walczyłem z pragnieniem, by przenieść się na pobliski dach. Gdy przelatywałem nad procesją, moją uwagę zwróciło mignięcie jaskrawej zieleni wśród tłumu – kobieta stojąca między dwoma mężczyznami z pochodniami, którzy oświetlali drogę, ta sama kobieta, która mnie obserwowała, gdy pomagałem powalonemu niewolnikowi na drodze do Zhagadu. Czy nie podążała za mną wzrokiem? Zbliżyłem się, lecz ona już znikła w tłumie. Nadal obserwowałem Hamraschich, aż procesja znalazła się za zewnętrznymi bramami i ruszyła Cesarską Drogą między kamiennymi lwami, które strzegły wejść do miasta. Na pustej równinie wznosił się potężny stos pogrzebowy, zbudowany z drzew przyciągniętych przez chastou z rzadkich lasów wschodnich równin. Ciało Ivana umieszczono na platformie na szczycie stosu, a potężny wojownik lidunni uniósł miecz, by zabić cesarskiego wierzchowca przy jego podstawie. Pochodniami przyniesionymi ze świątyni Athosa akolici podpalili drewno. Rytuały żałobne Derzhich były wspaniałe – dzika muzyka i śpiewy, które łamały serce, widowiskowość i zwyczaje opierające się na setkach lat tradycji. W przeciwieństwie do swoich krewnych Basrańczyków, Derzhi nie opowiadali długich historii, lecz przedstawiali szlachetne czyny zmarłego tańcem. Wywołując pomruki zdziwienia wśród zebranych, sam Aleksander zdjął żałobne szaty i okryty jedynie przepaską biodrową i krwią wytańczył opowieść o podróży swojego ojca do życia po śmierci. Z dziką gracją jego smukłe ciało przedstawiało rytualną walkę z bogiem słońca – pokaz siły i wartości zmarłego wojownika – a później ostateczne przyjęcie miejsca po prawicy boga. Tańce się nie skończyły, gdy książę powrócił na miejsce. Stawały się coraz dziksze, gdy stos gorzał coraz bardziej, a tancerze dezrhila wirowali w hołdzie dla starożytnych bóstw niemal zapomnianych w chwale młodego boga słońca Athosa. Latałem wśród dymu, obserwując Aleksandra, obserwując tłumy, obserwując Hamraschich. Hegedy siedziały w kręgu wokół stosu. Stary Zedeon usiadł ze skrzyżowanymi nogami przed setką wojowników swego hegedu, położywszy miecz na piasku przed sobą, jak to było w zwyczaju w czasach wojny. Leonid i Dovat mu nie towarzyszyli, lecz siedzieli z przedstawicielami innych rodów. W miarę upływu nocy obaj Hamraschi przesuwali się wokół kręgu, zawsze pełni szacunku. W końcu odwiedzili każdy z dwudziestu hegedów i szeptali coś z panami. Aleksander siedział przed rodem Denischkar i wpatrywał się w stos, ale przypuszczałem, że również zauważył braci. Książę Edik zajął miejsce za Aleksandrem, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. Kiedy stos się zapadł, wyrzucając iskry tak, że zdawało się, iż na niebie pojawiły się nowe gwiazdy, Edik się uśmiechnął. A gdy tłum zaczął sennie wracać w stronę Zhagadu, Edik, Leonid i Dovat jechali razem. – Na rogi byka, Seyonne, co ty sobie zrobiłeś? Klęczałem w rogu ozdobionego kwiatami balkonu, wymiotując do kamiennej donicy i ściskając głowę. Modliłem się, by moja czaszka nie pękła, zanim zdążę opróżnić żołądek. – Jeszcze nie do końca opanowałem te przemiany – powiedziałem i oparłem się o ścianę balkonu, drżąc z zimna. – Użyteczna umiejętność, ale obecnie mało przyjemna. – Kolejny element mojego problemu… im dłużej pozostawałem przemieniony, tym gorszy był powrót. – Czyli to rzeczywiście ty krążyłeś wokół nas przez całą noc. – Książę stanął w otwartych drzwiach, różowy blask ukazywał jego wynędzniałą, zakrwawioną i nieogoloną twarz. Obaj wyglądaliśmy pewnie żałośnie. – Uznałem, że powinienem mieć na wszystko oko. Aleksander na chwilę znikł w mrocznej komnacie, a po chwili powrócił na balkon z kryształową karafką i dwoma srebrnymi kielichami. Rzucił mi jeden kielich, po czym opadł ciężko na kamienną podłogę i nalał nam wina. – Czyli widziałeś wilki Hamraschich na polowaniu. Patrząc na Edika bezpiecznego w ich uścisku, muszę ci przyznać rację. Najwyraźniej uznali, że to inna gałąź rodu musi rządzić cesarstwem. – Jaki mają do ciebie żal, panie? – Pociągnąłem łyk wina. Choć bardziej pragnąłem wody, nie mogłem odmówić gościnności księcia, zwłaszcza gdy zadawałem tak niewygodne pytanie. – Czy mnie opuścisz, jeśli sprawa ci się nie spodoba? – Aleksander wypił wino jednym haustem, po czym rzucił delikatny kielich w róg balkonu. Nie w ten, w którym siedziałem, co z pewnością mogłem uznać za szczęście. Jego gniew nie kierował się przeciwko mnie. – Jeśli zdołam pomóc, zrobię to. Płomień jego gniewu zgasł szybko. Opierając łokcie na kolanach, zaczął masować czoło. – W ubiegłym roku powiedziałem ci, że muszę przywołać Hamraschich do porządku. Sprzeciwili się mojemu autorytetowi. W poprzednim roku, gdy tkwiłem uwięziony w krainie demonów, w cesarstwie zapanował niepokój. Prowadzeni przez Blaise’a banici do żywego dopiekli hegedom, wywołując chaos swoimi dążeniami do zapewnienia sprawiedliwości wszystkim mieszkańcom cesarstwa. Kilka hegedów ogłosiło własną wojnę przeciwko banitom – i Aleksandrowi, gdyby stanął im na drodze. Derzhi balansowali na krawędzi wojny domowej. Znaleźliśmy rozwiązanie, ale wiedzieliśmy, że jest tylko tymczasowe. – Planowałem połączyć ich dzieci z potomkami rodów lojalnych wobec mnie – mówił dalej Aleksander. – Tak się u nas robi… wiesz o tym. Dlatego wydałem najstarszą córkę Leonida za Bohdana, syna pierwszego lorda rodu Rhyzka. Małżeństwo było odpowiednie. Rhyzka to szacowny ród. Za narzeczoną odpowiednio zapłacono… wspaniałe konie, złoto. Żadnego wstydu czy niesławy, prócz tego, że to ja dokonałem wyboru, a nie Leonid. – Książę oparł się o ścianę. – Ale nie znałem Bohdana. To brutal. Najgorszy… na przeklętego Athosa, rai-kirah byłby lepszy. A dziewczynka… miała tylko dziesięć lat. Bohdan nie czekał. Dziecko zmarło w ciągu miesiąca. Ród Hamrasch zwykle grzebie swoje kobiety, więc Leonid przyjechał po jej ciało i zobaczył, co jej zrobiono. Na imię miała Nyamot. Stąd delikatne kwiatki na ramionach Hamraschich. Ukochana córka potężnego rodu. – Jesteś najwyższym sędzią, panie. Nawet dla Derzhich wyznaczono granice. – Na tym polegał problem z moją pozycją. Mój ojciec nie chciał rządzić własnym cesarstwem, a jednak wszystko, co robiłem, on musiał zatwierdzić. Publicznie współczuł Hamraschim i żałował, że dokonałem nieodpowiedniego wyboru. Prywatnie zabronił mi karać Bohdana, gdyż Rhyzka pilnują granicy za Karn’Hegeth, najniebezpieczniejszej granicy w całym cesarstwie. Mogłem pozbawić go tytułów, obciążyć go podatkami i kontrybucją z koni… to drobne uciążliwości… ale nie wolno mi było dotknąć człowieka, który skrzywdził dziecko. Nie miałem prawa oddać go Hamraschim. Nie mogłem pozwolić, by został skrzywdzony. – Karafka podążyła za kielichem, szkło rozpadło się na migoczące kawałki. – Sprzeciwiałem się ojcu w wielu sprawach, lecz bezpieczeństwo granicy… to byłaby zdrada, choć zgodna z prawem. – Aleksander spoglądał na mnie z goryczą. – Najgorsze jest to, że chyba miał rację. Moim obowiązkiem jest strzec bezpieczeństwa cesarstwa. I tak oto Ivan zebrał plon swojej decyzji, a za nim Aleksander i tysiące innych. Nie wiedziałem, co powiedzieć. – A teraz ród Hamrasch zabiega o względy księcia Edika – zauważyłem. – Nic dziwnego. Szakale zawsze wyszukują najsłabszego w stadzie. Ze środka komnaty zabrzmiały głosy. Książę się zerwał i wszedł do środka, gestem każąc mi pozostać na balkonie. – Tak, jeszcze nie śpię – powiedział. – I pewnie nie zasnę, skoro tak się kręcicie po moich komnatach. – Wasza wysokość, przyszły wiadomości. – Poślij je na górę i powiedz Hessio, żeby przygotował mi gorącą kąpiel. – Tak, panie, i coś do jedzenia…? – Coś… tak… cokolwiek… Dla dwóch. Znów wyszedł i zniżył głos. – Zostaniesz? Mogę dziś potrzebować silnego ramienia. Ruszam na Hamraschich. – Powiedział to niepewnie… a jednak poprosił. Musiał być naprawdę zmartwiony. Ale popełniłby poważny błąd, gdyby na mnie polegał. – Dzisiaj owszem, zostanę. Ale nie mogę… – Po dzisiejszym dniu, tak czy inaczej, to już raczej nie będzie miało znaczenia. Możesz znów zmienić się w ptaka i polecieć do swoich przyjaciół. Wyznanie, że na moim ramieniu nie można już polegać, nie należałoby do najprostszych, a próba wyjaśnienia mojego szaleństwa byłaby jeszcze trudniejsza. Próbowałem zacząć, ale Aleksander nie dał mi skończyć. Myślał, że próbuję się sprzeciwić jego decyzji. – Panie, nie mogę… – Hamraschi zamordowali cesarza Derzhich. Nie mam wątpliwości co do ich winy; Zedeon podarował mi frythyjski sztylet jako dar pogrzebowy. Niezależnie od tego, czy ktokolwiek inny wierzy w moje oskarżenia, muszę ich pokonać, i to szybko, przed negocjacjami, przed badaniem, zanim Rada Dwudziestu zdecyduje się koronować mnie… albo kogoś innego. Jeśli nic nie zrobię, będzie to oznaczało przyznanie się do winy albo słabość, co w praktyce jest tym samym. Nic dziwnego, że potrzebował silnego ramienia. – Czy wystarczy ci ludzi, by to zrobić? Wzruszył ramionami i przeciągnął palcami przez zmierzwione włosy. – Stary Zedeon może liczyć pewnie na coś więcej niż symboliczny garnizon w Zhagadzie. By go pokonać, potrzebuję przynajmniej tysiąca wojowników. Większość moich oddziałów nadal stacjonuje na pustyni między Zhagadem a Suzainem… czy zaczynasz pojmować piękno ich planu? Dlatego musiałem wezwać inne hegedy, które utrzymują garnizony w mieście. Wysłałem do nich wszystkich rozkazy, nim wróciłem z pogrzebu. Wejdziemy do środka i odkryjemy, kto uznał za stosowne poprzeć następcę tronu. Byłoby wyjątkowo dogodne, gdybym umiał zmienić się w mysz, roślinę albo jednego z setek kotów, które kręciły się po cesarskim pałacu. A tak musiałem znosić zaciekawione spojrzenia adiutantów Aleksandra i dworzan, gdy wszedłem do bogato wyposażonej komnaty. Podłogę wyłożono piaskowymi płytkami, poprzecinanymi błękitem lapisu. Całą dużą salę wypełniały jedwabne poduszki i niebieskie oraz czerwone sofy, a lampy z mosiądzu i kryształu stały na niskich, okrągłych stolikach z egzotycznego drewna. Na ścianach wisiały tradycyjne derzhyjskie malowidła piaskowe niezwykłej urody, a przy otwartych oknach umieszczono srebrne dzwonki. Lecz najpiękniejszą ozdobą były same okna. Komnaty Aleksandra znajdowały się na szczycie północnej wieży pałacu, gdzie trafiały nawet najlżejsze wietrzyki, a z salonu i sypialni rozciągał się widok na wszystkie strony świata. Okna ukazywały wdzięczne łuki Zhagadu, a dalej fioletowo-złoty przestwór pustyni. Na północy można było ujrzeć ośnieżone szczyty gór, gdzie leżała Capharna, letnia stolica cesarstwa i gdzie przed pięciu laty, w zimowy dzień Aleksander kupił mnie za dwadzieścia zenarów. – Skryba jest już w drodze, wasza wysokość – powiedział pozbawiony brody i mówiący piskliwym głosem dworzanin, który trzymał w dłoniach srebrną tacę ze zwojami pergaminu. Aleksander, który pozwalał, by drobny, jasnowłosy niewolnik zdjął jego czerwony płaszcz, wskazał głową na mnie i uniósł brwi. – Nie, nie będzie potrzebny. – Gestem odprawił osobistego niewolnika, który próbował rozpiąć mu koszulę. – Zatrudniłem nowego skrybę. Słyszałem, że jest zdolny, choć niezbyt wytworny. Musimy go skłonić do umycia się albo zarządcy uznają go za niewolnika i każą zamknąć. – Rzeczywiście byłem brudny i śmierdziałem. – Czy zgadzasz się przyjąć tę pozycję, jak tam się nazywasz? Skłoniłem się nisko, potrząsając głową tak, by włosy zasłoniły piętno na policzku. – Dajcie mu listy i pokażcie, gdzie są przybory do pisania. I przynieście mu podpłomyk i trochę fig. Nie mogę znieść widoku służącego, który wygląda, jakby był gotów zjeść nawet dywan. Nim złamałem pierwszą pieczęć, książę był nagi, spoczywał na niebieskich jedwabnych poduszkach i jadł daktyle, podczas gdy jasnowłosy Hessio, jego długoletni osobisty niewolnik, opatrywał mu rany na ramionach. Inny młodzieniec mył jego twarz, dłonie i stopy. Jego pozycja była tak znajoma, że odruchowo dotknąłem nadgarstków sprawdzając, czy pod moją nieuwagę ktoś nie zakuł mnie w łańcuchy. – Powiedz mi, jakie są wieści, skrybo. Czas nam nie pobłaża, jak powiedział mi niedawno pewien mądry człowiek. Malver czeka, by zanieść wiadomość swoim kapitanom… czy będziemy mieć tysiąc wojowników czy dwustu, by zniszczyć to gniazdo morderców? Za księciem stało na baczność trzech poważnych wojowników. Jeden z nich, niski, żylasty mężczyzna z blizną na brodzie, lekko ukłonił się Aleksandrowi. Nie potrafiłem się domyślić, skąd pochodzi – jego twarz miała barwę starej skóry, a krótko przycięte włosy i broda były czarno-siwe. Brak warkocza, prosty strój bez znaku hegedu i otaczająca go aura spokojnej kompetencji sugerowały, że jest zawodowym żołnierzem – nisko urodzonym mężczyzną, który doszedł do odpowiedzialnego stanowiska dzięki ciężkiej pracy, a nie urodzeniu. Jego towarzysze wyglądali na typowych wojowników Derzhich – rumiane twarze, pełne brody, długie warkocze i spalone słońcem ramiona wystające ze skórzanych kamizel ozdobionych sokołem Denischkarów. Przy drzwiach kręciła się grupa zarządców i gońców, stanowiących wyposażenie królewskiej komnaty na równi z poduszkami i stołami. A za nimi, w cieniu wysokiego, łukowatego wejścia, stała wysoka kobieta w jaskrawozielonym stroju. Jej włosy skrywał welon, lecz oczy były ciemne jak północ na pustyni i wpatrywały się we mnie uważnie. Jej wargi tworzyły słowa, których nie mogłem usłyszeć. – Czyżbyś stracił głos? – Aleksander spoglądał na mnie wyczekująco. – Przeczytaj odpowiedzi. Podskoczyłem i opuściłem głowę nad sztywny arkusz. Pierwsza wiadomość była zwięzła. „Dwudziestu wojowników z garnizonu Fontezhich stawi się na rozkaz księcia Aleksandra”. – Dwudziestu! – ryknął jeden z brodaczy. – Garnizon Fontezhich liczy trzy setki. Panie… – Następny, skrybo. – Aleksander zjadł kolejnego daktyla i pozwolił, by Hessio zaczął go golić. Rozwinąłem kolejny arkusz, spoglądając szybko w stronę drzwi. Kobieta w zieleni znikła. „Ród Rhyzka odda księciu stu i siedemdziesięciu pięciu wojowników. Koniuszy dostarczy również dwadzieścia pięć dodatkowych koni, trzech zbrojmistrzów i dwóch chirurgów”. – Ach, mój lojalny Rhyzka. Jakiż książę ważyłby się urazić takiego sojusznika? Aleksander usiadł gwałtownie, zmuszając jasnowłosego Hessio do gwałtownego uniesienia brzytwy. Młoda twarz niewolnika zbladła jeszcze bardziej. Wszyscy osobiści służący cesarskiego rodu byli kastrowani i nadzorca niewolników w Capharnie powiedział mi, że w rzeczywistości Hessio ma prawie czterdzieści lat. Książę skrzywił się i gestem kazał mu wrócić do pracy. A może mnie. Następna wiadomość była dłuższa. Otrzymałem Wasz rozkaz, by do południa dostarczyć Wam odpowiedni oddział wojowników, aby ukarać odpowiedzialnych za przedwczesną śmierć Waszego szanownego i wspaniałego Ojca. Nim wyślę żołnierzy rodu Gorusch, muszę błagać o wyrozumiałość i pozwolenie, bym pojawił się przed Waszym obliczem i zadał pytania, na które odpowiedź pragnąłby poznać nasz pierwszy lord, zanim zdecyduje się wziąć udział w tak straszliwym przedsięwzięciu. Mówiąc krótko, pojawiły się niepokojące oskarżenia związane z honorem i słusznością tej sprawy… – Przeczytaj następne. – Aleksander był czerwony jak poduszka pod jego stopami, a delikatna dłoń Hessio drżała, gdy szybko kończył pracę z brzytwą. Pokiwałem głową i złamałem kolejną pieczęć. Wszystkie odpowiedzi były podobne. Symboliczna propozycja, z pewnością najgorsi z legionów, stajenni albo pozbawieni warkoczy młodzicy. Albo usprawiedliwienie… nagły atak biegunki w garnizonie lub też jego pożałowania godna nieobecność w tym właśnie czasie – lub też rozkazy głowy hegedu, by w tym właśnie dniu oddziały skierować gdzie indziej. Dla niektórych, podobnie jak dla rozmiłowanego w tradycji rodu Gorusch, konieczna była wcześniej odpowiedź na jakieś pytanie. Niewypowiedziana pozostała prawdziwa wątpliwość – czy Aleksander rzeczywiście zamordował swojego ojca, jak twierdziły wiarygodne raporty? Szwagier Aleksandra, młody Marag, przysłał krótkie „żadnych”, bez usprawiedliwień czy wyjaśnień. Odważny chłopak. Gdy skończyłem czytać odpowiedzi, Aleksander wstał, na wpół odziany w skórzane spodnie, białą koszulę i grubą skórzaną kamizelę. Pięści miał zaciśnięte, a na jego twarzy malowało się upokorzenie i wściekłość. Ale kiedy się odezwał, jego głos był opanowany i plamiła go jedynie gorzka ironia. – Musimy założyć, że oddziały Denischkarów nie dotrą na czas z Suzainu. Wedle mojej oceny mamy około dwustu sześćdziesięciu wojowników. Jeśli ogołocimy pałacowy garnizon i wykorzystamy przeklętych thridzkich najemników, może uda nam się zebrać pięciuset siedemdziesięciu ludzi. Utrzymuj ich w gotowości, Malver. Żylasty mężczyzna niemal wybuchnął. – Ależ panie, to nic w porównaniu… – Nie sprzeciwiaj mi się, dowódco! Powiedziałem, byś ich przygotował. W ciągu godziny ruszamy na twierdzę Hamraschich. Cesarz dopełni sprawiedliwości, niezależnie od tego, co sądzą o tym jego poddani. – Niewolnicy czekali z butami Aleksandra, jego mieczem i białym, wyszywanym złotem płaszczem. Książę Derzhich nie nosił haffai, obszernej pustynnej szaty, by wrogowie nie uznali go za zwykłego człowieka i nie powstrzymali się od należnego mu ataku. Malver ukłonił się i wycofał. Za plecami, gdzie tylko ja mogłem to zobaczyć, wykonał wiejski znak ochrony przed złem. Dwóch brodatych wojowników i reszta adiutantów krążyła wokół Aleksandra. – Wynoście się, wszyscy, i zajmijcie się swoimi obowiązkami. Zejdę, kiedy tylko włożę buty. Dziś zabójcy nie zwyciężą. Kręciłem się tak długo, sprzątając połamany wosk i układając papiery, aż pozostał tylko Hessio. Aleksander stał sztywno i w milczeniu, podczas gdy niewolnik zapinał jego pas i mocował płaszcz do mosiężnych pierścieni na ramionach kamizeli. Kiedy skończył pracę, ukląkł i pochylił głowę do płytek. Aleksander dotknął ramienia niewolnika, kończąc jego ukłon, nim został złożony do końca. – Dobrze mi służyłeś, Hessio. Chyba od moich dziesiątych urodzin. – To dla mnie zaszczyt wam służyć, wasza wysokość. Miękki, wysoki głos pełen zaskoczenia. Do osobistych niewolników rzadko się odzywano. W milczeniu przeżywali swoje niekończące się upokorzenie, zawsze byli łagodni i uprzejmi, musieli wiedzieć, co należy zrobić i jak najmniej przy tym przeszkadzać… zawsze się bali, gdyż tak osobista służba była niebezpieczna. Nadzy władcy łatwo wpadali w gniew. – Pamiętasz Seyonne’a, prawda? – W zdawkowych słowach księcia dźwięczała niepokojąca nuta. – Tak, panie. – Niewolnik na mnie spojrzał, a jego twarde spojrzenie niemal zrzuciło mnie ze stołka. Nienawiść. Gorzka, nieustająca nienawiść kogoś, kto wciąż nosił kajdany, do tego, który ich nie miał. Aleksander też to zauważył i lekko pokiwał głową. Nie zrozumiałem. – Czy wiesz, że jesteś jedynym człowiekiem w pałacu, który służył mi również w Capharnie trzy lata temu? – spytał książę. – Jedynym człowiekiem w Zhagadzie, poza moim kuzynem Kirilem i kapitanem Sovarim, znającym imię ezzariańskiego niewolnika, który uratował mi życie, i mógłbyś go opisać innym. Jedynym człowiekiem na całym świecie, który mógł podsłuchać, jak mówię żonie, gdzie znajdzie naszego przyjaciela Seyonne’a, gdyby go potrzebowała… a ja nigdy nie zdradziłem tego sekretu nikomu innemu i ona też. – Ręka na ramieniu Hessio zacisnęła się mocniej. Blady niewolnik skrzywił się i próbował skulić, ale siła księcia na to nie pozwoliła. – To dzień sprawiedliwości, Hessio. A zacznie się tutaj. Niewyobrażalnie szybkim ruchem książę rozciął nożem gardło niewolnika, a potem zręcznie odepchnął ciało, by krew zbierająca się na piaskowych płytkach nie poplamiła jego białego płaszcza. Wytarł nóż w ubranie Hessio, schował go do pochwy i nie patrząc na mnie, podszedł do okna. – Nie pochwalasz tego. Znów zacząłem oddychać i starannie dobierałem słowa. – Człowiek, który za mnie zginął, miał tylko jedną nogę. Zabójcy Hamraschich obcięli mu obie ręce, by powiedział, gdzie jestem. Znam sprawiedliwość i miłosierdzie, a kiedy myślę o Gordainie, widzę tylko jedno z nich. – Oczywiście, nic z tego nie miało związku z niewolnikiem, któremu męskość została odebrana razem z wolnością. Słodki smak sprawiedliwości często kwaśnieje w zemstę. Wolałbym, żeby Aleksander tego nie zrobił, a on to wiedział, i nie musiałem nic mówić. – To pewnie jedyna bitwa, którą wygramy tego dnia. Żałosne, co? – Bogowie także mają coś do powiedzenia, panie. – Wiesz, że w Zhagadzie ostatni raz padało w dniu moich narodzin? – Aleksander obrócił się i spojrzał ponuro w moje oczy, szukając odpowiedzi, których nie umiałem mu udzielić. – Ojciec powiedział to raz wujowi, w dniu kiedy chwaliłem się przed nim umiejętnościami szermierczymi i przypadkowo zabiłem towarzysza ćwiczeń. Kazali mnie rozebrać i wybatożyć za brak opanowania. Usłyszałem, jak Dmitri mówi: „Myślę, że bogowie płakali tego dnia nad cesarstwem. Powiedz mi, bracie, jak myślisz, czy były to łzy smutku, czy radości?”. – A co odpowiedział twój ojciec? Aleksander znów odwrócił się do okna, kryjąc twarz w cieniu. – Miałem piętnaście lat i byłem wściekły. Nie słuchałem jego odpowiedzi. |