Źle się dzieje w świecie czarodziei! Lord Voldemort powraca i ma zamiar, jak na każdy porządny czarny charakter przystało, zawładnąć światem. Ministerstwo Magii zaś, jak na każde porządne ministerstwo przystało, nie ma zamiaru zmierzyć się z realnym zagrożeniem i chowa głowę w piasek. Cały ciężar walki spada więc na Harry’ego Pottera i spółkę.  |  | ‹Harry Potter i Zakon Feniksa›
|
Przyznam szczerze, że troszeczkę śmieszą mnie pojawiające się przy okazji premiery każdej kolejnej odsłony przygód Pottera zapewnienia, że wchodząca właśnie na ekrany część jest jeszcze mroczniejsza, poważniejsza i „doroślejsza” od poprzednich. Gdyby brać te zapewnienia na poważnie, to należałoby przyjąć, że piątą już część „Harry’ego Pottera” powinien reżyserować Wes Craven (albo może nawet David Lynch), a do kin powinno się wpuszczać od lat osiemnastu. Moim zdaniem można spokojnie przyjąć, że zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej poziom mroczności i powagi w całej serii od czasu „Więźnia Azkabanu” pozostaje na tym samym, przyzwoitym poziomie. Co „Zakon Feniksa” ma do zaoferowania poza wspomnianym sloganem reklamowym? W zasadzie rozrywkę na porządnym poziomie, ale bez specjalnych fajerwerków. Wydaje się, że reżyser podszedł do filmu w sposób, który można streścić słowami: „Zróbmy to dobrze, nie bawmy się w żadne szaleństwa, bo jeszcze może nam cos nie wyjść”. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę podczas seansu, były zdjęcia . Nie wiem tylko, czy ze względów estetycznych, czy może patriotycznych (autorem zdjęć jest Sławomir Idziak). Mówiąc poważnie, wiadomo, że tego typu filmy na ogół dobrze wyglądają na ekranie, bo zawsze jest co pokazać. No chyba, że ktoś robi to wyjątkowo nieumiejętnie, ale na szczęście w tym przypadku zdjęcia są na poziomie. Naturalne plenery, scenografia i efekty komputerowe komponują się bez zgrzytów. Brak jednak jakiegoś estetycznego olśnienia. Wrażenie robią jedynie dwie sceny, początkowa z atakiem dementorów i finałowa walka (świetny i dobrze zrealizowany pomysł z wystylizowaniem pojedynku przy pomocy różdżek na walkę rewolwerowców). Właściwie cechą charakterystyczną wszystkich filmowych części „Harry’ego Pottera” było to, że utrzymywały one pewien wysoki poziom, ale brakowało im błysku – momentów, które wbijają w fotel. To różni filmy o Harrym Potterze od np. „Władcy Pierścieni”, który takie momenty ma. Nie wiem, czy wynika to z samej natury książkowych oryginałów („Władca Pierścieni” to jednak wyższy poziom niż książki J.K. Rowling), czy z podejścia reżyserów ( z jednej strony pasjonat Peter Jackson, z drugiej ludzie, którzy chcieli po prostu zrobić dobry film). Pewnie oba te wytłumaczenia są słuszne. Do czego jednak zmierzam? O ile dwie poprzednie części przygód Pottera były pozbawione tego błysku, to jednak chwilami wznosiły się ponad poziom przyzwoitości (np. scena balu w „Czarze Ognia”). W „Zakonie Feniksa” nawet tego brak. Poważniejszym zarzutem wobec reżysera jest jednak nieporadnie poprowadzona akcja. Nie rozumiem, czemu znalazło się w filmie miejsce na niepotrzebny w sumie wątek brata Hagrida, a nie znalazło się na pokazanie relacji profesora Snape’a z ojcem Harry’ego (jest to tylko zasygnalizowane). To dosyć ważne dla ukazania stosunku bohatera do własnego ojca (Harry po raz pierwszy dowiaduje się, że nie był on chodzącym ideałem) i w dodatku rzuca nowe światło na postać Snape’a. Wiem, że nie można wymagać od tego typu filmów zbytniej głębi psychologicznej, ale pewne wątki warto uwypuklić, by rozwijać portret psychologiczny głównego bohatera (robili to i Newell, i Cuarón). Odpowiednie pokazanie głównej postaci jest ważne także w kinie widowiskowym (udowodnili to Nolan, Jackson, także mimo wszystko Raimi), a Harry to naprawdę bohater z potencjałem. Yates jednak zupełnie zostawia ten wątek, ze szkodą dla filmu. Co do aktorów, to znowu mamy tę samą sytuację – jest nieźle, ale bez rewelacji. Pierwszoplanowi po prostu dają radę (no, wyróżnia się z pewnością Imelda Staunton w roli profesor Umbridge), a ci z drugiego planu, którzy mogliby rozruszać film, nie mają zbytnio do tego okazji. Wyjątkiem jest Helena Bonham Carter w roli wiedźmy Bellatrix. Pojawia się w filmie dosłownie na minutę, a wielka szkoda, bo jest naprawdę świetna. I przez chwilę tworzy wspaniały duet czarnych charakterów z Jasonem Isaacsem (kapitalna scena, kiedy Lucjusz Malfoy w odpowiedzi na wykrzykiwane przez Bellatrix w kierunku Harry’ego groźby, rzuca do niej: „Nie krzycz, bo i tak na nikim nie robisz wrażenia”). Jaki jest więc koń, każdy widzi. Czyli wszyscy, którzy widzieli poprzednie części „Harry’ego Pottera” wiedzą mniej więcej, czego się spodziewać. Film żadnej rewolucji nie przynosi, a nawet trochę obniża poziom całej serii. Pisze się często, że to film dla potteromaniaków. Hm, to zależy jakich. Jeśli dla takich, którzy bezkrytycznie zaakceptują wszystko, co ma związek z ich ulubionym bohaterem – to rzeczywiście tak. Innych może jednak zrazić to, że postać Harry’ego Pottera w wersji filmowej została zubożona.
Tytuł: Harry Potter i Zakon Feniksa Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Order of the Phoenix Reżyseria: David Yates Zdjęcia: Sławomir Idziak Scenariusz: Michael Goldenberg Obsada: Daniel Radcliffe, Rupert Grint, Emma Watson, Jason Isaacs, Ralph Fiennes, Harry Melling, Fiona Shaw, Richard Griffiths, Adrian Rawlins, Geraldine Somerville, Robert Pattinson, Brendan Gleeson, Gary Oldman, Mark Williams, David Thewlis, Maggie Smith, Julie Walters, Bonnie Wright, Chris Rankin, Michael Gambon, Imelda Staunton, Tom Felton, Katie Leung, Evanna Lynch, David Bradley, Apple Brook, Alan Rickman, Emma Thompson, Warwick Davis, Helena Bonham Carter, Robbie Coltrane, Robbie Jarvis Muzyka: Nicholas Hooper Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Data premiery: 27 lipca 2007 Czas projekcji: 138 min. Gatunek: familijny, fantasy, przygodowy Ekstrakt: 60% |