 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Karhal coś planuje. Nie widziałem jego oczu, lecz te gwałtowne ruchy, szybki oddech – to powiedziało mi wszystko. Boi się. Chce poznać mą tajemnicę, lecz się boi. Boi się mnie bardziej niż śmierci, niż starości, bardziej niż całej wrogiej armii. Mnie. Jednego obłąkańca. Nie powinno mi to dawać do myślenia? Wyraźnie o czymś mi nie mówi. Nie umiem wciąż przypomnieć sobie, jak mam na imię. Gdyby mi się to udało, na pewno przypomniałbym sobie wszystko inne. Ale Karhal nie mówi mi całej prawdy! Wyznałem mu wszystko – szczerze i z oddaniem. On nie chciał! Nie muszę mu niczego mówić. Ani tego, co przypuszczałem wczoraj – ani tego, co dziś stało się dla mnie pewne. Światło przywraca mnie do życia, a ja wiem już więcej, niż mógłbym się jeszcze niedawno spodziewać. Dziś, w delikatnych promieniach świtu – wiem już. Wiem o sobie wiele. Wiem, że zostałem wybrany przez wielkiego pana, który władał światem. Wiem, że jestem kimś więcej niż człowiekiem. Ciemność zniewalała mój umysł, lecz teraz, w promieniach słońca, wszystko staje się jasne! Wybrał mnie wielki pan, bym zajął jego miejsce w przyszłości. Zabito mego pana, lecz ja przeżyłem. To zdarzyło się dziesiątki lat temu w Thallonie. Dlatego kraj ten kojarzy mi się tak źle. Stamtąd pochodzę. Nie domyśliłbym się tego, lecz sen nareszcie przyniósł zrozumienie. Ujrzałem w nim płonący stos i mego pana. Wiedziałem, że muszę uciekać przed tym, który wie za dużo. Był podstępny i zbyt dociekliwy. Chciał nas obu zabić. Dlaczego tego nie zrobił? Nie wiem. Czyżby mu się nie udało? Ależ on był potężny! Zabił mego pana! Dlaczego mu się nie udało? I kim – kim, na wszystkich Proroków – był mój pan? Dlaczego nie spotkało mnie to samo co jego? Dlaczego zamiast tego wylądowałem w lochach othernańskiego pałacu?! Co oznacza wers: „Mroczne nasienie zła wykiełkowało”?! Co oznaczają słowa: „Wybrałeś jego”?! Czym jest przepowiednia, „jakiej nie chciałby usłyszeć nikt”?! Spadam w otchłań obłędu, na samo dno. Tracę przytomność. A kiedy się budzę, stoi nade mną ktoś, kto nie jest Karhalem. Czuję strach. Ten wewnętrzny głos mówi mi, że on też za dużo wie. Zapewnia, że nie stanowi dla mnie zagrożenia, ale jeśli podzieli się swą wiedzą z Karhalem, może mi pokrzyżować plany. A tego nie chcę ani ja, ani głos wewnątrz mnie. – Nazywam się Harawaszcz – odzywa się. Jego głos jest skrzekliwy; musi być już stary. – Słyszałem o tobie – odpowiadam. – Jesteś wysokim argalem… a raczej byłeś nim do czasu zdobycia Otherny. – Tak – potwierdza starzec. – Pan Karhal poprosił mnie o pomoc w rozszyfrowaniu napisów na drzwiach twojej celi. Pomogłoby nam to dowiedzieć się czegoś o twoich losach. – Czekam niecierpliwie – mówię. Harawaszcz milczy chwilę. To milczenie jest wymowne; złowieszczo wymowne. Chciałbym je przerwać, lecz on odzywa się pierwszy. – Nie mówisz nam wszystkiego. Wzruszam ramionami. Nie muszę udawać. Coś wewnątrz mnie sprawia, że czuję się spokojniejszy. – To prawda. – Masz coś do ukrycia – stwierdza. – Nie mam nic do pokazania – odpowiadam. – To tylko moje domysły. – Domysły, które mogłyby nas naprowadzić na właściwy trop. Ale ty tego nie chcesz – mówi Harawaszcz. – Bo to mogłoby pokrzyżować twoje plany. Głos mówi mi, żebym był spokojny. Nie dam ci powiedzieć niczego, co by nas mogło pogrążyć, szepcze. To on może ci pomóc. Ty jemu – nie. Nie martw się, nie pozwolę, by stało się nam coś złego. Uspokajam się. Wierzę mu. – Nie wiem, o czym mówisz – odpowiadam. – Wiesz. Pochodzisz z Thallonu. – I co z tego? – pytam. – A jak się znalazłeś w Athernie? – Nie mam pojęcia – mówię zgodnie z prawdą. – Może przypadkiem ktoś cię porwał? – nie daje za wygraną Harawaszcz. – Może odkrył, co masz zamiar zrobić… ale nikt nie chciał go słuchać… więc porwał cię i uwięził? Ale dlaczego nie zabił? – Nie wiem! – krzyczę. Wewnętrzny głos krzyczy wraz ze mną. Starzec milknie na chwilę. – Co chciałeś zrobić? – pyta już szeptem. – Kim jesteś? Dlaczego ukryto cię przed całym światem? Co miałeś wspólnego z mrocznym nasieniem? Drżę. „Mroczne nasienie”. Tak, mówi mi głos, nas ma na myśli. Nie daj tego po sobie poznać. Nie pokazuj mu, że zaczynasz widzieć już kształty, nie pozwól, by zobaczył, że rozumiesz jego słowa. Siedź cicho. On się nie może dowiedzieć… przed czasem. Jakim czasem?! Zaufaj mi. Wkrótce przepowiednie się wypełnią. – Przepowiednie się wypełnią – powtarzam na głos. – Które? – pyta Harawaszcz, zdezorientowany. – Nie wiem – wzruszam ramionami. Mam już dość tej rozmowy. Słowa są zbyt śliskie, obawiam się potknięcia. – A pan Karhal wie, że tu jesteś? Argal prycha. Trafiłem. Karhal najwyraźniej nic nie wie. Byłby wściekły, gdyby się dowiedział. Uśmiecham się. Słyszę i widzę – widzę! – że wstaje. Wstaje i kieruje się do wyjścia. Pozbędziemy się go, mówi mi głos. Pozbędziemy się go tak, jak Worong pozbył się naszego pana. Jaki Worong?! Zaufaj mi. Wkrótce sobie przypomnisz. – Mnie nie oszukasz, Jorme – mówi cicho Harawaszcz, zamykając za sobą drzwi. – Nie mam zamiaru! – krzyczę za nim z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy. Drzwi się zamykają. Widzę to. Widzę już kolory i kształty. Z każdą chwilą coraz więcej. Jorme? Tak ci na imię. Pamiętasz? Tak, teraz pamiętam. Więc przypomnij sobie całą resztę.
Karhal przechadzał się niespokojnie z kąta w kąt. Nie widział Harawaszcza od południa; jakiś czas temu szukał go, lecz nie mógł znaleźć. Wyglądał przez okno, patrząc na spalony słońcem płaskowyż Derennte. Dziwnie wyglądała ta ziemia w promieniach zachodzącego słońca. Złowieszczo. Cały świat za oknem wyglądał, jakby coś przeczuwał. Nie podobało się to władcy dwóch królestw. Nie podobała mu się nieobecność Harawaszcza i dziwny chłód, ogarniający go zawsze przy drzwiach sypialni bezimiennego. Nie podobał mu się wreszcie sam bezimienny oraz to, co na jego temat mówił Harawaszcz. Wszystko wskazywało na to, że miał coś wspólnego z Dziewiątym Prorokiem. A teraz Karhal wierzył już we wszystkie kapłańskie legendy. Zresztą mogłem w nie wierzyć od początku, wyrzucał sobie. Dlaczego thallońskich następców tronu wychowywano w pogardzie dla religii i magii? Z powodu zdrady Woronga. A co takiego Worong zrobił? Tego nie mówił nikt. Dlaczego akurat teraz przychodzi mi to do głowy, zastanawiał się władca. Co wspólnego z Worongiem może mieć ten obłąkany więzień? To było dawno temu. Żaden człowiek nie zdołałby tyle przeżyć. Wszelkie domysły na ten temat są irracjonalne. Przestań o tym w ogóle myśleć, Karhal. To niedorzeczne. Gdzie jest Harawaszcz? Czy rozmawiał z bezimiennym? Czy dlatego gdzieś zniknął? To wszystko zaczynało wyglądać podejrzanie. Po co ja ulegałem tej głupiej ciekawości, tej fascynacji tajemnicą, zastanawiał się władca, dlaczego nie mogłem wcześniej uświadomić sobie, że to niebezpieczne? Nie jestem głupi! Podbiłem Athern! Odwiecznego wroga Thallonu. Wysokie Królestwo! Ojczyznę bohaterów! Czy czegoś takiego mógłby dokonać byle kto? Zatem dlaczego okazałem się takim idiotą? Dlaczego od pierwszej chwili coś mnie ciągnęło do tego obdartego szaleńca? Co takiego znajdowałem w jego oczach, co kazało mi zgłębiać tajemnice jego losów? Co oprócz niepokojącego błysku wyzierało z błękitnych źrenic? Przecież nie chodziło o samo pochodzenie. Byle Thallonita by mnie tak nie przyciągał, nie jestem z tych, których wzrusza widok rodaków w więzieniu. Kim jest bezimienny? Co ma wspólnego z Prorokiem Cienia? Dlaczego patrzy na mnie takim wzrokiem, jeśli mnie nawet nie widzi? – Widzę cię, Karhalu – odezwał się głos tuż za nim. Władca obrócił się gwałtownie. Naprzeciwko stał bezimienny. Lecz jakże inaczej teraz wyglądał! Jego oczy widziały – to nie ulegało wątpliwości. Nie był już obdartym obłąkańcem; stał pewnie i z uśmiechem obserwował przerażenie Karhala. On wie, o czym myślę, uświadomił sobie władca. – Kim jesteś? – zapytał, po raz pierwszy nie kryjąc strachu. Bezimienny uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nazywam się Jorme – odrzekł. – I wybrałem ciebie, mój chłopcze. – Dlaczego tak mnie nazwałeś?! – Uspokój się… – Jak mam się uspokoić, skoro wzbudzasz we mnie… – Najwyższy niepokój. Ale to się wkrótce zmieni, Karhalu. Władca spojrzał na niego nieprzytomnie. Drżał. Każde słowo Jorme wzbudzało w nim przeraźliwy strach. Podejrzenia były gorsze od słów, a domysły gorsze od podejrzeń. Wszystko wokół krzyczało o niebezpieczeństwie, a Karhal po raz pierwszy nie mógł ani się obronić, ani uciec. Spojrzenie dziwnie znajomych, błękitnych oczu zniewalało go całkowicie. Ledwie szeptał, drżąc ze strachu. Kształty i kolory zaczynały się zacierać. – Błagam cię… – Nie błagaj mnie, władco Athernu i Thallonu – odrzekł Jorme. – Nie przystoi. Od tej pory nie masz się już czego bać. Wybrałem ciebie. Karhal upadł na kolana.
Tyś jest Jorme, a ja ciebie wybrałem. Od tej chwili nie potrzebujesz mnie więcej. Znalazłeś ucznia. Poznałeś swą misję. Wyzwoliłeś się z niewoli Woronga. Jam jest Jorme, a to Karhal, którego wybrałem. Opuścisz mnie teraz? Opuszczę, lecz zawsze pozostanę w tobie. Nigdy nie będziesz już sam. Ty sam być może zginiesz, lecz jeśli przekażesz swemu uczniowi całą swoją wiedzę, nie musisz się o niego obawiać. Jemu nic nie grozi. Długo czekaliśmy, panie. W obliczu naszej misji czas nie ma znaczenia. Przekonasz się o tym, jeśli uda ci się dotrzeć do Ziemi Proroków i zniszczyć Proroka Światła. Nie jestem dość silny. Jesteś. Uśmiecham się szeroko. U mych stóp klęczy bohater – ślepy, posłuszny, choć wciąż ze łzami na policzkach. Wiem już. Wszystko pamiętam. Nareszcie wszystko sobie przypomniałem. Już niedługo nastanie wieczna noc. Nikt mi już nie przeszkodzi. Zdążyłem w porę, nim ten uszaty staruch zdążył dotrzeć do władcy z nowymi wieściami. Zapewne nie zachwyciłyby one Karhala; już i tak zbyt wiele przerażających podejrzeń pojawiło się w jego głowie. Dobrze, że teraz mam już nad nimi władzę. Nie chciałbym być zmuszony przekonywać go do naszej misji. To mogłoby mu zaszkodzić. Tacy jak ja nie słyną z delikatności. Słyszę kroki, lecz Harawaszcz nie może mi już zaszkodzić. Zapewne pluje sobie w brodę. W końcu to on przypomniał mi moje imię. Sam sobie jest winien. Mógł zachować więcej ostrożności. Czy ktoś taki nie powinien wiedzieć, że imię oznacza początek i koniec? Nie powinien wiedzieć, że to jedno słowo określa człowieka raz na zawsze? Skoro o tym wiedział i miał wobec mnie podejrzenia, mógł najpierw pójść z tym do Karhala. Jedna decyzja często ma wpływ na los świata. Harawaszcz zrobił swoje i przywrócił mi pamięć. Teraz jest już za późno, czas zaczął znów pędzić naprzód. Niech przychodzi, niech się dobija do drzwi, niech nawet wejdzie – cóż może mi zrobić? Jestem pewien, że zrozumiał już moje powiązania z Dziewiątym Prorokiem i „mrocznym nasieniem zła”. A jeśli tak – nie będzie na tyle głupi, by próbować mi przeszkodzić. Strach spęta go tak, jak przeznaczenie spętało władcę Thallonu i Athernu. A jednak! Jednak jest zupełnie głupi! A może szalony? Chce wejść! Uderza pięściami w drzwi. Uśmiecham się. Niech wchodzi. I tak nic nie zdziała. – Otwarte – mówię głośno, a w mym głosie brzmi triumf, od tak dawna wyczekiwany. Chwilę się zastanawia, lecz jednak wchodzi. W jego oczach widzę strach. – Jesteś mrocznym nasieniem – mówi od progu, a jego oczy miotają iskry bezsilnej nienawiści. – Jesteś następcą Dziewiątego Proroka. – Byłem nim – śmieję się. – Lecz teraz, jak widzisz… – wskazałem dłonią klęczącego Karhala. – Teraz on jest jego następcą. Moim następcą. – Znalazłem w kronikach twą historię – dyszy Harawaszcz. – Byłeś księciem Thallonu, przodkiem Karhala. Dlatego ci uległ. To się zdarzyło niemal trzy wieki temu, dałeś się pochwycić Prorokowi Cienia. Ale nadworny kapłan i czarodziej zorientował się, co się dzieje. – Worong – mówię. – To był Worong. – Oskarżał ciebie i sam został oskarżony o zdradę. – Nie wolno bezkarnie oskarżać księcia – uśmiecham się. – Wygnano go. – A on cię porwał i opowiedział o wszystkim królowi Athernu. – Który mnie uwięził. Nie mógł mnie zabić, bo mrocznego nasienia nie da się zniszczyć. Do czasu przemiany w Proroka jest nieśmiertelne. – Więc dlatego – wzdycha Harawaszcz. – Dlatego – kiwam głową. – Masz jeszcze jakieś pytania? Spogląda na mnie, lecz nie może wytrzymać mego spojrzenia. Patrzy na Karhala i spuszcza wzrok. Wie, że już za późno. Wygrałem. Nikt nie powstrzyma mnie już przed wykonaniem dawno przerwanej misji. Uśmiecham się jeszcze szerzej i podchodzę do okna. U mych stóp czołga się władca dwóch królestw i wielki bohater tego świata. Co mnie jednak obchodzą bohaterowie? Jestem teraz ponad nimi. Mogę władać światem i wkrótce będę nim władał. Nikt nie stoi już na mej drodze. Nawet jeśli zginę, przybliżę świat do wiecznej ciemności, która powinna go ogarnąć już dawno. Patrzę przez okno i widzę księżyc. Noc nadeszła nagle, niespodziewanie i bezgłośnie pożerając słońce. Lata bez światła sprawiły, że zapomniałem o nim i przestałem czuć do niego nienawiść. Lecz teraz, gdy jestem jednym z Proroków, mogę na wieki zaszyć się w mroku. To mój uczeń potrzebuje światła. Potrzebuje go, by rozpalić w sobie nienawiść i sięgnąć kiedyś po władzę, która w tej chwili leży w moich rękach. Ten dzień nastąpi – jutro lub za setki lat. Czas nie ma znaczenia dla tych, którzy go stworzyli. – Zatem zacznij wypełniać swoją misję – odzywa się Harawaszcz. – Nie musisz się ociągać. Śmiało. Pokaż, co potrafisz, skoro niczego się już nie obawiasz. Spoglądam na niego. Znam jego myśli – nie może znieść oczekiwania, napięcia. Nie może znieść tego, że jestem nieprzewidywalny. Potężny. Wielki. Nie może znieść przegranej. I ponad wszystko – nie może znieść uśmiechu na mojej twarzy. Uśmiechu, który mówi wszystko. – Wstań, Karhalu – mówię do mego ucznia. – Nadeszła noc. A jego oczy zapalają się jasnym, oślepiającym płomieniem. |