Ostry atak sequelozy kontratakuje! W dyskusji, nie tylko będącej sequelem poprzednich dyskusji Dobrego i Wągrowskiego, ale również aspirującej do bycia remakiem dawnego artykułu Dobrego, tym razem o tym, dlaczego w naszych kinach znalezienie dzieła innego niż kontynuacja bądź nowa wersja filmu sprzed lat jest równie prawdopodobne, jak zabawny dowcip w niemieckiej komedii.  | ‹Indiana Jones 4›
|
PD: Konradzie, zjawisko, o którym pisałem w „Esensji” kilka lat temu, rozrosło się w tym roku do niebotycznych rozmiarów. „Ryś”, „Hannibal. Po drugiej stronie maski”, „Klątwa 2”, „Rocky Balboa”, „Wakacje Jasia Fasoli”, „Taxi 4”, „Spider-Man 3”, „Wzgórza mają oczy 2”, „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”, „Ocean’s 13”, „Głosy 2”, „Fantastyczna Czwórka: Narodziny Srebrnego Surfera”, „Hostel 2”, „Shrek Trzeci”, „Szklana pułapka 4.0”, „Simpsonowie”, „Transformers”, „Evan Wszechmogący”, „7 krasnoludków: Las to za mało – historia jeszcze prawdziwsza”, „28 tygodni później”, „Ultimatum Bourne’a”, „Straż dzienna”, „Lakier do włosów”, „Inwazja”, „Wojownicze żółwie ninja”, „Resident Evil: Zagłada”, „Godziny szczytu 3”, „15:10 do Yumy”, „Bratz”, „Obcy kontra Predator: Selekcja naturalna”, „Lady Chatterley”, „Piła III” oraz „Piła IV” (w ciągu jednego roku!)… Imponująca lista, prawda? Ilościowo, bo jakościowo niekoniecznie. Powiedz mi, drogi kolego, jak Ty się zapatrujesz na fakt, że dziś właściwie już trudno o głośny film, który nie jest sequelem, remakiem, spin-offem… KW: Sequel not equal. No dobra, to tyle na ten temat – to o czym rozmawiamy za miesiąc? PD: O biuście Angeliny Jolie, rzecz jasna. Wiadomo, że sequel not equal. Bardziej byś mi zaimponował, gdybyś ułożył analogiczną rymowaną zasadę dla remake’ów. KW: Remake not fruitcake? Remake’s a toothache? Remake not earthquake? (W sensie – nie wtrząsa…). Remake’s a mistake? PD: Świetne! Najbardziej podoba mi się trzecia propozycja – nie miałbym nic przeciwko, żeby weszła do mowy potocznej. KW: Nie tylko filmowcy są tacy cwani. Wchodzę ci ja wczoraj do księgarni (zdarza mi się) i co widzę wyeksponowane? „Zemsta ojca chrzestnego” i „Zdrada Bourne’a”… PD: No tak, jasne, tę zależność można dziś rozciągnąć również na komiksy, gry, a nawet teatr (plany wystawienia „Spider-Mana” na Broadwayu). Pozostańmy jednak przy kinie. KW: Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę, że chodzi – uważaj – o pieniądze. Jak wiadomo, po pierwsze, ludzie lubią kontynuacje (ale i nowe wersje), po drugie, można oszczędzać na marketingu, bo nie trzeba wyjaśniać dokładnie, o co chodzi (ale jak jeszcze się nie chce oszczędzać na promocji, to nierzadko zyski idą w kosmos), po trzecie, łatwiej się przebić z czymś znanym u ostrożnych producentów, po czwarte, czasem koszta produkcji opartej na wykorzystanych doświadczeniach (i materiałach) znacznie się zmniejszają, po piąte, zabawki i gadżety są już rynku, etc., etc. To oczywistości, ale chyba równocześnie najprostsza odpowiedź na wcześniejsze pytanie – skoro bezpieczniej jest robić remaki, sequele, spin-offy, to się je robi i wszędzie widać ich promocję. PD: Wszystko jasne, tyle że ja nie prosiłem Cię o wykład na temat zasadności robienia remake’ów i sequeli, bo to sprawa oczywista, tylko pytałem, jak Ty się na to zapatrujesz. Ty, a nie hollywoodzcy bossowie czy spece od marketingu – panimajesz?  | ‹Ultimatum Bourne'a›
|
KW: No tak, ja mam swoje zdanie na ten temat, ale się z nim nie zgadzam. A właściwie to chyba nie mam zdania i każdy przypadek rozpatruję oddzielnie – patrząc na temat, na osobę reżysera, aktorów, na ogólny poziom franczyzy… I tak – kolejny „Obcy kontra Predator” wywołuje u mnie obrzydzenie połączone z wymiotami, na „Pile 3” najciekawsze było to pół godziny, które przespałem, więc na „Piłę 4” nie zaciągną mnie, nawet jeśli założą mi na szyję odcinające głowę chomąto. Z kolei jednak remake „15:10 do Yumy” z Crowem zobaczę chętnie, nie mówiąc już o nowym Bournie. PD: Z Crowe’em? Z Bale’em! KW: Z obydwoma, oczywiście. Spójrzmy więc na to inaczej – które z tych filmów naprawdę dają nam coś fajnego, a które tylko bezczelnie starają się wyciągać kasę? PD: Okazuje się, że wcale nie tak łatwo znaleźć tu jakąś obowiązującą w rzeczywistości zależność. Przyjęło się bowiem, że im dalej w las, tym gorzej. Ale to stereotyp, co potwierdza na przykład (zasłużony) sukces frekwencyjny i… hmm… niech będzie, że artystyczny „Szklanej pułapki 4.0”. „Rocky Balboa”, mimo iż filmem jest przeciętnym, i tak bije na głowę czwartą i piątą część cyklu. Na „Hostelu 2” i drugich „Wzgórzach” bawiłem się lepiej niż na pierwowzorach. Również przygody Bourne’a z odcinka na odcinek podobają mi się coraz bardziej… KW: Bo Bourne rządzi! Nie mogę się doczekać premiery części trzeciej (byłeś, cwaniaku, na jakimś pokazie przedpremierowym może już?), widzowie i krytycy chwalą. Ale mam wrażenie, że to jednak nieco odrębny przypadek od większości tu omawianych – wszystkie trzy części w sumie opowiadają w gruncie rzeczy jedną historię poszukiwania tytułowej tożsamości. To nie tak, że Bourne – jak Bond czy inny McClane – dostaje po prostu nowych przeciwników do rozwałki. PD: Za to lekceważące „jak Bond czy inny McClane” należą Ci się bęcki. KW: Oj, przecież wiesz, że jestem wielbicielem Bonda (kto inny wywaliłby tysiąc złotych na wszech pakiet?), a chyba też nie ukrywałem nigdy, iż uważam „Szklaną pułapkę” za najlepszy film akcji wszech czasów, i jak dotrzemy do 1988 roku w tetrykach, to ma na bank moją kolejną dziesiątkę. Chciałem jedynie zaznaczyć, że u nich każdy odcinek jest mocno odrębny od poprzedniego, a trylogia o Bournie tworzy jednak pewną całość. PD: Historia historią, ale sukces Bourne’a-Damona polega przecież przede wszystkim na tym, że to zwyczajny, zagubiony chłopak, który od rówieśników różni się jedynie tym, iż – bagatelka – świetnie zna sztuki walki i doskonale włada bronią. Tych trzech wspomnianych bohaterów obecnie zresztą sporo łączy – wydaje mi się, że pomysł na „nowego”, urealnionego Bonda nieprzypadkowo powstał po sukcesie filmów o Bournie… KW: Bez wątpienia… PD: …z kolei prototypem takiego umęczonego, poobijanego herosa-zwyczajniaka był właśnie McClane… KW: I tu się zgodzę… PD: I tu, myślę, dochodzimy do słowa-klucza w naszej pogadance o sequelozie. Bohater. To on ma tutaj znaczenie decydujące. Nawet wtedy, gdy sam film nie spełnia w pełni naszych oczekiwań – triquel „Piratów” w sumie mnie rozczarował, trzeci „Shrek” był niczym więcej niż powtórką z „dwójki”, ale, kurde, ja nie potrafię nie lubić Jacka Sparrowa czy Kota w butach!  | ‹Piła IV›
|
KW: Ale wiesz, to też jednak nie zawsze tak działa. PD: Wiem. Tak jak już mówiłem – w tym temacie niełatwo znaleźć jakieś obowiązujące zasady. Niemniej, atencja do bohatera wydaje mi się jedną z takich nielicznych reguł, a że nie zawsze się sprawdza – cóż, od każdej reguły są wyjątki. KW: Weźmy Snake’a Plisskena – nie był to fajny bohater? A „Ucieczka z L.A.”? PD: Plissken, bohater rzeczywiście kultowy, byłby właśnie takim wyjątkiem od reguły. KW: A Connery w „Nieśmiertelnym”? I co z nim i z wszystkim zrobili w dwójce? Pamiętasz Willisa w „Jak ugryźć 10 milionów” i w tej nędznej kontynuacji? PD: No wiesz, zgodzę się, że są to fajni bohaterowie, ale do Sparrowa czy McClane’a jednak im bardzo, bardzo daleko. KW: Czyż nie był sympatyczny samoparodiujący się de Niro w „Depresji gangstera” i czyż nie zanudziło to nas na śmierć w kolejnej części? PD: Mnie nie. Podobała mi się dwójka, może dlatego, że widziałem ją wcześniej niż pierwowzór. Ale uważaj, trochę się zapędziłeś – już tylko czekam, aż mi tu wyskoczysz z „czyż nie był zabawny George W. Bush w »Fahrenheicie 9/13«?”… KW: A właśnie – wiesz na pewno, że Moore kręci… sequel „Fahrenheita”? PD: Wiem. I mam nadzieję, że tym razem Hollywood już nie da plamy i przyzna Bushowi Złoty Glob za najlepszą rolę komediową. KW: To prawda – trudno jednak porównywać sfrustrowanego mafiosa, którego imienia bez zajrzenia do imdb nie pamiętam, do samego Jacka Sparrowa. Chciałem jedynie podkreślić, że czasem najfajniejszy nawet bohater się miota, gdy scenarzysta nie ma pojęcia, co z nim zrobić, bo stwierdził, iż z taką fajną postacią on już się starać nie musi i może od razu walić do kasy. PD: Zgoda, ale prawdą też jest, że rzeczywiście nie musi się już tak bardzo napinać, kiedy ma w zanadrzu Johna McClane’a, zaś kiedy ma tylko Johna Whateversona, to musi mieć też niesamowitą historię, aby zainteresować widzów. KW: Bohater jest ważny, to oczywiste. Nikt nie powinien być chętny do wydania kasy na kontynuację losów nieciekawych bohaterów (w takim razie ciekawe, dlaczego tyle sequeli opowieści o nudnych gościach powstaje). Ale do tego musi dodatkowo dojść jakiś pomysł na kontynuację, pomysł inny od zrobienia po prostu tego samego z większym budżetem i kolejną gwiazdą w obsadzie. Bohater powinien się rozwijać. Choć czasem jego charyzma jest tak wielka, że nie musi – patrz McClane, zawsze ten sam, taki, jakiego kochamy. Ale Bonda trzeba co jakiś czas odświeżać. PD: Nie tylko Bonda, czego – co w sumie dobre – twórcy zaczynają sami mieć świadomość. Damon śmiał się ostatnio w jakimś wywiadzie, że zagra w czwartym „Bournie” jedynie wtedy, gdy będzie to musical albo pornos. KW: A Crowe powiedział kiedyś w wywiadzie, że jeśli zagra w zapowiadanym niegdyś „Gladiatorze 2”, to jedynie jako urna z prochami przenoszona z jednej strony ekranu na drugą. PD: No, nawet DiCaprio zarzekał się, że za żadne skarby nie wystąpi w planowanym kiedyś sequelu „Titanica”. Hollywoodzcy decydenci mają często tak absurdalne pomysły, że nawet gwiazdorzy kuszeni wielomilionowymi gażami wysiadają…  | ‹Szklana pułapka 4.0›
|
KW: Ale spójrzmy na tę Twoją listę bardziej szczegółowo. „Shrek” i „Piraci” jakoś się obronili, bo ich konie (i koty) pociągowe nadal mogą zapewnić w miarę przyzwoity poziom. „Pułapka” się obroniła, bo Wisemann okazał się zaskakująco sprawnym fachowcem od solidnego kina akcji bez chwili na złapanie oddechu, no i nie wykoleił McClane’a – postarzał go (nie tyle on, ile czas), dał odrobinę więcej zgorzknienia, ale też stałą dawkę sarkastycznego poczucia humoru. Czyli bohater się sprawdził. PD: Zgadza się. KW: „Ryś” wyłożył się przede wszystkim na braku reżyserskich umiejętności Tyma i braku kogoś, kto powiedziałby, że połowę materiału tego filmu trzeba wywalić w cholerę. I to ciekawy przyczynek do naszej dyskusji – bo Tym, mając w ręku jedną z najfajniejszych postaci polskiego kina (którą zresztą sam odtwarza), mając w ręku wszystkie sznurki, niespotykaną sympatię widzów i krytyków, wyłożył się na całej linii. PD: Tym (!) bardziej że polska komedia właściwie już nie istnieje, więc przyjęlibyśmy z otwartymi ramionami nawet nie od razu arcydzieło, ale po prostu solidny, nienużący produkt. Hmm… Właśnie zdałem sobie sprawę, że od początku milenium chyba nie mieliśmy w kinach żadnej dobrej komedii. Czystej komedii, nie komediodramatu, bo tu, dzięki Bogu, mamy jeszcze Koterskiego. Przypominasz sobie coś? KW: Hmmm… Jak kwalifikujesz „Wesele” Smarzowskiego? Bo film bez dwóch zdań bardzo dobry, uśmiałem się na nim jak norka, choć oczywiście nie jest to taka lekka komedyjka… PD: Jednak z dwoma zdaniami, bo film średni i nie uśmiałem się na nim jak norka. No, ale to też bardziej podchodzi pod tragikomedię… KW: Poza tym do głowy naprawdę nic mi nie przychodzi. No bo przecież nie pretensjonalne, wymęczone „dzieła” Saromonowicza. PD: Boże broń! |