Zbiory opowiadań mają to do siebie, że praktycznie zawsze każdy czytelnik znajdzie w nich coś dla siebie. W dwóch grubaśnych tomach antologii polskich opowiadań zatytułowanej „Tempus Fugit” znaleźć można groteskę i historię szpiegowską, space operę, fantasy i cyberpunk, a także cyberfantasy.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Antologia „Tempus Fugit” reklamowana jest jako zbiór polskich opowiadań o podróżach w czasie, jednak w trakcie lektury łatwo zauważyć, że w istocie chodziło również o podróże między wymiarami, o takich bowiem opowiada znaczny procent tekstów. Zaletą antologii jako takich jest to, że praktycznie każdy znajdzie w nich coś dla siebie. „Tempus Fugit” zaspokoi zarówno potrzeby czytelników spragnionych niezobowiązującej rozrywki, jak i takich, którzy w tekstach poszukują głębszych treści. Wśród autorów mamy zarówno debiutantów (Paweł Majka), jak i starych wyjadaczy (Jarosław Grzędowicz, Eugeniusz Dębski); swoich sił w pisarstwie próbuje również znany tłumacz Cezary Frąc. Recenzując antologie, zwykle omawia się teksty w takiej kolejności, w jakiej zostały umieszczone, ja jednak postanowiłam uszeregować je według mojej o nich opinii. Tomasz Kołodziejczak „Klucz przejścia” – 80% Pełne zadziwiających pomysłów opowiadanie technofantasy, klimatem kojarzące mi się z „Królikarnią” Macieja Guzka. Podobnie jak Sebastian Uznański, o którym mowa dalej, tak i Kołodziejczak umiejętnie wprowadza czytelnika w swój dziwny świat. W jego alternatywnej Europie elfy i magiczne rytuały egzystują na równi z pistoletami maszynowymi i cyberwszczepami, esemes pojawia się w postaci malutkiego skrzata, a Pałac Kultury koncentruje energię słońca. Autor bardzo zgrabnie wykorzystuje pewne znane fantastom pojęcia: w „Kluczu przejścia” występują takie potwory jak barlogi i enpisy 1), mamy też czarnych jeźdźców, aczkolwiek nieco innych niż ci tolkienowscy. Jednak mruganie okiem do czytelnika nie zmienia opowiadania w groteskę – tekst jest przez cały czas bardzo serio. Dwa tory, którymi toczy się akcja, zbiegają się w dynamicznej końcówce. Dla mnie – zdecydowanie najlepsze opowiadanie antologii. Jarosław Grzędowicz „Zegarmistrz i łowca motyli” – 70% Bardzo sprawnie napisana sensacyjno-szpiegowsko-fantastyczna historia, kojarząca mi się z niektórymi utworami Marcina Wolskiego. Wydarzenia dramatyczne przeplatane są spokojniejszymi (choć bynajmniej nie nudniejszymi) rozmowami i monologami, które stopniowo odsłaniają przed czytelnikiem konstrukcję świata, a także cel fabuły. Bohater jest według mnie dość typowym „grzędowiczowym” bohaterem: żaden tam supertwardziel czy znękany życiem komandos – ot, dość przeciętny facet, akurat na tyle twardy, odważny i inteligentny, żeby móc poradzić sobie z zadaniem, a jednocześnie na tyle zwyczajny, że czytelnik bez trudu jest w stanie przejąć się jego losem. Oprócz kreacji bohatera to, co zawsze Grzędowiczowi dobrze wychodzi, to plastyczność opisu, która nie zawiodła i tym razem. Zadziwiające, jak niesamowity klimat można stworzyć jednym prostym stwierdzeniem – na przykład że kobieta w bryczesach była ponadprzeciętnie wysoka. Sebastian Uznański „Matka gromów” – 70% To już nie opowiadanie, lecz raczej mikropowieść długości 173 stron – spokojnie mogłaby zostać wydana jako osobna książka (i w dawnych, niezepsutych czasach, kiedy normą w fantastyce nie było pięć tomów po trzysta stron każdy, zapewne by została). Sebastian Uznański jak zwykle oszałamia czytelnika bogactwem swojej wyobraźni: miasto o historii sięgającej tysiące lat wstecz, gnomy, śmiercionośne grzyby, mechaniczne smoki… niejednemu autorowi tych pomysłów starczyłoby na kilka tekstów. Jest wszystko, czego czytelnicza dusza może zapragnąć: już na wstępie pojawia się naga i obowiązkowo piękna kobieta, potem mamy tajemniczą śmierć, spiski w spiskach, walki, pościgi, niebezpieczne wyprawy i dość zaskakujące rozwiązanie akcji. Jak wszystkie opowiadania Sebastiana, tak i to kojarzy mi się z niezwykle rozbudowaną i nieco mroczną… kreskówką. Nie jest to jednak wada, bo tekst jest napisany dobrym językiem, a akcja wciąga; autor posiada rzadką a cenną umiejętność stopniowego odsłaniania przed czytelnikiem konstrukcji swego świata, nie zanudzając długimi wyjaśnieniami ani też nie zniechęcając „na wejściu” wielką ilością niezrozumiałych szczegółów. Maja Lidia Kossakowska „Ewangelia według Johna Thomasa Scotta” – 70% Tematyka wprawdzie niezbyt oryginalna, bo wyprawa w czasy Chrystusa była w fantastyce przerabiana już wielokrotnie, jednak tekst czyta się dobrze, a zakończenie ma w sobie coś poruszającego. Podobał mi się pomysł na pokazanie starożytnej Jerozolimy nie oczami historyka czy archeologa, lecz zaprawionego w bojach żołnierza, który ciągle porównuje ją z dwudziestowiecznym, nękanym zamieszkami i zamachami miastem. Eugeniusz Dębski „Najważniejszy dzień w tym roku” – 70% Eugeniusz Dębski jest autorem, który doskonale pisze, tylko zbyt często nie umie wykorzystać własnych pomysłów. W „Najważniejszym dniu…” jak na dłoni widać wszystkie zalety i wady prozy tego autora: ciekawe gadżety, dobre dialogi, sprawnie poprowadzona akcja… i całkowity brak idei, co właściwie z tym wszystkim zrobić. Wychodzi dość nijaka migawka, z której pewnie większość czytelników zapamięta tylko dość niezwykły pomysł reklam wyświetlających się na ciele konsumenta oraz implantację organów płciowych po osiągnięciu pełnoletności. Miłośnicy twórczości Dębskiego docenią pewnie małe mrugnięcie okiem, którym jest zarówno tytuł opowiadania, jak i pewne bezpośrednie a autoironiczne nawiązanie w treści. Opowiadanie ma konstrukcję poniekąd szkatułkową: o głównych wydarzeniach dowiadujemy się z pamiętnika postaci, która z początku wydawała się drugo-, a nawet trzecioplanowa. Bohater jest najzwyczajniejszym nastolatkiem, przez swoją przeciętność całkiem sympatycznym – takie postaci Dębskiemu zawsze dobrze wychodziły, podobnie jak wymyślanie gadżetów. Gorzej jest z fabułą, bo zieją w niej dziury logiczne, na przykład w scenie, w której nastolatek plącze się po instytucie naukowym, nie napotykając żadnych przeszkód we wchodzeniu do pomieszczeń badawczych. Eva Mroczek „Tęczowy smok” – 60% Lekkie, niebanalne opowiadanko o skokach w czasie, osadzone w fikcyjnym świecie jednocześnie podobnym i niepodobnym do naszego. Sebastian Imielski „Tunel” – 60% Sprawnie napisane opowiadanie zaczyna się interesująco: młody mężczyzna, przechodząc przez tunel na dworcu kolejowym, trafia do alternatywnego świata, dziwnego i najwyraźniej bardzo totalitarnego. Akcja wciąga, ale po pewnym czasie komplikują ją spiski w spiskach i agenci z wykasowaną pamięcią. Zapewne zwolennicy twórczości Philipa K. Dicka docenią ten tekst bardziej niż ja… Andrzej Pilipiuk „Sprawa Filipowa” – 60% Carska Rosja, konspiracja, pościgi, śledztwo i gra o wielką stawkę, czyli twórca Wędrowycza w swojej najlepszej formie. Dynamikę akcji wzmaga „filmowy” podział na epizody opisane godzinami i minutami (choć nie ma to większego znaczenia dla tekstu). Wciągającą fabułę i zręczne pisarsko stopniowe odsłanianie przed czytelnikiem pewnego jakby „drugiego dna” opowiadania (choć to może zbyt górnolotne wyrażenie) w pewnym stopniu osłabia nieco zbyt prosty język. Paweł Majka „Poświat” – 60% „Poświat” sprawił mi trochę trudności poznawczych. Napakowanie tekstu demonami, półbogami, kosmicznymi bramami do innych światów i niezbyt jasnym końcem świata sprawiło, że w pewnym momencie przestałam się orientować w akcji. Ekipa kosmicznych poszukiwaczy skarbów jest przedstawiona barwnie i sympatycznie, jednak autor w niezbyt długi tekst wtłoczył ilość informacji wystarczającą na niewielką powieść: światy, rasy, bramy do innych wymiarów, zaskakujące pomysły w rodzaju implantowanego demona – wszystko naprawdę interesujące, ale można się w tym pogubić. Katarzyna Kruszewska „W blasku świec” – 60% Trochę naiwne, ale sprawnie napisane i bardzo nastrojowe opowiadanko o dziwnym śledztwie w jeszcze bardziej dziwnym dworku. Gładko się czyta i szybko zapomina. Natomiast dziwi mnie pretensjonalny zabieg wydawcy, który zamiast notki o autorze, jakie towarzyszą każdemu opowiadaniu, umieścił informację, że dane zostały utajnione decyzją prokuratora. Nie lepiej było napisać, że to pseudonim? Szczególnie że każdy miłośnik fantastyki i tak łatwo się domyśli, czyj… Marcin Wroński „Niewiele brakowało” – 60% Osadzona w świecie „Tfu, pluje Chlu!” opowiastka o podróży w przeszłość. Zręcznie napisana, choć ma jedną wadę: czytelnik dużo wcześniej od bohaterów domyśla się, o co tu właściwie chodzi. Akcja jest realistyczna i przemyślana, język dobry, dialogi wartkie. Tylko losem bohaterów jakoś trudno się przejąć…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Milena Wójtowicz „Załatwiaczka” – 50% Miłe, sprawnie napisane opowiadanko, które jednak sporo traci po wyrwaniu go z planowanego cyklu, ponieważ można wyłapać pewne nielogiczności, które być może zostaną później wyjaśnione. Tekst można zaliczyć do gatunku urban fantasy, bo choć po opisanym w nim współczesnym Lublinie nie pałętają się elfy, jednorożce i płanetniki, to najspokojniej na świecie żyją w nim czarodzieje studiujący ekonomię, półtrolle (czyż „patrol półtrolli” nie brzmi pięknie…?), wróżki i inne mniej czy bardziej magiczne istoty. Bohaterka jest studentką, która jednocześnie pracuje jako Załatwiaczka – to znaczy zdobywa żądane przez klientów informacje, usługi lub przedmioty, po większej części fantastyczne. Opowiadanie opisuje jedną z takich akcji – i tu coś mi zgrzyta, bo gdyby w tym świecie zdobycie inkryminowanego urządzenia – niechby i tylko dla wybranych – było tak łatwe, to powinien on wyglądać zupełnie inaczej. Nie jest również wyjaśniony powód, dla którego bohaterka wpakowała się w kontrakt każący jej przez dziesięć (!) lat wypruwać z siebie żyły w wymagającej stałej dyspozycyjności pracy – w opowiadaniu nie ma nawet mowy, czy Małgosia w ogóle na tym zarabia! Chwilami widać też zbyt „życzeniowe” rozwiązywanie pewnych spraw, na przykład szukanie w notatniku namiarów na zupełnie nieznaną osobę – jeżeli każda sprawa idzie bohaterce tak łatwo, to dlaczego dziewczyna jest opisana jako notorycznie przemęczona? Oprócz tego zgrzyta mi coś w samej postaci Załatwiaczki, bo choć jest ona przedstawiona jako całkiem sympatyczna „dziewczyna z sąsiedztwa”, to pewne jej działania – w rodzaju udostępniania przypadkowym ludziom potencjalnie niebezpiecznych urządzeń – przedstawione są z porażającą wręcz lekkością. Nie z powodu cynizmu, bo tej cechy u Małgosi nie widać; jej po prostu konsekwencje tego, co robi, zupełnie nie obchodzą. Fakt ten – w połączeniu ze wspominanym już życzeniowym rozwiązywaniem pewnych spraw przez autorkę – sprawił, że losy bohaterki były mi w trakcie lektury dosyć obojętne. Romuald Pawlak „Jak liście z drzew” – 50% Króciutkie opowiadanko praktycznie bez akcji (para bohaterów wygnanych z innego świata znajduje schronienie u samotnej emerytki), ciepło i ładnie napisane i dla mnie bardzo „dziewczęce” – aż trudno mi uwierzyć, że autorem jest mężczyzna. Spodziewałam się na końcu jakiegoś zakręcenia akcji związanego z jej dość dramatycznym rozpoczęciem, a tymczasem skończyło się melancholijnie i sielankowo… Tomasz Kaczmarek „Błazen” – 40% Autor miał bardzo ciekawy pomysł: świat, w którym metal przyciąga demony z innych wymiarów, a ich tępiciele zwani są błaznami i wyglądem odpowiadają typowemu karcianemu dżokerowi. Fajne i niebanalne, jednak z wykonaniem gorzej, bo maltretowana logika jęczy i błaga o litość. Już w kilku pierwszych akapitach mamy srebrne sztućce i metalową kratę, po kilku stronach pierwszy lepszy karczmarz dysponuje żelazną beczką, a za chwilę mowa jest o tym, że wieśniacy „często nie wiedzą nawet, jak wygląda metal”. Niby każdy metal przyciąga demony, a jednak bohater beztrosko nosi przy sobie sakiewkę, w której „pobrzękują guldeny” – to z czego one były zrobione, z porcelany? Oczywiście, możliwe jest wymyślenie cywilizacji, w której metale nie istnieją lub są rzadkością, ale, do licha, niech to będzie wymyślanie konsekwentne! W pewnym momencie autor jakby się reflektuje i próbuje tłumaczyć czytelnikowi, że „metalowych elementów prawie nie było w użytku”, co „opóźniało postęp” – a jednocześnie mamy wielki kryształowy żyrandol, szklankę z wodą, stos papierzysk na biurku i elektrowstrząsy, czyli elementy technicznie dość zaawansowane. Językowo tekst jest na poziomie, choć trochę dziwne jest to, że autor raz szczegółowo opisuje niemające znaczenia dla akcji detale w rodzaju służącego, który jadąc na wozie, uderzył się w ramię, a innym razem dosłownie streszcza całe fragmenty akcji, jak na przykład ten dotyczący magicznej operacji żołądka przeprowadzonej na głównym bohaterze. Pewne trudności przy lekturze może też powodować konstrukcja niektórych opisów, sprawiająca wrażenie, że autorowi mylą się podmioty. Cezary Frąc „Odnaleźć Annę” – 40% Poprawnie napisany – to najlepsze, co można o tym tekście powiedzieć. Młody naukowiec traci żonę w wypadku i jakiś czas później dostaje ofertę pracy w Ośrodku Rzeczywistości Alternatywnych – cała reszta dla przeciętnego czytelnika fantastyki jest tak oczywista, że aż szkoda czytać opowiadanie, o którym zresztą można wiele powiedzieć, ale nie to, że wciąga w warstwie językowej. Czyta się ciężko: co kilka akapitów narrator wyjaśnia coś czytelnikowi, bohater wyjaśnia coś sam sobie w tasiemcowych rozważaniach albo prowadzi z inną postacią przyciężkawe dialogi wyjaśniające to, co jeszcze nie zostało wyjaśnione. Wypowiedzi jak z podręcznika fizyki mieszają się z kiczowatymi kwestiami w stylu „Anno, kochanie, już nic nas nie rozdzieli”. Dodatkowo co jakiś czas występuje życzeniowe myślenie autora, bo skąd bohater miałby wziąć i jakim cudem wnieść na teren tajnego ośrodka materiały wybuchowe z zapalnikiem czasowym, tego doprawdy nie rozumiem. „Fabryka Słów” w ostatnich czasach zasypuje nas antologiami. Chwała wydawnictwu za to, przynamniej z mojej strony, bo ja osobiście antologię z różnych względów bardzo lubię, jednak przerażająca wręcz objętość „Tempus Fugit” skłania mnie do zastanowienia, czy zbiorkowi nie wyszłoby na dobre podzielenie go nie na dwa tomy, lecz na dwie odrębne książki: jedną dotyczącą podróży w czasie, a drugą – między wymiarami. Oszczędziłoby to też zdziwienia czytelnikom, którzy czytając „antologię o podróżach w czasie”, trafiają na tekst Pawła Majki i ze zdumieniem pytają, gdzie tu jakaś podróż w czasie… 1) enpis lub enpec (z angielskiego „non-player character”) – w grach RPG postać, która epizodycznie bierze udział w akcji, a nie jest odtwarzana przez żadnego gracza.
Tytuł: Tempus Fugit. Tom 1 Cykl: Tempus Fugit ISBN-10: 83-60505-04-7 Format: 488s. 125×195mm Cena: 29,99 Data wydania: 17 listopada 2006 Ekstrakt: 60% Tytuł: Tempus Fugit. Tom 2 Cykl: Tempus Fugit ISBN-10: 83-60505-07-1 Format: 496s. 125×195mm Cena: 29,99 Data wydania: 17 listopada 2006 |