powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Przed burzą
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady

Kiedy Beyre weszła do sterowni, Tarkin siedział w fotelu na pomoście widokowym. Minęła go szybkim krokiem i stanęła przy oknie. Gubernator wstał, żeby się ukłonić. Siedział w półmroku i ktoś inny mógłby go po prostu nie zauważyć, ale Beyre najwyraźniej zignorowała jego obecność. Czasem jej się to zdarzało.
Podszedł bliżej i skłonił się lekko.
– Pani…
Drgnęła. Czyżby rzeczywiście nie wiedziała, że ktoś tu jest? Dziwne.
Stała tyłem do sali, wpatrzona w pustkę. Ręce miała założone na piersi, obejmowała się, jakby było jej bardzo zimno.
Odwróciła się powoli i wlepiła w gubernatora nieprzytomne spojrzenie. Nie był pewien, czy go w ogóle poznaje.
Ona chyba ma gorączkę, pomyślał. Na ile dało się to ocenić w słabym oświetleniu, nie miała wypieków. Była śmiertelnie blada, z ostrymi cieniami podkrążonych oczu.
Podobne efekty dawała czasem biała wróżka, ale Beyre była ostatnią osobą, którą Tarkin podejrzewałby o branie narkotyków. Nie umknęło jednak jego uwadze, że ma wilgotne włosy i kołnierz bluzy, jakby ochlapała się, myjąc twarz. Zapewne zimną wodą, żeby się otrzeźwić. Beyre otuliła się mocniej płaszczem, wsuwając dłonie w rękawy.
Zaraz zacznie szczękać zębami!
Gubernator rozejrzał się dyskretnie. Na mostku panowała senna atmosfera, z dołu dobiegał szum maszyn i ściszone głosy łącznościowców. Cokolwiek się działo, Beyre na pewno nie życzyłaby sobie, żeby podwładni oglądali ją w takim stanie.
– Pani, czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
Przecież jej nie powiem, że Ozzel właśnie kończy odprawę i za parę minut będzie na mostku!
Kiedy ruszył do wyjścia, poszła za nim, trochę sztywno, bez właściwej sobie tanecznej gracji. Za to zaczynała chyba rejestrować, co się wokół niej dzieje, bo parę razy rzuciła Tarkinowi uważne spojrzenie. Odprowadził ją pod drzwi apartamentu z zamiarem dopilnowania, żeby znalazła się w środku. Zdjęła rękawicę i położyła dłoń na czytniku. Gdy drzwi się rozsunęły, skinęła zachęcająco głową. Zawahał się, niepewny jak to rozumieć.
– Chodź – powiedziała. Miała tak zachrypnięty głos, że musiała odkaszlnąć, żeby ją było słychać.
Wszedł za nią do apartamentu. Automat zapalił przyćmione światło i bezszelestnie zamknął drzwi. Inaczej niż prywatna kwatera Tarkina, urządzona z dużym smakiem, gabinet Beyre nie różnił się od pozostałych pomieszczeń na niszczycielu. Ściany w przytłaczającym szarogranatowym kolorze, kilka czarnych mebli, martwy w tej chwili ekran interkomu i duże okno.
Beyre siadła ciężko na koi pod ścianą i tak zamarła wpatrzona w okno. Za pancerną szybą lśnił cudownie błękitny łuk Eriadu, wokół której orbitowali. Gubernator odczekał chwilę, ale Beyre jakby o nim zapomniała. Podszedł więc do niej i przyklęknął tak, żeby ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. Cisza.
– Tak, pani? – zaryzykował.
Powoli spojrzała w jego stronę. Wstrząsnął nią dreszcz.
– Od tygodnia nie spałam – powiedziała bardzo cicho. Tłumaczyła się przed nim.
Głos miała nadal bardzo chropowaty, a kiedy skończyła mówić, zaniosła się suchym kaszlem.
– Co się stało? – zapytał, chociaż instynkt mówił mu, że nie powinien.
– Nic. Trenowałam. Ale dzisiaj… – przełknęła ślinę. – Zobaczyłam, tu, na niszczycielu, człowieka, który od wielu lat nie żyje.
Przez jej twarz przemknęła groza, zacisnęła palce na rękawie płaszcza. Miała drobne, dziecinne dłonie, tylko kostki palców szpeciły nieregularne blizny.
– Ja go zastrzeliłam. Taki był rozkaz.
Tarkin prawie nie oddychał. Nie wiedział, kim była ofiara, ale tylko jedna osoba w Galaktyce mogła wydawać Beyre polecenia.
– Zastrzeliłam go – powtórzyła Beyre i wbiła spojrzenie w gubernatora. W jej oczach tliło się szaleństwo. – Jednego z moich mistrzów. A teraz po mnie przyszedł.
Oparła głowę o ścianę, spod zamkniętych powiek zaczęły jej płynąć łzy. Siedziała tak przez chwilę, a Tarkin oparł się o krawędź koi. Bał się poruszyć. Nagle Beyre wzdrygnęła się i wytarła mokry policzek. Potem szyję, bo łza spłynęła jej prawie za kołnierz. Przerażona obejrzała wilgotną dłoń i znów przetarła oczy, bo nie przestawała bezgłośnie płakać.
– Zwariowałam.
Jej głos brzmiał pozornie trzeźwo i rzeczowo, ale Tarkin wyczuł w nim niepewność. Z tego, co słyszał o Jedi, wynikało, że Beyre wcale nie miała zwidów. Poczuł na karku lodowate mrowienie. Otarła się o coś potwornego.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zdjął rękawicę i zawinął Beyre kosmyk za ucho. Potem przygarnął ją do siebie i objął. Zesztywniała, ale nie protestowała, kiedy musnął ustami jej włosy. Dopiero po chwili odsunęła się lekko i przyjrzała mu się uważnie, mrużąc oczy.
Ona mnie zaraz uderzy.
Ale Beyre bardzo potrzebowała teraz bliskości człowieka. Jego dotyku, zapachu, bicia serca. Ciepłej otoczki Mocy, która tworzy się wokół każdej żywej istoty. Pocałowała Tarkina.
Był tak zaskoczony, że cała ta sytuacja wydała mu się nagle nierealna. Popchnął Beyre delikatnie na koję, rozpinając klamrę jej pasa.

Beyre zaczesała palcami włosy, włożyła płaszcz.
– Widziałeś, jak płaczę. Właściwie powinieneś już nie żyć.
Przejaw czarnego humoru?
Pochylił się nad nią i pocałował w szyję.
– Mnie się nie musisz bać… Beyre.
Odsunęła się i gestem kazała mu wyjść.
• • •
Tarkin stał przy oknie swojej sypialni w willi na Eriadu i pił kawę z porcelanowej filiżanki. Na dworze świtało, wiatr pędził po niebie ciężkie ołowiane chmury i zaczynał padać śnieg. Gubernator należał do tych, którzy wolą oglądać wschody słońca od przeciwnej strony, ale kiedy miał takiego gościa jak dziś, wstawał wcześnie.
Przylecieli wieczorem prosto z orbity, Beyre zamieniła z nim kilka słów, czekając aż roboty zaniosą do pałacu jej rzeczy, a potem poszła trenować w parku. Kiedy nad ranem przed położeniem się spać wyjrzał przez okno, mignęła mu w świetle latarni. Teraz widział wyraźnie, jak ćwiczy. Tylko w cienkim, rozpiętym płaszczu, z kapturem odrzuconym na plecy.
Chyba mimo wszystko czuła się tu swobodnie, nic się nie zmieniło. Tarkin obserwował ją nie bez powodu. Nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać.
„Widziałeś, jak płaczę. Właściwie powinieneś już nie żyć”. To nie był żart, raczej gorzkie stwierdzenie faktu. Ale powiedziała to tonem, z którego wynikało, że tym razem, co rzadkie, nie zrobi tego, czego wymagał od niej zdrowy rozsądek. Zdrowy rozsądek w jej rozumieniu oczywiście.
Beyre wyskoczyła wysoko w górę, wyprowadzając dwa szybkie kopnięcia, które potencjalnego przeciwnika mogłyby pozbawić głowy, i w półobrocie wylądowała z kocią gracją na zdeptanym już i na pewno piekielnie śliskim śniegu. Kolejne półksiężycowe kopnięcie ustawiło ją z powrotem w pozycji wyjściowej. Potem ruszyła w stronę willi. Tarkin zszedł jej na spotkanie.
Wbiegła po oblodzonych schodach na taras, odgarniając z twarzy wilgotne włosy. Beyre pochodziła z jakiejś bardzo odległej planety i w przeciwieństwie do większości ludzkich mieszkańców Galaktyki, w których żyłach płynęła mieszana krew, miała bardzo jasną skórę. Teraz lekko zarumienioną od zimna.
Przeszklone drzwi rozsunęły się na moment, wpuszczając ją do środka. Pachniała mrozem.
– Późno już, myślę, że za pół godziny powinniśmy wystartować – popatrzyła na komunikator na przegubie.
– Myślałem, że za półtorej, po co się spieszyć?
– Pogoda się psuje, możemy lecieć dłużej. Nie chcę mieć efektownego wejścia.
– Jak sobie życzysz, pani.
Minęła go i weszła po marmurowych schodach na górę.

Była to rocznica wyboru Palpatine’a na Wielkiego Kanclerza, święto państwowe. W czasach, gdy je ustanawiano, Imperator lubił jeszcze podkreślać, że władzę dały mu narody Galaktyki.
Obchody obejmowały najczęściej defilady, przemówienia oraz jakieś festyny dla ludności, którymi gubernator się nie interesował. Z największym przepychem świętowano oczywiście na Coruscancie, z udziałem władcy, Lorda Vadera, większości Moffów i arystokracji. Tarkin miał obowiązki tutaj – jako gubernator Terytoriów Zewnętrznych. Beyre najczęściej wykorzystywała pretekst, jakim było jej zwierzchnictwo nad flotą tego regionu, żeby przylatywać raczej na Eriadu niż do stolicy, którą w czasie święta odwiedziła dotąd tylko kilka razy. Tarkin już jakiś czas temu zorientował się, że uczucia, jakim darzą Imperatora jego uczniowie, dalekie są od serdeczności.

Kiedy gubernator wyszedł na lądowisko, śnieg rozpadał się na dobre, a wiatr stawał się coraz bardziej przenikliwy. Było już późno, a mimo to wcale nie stało się jaśniej.
Ku swojemu zdumieniu Tarkin został przy wejściu do rządowego śmigacza zatrzymany przez jednego z gwardzistów Beyre i poproszony, żeby chwilę zaczekał. Nie chciało mu się wracać do pałacu, więc tylko poirytowany podniósł kołnierz płaszcza i patrzył, jak żołnierze sprawdzają statek.
Chwilę później nadeszła Beyre w towarzystwie swojego adiutanta. Przebrana w obszytą srebrem pelerynę, w kapturze na świeżo umytych i porządnie rozczesanych włosach.
Tarkin skrzywił się, wskazując ruchem głowy statek. Beyre skinęła ręką, żeby schylił się do niej.
– Jestem pewna, gubernatorze, że pańscy mechanicy nie planują wysadzić nas w powietrze, ale co szkodzi sprawdzić?
Wzruszył ramionami, ale złość przeszła mu nieco, bo ona też czekała. Może zresztą miała rację. Ostatnio znowu strzelał do niej jakiś wariat (normalny nie strzelałby do Sitha), a Piett dopiero niedawno doszedł do siebie po zamachu na Chandrilli. Pominąwszy oczywiście poprzednią wizytę Beyre na Eriadu, kiedy pod nieobecność gubernatora musiała przyjąć jego niezapowiedzianych, rzucających granatami gości.
Oboje nie bali się zamachów, ale w końcu trzeba być realistą.

W końcu podszedł do nich gwardzista i zameldował, że statek jest w porządku.
Beyre, Tarkin, Piett i dwóch adiutantów gubernatora mieli do swojej dyspozycji gustownie urządzony salonik dla VIP-ów, ponadto w maszynie znajdowała się jeszcze duża kabina pasażerska. W założeniu projektantów miała ona służyć dziennikarzom obsługującym rządowe delegacje, ale w tej chwili zajmowali ją gwardziści Beyre i komandosi chroniący Tarkina. Żadnego cywila na pokładzie.
Maszyna oderwała się z hukiem od ziemi. Adiutanci Tarkina, początkowo spięci w towarzystwie Beyre, zerkali w jej stronę, ale widząc, że kompletnie nie zwraca na nich uwagi, zaczęli grać w sabaka.
Piett podszedł do niej.
– Pani, mam prośbę. Czy mógłbym dostać dzień urlopu? Na Eriadu przyleciała moja siostra i chciałbym z nią spędzić trochę czasu. Bardzo przejęła się tym zamachem, no i… Myślę, że ma mi trochę za złe, że nie leczyłem się w domu.
Beyre uśmiechnęła się pod nosem.
– Oczywiście. Ma pan dwa dni, proszę wziąć sobie jakiś śmigacz z bazy w stolicy i kilku ludzi.
– Dziękuję – skłonił się.
Usiadł na swoim miejscu i, nieprzyzwyczajony jeszcze do czasu lokalnego, prawie natychmiast usnął.
Beyre siedziała w obitym skórą fotelu, nogi oparła o stolik, w uszach miała słuchawki. Musiała słuchać muzyki, a nie raportów, bo czasem wystukiwała rytm podeszwą o blat. Jednak przede wszystkim liczyła coś na elektronicznym notesie, przeglądając błyskawicznie zestawienia i notując wnioski. Piórko tylko migało w powietrzu. Zaciekawiony Tarkin podszedł i zajrzał jej przez ramię. Nie zaprotestowała, ale też nie zwolniła tempa, więc nie zrozumiał dużo. Tytułem wyjaśnienia włączyła projektor, który wyświetlił mały hologram nowego działa na Gwieździe Śmierci. W końcu zapisała kilka ekranów znaczków w nieznanym mu alfabecie, liczb najwyraźniej, bo na samym dole wypisała już w aurebeshu wynik i podkreśliła go dwa razy, odwracając urządzenie bardziej w jego stronę.
Liczba nie kojarzyła mu się z niczym, ale kiedy Beyre dopisała „Niedopuszczalne!”, zrozumiał, że chodzi o moc pobieraną przez działo. Skinął głową, a gdy ona dodała „Popracujemy nad tym”, zgodził się ponownie. Tarkin nie był inżynierem i w sprawach związanych z budową stacji musiał opierać się na opiniach ekspertów. Dlatego tak bardzo cenił sobie współpracę z Beyre, która umiała zadawać ekspertom niewygodne pytania.
Wyłączyła notes, zatrzasnęła go i schowała do torby. Odwróciła się w stronę okna, za którym wirowały białe płatki. Wiatr od czasu do czasu kołysał statkiem. Mieli przed sobą jeszcze kilka godzin lotu.
– Pani… – Tarkin dotknął nieznacznie jej ramienia, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Wyjęła słuchawki i spojrzała pytająco.
– Jesteś, pani, pewna swojej decyzji? Na pewno nie zechcesz powiedzieć tych kilku słów?
– Na pewno. Wie pan przecież, gubernatorze, że nie cierpię przemówień.
– To by zrobiło dobre wrażenie.
Przestałaby wyglądać jak czarny demon za moimi plecami, dodał w myślach.
– Wątpię. Wie pan przecież, o czym bym mówiła. A to się ludziom nie spodoba.
– Moje przemówienie też będzie o wojnie domowej. Teraz już nie da się ominąć problemu, musimy ich wreszcie otrzeźwić.
– I pan to zrobi w odpowiedni sposób, używając odpowiednich słów. Na przykład powie pan „rebelia”. Prawda?
– No, tak.
Beyre rozłożyła ręce, dając do zrozumienia, że to kończy temat. Sięgnęła po słuchawki, ale Tarkin wskazał na nie i spytał:
– Powiesz mi, pani, jaka to muzyka?
– Chce pan posłuchać?
– Jak najbardziej.
Przełączyła na głośnik. Piett zbudził się nagle, adiutanci odwrócili się w ich stronę, a Tarkin skrzywił się z niesmakiem.
– Ta kobieta zedrze sobie zaraz gardło. A poza tym… – machnął ręką.
Beyre zaśmiała się bezgłośnie. Nagle wiatr targnął statkiem, Tarkin z trudem złapał równowagę, uderzając się boleśnie o poręcz jej fotela.
– Siadaj, Tarkin – mruknęła. – I zapnij pasy.
Wrócił jak niepyszny na swoje miejsce. Beyre tymczasem założyła słuchawki, oparła się o zagłówek i zamknęła oczy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.