powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXIV)
marzec 2007

Kopanie własnego grobu
Dlaczego Konrad Wągrowski rzuca pismami o ścianę i tęskni za Waldemarem Pawlakiem? Czy Dobry woli czytać w pismach filmowych o Kaczyńskich czy Hakielu? I dlaczego patrząc na obecny stan polskich pism filmowych widać świetlaną przyszłość? Zapraszamy do kolejnej dyskusji Dobrego i Wągrowskiego – tym razem poświęconej prasie filmowej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: Chciałbym Cię dziś namówić na dyskusję nieco ryzykowną – pogadajmy o rodzimych czasopismach filmowych. Okazja nadarza się po temu nad wyraz dobra (choć „dobra” to może nie najlepsze słowo) – właśnie padła „Cinema”, z którą od dłuższego czasu w jakimś tam stopniu obaj współpracowaliśmy, chodzą też głosy o zbliżającym się upadku „Filmu”, czy też jego ciężkiej sytuacji. Wiadomo z oficjalnych danych, że „Film” osiąga sprzedaż rzędu 20-25 tysięcy, podczas gdy jeszcze dwa-trzy lata temu 50 tysięcy uważano za słaby wynik. Chodziły plotki, że ma być ratowany insertami, ale to już brzmi dość rozpaczliwie jak dla najgłośniejszego czasopisma filmowego w Polsce. Dlaczego tak się dzieje? Jakie są te pisma, czego w nich brakuje, jakie powinny być? Nawiązując do tego ryzyka, zadam Ci od razu konkretne pytanie – jedziemy po nazwiskach czy rzucamy aluzje?
Piotr Dobry: Jeszcze rok temu bez zastanowienia odparłbym, że nazwiskami, ale dziś nie jestem już tego taki pewien. Zbyt wiele razy przejechałem się na wrodzonej skłonności do walenia prosto z mostu, do nazywania rzeczy po imieniu. Zresztą sam wiesz jaki bywam impulsywny. OK, zróbmy tak – aluzje i półsłówka to nie metody na poważną dyskusję, więc pojedźmy po nazwiskach, tylko z pewną dozą ostrożności. Żebym później nie żałował rzucenia paru słów za dużo.
KW: OK, na koniec przeczytamy naszą dyskusję i powycinamy co bardziej bezpośrednie sformułowania wobec ludzi, którzy mogliby nas przeczytać i których nie chcemy do siebie zrazić. Siedząc w jakimś tam stopniu w branży nie da się nie mówić o znajomych.
PD: Akurat o znajomych się nie obawiam.
KW: No tak – bardziej chodzi o potencjalnych przyszłych pracodawców… Bo jeśli jak ten klient z „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” obrazimy wszystkie sklepy, będziemy musieli jeździć do innej dzielnicy – czyli pewnie pozostać w Internecie. Oczywiście istnieje możliwość, że owi krytykowani przeczytają naszą dyskusją, zakrzykną „Ależ tak! Oni mają rację!” i, żywiąc do nas dozgonną wdzięczność, będą zmieniać swe pisma na lepsze…
A temat jest ryzykowny, bo źle się dzieje i pewnie zaczyna się szukanie winnych. Mogę więc sobie wyobrazić 3 wersje reakcji na nasz tekst. Optymistyczna – wzbudzimy dyskusję. Średnio pesymistyczna – wszyscy się na nas poobrażają. Pesymistyczna – nikt nas nie przeczyta. :-)
PD: A przechodząc do sedna. Dlaczego tak się dzieje, że magazyny filmowe upadają bądź przędą coraz cieniej? Główny powód jest ten sam co przy spadkach sprzedaży jakichkolwiek innych czasopism tematycznych – Internet. Czyli: po co płacić za coś, co mam za darmo, w dodatku najczęściej w bogatszej wersji. Nie licząc dzienników i tygodników opinii, trudno dziś sprzedać cokolwiek bez insertu. Prasę codzienną też zresztą łatwiej – „Wyborcza” dołączała już filmy, płyty, książki, „Dziennik” swój byt na rynku zaczął od kuszenia przewodnikami po stolicach europejskich, czy jakimiś mapami, dokładnie już nie pamiętam. Pamiętam za to, że na przykład „Wprost” kupowałem tylko i wyłącznie dla Kałużyńskiego, a teraz – i tu dochodzimy do kolejnej przyczyny zmierzchu prasy – żadne nazwisko nie jest w stanie nakłonić mnie do kupna gazety. I to nie jest tak, że ja jestem szczególnie wybredny, tylko tak, że nikt z masy piszącej w tym kraju o kinie szczególnie się nie wyróżnia. Bo jednostki wyróżniające się tkwią sobie w niszy, w drugim obiegu, czyli w małych pisemkach, zinach bądź Internecie właśnie. Więc nie czekając aż sytuacja się odwróci i to Internet będzie tym pierwszym obiegiem (a prędzej czy później to na pewno nastąpi), już teraz stawiam na sieć. „Film” oczywiście kupuję, ale tylko z tej racji, że nie mam laptopa, a w pociągu poczytać sobie lubię. I samo to, że sięgam po ten miesięcznik jedynie dla zabicia czasu, nigdy dla refleksji (pożądanej) czy poszerzenia wiedzy – mówi tu już wiele.
KW: Proponuję dla porządku podzielić naszą dyskusję i najpierw porozmawiać o czasopismach stricte filmowych, a potem o filmie w tygodnikach i dziennikach. Zacznijmy od filmowych – „Filmu”, „Kina”, „Premier” i myślę, że parę słów należy się śp. „Cinemie”, z którą przez dwa chyba lata obaj współpracowaliśmy.
PD: W marcu minęłyby trzy lata.
KW: Zacznijmy od „Filmu”. Piszesz, że przegrywa z Internetem i oczywiście masz rację. Piszesz, że od śmierci Kałużyńskiego nie ma już takich nazwisk, które by przyciągały do gazety. OK, choć ja nadal mam kilka osób, których zdania na temat filmów jestem ciekaw – jakkolwiek większość z nich oznajmia je w naszych tetrykach. :) Ale dochodzi do tego jeszcze trzecia rzecz – ewidentne pogorszenie jakości. Ostatnio szukałem do jakiegoś tekstu materiałów o Darrenie Aronofskym i sięgnąłem po stary numer „Filmu” sprzed lat siedmiu. To było zupełnie inne pismo! Po pierwsze o 50% grubsze. Po drugie z solidnymi, wnikliwymi recenzjami. Po trzecie z przekrojowymi materiałami. Po czwarte – bez tej całej idiotycznej papki na wzór „Gali” (którą oczywiście rozwinęła przede wszystkim redaktor Różycka). Pismo było brzydko składane, ale było co poczytać. A teraz? Przedruki z zagranicy i mini recenzje? Co można napisać o filmie na 1500 znakach???
PD: No wiesz, jako esensyjni tetrycy i kilkuletni współpracownicy „Cinemy” powinniśmy wiedzieć najlepiej co można. A trochę można – w przypadku kina stricte rozrywkowego jest to najczęściej wystarczająca ilość znaków. W przypadku komedii romantycznych czy azjatyckich horrorów (tych, co mieliśmy na ekranach – nie bij!) to czasem nawet za dużo.
KW: Ba, jeśli ktoś o azjatyckim horrorze potrafi napisać jedynie na 1500 znaków, to już jego duży problem… Ale zostawmy to na następną dyskusję.
PD: Ty wszystko chcesz zostawiać na następną dyskusję :). Ja nie mówię, że Ty byś nie napisał, ale przeciętny recenzent, który z kina azjatyckiego zna tylko to, co mamy w kinach, nie napisze Bóg wie czego na temat sequeli „Ringu” czy „Klątwy”. Inna sprawa, że w „Filmie” (i nie tylko w nim), zamiast kondensacji wartych uwag i przemyśleń, większość krytyków po prostu leje wodę.
KW: Co gorsza, dostosowują się do tego uznane nazwiska. Siedem lat temu pisywał już w „Filmie” Bartosz Żurawiecki i tworzył ciekawe i oryginalne analizy. Obecnie pisze głównie w oparciu o ideologiczne przesłanki i w kółko tworzy felietony o tym, jak bardzo mu się nie podobają Kaczyńscy. Kaczyńscy wielu się nie podobają, ale to jeszcze nie znaczy, że chcą o nich czytać w czasopiśmie filmowym.
PD: To zależy, bo na przykład Ziemkiewicz w „Cinemie” też czynił częste aluzje do polityki, ale czytało się go lepiej niż panią z RMF FM, która zagościła w dwóch ostatnich numerach na jego miejscu i w obydwu felietonach zamieściła „przemyślenia” dotyczące Kasi Cichopek i Marcina Hakiela. A wyżywanie się na tej parze interesuje mnie jeszcze mniej niż jechanie po naczelnych bliźniakach IV RP.
Fakt faktem, że dzisiejszy „Film” pochwalić można właściwie tylko za świetną szatę graficzną. Różycka ciągnęła, tak jak mówisz, w stronę „Gali” czy „Cosmopolitan”, Prokop w stronę „Machiny”. W obu przypadkach w grę weszło kumoterstwo – od momentu, gdy nastał Prokop, „Film” kładzie duży nacisk na muzykę – i to przeważnie alternatywną (czy komercyjne pismo filmowe to odpowiednie miejsce na recenzje płyt Joanny Newsom, Yo La Tengo?), choć Tomasz Plata pisał też o Kasi Stankiewicz czy Gwen Stefani. Za to recenzji soundtracków jakoś nie pamiętam.
Tylko z drugiej strony – czy jakbyś otworzył lub został naczelnym jakiegoś magazynu filmowego – nie zaprosiłbyś mnie do współpracy? W tym, że w pierwszej kolejności myśli się o znajomych, nie ma na dobrą sprawę nic dziwnego. Tyle że trzeba jeszcze ważyć proporcje.
KW: Oczywiście, że bym Cię zaprosił (wszelkie propozycje zostania naczelnym „Filmu” proszę składać na adres konrad@redakcja.esensja.pl – przyjmę chętnie, na pewno nie będzie gorzej). Ale nie przeniósłbym tam po prostu redakcji „Esensji”. Zaprosiłbym też np. Bartosza Żurawieckiego, Piotra Mańkowskiego, Łukasza Maciejewskiego, Wojtka Orlińskiego (gdyby nie był związany cyrografem z Agorą) i – uważaj – Pawła T. Felisa. Bo w jakiejś działce publicystyka każdego z nich do mnie przemawia i wiem, że nie należą do zwykłych wyrobników, ale w pewnym zakresie są pasjonatami – a to cenię najbardziej. Po czym oczywiście dam Tobie do zrecenzowania Bergmana, Żurawieckiemu Spike’a Lee, a Felisowi najnowszego „Spidermana”. Żartuję oczywiście (to informacja dla czytelników, bo ty wiesz, że żartuję). Ale sądzę, że to jest właśnie kolejny bardzo istotny punkt – w pismach nikt nie myśli o tym, kto powinien pisać daną recenzję. Bo to chyba oczywiste, że nie każdy się nadaje do danego profilu – chętnie przeczytam co Paweł Felis ma do powiedzenia o nowym Woodym Allenie, ale niespecjalnie mnie obchodzi co sądzi o „Elektrze”, bo wiem, że on się na tym temacie akurat nie zna.
Dlaczego to takie ważne? Bo jeśli ktoś się zastanawia czy pójść na ekranizację komiksu, to oczekuje zdania osoby, która się na takim kinie zna i odróżni poziom „Batmana: Początku” od poziomu nieszczęsnej „Elektry”. A jeśli ktoś chce iść na kolejny skandynawski dramat psychologiczny, to pewnie bardziej go zainteresuje opinia jakiegoś bergmanisty niż miłośnika „Gwiezdnych wojen”. Recenzje anime zlecałbym Michałowi R. Wiśniewskiemu (oczywiście licząc na to, że napisze je w czasie krótszym niż rok – Michio zrozumie aluzję, jak sądzę), bo on wie, co może zainteresować miłośników gatunku. Tymczasem efekty mamy takie, że o „V for Vendetta” piszą w „Filmie” dwie panie, z których jedna mówi, że steampunk to przeciwieństwo cyberpunku, a druga pisze o masce klauna na twarzy „V”…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: Wszystko racja, ale spójrz na to też z takiej strony, że do kin trafia jedno-dwa anime rocznie, więc Michał R. Wiśniewski raczej nie zarobiłby odpowiednio dużo, gdyby jego praca polegała wyłącznie na recenzowaniu anime. Zaś pomiędzy skandynawskim dramatem psychologicznym a „Elektrą” jest jednak tak duży rozstrzał, że na przykład o takiej „Tajemnicy Brokeback Mountain” – filmie ambitnym, ale nastawionym jednak na dość szerokiego odbiorcę – mógłby interesująco się wypowiedzieć zarówno Żurawiecki, jak i Piotrek Mańkowski – w ogóle każdy inteligentny krytyk z własnymi poglądami.
A wracając do Żurawieckiego i jemu podobnych – może cały sęk w tym, że krytycy filmowi po wielu latach pisania po prostu się wypalają i zaczynają odbębniać recenzje jak od sztancy? Sam ostatnio stwierdziłeś, że recenzje są dla młodych i nie chce Ci się już pisać ich tak często jak kiedyś, a przecież piszesz relatywnie niedługo. No i jeszcze jedna kwestia – czy możemy mieć pretensje do krytyków, że nie tworzą rozbudowanych analiz, skoro dostają od naczelnego czy sekretarza redakcji tak mało miejsca na teksty? To niestety nie „Esensja”, której naczelny w swej dobroduszności nie wyznacza żadnych limitów.
KW: Ależ oczywiście, że zaczyna się odbębnianie – zwłaszcza, że każdy z nich pisze owe recenzje jednocześnie dla kilku magazynów (był czas, że recenzje Pawła Felisa można było znaleźć nawet w otwartej konserwie). Do tego dochodzi fakt, że na tych mitycznych 1500 znakach (czasami łaskawie wydłużonych do 2500) redaktor życzy sobie dodatkowo streszczenia filmu, które zajmie połowę tekstu. W ten sposób otrzymujemy sztampowe wypracowanie, jedno nie różniące się od drugiego. A ja, kurde, chcę więcej! Chcę, żeby recenzent popisał się swoją wiedzą, zwrócił mi uwagę na takie aspekty filmu, których sam nie dostrzegłem! Gdybym z recenzji w magazynach filmowych potrzebował jedynie informacji warto/nie warto, to można umieszczać same gwiazdki i zaoszczędzić kupę stron.
PD: Tak, ale nie wolno nam pominąć jeszcze jednej istotnej kwestii – nie CO, ale JAK kto pisze. Bo niekiedy ktoś ma sporo do powiedzenia, ale ubiera to w tak kiepską formę, że mam problem z przebrnięciem przez trzy pierwsze akapity, a z drugiej strony – czytam recenzję w pełni świadomy, że autor leje mi tu wodę niemiłosiernie, ale jest to lanie tak dowcipne i błyskotliwe, że i tak wolę jego tekst od tego bogatego treściowo, lecz z trudem wymęczonego.
KW: W takim razie widzimy tu jednak, że pisma papierowe nie mają szans z Internetem, w którym nie trzeba się ograniczać z wielkością tekstu. Cofam w takim razie moje zgłoszenie na naczelnego „Filmu”, wolę zostać w „Esensji”. Za 5 lat recenzenci „Filmu” będą się do nas dobijać, nieprawdaż?
PD: Jako że wciąż mam w sobie, nie wiedzieć czemu, spore zasoby optymizmu – prawdaż.
KW: Rozpisaliśmy się o recenzjach, ale przecież to tylko część „Filmu”.
PD: Ale część najistotniejsza. Sorry, ale nie interesują mnie zbytnio przedruki czy profile gwiazd autorstwa pani Ciapary, skoro więcej informacji mogę znaleźć w niewyczerpanym źródle, z którego czerpią już chyba wszyscy piszący w Polsce o filmie – czy w „Filmie”, czy w „Gazecie Studenckiej”, czy w gazetkach lokalnych – czyli Internet Movie DataBase. Choć gwoli sprawiedliwości – zdarzają się w „Filmie” artykuły ciekawe – głównie autorstwa stosunkowo nowego w branży Jarka Szubrychta (publikuje też w „Przekroju”), który może się pochwalić lekkim, dowcipnym stylem.
KW: Pomimo pewnego chaosu w naszej dyskusji zaczynam mieć wrażenie, że do czegoś dochodzimy i postaram się to podsumować. Czasopisma filmowe tracą czytelników, niektóre upadają (już w trakcie naszej dyskusji doszła nas informacja o kolejnym śmiertelnym zejściu). Nie mają szans na rywalizowanie z Internetem pod względem szybkości reakcji i miejsca na teksty i to się nie ma szansy zmienić. Oznacza to, że na polu newsów już przegrały, nie mogą też konkurować w kwestii recenzji. Czym więc mogą próbować konkurować? Poziomem tekstów, bo nadal pisanie na papierze wydaje się być bardziej prestiżowe i przyciąga lepszych autorów. Dowcip polega na tym, że redaktorzy zupełnie ten aspekt olewają! Po pierwsze – żaden z nich nie troszczy się o to, kto napisze dany tekst, wychodzą z założenia, że każdy może pisać o wszystkim. A choć zgadzam się z Tobą, że są filmy, o których pisać może wiele osób, to jednak więcej jest filmów, co do których wskazani są specjaliści – od kina azjatyckiego, od kina dziecięcego, od horroru, od thrillera, od Bergmana. To raz. Po drugie – spadek czytelnictwa spowodowany wymienionymi przyczynami skutkuje cięciami kosztów. Objawia się to z jednej strony zmniejszeniem objętości – to czego nie udało się powiedzieć na 2500 znakach teraz trzeba zrobić na 1500, z drugiej strony przedrukami bzdurnych materiałów z zagranicznych wydań, czyli rzeczy, które na różne sposoby można wyszukać w Internecie. W ten sposób „Film”, bo o nim tu jednak przede wszystkim mówimy, nie mogąc rywalizować z Internetem w szybkości reakcji, przy okazji upodabnia się treściowo. No to jaki, do diaska, jest teraz sens sięgania po „Film”? Jakie ma on szanse na przeżycie? Rzekłbym, że redaktorzy tego magazynu sami kopią sobie grób. Albo lepiej – parafrazując Lenina – sprzedają sznur, na którym sami zostaną powieszeni…
PD: Wspominasz nawiasem o zgonie „Premier”, natomiast musimy też powiedzieć o kolejnym zdarzeniu, które miało miejsce już po tym, jak zaczęliśmy naszą dysputę. Mowa o sprzedaży „Filmu” spółce Media Point Group, wydawcy „Machiny”. A co za tym idzie, pojawiły się pogłoski ze strony samych nabywców dotyczące wykorzystania potencjału zgromadzonych w jednym wydawnictwie dziennikarzy muzycznych i filmowych. Zapowiada się zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie multimedialne, gdzie w grę ma wejść przede wszystkim zużytkowanie możliwości, jakie daje Internet. Póki co wiadomo tylko o zarysie tej akcji – a czy przyniesie ona skutki, czy nie, to się okaże. Niemniej, mimo iż dogorywanie „Filmu” i „Machiny” w obecnych formułach jest faktem, trzeba przyznać, że oba pisma mają spory potencjał autorski. Ktoś, kto będzie w stanie wykorzystać go z głową, może faktycznie dobrze na tym wyjść.
KW: No tak, ale sam piszesz o „zużytkowaniu możliwości, jakie daje Internet”. Czyli być może przyznają nam w pewien sposób rację – czasopismo filmowe w dotychczasowej formie nie ma szans na przetrwanie i trzeba je sprząc z siecią. W jakiś sposób działa tak najlepsze filmowe czasopismo na świecie, czyli „Empire” – jego strona internetowa jest bardzo rozbudowana i prezentuje ciekawe, nieraz interaktywne materiały, nieobecne w wersji papierowej, oczywiście recenzje i newsy, czyli „gorący towar”, najpierw pojawiają się w sieci. Pytanie tylko czy w tej nowej wizji „Filmu” jest szansa na rozbudowane materiały, czy nie ograniczy się do kolorowych błyskotek.
Póki co jednak sytuacja staje się dla człowieka spragnionego dobrej filmowej publicystyki dramatyczna. Bo nie znajdzie jej z wymienionych powodów w czasopismach filmowych (za wyjątkiem „Kina”, ale o tym później), a nie znajdzie jej też w Internecie, bo po prostu dla autorów internetowych nie ma pieniędzy na teksty, a kto napisze kilkunastostronicowy esej za darmo? (no dobra, kiedyś robił to Michał Chaciński – patrz stary tekst o „2001: Odysei kosmicznej”). Dopóki nie pojawią się honoraria w Internecie, czyli dopóki pieniądze od reklamodawców się tu nie przeniosą (bo skąd indziej tu pieniądze?), taka sytuacja będzie trwać. Ja więc spokojnie patrzę teraz na powolną agonię „Filmu” i czekam aż jego upadek (o ile nie nastąpi jakaś rewolucja – każdy „Film” z dodatkowym pakietem „Bondów” pewnie by się sprzedał, tylko nikt by go nie czytał) otworzy oczy reklamodawcom, którędy mają trafiać do czytelników (tak jest, to jest pewnego rodzaju apel).
PD: Tak, trzeba apelować, zanim inni nas ubiegną. Mówiłem przed chwilą o potencjale autorów „Filmu”, co nie znaczy, że potencjał drzemiący w autorach „Esensji” nie jest jeszcze większy. Bo jest.
KW: Jeśli zaś chodzi o „Kino”, to ono na razie przetrwa, bo w ¾ chyba jest finansowane z pieniędzy państwowych (oczywiście miecz cięć budżetowych zawsze będzie nad nim wisiał). I bardzo dobrze. Bo mimo tego, że z przekonań gospodarczych jestem liberałem i wolnorynkowcem, uważam, że na niszową kulturę trzeba łożyć, bo bez tego się nie utrzyma. Ale to powoduje, że „Kino” zupełnie nie musi liczyć się z odbiorem czytelniczym, publikuje czasem analizy nietrafione, prezentuje często niedzisiejsze spojrzenie na kino (a przez to nie jest w stanie wykryć i zrozumieć nowych trendów). Ba! Czytając „Kino”, ja sam się czuję młody – zwłaszcza po ostatniej lekturze felietonu pełnego zniesmaczenia wobec „Clerksów 2”. Rany, mam już swoje lata, ale mówienie o ważnych życiowych kwestiach przy pomocy „erotyki międzygatunkowej” raczej mnie zatrzyma przy ekranie niż odpędzi.
PD: „Kino” od dawien dawna jawi mi się jako strasznie hermetyczny twór, tworzony przez 60-latków dla 60-latków. Stosunek mam więc taki, że szanuję, ale osobiście podziękuję. Nie da się ukryć, że większość autorów „Kina” nie czuje dzisiejszego kina, ale to też nie powód, by się nad nimi pastwić. Niech sobie piszą, reaguję na to tumiwisizmem.
KW: No to może parę słów o śp. „Cinemie”…
PD: Przyznam Ci się uczciwie, że „Cinemę” czytałem od deski do deski, gdy miałem 16 lat. Później sporadycznie, a przez ostatnie dwa lata – czasami tylko teksty znajomych. Niemniej uważam, że było to świetne medium, by wprowadzić młodego kinomana w świat filmu – żadnego odpowiednika nigdy na rynku nie było, nie ma i pewnie już nie będzie. Ale też nie ma co się temu dziwić – gdy miałem 16 lat Internet w Polsce dopiero kiełkował. Dziś ludzie w tym i młodszym wieku obstawiają Filmweb, Stopklatkę, Film.onet. Starszym pozostają zagraniczne serwisy. I oczywiście „Esensja” :).
KW: Oczywiście, z „Cinemą” wiąże nas pewien sentyment. Poza tym lubimy Bartka Fukieta i wiemy, że kto jak kto, ale on ten tekst przeczyta (pozdrowienia!), złego słowa o „Cinemie” powiedzieć więc nie możemy. :)
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: No właśnie – lubimy Bartka Fukieta i przy okazji chcę powiedzieć (wierzcie bądź nie, ale Bartek naprawdę nie sponsoruje tej dyskusji), że spośród znanych mi naczelnych (pism drukowanych – nie obruszaj się) był jedynym, który rozumiał ideę logicznego rozdzielania recenzji w tym sensie, o którym mówiliśmy wyżej. Czyli że dostawałem inny przydział filmów niż, dajmy na to, Jerzy Płażewski, co i mnie, i chyba panu Płażewskiemu było na rękę. Rzecz jasna, w kilku kwestiach się z Bartkiem nie zgadzałem – na przykład co do sensowności zamieszczania omówień – ale generalnie to dobry naczelny był.
KW: Oczywiście „Cinema” miała swoje bardzo złe okresy – na początku, gdy była filmowym tabloidem (wtedy oczywiście Bartek nie był jeszcze naczelnym), i okresy lepsze (gdy my w niej pisaliśmy, rzecz jasna – kurde, przecież nikomu nie obiecywaliśmy, że będziemy w naszych tekstach skromni). „Cinema” była właśnie takim pismem dla nastolatków – wprowadzającym ich w świat filmu. Pokazującym, że nie lekceważymy „Piły”, kochamy „Władcę Pierścieni”, ale sygnalizujemy, że film to coś więcej – jeśli kogoś to porwało i kazało mu się zagłębiać, szukać, to oczywisty sukces pisma. Oczywiście bywało różnie, „Cinema” nie miała wielkich funduszy, na dobre pomysły brakowało przynajmniej 50 stron więcej, sam wyłapywałem w niej głupie błędy (w swoich tekstach też). Dla mnie jednak wielką frajdą było, że mogłem tu pisać o swoich filmowych pasjach. Ale też uczciwie przyznam, że jako czytelnik szukałem i szukam czegoś szerszego, głębszego niż śp. „Cinema”. Cóż, nie mam już 16 lat…
PD: Ale patrząc na dzisiejszy rozwój biotechnologii, wszystko jeszcze przed Tobą.
KW: No nie, mózgu nie dam sobie zmniejszyć. To bolesny zabieg.
PD: Ale wigor 16-latka przy wyciąganiu notek tetrycznych od co poniektórych by Ci się przydał.
KW: Żebyś wiedział jakie ja metody stosuję… Właśnie kupiłem Michałowi w Stanach parę fajnych samurajskich filmów i grożę, że za każdy dzień bez uzupełnionych notek, jedna płyta będzie skazywana na roztrzaskanie…
Ale wracając do meritum – co sądzisz o działach filmowych w dziennikach? Bo chyba kobiecą prasę i różne CKM-y sobie darujemy?
PD: Nawet musimy – z tego względu, że poważnych recenzji tam po prostu nie ma, a jeśli są już jakiekolwiek, to tak na 150 znaków max. (a Ty narzekasz na ograniczenia do 1500…).
KW: Oczywiście, ograniczmy się do „Gazety Wyborczej” i „Dziennika”. Bo ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony bywają jedynym miejscem, w którym pojawiają się dłuższe, przekrojowe teksty.
PD: No nie – w tygodnikach i miesięcznikach też się pojawiają.
KW: Z drugiej strony teksty te są albo skierowane do „szerokiego” czytelnika (a to znaczy, że wszystko po łebkach – króluje w tym dział kulturalny „Dziennika”), lub wręcz odwrotnie – pokazanie swej kulturalnej elitarności, poprzez teksty powodujące ból zębów – a to już casus „Wyborczej”. Swoją drogą, był taki krótki okres, w którym powstało ciekawe czasopismo telewizyjne – mówię tu o piątkowym dodatku do „Gazety Wyborczej” – jakieś 2 lata temu było tam dużo fajnych przekrojowych materiałów o filmach niszowych, zjawiskach, aktorach i reżyserach – po czym zmieniono ten dodatek w bzdurną i głupawą reklamówkę telewizyjnych seriali. Na jego tle dużo lepiej wypada obecnie dziennikowa „Kultura” – ale i z nią było lepiej kiedyś niż obecnie (parę osób piszących ciekawie zmniejszyło zaangażowanie, parę osób nie mających nic do powiedzenia – zaangażowanie zwiększyło).
PD: Zgadzam się prawie ze wszystkim, za wyjątkiem tej „przekrojowości”, z którą nieco przesadzasz – sylwetki twórców Michał Chaciński opisywał ciekawie i z niespotykanym w GW humorem (pamiętam porównanie Donalda Sutherlanda do kangura z naciągniętą na twarz skórą człowieka), ale te teksty zajmowały raptem stronę i pod względem faktograficznym były niespecjalnie wyczerpujące. Nie mówiąc o też fajnym, ale z pewnością nie przekrojowym „Niszego sobie” na ¼ strony.
KW: Bywały jednak teksty na 2-3 strony, nie tylko autorstwa Michała, o pewnych zjawiskach telewizyjnych (to najczęściej Wojtek Orliński), kinie wampirycznym, czarnym kryminale – a z jakiegoś powodu komuś to przeszkadzało…
PD: Wojtek Orliński zresztą nadal pisuje prawie w każdym numerze o serialach, ale ma już do dyspozycji znacznie mniej miejsca. No, przyznam, że rzadko kiedy znajduję cokolwiek do przeczytania w „Telewizyjnej”, a niegdyś kupowałem piątkową „GW” właściwie tylko dla niej. Teraz już w ogóle nie kupuję – przeglądam „GT” i „Co jest grane” w pracy – na szczęście kurier codziennie dostarcza nam do redakcji zwój świeżych gazet.
A przechodząc do recenzji premier kinowych – nie wiem jak rzecz wygląda w dodatku kulturalnym „Dziennika”, bo nie czytuję, ale w „Co jest grane” najbardziej irytuje mnie przewidywalność recenzji Mossakowskiego i Felisa – niemal zawsze zanim otworzę gazetę, wiem dokładnie, ile gwiazdek dostanie dany film. Poza tym, jak gdzieś tam wcześniej napisałeś – Felis rzeczywiście zna się na kinie „gutkowym” i tego nie neguję. Natomiast zupełnie się nie zna na kinie popularnym, a tego mamy na ekranach więcej. Całe szczęście, że rzeczy amerykańskie częściej recenzuje nieco bardziej pobłażliwy dla tej „obrzydliwej komerchy” Mossakowski, ale i on wysiada na przykład przy filmowych komiksach. Problemu nie rozwiązuje świeży narybek w postaci Beaty Kęczkowskiej, która wypisuje oczywistości stylem wypracowań szkolnych. Jednym słowem kiepsko, tym bardziej że „CJG” jest bodaj najbardziej opiniotwórczą gazetą w kraju.
KW: Czytając recenzje Beaty Kęczkowskiej, doceniłem wreszcie Pawła Mossakowskiego – jego ładną polszczyznę, umiejętność argumentowania, filmowe obycie… I mówię to bez żadnej złośliwości. Oczywiście mogę znaleźć niemałą garść filmów, na które „Wyborcza” powinna wysłać np. Orlińskiego, bo on by zrozumiał podtekst, ale mimo wszystko recenzje pana Pawła przestały mnie już dawno irytować, wyróżniając się na plus na obecnym rynku recenzentów. Choć oczywiście z tą przewidywalnością masz 100% racji, nie można też od PMOSSa oczekiwać otwarcia na nowe nurty.
PD: Właśnie w tym sęk – „stara gwardia” pisze jak pisze, i OK – trzeba zaakceptować, że nagle nie zmienią wyrabianego przez lata spojrzenia na kino (bo do stylu Mossaka rzeczywiście nie można się przyczepić). Problem w tym, że werbowana do znaczących periodyków „młoda gwardia” to najczęściej, nie wiedzieć czemu, osoby pokroju Kęczkowskiej.
KW: Przechodzą mnie jednakże dreszcze, gdy pomyślę o tym, że np. następne zatrudnione osoby spowodowałyby, że spojrzałbym łagodniejszym okiem na Kęczkowską – piszącą obecnie rzeczywiście w stylu „późne gimnazjum” („ten film może się spodobać lub nie – widz musi sam się przekonać”, etc.). A nie wykluczam, że to niemożliwe – w końcu pamiętam jak kiedyś wyśmiewano się z chłopów Pawlaka, a obecnie, przy Lepperze, PSL jawi się prawie jako partia odpowiedzialnych mężów stanu…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: A mnie się wydaje, że nie jest tak, że nie ma młodych z ciekawym spojrzeniem na kino – po prostu włodarze odpowiedzialni za zatrudnianie nowych osób albo sami kompletnie nie znają się na kinie, albo to idzie po jakichś układzikach – co mogę tylko przypuszczać, ale nie chcę tego rozwijać, bo nie lubię roztrząsać czegoś, co do czego nie mam 100% pewności. Ale fakt jest faktem, że spośród krytyków działających tylko lub głównie w Internecie (czasem nawet na samych blogach!) mógłbym wymienić bez zająknięcia co najmniej kilka osób, które z korzyścią dla czytelnika (i dla siebie, oczywiście) mogłyby się pojawić w prasie w miejsce tych obecnych.
KW: Aż kusi mnie, aby zajawić, że w Internecie wcale nie jest jednak tak dobrze, jak by to wynikało z naszej dotychczasowej debaty – ale nie wiem czy – jak to zwykłem mówić – nie jest to temat na osobną dyskusję. :)
PD: Oczywiście, że nie jest. Mamy tyle ważnych tematów do omówienia, że marnotrawstwem byłoby poświęcać jedną z naszych przyszłych dyskusji na oddzielnie omówienie internetowych serwisów filmowych. A czy rzeczywiście wynika jak dotychczas, że w sieci jest dobrze? Zauważyłem już wyżej, że Filmweb czy Stopklatka to dobre miejsca dla czytelników do 16 roku życia. To oczywiście generalizacja – na Stopklatce od czasu do czasu pojawia się wart uwagi artykuł, wywiad czy felieton, na Filmwebie też od wielkiego dzwonu coś w miarę interesującego da się znaleźć, ale całościowo rzecz ujmując – są to serwisy dla małolatów – szczególnie nastawiony na wzmożoną interakcję z użytkownikiem Filmweb. I spoko, nie mam nic przeciw, ale brakuje mi w polskim necie miejsca, gdzie kinomani mogliby wymieniać się poglądami, spostrzeżeniami na nieco wyższym poziomie niż rozstrzyganie, czy Colin Farrell ma fajny tyłek. Dlatego z utęsknieniem czekam na esensyjne forum, pełen nadziei, że stanie się właśnie takim miejscem.
KW: Zdaje się, że między słowami powiedziałeś, że jeśli chciałbym dobrej, poważnej publicystki w Internecie, to sam muszę ją sobie napisać…
PD: Dokładnie tak. Oczywiście poza Tobą widzę więcej osób dysponowanych do tego, by wziąć się za rozwój poważnej publicystyki w necie, ale trudno też się dziwić, że nie chcą tego robić za friko. Poza filmowym zespołem „Esensji” oraz pasjonatami z Klubu Miłośników Filmu (Film.org.pl) niewielu krytyków jest zajawkowiczami do tego stopnia, by za darmo dzielić się swoimi spostrzeżeniami. I – jeszcze raz powtarzam – wcale się temu nie dziwię. Chęć do charytatywnego pisania przechodzi wraz z wiekiem, czasem zupełnie mija, gdy na przykład zakłada się rodzinę i bierze na siebie większą odpowiedzialność, czasem prowadzi – jak w moim przypadku – do ograniczenia działalności. Słowem – dopóki na pisaniu do magazynów sieciowych nie będzie można zarobić choć połowy tego, co w prasie drukowanej, dopóty w grze pozostanie garstka zapaleńców. Dodatkowo często sfrustrowanych tym, że nie bierze się ich na poważnie.
KW: Było w Internecie takie miejsce na poważne filmowe dyskusje – zwało się pl.hum.x-muza. Ale odkąd (jakieś 3 lata temu) ruch tam spadł to jednego postu na dwa miesiące, trudno je było traktować serio. A co do mitycznego forum „Esensji”, mam dobrą wiadomość – jak już powstanie (jeszcze w tym stuleciu), to sami będziemy mogli decydować jakie dyskusje tam zostawić, a jakie wywalić.
PD: Niewiarygodne! Wiesz, może nazwij to nowe zjawisko na przykład „moderacja” i opatentuj? :)
KW: Ha, ha, ha. Nie wpadłem na to – genialny pomysł. A na serio, to chodziło mi nie o to, że będziemy mogli decydować, tylko, że my będziemy decydować. Ty i ja. I takie będzie to forum, jakie sobie ukształtujemy.
powrót do indeksunastępna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.