powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Polowanie
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział piąty
Nawet w swoim krzykliwym fioletowym mundurze Heris czuła się znacznie lepiej w doku, mając pod nogami przyzwoite, chropowate blachy pokładu, a nie pluszowy dywan. Wszyscy tutaj pracowali na statkach i dzięki temu byli jej bliscy, rozumiała ich. Po długim marszu, od którego rozbolały ją nogi, opuściła dok Velarsin & Co. Ltd i weszła w sektory komercyjne. Pomyślała, że dobrze zrobiła, każąc zabrać swoje rzeczy razem z bagażem pracodawczyni. Korytarz z jednej strony ograniczony był lśniącymi rurami transportowymi, z drugiej były witryny sklepów, hotele i jadłodajnie. Nie zauważyła logo żadnej wielkiej sieci, ale często lokalne firmy w niczym im nie ustępowały. Heris zatrzymała się, by sprawdzić wyświetlacz z mapą, po czym postanowiła przejechać resztę drogi do hotelu lady Cecelii tramwajem. Jak zwykle dobre hotele mieściły się daleko od zgiełku i odgłosów ciężkiej pracy.
• • •
Przeszła przez wąskie drzwi, nad którymi umieszczono jedynie metalową płytę z wygrawerowaną nieco archaicznymi literami nazwą Selenom, i doznała szoku: znalazła się w holu sięgającym aż do gwiazd. Po chwili szok minął, gdy zdała sobie sprawę, że to tylko złudzenie optyczne. Geometria tego miejsca pozwalała na umieszczenie na całej wewnętrznej ścianie ogromnego ekranu.
Podszedł do niej uśmiechnięty recepcjonista.
– Pani musi być kapitan Serrano. Lady Cecelia opisała nam panią.
– Tak.
– Pani pokój jest już gotowy, pani kapitan. W różowej wieży, numer 2314, tuż obok apartamentu lady Cecelii. Lady poinformowała nas, że nie wie, kiedy pani przyjdzie, ale przypuszczała, że będzie pani chciała od razu coś zjeść.
– To bardzo miło z jej strony. – Faktycznie była głodna, ale najpierw musi spotkać się ze swoją pracodawczynią.
– Kazała pani powiedzieć, że sama będzie odpoczywać. Ale chwileczkę. Światełko się zmieniło, to znaczy, że wstała. Dam jej znać, że pani do niej idzie, dobrze?
– Tak, dziękuję.
Rury spadowe różowej wieży wypełniał ciepły kwiatowy aromat, przywodzący Heris na myśl lato na jednej z planet porośniętych naturalnymi łąkami. Znalazła się w małym holu w pastelowych kolorach i od razu poczuła się jak jedna wielka plama fioletu. Drzwi do apartamentu lady Cecelii otworzyły się i do zapachu letniej łąki dołączył się powiew jodłowego lasu. Heris poczuła, jak starannie dobrane stymulanty ożywiają jej mózg, i skrzywiła się.
– Ach, kapitan Serrano. I jak wygląda Delight? – Lady Cecelia ani na chwilę nie przestawała być damą. Miała na sobie suknię wieczorową, kremową i pofałdowaną, a siwiejące włosy spięła w kok nefrytową klamrą. Heris zauważyła w głębi pokoju stół zastawiony dla dwóch osób; ciekawa była, kto będzie gościem. Całą bawialnię apartamentu wyłożono różowym pluszem, na którego tle kremowe meble wyglądały niczym chmury na wieczornym niebie.
– Brakuje sporo kluczowego sprzętu – odpowiedziała. – Wyraziłam zgodę na wymianę części zamiast naprawy, ponieważ tak będzie szybciej, a Diklos powinien pokryć koszty. Ekipy naprawcze dokonują pełnej rejestracji uszkodzeń do wykorzystania w sądzie.
– Aha. I rzeczywiście wylecimy stąd w ciągu czterdziestu ośmiu godzin?
– To bardzo prawdopodobne, ale nie mogę tego zagwarantować. Górna granica to sześćdziesiąt godzin. – Heris rozejrzała się wokół. – Proszę mi wybaczyć, milady, ale chciałabym się umyć i coś zjeść, zanim wrócę na statek.
Lady Cecelia uniosła brwi.
– Wrócić na statek? Ależ musi pani odpocząć. Sądziłam, że zje pani kolację razem ze mną. Nie pamięta pani? – Heris rzeczywiście zapomniała, ale nie mogła się do tego przyznać. Zresztą statek był najważniejszy.
– Biorąc pod uwagę to, co się stało ostatnim razem, gdy statek przebywał w stoczni…
– Nonsens. Potrzebuje pani snu tak samo jak wszyscy inni. Przynajmniej proszę tutaj zjeść kolację. Niech pani pójdzie się odświeżyć, zdejmie ten mundur i chwilę się odpręży. – Heris zaczęła się zastanawiać, czy właściwie zinterpretowała nacisk na słowa „ten mundur”.
– Milady… wolałaby, żebym nie nosiła tutaj pani munduru?
Lady Cecelia skrzywiła się, po czym westchnęła.
– Wolałabym, aby moja siostra Berenice nie kazała mi skorzystać z usług jej dekoratora, chcąc mi zrekompensować kłopoty z jej synem. Wolałabym mieć dość rozumu, żeby odmówić, ale ta zmiana moich planów przez Ronniego i jego przyjaciół tak mnie poruszyła…
W głowie Heris zaskoczyły trybiki.
– Pani… nie lubi tego lawendowego pluszu?
– Oczywiście, że nie! – Lady Cecelia omal nie spaliła jej wzrokiem. – Czy ja wyglądam na głupią staruszkę, której by się to podobało? – Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi, więc Heris zachowała niewzruszony wyraz twarzy. Lady Cecelia potrząsnęła głową i parsknęła w sposób, który zarówno mógł wyrażać złość, jak i rozbawienie. – No dobrze. Pani mnie nie zna, więc nie mogła mnie ocenić. Ale rzeczywiście nie lubię tego pluszu i pozbędę się go najszybciej, jak tylko będę mogła, nie urażając siostry. Pani mundur to kolejna rzecz wmuszona mi przez Berenice. Kapitan Olin zawsze ubierał się na czarno, ale Berenice uznała, że to nudne i staromodne.
– Tym niemniej – odezwała się ostrożnie Heris – między czernią a krzykliwym fioletem jest cała gama innych możliwości.
Lady Cecelia znów parsknęła, tym razem wyraźnie z rozbawieniem.
– Nie wie pani najlepszego: Berenice chciała, żebym zgodziła się na kremowy mundur z fioletowymi i różowymi lamówkami. Powiedziała, że im bardziej będzie krzykliwy, tym większe zrobi wrażenie na nowym kapitanie. Fiolet był najciemniejszym z kolorów, które mi zaproponowała.
– Aha. Czyli nie miałaby pani nic przeciwko temu, gdybym to… troszkę zmodyfikowała?
– Proszę bardzo. – Lady Cecelia znów się skrzywiła. – Choć nie przypuszczam, żeby mogła pani zorganizować tu pełną zmianę dekoracji.
Heris uśmiechnęła się szeroko, zaskakując w równym stopniu samą siebie, jak i swoją pracodawczynię.
– Szczerze mówiąc, milady, od kiedy tylko weszłam na pokład, chciałam zerwać ten lawendowy plusz ze ścian kołnierza wejściowego – zapewniam, że ze względów bezpieczeństwa.
– Względy bezpieczeństwa? – Teraz to lady Cecelia uśmiechnęła się; nigdy dotąd Heris nie widziała na jej twarzy tak promiennego uśmiechu. – Cóż za wspaniały pomysł!
– Na pani statku ukryto mnóstwo rzeczy, które powinny być widoczne – tak jest ładniej, ale trudno zauważyć w porę problemy. Niewątpliwie nie mamy czasu na pełną zmianę wystroju, ale usunięcie części dekoracji raczej nie przedłuży postoju.
– Cóż, dobrze. A co do kolacji…
– Pozwoli pani, że się przebiorę. Dziesięć minut?
• • •
Heris wróciła do apartamentu pracodawczyni w stroju, który założyła po raz pierwszy od czasu opuszczenia Służby. Ponieważ lady Cecelia ubrała się w suknię wieczorową, ona również założyła suknię; na widok pełnego zaskoczenia drugiej kobiety odczuła wyraźną satysfakcję.
– O rety! Nie miałam pojęcia, że tak wyglądasz! – Lady Cecelia zaczerwieniła się. – Przepraszam. To było niewybaczalne.
– Wcale nie, choć to pani mundur sprawiał, że wyglądałam całkowicie inaczej. – Heris doskonale wiedziała, jakie wrażenie robi w dopasowanym lśniącym gorsecie i falującej wokół jej nóg czarnej spódnicy. Nie dysponowała wzrostem Cecelii, ale nauczyła się wykorzystywać kolor i krój strojów do zrekompensowania tego niewielkiego braku. – Mam jeszcze jedno pytanie służbowe, zanim przejdziemy do kolacji: co z dochodzeniem w sprawie Iklinda?
– To nie problem. – Lady Cecelia usiadła na swoim miejscu i wzięła do ręki serwetkę. – Dzięki zebranej przez panią dokumentacji i dowodom medycznym Timmonsa jego śmierć zostanie potraktowana jako oczywisty wypadek.
Heris usiadła. Wiedziała, że nie powinna kontynuować tego tematu przy stole, ale dręczyło ją wiele pytań.
– Chciałabym…
– Nie teraz – ucięła lady Cecelia. – Możemy porozmawiać o tym później, jeśli będzie pani chciała, choć wolałabym poczekać do jutra tutejszego czasu. Do tej pory ekipa śledcza powinna potwierdzić przyczynę śmierci i będę więcej wiedzieć.
Heris zamrugała. Nie zdawała sobie sprawy, że lady Cecelia zajęła się prawnymi problemami śmierci Iklinda, podczas gdy ona pracowała na statku; spodziewała się, że sama będzie musiała się tym zainteresować.
Grupka kelnerów wniosła kolację. Heris wbiła wzrok w maleńki trójkącik udekorowany zieloną gałązką.
– To płetwa lassaferańskiej ślimakoryby – wyjaśniła lady Cecelia. – Przystrojona marynowanym zillikiem. Hodowaliśmy to na pokładzie, zanim…
Heris spróbowała płetwy, którą przyprawiono musztardowym sosem – miała dziwny, nieco winny smak, doskonale zrównoważony zillikiem. Jadała już w miejscach serwujących tego rodzaju jedzenie, zazwyczaj na przydziałach politycznych, ale Służba preferowała mniej egzotyczną kuchnię. Nigdy nie było czasu na spędzanie całych godzin przy stole. Miała nadzieję, że i teraz kolacja nie zajmie jej wielu godzin – dzięki odprężeniu po przebraniu się w wygodniejszy strój uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona.
Następnie podano ostrą zupę; jej czerwono-złoty kolor kontrastował z bladością ślimakoryby. Ryba i warzywa, doskonale zestawione smaki z odpowiednią ilością przypraw, sprawiły, że oczy kapitan wypełniły się łzami.
– To sikandryjski chowder – wyjaśniła z uśmiechem lady Cecelia. – Dobry, gdy jest się zmęczonym. Często to jadałam w trakcie zawodów. – Heris zaczęła się zastanawiać, o jakich zawodach mowa, ale nie zapytała. Mogłaby zjeść dwie porcje chowderu i jeszcze drugie tyle podawanych do niego sucharków.
– Wspaniałe – rzekła, gdy skończyła jeść zupę.
– Pomyślałam, że będzie pani smakować – przyznała lady Cecelia. – Zamierzam spróbować ich pieczonego drobiu z ryżem, ale jeśli chce pani jeszcze zupy, proszę tylko powiedzieć.
Uprzejmość walczyła z apetytem, ale w końcu wygrała uprzejmość i Heris pozwoliła kelnerowi zabrać talerz i przynieść następny, z plastrami zamarynowanej i podpieczonej po uduszeniu kurzej piersi. Plastry były ułożone w kształcie skrzydeł łabędzia, jego ciało uformowano z ryżu. Głowa wraz z szyją zostały pięknie ukształtowane z wygiętej trawki przyprawowej. Ostrożnie spróbowała ryżu – imbir? musztarda? kolendra? – po czym zaczęła go pochłaniać z niemal nieprzyzwoitym pośpiechem. Była bardziej głodna, niż sądziła. Plastry kurczaka szybko zniknęły, tak samo jak trawka.
Następne danie wydawało się Heris zupełnie nie na miejscu, ale zdawała sobie sprawę, że lady Cecelia może ustanawiać własne standardy. Mimo wszystko talerz wyhodowanych hydroponicznie melonów i truskawek zupełnie jej nie pasował. Z uprzejmości skosztowała odrobinkę jadowicie zielonego melona. Lady Cecelia wyraźnie nabrała ochoty na rozmowę. Zaczęła od pytań o literaturę. Jeden z jej bratanków powiedział, że nikt w Akademii nie czytał Siilvaasa – czy to prawda? Heris uzupełniła swoją odpowiedź (nie, to nieprawda, czytają Siilvaasa, ale tylko jego sławną trylogię) komentarzem o nieco bardziej współczesnym pisarzu. Przez kilka minut rozmawiały na temat ostatnich prac Kerlskvana, badając wzajemnie zakres własnej wiedzy. Lady Cecelia nie czytała jego pierwszej powieści, a Heris trzeciej, najnowszej.
Przyniesiono sery, pozostawiając na stole owoce. Heris ucięła plaster pomarańczowego sera z Jebbilah i przeszła do zagadnień sztuk plastycznych.
– Jeśli o mnie chodzi – rzuciła lady Cecelia – lubię obrazy koni. Im wierniejsze, tym lepiej. Poza tym kompletnie nie znam się na malarstwie i wcale nie chcę się znać. Gdy byłam małą dziewczynką, zmuszano mnie do studiowania malarstwa, ale od tamtej pory – nic. – Uśmiechnęła się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro. – Pozwoli pani, że zapytam: co pani wie o koniach?
– Nic – przyznała Heris – poza tym, że w Akademii musieliśmy zaliczyć lekcje konnej jazdy. Powiedzieli nam, że oficerowie muszą umieć siedzieć na koniu przy okazji różnych ceremonii. – W jej głosie zabrzmiała podobna pogarda, z jaką jej pracodawczyni wyrażała się o malarstwie. Każdy, kto woli malunek konia, dobry czy zły, niż jeden z ekspresyjnych obrazów Gorginiego…
– Nie lubi ich pani? – zapytała lady Cecelia.
– Czego? Koni? Szczerze mówiąc, milady, dla próżniowca są tylko dużymi, brudnymi i śmierdzącymi zwierzętami, które koszmarnie źle wpływają na układy podtrzymywania życia. Kiedyś musiałam dokonać inspekcji komercyjnego transportowca przewożącego gdzieś konie – choć nie potrafię sobie przypomnieć powodu – i pamiętam, że było tam strasznie. Oczywiście nie winię zwierząt – żyły dotąd na planecie, gdzie było dla nich dość miejsca. Ale w ładowni statku kosmicznego? Nie.
– Podobała się pani jazda na koniu? – Twarz lady Cecelii przybrała dziwnie łagodny wyraz, który zupełnie do niej nie pasował.
Heris wzruszyła ramionami.
– To nie było takie okropne, jak niektóre inne rzeczy, których musieliśmy się nauczyć. Prawdę mówiąc, nawet nieźle sobie radziłam. Ale to takie bezużyteczne – czemu ktoś miałby jechać dokądkolwiek na koniu?
– Tylko na cywilizowanych planetach, gdzie nawet deszcz nie pada bez pozwolenia – odpowiedziała lady Cecelia. Heris miała wrażenie, że słyszy w jej głosie irytację, ale wyraz twarzy pozostał łagodny. Niejasno przypomniała sobie, że jej pracodawczyni chce dotrzeć na rozpoczęcie „sezonu polowań na lisy”, co ma jakiś związek z końmi.
– Oczywiście – przyznała. – Wielu ludzi lubi na nich jeździć. Rekreacyjnie.
– Tak. – Tym razem bardzo wyraźnie usłyszała w głosie pracodawczyni jad. – Wielu ludzi. Na przykład ja. Czy pani lekcje w Akademii obejmowały jazdę w terenie?
– Nie. Jeździliśmy wyłącznie w kółko.
– Czyli nie miała pani do czynienia z prawdziwą jazdą?
Heris nie bardzo rozumiała, czemu jazda w zamkniętym kole miałaby nie być prawdziwa. Koń był duży i śmierdział jak koń. Ból mięśni po jeździe też był bardzo realny. Ale sądząc po wyrazie twarzy jej pracodawczyni, lepiej było nie pytać.
– Owszem, poza tymi lekcjami nigdzie nie jeździłam – przyznała ostrożnie.
– Aha. W takim razie proponuję zakład. – Jej oczy tak rozbłysły przy tych słowach, że Heris poczuła się zaniepokojona.
– Zakład?
– Tak. Jeśli remont zostanie ukończony i opuścimy stację w czterdzieści osiem godzin od chwili przylotu – nie, pięćdziesiąt, bo na pewno będzie pani potrzebowała trochę czasu na przygotowanie się do wylotu – to pani wygra i ja zgadzam się przez dziesięć godzin słuchać pani wykładu na temat malarstwa. Jeśli jednak dojdzie do opóźnień i pani przegra, będę mogła wykorzystać te dziesięć godzin na naukę jazdy konnej – takiej prawdziwej – na moim symulatorze.
– Interesująca propozycja – powiedziała Heris, skubiąc ser. – Ale zakłada pani, że chciałabym panią zanudzać dziesięcioma godzinami dyskusji o sztuce, a ja wcale nie mam na to ochoty – podobają mi się dzieła niektórych artystów, ale nie jestem ekspertem. Chciałabym natomiast, żeby poznała pani lepiej własny statek. Zatem jeśli wygram, będzie pani przez dziesięć godzin uczyć się, jak sprawdzić, czy ekipy remontowe dobrze wykonały swoją pracę.
– Jest pani aż tak pewna, że wylecimy w ciągu pięćdziesięciu godzin?
– Jestem pewna, że w taki czy inny sposób obie nauczymy się czegoś wartościowego – oświadczyła Heris. Cecelia zarumieniła się.
– Pani naśmiewa się ze mnie – wcale nie uważa pani jazdy na koniu za coś wartościowego!
– Nie, milady. Nie naśmiewam się z pani, to byłoby nieuprzejme i głupie. Pani uważa to za ważne, i choć ja do tej pory tak nie sądziłam, być może byłam w błędzie. Jeśli przegram, będzie pani miała szansę przekonać mnie do jazdy konnej. A ja jestem całkowicie pewna, że mogłaby pani oszczędzić sobie wielu wydatków i kłopotów, gdyby wiedziała pani trochę więcej o zasadach działania własnego jachtu. Czy zawsze bierze pani konia… – z trudem przypomniała sobie właściwe słowo – którego przyprowadził stajenny, i od razu na niego wsiada? Czy nie nauczono pani, żeby osobiście sprawdzić… uprząż i spojrzeć na stopy…
– Kopyta – poprawiła ją chłodnym tonem lady Cecelia.
– Kopyta i upewnić się, czy nie ma jakichś problemów?
– Rozumiem, co pani chce powiedzieć – przyznała Cecelia. – Faktycznie, niczego nie przyjmuję na słowo. – Z jej policzków znikło zaczerwienienie i sprawiała teraz wrażenie, jakby jej wcześniejszy dobry humor minął. – W takim razie dobrze: jeśli pani wygra, zajmę się studiowaniem budowy mojego jachtu, a jeśli ja wygram, pani poświęci się jeździe konnej. Zgoda?
– Oczywiście. – Heris sięgnęła ponad stołem i uścisnęła dłoń pracodawczyni. W końcu co ma do stracenia? Symulator to nie prawdziwy koń, nie może na nią nadepnąć, ugryźć jej ani przed nią uciec.
Już chciała coś powiedzieć, gdy rozległ się dzwonek. Lady Cecelia dotknęła kontrolki na panelu sterowania stołu i głos portiera oznajmił, że jej siostrzeniec z przyjaciółmi właśnie udają się do jej apartamentu.
– Nie! Nie chcę ich widzieć! – krzyknęła lady Cecelia. Heris zauważyła, jak szybko zmienił się kolor jej twarzy.
– Przykro mi, milady, już są w rurze.
– Niech to szlag! – Lady Cecelia uniosła się z krzesła, a obsługa ruszyła jej na pomoc. Odpędziła ich gestem, usiadła z powrotem i zerknęła na Heris. – Przepraszam, pani kapitan, za ostatnią chwilę i najbliższą godzinę. Pozbędę się ich, gdy tylko będę mogła.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.