– Zamiauczałaby się chyba na śmierć – stwierdził ze śmiechem Robert, gdy energicznie otrzepywał się ze śniegu, stojąc w przedpokoju. Ambra, już bez płaszcza, i butów, kucnęła i pieszczotliwie tarmosiła kotkę, która ocierała się o nią zapamiętale, donośnie mrucząc. Faktycznie, płaczliwe zawodzenie Zdziwki słychać było aż na klatce schodowej, umilkło dopiero, gdy obydwoje weszli do mieszkania. Po drodze, na schodach (i Robert, i Ambra, w niewypowiedzianym, milczącym porozumieniu zrezygnowali z windy), ustalili, ze dziewczyna zostanie przez weekend, a później do czasu odnalezienia tajemniczego znajomego. Robert solennie obiecał nie zadawać kłopotliwych pytań. Opanowała go taka radość i taki dobry nastrój, że zgodziłby się bez mała na wszystko. Nawet nie zastanawiał się nad przyczynami wspaniałego samopoczucia, chciał jedynie, aby trwało jak najdłużej, niezmiennie. Ambra poprosiła tylko, żeby pomógł jej dostać się w poniedziałkowy ranek do centrum. Obydwoje mówili o chwili teraźniejszej, solidarnie unikali rozważań o najbliższej przyszłości, roztrząsania co dalej. Robertowi to wystarczało, już dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Przegadali cały dzień, następny i następny, rozmawiali przy kolejnych kawach, wspólnym przygotowywaniu obiadów, przy karmieniu Zdziwki, na okrągło i później, aż do niedzielnego wieczoru, Robert sam nie wiedział jak to się stało, że bez skrępowania opowiada o swoim życiu, smutkach, lękach i obawach nieznajomej przecież kobiecie. Może sprawiły to oczy Ambry, łagodne, patrzące uważnie i ze zrozumieniem? A może jej powściągliwość? Jakoś podświadomie Robert zwrócił uwagę, że mimo pozornej nieśmiałości i bezradności, Ambra sprawia wrażenie zdecydowanej osoby, wiedzącej czego chce i potrafiącej bronić swoich racji. Najtrafniejszym określeniem, jakie narzuciło mu się, gdy słuchał którejś wypowiedzi dziewczyny była: duma. Tak, to była niewątpliwie dumna kobieta. Późnym wieczorem, gdy powtórzyli rytuał przygotowywania się do snu, leżąc już w ciszy i ciemności, Robert rozmyślał nad całą sytuacją. Dawno nie czuł takiego zadowolenia, takiej pogody ducha i uspokojenia. Przywołał w pamięci twarz Ambry i uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie mankamentu w urodzie dziewczyny, który dostrzegł w jakimś momencie szczególnego rozbawienia. Ambra miała lewą, górną dwójkę wyraźnie przekrzywioną, ale w jakiś przewrotny sposób dodawało to tylko uroku jej uśmiechowi. Mężczyzna przewrócił się na drugi bok. Czuł, że będzie miał kłopot z zaśnięciem, był podekscytowany i rozemocjonowany, ale odkrywał w sobie również dziwny niepokój, coś nie pasowało do błogiej szczęśliwości, choć nie potrafił zidentyfikować źródła tego podenerwowania. Męczył się jeszcze jakiś czas, jak długo – nie wiedział, przewracał się z boku na bok, analizował wydarzenia dnia, odtwarzał w pamięci słowa, gesty, zachowanie swoje i Ambry, i wciąż nie mógł się dokopać przyczyny zaniepokojenia. Dopiero gdy już zasypiał, nagły błysk przypomnienia uświadomił mu powód dziwnego dyskomfortu. Jego fikus, fikus benjamin, z którego był taki dumny, zżółkł, zaczął usychać. A gdy to sobie uświadomił, nagle i gwałtownie zapadł w sen. Jechał z największą prędkością, na jaką pozwalała śliska jezdnia i wciąż sypiący śnieg. Rano zawiózł Ambrę do centrum i dopiero gdy w jej głosie pojawiło się zniecierpliwienie, przestał się upierać, że będzie czekał na nią, na parkingu w drodze powrotnej. Kiedy wysiadła i zniknęła w przejściu podziemnym, jak wicher pognał do biura, gdzie swoją obecnością wywołał kilka sarkastycznych uwag na temat niedoceniania rozkoszy urlopu, jego najbliższy współpracownik powiedział wprost, że „robota na mózg mu się rzuciła”. Kiedy indziej Robert może by się i odgryzał kąśliwymi ripostami, ale dziś tylko uśmiechnął się tajemniczo, najszybciej jak mógł przesłał maile do klientów i podśpiewując pod nosem prawie wybiegł. Wprawił w popłoch siostrę, odwiedzając ją z zaskoczenia, ale również załatwił co miał do załatwienia tak szybko, że zdezorientowana kobieta przestała się nawet dopytywać co mu się stało. Zadowolony wracał do domu, chciał zdążyć przed Ambrą, miał dla niej przecież do przekazania niespodziankę. Podśpiewując cicho razem z radiem, zerknął na zegarek. Wracał wcześniej, niż zaplanował, więc postanowił jeszcze po drodze zatankować paliwo. Od dnia, kiedy z braku benzyny stanął na obcej drodze, przy dojeździe do obcego miasta, starannie pilnował, aby nie jeździć do ostatniej kropli. Z fasonem zajechał pod dystrybutor, włożył końcówkę pompy do zbiornika i kontrolował paliwomierz. Kątem oka dostrzegł, jak na sąsiednie stanowisko zajechał czarny opel, z którego wysiadła niewysoka blondynka. Robert skończył nalewać paliwo, pozamykał dokładnie samochód i wszedł do środka stacji. Wyciągnął po drodze portfel nucąc coś do siebie. Był w doskonałym humorze. – Dzień dobry, piątka, będę płacił kartą, poproszę fakturę – rzucił uśmiechnięty młodej dziewczynie za ladą. Do firmowej bluzy miała przyczepioną plakietkę z imieniem i napisem “PRAKTYKANT”. Sprzedawczyni również uśmiechnęła się i zapytała standardowo: – Czy mogę zaproponować panu płyn do spryskiwacza? – Nie, dziękuję, już dzisiaj rano piłem – palnął w odpowiedzi Robert, szybciej niż pomyślał co mówi. Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko, a uśmiech zamarł na chwilę na twarzy. Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą. – Tak? I jak panu smakował? – A dziękuję, całkiem niezły. Chociaż wolę ten ze stacji w śródmieściu, jest taki bardziej wytrawny – złośliwy chochlik podszepnął mu, aby kontynuować żartobliwą wymianę zdań. – Powinien pan spróbować tego zielonego, podobno dobry – dziewczyna również pociągnęła konwersację. – Jasne, dzięki. Jak będę przejeżdżał wieczorem, nie omieszkam się upomnieć – odparował, siląc się na powagę. Chwilę patrzyli sobie w oczy i wreszcie, oboje, prawie jednocześnie roześmiali się. Do lady podeszła blondynka z opla, Robert nieco się odsunął, czekając na wydrukowanie faktury. – Trójka, gotówką – powiedziała klientka – nie potrzebuję faktury. Sprzedawczyni przyjęła pieniądze i licząc je, spytała machinalnie: – Zbiera pani punkty w naszym programie lojalnościowym? – Nie, dziękuję. – Mamy właśnie promocję, może napój energetyczny na drogę? – Nie, dziękuję – blondynka z uśmiechem potrząsnęła głową. W chwili ciszy jak zapadła, Robert nachylił się nad kontuarem, przyłożył dłoń do ust i teatralnym szeptem zwrócił się do praktykantki: – Płyn do spryskiwacza, płyn do spryskiwacza… Roześmieli się wszyscy troje. Sprzedawczyni, wyraźnie rozbawiona, podała Robertowi fakturę. Podziękował i bez mała w podskokach wyszedł do samochodu. Zdarzenie na stacji pogłębiło jego dobry humor, choć zdawał sobie sprawę, że to świadomość rychłego ujrzenia Ambry, tak na niego wpływa. Był autentycznie szczęśliwy, dziś rano, gdy podawał jej płaszcz, wykorzystał sytuację i delikatnie objął kobietę. Choć usilnie starał się, aby wypadło to jak najbardziej naturalnie i niewinnie, poczuł wyraźnie, jak Ambra zesztywniała. Momentalnie zajął się poprawianiem własnego ubrania, a ze zdenerwowania tak spociły mu się dłonie, że przed wyjściem musiał je powtórnie umyć. Ani on, ani Ambra, nie skomentowali owej chwili dziwnego zażenowania nawet jednym słowem. A teraz, jadąc do domu, znów czuł elektryzujący dreszcz, taki sam, jaki przeszył go, gdy dotknął ramion dziewczyny. Pierwszą rzeczą, jaka zdziwiła go po wejściu do mieszkania, była niepokojąca i nienaturalna cisza. Zdziwka nie wybiegła mu na przywitanie, nie słyszał jej pomiaukiwania, żadnego odgłosu ostrzenia pazurków, żadnych dźwięków zwyczajowo towarzyszących mu przy powrocie do domu. Zaniepokojony, przeszedł dalej. – Zdziwka, Zdziwka! – Nawoływał cicho. – Kocura! Gdzie się schowałaś?! Wszedł do pokoju i stanął wpół kroku. Kotka leżała na fotelu, na jego widok machnęła kilkakrotnie ogonem i miauknęła cichutko. Nie zeskoczyła jednak, żeby się przywitać. Wyglądała na chorą. – Zdziwek, co ci jest? – Robert podszedł do fotela i delikatnie pogłaskał ulubienicę za uszami – co ci się stało? Kotka polizała go po ręku, a następnie wtuliła łepek w zagłębienie dłoni. W tym momencie, Robert uświadomił sobie dwie rzeczy. Przypadkowo, czy nie, Zdziwka ułożyła się na fotelu, na którym siadywała Ambra, choć jej ulubionym miejscem była niska pufa po drugiej stronie ławy. A następnie skojarzył coś jeszcze. Fikus. Przez noc Robert zapomniał o benjaminie, teraz ze zdziwieniem dostrzegł, że kwiat wyraźnie zmarniał. Wokół donicy ścielił się nieregularny wianuszek zeschłych liści, gałązki były w większości łyse i nagie, a nieliczne listki, które jeszcze trzymały się na kwiecie, żółkły wręcz w oczach. Robert z niedowierzaniem potrząsnął głową i w tej samej chwili usłyszał dzwonek. To mogła być tylko Ambra, podbiegł spiesznie do wejścia i otworzył drzwi. Rzeczywiście, w progu stała ona i Robert, ponownie, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej rozświetlone, granatowe oczy. – Wpuścisz mnie? – Zapytała z lekkim uśmiechem. Odgarnęła ręką dłuższy kosmyk włosów, który zsunął się na twarz. Miała zaróżowione policzki, oddychała szybko. Wyglądała prześlicznie. – Tak, tak, tak – zająknął się Robert – przepraszam. Proszę – odsunął się, robiąc miejsce. – Sorry, zapatrzyłem się. – Na co? – zapytała, wieszając płaszcz. – Raczej, na kogo. – Robert podreptał za Ambrą do pokoju. – Przecież dobrze wiesz. Na ciebie. – Daj spokój, Robert. Jeszcze pomyślę, że zakochałeś się od pierwszego wejrzenia – choć mówiła to lekkim, żartobliwym tonem, mężczyzna usłyszał w jej głosie napięcie i niepewność. A może chciał usłyszeć? – A gdybym powiedział, że tak? To co wtedy? – Wyrzucił z siebie Robert jednym tchem, trochę przestraszony własną śmiałością. Czuł jak gwałtownie bije mu serce, a dłonie błyskawicznie pocą się. Nie usłyszał odpowiedzi, a może jej nie było, bo wydarzyła się kolejna zadziwiająca rzecz. W progu pokoju stała Zdziwka, pomrukując donośnie, wyraźnie zadowolona. Ambra przykucnęła, aby pogłaskać kotkę. – Źle się dzisiaj czuła, prawda? – Zapytała kobieta, zaglądając uważnie w oczy Zdziwki. Podniosła się, przeszła do fotela i spojrzała poważnie na Roberta. – Tak, skąd wiesz? – I kwiaty marnieją – to było raczej stwierdzenie, niż pytanie. – Usiądź, Robert, muszę ci coś powiedzieć. Niepewnie, drobiąc nogami, mężczyzna przysiadł na drugim fotelu. – Zmieniłaś się – próbował powiedzieć to lekkim tonem, ale zabrzmiało nieledwie jak wyrzut. – Słuchaj, Ambra, ja wiem, że to bez sensu, ale mam wrażenie, że urosły ci włosy, że…. – zająknął się – …inaczej wyglądasz, że wyładniałaś, znaczy… wypiękniałaś… Nie odpowiedziałaś na moje pytanie? – Zakończył niezręcznie, i chociaż usilnie starał się nie okazywać emocji, nawet w jego uszach pytanie zabrzmiało jak płaczliwa skarga. Ambra uśmiechnęła się nieznacznie i machinalnie pogłaskała Zdziwkę, która wskoczyła na kolana i z głośnym sapnięciem zadowolenia ułożyła się na boku. – Posłuchaj, Robert. Ja nie jestem do końca tą osobą, za jaką mnie, być może, bierzesz. Wiem co chcesz powiedzieć, wydaje mi się, że wiem co czujesz, ale… Gdzieś na marginesie świadomości Robert zwrócił uwagę, że i głos Ambry uległ zmianie. Mówiła teraz głębokim, zmysłowym wręcz tonem. Pomyślał przelotnie, że jej głos brzmi niezwykle seksownie. – … ale to niemożliwe. Powiem wprost i od razu. Niemożliwe, żebyśmy byli razem, niemożliwe, żebym cię pokochała. Ja już znalazłam swoją miłość, dlatego zresztą tu jestem. Nie, nie przerywaj, proszę – uniosła dłoń w geście zaprzeczenia, bowiem Robert próbował coś wtrącić. – Możesz nie wierzyć, ale… ja przybywam, aby zabierać ludzi. Zabierać na… tam…. – Ambra wyraźnie szukała słów, mówiła teraz powoli i uważnie. – I właśnie dlatego tutaj się zjawiłam, żeby zabrać pewnego człowieka… pewnego mężczyznę, który jest mi bardzo bliski. Nie chciałam tego, próbowałam oszukać, odwlec tę chwilę, ale… jak można w takiej sprawie oszukać? – Zawiesiła na moment smutno głos. – Słucham? – Robert dosłownie osłupiał. – Chcesz powiedzieć, że jesteś… – nie mógł nawet dokończyć, samo przypuszczenie z kim rozmawia, wydawało się absurdalne. – Ja wiem, że w to trudno uwierzyć. Nie ty pierwszy nie jesteś w stanie zrozumieć. Wasze wyobrażenia są silnie zakorzenione. Kaptur, kosa, inne atrybuty, że nie wspomnę o wyglądzie. Zdaję sobie sprawę, że nie pasuję do wizerunku – wzruszyła ramionami i nawet ten gest wykonała z wdziękiem. – To jakiś żart, prawda? Chcesz mnie tak delikatnie wyciszyć, co? Stonować i uspokoić? Ambra, ja nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, zawsze się z tego śmiałem, ale teraz… – Robert!! – Przerwała mu gwałtownie. – Ty nie rozumiesz, to nie tak, jak myślisz. My, po prostu, choćby nie wiem co się stało, nie możemy być razem. I nie będziemy – dokończyła ciszej. – Zresztą… – pokiwała nieznacznie głową – sam się przekonaj. Za chwilę zadzwoni telefon, na temat Krzyśka. Wtedy może zrozumiesz. – A co tu jest do rozumienia! – Wybuchnął głośniej niż zamierzał. – Rozumiem, przynajmniej wydaje mi się, że rozumiem – zabrzmiało to tak niepewnie, że Ambra pokręciła z niedowierzaniem głową. Długie, ciemnomahoniowe w tej chwili włosy, zatańczyły wokół twarzy. Dzwonek telefonu zabrzmiał jak wystrzał. Robert wzdrygnął się i spojrzał pytająco na Ambrę. Kobieta uniosła brwi i wykonała zachęcający ruch ręką. – Nie odbierzesz? Zdobędziesz dowód. Przechylił się przez oparcie fotela i podniósł słuchawkę. – Tak, słucham…aaa, cześć…. tak, co się stało!!? – Prawie krzyknął. – Co?! Kiedy?!… O, rany, ale wiadomość! Tak, tak… oczywiście… będę… kiedy? Dobra, tak… rozumiem…. trzymaj się…. tak, do zobaczenia – z pobladła twarzą odłożył słuchawkę i wpatrzył się ponownie w Ambrę. – Jak… skąd wiedziałaś? Umówiliście się, czy co? – Krzysiek miał wypadek, prawda? – Powiedziała to cichym tonem. – Rozumiesz teraz? Usychające kwiaty? Początki choroby Zdziwki? To się będzie rozwijać. Nie mogłam zrobić dla Krzyśka… dla ciebie nic więcej. Jeśli zostanę z tobą, będzie się dziać coraz gorzej. Pojąłeś? Musimy się rozstać, bo stopniowo zostaniesz coraz bardziej sam, coraz bardziej będzie bolało, bo będę musiała coraz częściej dokonywać wyborów. Rozumiesz teraz? Nie wiedział co powiedzieć. Siedział jak wmurowany, ogłuszony rozwijającymi się błyskawicznie wydarzeniami. Przeskok od porannej euforii, od radosnych, acz nieśmiałych planów, do tej sytuacji, był tak nagły, tak absurdalny w swoim nieprawdopodobieństwie, że dosłownie zwalał z nóg, nie zostawiał żadnej furtki na racjonalizm. Rozumowo wzdragał się przed zaakceptowaniem faktów i implikacji z nich wynikających, w głębi serca pojął i uwierzył w niemożliwe. Poczuł nagły uścisk mrozu, rozprzestrzeniający się z żołądka na całe ciało. – Muszę już iść – Ambra delikatnie postawiła Zdziwkę na podłodze, wstała i znajomym ruchem wygładziła spodnie. – Nie odprowadzaj mnie, przecież wiesz, że poradzę sobie – westchnęła smutno. – Ambra – czuł, że zbiera mu się na płacz – czy… Kobieta przyłożyła palec do ust. Zapadł zmrok, mieszkanie pogrążyło się w ciemnościach, a Robert wciąż siedział nieruchomo w fotelu, w jednej i tej samej pozycji, odcięty od rzeczywistości, głuchy na wszystko wokół. Bo przecież wciąż ją widział, jak odwraca się do niego przechodząc do przedpokoju, i wciąż słyszał jak mówi: – „Nie płacz, Robert, przecież jeszcze się zobaczymy, jeszcze raz…” |