powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Zrób to szybciej i intensywniej!
25 maja 1977 roku miała miejsce premiera filmu bez wątpienia wyjątkowego dla dużej części naszej redakcji. 30 lat temu na ekranach amerykańskich kin pojawiły się „Gwiezdne wojny”. Z tej okazji przygotowaliśmy dla Was mały blok okolicznościowy, który zaczynamy tradycyjną dyskusją redakcyjną Agnieszki Szady, Marcina Osucha, Eryka Remiezowicza, Kamila Witka i Konrada Wągrowskiego. Szukajcie w najbliższych dniach innych tekstów związanych z sagą z Odległej Galaktyki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: 30 lat minęło… no może nie jak jeden dzień, ale to już 30 lat od premiery „Gwiezdnych wojen” (ojej, staro się poczułem, jak to sobie uświadomiłem). Premiery amerykańskiej oczywiście, bo polska była parę lat później. No właśnie – czy ktoś wie dokładnie, kiedy „Gwiezdne wojny” pojawiły się w Polsce? W każdym razie z tej okazji chciałbym zaprosić was do dyskusji.
Nie wiem, który już raz na ten temat będziemy dyskutować, w sumie też chyba powiedziano już prawie wszystko o „Gwiezdnych wojnach”, musimy się więc baaardzo postarać, aby być oryginalni. Proponuję spojrzeć zatem na stare, klasyczne, kanoniczne (jedyne prawdziwe, jak by niektórzy powiedzieli) „Gwiezdne wojny” przez pryzmat tej nowej, naznaczonej midichlorianami i Manekinem Skywalkerem. Co się zmieniło po pojawieniu się części I, II i III?
Eryk Remiezowicz: Zabawne, ale niewiele. Nadal „GW” pozostają dziełem pompatycznym i schematycznym, gdzie aktorzy są drewniani tylko mniej od dialogów. I w obu przypadkach, dzięki technologicznej, wizualnej przewadze i w miarę sprawnemu prowadzeniu opowieści, filmy z obu trylogii ogląda się i sprzedaje dobrze.
Marcin Osuch: Drobny, uszczypliwy komentarz do powyższej zajawki Konrada. Jaki syn, taki ojciec – innymi słowy, czy ktoś uważa Marka Hamilla za dobrego aktora? Obejrzałem ostatnio starą trylogię, ogólnie nie było źle, ale naprawdę nie mam pewności, komu wręczyć Złotego Manekina – Luke’owi czy Anakinowi?
KW: E tam – specjalnie włączyłem sobie fragmenty „Imperium kontratakuje” – Hamill nie jest może tytanem aktorstwa, ale żenady nie wprowadzał. W przeciwieństwie do Christensena, niestety.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Agnieszka Szady: Żeby aktor mógł coś zagrać, najpierw ktoś mu musi napisać dobre sceny i dialogi. Dobre, a nie jak z kiepskiej telenoweli (te koszmarne wyznania miłosne w „Ataku klonów”!…). Nie wiem, ile prawdy jest w pogłoskach, że Lucas jako reżyser udziela aktorom jedynie informacji w stylu „zrób to tak samo, tylko bardziej”, ale moim zdaniem zarówno Hamill, jak i Christensen grają na tyle dobrze, na ile im pozwala rola. Co innego ten mały, jak mu tam… aha, Jake Lloyd, z „Mrocznego widma”. To jest dopiero kawałek drewna. Ociężały i nabzdyczony. Nie żebym była jakąś specjalistką od dzieci, ale paru dziewięciolatków w życiu widziałam i naprawdę mały Anakinek przy nich to klocek.
Kamil Witek: Zgadzam się z Agnieszką. W dużej mierze w NT (nowej trylogii) zawiódł casting. Szczególnie, że w roku premiery „Mrocznego Widma” wypłynął talent Haleya Joela Osmenta przy okazji „Szóstego zmysłu”, po którego, notabene, chwilę później sięgnął kumpel Lucasa Steven Spielberg w „A.I.”. Skoro podobno ekipa Lucasa w fazie przedprodukcyjnej zapoznała się wnikliwie ze wszystkimi możliwymi kandydaturami na odtwórcę najistotniejszej postaci w całej sadze, trudno uwierzyć, że ich uwadze umknął tak wyrazisty i naprawdę zdolny chłopiec.
ASz: Wracając do pytania Konrada, zmieniły się różne rzeczy, nie tylko z powodu pojawiania się kolejnych filmów. Uniwersum „Gwiezdnych wojen” to również książki, komiksy, gry komputerowe – w części z nich pojawiają się informacje o świecie Bardzo Odległej Galaktyki, których w filmie nie ma, a teoretycznie powinny być traktowane na równi z wiedzą wyniesioną z kina (teoretycznie, bo część fanów akceptuje tylko to, co zostało pokazane w poszczególnych epizodach, a niektórzy nawet i tego nie – patrz midichloriany).
Oczywiście najważniejszą zmianą jest to, że już wiemy, jak się potoczyła historia rodziców Luke’a i Lei oraz zagłady rycerzy Jedi. Nie będzie już główkowania fanów, jak właściwie Vader przeszedł na ciemną stronę Mocy i czy to prawda z tym wpadaniem do lawy, o którym była wzmianka w nowelizacji VI Epizodu. Koniec i basta, Jedi nie żyją, Yoda odleciał na Dagobah, roboty trafiły w ręce kapitana Antillesa. Żadnych więcej tajemnic, żadnych niedopowiedzeń. Trochę szkoda.
KW: Szkoda, że Lucas poszedł prawie dokładnie po zapowiedziach i oczekiwaniach – nie pokusił się w ani jednym momencie na wprowadzenie jakiegoś całkowitego zaskoczenia, czegoś sprzecznego z przyjętą wizją, czegoś, co by nam udowodniło, że wcale nie wiedzieliśmy wcześniej, jak ta historia się potoczy.
• • •
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: W tej części naszej dyskusji proponuję spojrzenie ogólne – nazwijmy je górnolotnie: kulturowe. Zadam więc pierwsze, retoryczne pytanie – czy jest ktoś wśród nas, kto sądzi, że nowa trylogia dorównała starej? Nie ma, dziękuję, to chciałem wiedzieć. Ale czy nie uważacie, że pojawienie się tej nowej trylogii w jakiś sposób zdeprecjonowało starą? Zacznijmy od tego, że oglądanie chronologiczne według dziejów Bardzo Odległej Galaktyki (jak rozumiem – obecnie zalecane) zarzyna, niestety, większość kluczowych zaskoczeń całej pierwszej serii – z „I am your father” na czele. Czy poza tym obecne oglądanie sześciu filmów może być takim przeżyciem jak niegdyś, zważywszy, że w pierwszych trzech są sceny naprawdę irytujące?
A może wcale nie zdeprecjonowało, lecz wręcz przeciwnie – uzmysłowiło nam wielkość starych filmów i karkołomny pomysł, by im dorównać?
A może po prostu – przynajmniej niektórzy z nas – wyrośliśmy już z tej opowieści?
MOS: Nie do końca chodzi o to, czy wyrośliśmy, czy też nie. Pytanie, czy jesteśmy w stanie spojrzeć i porównać te dwie trylogie w sposób obiektywny? Pewnie nie, ale… dzięki temu będzie ciekawsza dyskusja.
Mam wrażenie, że Lucasowi towarzyszyły trzy podstawowe założenia przy tworzeniu nowej trylogii: wyeksploatować maksymalnie wątki ze starej, oczarować widzów efektami specjalnymi, maksymalizować zyski.
ER: Przepraszam, szefie, ale dla mnie obie trylogie są na tym samym poziomie. Wróćmy więc to tempo z założeniami o ogólnej zgodzie co do wyższości starszej trylogii. Otóż teza o wyrastaniu, z którą się częściowo zgadzam, powoduje, że widać jak na dłoni wady obu trylogii i to, że tak naprawdę, poza zaawansowaniem technicznym twórców, niewiele je różni. Więcej nawet: mam wrażenie, że to nie tyle dojrzewanie widza zmieniło recepcję nowej trylogii, co dojrzewanie kina. Epizody IV-VI były wizualnie przełomem. Epizody I-III, mimo wizualnego przepychu, trafiały na widza, który już niejedno widział, i któremu niełatwo zasłonić oczy barwną dekoracją.
KW: Żaden z I-III nie dorobił się Oscara za efekty – przegrywając tu z „Matriksem”, „Władcą pierścieni” i „King Kongiem”. Części IV-VI zgarnęły tu całą pulę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ER: Uważam też, że pojawienie się trylogii nowej nic nie mogło ująć starej, bo wszystkie jej zaskoczenia i kluczowe teksty stały się częścią tradycji kina i mało kto nie wie, kto naprawdę jest ojcem Skywalkera. Więcej nawet: wielką zaletą nowej trylogii jest majaczące na horyzoncie nieszczęście, to, że wiemy, jak to się skończy – i że nie skończy się najlepiej.
ASz: Co do rzekomego zalecania kolejności to nie przesadzałabym – i z Internetu, i z własnych doświadczeń widzę, że fani nie wyobrażają sobie innej kolejności oglądania niż IV – V – VI – I – II – III lub ewentualnie (jedyne odstępstwo, na jakie natrafiłam) IV – V – I – II – III – VI. No, chyba że chodzi o zalecanie przez Lucasa…
Jeżeli zaś mowa o dorównywaniu lub nie, zastanówmy się, co w starej trylogii najbardziej nas oczarowało.
Po pierwsze: niezwykłe, jak na tamte czasy, efekty specjalne – no tak, tutaj, w oczach większości widzów, nowa trylogia wygra w przedbiegach.
MOS: Tutaj mam poważne wątpliwości. Poziom efektów specjalnych? Tak, NT wygrywa. Ale czy filmy na tym rzeczywiście zyskały? Śmiem wątpić. Lucas poszedł na ilość, a nie na jakość. Może już się starzeję, ale miałem ogromny kłopot z ogarnięciem początkowej sceny bitwy na orbicie Coruscant w III oraz praktycznie wszystkich bitew naziemnych w II i III. Generał Grievous był ciekawie pokazaną postacią. Przynajmniej do momentu, kiedy wyciągnął cztery świetlne miecze. Dobrze, że nie będzie kolejnych części, bo pewnie ktoś wyciągnąłby ich osiem. Nowe światy w NT są pokazywane, mam wrażenie, na zasadzie wyliczanki: „Planeta pustynna i leśna już była, to teraz planeta pokryta oceanami i wulkaniczna. Czy coś jeszcze zostało?”.
W ST (starej trylogii) wykreowane światy w dużo większym stopniu wtapiały się w opowiadaną historię. Czy wyobrażacie sobie wydarzenia na Hoth w innej niż zimowa scenerii? Albo na księżycu Endora? A Kamino spokojnie mogła być planetą pustynną. Efekty specjalne mają wtedy sens, kiedy ilustrują wydarzenia i są ich tłem. W NT często wchodziły na pierwszy plan i dominowały.
Ale żeby nie być aż tak jednostronnym, to wspomnę moje dwie ulubione sceny z NT – użycie bomby sonicznej przez Jango oraz walka Qui-Gona i Obi-Wana z Maulem – zdecydowanie najlepsza scena walki na miecze ze wszystkich sześciu części. Tylko, czy to zasługa efektów specjalnych, czy niesamowitej choreografii?
KW: Nie wiem, na czym polega problem wizualny nowej trylogii. Ale istnieje. Chyba chodzi jednak o przesadną sztuczność wszystkiego, o przeładowanie. Najlepszym dowodem jest dla mnie początek „Zemsty Sithów” – dużo się dzieje, człowiek nie nadąża, chaos – i w efekcie nuda.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ale wróćmy do wyliczanki Achiki…
ASz: Po drugie: charyzmatyczni bohaterowie po obu stronach? Tam był Han Solo i Vader, tutaj – Qui-Gon Jinn i Maul, niestety obaj zginęli w pierwszym epizodzie… Zresztą jeśli chodzi o Qui-Gona, to nie wszyscy widzowie zgodzą się ze mną, że to wspaniała postać, zaś charyzma Maula polega głównie na jego niesamowitym poruszaniu się w walce, bo postać ta specjalnie rozmowna nie jest, o rozbudowanej osobowości też trudno mówić…
Po trzecie: wypowiedzi, które weszły do języka potocznego. Tu niewątpliwie wygrywa klasyczna trylogia i słynne: „I love you” – „I know”, „Let the Wookiee win”, „Może mam wysiąść i popchnąć?”, „Look at the size of this thing!”, „Rób albo nie rób – nie ma próbowania” i jeszcze wiele innych. Co mamy z epizodów I-III? „Negocjacje były krótkie”, „At last we are making results”, hmm… czy ktoś może coś do tego dorzucić?
MOS: Nie mogę się powstrzymać, żeby nie dorzucić kilku moich ulubionych z ST: „Apologies accepted captain Needa”, „Asteroids do not concern me, I want that ship”. Z NT niewiele mi się wbiło w pamięć, ale fajne było np.: „You think, you are Jedi or something?”, albo jakoś tak.
KaW: Słaba „użyteczność” postaci to jeden z głównych mankamentów NT. Spójrzmy chociażby na Dooku vel Dartha Tyrannusa. Wprowadzono go w EII znakomicie. Oświecony sługa zła, fechmistrz, Lord Sith, były Jedi itp. Dla osób niekoniecznie orientujących się w Expanded Universe, które spajało i wypełniało przestrzeń między II a III epizodem, jego szybka śmierć w „Zemście…” jest bezsensowna i niezrozumiała. Równie dobrze hrabia mógł spokojnie wyprzeć i zastąpić w scenariuszu EIII upchanego na siłę generała Grievousa – postać całkowicie niepotrzebną, dodaną właściwie tylko dla potrzeb zabawkarskich i komercyjnych. Jar Jar dodany jako „rozśmieszacz” w „Mrocznym Widmie” został następnie zmarginalizowany do kilku scen. A jego miejsce z różnym skutkiem próbowały wypełnić już mocno wyświechtane relacje C-3PO i R2-D2 czy nawet Obi-Wan, któremu nie pisano już równie dobrych tekstów jak Hanowi Solo.
Niestety, z kultowymi tekstami z NT mam podobny problem jak większość z nas. Bo gdy myślę o NT, to pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to: „Anakin, you’re breaking my heart” ;-)
ASz: Rzecz jasna zawsze można argumentować, że te kultowe powiedzonka są kultowe nie ze względu na swą szczególną genialność czy urodę, ale dlatego że fani mieli dostatecznie dużo czasu, by je, że tak powiem, wdrożyć. I że ktoś, kto widział np. „Atak klonów” tylko raz i go zemdliło, nie będzie przytaczał cytatów z niego, bo ich zwyczajnie nie pamięta. Może trzeba by sprawdzić wśród młodszego pokolenia, powiedzmy – licealistów, choć jakoś nie chce mi się wierzyć, by masowo rzucali oni powiedzonkami z nowej trylogii. Może to już po prostu nie te czasy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Dla mnie najsilniejsze emocjonalnie z NT było: „You were my brother, Anakin, I loved you”. Ale i tak musiałem sprawdzić dokładny cytat na imdb – fakt, we wpadających w ucho kwestiach NT przegrywa z ST w przedbiegach.
ASz: Po czwarte: strona, mówiąc nieco górnolotnie, duchowa. W pierwszej trylogii mieliśmy nauki Bena i Yody, Moc, która jest tajemniczą siłą spajającą galaktykę, odrzucanie szybkiej i łatwej drogi na rzecz trudniejszej, ale dobrej, panowanie nad strachem. Ciekawe, ilu dziesięcio-, dwunastolatków, musząc zejść do ciemnej piwnicy lub na basenie skoczyć na główkę, zaciskało zęby i powtarzało w duchu, że strach jest po ciemnej stronie Mocy… Dwadzieścia lat później dostaliśmy żyjątka we krwi i Yodę przekonującego Anakina, że ma porzucić wszelkie uczucia i cieszyć się, kiedy jego bliscy umrą.
ER: Paradoksalnie powyższa uwaga dowodzi, że nowa trylogia jest mądrzejsza i bardziej dojrzała od starej. Moc z ST faktycznie była dla dziesięcio-, dwunastolatków; Moc, która wymaga wyrzeczenia się nienawiści i gniewu w obliczu śmierci kogoś bliskiego, to już jest zabawa dla dorosłych. W sumie, ku mojemu zaskoczeniu, musze przyznać, że ten motyw Lucas pokazał ładnie i wyraźnie: cały łańcuch zdarzeń wiodący do przemiany Anakin-Vader zaczyna się w momencie, kiedy Obi-Wan w gniewie zabija Dartha Maula, po czym zostaje rycerzem Jedi i opiekunem Skywalkera, nie będąc do tej roli gotów. Nie umiał sam opanować się w obliczu śmierci Qui-Gona i przekazał to swojemu uczniowi, co doprowadziło do tego, że młody Jedi był zupełnie nieodporny na utratę bliskich – i załamał się, kiedy stracił matkę, i groziło mu, że to samo spotka jego ukochaną.
ASz: Zaraz, zaraz, w jakim gniewie? Moim zdaniem w filmie wyraźnie było widać, że wiszący w szybie Obi-Wan opanowuje targające nim emocje (zwróć uwagę na wyraz jego twarzy) i dopiero wtedy jakby przybywa mu sił, wyskakuje i ciach. Twoja hipoteza jest bardzo ciekawa, tylko, niestety, nie pasuje mi do tego, co widzę na ekranie…
A wątek z utratą matki jest zupełnie nieprzekonujący. Przez dziesięć lat nie miał kontaktu, nie wiedział nawet, że przestała być niewolnicą, a tu nagle wielka rozpacz?
ER: Co do tych, tam, midimaxi, to nie rozumiem, co to przeszkadza. „GW” od początku były bajką, której nierealność maskowało pozorne wyrafinowanie techniczne śmigającego w kosmosie żelastwa. „Żyjątka” to jeszcze jedna z takich zasłon (z której zresztą w dalszych epizodach Lucas zrezygnował).
ASz: Nie zrezygnował. Owszem, w „Ataku klonów” chyba nie ma o nich mowy, ale za to w „Zemście Sithów” okazuje się, do czego Lucasowi była potrzebna ta bzdura. „Był sobie potężny Sith, który umiał zmusić midichloriany, by stworzyły życie”. Jednym słowem: przyjście Anakina na świat było dziełem Palpatine’a lub jego mistrza. Pomysł byłby niezły, gdyby coś z niego wynikało. A nie wynika. Poza pytaniem, jaki jest sens „tworzenia życia” na jakiejś zabitej dechami planecie, chyba że Sithowie uwielbiają skomplikowane rozrywki i snucie intryg typu: podpuścimy Nemoidian, żeby zablokowali planetę, następnie ostrzelany przez nich statek z dwoma Jedi na pokładzie wyląduje awaryjnie akurat na właściwej planecie, pójdą akurat do właściwego sklepu i spotkają Anakina. Przecież to bez sensu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KaW: Zwróć uwagę jednak, Agnieszko, że owa scena w operze i historia Dartha Plagueiusa została dodana przez Lucasa już w trakcie realizacji zdjęć, więc nie była elementem jakiegoś szeroko zakrojonego planu. Nie wysuwałbym również tak daleko idących wniosków co do „ojcostwa” Anakina – fakt, w jednej z pierwszych wersji scenariusza Palpatine miał powiedzieć do młodego Skywalkera coś w stylu: „Jestem twoim ojcem” – bo to on miał przy użyciu midichlorianów dać mu życie. Jednakże szybko z tego zrezygnowano, pozostając przy pierwotnym założeniu braku ojca.
ASz: Dobrze, ale skąd ja mam wiedzieć, co zostało dodane w trakcie zdjęć, a co nie? Ja rozpatruję film – trzy filmy, w tym momencie jako całość.
KaW: Teoria midichlorianów finalnie właściwie posłużyła jedynie do tego, ażeby usprawiedliwić fakt, że Vader, po zakuciu go w zbroję, nie był w stanie w pojedynkę obalić Imperatora. Bowiem po stracie kończyn był w dużej mierze pozbawiony owych żyjątek, a Moc w nim była już tylko cieniem potęgi, jaką posiadał wcześniej. Mimo wszystko jak na temat przewijający się od początku NT, jego ostateczne wykorzystanie jest dość wątłe i nieprzekonujące.
MOS: Wydaje mi się, że przesadzamy z interpretowaniem tego, co chciał przekazać/pokazać Lucas. Moim zdaniem wprowadził zbyt wiele wątków i nie zapanował nad nimi. A midichloriany, obawiam się, wprowadził tylko dla jednego tekstu: „Ma ich więcej niż mistrz Yoda” – naukowo, obiektywnie. Można wiele teorii snuć na podstawie poszczególnych wątków podobnych do przedstawionego przez Kamila. Na pewno czytaliście też tę teorię, że głównymi inspiratorami rebelii byli Chewbacca i R2-D2 (dlatego też nie skasowano mu pamięci). Nawet jeśli ma to być prawda, to w dobrze nakręconym filmie tego typu wątki powinny być pokazane bardziej jednoznacznie. Pole do budowy różnych interpretacji jest zdecydowanie zbyt duże. Nie zapominajmy też, że ST była jednoznacznie filmem przygodowym. Trudniej o taką jednoznaczność w przypadku NT, ale na pewno nie jest dramatem psychologicznym. Lucas chciał zrobić coś po środku, a przy okazji, żeby miało jak największą widownię. No i wyszło to, co wyszło.
ASz: Dodajmy jeszcze, że w epizodach IV-VI konflikt dobra ze złem był jasno sprecyzowany: po jednej stronie zimne, represyjne Imperium, wysadzające, ot, tak sobie, całe planety, po drugiej – garstka zaprzyjaźnionych ze sobą ludzi (wystarczy spojrzeć, jak Madine martwi się o Leię, wiedząc o śmierci jej rodziców) i nie-ludzi, rycerze Jedi i – a niech tam – sympatyczne Ewoki. W nowej trylogii mamy najpierw konflikt o podłożu finansowym, potem – kompletnie niejasno przedstawionych „separatystów”, których widzimy właściwie w jednej scenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
MOS: Wydaje mi się, że w NT te podziały też są dosyć jasne. Tylko etap walki o władzę trochę inny, więc i środki też były inne. Federacja handlowa i separatyści to pionki w rękach Palpatine’a. A blokada Naboo to tylko pretekst. Dowodem na to jest zlecenie na zbudowanie armii klonów 20 lat wcześniej. W sumie Lucasowi wyszła ciekawa konstrukcja (pytanie, czy zrobił to świadomie) – którakolwiek strona nie wygra, zwycięzca jest jeden – Palpatine.
KaW: Odezwie się we mnie szczególarstwo fana, ale nie 20, lecz 10 lat wcześniej:-)
W NT nie chodzi o to, żeby Palaptine przejął władzę. W EII i III kontroluje Senat już od dawna, nie musząc wcale obwoływać się Imperatorem. Chodzi o zemstę, zemstę na Jedi, a nie ślepe pragnienie pełnej i nieograniczonej władzy. Bowiem wojna, jaką wywołał, nie była sposobem na jej uzyskanie, ale pułapką na Jedi. Kiedy ci rozpierzchli się po Galaktyce, zajęci wojną, ich wzrok szybko został odwrócony od Senatu i stolicy.
MOS: Dzięki za poprawkę. Niestety, nie zgodzę się z tezą o celach Palpatine’a. Nawet pomimo tytułu EIII jego zachowanie wyraźnie pokazuje, że chodzi mu o pełnię władzy. Nie chce się chować pod płaszczykiem kanclerza. Pierwsza rzecz, jaką robi po usunięciu Jedi, to ogłoszenie powstania Imperium Galaktycznego. Zemsta na Jedi była tylko środkiem do tego celu.
ASz: Moim zdaniem podziały w NT nie są jasne. Niby separatyści mają być źli, ale jakieś to niedookreślone – to, że chcą się oddzielić od Republiki i rządzić na własną rękę, to jeszcze nie jest przejaw jakiejś szczególnej podłości. Trzeci epizod wprawdzie zaczyna się wielką bitwą nad Coruscant, ale tam jest to tak zamotane, że nie bardzo wiadomo kto, z kim i o co.
KaW: Jednakże trzeba mieć też na uwadze, że konflikt Republika-separatyści ma być tylko tłem dla pierwszoplanowej zemsty Sithów i zagrywek Palpatine’a, a nie tematem głównym, jak w przypadku ST, gdzie wiodący ton akcji nadawało starcie potężnego Imperium z nikłą Rebelią. Sama niejasność w podziale na dobro i zło jest jednym z celów NT – uwidocznienie relatywizmu obu pojęć, jak i pokazanie, jak krystaliczne dobro może bardzo szybko stać się złem w czystej postaci. Słowa Palpatine’a z „Zemsty…”: „Good is a point of view” jest tu idealnym stwierdzeniem podsumowującym ten wątek. Dlatego w NT Republikę i demokrację widzimy jako siedlisko korupcji i władzy biurokratów i demagogów, przeciwstawiając jej separatystów, których z oczywistych względów również nie można uznać za synonim dobra.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.