Do najnowszej serii swych fantastycznych opowiadań Milena Wójtowicz wykorzystała do bólu rzeczywiste, współczesne wyjazdy rodaków „za chlebem” na Wyspy. Dodała do tego specyficzne polskie „da się załatwić” i sporą dozę wspomaganej techniką magii. W widocznej na okładce „Załatwiaczki” pizzy jest jednak zakalec.  |  | ‹Załatwiaczka›
|
Małgosia Brzeska wyjechała do Wielkiej Brytanii zarobić. Miła starsza pani, która przygarnęła pełne zapału dziewczę, zaoferowała jej posadę załatwiaczki. I nim Gośka się zorientowała, w czym rzecz, wdepnęła w dziesięcioletni kontrakt z wszechmocną i przebogatą Korporacją. Oto odtąd gdy ktokolwiek do niej podejdzie lub zadzwoni, wymawiając formułkę „załatw mi…”, bohaterka chwyta za telefon i… załatwia. Rzeczy niemożliwe robi od ręki, cuda zajmują jej trochę czasu – jak w znanym haśle. Dziewięć opowiadań zawartych w tomie – dziewięć spraw do załatwienia (plus drobniejsze, o których tylko bohaterka wspomina, realizując zlecenia na nie niejako przy okazji). Pomysł świetny, gorzej z realizacją. Talent i warsztat autorki sprawiają, że książkę czyta się płynnie, dość szybko, na ogół z przyjemnością (niestety, często aż za bardzo widać, że opowiadania są pisane „pod samodzielność” – stąd masa w nich powtórzeń tych samych wyjaśnień i opisów). Ale… Pierwszym zgrzytem jest opisany świat, pełen luk. Oto wśród normalnych ludzi mieszkają sobie i funkcjonują – jak gdyby nigdy nic – czarodzieje, wampiry, druidzi i inna tego typu menażeria. Przy czym do końca nie wiadomo, czy normalni ludzie o tym wiedzą, czy nie – raz jest to przedstawione w tę, raz w tamtą stronę. Niby każdy może coś u bohaterki załatwić (cokolwiek, niekoniecznie realnego w naszym świecie), niby hasło „pracuję dla Korporacji” otwiera każde drzwi – ale policjant, choć sam korzysta z usług bohaterki, nie wie, że Ben Watson jest magiem (choć obaj stoją po tej samej stronie litery prawa). Dalej: Korporacja jest bodaj największą tajemnicą poliszynela. Niby każdy o niej wie (i truchleje na myśl o konflikcie), ale czytelnik nie wie nic. Zwłaszcza – skąd bierze ogromne zasoby pieniężne na realizację najbardziej szalonych „załatwień”. Zasadą jest bowiem, że klient, czyli osoba chcąca coś załatwić, nie płaci za to nic. Natomiast Gosia kosztami się nie przejmuje – ważny jest błyskawiczny czas realizacji. Przez cały czas słychać też o przerażającym, tajemniczym koszcie, który korzystający z usług ponoszą (zapisanym „drobnym druczkiem”) – ale ani razu nie jest wyjaśnione, na czym polega, kiedy się go spłaca i w jakiej formie. Na dłuższą metę jest to po prostu denerwujące. Niestety, autorka nie ustrzegła się też przed sprzecznościami. W jednej z historii Małgosia wyjaśnia klientowi: „Załatwiam trzy rodzaje spraw […] Przedmioty. Kontakty do usługodawców, którzy mogą wykonać konkretną usługę. Informacje na konkretny temat”. Tymczasem w innej okazuje się, że przyjęła zlecenie na pilnowanie porządku w okolicy, a w wielu innych – na samodzielną realizację przeróżnych usług (o których nie chcę tu pisać, by nie psuć lektury). Inną jeszcze kwestią jest metaforyczny brud opowieści. Bohaterka musi przyjąć każde zlecenie, choćby dotyczyło najbardziej mrocznej i nielegalnej sprawy. W trakcie załatwiania także nie zastanawia się ani nie cofa przed korzystaniem z usług tajemniczego Klanu – dla którego porwanie, pobicie, kradzież czy wręcz morderstwo nie jest żadnym problemem. Takie aspekty opowieści kłócą się z generalnie lekkim klimatem historii, znacząco wpływając na ocenę całości. Bodaj od pierwszego opowiadania bohaterka ciężko główkuje, jak się wyplątać z kontraktu przed upływem przewidzianych 10 lat. A czemu – mając w magicznym notesie namiary na pozostałych 99 załatwiaczy – po prostu do któregoś nie zadzwoni i nie każe mu/jej tego ZAŁATWIĆ…?
Tytuł: Załatwiaczka Autor: Milena Wójtowicz ISBN: 978-83-60505-35-9 Format: 448s. 125×195mm Cena: 29,95 Data wydania: 4 maja 2007 Ekstrakt: 60% |