Lady Cecelia nigdy nie myślała o sobie jako o starej damie. Wiek nie miał z tym nic wspólnego, podobnie jak liczba kuracji odmładzających. Jak długo potrafiła jechać na koniu za psami, lecieć statkiem tam, dokąd miała ochotę lecieć, robić to, na co miała ochotę, oraz radzić sobie z tym, co przynosiło jej życie, nie była stara. To prawda, nie startowała już w dziedzinach, w których kiedyś zdobywała szczyty, ale uznała to za skutek wyrośnięcia ze starych zainteresowań – i rozwinięcia nowych – w ramach naturalnego przejścia od jednych spraw do innych. Starzy są ludzie, którzy przestają się zmieniać. Niektórzy przestają w wieku dwudziestu lat, większość koło czterdziestki czy pięćdziesiątki starzeje się w ciągu jednej dekady. Mogą żyć jeszcze trzydzieści do pięćdziesięciu lat – po odmłodzeniu nawet dłużej – ale już jako staruszkowie. Inni – na przykład jej babka Serafina – zdają się pozostawać pełni życia i ciekawości aż do samej śmierci. W tym, że nie czuła się staro, pomagało jej też trzymanie się z dala od rodziny. Nic tak nie przypomina o wieku jak dorastające dzieci, które zmieniają się w sprawiających kłopoty dorosłych. Zwłaszcza jeśli uważają ją za starą damę i tak ją traktują. Nie przyglądała się sobie, przebierając się w strój treningowy z miękkiego weluru, nie chciała, by cokolwiek przypominało jej o wieku. Jeśli młodzi ludzie są w sali gimnastycznej, wyrzuci ich. Teraz jej kolej. Ale zastała salę pustą, cichą i pachnącą jej ulubionymi aromatami. Poduszki już dawno wyschły. Cecelia zamknęła drzwi i nastawiła symulator. Tego ranka będzie jeździć, nikim się nie przejmując. Godzinę później, odświeżona przyjemną, choć wymagającą wysiłku przejażdżką po placu treningowym, wyłączyła symulator i schowała kostkę. Jej goście nie byli ludźmi, których chciałaby mieć za towarzyszy jazdy. Nie miała ochoty słuchać tego, co mogliby mieć do powiedzenia. Spojrzała na panel – wszyscy byli jeszcze w swoich kabinach. To dobrze. Rozebrała się, wzięła prysznic i zanurzyła się w basenie; tam włączyła ekran prywatności i zwiększyła nieco przepływ wody. Płynęła energicznie, walcząc z prądem, po czym wyszła, wytarła się do sucha i ubrała w podgrzany szlafrok. Kolejny rzut oka na konsolę potwierdził, że już zaczęli się ruszać. Chwyciła strój do ćwiczeń i ruszyła do swojej kabiny, gdzie powinna być bezpieczna. Nie spotkali się przy śniadaniu. Cecelia zjadła w swoim apartamencie, co i tak często robiła, nie zwracając uwagi na młodzież. Miała własny porządek dnia: rozmowa z kucharzem, wysłuchanie raportu Batesa, zapoznanie się z tym, co kapitan uznał za stosowne przekazać jej o stanie statku. Za czasów Olina często sprowadzało się to do suchego stwierdzenia, że statek leci zgodnie z planem. Zastanawiała się, jak będzie z Serrano. Pierwszego dnia raport miał dwie strony i był pełen niezrozumiałych szczegółów na temat powodów przeniesienia czegoś z jednej ładowni do drugiej. Tak jakby Cecelię to obchodziło. Jeśli tylko personel wie, gdzie co jest, i może znaleźć to, czego ona potrzebuje, nie chce martwić się czymś takim jak „środek masy” czy „potencjalna interferencja rezonansu”. Tego ranka była tylko jedna strona z nagłówkiem: „Alarmy ćwiczebne”. Cecelia zamrugała. Czemu miałoby to ją obchodzić? Zakładała, że ćwiczenia odbywa załoga, a poza tym jachty, w przeciwieństwie do liniowców, nie muszą narażać pasażerów na tego rodzaju niewygody. Zaczęła czytać, odnosząc się niechętnie do samego pomysłu. Ta Serrano wciąż musi uważać siebie za wojskowego dowódcę. Ma przydzielić stanowiska alarmowe jej personelowi domowemu? Ona i jej goście mają się nauczyć wykonywać procedury alarmowe? To absurd! Pamiętała ćwiczenia przeciwpożarowe, które odbywały się dawno temu, gdy chodziła jeszcze do szkoły Sorgery, i tak samo jak wszyscy doskonale wiedziała, że te ćwiczenia były bezwartościowe. Gdyby faktycznie doszło kiedyś do pożaru, żywioł nie czekałby, aż ludzie wstaną z łóżek, znajdą przydzielonego im partnera i „cicho, nie rozmawiając i bez przepychania się, zejdą po schodach”. Argumentacja kapitan Serrano brzmiała jednak nieco sensowniej. Tak naprawdę Cecelia nigdy nie pomyślała o tym, że poza spóźnionym posiłkiem czy chorobą członka załogi może się wydarzyć coś nieprzyjemnego. Nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństw zagrażających małemu jachtowi lecącemu przez ogrom przestrzeni międzygwiezdnej. Wszyscy, których znała, podróżowali przez kosmos, a rzadkie wypadki i zaginięcia wcale nie wydawały się bardziej przerażające niż katastrofy na planetach: zderzenia samolotów, pociągów czy limuzyn, czasami znikanie jachtów. Przez chwilę niemal poczuła kruchość statku i ogrom wszechświata, ale szybko odepchnęła od siebie takie myśli. Przypominało to rozważania o kruchości czaszki, rozmiarach konia i wysokości zbliżającego się płotu… Jeśli się o tym myśli, człowiek na zawsze zamyka się w bezpiecznym kokonie, a to niedorzeczne. Mimo wszystko… może trochę ćwiczeń to nie taki zły pomysł. Nie aż tyle i z pewnością nie bez odpowiedniego ostrzeżenia (a jeśli akurat będzie w basenie?), ale trochę ćwiczeń nie zaszkodzi. Wywołała Batesa. – Tak, madame. Kapitan Serrano rozmawiała już ze mną na ten temat – uważa to za ważne dla pani bezpieczeństwa. Chciałaby, żebym zapoznał pani personel z instrukcjami, choć to wymagałoby czasu… – Przed ćwiczeniami? – Tak, proszę pani. – Przypuszczam… że należało to zrobić już wcześniej, choć dotąd nikt nie narzekał. – Kapitan Serrano wydaje się bardzo kompetentna, madame. – To znaczyło, że Bates ją popiera. Szlag. W takim razie ona też powinna się zgodzić, bo jeśli Bates coś popiera, zawsze stawia na swoim, niezależnie od siły jej oporu. Nie raz żałowała, że to nie on jest kapitanem. Miał dar dowodzenia. – No dobrze. Zajmijcie się tym razem z panią kapitan, ale jeśli będzie ci sprawiała za dużo kłopotów, nie wahaj się dać mi znać. – Nie sądzę, żeby tak miało być, madame. Ona nie jest taka jak inni. – Cecelia nie wiedziała, co miał na myśli, ale nie zapytała. Zamiast tego wolała spytać, jak młodzi ludzie radzą sobie ze śniadaniem, choć wcale jej to nie interesowało. Bates odpowiedział, że zdają się być zadowoleni i przeglądają teraz w salonie stare kostki rozrywkowe. Cecelia odczuła absurdalną irytację faktem, że są zadowoleni. Jako jej goście powinni się nią przejmować. Postanowiła pójść do ogrodu i pobawić się z miniaturowymi konikami. One zawsze przychodzą po cukier. Ronnie przyglądał się ukradkiem Raffaele i zastanawiał, czy słyszała o śpiewaczce operowej. Właściwie nigdy dotąd nie zwracał na nią uwagi, myśląc o niej jako o dziewczynie George’a. Teraz zauważył, że gdy unosi głowę, ma przyjemny zarys twarzy. Szczupła, ale nie wątła, zdawała się nieświadoma własnego wdzięku. Śmiała się z czegoś, co powiedział Buttons. Siedząca obok Bubbles machnęła ręką przed jego twarzą. – Obudź się, skarbie. Patrzysz wprost przez Raffę, jeszcze zrobię się zazdrosna. – Bubbles emanowała bardzo wystudiowaną zmysłowością, od srebrnych paznokci do blond loków, od głębokiego dekoltu obcisłej bluzki aż do rozcięć w długich czarnych spodniach. Nie licząc śpiewaczki operowej, zawsze uważał Bubbles za najbardziej seksowną ze znanych mu dziewczyn, ale w tej chwili go męczyła. Śpiewała piosenkę z kostki, ale dzięki znajomości ze śpiewaczką operową doskonale słyszał miejsca, w których brakowało jej oddechu i delikatnie fałszowała. – Przepraszam. Zastanawiałem się, co będziemy robili przez cały ten czas u twojego ojca. Przecież nie będziemy polować na lisy. – To nie jest takie złe – rzucił Buttons, podnosząc wzrok. – Właściwie czasami nawet to lubię. Jeśli podkręcimy satelity pogodowe, żeby nie było tak zimno i mokro… – Ojciec się dowie – wtrąciła się Bubbles. – On lubi autentyczność. – Nie bardzo rozumiem, jak można mówić o autentyczności, gdy nawet lisy nie są prawdziwymi lisami – mruknęła Sarah. – Czytałam gdzieś, że tak naprawdę zostały sztucznie stworzone na bazie genów kotów. – Ronnie wątpił w jej zainteresowanie bioinżynierią. Dziewczyna podpisała razem z Buttonsem drugi poziom umowy przedślubnej i teraz czekała ją pierwsza oficjalna wizyta u jego rodziny. Najwyraźniej próbowała w ten sposób zdobyć dodatkowe punkty. – Chimera – wyjaśnił Buttons tonem wykładowcy, który powodował, że ubywało mu przyjaciół w regimencie. Prawdę mówiąc, on nie potrafił po prostu odpowiedzieć na pytanie, musiał wyjaśnić wszystko, co się z nim wiązało. – Nikt nie zawracał sobie głowy ratowaniem genów rudych listów ze Starej Ziemi, więc ludzie taty skorzystali z opisów i użyli tego, co się dało. Na szczęście Hagworth zrobił już wcześniej szakale z psów. Największym zainteresowaniem cieszyły się dwa gatunki lisów. Prawdziwy problem polegał na stworzeniu właściwego koloru i puszystej białej kity. Nasze neolisy częściowo wywodzą się z lisa długouchego, częściowo z szakala i po trochu z kota i szopa pracza. – Nie wiedziałem, że ktoś uratował geny szopa, sądziłem, że to zbyt powszechnie występujące zwierzę. – Tylko do skrzyżowania z małą pandą – wyjaśnił Buttons. Ronnie nie spodziewał się, że przyjaciel wie takie rzeczy, ale w końcu jego ojciec był entuzjastą polowań i zachowania gatunków. Buttons kontynuował wykład na temat możliwości genetyki, a tymczasem Ronnie pozwolił myślom odpłynąć… do śpiewaczki operowej, w której łóżku nauczył się rzeczy znanych mu wcześniej wyłącznie z plotek, do księcia, którego zazdrość tak łatwo udało się wzbudzić, i do tej nocy w mesie, kiedy się tym pochwalił… W tej chwili jakoś nie wydawało mu się to tak mądre jak wtedy. Może ciotka Cecelia miała rację i faktycznie jest draniem. Nie. Książę powinien był postąpić bardziej honorowo. Wyciągnął rękę i pogłaskał ramię Bubbles, zastanawiając się, czy coś z tego wyjdzie. Nie potrafił jednak wymyślić, co mógłby powiedzieć, i po kilku sekundach dziewczyna cofnęła rękę i wyciągnęła się na kanapie obok niego. Na tej samej, gdzie tak ciężko się pochorowała. Zaczął się zastanawiać, czy to pamięta. W tej chwili wyglądała całkiem zdrowo, choć jej ponura mina dobrze oddawała również jego odczucia. – Myślę, że powinniśmy trochę poćwiczyć – zaproponował George. – Twoja ciotka ma tutaj symulator jeździecki. Godzina dziennie i żadne z nas nie będzie musiało martwić się siniakami od siedzenia w siodle. – Symulator? – burknął Ronnie. – Rób, co chcesz, George, ale ja nie mam zamiaru obijać się na mechanicznym koniu. Wystarczy mi sam pomysł obijania się na prawdziwym. Czy wiesz, że ciotka ośmieliła się zamówić mi odzież jeździecką? – Cóż, będzie ci potrzebna. – Buttons przyjął pozę podobną do Bubbles i w ten sposób zajęli obie kanapy. Ronnie zaczął się zastanawiać, czemu właściwie uznał, że wygnanie będzie w ich towarzystwie bardziej znośne niż w samotności. Traktowali go tak, jakby miał obowiązek dostarczać im rozrywki, a przecież to wszystko nie było jego winą. – Na początek sprawdzi cię instruktor mojego ojca – mówił dalej Buttons – a potem przydzieli ci wierzchowca… – A on jest straszny – wtrąciła się Bubbles. – Z tego, co wiem, nie ma już w znanym nam kosmosie wojska, które wciąż korzystałoby z koni, ale on zachowuje się jak modelowy instruktor musztry. Będziesz musiał przynajmniej przez dwie godziny kłusować, zanim zdecyduje, jakiego konia ci dać. – Chciałbym zobaczyć, jak sprawdza ciotkę Cecelię – rzucił Ronnie. – Jej nie będzie testować – odpowiedział Buttons, szczerząc zęby. – To wieloletni gość i prędzej poprosi ją o sprawdzenie koni. – „Proszę sobie wybrać, na co pani ma ochotę, milady, choć nie ma tu nic godnego pani” – to wszystko, co jej powie. – Naprawdę jest taka dobra? Buttons spojrzał na niego zdziwiony. – Nigdy nie widziałeś jej na koniu? – Nie. Rodzina nie ma zbyt wysokiego mniemania o jej hobby. – Jego ojciec mówił o tym dostatecznie często; słyszał też, jak matka rozmawiała z innymi ciotkami o „biednej Cecelii, która zmarnowała swoje życie na konie”. – Trudno to nazwać hobby, Ron. Ta kobieta pięć razy wygrała wszechzwiązkowe indywidualne mistrzostwa jazdy terenowej i przez piętnaście lat mieściła się w pierwszej piątce zawodników. – Buttons obrócił się do Bubbles. – Pamiętasz, jak dopiero uczyliśmy się jeździć i stary Abel na nas wrzeszczał, a ona go uciszała? – To dzięki niej pierwszy raz udało mi się skoczyć – powiedziała Bubbles, siadając prosto. W tej chwili wyglądała trochę poważniej niż zwykle. Czy to możliwe, żeby lubiła polowanie? Ronnie doznał krótkiej i nieprzyjemnej wizji ożenku z kobietą, która poluje na lisy. Nie. Nigdy w życiu. – To był ten stary, siwy kuc, który sprawiał wrażenie, że lubi nas zrzucać. Nie krzyczała na mnie, po prostu wszystko mi wytłumaczyła. – Tak, a potem wsiadła na dobrego konia i pokazała, co powinniśmy byli robić. Abel był wściekły. Ronnie poczuł, jak ściska mu się żołądek. To niesprawiedliwe, że wiedzą o jego ciotce więcej niż on sam. Że podziwiają ją za rzeczy, o których on nie ma pojęcia i za które jego rodzina wcale jej nie szanuje. To wszystko toczy się nie tak, jak zaplanował. Spodziewał się, że przyjaciele zbiorą się wokół niego, będą go wspierać i robić to, co on chce… a tymczasem oni wymieniają się opowieściami o jego ciotce, starej pannie. – Czy wszyscy polują tam razem? – zapytał Buttonsa. Jeśli już nie można uniknąć tematu koni, przynajmniej może odwrócić uwagę od ciotki. – Swoją drogą, ile koni ma twój ojciec? – Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: nie. Z głównego domu, w którym zamieszkamy, wychodzą na polowania trzy grupy. Każda ma własne tereny. Zostaniemy przydzieleni do którejś z nich w zależności od naszych umiejętności jeździeckich. A co do koni, przypuszczam, że jest ich wiele tysięcy. W stajniach głównej posiadłości mieści się około pięciuset, choć nie używamy ich aż tylu. Konie do polowań, spacerowe, młodziki w trakcie szkolenia. – Ronnie próbował wyobrazić sobie pięćset koni przebywających w jednym miejscu, ale mu się nie udało. W Akademii było ich dziesięć, do szkolenia młodych oficerów, i nie miał pojęcia, co to jest „koń spacerowy”. Nie zamierzał jednak pytać. – Nie polujemy codziennie – dorzuciła Bubbles. – Niektórzy tak robią, ale większość jeździ co drugi dzień. Zwłaszcza gorsi jeźdźcy, którzy dość szybko czują się nieco obolali. – Ja na pewno będę obolała – oświadczyły równocześnie Raffa i Sarah. – Czy nie ma tam niczego innego do roboty poza polowaniem? – zapytał Ronnie, mając nadzieję, że w jego głosie nie słychać było desperacji. – Są też inne rodzaje polowań – zapewnił Buttons. – Nie wszystkie na końskim grzbiecie. Możesz strzelać do kuropatw i bażantów. Choć to nie jest właściwy sezon, można łowić ryby w strumieniach. A pod dachem… No cóż, można robić takie rzeczy, które zdaniem mojego ojca są normalnymi zajęciami: bilard, karty, amatorskie przedstawienia. – O rety. – Jest gorzej, niż się spodziewał. Miał wrażenie, że tego nie przewidziała nawet jego matka. Podróż z bogatą ciotką na pokładzie jej prywatnego jachtu wydawała się dobrym pomysłem. Może jednak byłoby lepiej, gdyby dostał jakiś nudny przydział w bazie na krańcu kosmosu. Przynajmniej nie musiałby polować na lisy i praca mogłaby mu wypełnić czas. – Na planecie są też inne ciekawe miejsca – zauważyła Bubbles – ale nie możemy się stamtąd wyrwać więcej niż jeden raz. Musimy to sobie zostawić na chwilę, gdy już będziemy bardzo zdesperowani. Biedny Ronnie. Miał ochotę na nią warknąć. Potrzebował autentycznego współczucia, a nie naśmiewania się z niego. Chciał, żeby zrozumieli, że to wszystko nie było jego winą. – Nie jestem zdesperowany – oświadczył stanowczo. – Jeśli chcecie wiedzieć, mogę równie łatwo polować na lisy, jak i zająć się innym dowolnym sportem. Może będę przeskakiwał przez płoty i pędził w biegu… – W galopie – poprawiła go Bubbles. – Wszystko jedno. No wiecie, jestem wysportowany i w doskonałej formie, czy to może być dla mnie za trudne? – Próbował to powiedzieć z pełnym przekonaniem, ale Bubbles, Buttons i Raffaele parsknęli śmiechem. Raffaele? A co ona wie o jeździe konnej? Próbując ukryć złość, roześmiał się razem z nimi. – Lepiej spróbuj na symulatorze ciotki – zasugerował Buttons, wciąż się śmiejąc. – Przekonasz się, że masz parę mięśni, które wcale nie są takie wyćwiczone. – Potem spoważniał. – Tak naprawdę powinieneś sobie poradzić, Ronnie. Masz rację, jesteś wysportowany i całkiem możliwe, że po kilku lekcjach będziesz mógł jeździć w polu. Ale to wcale nie przypomina prawdziwej jazdy. Ronnie zaczął się zastanawiać, czy nie mógłby ukryć się w swojej kajucie na całe dnie i noce i oglądać kostki rozrywkowe aż do przybycia na rodzinną planetę Buttonsa. Pewnie nie. Będzie musiał wymyślić, co mają robić. Coś zabawnego, coś, co pozwoli mu znów objąć dowodzenie grupą. A może by wykręcić jakiś nieszkodliwy numer starej damie lub załodze? – Może masz rację – powiedział bez przekonania. – Najpierw zobaczę, jak ty wyglądasz na tym symulatorze, a potem… cóż, zobaczymy. – Myślę, że powinniśmy trochę popływać – zaproponowała Raffaele. – Chodźcie, dziewczyny. Pobawimy się w wodzie. – Zanim Ronnie się zorientował, dziewczęta zniknęły, a jego najlepsi przyjaciele przyglądali mu się błyszczącym wzrokiem. – No dobra – rzucił George. – Opowiedz coś o tej śpiewaczce operowej. Czy to prawda, że śpiewaczki mają specjalnie wyćwiczone mięśnie? |