powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Labirynt 300 faunów w slipach
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Wytypowałem tych akurat gości, bo wiem o nich, że potrafią stworzyć coś należącego gatunkowo do popkultury, czując jej klimaty, ale jednocześnie oryginalnego, odmiennego, z wyraźnie naznaczonym własnym piętnem. Gwoli ścisłości – Kelly ma jeszcze „Southland Tales” na koncie, którego nie widziałem, wiem, że był zjechany przez krytykę w Cannes, ale my przecież nie jesteśmy osobami, dla których miarodajni są krytycy z Cannes, nieprawdaż?
PD: Gwoli ścisłości, to napisałem, że Kelly ma jeden udany film na koncie właśnie dlatego, że widziałem „Southland Tales”. Który jest – przy wszystkich zaletach obsadowych i zakręconych pomysłach fabularnych – tak cholernie chaotycznym miszmaszem gatunkowym, z którego w dodatku nic nie wynika, że właśnie to pozwala mi wątpić, iż Kelly poradziłby sobie ze „Strażnikami”. To w ogóle jakieś fatum z tymi drugimi filmami reżyserów młodego pokolenia – Joe Carnahan, autor świetnego „Narc”, wyskoczył nagle z idiotycznym „Asem w rękawie”, opartym zresztą na podobnym schemacie co „Southland Tales” – owszem, jest tu kilkadziesiąt gwiazd, jest dwie godziny odmóżdżającej, posttarantinowskiej rozrywki, ale gdzie Rzym, a gdzie Krym…
KW: Dla mnie osobiście „Donnie Darko” to objawienie. Bo facet bierze schemat podróży w czasie, wywraca go do góry nogami, daje materiału na niezliczone dyskusje przy piwie i jednocześnie tworzy rzecz niesamowicie sugestywną psychologicznie, przejmujący obraz wyobcowania. I to by mi właśnie do „Strażników” pasowało.
PD: A mnie niekoniecznie, bo nie wyobrażam sobie „Strażników” – przy całym poparciu dla Twego apelu o rozbudowaną psychologię – jako filmu niskobudżetowego, skonstruowanego formalnie w stylu „Donniego Darko”. Też lubię „DD”, aczkolwiek uważam go za film przeceniany – właśnie poprzez wzgląd na niedoróbki warsztatowe, dłużyzny i sceny, które śmiało mogłyby odpaść przy montażu bez straty dla całości.
KW: A ja po kilku seansach wersji rozszerzonej nadal stwierdzam, że nie wyciąłbym ani minuty… Inaczej mówiąc – dobry temat na którąś następną, tym razem mocno niszową dyskusję nam się szykuje, jak tylko dorwę „Southland Tales”… Wracając do tematu – po obejrzeniu tylko „Blade 2” miałbym del Toro za przeciętnego rzemiechę. Ale to już byłby mój problem, bo on wcześniej stworzył „Cronosa”, w którym przecież niesamowicie nowatorsko podszedł do zgranego z pozoru do cna wątku wampirycznego. Więc znany był już jako artysta (dla tych, którzy wierzą, że artyści mogą robić horrory i być artystami). Filmy Jacksona bywały przynajmniej oryginalne, a i przed „Władcą…” miał na koncie przecież też udane, uznane i ambitne „Niebiańskie istoty”. A Snyder na razie może się poszczycić jedynie dwoma dobrymi produkcjami rzemieślniczymi, z których w drugiej nie wszystko przypadło mi do gustu. Na razie, jak Han Solo, mam złe przeczucia. Ale – tak jak mówię – chciałbym się mylić.
PD: Ej, a „Władca…” i „Star Warsy” to nie są przypadkiem także „dobre produkcje rzemieślnicze”?
KW: No co Ty! To ikony!
PD: Zgoda, ale ikony kina rozrywkowego, nie artystycznego. Nie wiesz przecież, czy za parę lat historia nie dopisze do tej ikonografii również „300”.
KW: No nie wiem, choć jednak nie przypuszczam. Ale przekonamy się dopiero za jakiś czas. Natomiast skoro już jesteśmy przy del Toro – przejdźmy powoli do „Labiryntu Fauna”. Tu obaj oczekiwaliśmy fantasy i obaj ją dostaliśmy. I nie mam z tym problemu, bo to fantasy najwyższej klasy. Rany, Pale Man zasługuje na osobny film! To z wątkiem realistycznym mam problem, ale na razie nie wystawiam się na strzał – zacznij Ty i powiedz co Cię zachwyciło.
PD: Powiem krótko – wszystko. Od lat nie widziałem tak pięknej baśni, zarówno w warstwie wizualnej, jak i fabularnej. Jedyny zgrzyt, jaki nie pozwala mi uznać tego filmu za skończone arcydzieło, to błąd konstrukcyjny już na etapie pisania scenariusza – gdyby del Toro poprowadził tę historię wyłącznie z punktu widzenia dziewczynki, wtedy niektórzy marudni krytycy nie mieliby prawa się czepiać, że wizja świata rzeczywistego jest tu naiwna i jednoznaczna. Mnie to oczywiście wcale nie przeszkadzało w zachłystywaniu się magią tej opowieści, no, ale ja nie jestem statystycznym krytykiem i percepcja rozumowa wciąż – i mam nadzieję, że tak mi już zostanie na zawsze – nie jest dla mnie w kinie najważniejsza.
KW: To fakt, koncepcja, że „Labirynt Fauna” to film ukazujący świat z punktu widzenia Ofelii, obronić się nie da – za dużo widać w nim rzeczy, o których dziewczynka nie może mieć pojęcia. I właśnie dla mnie zgrzytem jest tu ów wątek realistyczny. I niespecjalnie oczywiście obchodzi mnie tu „prawda historyczna” (tutaj w kontekście anielskiego przedstawienia komunistów) – bo to święte prawo reżysera, aby pokazywać rzeczy tak, jak na to ma ochotę – ale pewne przerysowanie i groteskowość świata Złego Ojczyma. Kapitan Vidal to wcielenie zła. Facet, który najprawdopodobniej po nocach morduje świnki morskie, a za dnia przypieka na rożnie komunistów. Krótko mówiąc – karykatura. Karykaturalne zło też może być intrygujące, że wspomnę jedynie Nicholsonowego Jokera, ale tu z pewnością Sergi Lopezowi zabrakło talentu, aby jakoś tę postać uwiarygodnić. Cała reszta świata realnego też jakaś mało wyszukana – czarno-biały podział, przy którym wizja świata, jaką prezentują posłowie LPR, jawi się jako pełna odcieni szarości… Trochę brak dobrego pomysłu na całą intrygę.
PD: Naprawdę bardziej Cię zaintrygował Joker niż Vidal? Ja mam odwrotnie. Tacy ludzie jak Vidal przecież chodzili i chodzą po świecie, zaś takich błaznów jak Nicholsonowy Joker można spotkać co najwyżej w cyrku.
KW: Skąd wiesz? Bo dla mnie właśnie Vidal jest postacią nieprawdziwą, groteskową, karykaturalną. Zło nie jest tak banalne. Przecież nawet oprawcy z Oświęcimia bywali czułymi mężami i ojcami w życiu prywatnym. A Vidal od maleńkości wyrywał zapewne muchom skrzydełka.
PD: No, ale Ty właśnie ciągle rzucasz argumentami typu „zapewne”, „najprawdopodobniej”. A coś konkretnie z filmu? Vidal przynajmniej obłąkańczo pragnął mieć potomka rodzaju męskiego – nie on jeden w historii filmu, literatury i historii w ogóle. A Joker? Jakieś cele poza władzą nad Batmanem/Gotham/światem?
KW: Joker to przede wszystkim zło w bardzo dowcipnej postaci. A więc zło inteligentne, a co za tym idzie – nie jednowymiarowe. Cele nie są już dla mnie istotne.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: E tam. Joker (w interpretacji Nicholsona) to prosty błazen. Zło w bardzo dowcipnej postaci to Dr Evil z „Austina Powersa”. Abstrahując już od tego, że nie jestem pewien, czy czarno-biały podział bohaterów w baśniach trzeba zapisywać in minus, to może jestem dziwny, ale mnie właśnie postać Vidala nie wydała się przesadnie groteskowa. Trochę na pewno, ale to się wpisuje w szaleństwo tej postaci. A poza tym dlaczego demoniczny Vidal Ci przeszkadza, a anielscy komuniści już nie? Powinieneś chyba albo zżymać się na obie wizje, albo na żadną.
KW: Może nieprecyzyjnie się wyraziłem. Wiele słyszałem głosów: „»Labirynt Fauna« to kicha, bo zakłamuje historię, pokazując wspaniałych i szlachetnych komunistów, choć powszechnie wiadomo, że w czasie wojny hiszpańskiej obie strony dopuszczały się potworności”. Szczerze powiedziawszy, zupełnie mnie to nie obchodzi. Nie mam zamiaru się uczyć od Fauna historii. Natomiast jako postacie papierowe na pewno komuniści nie należą do najciekawszych, podobnie jak Vidal, tyle że tego ostatniego jest więcej, dlatego go akcentuję.
PD: Że postać drugoplanowa pojawia się na ekranie częściej niż trzecio- i piątoplanowe, to doprawdy dziwne…
KW: Nie bardzo wiem, co właściwie chciałeś przez to powiedzieć i jak ma się to do naszej dyskusji, ale niech Ci będzie…
PD: Tylko to, że oczywistym jest, iż papierowa postać, która pokazuje się na ekranie przez jakieś 40 proc. czasu, irytuje Cię bardziej niż papierowa postać, która pokazuje się przez 15 proc….
KW: Dlaczego mnie to irytuje tak bardzo? Bo film naprawdę otarł się o bycie arcydziełem. Wplecenie wątku fantastycznego jest znakomite – zarówno od strony fabularnej, jak i formalnej. Wiarygodnie brzmi główna teza, że z połączenia osobistych dramatów i klasycznych baśni powstają mroczne fantazje, które są straszne, ale – w przeciwieństwie do świata realnego – sprawiedliwe, w których są jasne reguły i wiadomo, za co należy się kara, a za co nagroda. Przy scenie Zakazanego Bankietu zaciskałem ręce na poręczy fotela. Jeśli ktoś się nie wzruszył na koniec, to ma chyba serce z kamienia. Natomiast za każdym razem, gdy pojawiali się Straszni Faszyści, jakoś wszystko się trochę rozmywało… Zwłaszcza że w każdej scenie bardzo dokładnie wiedzieliśmy, co będą robić (z dokładnością do wybranych tortur). Wolę jednak pod tym względem „Kręgosłup diabła”, w którym nawet zło ma pewne swoje argumenty.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: Ale czy zawsze mieć musi? A tortury były przefaszystowskie! Poszerzenie Vidalowi ust skalpelem i potem zaszywanie tej rany to kapitalna groteska grozy, jakiej nie powstydziłby się sam Burton.
KW: To fakt. Świetna scena.
PD: A propos – nie miałeś wrażenia, że „Labirynt” to najbardziej burtonowski film del Toro? I właśnie rozumiem, że dla jednych może być to zaletą, a dla innych wadą – wiem skądinąd, że nie przepadasz za Burtonem…
KW: Co rozumiesz jako film burtonowski? Nie jestem wielkim fanem Burtona, więc nie do końca to rozumiem.
PD: W filmie burtonowskim pierwsze skrzypce gra przede wszystkim outsider – ktoś inny, obcy, wyobcowany, nierozumiany, źle czujący się w danym świecie i wśród obowiązujących reguł – i taką osobą z pewnością jest Ofelia (choć tacy z pewnością byli też Hellboy, Blade). W filmie burtonowskim świat realistyczny i fantastyczny przenikają się ze sobą w sposób spójny, współgrają, nie wprawiają widza w konsternację – tak było w „Edwardzie Nożycorękim”, „Dużej rybie”, „Jeźdźcu bez głowy” etc. Wreszcie to w filmie burtonowskim mamy sceny, gdzie pośród zupełnie przyziemnych scenerii, w następstwie zupełnie przyziemnych sytuacji, rozgrywają się nagle wydarzenia kompletnie groteskowe, przejaskrawione, nieprzystające z pozoru do narzucanej wcześniej konwencji, a jednocześnie wcale niewybijające z rytmu opowieści – taką sceną jest choćby retrospekcja z ojcem-dentystą (Christopherem Lee) z „Charliego i fabryki czekolady”, i taką też sceną jest właśnie poszerzenie uśmiechu Vidalowi (w uproszczeniu: bo facet przez cały film ani razu się chyba szczerze nie uśmiechnął, ale nie w tym rzecz) i jego późniejsze zszywanie – sam przyznajesz, że to świetna scena, jednocześnie zżymając się na nadmierną karykaturalizację Vidala – czyli scena najbardziej nieprawdopodobna, hiperbolizująca wcale Ci nie przeszkadza, mimo iż umieszczona jest w świecie rzeczywistym. A nie przeszkadza dlatego, że wcześniej miałeś okazję wkręcić się w świat fantastyczny, do którego to – na zdrowy chłopski rozum – powinna należeć ta scena. Być może za bardzo zagmatwałem, ale wierzę, że kumasz, o co mi chodzi. Nie no, Ty znajdujesz sens w japońskich horrorach, więc na pewno kumasz :-).
KW: To akurat kumam, choć mam wrażenie, że nie mieliśmy jeszcze dyskusji, w której tak byśmy się mijali w argumentach i zrozumieniu. Wrócę na sekundkę do Vidala. Nie chodzi mi o karykaturalność scen z tą postacią – pewnie znalazłbym więcej co najmniej dobrych. Chodzi mi o papierowość jego charakteru, koegzystującą z papierowością charakteru innych postaci, w tym dobrych. Za stary jestem, by mnie to wzięło w filmie jednak poważnym i skierowanym do widza dorosłego (o tym za chwilę).
PD: Przykłady!
KW: O rany boskie, przecież ja ciągle te przykłady podaję! Vidal jest karykaturalny. Bo jednowymiarowy i przerysowany…
PD: …i do tego brunet. Tak, to są przykłady, które kładą mnie na łopatki :-).
KW: Cieszę się. Już w pierwszej scenie jest niemiły dla dziecka, parę minut później zabija dwóch Bogu ducha winnych ludzi, a gdy stwierdza swój błąd, niedbale rzuca do swych żołnierzy, żeby lepiej sprawdzali więźniów, zanim zajmą mu czas…
PD: Czyli czarny humor całkiem wysokiej próby.
KW: Zaraz tam wysokiej. Cienkie to było. Dalej – publicznie poniża żonę, przyznaje, że jest ona tylko inkubatorem na jego potomka, a przyjemność znajduje głównie w torturowaniu innych. Wcielone Siedem Grzechów Głównych, krótko mówiąc. Zło jest dużo ciekawsze w osobach Amona Goetha z „Listy Schindlera”, Kapitana Straży Pożarnej z „Fahrenheita 451” (książki, nie filmu Truffauta), czy nawet – niech już będzie – Dartha Vadera (do dziś mnie dreszcz przechodzi, gdy w końcówce „Imperium kontratakuje” wszyscy z drżeniem spodziewają się kolejnego wybuchu gniewu i kolejnego „akceptowania przeprosin”, a on z wyrazem zamyślenia na hełmie powoli odchodzi).
PD: Ta, jasne, Vader jest równie ciekawy co Joker. No, może trochę bardziej. Trochę. Wiesz, odnoszę wrażenie, że trochę za bardzo nakręciłeś się negatywnie tym jednoznacznym charakterem Vidala – chciałbyś mieć od razu Wolanda, Raskolnikowa i Lectera w jednym.
KW: Pewnie, że bym chciał. Tak wiele wymagam?
PD: Super, też bym chciał, dałbym wtedy pewnie jedenaście na dziesięć, ale już się zgodziliśmy na początku co do jednego – „Labirynt Fauna” to nie jest arcydzieło. Ale ma tyle zalet, że ten Vidal jako ta łyżka dziegciu w beczce miodu naprawdę nie jest elementem kładącym film jak Maguire w „Spider-Manie”, i mnie osobiście jako bajkowy czarny charakter bardzo się podobał, jako poważny czarny charakter trochę mniej, niemniej absolutnie nie jest składową, która mi w jakikolwiek sposób zaciążyła na ocenie filmu.
KW: No dobra, uznajmy, że doszło do konsensusu. Vidal nie rzuca na kolana, ale całego filmu nie kładzie. O rany, te dyskusje mi nie służą, bo zaczynałem już mieć wrażenie, że ten Vidal mi cały film zepsuł, a przecież dałem mu (filmowi, nie Vidalowi) 8/10. Czy wspominałem już Pale Mana? Facet rządzi.
PD: Fakt. Jakiś spin-off by się przydał.
KW: Co do Burtona – to dzięki za fajny wykład, przyjmuję i zgadzam się, że pod tym względem mamy tu wspólnotę estetyki. Z tym że widzę też różnicę – w kinie burtonowskim fantastyka jest naturalnym elementem rzeczywistości. Tam nie ma raczej podziału na świat realny i świat fantastyczny. Edward Nożycoręki jest dla wszystkich równie realny. Tymczasem w „Labiryncie” istnieje jednak podział – fantazja jest tylko elementem świata Ofelii, jej wyobrażeniem. Dla innych nie istnieje.
PD: Oczywiście. Bardzo trafne spostrzeżenie. Toć przecież nie twierdzę, że od teraz del Toro = Burton, tylko że „Faun” jest najbardziej burtonowskim filmem del Toro. I to bardziej wizualnie, bardziej poprzez te nagłe ekspozycje scen nieprzystających, niż ideologicznie, fabularnie. Z tym się zgodzisz?
KW: Tak. Myślę jeszcze o „Kręgosłupie diabła”, ale tam jednak wszystko jest dużo bliższe poetyce klasycznego horroru. A propos, o japońskich horrorach pogadamy na pewno przy innej okazji :). Być może to jest właśnie główna różnica między naszą percepcją filmów, która może być napędem naszych dyskusji na najbliższe 15 lat. Ja bowiem bardzo lubię wszelkie niedomówienia, pozostawione w filmie tropy, i przepadam za spędzaniem czasu na wyrabianiu sobie własnych teorii – podczas gdy Ty chyba traktujesz to często jako irytujące niedoróbki.
PD: Skąd ten wniosek? Przepadam za tropami, a największą radość mi sprawia, gdy potrafię przyłożyć inny klucz interpretacyjny niż wszyscy (patrz moja notka o „Brokeback Mountain” – nie pamiętam, by ktokolwiek pisał o filmie Lee jako filmie o outsiderach).
KW: Coś innego miałem na myśli – nie przepadasz raczej za filmami łamigłówkami, których głównym elementem jest podsunięcie widzowi różnych przesłanek i pozwolenie na zabawę na własną rękę (czasem bez jasnego połączenia przyczynowo-skutkowego). Czy mylę się, stwierdzając, że David Lynch nie jest Twoim idolem? A on właśnie jest jednym z ojców chrzestnych J-horroru.
PD: Nie mylisz się. Rzeczywiście, moim ulubionym filmem Lyncha jest „Człowiek słoń”, więc coś w tym musi być. Ale podobało mi się „Nieodebrane połączenie”, bardzo mi się podobał pierwszy „Cube” (gdzieś kiedyś wyczytałem, że to J-horror; jeśli się mylę, to mnie popraw), że o klasyku „Guinea Pig” nie wspomnę. Także może inaczej – lubię filmy łamigłówki, ale rzeczona łamigłówka nie może być w nich dominującą, najważniejszą wartością. No sorry, ale oglądając horror, chcę się także trochę pobać – czy wymagam zbyt wiele?
KW: Strach jest elementem bardzo osobistym – wiadomo powszechnie, że to, czego boi się jedna osoba, drugą przyprawia o spazmy śmiechu. Ale zostawmy ten temat na jedną z naszych następnych dyskusji :).
PD: Ojej, no to w ogóle gust jest elementem jeszcze bardziej osobistym niż strach, więc nasze dyskusje dla każdego indywidualnego odbiorcy powinny być teoretycznie gówno warte. Ale nie są – przynajmniej chcę w to wierzyć :-).
KW: Wracając do „Fauna” – napisałeś w Tetrykach, że chętnie byś pokazywał ten film swoim dzieciom. Na litość, film z masakrowaniem twarzy rozbitą butelką, torturami, egzekucjami, wbijaniem noża…?
PD: Nie napisałem tak.
KW: No dobra, napisałeś tak w jakiejś redakcyjnej dyskusji… Ale mówisz w Tetrykach, że film pięknie oswaja dzieci ze śmiercią.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: Tyle że nadal nie mówię tam o swoich dzieciach. No ale dobrze, jeśli chcesz wiedzieć, to owszem, pokażę ten film swoim dzieciom, gdy już będę je miał. Myślę, że tak pierwsza klasa podstawówki – jakieś 7 lat – jest wiekiem, od którego mógłbym zezwolić. Dlaczego? Więcej przemocy jest w „Pokemonach”, a w „Faunie” mają bohaterkę, z którą z łatwością mogą się utożsamić, mają sugestywnie przedstawiony, klarowny podział na zło i dobro, który dla Ciebie jest wadą…
KW: …wadą w filmie dla dorosłych…
PD: …ale siedmiolatek nie zagłębia się jeszcze na tyle w rozgraniczanie czy nawet zauważanie odcieni szarości i wręcz powinien mieć jasno wyłożone różnice między czernią a bielą. To wreszcie film o potędze wyobraźni, a wolałbym, by wyobraźnię moich dzieci stymulowało coś tak fantastycznego jak wizje del Toro i Navarro, niż jakiś „Eragon”.
KW: To z pewnością, ale jednak nie chciałbym, aby po filmie dziecko przez parę miesięcy płakało po nocach… Są filmy bardziej stymulujące od „Eragona”, ale bez dosłownych scen tortur…
PD: Toteż, drogi Konradzie, my tu sobie cały czas czysto hipotetyzujemy. Bo być może zanim będę mieć siedmioletnie dziecko, to powstanie w tej materii jeszcze coś bardziej wartego pokazania niż „Labirynt Fauna”, a być może moje dziecko będzie po prostu bardzo wrażliwe i nawet mi przez myśl nie przejdzie, by mu to włączyć. Nie mam pojęcia. Ja w wieku siedmiu lat obejrzałem „Siedmiu samurajów” i było to dla mnie wtedy prawdziwie transcendentalne przeżycie – gdy obejrzałem film ponownie jako osoba pełnoletnia, nie zrobił już na mnie takiego wrażenia, choć oczywiście zrozumiałem z niego o wiele więcej. No, i poza tym wszystkim uważam, że dzieci są o niebo mądrzejsze, dojrzalsze, niż za jakie się je zazwyczaj uważa. Wolałbym też, by dziecko obejrzało taki „Labirynt Fauna” przy mnie i byśmy mogli potem o filmie porozmawiać, niżby miało zobaczyć go gdzieś u kolegi. Nie oszukujmy się – dziecka przed przemocą nie uchronisz. Wbijanie noża obejrzy w „Wiadomościach”, tortury zobaczy w Internecie i nawet nie będziesz tego świadom. Ja właśnie chciałbym być świadom i chciałbym swojemu dziecku jasno, podpierając się tak znakomitym przykładem jak „Faun”, pokazać, co jest złe, a co dobre.
KW: Ja tylko mogę powtórzyć – dla mnie dawka przemocy pokazana w „Faunie” jest zdecydowanie zbyt wysoka dla dziecka, które tego filmu najprawdopodobniej się mocno wystraszy. Chyba że ja już nie znam dzisiejszych siedmiolatków…
PD: Dzisiejszych, niedzisiejszych – przecież kompletnie nie o to chodzi. Powtórzę – dzieciaki były i są cholernie sprytne, i w pewnym wieku wiedzą już o nas – dorosłych – i o otaczającym je świecie o wiele więcej, niż byśmy przypuszczali. To może zapytam – jaki wiek będzie musiało osiągnąć Twoje dziecko, byś mu pozwolił obejrzeć „Fauna”?
KW: Hmmm… 12? 14? Daj mi parę lat na zastanowienie się.
PD: Uff, już się obawiałem, że palniesz, iż dopiero wtedy, jak wylegitymuje Ci się dowodem osobistym. Jeszcze będą z Ciebie ludzie :-).
KW: Z dowodem to będzie mogła iść na randki, krwawe kino jest dla mnie mniej stresujące.
Wypadałoby na koniec znaleźć jakąś wspólną płaszczyznę dla „300” i „Labiryntu Fauna”, aby uzasadnić, dlaczego rozmawiamy o nich wspólnie. Dzielą krytyków – to raz.
PD: Zaraz – „300” dzieli, „Faun” nie. Tuziny nagród, 95 proc. na Rotten Tomatoes, nie mniej niż cztery gwiazdki w dowolnym tytule w polskiej prasie, i nie mniej niż sześć w Tetrykach – to nie jest dzielenie krytyków. Przecież nawet taki malkontent jak Michał Chaciński nie potępia w czambuł filmu, który po prostu – podobnie jak „Ostatni król Szkocji” czy „Clerks 2” – nie usatysfakcjonował go intelektualnie :-).
KW: Dzieli nas, więc dzieli krytyków. :) Rzeczywiście, w prasie raczej widzę zdecydowanie pozytywne wrażenia – choć czasem odnosiłem wrażenie, że spowodowane obawą, iż obcuje się z czymś nie do końca pojętym i lepiej mówić dobrze. Tu i ówdzie jednak słyszałem opinie odmienne, na przykład znajoma twierdziła, że z pokazu prasowego, na którym była, ludzie wychodzili w trakcie seansu. Ale racja – prasa jest generalnie na tak.
Wracając do cech wspólnych – warstwa wizualna jest kluczowa (właśnie, mało mówiliśmy o zdjęciach Navarro). Ale przede wszystkim to dwa niesztampowe podejścia do filmowej fantasy, pokazujące, że ten gatunek nadal ma wielką przyszłość przed sobą. Ruszamy tym tropem czy tradycyjnie zostawiamy fantasy na następną dyskusję?
PD: A jak wolisz? Ja mogę ruszyć dalej, choć nie chciałbym też zanudzić naszych drogich czytelników – to nasza najdłuższa dyskusja, o ile się nie mylę, a mimo prywatnych obiecanek krótkich, ciętych ripost, wciąż rozgadujemy się w akapitach niemiłosiernie…
KW: Miejmy więc litość dla czytelników. Litość, której nie miał ani Vidal, ani Leonidas. Błyskotliwie podsumowując, stwierdzę więc, że to fajnie, iż „300” i „Labirynt Fauna” pojawiły się w naszych kinach w tak krótkim odstępie czasowym, bo ładnie pokazały, jak ogromny potencjał tkwi jeszcze w kinie fantasy. I to fantasy niebędącym kolejnym odpryskiem od „Władcy Pierścieni”, tylko gatunkiem wciąż szukającym nowej estetyki – czy to czerpanej bezpośrednio z kart komiksu, czy też będącej twórczym połączeniem baśni, horroru i dramatu historycznego.
PD: To w istocie błyskotliwe podsumowanie. Wcale nie ironizuję. Dodam tylko, że na wszelkie sugestie czekamy pod mailami. Drodzy Czytelnicy, piszcie proszę, jak odbieracie nasze dyskusje w obecnym kształcie – za długie, za krótkie, w sam raz…?
KW: A za miesiąc pogadamy jedynie za pomocą ciętych ripost.
PD: A za dwa miesiące alfabetem Morse’a.



Tytuł: 300
Tytuł oryginalny: 300
Reżyseria: Zack Snyder
Zdjęcia: Larry Fong
Scenariusz: Zack Snyder, Kurt Johnstad, Michael Gordon
Obsada: Gerard Butler, Lena Headey, Dominic West, David Wenham, Vincent Regan, Andrew Tiernan, Rodrigo Santoro, Stephen McHattie, Peter Mensah
Muzyka: Tyler Bates
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Warner
Data premiery: 23 marca 2007
Czas projekcji: 91 min.
WWW: Strona
Gatunek: akcja, przygodowy, wojenny

Tytuł: Labirynt Fauna
Tytuł oryginalny: Pan’s Labyrinth
Reżyseria: Guillermo del Toro
Zdjęcia: Guillermo Navarro
Scenariusz: Guillermo del Toro
Obsada: Ivana Baquero, Sergi López, Maribel Verdú, Ariadna Gil, Doug Jones, Álex Angulo, Roger Casamajor, César Vea, Manolo Solo
Muzyka: Javier Navarrete
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Hiszpania, Meksyk, USA
Dystrybutor: Kino Świat
Data premiery: 30 marca 2007
Czas projekcji: 112 min.
WWW: Strona
Gatunek: fantasy, horror
powrót do indeksunastępna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.