powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXIX)
wrzesień 2007

Złodziej czasu
Terry Pratchett
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści „Złodziej czasu” Terry’ego Pratchetta będącej kolejnym tomem cyklu „Świat Dysku”. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Tytuł: Złodziej czasu<br/>Tytuł oryginalny: Thief of Time<br/>Autor: Terry Pratchett<br/>Przekład: Piotr W. Cholewa<br/>Wydawca:  <A href='http://www.proszynski.pl' target='_blank'>Prószyński i S-ka</A><br/>Cykl: Świat Dysku<br/>ISBN: 978-83-7469-576-3<br/>Format: 142×202mm<br/>Cena: 29,90<br/>Data wydania: 11 września 2007<br/>WWW: <a href='http://www.proszynski.pl/asp/fiszka.asp?ksiazka_id=29663' target='_blank'>Polska strona</a><br/><a href='http://www.merlin.com.pl/frontend/cart/1,541401?skad=ikoymhuviz' target='_blank'><font color='#CC0000'><b>Kup w Merlinie (27,50)</b></font></a><br/><br/>Czas jest zasobem. Wszyscy wiedzą, że trzeba nim gospodarować.<br/>Na Dysku zadanie to przypada Mnichom Historii, którzy magazynują go i przepompowują z miejsc, gdzie się marnuje (na przykład spod wody – ile czasu potrzebuje dorsz?), do takich jak miasta, gdzie nigdy nie ma dość czasu. Ale konstrukcja pierwszego na świecie naprawdę dokładnego zegara staje się dla Lu-Tze i jego ucznia Lobsanga Ludda początkiem wyścigu… no, z czasem. Ponieważ ten zegar zatrzyma czas. A to będzie dopiero początkiem kłopotów.<br/>„Złodziej czasu” prezentuje także pełnu komplet postaci drugoplanowych – bohaterów i złoczyńców, yetich, mistrzów sztuk walki oraz Ronniego, piątego Jeźdźca Apokalipsy (który odszedł, zanim stali się sławni).
Tytuł: Złodziej czasu
Tytuł oryginalny: Thief of Time
Autor: Terry Pratchett
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawca: Prószyński i S-ka
Cykl: Świat Dysku
ISBN: 978-83-7469-576-3
Format: 142×202mm
Cena: 29,90
Data wydania: 11 września 2007
WWW: Polska strona
Kup w Merlinie (27,50)

Czas jest zasobem. Wszyscy wiedzą, że trzeba nim gospodarować.
Na Dysku zadanie to przypada Mnichom Historii, którzy magazynują go i przepompowują z miejsc, gdzie się marnuje (na przykład spod wody – ile czasu potrzebuje dorsz?), do takich jak miasta, gdzie nigdy nie ma dość czasu. Ale konstrukcja pierwszego na świecie naprawdę dokładnego zegara staje się dla Lu-Tze i jego ucznia Lobsanga Ludda początkiem wyścigu… no, z czasem. Ponieważ ten zegar zatrzyma czas. A to będzie dopiero początkiem kłopotów.
„Złodziej czasu” prezentuje także pełnu komplet postaci drugoplanowych – bohaterów i złoczyńców, yetich, mistrzów sztuk walki oraz Ronniego, piątego Jeźdźca Apokalipsy (który odszedł, zanim stali się sławni).
Lu-Tze, sprzątacz, przebywał w swym Ogrodzie Pięciu Niespodzianek i starannie uprawiał swoje góry. Miotła stała oparta o żywopłot.
Ponad nim wyrastał nad świątynnymi ogrodami wielki posąg Wena Wiecznie Zaskoczonego, siedzącego z szeroko otwartymi oczami i twarzą zamarła w permanentnym wyrazie… tak, przyjemnego zaskoczenia.
Jako hobby, góry interesują zwykle tych ludzi, o których w normalnych okolicznościach mówi się, że mają dużo czasu. Lu-Tze w ogóle nie miał czasu. Czas był czymś, co zwykle zdarzało się innym; Lu-Tze miał do niego taki stosunek, jak mieszkający na wybrzeżu do oceanu: jest tam, jest wielki, czasami dla pobudzenia można zanurzyć w nim palec, ale trudno stale w nim żyć. Poza tym zawsze marszczyła mu się od tego skóra.
W tej chwili, w nieskończonej, wiecznie odtwarzanej chwili tej spokojnej, zalanej słońcem dolinki, majstrował przy zwierciadłach, łopatkach, rezonatorach morficznych i jeszcze dziwniejszych urządzeniach niezbędnych, by ograniczyć wysokość gór do najwyżej sześciu cali.
Drzewa wiśni były obsypane kwiatami. W tym miejscu zawsze były. Gdzieś na tyłach świątyni zadźwięczał gong. Stadko białych gołębic wzniosło się do lotu z dachu klasztoru.
Cień padł na górę.
Lu-Tze obejrzał się na osobę, która weszła do ogrodu. Niedbale wykonał gest symbolizujący posłuszeństwo wobec zirytowanego z wyglądu chłopca w szatach nowicjusza.
– Tak, panie? – zapytał.
– Szukam tego, którego nazywają Lu-Tze – odparł chłopiec. – Osobiście nie wydaje mi się, żeby istniał.
– Uzyskałem lodowiec – oświadczył Lu-Tze, nie zważając na jego słowa. – Wreszcie. Widzisz, panie? Ma ledwie cal długości, ale już rzeźbi własną dolinę. Wspaniały, prawda?
– Tak, tak, bardzo ładny – przyznał chłopiec z uprzejmości dla służącego. – Czy to jest ogród Lu-Tze?
– Chodzi ci, panie, o Lu-Tze, który jest znany ze swoich gór bonsai?
Nowicjusz spojrzał na rząd tac, a potem na pomarszczonego, uśmiechniętego staruszka.
– Ty jesteś Lu-Tze? Ale przecież jesteś tylko sprzątaczem! Widziałem, jak zamiatasz sale sypialne! Widziałem, jak ludzie cię kopią!
Lu-Tze, na pozór nie słuchając, podniósł tacę średnicy około stopy, na której dymił niewielki stożek popiołu.
– Co o tym myślisz, panie? – zapytał. – Wulkaniczna. I demonicznie trudna do uzyskania, przepraszam za swój klatchiański.
Nowicjusz zbliżył się o krok, pochylił i spojrzał prosto w oczy sprzątacza.
Lu-Tze nieczęsto bywał zakłopotany, ale był w tej chwili.
– Jesteś Lu-Tze?
– Tak, chłopcze. Jestem Lu-Tze.
Nowicjusz odetchnął głęboko i wyciągnął przed siebie chudą rękę. Trzymał w niej niewielki zwój.
– Od opata… ee, czcigodny.
Zwój drżał lekko w nerwowej dłoni.
– Większość nazywa mnie po prostu Lu-Tze, chłopcze. Dopóki nie poznają mnie lepiej, niektórzy wołają na mnie „Zejdź mi z drogi”. – Lu-Tze starannie spakował swoje narzędzia. – Nigdy nie byłem specjalnie czcigodny, chyba że w przypadku poważnych błędów w pisowni.
Rozejrzał się między tacami, szukając miniaturowego szpadla, którego używał do prac lodowcowych. Nigdzie go nie zauważył. A przecież odłożył go gdzieś tutaj przed chwilą…
Nowicjusz obserwował go z wyrazem szacunku zmieszanego ze szczątkową podejrzliwością. Reputacja takich osób jak Lu-Tze zatacza szerokie kręgi. Był to człowiek, który… no, który zrobił właściwie wszystko, jeśli wierzyć plotkom. Ale nie wyglądał na takiego. Wyglądał na małego, łysego staruszka z rzadką brodą i lekkim, przyjaznym uśmiechem.
Aby jakoś uspokoić młodego człowieka, Lu-Tze poklepał go po ramieniu.
– Przekonajmy się, czego chce opat – powiedział. – Aha… Jest tu napisane, że masz mnie do niego zaprowadzić.
Twarz nowicjusza stężała w wyrazie paniki.
– Co? Jak mógłbym to zrobić? Nowicjuszom nie wolno wchodzić do Wewnętrznej Świątyni!
– Naprawdę? W takim razie to ja cię zabiorę, żebyś mnie doprowadził na spotkanie z opatem.
– Wolno ci wchodzić do Wewnętrznej Świątyni? – zdumiał się chłopiec, i natychmiast zasłonił usta dłonią. – Ale jesteś tylko sprzą… Oj…
– Zgadza się! Nawet nie prawdziwym mnichem, a co dopiero dongiem – odparł wesoło sprzątacz. – Zadziwiające, nieprawdaż?
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.