Obserwując swoje lub cudze (lecz bliskie) małe dzieci, ma się często wielką ochotę spisać lub w inny sposób zarejestrować ich specyficzne zachowanie, odzywki, pomysły. Napisać opowiadanie, powieść. Po czym następuje chwila, w której przed oczami staje szlaban z napisem „a gdzie fabuła?”. Najpopularniejszy obecnie czeski pisarz Michal Viewegh w „Zapisywaczach ojcowskiej miłości” rozwiązał ten problem w intrygujący sposób.  |  | ‹Zapisywacze ojcowskiej miłosci›
|
Viewegh przedstawił na kartach swej powieści dość specyficzną czeską rodzinę; pewne jej cechy utożsamiają ją z „typową” familią, która w drugiej połowie XX wieku musiała przejść to i owo, inne zaś stanowią o jej wyjątkowości, wyróżniającej z szarego tłumu. Troje jej przedstawicieli: ojciec, syn i córka, prowadzi – na bieżąco lub po latach – pamiętniki. Krótkie rozdziały (w liczbie 45) stanowią ich rozwinięcia fabularne; są ich wiernym zapisem bądź opisem okoliczności powstawania poszczególnych wpisów. Poza trojgiem narratorów galeria postaci obejmuje jeszcze kilka osób, przy czym kto jest kim w owej rodzinie, stanowi zagadkę, rozwiązywaną stopniowo podczas lektury. Autor (a może wydawca?) podpowiada jedynie tyle, że przy każdym rozdziale jest widoczna ikona – uproszczona sylwetka ludzka – symbolizująca bieżącego narratora. Nie wiedząc więc, co ma pozostać (do czasu) tajemnicą, a co nie, nie będę się tu więcej rozpisywał na temat specyfiki owej rodzinki… dla zaostrzenia apetytu powiem jedynie, że syn (nie jest podane jego imię, co może wskazywać na związki emocjonalne z samym autorem książki) jest tym, który pisze na bieżąco, w każdej wolnej chwili, o wszystkim, co się dzieje – siedząc pod stołem. I nieważne, czy przy tymże stole ktoś akurat siedzi (jak choćby koleżanki jego siostry)… Bez zdradzania powiązań z kolei trudno jest coś więcej napisać o samej książce, poza tym, że jest pełna chwil uśmiechu i wzruszeń, mądrych spostrzeżeń i wskazówek dla (zwłaszcza młodych) ojców. A szczególnie – ojców dorastających córek. Pozwólcie więc, że zamiast mędrkować, posłużę się kilkoma cytatami: „Ojcowie dorastających córek… Błędni rycerze.” „Nastolatki… Mimo to zwykle znajduje się ktoś, kto ten niepowabny półfabrykat potrafi kochać. Zgadliście – jej staruszek.” „Kiedy nasza Renata miała gdzieś tak pięć lat, to mieliśmy raz iść razem na spacer, tylko że ona sobie wymyśliła, że weźmiemy ze sobą jej wózek dziecięcy z lalką. Ale ja się na to jej życzenie nie zgodziłem, bo ten wózek to już był taki skrzypiący wrak […] a ta lalka […] była już prawie łysa. Oczywiście był z tego wielki płacz i łzy jak groch […] Później po latach tę niby nieważną przygodę z wózkiem jeszcze wiele razy wspominałem i było mi zawsze bardzo przykro, że wtedy Renatce tego wózka nie pozwoliłem zabrać. Dzisiaj poszedłbym naturalnie nawet z tą łysą lalką i byłoby mi obojętne, co na to ludzie powiedzą, bo już oczywiście wiem, że takich rzeczy człowiek nie robi ze względu na ludzi, ale ze względu na swoje dzieci, i że nic innego się nie liczy. Dzieci są i muszą być w życiu tym, co najważniejsze.” Dobra równowaga między humorem a powagą, lekkością i problemowością są atutami tej pozycji wydawniczej. Jak dla mnie, jedynym mankamentem pozostaje scena z krytykiem (nie chcąc psuć lektury, nie będę szerzej jej wyjaśniał) – jest zbędna, wprowadzając do realnego przecież świata niepotrzebny surrealizm. Powieść pisana jest językiem współczesnym, przynajmniej w częściach, gdy narratorami jest dorosłe już rodzeństwo. We fragmentach ojca/dziadka z kolei czuć różnicę pokoleniową, ciężar przeżyć i bogactwo doświadczenia. We wszystkich jednak przypadkach mamy do czynienia z wypracowanym z dużym wyczuciem kompromisem między językiem stricte literackim a potocznym, mówionym (jak przystało na pamiętnik). Brak fabuły, o którym wspomniałem, Viewegh rozwiązał mieszając wypowiedzi trzech osób, opisy tylko pozornie niemające ze sobą związku, dodając do tego zagadkę spójności owej rodziny, wyłaniającą się w trakcie lektury i rozwiązywaną przy jej końcu. Urodzony w 1962 roku pisarz nie bez przyczyny jest więc uważany za jednego z najlepszych czeskich pisarzy (jego książki przetłumaczono dotychczas na 18 języków i sprzedano w ilości ponad 700 000 egzemplarzy). Tytuł książki napotykamy w jej treści, gdy syn, czytając pamiętnik swej siostry (wspomnienia poświęcone ojcu), tak właśnie określa siebie i ją. A copyright do tytułu niniejszej recenzji należy do mojej córeczki – słowo zaś oznacza „zestaw podróżny”: smoczek i soczek. W blurbie pisarz wyznaje, że książkę napisał przede wszystkim dla swej córki, dla której zawsze chciał pisać bajki… ale nie zdążył – dziś bowiem ma ona kilkanaście lat i bajek już nie czyta. Choć „Zapisywacze ojcowskiej miłości” mają formułę otwartą, nie ma w nich puenty, zakończenia – są jednak mocnym przesłaniem dla młodych rodziców: kochajcie swoje pociechy! Rejestrujcie ich zachowania! Abyście – gdy usamodzielnią się i wyfruną z rodzinnego gniazda – mieli do czego wracać i co wspominać (pamięć bywa zawodna)… Chyba więc skorzystam z tej rady, siądę przed kartką papieru, odsunę na bok szlaban z napisem „fabuła” i zacznę pisać. Mimilok! Mimilok!
Tytuł: Zapisywacze ojcowskiej miłosci Tytuł oryginalny: Zapisovatelé otcovský lásky Autor: Michal Viewegh Przekład: Joanna Derdowska ISBN: 978-83-7506-097-3 Format: 220s. 125×195mm Cena: 29,90 Data wydania: 15 maja 2007 Ekstrakt: 90% |