Nie chcę pisać recenzji „Źródła” Darrena Aronofsky’ego. Chce spróbować po prostu przyjrzeć się temu filmowi dokładniej, poukładać jego treść, poszukać ukrytych w nim znaczeń. Ten dziwny, nierówny film jednak z pewnością zasługuje na baczniejszą uwagę.  | Tekst niniejszy nie jest recenzją sensu stricte i może zdradzać pewne fakty, mogące popsuć przyjemność widzom nieznającym jeszcze filmu. Takowym polecam lekturę krótkiej recenzji zamieszczonej podczas relacji z Warszawskiego Festiwalu Filmowego i powróceniu do tego tekstu już po seansie „Źródła” Darrena Aronofsky’ego. |  |
 |  | ‹Źródło› |
Po sukcesie „Pi” (na skalę niedrogiej produkcji niezależnej, rzecz jasna) i rozgłosie wokół „Requiem dla snu” nazwisko Darrena Aronofsky’ego stało się dość głośne. Biegłość formalna tego twórcy budziła szacunek, zaskakiwały poruszane tematy. Debiutanckie „Pi” to opowieść o schizofrenii, ale też o magii liczb, estetycznie czerpiąca z tak różnych źródeł jak „Gabinet doktora Caligari” i japońskiego „Tetsuo” Shinyi Tsukamoto, łącząca w sobie wątki kabalistyczne i psychologiczne. Późniejsze „Requiem dla snu” to swoista odpowiedź na „Trainspotting”, opowieść o uzależnieniach, ale łącząca w sobie estetykę Kubricka i Cronenberga. Aronofsky’ego krytycy z początku bardzo nie kochali, ale wyrobiona publiczność doceniała. Docenili też producenci, zapraszając do nakręcenia pierwszego wysokobudżetowego filmu. Wszyscy czekali z niecierpliwością na „Źródło”, zapowiadane jako nowa „2001: Odyseja kosmiczna”. Czekali długo… Z różnych powodów produkcja rozciągnęła się na sześć lat. Wybrani pierwotnie do głównych ról Brad Pitt i Cate Blanchett nie dogadali się z reżyserem i zrezygnowali. Zastąpili ich Hugh Jackman i żona reżysera, Rachel Weisz. Budżet przycięto z 75 milionów do 35, a scenariusz był bez końca, głównie ze względów oszczędnościowych, przerabiany (jedna z jego wersji została opublikowana w komiksie, o którym postaram się napisać wkrótce w „Esensji”). Ostatecznie film trafił na ekrany w zeszłym roku, zbierając skrajnie odmienne recenzje. Po seansie na festiwalu w Cannes ponoć połowa sali biła brawo, połowa zaś gwizdała. Podobna rozbieżność pojawiła się w późniejszych recenzjach – wygląda na to, że „Źródło” można tylko albo kochać, albo nienawidzić. Są dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, Aronofsky zaskoczył wszystkich przyzwyczajonych do drapieżności poprzednich jego filmów i nakręcił utwór filozoficzny i refleksyjny. A jak wiadomo, nic tak nie drażni krytyków, jak rozminięcie się z ich oczekiwaniami. Po drugie, napchał w film tyle tropów religijnych (z kilku bardzo z pozoru odmiennych systemów religijnych), mistycznych, historycznych, wypełnił go tyloma symbolami i ukrytymi znaczeniami, połączył kino historyczne, fantastyczne i opowieść miłosną, wreszcie przedstawił całość w złożonej trójwątkowej strukturze – że dzieło musiało budzić konsternację. Podążmy więc tropem tych znaczeń i wątków, spróbujmy ustalić, o czym właściwie jest „Źródło”, i jakie środki zostały wykorzystane do ukazania myśli twórcy – w ten sposób może zmniejszymy kontrowersje.  | Co prawda Majowie nie znali koła, ale inne środki transportu nie były im obce. |
Zacznijmy od mitu o trzech płaszczyznach czasowych. Oficjalna zapowiedź filmu głosi: „Źródło” to odyseja pewnego człowieka, który podejmuje wiekuistą walkę o uratowanie kobiety, którą kocha. Jego epicka podróż zaczyna się w szesnastowiecznej Hiszpanii, gdzie konkwistador Tomas podejmuje poszukiwania Źródła Młodości, legendarnego zjawiska, które może zapewnić nieśmiertelność. Jako współczesny naukowiec, Tommy Creo z determinacją poszukuje leku na raka, który zabija jego ukochaną żonę Isabel. Przemierzając przestrzeń kosmiczną jako astronauta z XXVI wieku, Tom dociera do rąbka tajemnicy, która pochłonęła mu tysiąclecie. Ja wiem, że jest to treść rozsyłana przez dystrybutora, podobno nawet oparta o to, co o samym filmie głoszą jego twórcy. Nie zmienia to faktu, że powyższe streszczenie to kompletna bzdura! Główna akcja „Źródła” toczy się we współczesności (lub niedalekiej przyszłości, ale o tym później). Tommy Creo jest rzeczywiście genialnym lekarzem-naukowcem, który w rozpaczliwym pośpiechu szuka lekarstwa na raka. Jego ukochana żona Izzy jest bowiem śmiertelnie chora i ma coraz mniej czasu. Izzy w tym samym czasie pisze książkę o konkwistadorze, szukającym Źródła Życia w XVI-wiecznym Meksyku na prośbę królowej Isabel. Ani nie oglądamy więc w filmie osobnej historii z XVI stulecia, ani nie zaczyna się tam żadna epicka podróż bohatera, wędrującego przez różne czasy. Sekwencje meksykańskie pojawiają się wtedy, gdy Tommy sięga po książkę swej żony, i są po prostu wizualizacją jej treści. Książka jest sposobem Izzy na przekazanie Tommy’emu, co w tej chwili dzieje się w ich życiu – lekarz nie słucha jej, całkowicie oddając się swej pracy, więc powieść, która przetrwa śmierć żony, ma mu pomóc zrozumieć i zaakceptować odejście Izzy. Podobnie nie ma tu żadnego astronauty. Tajemniczy bohater, podróżujący w kierunku mgławicy Xibalba w wielkim bąblu z wielkim drzewem w środku, stanowi tu jedynie filozoficzną personifikację stanu duszy bohatera, zdeterminowanego, aby zwyciężyć śmierć i ocalić żonę.  | Im bardziej Puchatek stukał do domu Sowy, tym bardziej Sowy tam nie było. |
Wszystko to oznacza, że film w zasadzie nie powinien być kwalifikowany jako fantastyka, bo element SF jest tu tylko dekoracją, artystycznym zabiegiem. Podobny zabieg zastosował Wong Kar-wai w „2046” – co też nie czyni tego filmu opowieścią SF. Jeśli jednak zaliczyłbym mimo wszystko „Źródło” do tego gatunku, to tylko ze względu na eksperymenty naukowe Tommy’ego, przekraczające bez wątpienia wiedzę współczesną, i jego lekarski sukces. „Źródło” jest więc filmem o śmierci. Właściwie nie o samej śmierci, procesie umierania czy tym, co czeka nas po drugiej stronie, ale o ludzkim odnoszeniu się do zjawiska śmierci. Nie tylko śmierci własnej, ale przede wszystkim śmierci najbliższych, ukochanych. Każdy z wątków opowiada w gruncie rzeczy tę samą historię. Kreacje aktorskie Jackmana i Weisz określają role. Odpowiednikiem Tommy’ego Creo w świecie powieści jest oczywiście konkwistador Tomas, a w wątku mistycznym tajemniczy mężczyzna wędrujący przez kosmos w dziwnym bąblu – ów „astronauta”. Odpowiednikiem Izzy jest hiszpańska królowa Isabella, a w wątku mistycznym – umierające drzewo. Rak jest symbolizowany przez zagrażającą królowej hiszpańską inkwizycję (której, jak wiemy, nikt się nie spodziewa) i przez chorobę drzewa. Tommy/Tomas chce zwalczyć „raka” w każdym z wątków w nieco inny sposób. Współcześnie, dzięki osiągnięciom nauki. W powieściowym XVI wieku poprzez konkwistę – wyprawę po Źródło Życia, ukryte gdzieś w meksykańskiej dżungli. Jako „astronauta” – docierając do Xibalby, mgławicy będącej jednocześnie światem umarłych dla Majów. Symbolika religijna w filmie łączy przeróżne wątki. Wydaje się jednak, że tropy chrześcijańskie i buddyjskie są najistotniejsze. Zacznijmy od chrześcijańskich – kluczowe bowiem dla filmu Drzewo Życia pochodzi z ogrodu Eden.  | Drzewo Życia |
Nie należy go mylić z powszechnie znanym drzewem, z którego owoc zerwała, skuszona przez węża, Ewa. Pismo mówi wyraźnie „A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła” (Biblia Tysiąclecia, Księga Rodzaju 2,8-2,9). Jedzenie owoców z Drzewa Życia dawało nieśmiertelność. Jedzenie owoców z Drzewa Poznania było zabronione. Jak wiadomo, Adam i Ewa zakazu nie posłuchali, owoc zjedli, za co spotkała ich kara wygnania z Edenu – co przede wszystkim wiązało się z utratą dostępu do źródła wiecznego życia. Od tego czasu ludzie muszą umierać – bowiem owoce Drzewa Życia były jedynym sposobem na śmierć. Wie o tym powieściowa królowa Isabella, która wysyła Tomasa na poszukiwanie tego drzewa do Meksyku, gdyż podobno rośnie ono w nieznanej świątyni Majów (gdzie, być może, istniał tysiące lat wcześniej ogród Eden). Dlaczego znów Majowie? Ledwo odetchnęliśmy po ich krwawych ofiarach w „Apocalypto” Gibsona, wracają już w „Źródle”. Z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego, że bardzo mało o nich wiemy – Hiszpanie bardzo starali się zniszczyć wszystko, co zastali na Nowej Ziemi. A to, co nieznane, budzi fascynację – bo przecież nie wiemy, jaką wiedzę mogła posiadać ta niesamowita cywilizacja, znająca astronomię na niezwykle wysokim poziomie, ale dokonująca krwawych rytuałów; budująca wielkie świątynie, ale nieznająca koła. Wiemy natomiast, że motyw Drzewa Życia był często obecny w sztuce Majów, widoczny na wielu płaskorzeźbach w różnej formie (w tym na słynnej płycie z Palenque – choć, jak wiadomo, Daeniken i inni widzą tu zamiast drzewa… statek kosmiczny). Owym drzewem dla Majów była ceiba. Warto wspomnieć, że motyw Drzewa Życia pojawia się w wielu wierzeniach (chrześcijańskich, hebrajskich, asyryjskich, azteckich, germańskich, nawet chińskich czy japońskich), a kluczowy jest dla Kabały, w której Drzewo Życia jest rysunkiem, schematem, oznaczającym dziesięć atrybutów Boga, którymi objawia się On światu. Jest też swego rodzaju „mapą” Stworzenia, mówiącą, jak Bóg mógł stworzyć świat z niczego. Zrozumienie tych dziesięciu atrybutów (Sefirot) to zrozumienie Boga. W ten sposób w pewnym sensie łączy się motyw Drzewa Życia i Drzewa Poznania, ale też łączy się „Źródło” z wcześniejszym filmem Aronofsky’ego, „Pi”, w którym Kabała była motywem przewodnim.  | Ćwiczenia nad akceptacją śmierci rozpoczęli od akceptowania odejść rozdeptywanych mrówek. Później przeszli na małe gryzonie. |
Filmu nosi jednak tytuł „Źródło”, co nasuwa nieco inne skojarzenie – z motywem Źródła Życia lub Źródła Młodości, będącego jednak czymś innym niż Drzewo Życia. Działanie ma jednak takie samo – tak jak spożywanie owoców, zaspokajanie pragnienia ze źródła daje życie wieczne i wieczną młodość. Na Źródło Młodości miał się według legend natknąć Aleksander Wielki (co by lokowało je gdzieś w ogólnie przyjętych okolicach ogrodu Eden), ale większą karierę zrobiły popularne w XVI wieku historie umiejscawiające Źródło Życia na… Nowym Lądzie. W ten sposób znów powracamy do Ameryki Południowej, którą wzdłuż i wszerz przemierzali konkwistadorzy, szukający tam nie tylko złota, ale też wiecznego życia. Jeden z nich, najsłynniejszy, Ponce de Leon, szukał go na Florydzie, inne wersje umieszczały Źródło na Karaibach. W każdym razie znów powróciliśmy do Ameryki Środkowej, bo przecież nikt wykluczyć nie mógł, że Źródło Życia leży gdzieś na Jukatanie. Cóż, gęsta dżungla i tajemnicze cywilizacje pobudzają wyobraźnię. Tropem tych legend poszedł też Aronofsky. Kończąc już temat chrześcijańskiej symboliki, należy dodać jeszcze, że Tommy/Tomas i Izzi/Isabella są oczywiście Adamem i Ewą. Isabella zapowiada Tomasowi, że gdy wróci z Ameryki, ona będzie jego Ewą, zaś on sam jest przez kapłana Majów nazywany Pierwszym Ojcem. Rozwijanie tej symboliki pozostawiam czytelnikowi – dla mnie nie jest ona tak istotna jak samo Drzewo Życia. Mamy więc Drzewo lub Źródło Życia, rozumiane tu na dwa sposoby – dosłownie i przenośnie jako nauka, która może dać nieśmiertelność. Jednak Źródło Życia jest nieosiągalne w takiej formie, jakiej oczekiwałby człowiek. Tommy w swej pysze rzuca słowa „Śmierć to choroba, jak wszystkie inne. A na chorobę jest lekarstwo. Lekarstwo, które znajdę”. Eliksir życia jest złudą, iluzją. Tommy, rzucając się w wir pracy, traci czas, który powinien poświęcać swej żonie. Bramy raju zostały zamknięte, śmierć jest naturalną koleją rzeczy – nie ma od niej ucieczki, trzeba ją zaakceptować. Wie to Izzy, zrozumie to wreszcie Tommy, gdy pojmie, jak powinien wyglądać ostatni rozdział książki. Czym tak naprawdę będzie Drzewo, które zastanie Tomas na szczycie świątyni Majów. Dochodzimy tu do przesłania buddyjskiego, dla odmiany (podkreślonego zresztą symboliczną sceną z „astronautą” przyjmującym pozycję lotosu). Świat żyje w bezustannym cyklu, kręgu narodzin i śmierci (tzw. Samsara – narodziny, cierpienie, śmierć, ponowne narodziny). We wszechświecie zjawiska są współzależne i wzajemnie uwarunkowane – z jednych wynikają drugie. Z życia wynika śmierć, a z niej nowe życie. Jak głosi buddyzm Zen, jedynym sposobem na śmierć jest jej pełna akceptacja. Na chwilę znów powróćmy do Majów. Ich krwawe rytuały wynikały z wierzeń, że śmierć jest dla świata niezbędna, aby dalej żył, aby dalej się odradzał. Forma inna, ale przesłanie podobne jak w buddyzmie. Czy można się dziwić, że Aronofsky też wybrał Majów?  | Gdy zobaczysz taki widok, oznacza to, że czas odejść od Internetu i wreszcie coś zjeść i wypić. |
Trudno uznać „Źródło” za nową „Odyseję kosmiczną”. Film nie niesie aż takiego ładunku intelektualnego – jego myśl sprowadza się do stwierdzenia, że śmierć jest naturalną konsekwencją życia i trzeba to zaakceptować (reżyser mówi w wywiadzie: „Wydajemy fortunę na utrzymywanie ludzi przy życiu za wszelką cenę. W wieku 93 lat moja babcia miała atak serca. W szpitalu trzy razy próbowali przywrócić ją do życia. Połamali jej żebra. Jest w tym coś bardzo niewłaściwego”). Ale z drugiej strony życie wynika również ze śmierci, bez śmierci nie mogłoby powstać. Świat jest w wiecznym cyklu ciągłego odradzania się. W ten sposób każdy osiąga swego rodzaju nieśmiertelność, bo będąc częścią natury, jego doczesne szczątki pomogą powstać nowemu życiu (temu służy zasadzenie drzewa na grobie Izzi – w ten sposób osiąga ona nieśmiertelność). Czy was to uspokaja? Czy zwiększa to akceptację dla śmierci? Nie sądzę – i to jest niestety największa wada filmu Aronofsky’ego. Nawet rozumiejąc jego przesłanie, bardzo trudno je uznać za swoje. Od strony technicznej film prezentuje się bez zarzutu. Widać, że przycięcie budżetu o prawie 50 proc. nie wpłynęło na jego jakość (choć zabrakło tu scen zbiorowych, na przykład zapowiadanej wcześniej wielkiej bitwy z wojownikami Majów, trudno uznać, że film przez to ucierpiał). Wyrazy zachwytu trzeba wyrazić wobec zdjęć Matthew Libatique (który pracował już przy „Requiem dla snu”). Zdjęć nie tylko pięknych, wysmakowanych, ale również wspierających myśl filmu. Mikrofotografie natury podkreślają jej jedność: ludzka skóra u Libatique’a nieprzypadkowo wygląda jak kora drzewa. Można ten film oglądać bez końca, ciesząc się pięknem jego kadrów. Ale trzeba stwierdzić, że siłą filmu jest też Rachel Weisz. Po raz kolejny (po oscarowej kreacji w „Wiernym ogrodniku”) gra osobę kruchą zewnętrznie, ale wewnętrznie silną, i po raz kolejny przekonuje w tej roli. Przekonuje do tego stopnia, że w zawiłości złożonych religijnych odniesień wybija się na pierwszy plan jednak staromodna historia miłosna. Bo „Źródło” to oczywiście też opowieść o miłości. Miłości, która chce zwyciężać prawa rządzące światem, miłości, która w końcu pozwoli je zaakceptować. Zaskakujące, ale po dwóch emocjonalnie dość zimnych filmach Aronofsky tym razem potrafił wzruszyć.  | Łaskotanie drzewa – nowy rodzaj medytacji. |
Wiadomo już, że „Źródło” poniosło finansową klęskę. Przestraszony tym dystrybutor wpuścił je do polskich kin zaledwie w pięciu kopiach. Wydaje się, że film ma jednak potencjał nadrobić te straty w wydaniu DVD. Już w tej chwili Internet kipi bowiem od dyskusji widzów, analizujących szczegółowo różne tropy, które dostrzegli w filmie – do takiej zabawy płyta DVD nadaje się wybornie. Może więc „Źródło” osiągnąć status dzieła kultowego, oglądanego wciąż i wciąż, dyskutowanego i analizowanego. To chyba obecnie jedyna szansa na uratowanie kariery Aronofsky’ego, mocno podupadłej po perypetiach i porażce kasowej filmu (a przecież wymieniano go kiedyś jako kandydata do reżyserii „Strażników” według Alana Moore’a). Cóż, zawsze też może wrócić do taniego kina niezależnego. Z pewnością nadal będzie miał niemało do powiedzenia. Tym niemniej „Źródło” zachęca do analiz i poszukiwań (ich efektem jest powyższy artykuł). Z pewnością pod tym względem bije na głowę większość współczesnej produkcji filmowej. Za bardzo lubię filmy inspirujące, aby tej cechy „Źródła” nie docenić.
Tytuł: Źródło Tytuł oryginalny: The Fountain Reżyseria: Darren Aronofsky Zdjęcia: Matthew Libatique Scenariusz: Darren Aronofsky Obsada: Hugh Jackman, Rachel Weisz, Ellen Burstyn, Cliff Curtis, Sean Gullette, Mark Margolis, Donna Murphy, Ethan Suplee, Sean Patrick Thomas Muzyka: Clint Mansell Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Data premiery: 5 stycznia 2007 Gatunek: SF Ekstrakt: 80% |