powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXIX)
wrzesień 2007

Autor
Gra w kości
‹Transformers›
Nowe widowisko Michaela Baya ma cztery zalety: autoironię, humor, ciekawych bohaterów oraz fenomenalne efekty specjalne. Ma też patos, ogłuszające sceny akcji i inteligentne roboty z innej planety, które szukają na Ziemi Kości-Stwórcy. Bzdura jakich mało. A jednak: „Transformers” rządzą!
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Transformers›
‹Transformers›
Trudno uwierzyć, że film bazujący na boomie na zabawki-roboty, który zaowocował swego czasu wielkim handlowym szumem, komiksem i serialem animowanym, okaże się przemyślanym spektaklem oszałamiającym rozmachem i wykorzystującym w stu procentach najnowsze technologie. Oczywiście, dobrych efektów specjalnych można było się spodziewać w równym stopniu, co braku sensownej fabuły i zabawnych dialogów. Tymczasem Bay zrobił widzom niespodziankę i podszedł do fenomenu transformerów z koniecznym dystansem i poczuciem humoru. Najważniejsze w tym filmie jest to, że ogląda się go z niesłabnącym zainteresowaniem. Namnożenie komputerowych cudów nie nuży, a doza ironii zmienia świetnego technicznie, ale niekoniecznie porywającego fabularnie blockbustera w zwyczajnie dobre kino czystej adrenaliny.
Wielowątkowa historia w całości dotyczy przybycia na Ziemię Autobotów i Decepticonów toczących ze sobą nieustanną wojnę. Mimo to, akcja nie skupia się jedynie na niesamowitych umiejętnościach i pomysłowych przemianach transformerów, ale także na Samie, nastolatku, który zostaje wplątany w centrum pędzących na najwyższych obrotach wydarzeń. Razem z Samem w filmie pojawia się zbawienna lekkość i luz oraz ziemskie sprawy pełniące funkcję łącznika między obcym, fantastycznym światem kosmicznych robotów a dobrze nam znaną codziennością. Dzięki temu, nastrój historii nie zbacza na stałe w kierunku patetycznych nudów, a trzyma się przyjętego z góry złotego środka. Mimo, że w „Transformers” aż roi się od efektownych walk, pościgów i wybuchów – w końcu to Michael Bay, który bez porządnej zadymy na ekranie żyć nie może – fabuła rozwija się stopniowo. Najpierw zapoznajemy się z sytuacją z różnych punktów wyjściowych, dopiero później kilka odgałęzień scenariuszowych łączy się w jedną linię narracyjną, która dociera wreszcie do spektakularnego punktu kulminacyjnego pełniącego rolę wisienki na torcie. Otrzymujemy wówczas niesamowity popis możliwości dzisiejszego kina, przyglądając się z niedowierzaniem pojedynkującym się gigantycznym, mechanicznym postaciom.
I właśnie te postacie również decydują o powodzeniu filmu Baya. Tytułowe transformery mają charaktery. Nie są jedynie nagromadzeniem technologicznych bajerów, ale pełnoprawnymi bohaterami, z których każdy jest inny. Budzą zainteresowanie i – zależnie od strony – sympatię bądź niechęć. Szkoda, że nie dopełniono charakterystyk żądnych władzy, brutalnych Decepticonów – dostajemy informacje tylko na temat Megatrona. Stanowią niebezpieczeństwo, są strasznymi przeciwnikami siejącymi zniszczenie. I tyle. Tymczasem o dobrych Autobotach wiadomo więcej, dzięki czemu łatwo się w ich losy zaangażować. W tłumie elektronicznych bohaterów wyróżnia się Bumblebee – strażnik Sama, jego rozumny samochód i porozumiewający się z otoczeniem za pomocą radia żołnierz Autobotów. Razem z Samem stanowią świetny duet kina przygodowego.
Jazda na wrotkach sprawiała nawet robotom wielką trudność.
Jazda na wrotkach sprawiała nawet robotom wielką trudność.
Bay wydaje się również wykorzystywać okazję kręcenia „Transformers” do pośmiania się ze sztandarowych amerykańskich filmów rozrywkowych tj. X-men, ze Stanów jako kraju, w którym kłamstwa to codzienność oraz z…siebie. Nie boi się pastiszować motywów z innych swoich filmów: w „Armageddonie” prezydent USA był przedstawiony jako pan świata decydujący o losach całej planety. W „Transformers” przewija się jedynie jako figurant, którego nic nie obchodzi. Podobna swoboda w kształtowaniu nastroju i fabuły filmu pozwala podejść do niego jak do czystej zabawy i w takim kontekście sprawdza się znakomicie. Pomagają w tym nieopatrzone twarze młodych aktorów – Shia LaBeouf znany z epizodów w kinie akcji i z dramatu „Wszyscy twoi święci” udowadnia, że wielka kariera stoi przed nim otworem. Piękna Megan Fox sprawdza się w niewymagającej roli urodziwej Mikaeli, choć wiele do zagrania nie miała i o jej przyszłości filmowej trudno gdybać. Dochodzi jeszcze do tego pyszny epizod Johna Turturro i już wiadomo, że od strony aktorów również możemy spodziewać się może nie wielkich ról, ale wyczucia konwencji.
I żeby nie było wątpliwości: „Transformers” to film bez przesłań, bez ukrytych interpretacji i bez stymulującej intelekt fabuły. To po prostu świetna rozrywka; film, po którym nie można oczekiwać niczego więcej niż przedniej zabawy. A po seansie nie sposób nie sprawdzić czy przypadkiem komórka lub auto stojące pod domem przypadkiem nie transformuje…



Tytuł: Transformers
Reżyseria: Michael Bay
Zdjęcia: Mitchell Amundsen
Scenariusz: Alex Kurtzman, Roberto Orci
Obsada: Shia LaBeouf, Megan Fox, Josh Duhamel, Tyrese Gibson, Rachael Taylor, Anthony Anderson, Jon Voight, John Turturro, Kevin Dunn, Bernie Mac, Reno Wilson, Travis Van Winkle, John Robinson, Rick Gomez, Adam Ratajczak, Hugo Weaving
Muzyka: Steve Jablonsky
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 17 sierpnia 2007
Czas projekcji: 144 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.