„Too much Norway” to sympatyczny dokument w skrócie opowiadający współczesną historię Norwegii (czyli jakieś ostatnie 100 lat). Mało który kraj przeszedł taką ewolucję w tak krótkim czasie – od narodu brodatych rybaków, klepiących biedę aż piszczy, aż po jeden z 10 najbogatszych krajów świata. Dzieje Norwegii oglądamy z kosmosu, gdzie to brodaty astronauta (Bóg?) przechwytuje stare transmisje telewizyjne, budując obraz kraju z dawnych kronik, nieco ironicznie, ale bez złośliwości komentując je na bieżąco. Widzimy naród, który po oderwaniu się od Szwecji stara się budować własną tożsamość i nowocześnieć. Idzie to powoli, bo skąd brać na to fundusze w miejscu, gdzie jest zimno, wszędzie skały, a jedynym dobrem są ryby dobre na każdy posiłek? Mimo tego Norwegowie mają osiągnięcia – są narodem odkrywców i sportowców, najlepsi zdobywają bieguny, reszta przemierza na nartach lodowe połacie. Następuje wojna – twórcy nie wahają się pokazać flirtu z nazizmem, rządów Vidkuna Quislinga, którego nazwisko na zawsze stało się synonimem kolaboracji. Po wojnie plan Marshalla, stopniowe budowanie dobrobytu (symbolem kraju staje się narciarz w swetrze), wreszcie odkrycie złóż ropy, co decyduje o gwałtownym wzbogaceniu kraju. Tak gwałtownym, ze Norwegowie, wychowani w protestanckim kulcie pracy, sami zaczynają czuć wyrzuty sumienia z tego powodu – w końcu wstyd zarabiać gdy się nie pracuje… Ostatnie lata to odrzucenie integracji europejskiej, ale jednocześnie wielkie święto jakim była Olimpiada w Lillehammer. Norwegia zawsze jednak jest trochę inna od reszty Europy – tak przynajmniej uważają twórcy. Choć akurat niechęć i złośliwości do najbliższych sąsiadów – Szwedów – są takie same jak wszędzie indziej.