powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXIII)
styczeń-luty 2007

Więzień układu – część 13
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Ton ich głosu był niczym wzięty prosto ze sceny z projekcji rutynowego, nudnego patrolu. Choć wreszcie dopuścił do siebie konieczność takiego końca, nie potrafił tego zrozumieć.
– Napęd alfa w polu, kąt dwa dwa jeden, jeden siedem pięć, po krzywej – powiedziała Walentynka.
– Napęd beta poza polem, kąt dwa trzy dziewięć, jeden osiem osiem, po krzywej – powiedział Dante. – Omijamy strugę i walimy prosto w cel, żaden problem. Szczurze syny, chciały mieć pewność, ale to my zwyciężymy.
– Spodziewasz się jakieś broni, Janus? Mogli umieścić baterie…
– Czego się boisz, moja droga? Czyż nie do tego nas wytrenowali?
– Bać się? – w jej słowach zawarł się cały nierozbrzmiały śmiech. – Już nawet nie pamiętam jak. Niech zasmakują swojej broni, na sobie.
– Osiemdziesiąt tysięcy, na kursie – oznajmił Dael. – Na pewno jesteście gotowi?
Chwila milczenia, równie spokojnego jak ton ich głosów.
– Kapitanie… Janus, ty masz szansę – powiedział Dante. – Na pokładzie jest jedna wolna komora. My musimy zakręcać, ale ty masz prosty strzał. Myśliwiec może dolecieć na auto.
– Potwierdzam – dodała Walentynka. – Siła naszych uderzeń powinna odrzucić ją daleko z kursu. Wciąż jesteśmy ci coś winni. Chcę to spłacić, póki mam czas.
– Ale nie macie pewności. Przy tej prędkości nie zdołam wyhamować i zawrócić gdy ją minę. Miałbym szansę jak jedną do czterech. Jeden więcej za kolejny tysiąc nie robi mi różnicy. Na tym statku są wasze rodziny i najbliższa mi osoba -Arto poczuł, że Dael powiedział to specjalnie dla niego. – Trzymamy się planu. I dziękuję za pomoc.
– Pomóc komuś takiemu to prawdziwy zaszczyt – odparła Walentynka.
– I tak miałem tego dosyć, pamiętasz? – dodał Dante. – Ty kupiłeś mi tylko dwa lata więcej. Podziękować ci, czy cię przekląć?
– Może oba?
Zapanowała nagła cisza.
– Zatem do dzieła – powiedział po chwili milczenia Dael. – Czterdzieści tysięcy przed nami. Wolność Alfa, jeśli nas słyszycie, złapcie się czegoś. Bezpiecznej podróży… I wróćcie tu jeszcze po kogoś. Przerywam łączność.
To był koniec rozmowy. Arto zaczął wołać do mikrofonu, wywoływał go, powtarzał, że może się katapultować, że Walentynka miała rację, ostatnie kilometry myśliwiec może lecieć na autopilocie, lecz nie usłyszał nic więcej.
Zerwał słuchawki, odrzucił gdzieś w kąt i wbił spojrzenie zaczerwienionych oczu w projektor. Nikt już nie patrzył na niego, wszyscy obserwowali kolorowe linie. W części obrazu, powiększającej lokalny fragment trajektorii, punkciki na trzech zbieżnych, świetlistych liniach powoli zbiegały się w jeden punkt. Jeden, duży, pozostawał w tyle, trzy małe szybko zbliżały się do drugiego dużego, nadlatującego z przeciwka punktu. Dwa małe punkty zeszły ze swoich linii, okrążając ten duży, trzeci nie zmienił kursu. Dopiąłem swego, pomyślał, ocaliłem nas przed szkołą, tylko jakim kosztem? To się nie opłacało, to była jego pierwsza myśl; druga, już całkiem inna, podpowiedziała, że to nie powinno się zdarzyć. Był zwykłym tchórzem. Gdyby nie to, wszystko wyglądałoby inaczej. Dla niego Dael pozostałby martwy, lecz żyłby dalej, w akademii. Zabiłem cię, Daelu. Przepraszam.
Punkty na trajektorii myśliwców zetknęły się z punktem na trajektorii asteroidy, pozostawiając jeden duży punkt. Milczenie zawisło nad projektorem. Trajektoria została przekalkulowana. Linie, po których poruszały się dwa pozostałe duże obiekty wciąż się krzyżowały, lecz w chwili przypadającej na ich przecięcie przewidywana pozycja statku znalazła się poza miejscem spotkania. Byli uratowani, lecz nikt nawet nie odetchnął.
Znajomy astronauta położył rękę na barku Arto. Razem wyszli na korytarz.
– Może się katapultował – powiedział cicho, jakby się usprawiedliwiał.
– Jeśli tak zrobił, zdążymy go przechwycić. Ale to było przeciążenie reaktora. Wybuch fuzji. Najpierw promieniowanie, a potem miliardy drobnych odłamków, przeszywających wszystko niczym pociski z miotaczy masy… W tej chwili nasz statek unosi tarcze przeciwpyłowe. Ludzie są wyprowadzani z nadbudówek. Przednia dysza wkrótce wystrzeli krótki, silny impuls plazmy. Wzmacniamy natężenie pole magnetycznego, by stworzyć tarczę jonomagnetyczną. Chronią nas setki metrów skały, lecz to może nie wystarczyć, by uchronić kadłub przed przebiciami. Przykro mi, mały, nie chcę, byś miał złudną nadzieję.
Był wdzięczny astronaucie za szczerość. Tylko na projekcji katapultowanie się tuż przed wybuchem kończyło się dobrze. Dael pilotował lekki myśliwiec szkoleniowy. Z minimalnym pancerzem, może nawet bez kapsuł…
– Ale szansa istnieje – szepnął.
Astronauta poklepał go po ramieniu. W milczeniu ruszyli ku stacji kolejki.
• • •
Tylko godzina dzieliła ich od orbity linii przyspieszeń. Gwiazdolot przygotowywał się do rozpoczęcia procedury uruchomienia głównego ciągu. Za pół godziny miał zacząć się obracać rufą do Słońca, lecz na razie wykorzystywał maksymalny ciąg konwencjonalnego napędu, by utrzymać przewagę wobec zbliżających się myśliwców. Gdy włączą emitery, pomyślał, tamci będą musieli na siebie uważać. Nikt, ani on, ani nawet ich dowódcy nie będą żałować jeśli któryś okaże się nieostrożny.
Pasażerowie powoli zaczęli wchodzić do komór zero-inercji, by ich ciała mogły przetrwać przeciążenie przyspieszania, lecz on czekał. Wierzył, że po tym co się stało Lerszen nie oprze się chęci złożenia mu wizyty. Kłamstwa w kłamstwach, w środku innych kłamstw wewnątrz kłamstw – i zawsze pozostawało miejsce na jedno, małe, dodatkowe kłamstewko więcej, na samej górze, zawsze dla wyższego dobra. Tylko oni wiedzieli co się wkrótce będzie działo.
Wszyscy ci ludzie na pokładzie, pasażerowie, nawet zwykli astronauci… Dla nich Zjednoczony Rząd był jedynie tyranem. Nie rozumieli niczego, bo jak mogli? To oznaczałoby, że musieliby uwierzyć, iż są politycy, na wysokich szczeblach władzy, którzy równie wyraźnie widzą co się dzieje – i chcą to zmienić. Znali sytuację, próbowali reagować, czasem nawet właściwie, lecz za dużo było tam tchórzów, konserwatystów i głupców, bardziej zainteresowanych swoimi fortunami niż rządzeniem, wierzących, że wszystko samo się jakoś ułoży, lub nie wierzących w nic poza własną osobą.
Korporacje, Rząd i Flota – trzy filary władzy, dążące do czego innego. Rząd od kilku wieków ograniczał przyrost naturalny. Mniejszą populację łatwiej kontrolować, łatwiej zaspokoić jej potrzeby. Liczba etatów pozostałaby bez zmian, zmniejszyłby się jedynie procent obywateli żyjących wyłącznie ze sponsorowanych przez korporacje zapomóg i ulg. Podziemie straciłoby swoje zaplecze – nędzarzy, gotowych kraść dla wiązki impulsów. Takie działanie nie było na rękę korporacji – wysokie bezrobocie niosło ze sobą obniżenie kosztów zatrudnienia pracowników, a potrzeba wykarmienia skłonnej do rewolucji biedoty sama wkładała polityków prosto do korporacyjnej kieszeni. Flota korzystała z rządowego programu; restrykcje prokreacyjne gwarantowały dopływ kadetów do akademii, lecz w dalszej perspektywie zmniejszenie przeludnienia osuszyłoby ten strumień, stawiając Leonidasa pod znakiem zapytania i osłabiając kontrolę nad koloniami. Dlatego Flota i korporacje bacznie obserwowały Rząd w niewypowiedzianym sojuszu, zawiązane wolą utrzymania obecnego stanu rzeczy. Rząd, symbol ucisku, był jedynym graczem, który chciał zmian, jedyną siłą rozważającą możliwość rozładowania napięcia.
Koloniści nie mieli wyboru, musieli go wspierać. Unikali osłabienia jego pozycji, starając się rozwiązywać konflikty na drodze rozmów, nie dopuszczając, by okręty znów stały się argumentem w polityce, zaś opcja walki – jedynym akceptowanym sposobem sprawowania władzy. Gdyby plan Rządu się ziścił, zelżałaby nie tylko plastalowa obręcz kolonialnego ucisku. Upadłoby Podziemie, lecz wzrósłby poziom życia mieszkańców Układu, a w konsekwencji poziom społecznej świadomości. Sytuacja mogłaby zostać wyleczona – cóż z tego, skoro proces obliczony był na setki lat, zaś rozwiązanie było potrzebne już teraz. Po dwustu latach mogło nie zostać nic wartego walki.
Dlatego toczyli tę grę. Grę. Właściwie wojnę, choć specyficzną. To tu, to tam Flota sporadycznie pacyfikowała przygodną kolonię, to wszystko. Wojna Wtyczek zakończyła epokę walki na pięści, stal i broń. Nawet Absolom był ledwie militarnym epizodem. Niemniej wraz z jego powstaniem skończyła się wojna na pieniądze i ekonomię. Dziś, tutaj i teraz, dziwna wojna bez bitew toczyła się na umysły. Zwyciężali najbardziej przebiegli, najlepsi we wnikaniu w umysły wroga, ci, którzy potrafili nim skrycie manipulować, samemu unikając manipulacji. Przeraźliwie niewielu zwykłych ludzi zdawało sobie sprawę z tego, że stają się ofiarami, jeńcami i zakładnikami. Ba, rzadko który wiedział co się dzieje! Tym mocniej, mimo upływu lat, tych rzeczywistych i tych pokładowych, przerażało go jak często ta wojna w swojej bezwzględności zahacza o fanatyzm.
Pierwsza zasada nowej walki – dowódcy muszą się trzymać z dala od swojej własnej broni – emocji. Tę potrzebę najlepiej rozumieli ludzie, którzy stworzyli i kontrolowali Leonidasa. A sztuka władania emocjami wciąż się rozwijała. Przed wyruszeniem w swój ostatni lot, Dael wspominał coś o nowej technice. Przewidywanie, testowanie, ingerencja, sprawdzanie i dopiero potem kontrola…
Rozparty w leciwym, lecz pozostającym w dobrej kondycji fotelu, sięgnął do starej, na wpół mechanicznej konsoli. Zamiast projektora – zwykły, elastyczny ekran. Szczyty kolonialnej technologii – a jednak wszystkie te sprzęty wytrzymały już niejedno przyspieszanie i hamowanie, więcej niż on sam kiedykolwiek zdoła przeżyć. I pomyśleć, że zajmował jedną z lepszych kabin, z najnowocześniejszym tu sprzętem. Niezadowolenie pasażerów z nowych warunków było kolejnym czynnikiem, który musiał brać pod uwagę.
"Wszystko się pomieszało" – napisał – "chłopiec nie powinien z nim rozmawiać".
"Tak chciał lerszen" – nadeszła odpowiedź – "są i dobre strony nigdy nie uzyskamy lepszej okazji by to obserwować jeśli dzięki niemu nauczymy się ich odróżniać gdy już są kim są będzie to warte wszystkich ofiar".
"Łącznie z nim" – spytał, ciekaw nie tyle odpowiedzi, którą znał z góry, co formy w jaką ubierze ją jego partner.
"Wciąż może się stać jednym z nich tylko on jeden wie jak daleko to już w nim zaszło".
Pokiwał głową. Rozsądna uwaga.
"Co mamy".
"Wiele starszych już jest na poziomie drugim chłopiec też zefred go wprowadził mimo naszych ostrzeżeń".
"Widocznie nie miał wyjścia" – odpisał, bardziej z przeczuciem niż z wiarą, jaka wypływa z wiedzy. Zbyt fragmentaryczne były ich ostatnie kontakty, by mógł napisać coś więcej.
Zefred coś planował. Widział to w jego oczach, ten ostatni raz gdy się widzieli. To on porozumiał się w tej sprawie z Lerszenem, to on wynalazł chłopca i wymyślił jak rozwiązać problem wyprowadzenia Norrensonów ze stacji, spełniając postawione przez Lerszena warunki. To on nalegał, by zabrać także tego drugiego chłopaka. Coś chciał osiągnąć, lecz nigdy o tym nie mówił, a teraz go nie było. Miał własne zamiary wobec chłopca, lecz w zakładzie o zgodność obu planów nie postawiłby na siebie nawet garści próżni.
Bezrozumne zwierzęta, tak mówił Zefred, myślące tylko o tym, by przetrwać kolejne rozjaśnienie, miesiąc, rok, maksymalnie przyjemnie, jak tylko im się to uda. Pomyśleć, że to wszystko w imię ludzi, którzy nawet nie docenią ich wysiłków, traktując je jako obowiązek. Żałosne… Czy powinien to robić? Przecież wcale się od nich nie różnił. Każdy stara się jakoś przetrwać. Walczą tylko ci, którzy potrafią, którzy czują, że się do tego nadają. Inni pracują, by stworzyć narzędzia walki. Szkoda, że zapominają, iż ich umysły także są bronią.
Zefred miał właściwe narzędzia, lecz nie potrafił zrobić z nich właściwego użytku. Czy sprawiło mu różnicę gdy je utracił? Materialistyczna ludzka natura podpowiada, by zatrzymać potencjalnie przydatne przedmioty, lecz jak to jest w przypadku uczuć?
Byli podobni. Większość przechodziła przez szkołę nie zauważając toczącej się w niej gry, na koniec zostając żołnierzami – lecz nie Zefred. Przechodził przez kolejne poziomy i dalej, aż do samego lustra. Spojrzał w nie, potem przez nie, a potem przeszedł na jego drugą stronę. Drugi poziom oznaczał wkroczenie na ścieżkę półprawd i ukrytych intryg, z której nie było odwrotu. Tak, Rząd miał mocne argumenty, nie tylko na pozór. Z obecnej sytuacji nie sposób wycofać się w kilkadziesiąt, czy nawet dwieście lat. Lecz rewolucja działa szybko. Jest naturalnym mechanizmem na złe czasy. Krwawa, niszcząca, leczy oczyszczającą siłą ognia, pozwalając nowym pokoleniom żyć bez obaw i złych nawyków, za to ze wspomnieniem popełnionych błędów – o ile byłoby jakieś nowe pokolenie. Zbyt wiele potrafili, zbyt wiele istniało nienawiści i zbyt silne były zależności, by mieć tę komfortową pewność, nim naciśnie się czerwony przycisk.
Tylko dlatego to robię, pomyślał. To plan zapasowy, gdyby Rząd zawiódł. Gdyby admiralicja przeważyła.
"Mamy też kilka trójek" – pojawiła się nowa wiadomość – "na szczęście niewiele ale nawet te trójki mogą nie być tak niebezpieczne jak ten chłopiec na dwójce"
"O niego nie musisz się martwić nie mamy nic wyższego".
"Wiesz jak to jest do poziomu szóstego można dostrzec zmiany w zachowaniu powyżej czwartego potrzeba na to kilku dni obserwacji lecz to jest możliwe jeśli mamy tu coś powyżej szóstki to poznamy to jeszcze łatwiej bo nigdy nie dolecimy do celu".
Miał rację. Staranna selekcja kandydatów minimalizowała taką szansę. Nie każdy zostawał czwórką, co dopiero szóstką. Czego bać się bardziej – szóstki, czy Protektora? Ten drugi był gotowym produktem, wiedział czego się po nim spodziewać. Z szóstkami było gorzej. Rodzice takich młodzieńców nie dopuszczali do siebie pewnych rzeczy. Gdy dochodziło do walki, ich instynkt opiekuńczy blokował ich w niepewności – zaś niepewność oznaczała zwłokę, wstrzymanie się od koniecznego działania – i zgubę.
Czy Dael był szóstką? Wyszedł spoza systemu, brakowało układu odniesienia, by go zmierzyć, lecz to było całkiem prawdopodobne. Dobrze dogadywał się z Zefredem. Nienawidził akademii, lecz to ona uczyniła go tak skutecznym. Próbował zniszczyć szkołę, lecz zamiast tego ją udoskonalił. Pokazał obserwatorom gdzie popełniają błąd, dlaczego tak niewielu uczniów przechodziło na drugi poziom. Oni mieli swoje analizy, lecz on był w środku. Zupełnie jak my i nasze analizy, uznał. Kiedyż u nas pojawi się nastolatek, który dla rozwalenia programu rozwiąże problemy, z którymi my sobie nie radzimy?
"Dael dał nam dość wskazówek jego analiza chłopca jest trafniejsza od naszej" – napisał.
"Nic dziwnego to on zamienił go w wojownika nawet jeśli jego metoda jest zbyt nastawiona na jednostkę i nie nadaje się do masowego zastosowania to wciąż pozostaje skuteczniejsza od późniejszych modyfikacji stąd mamy tego arto".
"I zema" – odpisał.
"I anhela".
Jego partner go ostrzegał. Z pudełka może wyskoczyć wszystko, diabełek i aniołek. Granie na emocjach nie dawało pewności co do wyników. To tylko kwestia równowagi, tłumaczył sobie, doboru czynników. Lecz jak ustawić w równowadze śliski worek na ostrzu noża, bez obawy, że zostanie rozcięty? Trzeba go wygiąć, na równe połówki. Zbalansować, ot co. Wejść z butami do umysłu chłopca tak, by się w tym nie połapał i rozbroić tykającą w jego psychice bombę. Optymizm był zupełnym przeciwieństwem tego, o czym myślał.
Usłyszał sygnał wejściowy. Drzwi rozsunęły się, wpuszczając gościa do środka. W kabinie nie było luksusów; lecz jej wyposażenie było jeszcze gorsze od tego, czym Lerszen dysponował na stacji. Najnowszy sprzęt liczył sobie dekady, a już wtedy nie należał do zaawansowanych.
– To były naprawdę długie lata – przywitał gościa, obracając fotel przodem w jego kierunku. Z żalem pomyślał, że kiedyś ten stary mebel potrafił dopasować się do kształtu ciała, lecz jego układy już dawno odmówiły posłuszeństwa. W końcu musiał usztywnić go ręcznie. Taka strata. Ostatnie wspomnienie utraconego luksusu. Może zdoła nakłonić Lerszena, by coś z tym zrobił – lecz nie sprowadzili go po to, by naprawiał stare meble.
– Dla ciebie lata, dla mnie dekady – odpowiedział Lerszen. – Relatywistyka, jak widzę, dobrze ci służy. Tak samo kolonialna kuchnia i pokładowa dieta.
Lerszen usiadł na skromniejszym fotelu naprzeciwko. Chwilę mierzyli się wzrokiem. Wciąż partnerzy, czy już rywale?
– Nie liczy się czas, tylko przebieg. Komu jak komu, tobie nie muszę tego tłumaczyć.
Lerszen nerwowo poprawił się w fotelu. Poczuł się zawiedziony. Lata na Ziemi musiały go zmiękczyć. Być może już nie jest takim graczem, jakim był kiedyś. Miał rodzinę. To wiązało emocjonalnie, odciągało uwagę, tworzyło wrażliwy punkt.
– To prawda, o nich obu? – spytał gość. – To o twoim bracie jest pewne? Czy on…?
– Obaj – smutno kiwnął głową. Udawał z przyzwyczajenia i Lerszen o tym wiedział. – O Janusie już wiesz. Zefred został w centrali reaktorów. Nie dał rady przed wybuchem.
– Gdybym wiedział, że to coś dla ciebie znaczy, powiedziałbym, że zginął jak bohater i że jest mi przykro.
– Będzie mi brakować Zefreda, jeśli to masz na myśli – przyznał trochę szczerzej. – Ale takie jest ryzyko. Nie mamy nikogo, kto by go zastąpił. Liczyliśmy na Janusa, ale… Od początku zbyt mocno poczuwał się do winny za przywrócenie Leonidasa do życia.
– Psycheologiczne gadanie! Nic nie stworzył, był tylko ofiarą, jak inne dzieci.
Ofiarą, która zmieniła oblicze swojej klatki, tak by to nazwał. Małe dzieci myślą emocjami. Gdy się je z nich wykorzeni, stają się automatami nastawionymi na unikanie bólu. Gdy w wieku dwunastu, trzynastu lat zaczynają myśleć abstrakcyjnie, słowami, ich umysły są już ledwie wypalonymi skorupami, resztkami człowieka, jakim mogły się stać. Jak bardzo ucieszyli się obserwatorzy, gdy spostrzegli, iż jeden z uczniów znalazł rozwiązanie! Dla Absolomu byłoby lepiej gdyby Dael nigdy się nie urodził, lecz skoro tak się już stało, wolałby mieć na pokładzie nauczyciela, a nie jego ucznia.
Znał raport na pamięć. Dael był wiarygodnym źródłem. Inteligentniejsze dzieci, rozwijające się szybciej, wolały rozumowo rozwiązywać problemy. To oddawało inicjatywę w ręce sprawniejszych rówieśników. Siła imponowała dzieciom bardziej niż inteligencja, która pobudzała te agresywniejsze do działania. Na koniec ci mądrzejsi zaczynali wierzyć, że są nikim, pozwalali się zamienić w narzędzia, porzucając wszelką myśl o zmianie tego stanu.
Nic dziwnego, że Leonidas z początku okazał się katastrofą. Emocje były niestałe i trudne do kontroli. Aż do afery z Daelem analitycy starali się eliminować emocje u dzieci. Odrzucali każdą myśl o ich wykorzystaniu, nie rozumiejąc, że to ich utrata wstrzymywała rozwój ich najbardziej obiecujących kandydatów. Ich psychika stawała się ograniczona świadomością porażki, przestając być źródłem wewnętrznej siły, tak potrzebnej do zapanowania nad otoczeniem i przejęciem kontroli nad swoim losem. Gdyby Dael nie rozpoczął swojej krucjaty przeciwko szkole, gdyby powściągnął wyrytą w jego sercu wolę zemsty za ojca i przybranego brata, nowy Protektor wciąż istniałby wyłącznie w pamięci komputerów, jako kolejna teoria nijak nie dająca się zastosować w praktyce. Emocje dały chłopcu siłę, lecz były także jego największą słabością. Jemu podobni szybko zyskiwali świadomość, że są inni – a inność była zagrożeniem, źródłem konfliktu między nimi a środowiskiem, powoli lecz konsekwentnie prowadzącym ich do załamania. Wiele by dał za wiedzę w którym punkcie tej drogi znalazł się ich wybraniec. Wiedział tylko, że został zainicjowany. Którą część drogi powinien przejść sam, a którą pod jego nadzorem? Jak mają nim manipulować, by się nie rozpadł, nie tracąc przy tym siły napędowej, która go do tego rozpadu prowadziła?
– Podpowiedział im gdzie popełniali błąd. Bez nich projekt nie zostałby wznowiony…
– A wy dalej moglibyście czuć się bezpieczni, w swojej kolonii. Ciekawe czy często się chwalisz skąd pochodzisz i gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś.
– Myślałem, że chciałeś rozmawiać nie o mnie, lecz o tym chłopcu, Arto.
Lerszen znów poruszył się niespokojnie. Miał dziwny profil osobowości. Jak na Podziemiowca był zbyt emocjonalny, lecz przejawiał niezwykłą mieszankę zrozumienia społecznych i politycznych konieczności z emocjami. Czy gdyby historia z jego teściem nigdy się nie wydarzyła, gdyby wybrali kogoś innego, czy mimo to porzuciłby w końcu Podziemie? Musiał przyznać, że jego ciekawość w tej kwestii nie była czysto zawodowa.
– Odnaleźliście go już?
– Jeszcze nie szukaliśmy – wyjaśnił. Wkrótce po opuszczeniu sterówki chłopiec oddzielił się od reszty i zaszył gdzieś na pokładzie. – Nie chcę rozpoczynać naszej znajomości przez ich lokalizatory. Jeszcze będzie czas na ich namierzanie. Nie martw się, odnajdziemy go.
– Wiem. Tylko… Jest zbyt mądry. Większość szybko zapomni, lecz on będzie liczył dni do aktywacji. Okłamując go w ten sposób stracimy resztki jego szacunku. Dajcie mu czas. Niech ma chwilę spokoju, niech pomyśli. Wróci z własnej woli. Może tylko jeszcze o tym nie wie.
Milczeli chwilę. Lerszen pierwszy przerwał ciszę.
– Podjęliście już decyzję?
– Jeszcze nie, lecz już wkrótce – skłamał.
– Nie jestem psycheologiem. Martwię się o niego. Wykorzystaliśmy go, a on…
– O niczym nie wie.
– To kwestia czasu. Przeczuwa co się stało z twoim bratem i czuje się temu winny.
– Jest winny.
– Nie musisz być cyniczny. Nawet twój zawód do tego nie upoważnia.
– Więc jednak do czegoś mnie upoważnia? Pomyśl tylko. Ten chłopiec, jakie ryzyko, lecz jakie możliwości! Prawdziwa Zguba Isildura, rzekłbym. Nam rzekomo podlega, lecz ma własną wolę. Na koniec, kto kim władać będzie?
– Ledwo się wyrwaliśmy a tobie już się zbiera na mistyczne alegorie? – skrzywił się Lerszen – To niesmaczne. Nie po to Dael oddał życie, by…
– Wiedział co robi! – podniósł głos, nie za wysoko, nie za nisko, dokładnie tyle ile było trzeba. – Młody Protektor. Prototyp, Lerszenie, prototyp nowej generacji, tu, na pokładzie tego statku! I ta jego skaza, na niezmierzoną otchłań, ta skaza… Dla tamtych była wadą, a dla nas jest szansą…
– Wiem jak działają Protektorzy – Lerszen ostro uciął jego ekspresyjną tyradę. Niemal się skrzywił. Tyle czasu ją przygotowywał… – Poznałem to na własnej skórze. Na twoich oczach kopią ci dół, lecz czynią cię tak ślepym, że stają się w twoich oczach ostatnią osobą godną podejrzenia. Obyś nigdy nie widział dołu, obyś nigdy nie musiał wspominać tych słów.
Jego gość nie ukrywał co myśli. Tacy młodzi, a już starsi od nas. Podsłuchana rozmowa mocno go przynitowała. Jeśli podziałała tak na niego, ledwie zaangażowanego obserwatora, co zrobiła z chłopcem? Chyba że Lerszen zaangażował się w to odrobinę zbyt mocno…
Lerszen wiedział wiele, lecz nawet on nie miał pojęcia, czym był dla nich ten chłopiec. Gdy starał się wydostać, oni zbierali dalsze informacje. Grali o klucz do psychiki Protektorów nowej generacji, którzy za kilka, kilkanaście lat wyruszą w gwiazdy, także na Absolom, by sabotować i niszczyć ich okręty. Dael zdołał przekonać Zefreda, że umysł chłopca może się okazać jedyną bronią w tej wojnie. Teraz on musiał ocenić czy Dael świadomie przecenił znaczenie chłopca, bo chciał, by go wyciągnęli z Układu, czy też wierzył w jego kluczową rolę w ich projekcie. Czy ratując go przed samym sobą nie sklecą broni przeciwko temu, o co walczyli? Na wielki kosmos, Zefred zaklinał się, że choć chłopiec myśli i rozumuje jak dziecko, jego umiejętności już teraz dorównują jego własnym. Jak zareaguje gdy się dowie? Czy Dael odradzał się w tym chłopcu, tak jak wierzył w to jego nieżyjący nauczyciel? Lerszen jeszcze nie wiedział, że jego własny syn, Iwen, rozbił jego szkolenie w drobny pył. Teraz umysł chłopca tańczył na włóknie, skąd byle powiew mógł go zrzucić w przepaść. Wszystko przez tę skazę, wszczepioną przez Daela – skazę, która zniweczyła starania obserwatorów, lecz jednocześnie skazywała chłopca na wewnętrzne cierpienie i niekończący się konflikt. Zaiste, jego nauczyciel miał prawdziwie Janusowe oblicze.
I za co ten dzieciak tak go kochał, zastanowił się, jakby był jego starszym bratem? Czy ta odrobinka współczucia, którą mu kiedyś zaoferował w świecie brutalności, wystarczyła, by tak bardzo go zmienić? W swym zamiarze Dael był nawet bardziej cyniczny niż on, lecz był też geniuszem. Nawet będąc we władzy Floty, nie pozwolił manipulować swoją psychiką.
– W tym chłopcu wciąż tkwią żywe emocje – Lerszen patrzył tak, że nawet on poczuł się prześwietlony na wylot, choć jeszcze dziś rano wierzył, że jest na to odporny. – Widziałem to.
– Tak, też słyszałem.
– Płakał jak zwykły dziesięciolatek.
– Artefakt – podsumował sucho. – On już nigdy nie zapłacze, nad niczym i nikim.
– W to wierzę. Nie chcę, by ten lot był dla niego wyłącznie… przejściem z jednej drużyny do drugiej – cóż za mistrzowsko dobrane wahanie w głosie! – Możecie nad nim nie zapanować. Chcę, by nie musiał więcej grać.
– Ty też zawsze grałeś, dla nas…
– Nie możesz tego porównywać!
– Prawda – zauważył cierpko. – Wygrałeś dla siebie żonę i normalne życie.
– A dla was wolność. To był remis, chwilowa zbieżność interesów. Zresztą, niczego nie wygrałem. Wepchnięto mi to na siłę.
– Chłopiec zawsze będzie grał, z nami czy bez nas. Nie potrafi bez tego istnieć, nawet jeśli nie zna reguł. Gotów jestem przysiąc, że właśnie taka gra wciąga go najbardziej. Daj mu miesiąc spokoju a sam do niej wróci, albo zwariuje.
– Więc wszystko jasne! – Lerszen uderzył dłonią w oparcie. Konstrukcja fotela zaskrzypiała w ostrzegawczym proteście. – Nie chcecie, by Arto…
– Teraz już Arto? – wszedł mu gwałtownie w słowo. – Już nie jest to tylko „chłopiec"? Tracisz perspektywę.
– Bardzo mi przykro, że mimo waszych podchodów wciąż pozostaję człowiekiem! – ciekawe, że twoja twarz nie potwierdza tego żalu, pomyślał odruchowo. – Nie o to toczymy tę grę? Mam uwierzyć, iż przypadkiem zapomnieliście powiedzieć mi o okolicznościach pierwszego morderstwa tego małego potwora, Anhela? Twój brat był w tym mistrzem, prawdziwym aktorem. Nie bardzo widzę, byś go żałował. Nie chce ci się zagrać, nawet dla niego?
– Emocje nie mają tu nic do rzeczy.
– Dla mnie mają. Chłopiec jest silny, zdumiewająco wytrzymały i ma ogromne samozaparcie. Dael miał rację, on się nie poddał. Coś mu jestem winien. Chcę byś się nim zajął, na poważnie. Już jeśli nie ze względu na mnie, to na to jak bardzo wam to pomoże.
Poczucie winy, odpowiedzialność. Czyż nie na to tamci złapali go po raz pierwszy? Oj, Lerszen, nie załatałeś w sobie tej dziury, choć miałeś lata czasu.
– Wiedziałem, że obaj są bardzo podobni jak tylko przejrzałem ich symulacje – odpowiedział gościowi. – Wasze ciągłe przeprowadzki wyrwały twojego syna ze środowiska. Nie mógł zapuścić korzeni, więc nauczył się adaptować. Zaś Arto… jego szkolenie przygotowało go na partnera, choć nie takim chcieliby go widzieć Protektorzy. Obaj byli samotni. Nazwij to chłodną kalkulacją, lecz byli na to zaprogramowani.
A teraz obaj potrzebowali stabilizacji, dodał w myśli. Dostaną ją, na jakiś czas.
– Ty byłeś tym, który twierdził, że przylgną do siebie jak para magnesów – Lerszen odchrząknął i mruknął. – Wy to wymyśliliście, gdy tylko skontaktowałem was z Daelem.
– Obwiniaj mnie za to, że miałem rację. Powiedziałem, że gdy wrzucimy ich do jednej skrzyni, ich charaktery same się przyciągną. Myliłem się? Powiedziałem, że jego silne poczucie odpowiedzialności ochroni twojego syna. Czy tak się nie stało?
– Ach, stało się, stało…
– …ale na końcu, to ty byłeś tym, który powiedział „W porządku, wykonujemy wasz plan”. Nie ja, nie Zefred, nie Janus, tylko ty. Wiedziałeś od początku jakie tam są szkoły! Powiedziałeś „Ucieknę, ale tylko gdy zapewnicie im bezpieczeństwo”. Wiedziałeś jak trudno to wypełnić. Wiedziałeś, że córka sobie poradzi, lecz twój syn się załamie…
– Gdzie były analizy gdy pojawił się Anhelo? Jak zwykle, zostawiliście coś dla siebie, nie uznając, że warto mnie straszyć?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.