powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXV)
kwiecień 2007

Porucznik Leary dowodzi
David Drake
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Kościół Ducha Odkupiciela stał na Wzgórzu Postępu. Podcienia portyku, osłaniającego przed słońcem podnóże wiodących doń schodów, okupowali studenci, deklamujący pod okiem swych profesorów retoryki. Gdy uczona ich mijała, jakaś dziewczyna po lewej zapiszczała: „… a Republika dłużej nie przetrwa!”, podczas gdy chłopak zagrzmiał chrapliwym basem: „…zaś Republika dłużej nie przetrwa!”
Adele zadumała się, czy ćwiczyli ten sam ustęp, czy zupełnie przypadkiem użyli takiej samej, popularnej frazy. Nie zaciekawiło jej to na tyle, by posłuchać dalszego ciągu; poza tym nie miała zbyt wiele czasu. Wspinała się szybko po szerokich stopniach. Choć wycięte w twardym piaskowcu, i tak zostały wyślizgane stopami tysięcy przechodniów.
Jak Pentakrest wyglądałby dla gościa z – powiedzmy – Rodalpa lub bardziej rolniczego świata, na przykład Kerrace? Czy wywołałby podziw, czy raczej skojarzenie z chaosem wywróconego do góry nogami mrowiska?
Dla wyrafinowanej i beznamiętnej, choć mimo wszystko tutejszej Adele Mundy Pentakrest był najwspanialszym widokiem, jaki kiedykolwiek miała okazję podziwiać. Wywoływał w niej niechętną dumę z bycia obywatelką Cinnabaru. Śmieszyła ją ta sentymentalna słabość.
Na szczyt Wzgórza Postępu prowadziły strome schody. W każdym pokoleniu pojawiał się jakiś polityk, który proponował zainstalowanie windy. Propozycja zawsze upadała pod ciosami argumentów o tradycji i obaw przed zbezczeszczeniem Pentakrestu. Najzamożniejszych dobrodziejów wnosili na górę ich klienci, a obywatele o bardziej umiarkowanych dochodach zawsze mogli wynająć lektykę i dwóch krzepkich kulisów.
Usta Adele wykrzywił cierpki uśmiech. Rodzina Mundych zdobywała głosy wyborców, wspinając się na szczyt o własnych siłach, dopóki pozwalało im na to zdrowie. Jej ojciec powiedziałby, iż z zasady wspierał lud i bez wątpienia tak czynił. W końcu jednak zasady stopniały w ogniu osobistej potęgi, tak w przypadku Luciusa Mundy, jak i Cordera Leary’ego. Ale to właśnie ludzie z otoczenia Luciusa – nie on sam, tego była pewna – przyjęli pieniądze od Sojuszu, by rozwijać ich plany.
Schody kończyły się tarasem na wysokości osiemdziesięciu stóp nad Doliną. Ulokowano tutaj kilka biur miejskich, cofając fasady budynków na tyle, by nie były widoczne z dołu. Skrywające resztę schodów sklepione przejście przecinało zygzakiem zbocze wzgórza, prowadząc do nawy głównej kościoła oraz skrzydeł zamykających główny dziedziniec z dwóch stron.
Mistrzyni Mundy wkroczyła do tunelu, nie zwracając uwagi na skupionych przy wejściu żebraków. Woźni kościelni – strażnicy – nie wpuszczali ich w głąb kompleksu, zatem czyhali na ofiary na parterze. Adele doskonale wiedziała, jak to jest być biednym, lecz i teraz nie była bogata, a współczucie dla biednych, okazywane ze względów politycznych przez część jej rodziny, umarło wraz z krewnymi podczas banicji.
Wymalowane na sklepieniu tunelu elektroluminescencyjne pasy wypełniały wnętrze chłodnym światłem. Ściany zdobiły mozaiki z kawałków szkła, przedstawiające zasiedlenie Cinnabaru podczas trzeciej fali ludzkiej ekspansji.
Pierwsi koloniści budowali z płyt zestalonej ziemi, wydobywanej przez ogromne machiny, przywiezione tu w brzuchach czterech gwiazdolotów. Zgodnie z wizją artysty przez lasy przedzierały się potężne traktory, zostawiając za sobą pola zieleniące się ludzkimi zbożami.
Lecz traktory i piece, w których powstawał budulec, zużyły się. Późniejsze budowle wznoszono z drewna, kamienia i betonu, ponieważ przemysł Cinnabaru nie był w stanie naprawić pochodzącego z Ziemi sprzętu. Zbiory zastąpiło bydło, ściągane na planetę dla mięsa i mleka.
Dzięki temu, że w chwili wybuchu Wojen Populacji kolonia nie trwała jeszcze nawet przez jedno pokolenie, nie została wciągnięta w walki jako ich uczestnik. Kompletne załamanie się transportu międzygwiezdnego skazało planetę na własne, skąpe zasoby naturalne, za to uniknęła ona deszczu sterowanych asteroidów, pustoszących bardziej rozwinięte światy, w tym samą Ziemię.
W dzisiejszych czasach wszechświat zamieszkiwało prawdopodobnie nie mniej ludzi niż na początku Wojen Populacji. Za to najbardziej zaludniona planeta miała obecnie zaledwie ułamek liczby mieszkańców, która zmusiła ongiś rząd Ziemi do wprowadzenia polityki przymusowego dogęszczania światów-córek, gdyż wysyłanie nadwyżek do dalej położonych kolonii byłoby zbyt drogie.
Zaludnienie nielicznych zdatnych do zamieszkania obszarów macierzystej planety było w tej chwili raczej umiarkowane. W pewnym sensie, stwierdziła z chłodnym uśmiechem Adele, polityka Ziemi przyniosła zamierzone rezultaty.
Ostatnie wizerunki w górnym krańcu tunelu ukazywały odrodzenie podróży kosmicznych na Cinnabarze. Po lewej startowała wieloczłonowa rakieta, napędzana płonącymi chemikaliami; po prawej gwiazdolot, wykorzystujący na nowo odkryte zasady, rozpościerał żagle, znikając z gwiezdnego uniwersum w mgiełce radiacji Casimira.
Mistrzyni z powrotem wynurzyła się na słoneczny blask. Kościół wznosił się przed nią w całej swej wypolerowanej chwale; gdyby się teraz odwróciła, zobaczyłaby Dolinę Pentakrestu jak na dłoni, rozpostartą aż po przerwę pomiędzy Wzgórzem Dobbins a Zamkiem. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się zachodnie przedmieścia Xenos.
Z Portu Trzy startował gwiazdolot. Był olbrzymi, lecz pomimo iż nosiła mundur FRC, Adele nawet nie usiłowała go rozpoznać.
Westchnęła i ruszyła marmurowym chodnikiem do łukowej bramy Biblioteki Tomasza Celsusa, zajmującej oba piętra zachodniego portyku kościoła. Przed frontem stał pomnik założyciela – przedstawiciela handlowego mówcy Ramsey’a, niekwestionowanego przywódcy Republiki sprzed dwóch stuleci – przekazującego zwój Ludowi, reprezentowanemu przez kobietę w luźnej szacie.
Celsus służył za narodowy księgozbiór i stanowił największą bibliotekę na Cinnabarze. Kiedy uczona miała dziewięć lat, mentor powiedział jej, że Celsus jest najbardziej zaawansowanym repozytorium wiedzy w ludzkim wszechświecie. Dziewczynka natychmiast wykorzystała zasoby biblioteki, by sprawdzić prawdziwość tego stwierdzenia, i dowiedziała się, że na starszych światach Sojuszu istnieje kilka kolekcji, które z łatwością zapędziłyby Celsusa w kozi róg.
Odprawiła mentora z furią, która wstrząsnęła jej rodzicami i przeraziła nauczyciela – zupełnie słusznie, gdyż w tym wieku mogła go zastrzelić, gdyby tylko usiłował usprawiedliwić swoje fałszywe oświadczenia. Okłamał ją z patriotyzmu; pomyłka nie miała prawa zaistnieć!
Woźny przy drzwiach z brązu powitał Adele ciepłym skinieniem głowy. Zdumiona, zamrugała oczami.
– Fandler, prawda? Miło zobaczyć, że wciąż tutaj jesteś.
Strażnik wyszedł z budki, by móc wykonać prawidłowy ukłon.
– Miło panią widzieć, mistrzyni Mundy. Wszyscy w Celsusie martwili się, że podczas ostatnich nieprzyjemności mogło spotkać panią coś złego.
– Nic godnego uwagi, Fandlerze – odparła.
W wartościach bezwzględnych mówiła prawdę – czy działalność człowieka jest naprawdę warta zauważenia? – jak również w porównaniu z tym, co przydarzyło się ludziom, których głowy zdobiły Skałę Mówcy.
Przecięła chłodne wnętrze rotundy; jej kroki wzbudzały echa. Naprawdę czuła się tak, jakby powróciła do domu.
W skrzydłach po obu stronach rotundy ciągnęły się biurka z panelami danych, oddzielone od siebie dźwiękoszczelną pianką, zapewniającą minimum prywatności. Znajdowało się tam 312 konsoli; przynajmniej tyle było podczas jej ostatniej wizyty w Celsusie, a wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Obecnie zajmowano około 40 stanowisk.
Podeszła do biurka naprzeciwko wejścia, przyglądając się posadzce w jasnoszare i błękitne pasy. Nie zmieniła się, odkąd Adele Mundy opuściła Cinnabar.
Za to ona uległa zmianie.
Za recepcją siedzieli urzędnicy, pracujący na własnych konsolach. Przekładający książki z dużego stołu na wózek goniec podniósł wzrok, słysząc jej zbliżające się kroki.
Za biurkiem stojącym przy korytarzu prowadzącym do regałów z wydrukami tkwił referent, był tylko kilka lat starszy od Adele; nie znała go. Z nieprzeniknioną miną prześlizgnął się spojrzeniem po jej mundurze oraz twarzy.
Podała mu chip dostępu, zamiast osobiście wsunąć go do czytnika. Był to ten sam, który zabrała ze sobą na Bryce; nie miała pojęcia, czy jeszcze zadziała.
Urzędnik zerknął na numer wygrawerowany na karcie. Uniósł brwi. Położył chip na biurku i wstał.
– Pani Adele Mundy? – zapytał podając jej prawą rękę. – Jestem Lees Klopfer, trzeci asystent administracyjny. Śledziłem pani dokonania w Zbiorach Akademickich. To zaszczyt móc panią u nas gościć.
Lekko zdezorientowana Adele mocno uścisnęła wyciągniętą dłoń. O ile mogła stwierdzić, mężczyzna mówił szczerze. Jedynie wyrzuty sumienia kazały jej zastanawiać się, czy aby nie kazano mu jej tak powitać – a jeśli tak, to kto za tym stał?
Zwrot „wyrzuty sumienia” przywołał inny obraz: padającego na plecy chłopca, z ręki którego wypadał pistolet do pojedynków, i jego mózgu, rozpryskującego się w powietrzu za głową.
Coś z tych widoków musiało odbić się w jej oczach, gdyż zaskoczony Klopfer wyprostował się z przestrachem.
– Pani Mundy? – powiedział. – Jeśli czymkolwiek panią obraziłem, to zapewniam…
– Nie, nie, w żadnym razie – odrzekła kobieta, zmuszając się do uśmiechu. Pewnie wyglądała, jakby właśnie przybijano ją do krzyża! – To tylko bolesne wspomnienia.
Taka była prawda. Bolało ją wspominanie pierwszej zabitej przez siebie osoby. Już nie jedynej. O tak, Adele Mundy zmieniła się, a nie była wystarczająco cyniczna, żeby uwierzyć, iż to zmiany na lepsze.
Lees Klopfer oddał jej chip.
– Oczywiście, ma pani pełny dostęp, pani Mundy – oznajmił. – Proszę dać znać, gdybyśmy, ja lub któryś z moich podwładnych, mogli pani w czymś pomóc.
– Dziękuję – odparła wchodząc między regały. – Na pewno tak zrobię.
Entuzjazm asystenta musiał być prawdziwy. Dziwnie się czuła, fetowana jako bibliotekarka, choć tej właśnie profesji poświęciła całe swoje życie. Aż do ostatnich kilku miesięcy. Ostatnie komplementy, jakie słyszała, dotyczyły jej umiejętności dekodowania plików i penetrowania systemów komunikacyjnych, a także strzelania z pistoletu, w czym, jak dotąd, przewyższyła wszystkich napotkanych oponentów.
W innym wcieleniu Adele Mundy mogłaby spędzić resztę życia w tej lub większej bibliotece, otoczona wiedzą i nieświadoma braku przyjaciół. Cóż, służba w FRC nie przeszkadzała jej zdobywać i porządkować wiedzę. Jeśli zaś chodziło o to drugie, prędzej by umarła, niż zapomniała, że Daniel Leary bez chwili wahania zawierzyłby jej swoje życie i honor tylko dlatego, że byli przyjaciółmi.
Wspięła się po stalowych stopniach na czwarty poziom zbiorów, po czym skręciła w lewo, przechodząc koło historii sztuki… fizyki i kosmologii… inżynierii. Mijali ją gońcy, obrzucając średnio zainteresowanymi spojrzeniami. Mundur floty nie stanowił zbyt częstego widoku w sercu żadnej dużej biblioteki.
Na końcu alejki znajdowały się pokoiki wychodzące poprzez górną kolumnadę na główny dziedziniec kościoła. Wschodnią część budowli zajmowały katalogi; zza pięciorga stojących otworem drzwi dobiegały pogaduszki urzędników. Po przeciwnej stronie znajdowały się pokoje przeznaczone dla odwiedzających zbiory badaczy.
Przed regałami stało dwóch bezustannie rozglądających się dookoła mężczyzn. Bez przekonania udawali pomocników bibliotekarzy. Równie dobrze Adele mogła założyć tiul i wmawiać wszystkim, że jest baletnicą!
Starszy z nich skinął jej głową. Zignorowała ich – nie potrzebowała przyzwolenia jakiegoś strażnika w jej drugim domu – i zapukała do drzwi z numerem szóstym. Niewielkie okienko zostało zaklejone od środka plakatem.
Drzwi otworzyła Bernis Sand, przysadzista sześćdziesięciolatka, odziana skromnie, choć z bardzo dobrym smakiem. W środku znajdowało się drugie krzesło, spartańskie biurko i komputer, zagracając niewielkie pomieszczenie jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Była bibliotekarka poczuła przypływ nostalgii. Całe lata spędziła w tym pokoiku z mentorem i innymi nauczycielami, ucząc się najważniejszego: jak się uczyć.
Obecnie pobierała dalsze nauki; tym razem od szefowej wywiadu Republiki.
– Świeżo wyglądasz, mistrzyni – zauważyła mistrzyni Sand, cofając się i wskazując gestem najbliższe krzesło. – Podróż była wygodna?
Adele zamknęła drzwi i usiadła, odsuwając krzesło o cal, by dać trochę więcej miejsca ich kolanom.
– Porucznik Leary zapewnia mnie, że niemal każdy przyzwyczaja się do sensacji związanych z zanurzaniem się w Matrycy – odparła. – Na razie nie mam jednak dowodów na to, iż należę do owej szczęśliwej większości. Oprócz tego, tak. Księżniczka Cecile i jej załoga wykonali zadanie zgodnie z tradycjami FRC.
Pozwoliła sobie na uśmiech, by pokazać, że nie zamierzała sprzedawać Bernis Sand zalet Daniela ani jego tymczasowego dowodzenia. Niemniej w żadnym punkcie nie mijała się z prawdą. Jak dotąd wszystko, co powiedziała, było absolutnie szczere.
Sand roześmiała się, doceniając subtelność wypowiedzi oficer. Wyciągnęła z rękawa stożkowy zasobnik z kości słoniowej i wysypała szczyptę tabaki w zagłębienie utworzone przez zaciśnięty kciuk i grzbiet lewej dłoni. Nie kłopotała się proponowaniem rozmówczyni czegoś, co wcześniej ta odrzuciła; mistrzyni Sand nie marnowała energii… ani niczego innego, jak zdążyła zauważyć Adele podczas ich krótkiej znajomości.
– Co wiesz o Strymonie, mistrzyni? – zapytała szefowa wywiadu, unosząc porcję tabaki i zatykając prawe nozdrze palcem wskazującym.
– Wczoraj, zanim wezwała mnie pani na to spotkanie, dokonałam pobieżnego przeszukania danych – odrzekła. Zachowała spokojne oblicze, choć jej umysł pracował na najwyższych obrotach, kojarząc pytanie Sand z wizytą Delosa Vaughna na Księżniczce Cecile. – Nic wielkiego.
– Na Pleasaunce krążą plotki, że radny Nunes intryguje z Sojuszem – oznajmiła mistrzyni Sand. – Ale żadnych informacji z samego Strymonu.
Wciągnęła tabakę, skrzywiła się i kichnęła donośnie w koronkową chusteczkę, wydobytą z tego samego rękawa, co tabakierka.
– Przez cały czas na Strymonie znajduje się co najmniej tuzin zarejestrowanych na Cinnabarze statków – przypomniała Mundy, ignorując pełne satysfakcji muśnięcie nosa przez Sand. „Pobieżne przeszukanie” według terminologii Adele było szersze od „dokładnych badań” prowadzonych przez wielu ludzi. – Mniej więcej dwadzieścia. Ktoś by coś usłyszał.
– Tak uważasz? – spytała Bernis Sand, podnosząc na nią wzrok. Jej brązowe, nakrapiane oczy były twarde jak odłamki agatu. – A co z pogłoskami na Pleasaunce?
– To Biuro Piąte… – osobista służba bezpieczeństwa gwaranta Porry – …rozsiewa takie kłamstwa – uznała Adele. – Biurokraci kłamią, żeby sprawiać wrażenie bardziej skutecznych.
– Prawda, prawda – przytaknęła Sand tonem bynajmniej nie wskazującym na to, że się zgadza. – Mimo to mam złe przeczucia odnośnie do Strymonu.
Mundy milczała. Nie zadano jej pytania, nie potrzebowała również rozwinięcia tego, co właśnie usłyszała. Mistrzyni Sand zbyt długo zajmowała swoje stanowisko, by lekceważyć jej intuicję.
– Flota wysłała na Strymon eskadrę, by się pokazać – oznajmiła szefowa wywiadu. Zmierzyła tabakierę rozsądnym spojrzeniem, po czym schowała ją w rękaw przypominającego habit płaszcza. – Dwa niszczyciele i stary krążownik. Opuściły Cinnabar w zeszły czwartek.
Adele uśmiechnęła się blado, słysząc jak Sand, outsider, pomimo swojego stanowiska i wiedzy, wypowiadała się o czymś, co oficer patentowy Adele Mundy określiłaby mianem „FRC”. Po chwili spoważniała. Skoro wysłano już eskadrę, to czemu Sand zaprosiła ją na spotkanie?
– Pomiędzy Biurem Floty a moimi ludźmi nastąpiły pewne zakłócenia w komunikacji – dodała tamta, odpowiadając na nieme pytanie uczonej. – Nie powtórzą się już więcej, przynajmniej nie w wykonaniu tych samych ludzi, i nie doszło do niczego, czego nie dałoby się naprawić. Szybka jednostka dogoni eskadrę w drodze.
Adele nigdy nie spotkała żadnego członka organizacji Bernis Sand poza nią samą. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że mistrzyni osobiście kontrolowała wszystkich swych agentów, nie dysponowała też żadnymi dowodami, że było inaczej.
– Chciałabym, żebyś znalazła się na tym okręcie – dokończyła Sand, unosząc lekko brew, by zachęcić ją do odpowiedzi.
– Ma pani na myśli Księżniczkę Cecile? – zapytała Mundy; szczere pytanie, jako iż nie obchodziło jej zgłębianie intencji rozmówczyni. – Pod dowództwem porucznika Leary’ego?
– Oba wybory byłyby nadzwyczaj trafne – odrzekła tamta spokojnie, patrząc Adele prosto w oczy. W jej głosie ani postawie nie było cienia groźby, niemniej oba nakazywały szacunek. – Zwykle z tego typu misjami wysyła się okręty niezdatne do dalszej służby liniowej, ale zbudowana za granicą jednostka, jak Księżniczka Cecile, nada się wręcz wyśmienicie. – Zakaszlała w dłoń, nie spuszczając z niej wzroku. – Myślisz, że porucznik Leary przyjmie zaoferowane mu stanowisko?
Dla zdobycia takiego przydziału Daniel pchałby na golasa wózki po Bulwarze Misji. Na głos zaś odpowiedziała:
– Wierzę, że tak. Współpraca z porucznikiem Learym była dla mnie… – Uśmiechnęła się; dobre samopoczucie tylko po części usprawiedliwiało ten grymas. – Tak wielką przyjemnością, jak tylko pozwalały na to okoliczności. I, oczywiście, z przyjemnością będę służyła na pokładzie Księżniczki Cecile.
Sand skinęła głową.
– Staram się uczynić życie agentów wykonujących trudne misje możliwie jak najprzyjemniejszym – oznajmiła. – Chcę wiedzieć, czy rząd Strymonu spiskuje z Sojuszem. Możliwe, iż zdołasz to ustalić, nie opuszczając okrętu. Z drugiej strony… – Obróciła lewą dłoń wnętrzem do dołu. Pierścień na środkowym palcu pysznił się błękitno-białą kameą, wyglądającą na niezwykle starą. – Republika żąda precyzyjnej oceny sytuacji niezależnie od ryzyka, na jakie narażony zostanie informator.
Adele przebiegła w myślach listę ekwipunku niezbędnego do wykonania zadania. Korwetę wyposażono w kompletny sprzęt komunikacyjny FRC, co w połączeniu z jej własnym wyposażeniem wyczerpywało potrzeby hardwareowe. Resztę będzie łatwiej zgromadzić osobiście niż za pośrednictwem szefowej. Pozostała jedna sprawa…
– Czy przybycie eskadry FRC nie zaalarmuje spiskowców? – zapytała. – To może wręcz przyspieszyć wydarzenia. O ile spisek rzeczywiście istnieje.
– Nie powinno – odparła Sand. – Strymon jest lojalnym sojusznikiem Cinnabaru… Jak długo mamy na niego oko. Wizyta marynarki raz na pół roku nie stanowi niczego niezwykłego. Prawdę mówiąc, najbliższa jest nawet nieco opóźniona ze względu na nawał prac związanych z szykowaniem eskadr bojowych.
Lewe ramię Bernis Sand spoczywało na podkładce konsoli informacyjnej. Po uruchomieniu urządzenie zamieniało się w wirtualną klawiaturę; alternatywne różdżki sterujące tkwiły w uchwycie na skraju podkładki. Był to stary system, choć znacznie unowocześniony od czasów młodzieńczych wypraw Adele do Celsusa.
– Oczekują eskadry komandora Pettina – ciągnęła Sand. – Sądzę jednak, iż nie spodziewają się, że zwykłym marynarzom będzie towarzyszył specjalista od informacji twojej klasy.
Co rodziło kolejne pytanie. FRC miała własne kanały i hierarchię; ani Adele, ani nawet sama mistrzyni Sand nie mogłaby wydać Danielowi polecenia, które musiałby wykonać.
– Zakładam, że porucznik Leary otrzyma przydział normalną drogą służbową? – zapytała.
Sand wybuchnęła śmiechem i podniosła się zza biurka, podpierając się ręką.
– Obawiam się, że spodziewałam się twojej zgody – oznajmiła. – Podejrzewam, że porucznik Leary właśnie odbiera swoje rozkazy. Choć nie mam pojęcia o… – uśmiechnęła się z satysfakcją osoby dobrze wykonującej swoją pracę i doskonale o tym wiedzącej – „normalnej drodze służbowej”. Oczywiście, rozkazy pochodzą od jego oficjalnego przełożonego.
Wciąż się uśmiechając, wskazała Mundy drzwi naprzeciwko niej.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.