Wizerunek białego człowieka w powieści „Mały Wielki Człowiek” Thomasa Bergera nie napawa optymizmem: biali są zdolni do najgorszych zbrodni, nie szanują odwiecznych praw natury i zależy im tylko na złotym kruszcu. A wszystko to dlatego, że mieszkają w prostokątnych domach, a nie jak należy – w tipi.  |  | ‹Mały Wielki Człowiek›
|
Książka Bergera stylizowana jest na autentyczną opowieść człowieka, który swoje życie spędził wśród północnoamerykańskich Indian. Stujedenastoletni Jack Crabb opowiada reporterowi burzliwe dzieje swojego życia spędzonego wśród Czejenów i kowbojów na Dzikim Zachodzie. Streścić choćby część przygód Crabba niepodobna. Dość rzec, że bohater bierze udział w ważniejszych wydarzeniach historii Stanów Zjednoczonych końca XIX wieku (na przykład w budowie kolei Union Pacific, w bitwie pod Little Big Horn), spotyka licznych VIP-ów tamtego okresu (wodzów Siedzącego Byka i Szalonego Konia, generała Custlera, Dzikiego Billa Hickoka, Wyatta Earpa), poluje na bizony, walczy z Czejenami i walczy przeciwko Czejenom, zostaje rewolwerowcem… A to tylko część z jego przygód. Na szczęście książka Bergera nie sprowadza się jedynie do opisu mniej lub bardziej niesamowitych wyczynów Crabba. Jego przygody stanowią punkt wyjścia (swoją drogą bardzo duży) dla dowcipnej i bardzo ironicznej refleksji nad europejską kulturą. Wprowadzenie narratora Crabba – pół Czejena, pół białego – pozwala autorowi na niezbędny dystans w opisywaniu poczynań białego człowieka na ziemiach Indian. Podstawowy problem z białymi jest taki, że „żyją według linii prostych i kwadratów” i nie rozumieją, że „nic nigdy nie ginie i każda rzecz jest wszystkim na zawsze, chociaż wszystkie rzeczy są w ruchu”. W książce Bergera metaforą stylu życia są domy. Biali mieszkają w budowanych na planie prostokąta budynkach, podczas gdy porządni ludzie, jak nazywają siebie Czejeni, w mających u swej podstawy okrąg tipi. Poruszając się po świecie rozumianym jako czworobok, cywilizowani ludzie nieustannie rozbijają się o jego kanty, ich życie jest ciągłą walką z przeciwnościami, a nie płynną harmonią opartą na kole. Przykładem niech będzie rozumienie wojny u Ludzi i Amerykanów. Indianie walczą żeby nie zgnuśnieć: „Dawno temu próbowali ustanowić pokój między nami, Krukami i Paunisami – mówi Skóra Ze Starego Szałasu, wódz Czejenów – i wszyscy podaliśmy sobie ręce, i nie walczyliśmy przez jakiś czas, ale od tego wszyscy zrobiliśmy się słabi, nasze kobiety stały się bezczelne i nie mogliśmy włożyć swoich najlepszych strojów, bo nie było wojny”. Inaczej, Indianie nie walczą ze światem, ale wpisują swoje życie w jego cykliczny bieg. Kiedy dochodzi do wojny, pozwalają jej być wojną, a nie czymś innym. Zupełnie inaczej postępują biali, których celem nie jest wojna sama w sobie, ale to, do czego prowadzi. Wódz Skóra Ze Starego Szałasu stwierdza: „Im chodzi tylko o zwycięstwo i jeżeli mogą je osiągnąć skrobiąc piórem po papierze albo rzucając słowa na wiatr, to tym lepiej”. Książka Bergera jest właśnie o tej ogromnej różnicy między dwoma odmiennymi kulturami: europejską i rdzennych Amerykanów. I to w „Małym Wielkim Człowieku” jest najciekawsze – obrócenie westernu do góry nogami i pokazanie go z punktu widzenia Indian. Przy czym nie są oni przedstawiani jako mityczne „szlachetne dzikusy”, czy romantyczni towarzysze Pocahontas, ale ludzie z krwi i kości, ze swoimi wadami (kult wojny, nienawiść do innych plemion, pogarda dla kobiet), swadami (na przykład rozłam wśród Czejenów, do którego doprowadził Skóra Ze Starego Szałasu) i zwyczajami. Jednak, co sugeruje Berger, ci jedzący psy, rozkochani w wojnie, śmierdzący i niewykształceni ludzie są dużo bardziej szczęśliwi od „cywilizowanych” białych, którzy zagubili się zupełnie w pędzie za sukcesem. Szczególnie widać to w końcowych rozdziałach podsumowujących całą książkę. Oczywiście powieść Bergera nie jest pozbawiona wad. Więcej, jest ich całkiem sporo. „Małego Wielkiego Człowieka” można przeczytać jako powieść przygodową z dużą dawką przemocy i niewyszukanego humoru i w ogóle nie zauważyć, że autorowi o coś tam jednak chodziło. Berger wyraźnie nie może się zdecydować, czy bardziej interesuje go bawienie czytelnika licznymi opowieściami, czy też przedstawienie w miarę spójnej całości z sensownym zakończeniem. Momentami książka rozłazi się na luźne historie przygód Jacka Crabba, które mało wnoszą, za to mocno rozdymają narrację. Owszem, dobrze się to czyta – Berger ma lekkie pióro i talent do rozśmieszania czytelnika – ale równie łatwo książkę odkłada się na bok. Dopiero końcowe rozdziały pokazują, że autor poza dostarczeniem zwykłej rozrywki chciał przekazać jakąś głębszą myśl. I właściwie tylko dzięki podsumowaniu, które stawia w innym świetle całą narrację, powieść „Mały Wielki Człowiek” nie jest tylko czytadłem, a książką którą warto poznać. Dzięki niej możemy dowiedzieć się czegoś o samych sobie. Parafrazując przewijające się przez całą powieść powiedzenie Czejenów („Dziś jest dobry dzień, żeby zginąć!”), proponuję hasło: Dziś jest dobry dzień, żeby przeczytać „Małego Wielkiego Człowieka”
Tytuł: Mały Wielki Człowiek Tytuł oryginalny: Little Big Man Autor: Thomas Berger Przekład: Lech Jęczmyk ISBN-10: 83-7301-625-2 Format: 544s. 128×197mm; oprawa twarda Cena: 45,— Data wydania: 2004 Ekstrakt: 60% |