Zdaje się, że marzenie, aby stać się równym bogom, jest stare jak ludzkość. Nieco młodsze są podejmowane przez autorów próby opisania owych awansujących bądź już awansowanych do roli bogów ludzi. „Pan Światła” dotyczy drugiej z tych możliwości – bohaterowie powieści Rogera Zelaznego dysponują potężną władzą od tak dawna, że na pierwotne charaktery kolonizatorów z Ziemi nałożyły się osobowości hinduskich bóstw. W „Panu Światła” granica pomiędzy fałszem a prawdą jest cienka – tu każdy, przynajmniej częściowo, może się stać tym, kogo udaje.  |  | ‹Pan Światła› |
Tak właśnie dzieje się z Brahmą, Wisznu czy Sziwą – niegdyś zwykłymi ludźmi, którzy teraz przy pomocy zmutowanych mocy parapsychicznych oraz zdobyczy nowoczesnej techniki (przypominam prawo Clarke’a, które mówi, że dostatecznie rozwinięta technika jest nieodróżnialna od magii) władają światem. Władają i jednocześnie utrzymują prosty lud w ciemnocie, bo wszak boskość nie znosi konkurencji. Nieco inaczej wygląda przypadek Mahasamatmana, który woli nazywać się po prostu Samem. Sam jest akceleracjonistą, pragnie dać ludziom dostęp do techniki i tak jak bogowie wykorzystują tradycję hinduizmu, aby rządzić, tak Sam wykorzystuje tradycję buddyzmu, aby tym rządom się przeciwstawić. Zrodzona z wyrachowania doktryna okazuje się zaskakująco żywa i prawdziwa, zaś fałszywy Budda w pewnym momencie osiąga nawet – choć w mocno przewrotny sposób – stan nirwany. To nakładanie się na siebie różnych osobowości skutkuje między innymi specyficzną mieszanką sacrum i profanum. W „Panu Światła” zdarza się, iż górnolotna rozmowa dwóch bogów płynnie przechodzi w dowcipny dialog dwojga ludzi lub odwrotnie. Język – nie tylko w dialogach, ale i w narracji – jest pierwszą zaletą, na którą zwraca się uwagę przy czytaniu książki. Miejscami na wschodnią modłę bogaty i pełen wyszukanych metafor, miejscami „po europejsku” żartobliwy i konkretny, ale zawsze plastyczny i niezwykle silnie działający na wyobraźnię. Bo „Pan Światła” to prawdziwa uczta dla ludzi obdarzonych wyobraźnią; sceny wykreowane przez Zelaznego zostają w pamięci lepiej niż wiele filmów. I mam tu na myśli zarówno sceny epickie, np. bitwę nad rzeką Vedrą, jak i te kameralne – np. rozmowę Sama i Kali w Pawilonie Ciszy. Ta rozmowa znajduje się w jednym z moim ulubionych rozdziałów – tym, który rozgrywa się w Niebiańskim Mieście. Poetyckie odrealnienie baśniowej scenerii łączy się tu z niesamowitą intensywnością emocji, gdy spod masek niemal nieśmiertelnych bogów wyzierają ludzie. Oczywiście są to ludzie mocno niezwykli – wszak w stworzonym przez Zelaznego świecie idea reinkarnacji realizuje się dosłownie poprzez techniczny wynalazek transferu umysłowości z ciała do ciała. Bohaterowie noszą więc kolejne ciała, gromadząc w swoim życiu doświadczenia niedostępne dla zwykłych zjadaczy chleba. Zelazny przekonująco oddaje psychikę istot długowiecznych, tę mieszankę nabytej przez wieki mądrości, zblazowania, tęsknoty za dawnymi czasami, dystansu, ale i zaangażowania, które po części wynika po prostu z poszukiwania jak najsilniejszych emocji. Trudno jednoznacznie powiedzieć, na czym polega największy urok tej powieści. Czy jest to język, czy wykreowany z rozmachem świat, w którym elementy kultury indyjskiej na równych prawach współistnieją z elementami SF, czy niebanalne postacie, z których moją ulubioną (i jednocześnie też chyba najbardziej skomplikowaną) jest Jama – bóg śmierci, który potrafi kochać i który nigdy nie był młody… Czy wreszcie fabuła, precyzyjnie rozplanowana tak, że jest tu miejsce i na przepiękne opisy, i na sporo dynamicznej akcji. Czy może najważniejszy jest fakt, że „Pan Światła” to po prostu mądra historia, i to zarówno w drobiazgach (celne obserwacje, przemycane tu i ówdzie perełki wschodniej filozofii), jak i w ogólnej wymowie. „Pan Światła”, jak większość znakomitych opowieści, zawiera w sobie sporo goryczy i smutku i nie chodzi tu bynajmniej tylko o „drogo okupione zwycięstwo” – to dla Zelaznego zbyt proste. Chodzi o spojrzenie z szerszej, niemal właśnie „boskiej” perspektywy, czyli o scenę, gdy Sam uświadamia sobie, że niezależnie od tego, jak zakończy się jego bunt, jednocześnie poniesie klęskę i wygra. O „Panu Światła” można by pisać jeszcze długo, i to w samych superlatywach. Scena zejścia Sama do Studni Piekieł, postać demona Taraki, rozważania o różnicy pomiędzy nieznanym a niepoznawalnym… Tutaj właściwie każda scena, każda postać czy dialog z takich czy innych względów godne są uwagi. „Pan Światła” to dla mnie książka-ideał. Oparta na oryginalnym pomyśle, inteligentna, przejmująca i świetnie napisana. Dokładnie taka powieść, jakich chciałabym czytać jak najwięcej i jakich, niestety, wciąż jest zbyt mało…
Tytuł: Pan Światła Tytuł oryginalny: Lord of Light Autor: Roger Zelazny Przekład: Piotr W. Cholewa ISBN-10: 83-7418-124-9 Format: 288s. 135×205mm Cena: 29,90 Data wydania: 9 listopada 2006 Ekstrakt: 100% |