Artykuł Wiesława Kota „Barbie u rzeźnika” z 32-33 numeru tygodnika „Wprost” nagrodzony w naszej pierwszej edycji antynagrody „Popkuriozum Miesiąca”! Wśród nominacji także dwie publikacje z „Rzeczpospolitej”, jedna z „Filmu” i dodatkowo – dzieło niebędące prasowym artykułem.  | Zdziwiona po śmierci?
|
Miło nam ogłosić pierwszego laureata naszej nowej, niedawno ufundowanej nagrody – Popkuriozum Miesiąca. Nagrody, dodajmy, przyznawanej za najbardziej bzdurne publikacje na temat kultury popularnej w prasie, radiu, telewizji i innych szeroko dostępnych mediach. Popkuriozum Miesiąca – sierpień 2007 Niekwestionowanym zwycięzcą pierwszej edycji jest Wiesław Kot, nagrodzony za artykuł „ Barbie u rzeźnika” w 32-33 numerze tygodnika „ Wprost” z 12-19 sierpnia 2007 roku dostępny w płatnym archiwum czasopisma. W tym miesiącu nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Nagromadzenie bzdur na temat horroru gore w nagrodzonym tekście było nie mniejsze niż udział krwawych scen w filmach z serii „Piła”. Lekkość pióra i pewność siebie autora w połączeniu z domorosłymi analizami, zwykłymi błędami i udowadnianą w każdym akapicie nieznajomością gatunku, o którym się pisze, czynią z tekstu publikację wartą każdej antynagrody. W tekście czytamy między innymi: O filmie „Sadysta”: „Ta piwniczna opowieść to metafora umierania. Kiedy umrzemy, to pewnie najpierw się zdziwimy, a w końcu pogodzimy z nową sytuacją”. [Cóż dodać do głębi tej myśli?] O „Klątwie”: „Po 11 września 2001 r. palący stał się problem dialogu między religiami i systemami politycznymi. Mamy go w horrorze „Klątwa” (2004). Opowiada o tym, jak amerykańska turystka nie może się uporać z japońskim duchem. Duch o miłej buzi skośnookiego dzieciaka nie jest groźny z natury. On egzekwuje tylko starą miejscową klątwę, tyle, że dziewczyna nie ma o tym pojęcia”. [Po pierwsze – amerykańska turystka (nie turystka zresztą, ale przecież to już szczegół) pojawia się tylko dlatego, że jest to remake dla zachodniego widza, któremu trzeba dać nieskośnooką twarz, aby było wygodniej – nikt tu nie myślał o „dialogu między kulturami”. Po drugie – skąd ten „duch niegroźny z natury”? Chyba po prostu tak się autorowi napisało. Wreszcie – nie chodzi o „starą miejscową klątwę” (bo to polski tytuł), tylko o „grudge” – „urazę”, coś, co powstaje, gdy ktoś umiera w gniewie. Krótko mówiąc – nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie rozdają, tylko kradną etc…]  | Okładka nagrodzonego numeru
|
O „Egzorcyzmach Emily Rose”: „Dziewczynę nawiedziło ponoć aż sześć demonów, gdy zbyt mocno interesowała się satanizmem”. [Że co? Satanizmem? A skąd to się wzięło? Jest dokładnie przeciwnie – bohaterka zostaje opętana, ale jest głęboko religijna i ma widzenie Matki Boskiej, która zapowiada, że jej męczeńska śmierć może być dowodem dla ludzi na istnienie Złego.] O „Krzyku”: „Nastolatki z głośnego filmu „Krzyk” mordują swoje koleżanki według tych schematów, których nie widzieli jeszcze w kinie”. [A nie dokładnie odwrotnie aby?] Poznajemy też nowy podgatunek horroru – horror „orwellowski”, do którego ma się zaliczać „Piła”, podobnie jak i „Cube” – bohater nie wie, czym zawinił, kto i za co go karze i jakie panują reguły. A to ciekawe, bo akurat u Orwella bohaterowie doskonale wiedzieli, czym zawinili (np. myślozbrodnia), kto ich karał (państwowe służby) i jakie panują reguły (musisz być prawomyślny w każdym elemencie życia). Może autorowi chodziło o podglądanie bohaterów (w „Pile”)? Pewnie tak – szkopuł w tym, że w „Cube” podglądania nie ma (przynajmniej w tym, co widzimy w filmie), więc trop prowadzi donikąd. Krótko mówiąc – kolejna bzdura. Ostatni gatunek horroru to filmy, których twórcy licytują się nad coraz to bardziej wymyślnymi dekoracjami. Przykłady – „Doom” i „Silent Hill”. Tyle że – o czym autor nie wspomina – akurat twórcy tu scenerii nie wymyślali, bo to po prostu ekranizacje gier komputerowych. Jednak to już naprawdę małe piwo w porównaniu z resztą tekstu. Tekstu, przyznajmy, którego głównym problemem nie jest nagromadzenie bzdur i błędów rzeczowych. To można przełknąć, gdyby choć dokądś prowadziło. Tymczasem, czytając ten artykuł bez tezy i konkluzji, wybierający losowo kilkanaście tytułów spośród setek przedstawicieli gatunku i grupujący je w kilka dziwacznych kategorii, ma się przede wszystkim wrażenie, że sam autor nie ma pojęcia, co chce swym tekstem przekazać i pisze go, aby skasować wierszówkę. A my do niej dorzucamy pierwsze, historyczne Popkuriozum. Oprócz nagrody głównej będziemy co miesiąc przyznawać nominacje – teksty warte wzmianki, choć ustępujące w bzdurności swej naszemu Zwycięzcy. W sierpniu 2007 znaleźliśmy 4 kandydatury:  | Sabat czarownic
|
Pierwszy nominowany tekst to „Na fantastykę zawsze jest moda” – artykuł z „Rzeczypospolitej” z 30 sierpnia 2007 r. autorstwa Łukasza Gołębiewskiego, zapowiadający tegoroczny Polcon. W tekście czytamy: „W zlocie weźmie udział ponad tysiąc fanów fantasy”. [Zakładam, że pozostały tysiąc to fani SF i horroru – czemu jednak o nich autor nie wspomina?] „Fani fantastyki to pożeracze książek, w dodatku łatwo do nich dotrzeć, choćby przez Internet. W większości są to młodzi ludzie, którzy grają też w sieciowe gry role playing, osadzone w tej samej scenografii co ich ulubione lektury”. [Hmm… Tylko sieciowe gry role playing? A ta mało zapewne znacząca zdecydowana większość grająca poza internetem?] „Właściciele takich wydawnictw jak Mag, Fabryka Słów, Nowa, Runa czy nawet Amber to osoby wywodzące się z tzw. fantomów, czyli gildii zrzeszających miłośników fantastyki”. [„Fantomy” pozwolimy sobie pozostawić bez komentarza, to bez wątpienia gwóźdź tego tekstu.] „To pismo („Fantastyka”) wypromowało wszystkich (poza Lemem i Zajdlem) najważniejszych polskich autorów s.f.”. [Cóż, może w latach ‘80… Tyle że trochę czasu już minęło… Może więc ostrożniej z tym „wszystkich”?] „Pasjonaci s.f. żyją w swoim zamkniętym świecie, a festiwal Polcon to ich najważniejsze w roku święto – używając języka fantastyki, coś jak sabat czarownic”. [„Sabat czarownic” to język fantastyki?] 2. Sen srebrny recenzenta  | Sen recenzenta…
|
Łukasz Maciejewski w recenzji filmu “Czarna Dalia” (“Film” 8/2007) pisze: „Bucky Bleichert wraz ze swym partnerem Lee Blanchardem hoduje prywatną dalię. Ale ich dalia, czyli Kay Lake (Scarlett Johansson), skacze z jednego kwiatka na drugi – także na damskie kwiateczki (Hilary Swank) i cała umorusana jest perwersją”. Dowcip w tym, że to, co czytamy powyżej, powstało jedynie w głowie recenzenta, bo w samym filmie nic takiego nie ma miejsca! Film zagmatwany, nużący, recenzent zmęczony – może chodzi tu o jego sen? W końcu wielu osobom zdarza się przysnąć na seansie, nie ma w tym nic zdrożnego. A w końcu wyśnienie sceny erotycznej między Scarlett Johansson i Hilary Swank to nie byle jakie osiągnięcie. Tylko pozazdrościć, zwłaszcza gdy nam wciąż się śnią stare egzaminy maturalne…  | Fisz czy Fish?
|
Gratulacje dla dziennika „Rzeczpospolita”! Aż dwie nominacje, pięknie spinające miesiąc, bo z wydań z 1 i 30 sierpnia. „Rzeczpospolita” w swym wydaniu z 1 sierpnia 2007 opublikowała artykuł Jacka Cieślaka „Koncertowa jesień w stolicy”, w którym pisze: „18 października w Stodole zaśpiewa Fish. Usłyszymy starsze utwory, nagrane na początku kariery jeszcze z Marillion, i kompozycje z najnowszego, powstającego właśnie albumu Szkota „Thirteenth Star”, który ukaże się późną jesienią. (…) Dla wielu fanów muzyki progresywnej jego nagrania są wciąż ważniejsze od ostatnich dokonań Marillion występującego od lat z nowym wokalistą”. Tekst został jednak zilustrowany zdjęciem nie Fisha, wokalisty Marillion, lecz …Fisza, czyli rodzimego muzyka Bartosza Waglewskiego. Nominacja w ręce bezimiennego składacza, bo zakładam, że autor tekstu nie miał wpływu na to, jakimi fotkami będzie jego artykuł zilustrowany. 4. Groening nam nie podskoczy!  | Simpsonowie uciekają ze zdubbingowanymi kopiami.
|
Nominacja odrobinę spoza naszego deklarowanego kręgu zainteresowań, bo spoza publikacji prasowych. Niemniej jednak rzecz warta zwrócenia uwagi, przynajmniej poprzez popkuriozalną nominację. Bo jest to efekt pewnego niepokojącego trendu – trendu poprawiania treści filmów przez polskich tłumaczy. Otóż pan Dariusz Dunowski, twórca dialogów do polskiej wersji, uznał, że poczucie humoru Matta Groeninga i jego ekipy, twórców „Simpsonów”, nie jest na odpowiednio wysokim poziomie i bez dwóch zdań należy nad nim jeszcze popracować. A film będzie dużo śmieszniejszy, gdy doda się w nim nawiązania do polskiej rzeczywistości politycznej – „mohery”, „wykształciuchy”, „ministra edukacji”. Jakoś fakt, że takie słowa pojawiają się w ustach np. Homera Simpsona, mieszkańca Springfield w USA i choćby z tego powodu brzmią bzdurnie, samopoczucia tłumaczowi nie psuł. Gorzej z widzami – pół biedy, gdy poszli na wersję z napisami, ale wielu biedaków musiało niestety obcować z dubbingiem i nie mieć alternatywy dla kulawej polskiej wersji językowej. O nagrodzie Popkuriozum Miesiąca czytajcie TUTAJ. |