powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXIX)
wrzesień 2007

Do Archiwum X
Archive ‹Live At The Zenith›
To miała być nasza płyta. W zeszłym roku zespół Archive odwiedził Polskę, dając świetny koncert w studio im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce. Zaprezentował wtedy zestaw największych hitów w specjalnych okolicznościowych półakustycznych aranżacjach. Wszystko zostało zarejestrowane z zamiarem wydania albumu koncertowego. Szkoda więc, że zamiast tego otrzymaliśmy „Live at the Zenith” z nagraniem regularnego występu, które ani nie porywa, ani nie wnosi nic nowego do twórczości zespołu.
Zawartość ekstraktu: 30%
‹Live At The Zenith›
‹Live At The Zenith›
Archive to zespół, którego wielka kariera zaczęła się od wydania trzeciego albumu -„You All Look the Same to Me”. Zawierał on monumentalny utwór „Again”, który słusznie zasłużył sobie na ogromną sympatię słuchaczy radiowej Trójki. Muzyka prezentowana przez zespół to wymieszanie trip-hopowych dźwięków z rockową zadziornością, upiększone bogactwem aranżacyjnych smaczków. Nastrojem blisko jej do produkcji Pink Floyd z lat 70. Wspomniany „Again” doczekał się nawet miana „Shine on You Crazy Diamond”.
Kolejne płyty wydawane przez kapelę utrzymywały bardzo wysoki poziom artystyczny. Muzycy zdecydowali, by wreszcie wydać swego rodzaju podsumowanie działalności i wypuścili album koncertowy. Miał on zawierać regularny występ, a nie, jak to miało miejsce w przypadku płyty „Unplugged”, pojedynczy epizod akustyczny. Działanie to jednak nie było do końca przemyślane.
Jedynym uzasadnieniem wydania tej płyty jest to, że występ w paryskiej hali Zenith był największym w historii Archive. Zagrali tam dla ponad sześciu tysięcy fanów. Niestety, słuchając krążka, nie odczuwa się towarzyszącej temu atmosfery. Wręcz przeciwnie. Całość brzmi niczym słabsze wersje oryginałów, tylko że w przerwach między utworami odzywają się oklaski. Choć trzeba przyznać, że całkiem entuzjastyczne.
Inna sprawa, że nasycona bogactwem dźwięków i rozmaitych elektronicznych efektów muzyka Archive nie bardzo nadaje się na rewię solowych popisów instrumentalistów. Co nie znaczy, że zespół daje słabe koncerty. Wręcz przeciwnie. Byłem na dwóch występach grupy w Warszawie i oba mnie powaliły. Świetne nagłośnienie, olśniewające efekty świetlne i intrygująca choreografia, wszystko to wspaniale współgrało z pełnymi emocji utworami. Nawet jeśli zdarzały się jakieś potknięcia wykonawcze, były niezauważalne i nie psuły odbioru całości.
Inaczej kwestia wygląda, kiedy niemal tego samego repertuaru można posłuchać w domowym zaciszu. Tu już nic nie odwraca uwagi od muzyki. A ta, niestety, rozczarowuje. Choć całość jest bardzo dobrze zgrana, choć słychać przestrzeń, jaka towarzyszy nagraniom koncertowym, choć mocno brzmiąca perkusja robi wrażenie, to jednak nie czuje się emocji, jakie powinny towarzyszyć muzykom.
Gdzieś umknęły uczucia rozpaczy, gniewu czy zniechęcenia, które są podstawą stylu prezentowanego przez Archive. Bez nich transowa muzyka, zbudowana wokół notorycznie powtarzanych motywów nie robi już takiego wrażenia. Nawet jeśli jest równie bogato ozdobiona elektronicznymi smaczkami co na regularnych albumach.
Przede wszystkim szwankują wokaliści, których warunki głosowe nie zawsze pozwalają zaśpiewać tak dobrze jak na płytach studyjnych. Pod tym względem najbardziej ucierpiał sztandarowy „Again”. W kulminacyjnym momencie, kiedy powinien nastąpić wybuch ekspresji, śpiewającemu całkiem łamie się głos, co zamiast spodziewanego uczucia pustki i goryczy może ewentualnie wywołać niesmak i zażenowanie.
Ogólnie, przyglądając się walorom wykonawczym, o wiele lepiej prezentują się utwory pochodzące z zeszłorocznego „Lights” niż wcześniejszych wydawnictw. Być może wiąże się to z brakiem w składzie Craiga Walkera, za sprawą którego Archive przestał być grupą jednoznacznie trip-hopową. Wszak to właśnie on pomógł wypracować łatwo rozpoznawalny styl, dzięki któremu zespół został okrzyknięty mianem Pink Floyd XXI wieku.
Zastrzeżenia można mieć również do doboru repertuaru. Oczywistym wydaje się fakt, że skoro koncert promował „Lights”, to reprezentacja tego albumu przeważa na set liście. Z drugiej strony płyta nie stanowi pełnego zapisu występu, można by więc okroić ją tak, by proporcje były nieco bardziej wyrównane.
Z oczywistych względów nie mogło zabraknąć wspomnianego już „Again”, choć, biorąc pod uwagę wykonanie, może lepiej było zastąpić go równie monumentalnym „Finding It So Hard” lub chociaż opartym na wyraźnym rytmie perkusji „Fool”. Ze starszych rzeczy otrzymaliśmy jeszcze poprawnie wykonane „Noise”, żywiołowe z racji swojej wymowy „Fuck U” i urzekające delikatnością „Bridge Scene” ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Michel Vaillant”. Mało.
Co do reszty materiału to oczywiście tu też można znaleźć perełki, bo na szczęście nie jest tak źle, by „Live at the Zenith” nie dało się słuchać. Ci, którym przypadł do gustu ostatni album Archive (a ja do takich należę), na pewno będą zachwyceni otwierającym album utworem „Lights” i zamykającym go „Pulse”. Zwłaszcza ten ostatni pokazuje, na czym polega moc koncertowego brzmienia grupy.
Bez wątpienia Archive zasługuje na płytę koncertową z prawdziwego zdarzenia. Niestety, tym razem się nie udało. Może zamiast CD lepiej było wydać DVD? A może po prostu uzbroić się w cierpliwość i poczekać na kolejne odwiedziny grupy w Polsce, by zobaczyć ich na żywo. Koszta będą nieco większe, ale za to wrażenia pozostaną nieporównywalne. A o „Live at the Zenith” najlepiej szybko zapomnieć i wrócić do słuchania regularnych studyjnych albumów.



Tytuł: Live At The Zenith
Wykonawca / Kompozytor: Archive
Wydawca: Warner
Data wydania: 4 czerwca 2007
Czas trwania: 78:36
Utwory:
1) Lights: 15:18
2) Noise: 7:02
3) Bridge Scene: 5:29
4) Veins: 4:01
5) You Make Me Feel: 4:06
6) Fuck U: 5:33
7) Black: 2:55
8) Sane: 4:52
9) Sit Back Down: 6:47
10) Again: 15:48
11) Pulse: 6:45
Ekstrakt: 30%
powrót do indeksunastępna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.