Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że na etapie gotowego scenariusza nie widać jeszcze, że film musi okazać się katastrofą. A wydaje się, że skrypt „Evana Wszechmogącego” z daleka musiał wyglądać na pewny niewypał. Tymczasem udało się zaangażować doń Steve’a Carrella, Morgana Freemana, a co więcej – utopić w filmie 170 milionów dolarów!  |  | ‹Evan Wszechmogący›
|
Przyczyny powstania kontynuacji komedii sprzed dwóch lat są oczywiste – „Bruce Wszechmogący”, film o rozsądnym budżecie 60 milionów USD, dość niespodziewanie zarobił na świecie osiem razy tyle. Nie była to może produkcja najwyższych lotów, ale utrzymana w dobrym tempie komedia o śmiertelniku obdarzonym boską mocą z solidną obsadą (Jim Carrey, Jennifer Aniston – wówczas bardzo na topie – i zawsze solidny Morgan Freeman) i paroma naprawdę dobrymi gagami (Jimmy Hoffa!) okazała się być dość przyzwoitym przedstawicielem gatunku. Carrey i Aniston jednakże odmówili udziału w kontynuacji, więc aby ratować projekt, który miał przynieść podobne (a może i większe) zyski, twórcy wpadli na pomysł rozwinięcia roli pewnej postaci drugoplanowej: Evana Baxtera, granego przez Steve’a Carrella. Nieważne, że ta postać była raczej antypatyczna w pierwszym filmie; ważne, że Carrell był na topie po sukcesie „40-letniego prawiczka”. I wtedy chyba zaszło coś takiego, co nieraz przytrafia się filmowcom, również w naszym kraju. Skoro mamy sequel wielkiego przeboju, skoro mamy dobrą obsadę, aktora komediowego na topie i wysoki budżet na promocję, właściwie już nie trzeba się więcej starać. W szczególności nie ma potrzeby dopracowania scenariusza – historia się i tak obroni. A ona nie broni się niestety prawie w ogóle. Chociaż fabuła „Bruce’a” (śmiertelnik bawiący się mocami Wszechmocnego) nie została tu powielona, to współczesna wersja losów Noego, jaką jest „Evan”, pozostaje jedynie pomysłem bez rozwinięcia. Pomysłem niezłym, bo dającym szansę na zderzanie motywów biblijnych z naszą agnostyczną rzeczywistością, ale bawiącym tylko przez jakieś 10 minut – na więcej nie wystarczyło już inwencji. Co gorsza, wypełniacze tej komedii są najgorszego sortu. Z jednej strony mamy banalną, zgraną już straszliwie historyjkę o skorumpowanych politykach u władzy, ukazaną na poziomie „Legalnej blondynki 2”, z drugiej zaś strony nachalną (i rozciągniętą) promocję wartości rodzinnych. Ja jak najbardziej zgadzam się, że przedkładanie najbliższych nad karierę zawodową to rzecz ważna i godna promowania. Jednak gdy ogląda się to po raz 50. w takiej samej banalnej formie (ojciec nie rozumie się z synami, ojciec w końcu się zmieni i dojdzie z nimi do porozumienia), to aż się chce, żeby choć raz było wszystko na opak. Albo przynajmniej jak u Simpsonów. Do tego dochodzi nonsensowność rozwiązań fabularnych. Główny bohater otrzymuje atrybuty biblijnego proroka (mam wrażenie, że twórcy tu trochę pomieszali Noego z Mojżeszem), cały świat natomiast traktuje go jako szaleńca. To jasne. Ale Baxter ma stale odrastającą brodę, przedwcześnie posiwiał, jego strój w cudowny sposób zmienia się w zgrzebną szatę, a za nim parami chodzą zwierzęta wszelkich gatunków, które na dodatek pomagają w budowie arki! To już nie są raczej objawy szaleństwa, to są zjawiska, które powinny zainteresować ogół – naturalnym by było, gdyby zaczęli się pojawiać wyznawcy (cuda bywają łatwą inspiracją dla ludzi). Tymczasem nic takiego nie ma miejsca, nad ewidentnie nadprzyrodzonymi zjawiskami wszyscy przechodzą do porządku dziennego. Nie lepiej z humorem. W piątej minucie filmu pojawia się pierwszy dowcip – pies rzuca się do krocza Baxtera. Niestety, dalej poziom humoru specjalnie nie wzrasta (ile można się śmiać z tego, że bohater podczas budowy arki wali się młotkiem w palec?), a całość pogrąża tragiczny wybór beznadziejnie nudnych postaci drugoplanowych, których pojawienie się na ekranie powoduje zwykle zażenowanie zamiast rozbawienia. W tym wszystkim miota się Carrell, aktor dobry, o dużej vis comica, tu jednak prawie niewykorzystanej (przez większość filmu jego twarz zasłaniają broda i długie włosy), wyraźnie męczący się w tej produkcji. Jest jednak jedna rzecz naprawdę zabawna w związku z tym filmem. Najśmieszniejsze jest bowiem to, że „Evan Wszechmogący” to najdroższa komedia w historii kina. Choć dla osoby, która ten budżet zatwierdziła (zważywszy na finansowe wyniki), zapewne nie jest to już takie śmieszne...
Tytuł: Evan Wszechmogący Tytuł oryginalny: Evan Almighty Reżyseria: Tom Shadyac Zdjęcia: Ian Baker Scenariusz: Steve Oedekerk Obsada: Steve Carell, Lauren Graham, Morgan Freeman, John Goodman, Jimmy Bennett, Wanda Sykes, Molly Shannon, Harve Presnell, Bruce Gray, Jon Stewart Muzyka: John Debney Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 24 sierpnia 2007 Czas projekcji: 95 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 30% |