Brałem ostatnio aktywny udział w dyskusji na forum jednego z największych polskich serwisów informacyjnych. Przekonałem się tam, jak wielką rolę w kształtowaniu świadomości ma dziennikarska nierzetelność – i jak dziwna jest mentalność młodych Polaków. Artykuł dotyczył zatrzymania kilku osób z serwisu dostarczającego polskie napisy do obcojęzycznych filmów. Dziennikarz, powołując się na biuro prasowe policji, podał, że aresztowano kilku translatorów, którzy nielegalnie tłumaczyli napisy dialogowe. Natychmiast więc odezwały się głosy oburzenia na ową policję, bo w polskim prawie nie ma czegoś takiego jak „nielegalne tłumaczenie”. Przy okazji oberwało się oczywiście rządzącym, co nie dziwi, biorąc pod uwagę linię polityczną owego serwisu. Jednocześnie niewielu zadało sobie trud wyszukania informacji na przedstawiany temat w innych portalach informacyjnych. A tam można było wyczytać, że, owszem, policja, ale nie polska, a niemiecka (polska została poproszona o pomoc przez stronę niemiecką, do której wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa na serwerze stojącym po tamtej stronie Odry), że nie tłumaczenie, ale rozpowszechnianie czy też upublicznianie tłumaczenia, i to bez zgody właścicieli praw majątkowych do oryginału, wreszcie – że nie tłumacze, ale administratorzy serwisu zostali zatrzymani. Nic to. Nasz bohaterski portal przez długi czas nie zadał sobie trudu, by informację o te rewelacje rozszerzyć; w końcu po co, skoro reakcja czytelników została skierowana na właściwą politycznie linię? Zastanawiające były natomiast niektóre wypowiedzi forumowiczów. Abstrahując od zwykłych oszołomów (nawołujących do anarchii), pieniaczy (obwiniających „kaczystowski reżim” o wszystko, łącznie z istnieniem prawa autorskiego) i cwaniaków (którzy podali nawet numer konta bankowego, rzekomo na walkę z reżimem), z ogólnej debaty wyłonił się obraz społeczeństwa, które akceptuje łamanie prawa na własny użytek. Czyli: prawo niech sobie tam będzie, ale nie róbmy z tego zagadnienia. Policja niech robi swoje (równolegle w innym artykule opisano zaniedbania policji, przez które trup w parku leżał sobie kilka dni), ale jednocześnie niech się do nas nie miesza. Robi, ale nie robi. Innymi słowy zawsze niech się zajmie czym innym. Mam wrażenie, że wielu uczestników debaty, mimo przedstawianych konkretnych artykułów z ustawy o prawie autorskim i z kodeksu karnego, nie przyjmowało do wiadomości faktu złamania prawa. Kłócono się o to, co jest rozpowszechnianiem, czy tłumaczenie jest tworem samoistnym, czy wszyscy znający języki obce to przestępcy i szukano na wszelkie sposoby usprawiedliwienia korzystania z pirackich treści. Powoływano się na bogactwo koncernów medialnych i polską biedę, na pazerność organizacji twórczych i wolność sztuki. Na wszystko, byle nie literę prawa – które jest, jakie jest, ale jest, i to nie od dziś. Wydaje się więc, że w polskim społeczeństwie na mentalność wyniesioną z PRL-u („co wspólne, to niczyje, a co niczyje, to moje”) nałożył się szok „darmowości” płynącej z Internetu (plus jego złudna anonimowość) i „tradycyjna” polska bieda. W efekcie Polak akceptuje łamanie prawa na własny użytek. Zwłaszcza prawa cudzego (bo „co moje, to nie rusz”). Jest w stanie (choć z trudem) zgodzić się, że zarabianie na piractwie jest złe, ale nie potrafi zrozumieć instytucji szkody spowodowanej upublicznieniem czegoś, co jest dozwolone tylko na użytek własny. Jak amatorskie napisy do obcojęzycznych filmów (notabene często stojące na wyższym poziomie niż napisy „profesjonalne”, oryginalne – o ile takie w ogóle są, to znaczy, o ile film jest w ogóle w Polsce dystrybuowany), jak dymki i narracja do zagranicznych komiksów, jak tłumaczenia utworów literackich, poetyckich i muzycznych (w warstwie słownej, czyli tekstów). Przyznam – zdarza mi się łamać prawo, choćby przejeżdżając dany odcinek drogi szybciej, niż nakazuje ograniczenie prędkości. Ale nie wyobrażam sobie, bym miał z tego powodu być dumny, nawoływać do zmiany ustawy o ruchu drogowym, organizować bunty przeciwko „reżimowi” czy policji, wołać o wolność szybkiej jazdy – czy wreszcie wstępować do partii, która będzie walczyła o zniesienie ograniczeń prędkości. Jestem świadomy, że łamię ustanowione prawo – i jeśli zostanę na tym przyłapany, poniosę karę. Tymczasem forumowicze nawołują do ucieczki z „chorego kraju”. Życzę im powodzenia – gdy spróbują swą filozofię Kalego zastosować za granicą, rychło przekonają się o twardości rzeczywistości. Bo to nie kraj jest chory, ale nasza, polska, mentalność. |