Wyszli na dach do śmigacza. Była już noc, oziębiło się i kałuże na lądowisku ściął cienki lód. Niebo było nadal pochmurne, choć może w tym mieście smog nigdy nie przepuszczał światła księżyców. Do Tarkina podbiegł żołnierz i szybko coś zameldował. – Mamy strajk w kopalniach diamentów w Yalanniken – powtórzył za nim gubernator. – Są zamieszki, wkroczyło wojsko. I podobno coś się szykuje w Zachodnim Okręgu. Oni ciągle mają jakieś pretensje. Ale żeby tak w święto? Kiedy jest dzień wolny od pracy, to im się protestów zachciewa? Wsiedli do śmigacza, kiedy przyszły prawie jednocześnie meldunki o wysadzeniu stołecznej stacji uzdatniania wody oraz o samotnym desperacie, który próbował strącić imperialne godło z ratusza, ale został bez problemu schwytany. Chwilę później zabrzęczał komunikator Beyre. To Piett bardziej stwierdzał niż pytał, że zapewne ma wracać natychmiast do willi Tarkina lub spróbować dotrzeć do nich, jeszcze zanim odlecą z miasta. Bardzo się zdziwił, gdy Beyre kazała mu zostać z siostrą i nie psuć sobie urlopu. – Proszę powiedzieć pannie Piett, że powierzam ją pańskiej opiece w tej niespokojnej sytuacji. – Tak jest, pani. Kordula zapewne trupem padnie z wrażenia, jak to usłyszy. I chyba Pietta ubawi to tak samo jak mnie. W czasie drogi nie rozmawiali. Adiutantów Tarkina mogliby odesłać, ale nie chcieli robić afery. Mieli takie tematy, że woleli omówić je w spokoju. Dolecieli koło północy, czasu willi. Beyre strefy czasowe poprzestawiały się do tego stopnia, że nie byłaby w stanie powiedzieć, według której funkcjonuje. Na szczęście właściwie jej to nie przeszkadzało. Zamknęli się w bibliotece gubernatora. Tarkin siadł w fotelu, a ona na parapecie, odsunąwszy przedtem ciężką zasłonę, żeby widzieć rozmówcę. Po kilku minutach wtoczył się robot z tacą. Dla Tarkina przyniósł ciastka i herbatę w filiżance z chandrilskiej porcelany, a dla Beyre w zwykłym kubku, który postawił na parapecie w bezpiecznej odległości od jej butów. I to właśnie w tym domu lubiła – nie musiała nikomu tłumaczyć, że nie przepada za wykwintną zastawą, a siedzi akurat na oknie, bo chociaż jest wytresowana w etykiecie pewnie nawet lepiej od Tarkina, to ma jej dosyć na dzisiaj. – To co o tym myślisz, pani? Mafijne porachunki? – A skąd! – Co w takim razie? – Tarkin dobrze wiedział, że jeżeli okaże za dużo niecierpliwości, to ona mu po prostu nie odpowie. – Przypomnij sobie listę gości. Idąc od góry według rangi: ja, ty, Lady Esel się zupełnie nie liczy, co innego gdyby Lord nas zaszczycił, więc trzeci był Xizor. W tej chwili nie jest już żadną tajemnicą, że jest w łasce u naszego pana. – Jeżeli mogli zrobić zamach tylko w taki sposób, no to jasne, dlaczego nie strzelali do ciebie, pani. Ale dlaczego w takim razie nie do mnie? – A nie widziałeś, że cały czas staliśmy w takiej odległości, że mogłam zasłonić cię mieczem? Tarkin zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust, ale po chwili zastanowienia wypił łyk. – Możliwe, nie zwróciłem uwagi. – Przez całe lata szkolenia wbijano mi do głowy, że jak eskortuję dwóch generałów, to nigdy mi nie wolno załadować ich do jednego śmigacza, tylko mam poprosić kolegę, żeby któregoś przejął i zabrał inną maszyną. Doszłam do wniosku, że skoro już mają nas tak wszystkich na talerzu, to przynajmniej zadbam o bezpieczeństwo. Do pilnowania Falleen się nie poczuwałam – dodała szybko. Tarkin milczał, a ona dopijała herbatę, patrząc na zimowy ogród podświetlony przemyślaną kompozycją latarni. Okno nie było całkiem szczelne i czuło się od niego chłód, ale dla Beyre stanowiło to atrakcję, a nie wadę. Odstawiła kubek i powiedziała: – Myślę, że dobrze będzie zostać tu jeszcze parę dni, zanim zaprowadzimy porządek. Nie podoba mi się taki sposób obchodzenia święta, jak to się ostatnio zrobiło modne na Eriadu. A jest z roku na rok gorzej. Podobno w Zachodnim Okręgu jednak są walki, wspominano o tym w wiadomościach, zrób coś z tym, Tarkin. To nie jest temat dla holowizji na świąteczny wieczór. – Człowiek, który to puścił na antenie, już siedzi, w następnym serwisie poszły uspokajające wyjaśnienia – Tarkin był poirytowany. – Jeżeli masz, pani, inne obowiązki, nie musisz tu marnować czasu. Poradzę sobie, naprawdę. Dowodziłem ludźmi, kiedy ciebie, Beyre, jeszcze na świecie nie było. W takich chwilach Tarkin zawsze sobie przypominał, że Beyre jest młodsza od jego syna. – Nie wątpię – syknęła. – W takim razie potraktuję to jako urlop. Zresztą i tak, jak to wszystko się uspokoi, chcę, żeby poleciał pan ze mną na Gwiazdę Śmierci, więc nie opłaca mi się przysyłać po pana niszczyciela, skoro już tu jestem. Beyre bardzo często przeskakiwała w rozmowach z nim z „pan” na „ty” i odwrotnie i co najdziwniejsze nigdy nie było wiadomo, co zabrzmi uprzejmie, a co obraźliwie. Zsunęła się zwinnie z parapetu, więc wstał i skłonił się na pożegnanie, na co ona odpowiedziała równie lodowatym skinieniem głowy.
Tarkin sypiał zawsze z miotaczem w zasięgu ręki. Teraz najwyraźniej musiał go obudzić jakiś szmer, bo zerwał się półprzytomny i kiedy ocknął się do końca, siedział już, celując w sylwetkę widoczną na tle okna. – Opanuj się – usłyszał szept Beyre. – To ja. Nie zapalaj światła – wyciągnęła rękę, jakby chcąc go powstrzymać, ale on tylko opuścił miotacz, nie bardzo wiedząc, czy dobrze rozumie, po co tu przyszła. Usiadła na brzegu łóżka tuż koło niego i nawet przemknęło mu przez myśl, żeby ją objąć, ale jednak się powstrzymał. Przysunęła się jeszcze bliżej i zaczęła szeptać prawie bezgłośnie wprost do jego ucha tak, że czuł na szyi jej oddech. – Nic nie mów, ubierz się i wyjdź stąd jak najciszej. Lecimy na Gwiazdę Śmierci, teraz, natychmiast. Czekam przy drzwiach do ogrodu. Postaraj się, żeby cię nikt nie widział – w ostatnim zdaniu brzmiało powątpiewanie. Nie czekała na odpowiedź, tylko bezszelestnie wymknęła się na korytarz. W mojej sypialni jest podsłuch?! Jak sobie przypomniał o czym i z jakimi osobami tu rozmawiał, zrobiło mu się słabo. Ale nie miał czasu na roztrząsanie, co i w jaki sposób da się jeszcze poodkręcać i wytłumaczyć na swoją korzyść, tylko ubrał się błyskawicznie, zabrał oba miotacze i nóż, a na koniec mundurowy płaszcz i czapkę. Przemknął cicho po schodach do kordegardy, ale tu już nie wyobrażał sobie, jak miałby wyjść niezauważony przed samym nosem swoich strażników. Wtedy z kordegardy wysunęła się jak cień Beyre i wskazała mu szybkim gestem drzwi na taras. Wybiegli w mróz. – Co im zrobiłaś?! – Nic – parsknęła. – Nic złego. Niedługo się obudzą i nawet nie zauważą, że spali. Czarna peleryna Beyre i stalowoszary płaszcz Tarkina bardzo rzucały się w oczy na tle śniegu. – Przecież nas widać, po co ta zabawa w chowanego? – Parku też chwilowo nikt nie patroluje. No nie patrz tak, naprawdę nic im się nie stało. Od kiedy tak dbasz o swoich ludzi? Przyspieszyła kroku i teraz musiał się skoncentrować na tym, żeby ją dogonić. Na ramieniu niosła swoją torbę z osobistymi rzeczami. Tarkin stwierdził, że nie musi nic brać, bo apartament na Gwieździe Śmierci to jego dom w tym samym stopniu co willa, a teraz nie jest pora na zastanawianie się, czy nie będzie potrzebował jakichś dokumentów. Najwyżej służba mu je dośle. Przemykali między krzewami w stronę dalekiego ogrodzenia. Czuł się wyjątkowo idiotycznie jako uciekinier z własnego pałacu, zwłaszcza że Beyre nie uznała za stosowne wyjaśnić mu, co się właściwie stało. Dobiegli do tylnej bramy ogrodu. Oczywiście ani śladu po strażnikach, jakby w całej posiadłości nie było nikogo oprócz ich dwojga. Dreszcz przeszedł mu po plecach i to wcale nie od zimna. Gdyby to jednak była pułapka, to właśnie wchodził w nią z dziecięcą naiwnością. Beyre, nie zdejmując torby, przefrunęła nad ogrodzeniem tym swoim niesamowitym susem. Tarkin podciągnął się i też przeszedł bardzo sprawnie, nawet nie zahaczył połami płaszcza o ostre zakończenie bramy. Zeskoczył w śnieg po drugiej stronie. Pozbyć się mnie akurat w taki sposób? To zupełnie nie w jej stylu. Chociaż prawdę mówiąc, to czy on wiedział, co jest, a co nie jest w jej stylu? Przeszli przez zamarznięty strumień. Lód na szczęście wytrzymał ich ciężar, ale kiedy Tarkin wchodził na drugi brzeg, zapadł się w śnieg po kolana tak nagle, że aż musiał podeprzeć się ręką. Szkoda, że Beyre musiała akurat tym razem na niego poczekać i przyglądać się, jak wygrzebuje się z wąwozu. Jeszcze tylko minęli ostatnie zarośla i na rozległej polanie zamajaczył przed nimi trójkątny kształt promu. No cóż, to w zasadzie też jeszcze o niczym nie świadczy, prom nie musi go wcale zabrać na niszczyciel i potem na stację. Przy trapie czekał Piett i zasalutował na ich widok. Beyre spojrzała na komunikator. – Idealnie na czas, kapitanie. Jest pan pewien, że was nie namierzyli? – Tak jest, pani. – Co pan powiedział siostrze? – Nic. Kiedy wylatywaliśmy, tam była druga nad ranem, Kordula spała. Zostawiłem kartkę, że musiałem wyjść służbowo i że się odezwę. Pomyśli, że napisałem ją rano, ona zazwyczaj długo śpi. – Dobrze. Lecimy na „The Shadow”, ale tak, żeby i teraz nikt nas nie namierzył. Gdy zapinali pasy, poczuli lekką wibrację promu unoszącego się na silnikach antygrawitacyjnych. Tarkin spytał: – Od jak dawna wiedziałaś, pani, o tym podsłuchu? – Podsłuchu? Nie wiem, czy tam jest. Ale mam wrażenie, że ktoś jest stale i dokładnie informowany o tym, co dzieje się w pańskiej willi. Na wszelki wypadek wolałam, żeby nikt nie wiedział o naszym wyjeździe. Zyskamy kilka godzin, obawiam się, że to niewiele da, ale warto spróbować. – Kilka godzin na co? Co się dzieje? Chyba ja mam prawo wiedzieć, zważywszy, że to moja stacja. Beyre jakby nie zauważyła tonu, jakim to powiedział. – Z jednej strony jakoś przestaję wierzyć, że ci wszyscy wywrotowcy z pańskiej ojczyzny nagle zmobilizowali się wczoraj bez pomocy kogoś, komu bałagan tutaj jest na rękę. Ale ważniejsze, że im bardziej wydawało mi się racjonalne zostać na Eriadu, tym bardziej czułam, że powinniśmy teraz być na Gwieździe. Wie pan, co mam na myśli. – Domyślam się. Tarkin nie chciał wgłębiać się w zawiłości dotyczące Jedi i Mocy. Najchętniej w ogóle nie wierzyłby w Moc, gdyby sam nie widywał skutków jej użycia. To był dla niego grząski grunt i nie lubił, kiedy Beyre podejmowała decyzje, kierując się takimi pobudkami, nawet jeżeli prawie zawsze były to decyzje trafne.
Niecałą dobę później dotarli na Gwiazdę Śmierci i wysiedli z promu. Beyre nieufnie omiotła spojrzeniem hangar, przeszła parę kroków w stronę wyjścia, odetchnęła głębiej powietrzem przesyconym zapachem smarów i rozgrzanych silników, aż wreszcie zatrzymała się, zatykając kciuki za pas z mieczem i niecierpliwie postukując butem o płytę lądowiska. – Coś się dzieje? – spytał Tarkin. – Właśnie o to chodzi, że nic. Postała tak jeszcze chwilę i w końcu ruszyła na mostek, gdzie panował względny spokój, jak na to, że testowano po raz kolejny prototyp wieży obrony przeciwlotniczej i skutki były zdecydowanie niezadowalające, a w pewnym momencie wręcz niebezpieczne. Pojawienie się Beyre wywołało panikę, chyba termin testów działa nie przez przypadek pokrywał się z jej planowaną wizytą na Eriadu. Beyre zaczęła nawet zajmować się tą sprawą, ale jakoś bez przekonania, w końcu w pół słowa odeszła i zapatrzyła się w okno, co bardzo zdziwiło oficerów odpowiedzialnych za nieudaną konstrukcję. Wykorzystując okazję, czym prędzej zeszli jej z oczu. Beyre siadła w fotelu i zaczęła przeglądać dane na swoim komputerze, ale ewidentnie coś ją rozpraszało. Tarkin wiele razy widział ją czytającą czy piszącą coś w samym środku zamieszania, w porównaniu z którym obecny ruch na mostku był po prostu ciszą i spokojem. Siedziała wtedy całkowicie skupiona, nie zwracając uwagi na chodzących wokół ludzi. Tylko kiedyś, gdy przyglądał jej się zbyt długo z drugiego końca sali, podniosła głowę, przyzwała go gestem i powiedziała: – Uczę się, proszę mi nie przeszkadzać, gubernatorze. Tak najczęściej mówiła: „uczę się” nie „pracuję”, mimo że to brzmiałoby znacznie poważniej i on sam na pewno tak by to nazwał. Ale teraz najwyraźniej nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zatrzasnęła komputer skinęła na Tarkina: – Chodźmy może zajrzeć do projektantów. |