Gdzie bylibyśmy gdyby Go zabrakło? Gdzie byłaby muzyka? Jaka by była? Zadajmy sobie trudne pytanie: co, gdyby nasz świat nie dostał w prezencie Elvisa? Co, gdyby „The King” w ogóle się nie pojawił? Czy mielibyśmy modę na baki i fryzurę „na falę”? Czy mielibyśmy rewolucję seksualną? Jaki byłby rock? I czy w ogóle mielibyśmy rock and rolla?  | Elvis Aaron Presley
|
I pada czarny deszcz Pada czarny deszcz Pada czarny deszcz Woda, woda, wszędzie tam Gdzie nie pofrunie ptak, nie popłynie ryba Gdzie nie pofrunie ptak, nie popłynie ryba Nie popłynie ryba Dopóki nie narodzi się Król! Dopóki nie narodzi się Król! W Tupelo! W Tupelo! Póki Król nie narodzi się w Tupelo! Nick Cave and The Bad Seeds, „Tupelo” Tuż przed stalowym świtem, w biednym, dwupokojowym mieszkaniu we wschodniej części mieściny Tupelo w stanie Mississipi, dnia ósmego stycznia Roku Pańskiego 1935 Gladys Love, pospolita szwaczka krzyczy z bólu. Gladys (to jej imię) rodzi. Czy Vernon (jej mąż, kierowca ciężarówki) przysłuchuje się krzykom? Czy, jak to mieli w zwyczaju mężczyźni w tamtych czasach, trzyma się z daleka od porodu, paląc papierosy i popijając taniego bourbona? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że to pierwszy poród Gladys, i że coś idzie nie tak, jak powinno. Wydaje się, że jedno z dzieci (to bliźnięta!) nie walczy o pierwszy łyk powietrza, o pierwszy promień światła. Tak, to prawda – jeden z chłopców rodzi się martwy. Szczęśliwie, drugi gromkim krzykiem oświadcza swe przybycie na ten ziemski padół. Pierwszy dostanie od życia tylko jedno: imię Jesse Garron, drugi zaś dostanie od życia więcej, niż ktokolwiek w zapyziałym Tupelo mógłby przypuszczać. Będzie nosił imiona Elvis Aaron. Elvis Aaron Presley. Narodził się „Król”. Niczym Jezus w ubogiej stajence, Elvis rodzi się w ciasnym szeregowcu. I jak Jezus, przybył by zbawić: zbawić muzykę. A więc Elvis się nie narodził. Nie było nieśmiałego, cichego chłopca z nizin społecznych, który wszędzie pojawia się ze swoją gitarą (prezent od rodziców – Elvis wolał rower, ale rowery są za drogie). Nie było kierowcy ciężarówki, którego jedynym marzeniem jest być na scenie. Nie było maminsynka, który na koncertach zamieniał się w dzikie zwierze. Co stałoby się z muzyką? W surowych latach 40-tych świat muzyki był podzielony. Grano albo muzykę czarną, albo białą. Koniec. Kropka. Czarne, rhythm’n’bluesowe songi były dla Murzynów, a greengrass i country dla białych. Nikomu nie przyszło do głowy mieszać stylów. To Elvis to zmienił. W jego śpiewie było mnóstwo czarnego feelingu, jego muzyka miała wyraźny, pełen temperamentu rytm. Miała w sobie pierwotną szczerość i namiętność. Dzikość. Ale przecież to był biały chłopak! Chłopak, który uwielbiał Mario Lanzę, Deana Martina i Mississippi Slima – białych muzyków. Ale też biały chłopak, który nasiąknął czarną muzyką wędrując po Beale Street gdzie można było usłyszeć największych bluesmanów. Co więcej, nie raz zdarzało się, że czarni wykonawcy oskarżali go o kradzież ich stylu, podczas gdy biali radiowi DJ-e gardzili jego „murzyńską” muzyką. Czy ktokolwiek inny byłby w sanie przełamać te bariery? Mieć na tyle odwagi, by eksponować czarne, korzenne brzmienie? Nie wiemy i nie będziemy wiedzieć, na pewno jednak synteza dwóch różnych muzycznych światów odłożyłaby się w czasie, o ile w ogóle by nastąpiła. Naturalnie proste gitarowe akordy o bluesowej proweniencji, czarne brzmienie ichwytliwe melodie pojawiły się w muzyce wcześniej, ale to Elvis scalił elementy i dodał do nich jeszcze jedno: wyjątkowy głos. To on był pierwszy. Był iskrą, na którą czekała beczka prochu z napisaem: ROCK. W muzyce Elvisa było jeszcze coś. Bóg. „Bóg przepełniał Elvisa” – napisał magazyn Rolling Stone i nie trzeba być muzykologiem żeby to przyznać. Jego piosenki były tak żarliwe, jak tylko mogą być pieśni gospel. To ta sama forma czczenia Pana – radość śpiewania, muzyczne uniesienia na Jego chwałę. Jako prawdziwy chrześcijanin Elvis wraz z rodziną często odwiedzał kościół East Briggs w Memphis i zapewne nie tylko po to, aby być bliżej Boga, ale też by móc posłuchać gospel i spirituals. Jego wiara była namiętna, a jego muzyka dawała temu wyraz. Tak jak teksty: Żadna siła cię nie podbije Póki masz przy sobie Boga Ufaj w Jego obietnice Na nic ucieczki, na nic trwoga It’s No Secret (What God Can Do) Elvis’ Christmas Album (1957) Tę wiarę wpoiła mu matka, którą Elvis wielbił do swej śmierci. Tym bardziej może dziwić jak z bogobojnego chłopca Elvis przeistaczał się w sceniczne zwierze emanujące erotyzmem. Ten paradoks to częsta przypadłość gwiazd: Elvis jest tego najlepszym przykładem. Elvis był rewolucjonistą. Kiedy ukazywał się jego pierwszy solowy album „Elvis Presley” (1956, RCA) nawet zielono różowe litery na tle czarno-białego zdjęcia były czymś nowym i niezwykłym. Może to Chuck Berry wynalazł rock and rolla, może bardzo wiele zawdzięcza Elvis czarnym bluesmanom, ale czy ktokolwiek wcześniej budził takie emocje? Nikt przed nim nie zaszedł tak wysoko. Nie bez kozery mówi się: „zanim ktokolwiek zrobił cokolwiek, Elvis zrobił wszystko.” John Lennon stwierdził, że przed Elvisem nie było nic. Czy można sobie wyobrazić artystę, którego podziwiali muzycy niemalże każdego gatunku pod każdą szerokością geograficzną? Któż inny byłby inspiracją dla niezliczonych komików, reżyserów, pisarzy i malarzy? Ile wspaniałej muzyki stracilibyśmy wszyscy? Z pewnością zabrakłoby charyzmatycznego wykonawcy z jego niezapomnianym głosem. Lekkie drżenie niskiego rozemocjonowanego głosu, silny akcent, mruczenie, postękiwanie…Mówi się, że mógł zaśpiewać nawet książkę telefoniczną, że byle nucenie zamieniał w sztukę, że maniera Elvisa odcisnęła trwałe piętno na całej współczesnej muzyce. Tę manierę naśladowało kilka setek piosenkarzy niektórzy zawdzięczają jej niemal cały muzyczny wizerunek, jak Morrisey, inni podkradali tylko pewne patenty, jak chociażby Josh Homme z Queens of The Stone Age. Pomyśleć, że kiedyś usłyszał: „Zamiast śpiewać, zajmij się prowadzeniem ciężarówki”… Presley nie od dzisiaj jest tematem rozważań badaczy kultury. Czy był tylko oznaką zmian, jakie zachodziły w USA w latach 50-tych, czy ich siłą sprawczą? Wielu twierdzi, że rewolucja seksualna zaczęła się od Elvisa i od jego wizerunku męskiego symbolu seksu. Ale jak ten bogobojny, kochający mamę, sympatyczny młody człowiek był w stanie doprowadzać do szaleństwa tłumy młodych dziewczyn? Podczas programów telewizyjnych wystarczyło tylko, żeby drgnął nogą. Ten jeden mały ruch powodował dziesiątki omdleń wśród publiczności pod sceną i przed telewizorem. Elvis ociekał seksem. Wywoływał najskrajniejsze emocje – początkowo każdy niemal koncert kończył się rozróbą. Dziewczyny piszczały podniecone do granic możliwości, chłopcy wpadali w furię – chcieli wedrzeć się na scenę i dotknąć swego idola: człowieka, który grał najbardziej zbuntowaną muzykę, jaką można sobie wyobrazić. Punkrockowa publika przy tej na koncertach Elvisa to niewinne pensjonariuszki. Młodzież zachowywała się do skandalicznie tego stopnia, że podczas koncertu w Alabamie w 1956 r. dostępu do sceny strzegło stu żołnierzy Gwardii Narodowej. Był marzeniem wszystkich kobiet, zazdrościli mu wszyscy mężczyźni. Nie czyniło to życia „Króla” lekkim. Od konserwatywnej publiczności mógł liczyć co najwyżej na naganę w postaci anemicznych oklasków, ale Obrońcy Moralności i Tego Co Święte obrzucali go anatemami przynajmniej raz w tygodniu. Elvis był oskarżany o psucie młodzieży i deprawację. Podczas programów Eda Sullivana raz zdarzyło się, że filmowano go od pasa w górę – to, co znajdowało się poniżej kadru było zbyt obsceniczne. To nieznośne trzęsienie nogą, te posuwiste ruchy biodrami, wulgarne kręcenie pośladkami – to było aż nadto dla purytańskiej Ameryki. Sam zainteresowany przyznał szczerze: nic na to nie poradzę! „Rock’n’roll, jeśli go czujesz lubisz, powoduje, że musisz się ruszać” – mówił. W 1956 roku, podczas koncertu w Jacksonville pod groźbą aresztu zabroniono mu tańczyć na scenie (dotrzymał słowa). O tak: Elvis był forpocztą rewolucji seksualnej. Był wcieleniem seksu. Krytykowano go za to ostro, a wśród Zelotów prym wiedli zazdrośnicy jak choćby Frank Sinatra (nomen omen – żaden świętoszek) i czarni muzycy, którzy nienawidzili Elvisa za to, że podkradł im „ich muzykę”. Nie zmienia to faktu, że Elvis był ideałem mężczyzny dla całej Ameryki i połowy świata. Bez jego bioderka (stąd ksywa „Elvis The Pelvis” – Elvis Bioderko), bez pojękiwań o seksualnym zabarwieniu i bez nonszalancko wypowiadanego „Baby”, na obyczajową rewolucję poczekalibyśmy znacznie dłużej. Może opóźniła by się o tylko o kilka lat, a kto wie, może o całe dekady? Jego ostatnie lata to popłuczyny po nieokiełznanym zawadiace, jakim był za młodu. Elvis stał się parodią samego siebie, Królem Kiczu paradującym w koszmarnym kombinezonie, Podtatusiałym Rockmanem z brzuszkiem. po rozwodzie z Priscillą zaczęły się kłopoty ze zdrowiem, które pogorszało częste zaglądanie do kieliszka i kokaina. Presley się stoczył. Tak to bowiem bywa, że narkotyki, alkohol i sława zamienią w trawestację nawet największych. Mimo to, pozostał wielki. także dzięki temu wizerunkowi zmęczonego faceta z bokobrodami w komicznym stroju. stał się legendą i integralną częścią światowej kultury. Jest najlepiej sprzedającym się artystą wszechczasów. Jest częścią Ameryki, tak jak Rockeffeler i hamburgery. Jest najczęściej naśladowanym piosenkarzem wszechczasów. Ale przede wszystkim: był genialnym muzykiem, którego skopiować nie można, choć niejeden próbował. Dla prawdziwego fana muzyki, to jest najważniejsze. Reszta jest wisienką na torcie. Elvis Presley zmarł 16 sierpnia, 1977 roku. Został pochowany w swej posiadłości „Graceland”. |