Nowy film Marca Forstera podsuwa frapujący temat do kawiarnianych roztrząsań: ile copywritera w (zawodowym) scenarzyście? W sytuacji, kiedy „wszystko już było”, a ulubione schematy fabularne widowni trzeba wciąż nasycać treścią, liczy się przede wszystkim efektowny pomysł.  |  | ‹Przypadek Harolda Cricka›
|
Najlepiej „zakręcony”, ale nie zagmatwany – historia powinna być zaskakująca, lecz przyswajalna. Niech to będzie łebska zagrywka w postmodernistycznym stylu, ale zastosowana na konwencjonalnym materiale. Dla intelektualnego sznytu można otrzeć się o środowisko akademickie, zacytować Italo Calvino – ot, takie wdzięczne mrugnięcie oka do twórcy akrobatycznych rozwiązań narracyjnych. Niemniej w „Przypadku Harolda Cricka” trudno doszukiwać się akrobacji – jest po prostu sprytny pomysł. Błysk inteligencji scenarzysty zaowocował nietypową perspektywą dla przedstawienia historii skądinąd uroczej (głównie w warstwie aktorskiej), ale wodnistej i wyświechtanej. W sytuacji, kiedy płaszczyzny narracji i fabuły przenikają się wzajemnie, trudno – z pozoru – mówić o wyświechtaniu, ale ów splot formy i treści jest tylko naskórkiem, spod którego wyziera bezmięsna opowieść. Czepiam się? No, może – bynajmniej nie dlatego, że aż tak mi nie w smak ciepła komedia romantyczna z dobrą radą na życie szczęśliwe (rekompensata za kilka chwil nieśmiałego egzystencjalnego mrowienia). Po prostu w filmie Forstera wietrzę ściemę – i nie chodzi tu o iluzję kina. Tytułowy Crick (Will Ferrel) jest pracownikiem IRS (amerykańska skarbówka), czyli jegomościem z definicji swego zawodu nielubianym. W dodatku jest pracownikiem wzorowym, innymi słowy – automatem. Harold postrzega otaczający świat w kategoriach arytmetycznych, przykładowo: liczy schody i ruchy szczoteczką podczas szorowania zębów, jest bardzo punktualny etc. Niestety, postać Cricka została przejaskrawiona nie w służbie satyry, a komizmu bardziej prorodzinnego, bliższego farsie. Pierwszym i bodaj jedynym istotnym zaskoczeniem w filmie jest moment, w którym Harold reaguje na głos z offu, komentujący jego zachowanie. Narratorka, mimo że wszechwiedząca – Crick z początku nie wie, iż z taką właśnie osobliwością ma do czynienia – „nie słyszy” skierowanych pod jej adresem pytań bohatera i „nie widzi” jego odbiegających od normy zachowań (a jeśli „widzi”, to, dla ułatwienia reżysera, z pominięciem ich kontekstu). Czyli przede wszystkim tych, które stanowią motor fabuły filmu – to jest prób wyzwolenia się Harolda spod władzy autora powieści, w której ten pierwszy najwyraźniej się znajduje. Wewnętrzna logika filmu leży w gruzach – no, ale pomysł jest tip-top. Gdy głosowe doznania stają się dla Cricka zbyt doskwierające, bohater udaje się do psychiatry, a następnie – za sugestią medyka – do profesora literatury, Julesa Hilberta (Dustin Hoffman). Akademik, na zasadzie kontrastu, jest zupełnie wyluzowany i szasta ciętym dowcipem – choć chyba nigdy na tyle zabawnym, by śmiać się w głos, a nie tylko uśmiechać. Hilbert miał już odprawić gościa, ale – co za niespodzianka – ten na odchodnym użył przypadkowo słowa-klucza, które otworzyło serce uczonego. Równolegle z literackim śledztwem rozgrywa się wątek romantyczny – anarchizująca, błyskotliwa i urocza piekareczka, Ana Pascal (cud-miód Maggie Gyllenhaal), próbuje z kolei znaleźć klucz do serca urzędasa, który z jakiegoś powodu (urzekająca nieśmiałość?) wpadł jej w oko. Poznajemy również neurotyczną literatkę, Karen Eiffel, stwórczynię Harolda Cricka, cierpiącą – obok artystycznego Weltschmerzu – na twórczy impas, fenomenalnie odegraną przez Emmę Thompson (najlepsza kreacja tego filmu).  | I matrix miewa błędy – nie zawsze niestety komenda 'give me guns, lots of guns' działa prawidłowo…
|
Nietrudno zauważyć, że „Przypadek Harolda Cricka” przypomina piętrowe, nieco dziwaczne, ale w gruncie rzeczy misterne i naładowane treścią konstrukcje fabularne Charliego Kaufmana. Jednak w filmie Forstera wyrafinowany jest tylko jeden chwyt – służący do ubarwienia sztampowej historii o nieskomplikowanym przekazie myślowym. Nie jestem fanem Kaufmana – wydaje mi się, że pokrętność jego wizji, ich momentami przesadny intelektualizm, osłabiają siłę wyrazu fabuł scenarzysty. Z pewnością jednak są to wizje autorskie. Forster wykorzystał „kaufmanowski” pomysł do ulepienia opowieści zupełnie przeciętnej – ocenianie „Przypadku Harolda Cricka” przez pryzmat jednego sprytnego konceptu byłoby nieporozumieniem. Właściwie tego konceptu trochę żal – jeśli pomyśleć, co mogliby z niego wycisnąć na przykład bracia Coen. Forster próbuje uniknąć farsy, sącząc przez pewien fragment filmu „niepokojące” sugestie, że relacja autor-postać może być paralelą relacji Stwórca-człowiek – coś na kształt zestawienia demiurg-Demiurg. Kłopot jednak nie tylko w tym, że wszelkie „problemy” w filmie Forstera rozbijają się na mieliznach scenariusza, ale sama demiurgini brzmi w swoich narracyjnych frazach raczej jak producentka literatury pociągowej niż pisarka tworząca swe opus magnum (jak utrzymuje Hilbert). Na szczęście znakomita Thompson „wyciąga” postać Eiffel na pełnokrwistą literatkę. Film Forstera to dokonanie niegłupie, choć irytująco wystrojone na kino nietuzinkowe – w dodatku z popsutym zakończeniem, ratowanym morałem na temat tego, że życie ma sens (i dlaczego). Perypetie Harolda Cricka można obejrzeć dla bezgrzesznej uciechy, nawet lekkiego intelektualnego podrażnienia, ale jednocześnie lepiej zapomnieć o tym filmie tuż po seansie – kiedy zacznie „układać się” w głowie, może podrażnić nie mózg, a nerwy.
Tytuł: Przypadek Harolda Cricka Tytuł oryginalny: Stranger Than Fiction Reżyseria: Marc Forster Zdjęcia: Roberto Schaefer Scenariusz: Zach Helm Obsada: Will Ferrell, Maggie Gyllenhaal, Dustin Hoffman, Queen Latifah, Emma Thompson, Tom Hulce, Linda Hunt, Kristin Chenoweth Muzyka: Britt Daniel, Brian Reitzell Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Data premiery: 18 maja 2007 Czas projekcji: 113 min. Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 60% |