Marina i Siergiej Diaczenko przerwali milczenie. Nic dziwnego – w listopadzie 2006 roku obchodzą stulecie swych urodzin (jeśli zsumować lata, miesiące i tygodnie życia obojga współautorów, wychodzi właśnie okrągła „setka”). Z tej okazji autorzy sprawili sobie i czytelnikom dwa prezenty: powieść „Alena i Aspirin” i nowelę „Ziemlia Wiesnarow”. Sięgamy ponadto do „współczesnej klasyki”, czyli powieści „Posmotri w głaza czudowiszcz” Andrieja Łazarczuka i Michaiła Uspienskiego. O tych trzech utworach – i nie tylko – w 37 edycji Wiatru ze Wschodu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
1. Wrześniowy numer miesięcznika „Jesli” poświęcony został fantasy. Proza jeszcze cieplutka, prosto spod igły; anglosasów reprezentuje Peter S. Beagle z nowelą Two Hearts, uhonorowaną tegoroczną nagrodą Hugo. Pozostałe teksty to rodzima produkcja: utwory Wasilija Midianina (autora m.in. chwalonej w tym miejscu noweli Cziernyj rycar’-pauk Leopol’d XVII), Wadima Kirpicziowa, Konstantina Arbienina, Swiatosława Łoginowa (znanego u nas m.in. z nieudanej powieści Imperialne czarownice), duetu Dmitrij Kołodan i Karina Szainian oraz Mariny i Siergieja Diaczenków (tego ukraińskiego duetu przedstawiać, mam nadzieję, nie trzeba). Gdyby nie Ziemlia Wiesniarow (Ziemia Wiosnarzy) autorstwa tych ostatnich, w zasadzie nie byłoby o czym pisać. Diaczenkowie pokazują się nam tu z jak najlepszej strony. Takich ich lubimy: znakomicie operujących słowem i nastrojem, splatających misterną konstrukcję wciągającej po czubki uszu akcji, powołujących do życia charakterystycznych, zapadających głęboko w pamięć bohaterów, zaskakujących nawet wyrobionego czytelnika niebanalnym pomysłem. Oto kilkanaście lat przed wydarzeniami opisywanymi w Ziemli... wyspę zamieszkaną przez spokojnych, starających się żyć w zgodzie z naturą rolników najeżdża plemię wojowniczych zdobywców. Wydawałoby się, że zaatakowani nie mają żadnych szans – i zapewne tak by było, gdyby nie żyjący wśród nich wiosnarze, czyli ludzie obdarzeni cudowną zdolnością przyspieszania wzrostu wszystkiego, co żywe. Dotąd zdolność swą wykorzystywali do celów jak najbardziej pokojowych: gdy potrzebne było zboże, kilka chwil wystarczało, by zebrać plon z dopiero co obsianego pola. Drewno na budowę domu? Cóż prostszego – dajcie tylko kilka żołędzi, a wnet pójścia pod topór oczekiwać będą dorodne dęby. Podobnie oddziaływać można na wzrost zwierząt: w jednej chwili cielę, w drugiej – dorosła krowa. Zdesperowani wiosnarze odkrywają, że nic nie stoi na przeszkodzie, by swe zdolności mogli wykorzystać w walce – wystarczy uruchomić proces przyspieszonego starzenia się i poczekać chwilę, aż żołnierze z armii przeciwnika wpadną w objęcia śmierci, rozsypią się w proch. Raptem kilku wiosnarzy wystarczy, by w jednej chwili cała potęga przeciwnika obróciła się w pył zapomnienia. Najeźdźcy mogli przeciwstawić wiosnarzom swych magów; o ile w przypadku tych pierwszych nadzwyczajna moc była wrodzona, to drudzy umiejętności swe nabywali dzięki długiej nauce. Magowie nie byli w stanie przeciwstawić się tym pierwszym; to, co wrodzone, było silniejsze od wyuczonego. Pomimo to najeźdźcy zwyciężyli. Wystarczyło wykorzystać niechęć ziomków do swych obdarzonych nadzwyczajną mocą współbraci; z bezmyślną głupotą, z chęcią odegrania się na nielubianym sąsiedzie, któremu zawsze lepiej się wiodło, i ze zwykłą wreszcie pazernością jeszcze nikt nie wygrał. Zdradzani wiosnarze przegrali, tak, jak przegrał cały ich naród. Ocaleli nieliczni, uciekając z rodzinnych okolic; muszą teraz żyć w ukryciu, w ciągłym lęku o swe życie. Ujawnieni – zabijani są bez litości. Jeden z takich zakamuflowanych wiosnarzy przybywa po latach wygnania do rodzinnej wioski. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że zostaje rozpoznany. Traf chce, że w wiosce przebywa jeden ze zdolniejszych magów. Wiosnarz, aby ocalić swe życie, musi wykazać, że to nie on uśmiercił miejscowego namiestnika. Jak to ma jednak zrobić, jeśli śmierć nastąpiła w wyniku błyskawicznego zestarzenia ofiary, a on nie chce dopuścić do tego, by oddać w ręce najeźdźców – na niechybną śmierć – swego pobratymca? Zaczyna się niebezpieczna gra o stawce najwyższej z możliwych. Jej uczestnicy trzymają się nawzajem w iście żelaznym uścisku; zdają sobie sprawę z tego, że nie mogą zasnąć, gdyż ten, którego wcześniej zmorzy sen, nie będzie w stanie obronić się przed niechybnym, jak się wydaje, atakiem przeciwnika. W miarę rozwoju śledztwa między dwoma śmiertelnymi wrogami rodzi się przedziwna więź; chcąc nie chcąc, poznają się nawzajem, a przy okazji – poznają bliżej swe narody. A od poznania już krok od zrozumienia, od tego, czego zabrakło kilkanaście lat wcześniej, czego brak doprowadził do wielu niepotrzebnych śmierci i zagłady fascynującej kultury. Tak, właśnie zagłady, bo wraz z wiosnarzami upadła współtworzona przez nich cywilizacja. Ziemlia Wiesniarow zapewne nie trafi do kanonu rosyjskojęzycznej fantastyki, bez wątpienia jednak można ją zaliczyć do najciekawszych tekstów A.D. 2006.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
2. Ostatnio Marinę i Siergieja Diaczenków pochłonęły projekty pozaliterackie; wspominałem zresztą o tym w jednej z wcześniejszych edycji WzW. Projekty owe były na tyle czasochłonne (nie wspominając o takim drobiazgu jak ograniczone moce przerobowe!), że długo, bardzo długo przyszło nam czekać na nową prozę kijowskiego duetu. A gdy chwila ta wreszcie nastąpiła, to od razu uraczeni zostaliśmy większą jej dawką: poza omówioną już nowelą światło dzienne ujrzała nowa powieść, Alena i Aspirin. Zaliczyć ją można do tak lubianego przez autorów gatunku urban fantasy, choć tym razem to zdecydowanie bardziej urban niż fantasy. Fantastyki tu niewiele; ba, owe „fantastyczne” motywy tak zostały przedstawione, że w zasadzie brak jest pewności, że faktycznie mamy do czynienia z przebłyskami świata nierealnego, czy owe przebłyski nie stanowią wyłącznie przejawów nadmiernej wyobraźni jedenastoletniej Aleny i trzydziestokilkuletniego Aspirina, popularnego prezentera jednej z rozgłośni radiowych i wziętego didżeja. Alena pojawia się w życiu Aspirina pewnego późnego wieczora – znajduje ją (kto wie, może to raczej ona znajduje jego?), przestraszoną, w bramie kamienicy, w której mieszka, ściskającą kurczowo pluszowego niedźwiadka. Dziewczynka twierdzi, że przybywa z innego świata dla ratowania swego brata, który trafił do nas w poszukiwaniu spełnienia w twórczości, na które nie miał szansy w swej ojczyźnie. Alena jest przekonana, że jej brat popełnił błąd, którego bardzo żałuje, że teraz pragnie wrócić do domu, nie jest jednak w stanie tego dokonać o własnych siłach. Potrzebna jest jej pomoc – aby uratować brata, musi nauczyć się grać na zaopatrzonych w specjalne struny skrzypcach i odegrać trzygodzinny utwór, który sprawi, że brat – nie jest wiadome, kim on jest w naszej rzeczywistości i gdzie go można znaleźć – odzyska pamięć i wróci razem z nią w rodzinne strony. Alena podaje się za córkę Aspirina, owoc jednego z luźnych, przelotnych związków z czasów jego młodości. Aspirin nie jest w stanie tego wykluczyć, zwłaszcza, że na potwierdzenie słów Aleny znajdują się odpowiednie dokumenty. A bumaga, jak wiadomo, rzecz święta. Alena nie należy, delikatnie rzecz ujmując, do najłatwiejszych dzieci; sprawia wiele poważnych kłopotów natury wychowawczej. Potrafi zachowywać się jak w pełni dorosła osoba, by po chwili zmienić się w irytującą krnąbrnością nastolatkę. I ten pluszowy niedźwiadek… Czy naprawdę od czasu do czasu, wtedy, gdy Alenie grozi jakieś niebezpieczeństwo, zmienia się w prawdziwego niedźwiedzia – bezlitosnego zabójcę? Z czasem pomiędzy dwójką tytułowych bohaterów zawiązuje się przedziwna więź – początkowo Aspirin chciałby pozbyć się ze swego życia namolnego przybysza, ale w żaden sposób nie udaje mu się owego zamiaru zrealizować; potem, gdy okazje do takiego pozbycia pojawiają się, mniej lub bardziej świadomie z nich rezygnuje. Gdy zaczyna Alenie pomagać, wiemy, że na odwrót z niebezpiecznej ścieżki jest za późno. Dlaczego niebezpiecznej? Bo Alena, a raczej jej umiejętności stają się obiektem pożądania bardziej lub mniej oficjalnie działających organizacji. Dziewczynka otóż potrafi graną przez siebie muzyką wpływać na zachowania ludzi; ilu oddałoby wiele za to, by mieć ją po swojej stronie, ewentualnie za to, by nie miał jej po swojej stronie przeciwnik? Powieść czyta się – jak większość dzieł Diaczenków – bardzo dobrze. Wartka akcja, wspaniale zarysowane postaci Aleny i Aspirina oraz wzajemnych stosunków między ową dwójką – widać, że problem wziął na warsztat fachowiec (Siergiej z wykształcenia jest psychiatrą). Diaczenkom znów udało się skonstruować instrument dający im możliwość zagrania na uczuciach czytelnika – w sposób, jaki tylko oni potrafią. Skoro zatem jest tak dobrze, to dlaczego jest to tylko „dobrze”, a nie „bardzo dobrze”? Bo pozostał mi po lekturze Aleny... pewien niedosyt. Co ów niedosyt wywołało? Śladowe tylko ilości fantastyki? Nie, to nie to – to jakoś nie jest mi przeszkodzić w czerpaniu przyjemności z lektury. A zatem może chodzi o to, że w kilku miejscach intryga wydała mi się cokolwiek naciągana? Może tak... A może chodzi o niezbyt udane zakończenie, sprawiające wrażenie, jakby autorzy nie do końca wiedzieli, dokąd tym razem zmierza ten tramwaj? Ba, gdybym to ja wiedział... Słowem – lektura najnowszej powieści Diaczenków jest w stanie zapewnić interesującą rozrywkę na kilka godzin, daleko jej jednak do poziomu Doliny sumienia, Warana czy wciąż czekającego na polskie wydanie Szrama.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
3. Wpadł mi w ręce kolejny tom z serii corocznych antologii wydawanych przez AST – Fantastika 2006. O pomieszczonej w niej prozie, niestety, nie jestem w stanie napisać czegoś dobrego – zawodzą nawet teksty Kaganowa i Łukianienki. Nie mogę się jednak powstrzymać, by nie skreślić kilku słów o wstępie popełnionym przez Andrieja Szmalko, bardziej znanego jako Andriej Walentinow, a raczej o postawionej w nim dość frapującej tezie. Szmalko opisuje ostatnie dziesięciolecie rosyjskojęzycznej fantastyki, począwszy od 1996 r., kiedy to nastąpił powrót tamtejszych wydawców do rodzimej prozy spod znaku sf&f. Przez pierwsze pięć lat ukazywały się dzieła pisane wcześniej do szuflad; ilość znakomitej prozy była naprawdę imponująca. Po upływie owych pięciu lat coś się załamało, szuflady zostały wyczyszczone, źródełko z dobrymi ideami szybko wyschło, starzy wyjadacze popadli w rutynę lub zamilkli, nowi autorzy, którzy pojawili się w tym czasie, okazali się być w większości wyrobnikami pióra, potrafiącymi napisać dzieło czasem nawet znakomite, ale któremu daleko do genialności, do uznania za kolejny kamień milowy w rozwoju fantastycznej prozy, w większości ograniczający się jednak do wydania na świat jeszcze jednego klonu dobrze już znanych opowieści czy kolejnego odcinka wypranej choćby z cienia oryginalności sagi fantasy czy innego kosmiczieskowo bojewika... Sodoma i gomora, czas umierać. Skąd my to znamy, prawda? Hmm... A może coś w tym jest? Bo ostatnimi czasy coraz trudniej znaleźć mi wśród najnowszych propozycji rosyjskich fantastów coś naprawdę interesującego. Otwartą sprawą pozostaje rozstrzygnięcie, czy to ja kompletnie zdziadziałem, przez co zatraciłem zmysł literackiego łowcy (wtedy przyczyn tego godnego pożałowania stanu należałoby doszukiwać się w pierwszej kolejności w moich słabościach), czy też rzeczywiście coś się w rosyjskojęzycznej fantastyce zepsuło. Trudno powiedzieć, co gorsze...  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
4. Skoro mowa o klasyce i kamieniach milowych... Zniechęcony nieco nie nastrajającym zbyt optymistycznie stanem obecnym fantastyki zza wschodniej granicy sięgnąłem po powieść nieco starszą – po Posmotri w głaza czudowiszcz (Spójrz w oczy potworów) duetu Andriej Łazarczuk & Michaił Uspienski, po raz pierwszy opublikowaną w pamiętnym roku 1997 (ech, cóż to był za rok!; wydano wtedy m.in. Czas wiedźm Diaczenków, Wszystkich zdolnych do noszenia broni Łazarczuka, Jesienne wizyty i Labirynt odbić Łukianienki oraz Mesjasza formatującego dysk Oldiego – a ograniczam to wyliczenie do powieści przełożonych na język polski). Autorów Posmotri…, mam nadzieję, przedstawiać bliżej nie muszę: twórczość pierwszego z nich polscy czytelnicy mogli poznać m.in. dzięki wspomnianej już powieści Wszyscy zdolni do noszenia broni, wydanej kilka lat temu przez „Solaris”, kunszt pisarski drugiego zaś – dzięki rewelacyjnej nowelce Smocze mleko (notabene – również pochodzącej z 1997 roku), stanowiącej twórcze rozwinięcie wątków znanych z mikropowieści Przyjaciel z piekła Arkadija i Borysa Strugackich (moim zdaniem – udało się to dziełko Uspienskiemu na tyle, że przerosło oryginał), wchodzącej w skład trzytomowego (trzytomowego w Rosji; u nas ukazał się tylko pierwszy tom) projektu Miry Brat′jew Strugackich, stanowiącego swoisty hołd niekwestionowanym Mistrzom światowej sf i ich prozie, oddany przez czołówkę współczesnej rosyjskiej fantastyki. Posmotri... to wielka gratka dla zwolenników teorii spiskowych. Oto na losy świata istotny wpływ wywiera cała masa tajnych organizacji. Jedną z nich jest Piąty Rzym, działający na terenie Rosji i najbliższych okolic (m.in. Polski, choć po wielkich czystkach pierwszej połowy XX stulecia polska odnoga Piątego Rzymu praktycznie przestała istnieć). Członkowie Piątego Rzymu posiedli długowieczność dzięki zażywaniu substancji uzyskiwanej ze smoczej krwi; choć jest ją coraz trudniej zdobyć, wciąż jest to jednak możliwe. Dzięki systemowi kilkudziesięciu starożytnych teleportów są w stanie w jednej chwili znaleźć się po drugiej stronie kuli ziemskiej. Wielu z nich posiada nadprzyrodzone uzdolnienia, wspomagane przez tajemną wiedzę. Mają jedno zadanie: powstrzymać zbliżającą się inwazję potworów z innego wymiaru, pragnących zniszczyć ludzką cywilizację, potworów, dla których nasza wartość ogranicza się do źródła pożywienia. Zdaję sobie sprawę z tego, że powyższy opis wygląda mało zachęcająco. Ale to tylko pozory: rzecz jest znakomicie i, co szczególnie ważne przy tego rodzaju tematyce, przekonująco napisana. Na tyle dobrze, że choć do zwolenników spiskowej teorii rozwoju dziejów nie należę, wizję historii przedstawionej w Posmotri... przyjąłem bez większych oporów, jako coś zupełnie naturalnego: TAK po prostu jest i nie ma o czym gadać. Główną postacią powieści jest Mikołaj Gumilow, jeden z czołowych poetów rosyjskich początku ubiegłego stulecia. W rzeczywistości wcale nie został rozstrzelany przez bolszewików w 1921 roku, lecz, zwerbowany przez Piąty Rzym, przeszedł kilka stopni wtajemniczenia, tak, że w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku stał się jednym z ważniejszych członków organizacji. To na jego barki spada główny ciężar nierównej, jak się niemal przez cały czas wydaje, walki. Wraz z Gumilowem wędrujemy przez czas (od ostatniego dwudziestolecia XIX wieku poczynając na ostatnim dziesięcioleciu XX stulecia kończąc) i przestrzeń (Krym, Moskwa, Polska, Stany Zjednoczone, Afryka), poznając przy tym wiele historycznych postaci (poza radzieckimi rewolucjonistami – m.in. Lovecrafta i Howarda, twórcę opowieści o przygodach Conana, barbarzyńcy z Cimmerii). Z chaotycznie z pozoru rozsypanych elementów układanki z czasem zaczyna wyłaniać się logiczny, imponujących rozmiarów obraz, literacka wizja – szalona, fascynująca...  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nic dziwnego zatem, że rodzima krytyka zdążyła zaliczyć Posmotri... do klasyki rosyjskojęzycznej fantastyki. Dzieło Łazarczuka i Uspienskiego stanowi zamkniętą całość. Nie upłynęło jednak wiele czasu, a autorzy znów zasiedli do wspólnej pracy, czego efektem było powstanie kontynuacji, czyli powieści: Hiperborejskaja czuma (Hiperborejska dżuma, 1999) oraz Marsz ekkleziastow (Marsz eklezjastów, 2006, wspólnie z Irą Andronati). Więcej o nich – w następnej edycji WzW. 5. Na koniec – mała ciekawostka. Nie przypominam sobie, bym w niniejszym cyklu kiedykolwiek przedstawił książkę wydaną w języku ukraińskim. A przecież, jak by nie patrzeć, to też Wschód, i stamtąd też może przywiać do nas jakiś dobry wiatr coś interesującego. Teraz nadarza się dobra okazja do takiej prezentacji: oto otrzymałem od Mariny i Siergieja Diaczenków ukraińskie wydanie jednej z ich starszych, omawianej już kiedyś w tym miejscu powieści – Rituała. Mam nadzieję, że nie będę jedynym, któremu spodoba się okładka tej książki. |