Wydawca zachwala: powieść „Welin” to „uczta dla wyobraźni”. Opinia mocno przesadzona. Dla kogoś, kto rzeczywiście dysponuje wyobraźnią, książka Hala Duncana może być co najwyżej aperitifem.  |  | ‹Welin›
|
Mistrz kuchni Hal Duncan serwuje dość wymieszane menu. Główne danie to chrześcijańscy (choć tylko z nazwy) aniołowie, którzy okazują się być sumeryjskimi bogami korzystającymi z technologii XXI wieku. Do tego antyczne mity i przepowiednie, które wypełniają się we współczesnym świecie, a także zwykli bohaterowie, co odkrywają w sobie „boskie jądro”. Pomieszanie z poplątaniem, kogel-mogel, albo – jak kto woli – cicer cum caule. Amerykański tygiel kulturowy przeniesiony w fantastykę. Na szczęście wszystko jakoś trzyma się kupy. Trudno streścić „Welin” w paru słowach. Na pewno jest to historia kilkorga bohaterów: Thomasa, jego siostry Phreedom („Przez Ph, a nie F”, jak sama zaznacza), Seamusa, Szalonego Jacka, archanioła Metatrona, którzy mają mocno popieprzone życie, a właściwie – życia. Ich historie rozgrywają się w setkach odsłon, tysiącach kombinacji, nieskończonej – sugeruje autor – liczbie permutacji, możliwości Welinu. Postaci podróżują przez współczesną Amerykę, odwiedzają fantastyczne światy, biorą udział w pierwszej wojnie światowej, odkrywają starożytne miasta, walczą między sobą, a przede wszystkim – popadają w szaleństwo. A wszystko na czterystu stronach książki. Co tu wiele gadać – fabuła jest zdrowo pokręcona, ale tylko pozornie sprawia wrażenie chaosu. W gruncie rzeczy jest dokładnie przemyślana przez autora, a przed wnikliwym czytelnikiem odkrywa ukryty (nie tak znowu głęboko) sens. Sam pomysł nie należy do oryginalnych. Od wieków (tysiącleci?) toczy się konflikt między Przymierzem a Suwerenami, w którym ludzie odgrywają tylko role statystów. Naprawdę liczą się aniołowie (niemający wiele związku z chrześcijańskimi, często nazywani też enkin), pozbawione Boga istoty nadprzyrodzone żyjące w ludzkich ciałach. Niektórzy z nich próbują ustalić jakiś porządek w chaosie (Przymierze), inni znajdują radość w czynieniu chaosu (Suwerenowie), jeszcze inni pragną jedynie świętego spokoju. Ci ostatni mają najgorzej, bo zarówno Przymierze pod wodzą Metatrona, jak i Suwerenowie starają się ich skaptować do własnych celów. Konkretnie do szykującej się wojny, która ma raz na zawsze rozstrzygnąć spór między aniołami. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pomysł nie najświeższy. Tyle że pomysł nie jest tu najważniejszy. Duncan opowiada poplątaną historię bohaterów zagubionych w świecie. Każdy z nich jest zarówno zwykłym człowiekiem, jak i enkin, bogiem zanurzonym w ludzkiej rzeczywistości. Postaci „Welinu” nie są superbohaterami ratującymi świat, a rozdartymi wewnętrznie jednostkami próbującymi normalnie żyć w trudnej rzeczywistości bosko-ludzkiej. Ta trudność polega przede wszystkim na zdecydowaniu się, po której stronie konfliktu bohaterowie zechcą się opowiedzieć. Czy przyłączą się do „dobrego” Przymierza, czy też zejdą na „złą” drogę Suwerenów? Wybór jest trudny, bo obie strony niczym właściwie się nie różnią, są równie paskudne i nieprzebierające w środkach. Najłatwiej więc jest nic nie wybierać, wiecznie uciekać przed rzeczywistością – do tego właściwie zbiega się akcja „Welinu”. Nieustanna ucieczka przez światy, epoki, tożsamości, a do tego przejmujące poczucie bezsensu własnej egzystencji. Jednak ci którzy wybrali, są równie zagubieni i nieszczęśliwi, odkrywają bowiem, że opowiedzenie się po którejś ze stron nie daje wcale poczucia sensu w chaosie otaczającego świata. Duncan pokazuje w „Welinie” współczesną kulturę Zachodu, wyobcowaną i pogrążającą się w szaleństwie. Ludzi uciekających przed odpowiedzialnością i życiem. „Myślę, że jesteśmy martwi i że nie ma Boga, piekła ani nieba, tylko patchwork wspomnień z dawnego życia i zaprzeczeń naszego obecnego stanu” – stwierdza pod koniec książki jeden z bohaterów. Spotkałem się z opinią, że „Welin” jest trudną lekturą. Chaotyczna fabuła, bohaterowie zmieniający maski jak w teatrze, żadnych reguł, strumień świadomości jak u Joyce′a itp. Tymczasem „Welin” bynajmniej nie jest skomplikowany, więcej – momentami może być nawet banalny, na przykład kiedy autor odkrywa rodzinne relacje między bohaterami. Również natłok często niedoprowadzonych do końca wątków sprawia wrażenie, jakby Duncan chciał „zamydlić oczy” czytelnikowi. Nawiązując do hasła wydawcy, trzeba stwierdzić, że „Welinem” najeść się nie można. Zaostrzyć sobie apetyt – to już bardziej. Tak więc czytać książkę Duncana warto, bo mimo wszystko autor ma co nieco do powiedzenia, a ambitniejszej fantastyki nigdy za mało. Dobra przystawka.
Tytuł: Welin Tytuł oryginalny: Vellum Autor: Hal Duncan Przekład: Anna Reszka Cykl: Księga wszystkich godzin ISBN-10: 83-7480-032-1 Format: 432s. 135×205mm; oprawa twarda Cena: 35,— Data wydania: 6 października 2006 Ekstrakt: 70% |