powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXVII)
czerwiec-lipiec 2007

Autor
Teletubiś na Sedeńkonie
‹XIV Festiwal Fantastyki Nidzica 2007›
Międzynarodowy Festiwal Fantastyki to impreza odmienna od większości konwentów. Nie uświadczy się tam nastoletnich graczy RPG, dyskutujących z zapałem o pedekach i hapekach, średnia wieku jest zauważalnie wyższa niż na przeciętnym -konie, a program skromniejszy, co nie oznacza, że nudniejszy. Przeczytajcie plotkarską relację o tym, jak Teletubiś reklamował mundurki szkolne i z kim się całował Brian Aldiss…
‹XIV Festiwal Fantastyki Nidzica 2007›
‹XIV Festiwal Fantastyki Nidzica 2007›
Festiwal Fantastyki, odbywający się w tym roku po raz czternasty, jest konwentem dość specyficznym. Co młodsi fani pewnie by się zdziwili, widząc uczestników o średniej wieku między trzydzieści a czterdzieści lat i program bez śladu informacji o grach RPG. Festiwale są imprezami nastawionymi na literaturę i integrację fanów (jest to jeden z nielicznych konwentów, na których nie obowiązuje prohibicja), a dość wysoka cena akredytacji i brak darmowych noclegów na salach jest barierą dla większości młodszych miłośników fantastyki.
Miejscem, gdzie odbywają się Festiwale, jest piękny XIV-wieczny zamek w Nidzicy, położony na porośniętym drzewami wzgórzu. Mieści się w nim hotel, restauracja, dom kultury, bractwo rycerskie i biblioteka.
Uczestnicy otrzymali broszurkę z programem i identyfikator: okrągły znaczek do przypięcia, z namalowaną odrzutową krową, logo tegorocznego festiwalu. W informatorze i na koszulkach były zabawne rysunki: krowy cybernetyczne strzelające z wielkich giwer, krowa-rycerz, krowa-Vader walcząca z krową-karateką… Podano też godziny odjazdów pociągów do co większych miast – pomysł, który zdecydowanie wart jest rozpowszechnienia na innych konwentach.
Program, w porównaniu z innymi ogólnopolskimi konwentami, był dość skromny: jeden blok prelekcyjny, filmy wyświetlane w sali kinowej (wśród nich m.in. takie nowości, jak „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” czy „Labirynt Fauna”) i od czasu do czasu dodatkowe atrakcje w księgarni lub na dziedzińcu.
Pomimo tego, że Jarosława Grzędowicza wiele osób chętnie posłuchałoby nawet, gdyby omawiał książkę telefoniczną, jakiś geniusz umieścił jego prelekcję o 14.00, jako pierwszy punkt programu, przez co nie udało się jej wysłuchać wielu osobom dojeżdżającym koleją. Następna w programie była prelekcja Mai Lidii Kossakowskiej, ale ja zdążyłam dopiero na oficjalne otwarcie, które w „Galerii pod belką” (dużej, ceglanej sali na poddaszu, z oszklonym wewnętrznym krużgankiem, będącej jednocześnie salą prelekcyjną) prowadził Wojtek Sedeńko, właściciel wydawnictwa „Solaris” i organizator konwentu.
Śniadanie mistrzów: Marcin Wolski, Lech Jęczmyk, Maciej Parowski
Śniadanie mistrzów: Marcin Wolski, Lech Jęczmyk, Maciej Parowski
Po otwarciu wysłuchaliśmy prelekcji Jacka Komudy, bardzo ciekawie opowiadającego o postaciach i faktach, które inspirują go literacko: o Stanisławie Stadnickim, zwanym „diabłem z Łańcuta”, zajazdach szlacheckich i chłopskich, i tym, że wstrząsające opisy rzezi dokonywanych przez Kozaków, spisane przez żydowskiego kronikarza Natana Hanowera, były fikcją inspirowaną Biblią oraz kronikami rzymskimi. To znaczy, szlachtę i mieszczan istotnie mordowano, ale w sposób „zwyczajny”, bez wieszania na jelitach czy zakładania ojcom girland z główek dzieci. Jacek odpowiadał też na pytania, co sądzi o twórczości Sienkiewicza i co myśli, kiedy go do niego porównują.
Następny w programie był panel dyskusyjny pisarzy polskich, czeskich i ukraińskich, ale że nie znam tych konkretnych autorów, poszłam do sali kinowej. Mieściła się ona w podłużnej sali o witrażowych oknach i wysokim, gotyckim sklepieniu, pod którym zawieszono wycięte z brystolu sylwetki krówek konwentowych. Akurat grali „300”, więc uzupełniłam zaległości kinowe i obejrzałam przynajmniej drugą połowę tego filmu (hm… to chyba będzie „150”?…).
O 18.00 podstawiono autokary do ośrodka wypoczynkowego, w którym mieliśmy nocować. Wieziono nas przez pola i lasy, mijaliśmy tablice wskazujące drogę do różnych ośrodków wypoczynkowych, np. „Tanio i swojsko proponuje wojsko”. Nasz przy bramie miał strażnika i dumną tabliczkę „Ośrodek Kancelarii Prezesa Rady Ministrów”. Duży ośrodek, złożony z wielkiego pawilonu i szeregowych domków, położony jest nad jeziorem, nad któreym, niestety, co kilka metrów straszyły tablice surowo zabraniające kąpieli.
Po zakwaterowaniu uczestnicy zgromadzili się przy stołach ustawionych na boisku do kosza. Boisko od strony wody otoczono cienką siatką – potem w mroku zawieszały się na niej niektóre przechodzące osoby. Były kiełbaski z rusztu, tańce i niekończące się dyskusje.

Rafał Kosik
Rafał Kosik
O 9.15 rano załadowaliśmy się do autokarów i ruszyliśmy. Po jakimś czasie Ewa Białołęcka stwierdziła, że jedziemy dłuższą trasą, niż poprzedniego dnia, na co ja odparłam: „Mają obsuwę w programie i wożą nas w kółko, żebyśmy się nie połapali”. Obsuw nie było, ale Feliks W. Kres, który miał mieć spotkanie jako pierwszy, nie dojechał i organizatorzy wstawili na jego miejsce Rafała Kosika. Spotkanie było interesujące, Rafał opowiedział o swoich inspiracjach (pomysł na „Vertical” mu się przyśnił), o tym, że notuje sobie różne zasłyszane powiedzonka, ale też wiele sam wymyśla, bo nie chce, żeby język jego młodzieżowych bohaterów za kilka lat był przestarzały. Na pytanie, czy z góry planuje całą akcję książki, odpowiedział, że nie, bo gdyby wiedział, co będzie dalej, nie chciałoby mu się pisać.
Następną osobą w programie był nieznany mi Eric Simon, więc poszłam do księgarni konwentowej zobaczyć, jakie książki napisał. Żadnej nie znalazłam, wróciłam do sali prelekcyjnej i zaczęłam słuchać, co opowiada. Bardzo dobrze mówił po polsku, co mnie dziwiło, dopóki z jego wypowiedzi nie wynikło, że jest tłumaczem – no tak, to poniekąd wyjaśnia nieobecność jego nazwiska na okładkach… Opowiadał o niemieckim rynku fantastyki, ludzie pytali go m.in. o trudności, jakie sprawiło mu tłumaczenie książek Sapkowskiego – odpowiedział, że w jednym z tomów sagi o wiedźminie musiał stworzyć fikcyjną gwarę niemiecką, żeby oddać stylizację języka niektórych postaci.
Lech Jęczmyk i Brian Aldiss
Lech Jęczmyk i Brian Aldiss
Prezentacja wydawnictwa „Solaris” jakoś mnie nie pociągała, więc kolejną godzinę przesiedziałam na dziedzińcu, przy zatłoczonym stoliku zamkowej restauracji. Ewa Białołęcka sprzedawała własnoręcznie robione wisiorki i kolczyki w postaci miniaturowych obrazków włożonych pod szkło – tematyka różna, od fraktali, poprzez koty i obrazy Alfonsa Muchy, aż do wampirzyc. O 13.30 miało się rozpocząć spotkanie z Brianem Aldissem, ale kiedy weszłam do galerii, stwierdziłam, że nie ma w niej żadnej wentylacji (wcześniej też nie było, ale nie przebywał tam taki tłum), co mnie tak przeraziło, że udałam się do chłodnej i przewiewnej sali kinowej na film „Iluzjonista”. Kiedy się skończył, zdążyłam jeszcze na samą końcóweczkę spotkania z Aldissem i usłyszałam opowieść, jak to wdychanie oparów DDT zaszkodziło mu na nogi (dowiedzieliśmy się, że DDT powstało jako produkt uboczny prac nad jakimś gazem bojowym, a że była wojna, nikt nie zawracał sobie głowy testowaniem jego wpływu na ludzi). Przedtem pisarz opowiadał o swoich inspiracjach i przytaczał wiele anegdot, w tym – ze swojego poprzedniego pobytu w Polsce, ponad trzydzieści lat temu. Peerelowskie wydawnictwo zapłaciło mu wtedy złotówkami, których nie mógł wymienić na walutę i musiał wydać na miejscu, dzięki czemu np. postawił piwo wszystkim uczestnikom konwentu.
Po zakończeniu prelekcji ustawiła się gigantyczna kolejka po autografy: niektórzy mieli całe stosy książek, nieraz wydanych kilkadziesiąt lat temu, a Ewa Białołęcka dodatkowo swój słynny album na autografy z okładką dzieł Lenina. W przeciwieństwie do pewnych polskich pisarzy Brian Aldiss nie miał nic przeciwko złożeniu w nim swojego podpisu.
Turniej łuczniczy – strzała w locie
Turniej łuczniczy – strzała w locie
Po południu odbył się wernisaż Anity Z. Siudy i Tomasza Marońskiego – autora między innymi okładek książek „Solarisu”. Opowiadali o swoich inspiracjach (umiłowanie Beksińskiego rzucało się w oczy) i jakie są zalety grafiki komputerowej w porównaniu z tradycyjnymi technikami (nie brudzi, jest bezwonna, można poprawiać w nieskończoność). Potem w parku, pod zamkowym murem obejrzałam turniej łuczniczy. Byłam pełna podziwu – nawet Sedeńko junior, niewiele wyższy od swojego łuku, pokazał prawdziwą klasę. Zawodnicy strzelali z półobrotu (po partyjsku), co wyglądało naprawdę niesamowicie, i z przyklęku (po scytyjsku). Pierwsze miejsce zajął Michał Cetnarowski. Później wszyscy chętni mogli sobie postrzelać pod kierunkiem prowadzących konkurs: Klaudii „Foki” Heintze i Marka Michowskiego, ale ja wróciłam na zamkowy dziedziniec, gdzie rozpoczynał się występ Kapeli z Orliczką, grającej piosenki ludowe w mniej lub bardziej nowoczesnych aranżacjach. W podcieniach pod krużgankiem stał potwornie dymiący wielki ruszt, na którym opiekano różne mięsa. Była dziewiąta wieczorem, słońce dopiero zachodziło – jego zrudziały blask odświetlał zamkową wieżę, bo akurat po całym pochmurnym i deszczowym dniu niebo zupełnie się rozchmurzyło.

Panel dyskusyjny
Panel dyskusyjny
W sobotę po dojechaniu na miejsce poszłam wysłuchać panelu „Czy Europa idzie pod nóż”, prowadzonego przez Marka Oramusa. Najpierw przytoczył statystyki o budowie meczetów w państwach Europy Zachodniej, potem o zamykaniu kościołów we Francji, a kiedy oddał głos Thomasowi Mielke, ten zaczął z innej beczki, że czemu my się tego islamu tak czepiamy. Zanosiło się na ostrą dyskusję, a że nie lubię słuchać, jak ludzie się kłócą, wybrałam się do sali kinowej na „Noc w muzeum”.
Następnie zaliczyłam spotkanie autorskie z Sapkowskim, który zachowywał się mniej więcej tak, jak zwykle, czyli burzliwie informował obecnych, że czytelnicy mogą go pocałować w d…, a krytykiem w obecnych czasach może zostać „byle zasraniec”.
Teletubiś
Teletubiś
Oprócz tego opowiadał anegdoty o tym, który z jego kolegów po piórze gdzie i jak się upił (część widowni reagowała przypochlebnymi śmieszkami) i pouczył nas łaskawie, że jeździ na konwenty „po to, żeby zahulać” i jedyny obowiązek, jaki ma, to odbycie spotkania autorskiego w wyznaczonych godzinach, na którym to spotkaniu „odpowie na wszystkie pytania albo przynajmniej nie zwymyśla pytających”. Oczywiście nie zaniedbał też przypomnienia słuchaczom, że to ON przetarł polskim pisarzom ścieżki w wydawnictwach i to wszystko JEGO zasługa.
W godzinach poobiednich w programie figurował Krzysztof Kochański. Chciałam go posłuchać, bo parę jego utworów czytałam, ale okazało się, że mówi o grze Xyber Mech, więc po chwili wyszłam z braku zainteresowania tematem. Zajrzałam do sali kinowej, gdzie grali film „W stronę słońca”, postałam trochę na krużganku i poszłam na wykład Witolda Jabłońskiego o słowiańskiej mitologii. Nie wiem, ile w jego prelekcji było prawdy historycznej, a ile tej „mitologii”, którą wymyślono w XIX wieku, ale mówił składnie i ciekawie, więc ogólnie wrażenie było pozytywne.
Amidala rozdaje Sfinksy
Amidala rozdaje Sfinksy
Pod koniec prelekcji zaczęli się schodzić ludzie, bo w tej samej sali miało się odbyć rozdanie Sfinksów. Wojtek Sedeńko ustawił statuetki rządkiem na stole i Jabłoński zażartował, że to wszystkie dla niego. W pewnej chwili do sali wszedł ogromny, niebieski teletubiś, z neseserkiem na piwo w charakterze torebki i portretem Giertycha w okienku na brzuchu. Rozentuzjazmowani ludzie rzucili się na niego z aparatami fotograficznymi. Potem pojawiła się jeszcze Amidala. Wojtek Sedeńko rozdał specjalne odznaki-nagrody tym, którzy brali udział w dziesięciu i więcej Festiwalach, potem Amidala wyczytała nagrodzonych Sfinksami i wręczyła im dyplomy oraz statuetki. Za pisarzy zagranicznych (np. Neila Gaimana, którego „Studium w szmaragdzie” dostało nagrodę jako zagraniczne opowiadanie roku) i nieobecnych Sfinksy odbierali wydawcy lub redaktorzy pism.
Marek Michowski i inni przebierańcy
Marek Michowski i inni przebierańcy
Potem gromadnie wyszliśmy na dziedziniec, gdzie miał się odbyć konkurs strojów. Pierwsze miejsce zajął teletubiś, zaprezentowany jako „nowy projekt mundurka szkolnego”, drugie – konny łucznik z Rusi Kijowskiej, czyli kobieta o pseudonimie „Chomik”, w długiej tunice i z łukiem. Była to jedna z uczestniczek turnieju łuczniczego, nagrodę dostała „za naturalność i realizm”. Moim zdaniem Amidala (trzecie miejsce) była o niebo fajniejsza, ale podobno jej kostium pochodził z wypożyczalni. Pozostali dostali wyróżnienia: Marek Michowski jako kawaler maltański, z ogromnym rapierem w jednej ręce i przetłumaczoną przez siebie książką o kawalerach maltańskich w drugiej, Sedeńko junior jako templariusz w adidasach i najmłodszy uczestnik – onieśmielony kilkuletni pirat, siłą wypychany na „estradę” przez ubawioną mamę.
Ostatni punkt sobotniego programu, czyli biesiada, odbył się w „naszym” ośrodku w ludowo stylizowanej sali jadalnej. Piwo lało się strumieniami, ale mimo różnych stopni upojenia wszyscy zachowywali się bardzo kulturalnie. Czyjeś dzieci pełzały pod stołem i atmosfera była ogólnie dość rodzinna.

W niedzielę pierwszym punktem programu, który zaliczyłam, był „Wiedźmikołaj” – niestety, okazało się, że to tylko pierwsza z dwóch części filmu, ale że znam książkę, nie byłam rozczarowana brakiem rozwiązania intrygi. Tymczasem w sali prelekcyjnej Marcin Przybyłek opowiadał o archetypach Junga. Potem zajrzałam na chwilę do księgarni, gdzie Marek Oramus polecał swoje ulubione książki, i już w zasadzie była pora się zbierać.

Z kapowniczka Achiki

Ktoś z widowni: Czy będzie dalszy ciąg „Verticala”?
Rafał Kosik: Namawiano mnie na kontynuacje: „Horizontal”… „Diagonal”…

Rafał Kosik: Po kilka razy dziennie wyciągam swojego palma i notuję na nim różne zwroty do wykorzystania.
Achika: O mój Boże! Kapownik Achiki, wersja 2.0!

W ogródku obok zamkowej restauracji. Zza drzwi dobiega muzyka zespołu Ivan i Delfin.
Ewa Białołęcka (odwraca się gwałtownie i dostaje własnymi kolczykami w twarz).
Achika: To będzie dobrze brzmiało w sprawozdaniu: Ewa Białołęcka tańczyła disco-polo, aż jej kolczyki z czaszkami podrygiwały.
Wszyscy (śmiech).
Ewa: Aż jej czaszki podrygiwały.
Kasia Kosik: O, redaktor.
Achika: Znać rękę fachowca.

Z menu restauracji zamkowej:

  • herring with wooden muschrooms
  • pencakes create your own (cottage, cheese, friut, mople souse)
  • cucamber
  • choneys

Ewa Białołęcka: Więcej się nie umyję – Brian Aldiss się ze mną pocałował!
Jeremiasz (wskazując na swoje czoło): Tu mam Vonneguta, ale Dicka wam nie pokażę.

Foka: Była to elfka, która w jednej grze się wsławiła tym, że się teleportowała na 5 metrów w górę i spadła.




Organizator: Solaris
Cykl: Festiwal Fantastyki
Od: 21 czerwca 2007
Do: 24 czerwca 2007
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

87
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.