powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXX)
październik 2007

Zamieć
Neal Stephenson
ciąg dalszy z poprzedniej strony
6
Przy wyjeździe z Białych Kolumn stoi czarny samochód. Czai się jak pantera, lśniące stalowe soczewki odbijają loglo Drogi Oahu. To Patrol. Lotny Patrol MetaGlin SA. Na drzwiach auta widnieje srebrzysta odznaka, chromowany symbol mundurowych. Ma wielkość dużego talerza. Wymalowano na nim nazwę prywatnych sił porządkowych i hasło:
WEZWIJ 1-800-GLINY
Respektujemy większość kart kredytowych
MetaGliny S.A. są oficjalnymi siłami porządkowymi Białych Kolumn, a także Uliczek Na Górce Windsor, Wzgórz Nad Wodopojem Niedźwiedzi, Cynamonowego Zagajnika i Koniczynowych Farm. Oprócz tego pilnują ruchu na autostradach i drogach należących do Fairlanes Inc. Z ich pomocy korzystają również mniejsze Jeparananabeesy, takie jak choćby Kajmany Plus czy Alpy. Większe narody, zorganizowane w sieci, wolą mieć własne siły bezpieczeństwa. Jedynym powodem, dla którego ludzie starają się o obywatelstwo Metazanii czy Nowej Południowej Afryki, jest chęć pełnienia służby w policji. Własnych gliniarzy ma także Nowa Sycylia. Natomiast Narkolumbia nie potrzebuje ochrony, bo obok jej przedstawicielstw każdy przyspiesza do setki. (D.U. również czuje mrowienie na plecach, kiedy jest w okolicy, gdzie roi się od konsulatów Narkolumbii). Wielki Hongkong Pana Lee – pierwowzór wszystkich Jeparananabeesów – załatwia te sprawy w typowo azjatycki sposób: za pomocą robotów.
Główny konkurent MetaGlin, GlobPała, zajmuje się drogami należącymi do Cruiseways i strzeże bezpieczeństwa (globalne kontrakty) Tradycjonalistów z Dixie, Plantacji Picketta oraz Podwójnej Tęczy (ciekawe burbklawy: dwie rasistowskie i jedna dla facetów w czarnych garniturach), a także Łąki nad [tu nazwa rzeki] i Dworca przy Cegielni. GlobPała jest mniejsza od MetaGlin, przyjmuje jednak bardziej wymagające kontrakty i, jak twierdzą niektórzy, ma bardzo rozwinięty wydział wywiadowczy, co zresztą o niczym nie świadczy, bo nie ma na świecie człowieka, który w tych czy innych okolicznościach nie zetknąłby się z wywiadem, choćby CKW.
No i jest jeszcze ZŁOMO, ale ci kosztują masę pieniędzy i niechętnie poddają się rygorom. Mówi się, że ZŁOMO-wcy pod mundurami noszą podkoszulki z nieoficjalną odznaką swojej organizacji, przedstawiającą pięść dzierżącą pałę, na której widać napis: „ZASKARŻ MNIE”.
D.U. zjeżdża niezbyt stromym stokiem ku bramie Białych Kolumn i czeka, aż ta przesunie się na bok. Zjeżdża i czeka… czeka… czeka… Lecz brama nie ma zamiaru choćby drgnąć. W wartowni nie włącza się laser, który sprawdza, kim jest D.U. Ktoś wyłączył system. Gdyby D.U. była głupim pedesem, podjechałaby do metagliny i zapytała dlaczego. Metaglina odpowiedziałby jej: „Ze względu na bezpieczeństwo państwa-miasta”. To wszystko. Burbklawy! Państwa-miasta! Takie małe i takie nerwowe. Wystarczy zaniedbać trawnik czy włączyć głośniej radio, by kwestia ta urosła do rozmiarów zagrożenia bezpieczeństwa narodowego!
Nie da się przejechać przez ogrodzenie. Białe Kolumny odgradza od reszty świata wysoki na osiem stóp płot z robo-kutego żelaza. Odgradza z wszystkich stron. D.U. podjeżdża do bramy, chwyta kraty, szarpie. Brama nie ustępuje. Jest za duża, solidnie skonstruowana.
Metaglinom nie wolno opierać się o wóz patrolowy. Opieranie się o wóz patrolowy sprawia, że wyglądają na znudzonych i bezbronnych. Metagliny mogą się prawie opierać, mogą przyjąć nonszalancką postawę gliny opartego o auto, tak jak osobnik, którego widzi D.U., w żadnym razie jednak nie mogą się o nie opierać naprawdę. Pomijając wszystko inne, kompletny i połyskujący majestatycznie Osobisty Przenośny Rynsztunek metagliny, zawieszony na Osobistej Modułowej Uprzęży Rynsztunkowej, mógłby podrapać lakier wozu patrolowego.
– Otwórz tę furtkę, człowieku! Nie widzisz, że mam przesyłki? – woła D.U.
Zza wozu patrolowego dobiega wilgotne, cmokliwe plaśnięcie, tak ciche, że trudno uznać je za wystrzał. Brzmi jak odgłos pękającej gumy balonowej, nadmuchanej po naciągnięciu na język. Brzmi jak odgłos, który dociera z pieluszki niemowlaka, kiedy robi kupkę. Dłoń D.U., spoczywająca na bramie, zaczyna piec, a potem robi się jednocześnie zimna i gorąca. D.U. nie może nią ruszyć. Czuje smród winylu.
Z tyłu auta wysiada drugi metagliniarz. Szyba tylnych drzwi wozu patrolowego jest otwarta, ale samochód jest tak czarny i lśniący, że szczegół ten widać dopiero po otwarciu drzwi. Obaj metagliniarze uśmiechają się złośliwie pod połyskującymi, czarnymi hełmami i knoktowizyjnymi goglami. Ten, który wysiadł z auta, trzyma w ręku Rusznicę Krępowania Chemicznego Krótkiego Zasięgu, czyli gumolet. Ich plan się powiódł. D.U. nie przyszło do głowy, by sprawdzić knoktowizją, czy w aucie nie siedzi snajper z pistoletem na gumę.
Nabój gumoletu po wystrzeleniu z rusznicy rozszerza się i przyjmuje kształt piłki do rugby. Mieści w sobie wiele mil maleńkich, lecz mocnych włókien przypominających spagetti. Sosem do spagetti jest w tym wypadku lepka, ciągliwa substancja, która przed wystrzeleniem ma postać cieczy, a po trafieniu w cel natychmiast zastyga.
Metagliny mają taki sprzęt na wyposażeniu, bo nie są w stanie ganiać za ludźmi w maleńkich burbklawach. Potencjalny przestęp – którym niemal zawsze jest niewinny rolkarz – w każdym pościgu wyprzedza gliny o trzy długości deski, a trzy długości deski wystarczają najczęściej, by znaleźć schronienie w sąsiedniej burbklawie. Poza tym niewiarygodna masa Osobistej Modułowej Uprzęży Rynsztunkowej – prawdziwego żyrandola ze sprzętem – i wszystkiego, co na niej wisi, utrudnia bieg do tego stopnia, że ludzie wybuchają śmiechem, widząc przebierającego nogami glinę. Gliniarze nie są jednak tacy głupi: zamiast redukować wagę sprzętu, wieszają jeszcze jedną ozdóbkę na uprzęży – na przykład gumolet.
Wokół dłoni i nadgarstka D.U. owija się glutowata, włóknista kropla, po czym wiąże ją do bramy. Nadmiar substancji spływa po kratownicy, ale nie ucieka daleko, zastyga, zamieniając się w gumę. Kilka luźnych pasemek tego gówna spryskuje ramiona, piersi i podbródek dziewczyny. D.U. cofa się, klej oddziela się od włókien, rozciąga długimi, cieniutkimi nitkami jak gorący ser mozzarella. Nitki zastygają, twardnieją i odłamują się poskręcane. Ociera twarz, nie czuje się już tak groteskowo, ale jej dłoń wciąż jest unieruchomiona.
– Niniejszym ostrzega się, że jakikolwiek ruch ze strony zatrzymanego, niebędący bezpośrednim wynikiem ustnej autoryzacji ze strony tutejszych sił porządkowych, może skutkować użyciem siły i środków niosących ryzyko fizyczne, a także psychologiczne i potencjalnie – w zależności od wyznawanego przez zatrzymanego systemu wartości – duchowe, wynikające z reakcji zatrzymanego na wzmiankowane ryzyko fizyczne. Jakikolwiek ruch zatrzymanego wyraża domniemaną i bezwarunkową zgodę na poniesienie takiego ryzyka – deklamuje pierwszy metagliniarz. Głośniczek, który ma u pasa, tłumaczy symultanicznie całą przemowę na hiszpański i japoński.
– Inaczej mówiąc: nie ruszaj się, skurczybyku! – dodaje drugi metagliniarz.
To ostatnie, nieprzetłumaczalne słowo, brzmi w głośniku najpierw jako „Escurial”, a potem jako „sake”.
– Tutejszy lotny patrol jest autoryzowanym przedstawicielstwem MetaGlin S.A. Zgodnie z paragrafem 24, ustęp 5, łamane przez 2 Kodeksu Białych Kolumn, wzmiankowane przedstawicielstwo, w formie i postaci lotnego patrolu, ma prawo wykonywać obowiązki sił policyjnych na tutejszym terytorium.
– Takie, jak nękanie niewinnych rolkarzy – rzuca D.U.
Metagliniarz wyłącza tłumacza.
– Zwracając się do mnie po angielsku, wyrażasz bezpośrednią i bezwarunkową zgodę na to, by wszystkie przyszłe rozmowy odbywały się w tym języku.
– Nie masz nawet ochoty usłyszeć, co ma do powiedzenia D.U. – mówi D.U.
– Zostałaś zidentyfikowana jako DPFŚANZPK. Dowód w Postaci i Formie Świadka Aktu Noszącego Znamiona Przestępstwa Kryminalnego. Wzmiankowany akt zdarzył się na innym terytorium. Terytorium to nosi nazwę Uliczek Na Górce Windsor.
– Człowieku, to inny kraj! Jesteśmy w Białych Kolumnach!
– Zgodnie z postanowieniami Kodeksu UNGW, przedstawicielstwa MetaGlin S.A. mają obowiązek egzekwować prawo, dbać o bezpieczeństwo narodowe i harmonię społeczną na wzmiankowanym terytorium. Traktat zawarty między Uliczkami Na Górce Windsor a Białymi Kolumnami upoważnia tutejszy lotny patrol do prewencyjnego zatrzymania Dowodu do czasu wyjaśnienia jego roli we wzmiankowanym akcie.
– Wpadłaś w niezłe gówno – informuje D.U. drugi gliniarz.
– Ponieważ zachowanie zatrzymanej nie wskazuje na wzmożoną agresywność i ponieważ wedle najlepszej wiedzy przedstawicielstwa zatrzymana nie jest uzbrojona, tutejszy patrol nie podejmie działań mających na celu zmuszenie zatrzymanej do współpracy – deklamuje pierwszy gliniarz.
– Pójdziesz nam na rękę, to i my pójdziemy tobie – dodaje drugi.
– Niniejszym ostrzega się jednak zatrzymaną, że tutejszy patrol wyposażony jest w pewne urządzenia, łącznie z bronią palną, które, gdy zostaną użyte, mogą stanowić bezpośrednie i natychmiastowe zagrożenia dla zdrowia i życia.
– Więc nie rzucaj się, bo odstrzelimy ci łeb – mówi drugi metagliniarz.
– Dobra, tylko odlep mnie od tej bramy – prosi D.U. Słyszała to wszystko miliony razy.

W Białych Kolumnach, podobnie jak w większości burbklaw, nie ma aresztu ani posterunku policji. Po co komu takie nieprzyzwoite budynki? Tam, gdzie stoją areszty i posterunki policji, wartość nieruchomości spada na łeb i na szyję. Kto poza tym chciałby narażać się na wytoczenie procesu przez zatrzymanych i przypadkowo niewinnych? Aresztów (miejsc, w których ten czy inny może habeas swój zdegenerowany corpus) jest dosyć w każdym na poły przyzwoitym przedstawicielstwie sieci i centrum handlowym.
Jadą wozem patrolowym. D.U. ma skute z przodu ręce. Jedną z dłoni kuriera wciąż oblepia gumiasta maź, tak bardzo cuchnąca winylem, że obaj metagliniarze opuścili boczne szyby. Luźne włókna o długości sześciu stóp ciągną się po kolanach dziewczyny, podłodze wozu i – za drzwiami – po jezdni. Metagliny się nie spieszą. Jadą środkowym pasem gotowi wlepić temu i owemu mandat za przekraczanie szybkości, jeśli tylko znajdzie się w ich jurysdykcji. Kierowcy na ich widok natychmiast zwalniają, przerażeni myślą, że musieliby spędzić na poboczu przynajmniej pół godziny, w którym to czasie policjanci recytują zwykle paragrafy uwalniające ich od jakichkolwiek odpowiedzialność za przyszły bieg wypadków, udzielają pouczeń i przedstawiają własną, mętną wersję obowiązujących przepisów. Nie boją się ich tylko dostarczycielatorzy z Pizzy CosaNostra. Prują lewym pasem niczym kuliste pioruny w chmurze pomarańczowego światła. Gliniarze udają, że tego nie widzą.
– Dokąd jedziemy, do Kozy czy do Mamra? – pyta pierwszy metaglina. Mówi tak, jakby chciał wsadzić do ciupy swojego partnera.
– Do Kozy, proszę! – woła D.U.
– Do Mamra! – przekrzykuje ją drugi gliniarz. Odwraca się do tyłu, szczerzy zęby przez kuloodporną szybę i napawa się swoją władzą.
Wnętrze auta rozjaśnia się od świateł, gdy mijają Kup & Siup. Wystarczy połazić trochę po parkingu sieci, by załatwić sobie niezłą opaleniznę. Problem w tym, że zaraz nadjeżdża lotny patrol GlobPały i przymyka człowieka za włóczęgostwo. Od tych wszystkich laserów uruchamiających systemy bezpieczeństwa zaczynają jarzyć się nalepki Visa i MasterCard na bocznej szybie auta.
– D.U. ma kartę kredytową – chwali się D.U. – Ile trzeba mieć, żeby wysiąść?
– Rodzice chyba cię nie kochali – mówi drugi gliniarz. – Jak można dziecku dać na imię Daewoo?
Jak większość kolorowych, ma kłopoty z percepcją słuchową.
– Nie Daewoo, tylko D.U. – poprawia go pierwszy.
– Zgadza się. Mam na imię D.U. – mówi D.U.
– No przecież mówię! – obrusza się drugi. – Daewoo!
– Dee Uuuu! – krzyczy pierwszy, akcentując U z taką mocą, że pluje na przednią szybę. – Niech zgadnę… Dolores Upito?
– Nie.
– Dana Ucap?
– Nie.
– Więc co?
– Nic.
Tak naprawdę D.U. oznacza „Do Usług”, ale jeśli są tak głupi, że nie przyszło im to do głowy, kij im w oko.
– Nie stać cię – oznajmia pierwszy metaglina. – Nie zapominaj, że masz na pieńku z UNGW.
– Nie musiałabym wysiadać z wozu oficjalnie. Mogłabym po prostu uciec.
– Ten patrol ma klasę! Nie popiera ucieczek! – oburza się pierwszy.
– Coś ci powiem… – odzywa się drugi. – Rzucisz nam trylion, to zawieziemy cię do Kozy, a potem targuj się z nimi.
– Pół tryliona – mówi D.U.
– Siedemset pięćdziesiąt tysięcy bilionów – targuje się gliniarz. – Ostatnie słowo. Cholera, masz kajdanki na rękach. Koniec dyskusji.
D.U. otwiera zamek błyskawiczny kieszeni na udzie. Ręką, która nie jest pokryta mazią, wyjmuje kartę kredytową i przesuwa ją przez czytnik umieszczony na oparciu przedniego siedzenia.

Koza, do której jadą, wygląda na całkiem nową. D.U. widywała hotele o gorszym standardzie. Logo Kozy – kaktus saguaro w czarnym kowbojskim kapeluszu na bakier – nie jest nawet brudne.
KOZA
Luksusowe usługi aresztanckie i więzienne dla ludności!
Przyjmujemy całe transporty!
Na parkingu stoi kilka wozów patrolowych metaglin i więźniarka ZŁOMO zajmująca w poprzek dziesięć miejsc. MetaGliny oglądają ją z zainteresowaniem. Nic dziwnego, bo ZŁOMO ma się tak do metaglin jak Rambo do św. Franciszka.
– Jedna na przechowanie – mówi drugi metagliniarz. Stoją w recepcji. Na ścianach wiszą podświetlane obrazki przedstawiające rewolwerowców z Dzikiego Zachodu. Na D.U. patrzy ponuro Annie Oakley. Niezły wzór do naśladowania.
Recepcyjny kontuar utrzymany jest w stylu pseudorustykalnym. Strażnicy mają na głowach kowbojskie kapelusze, a na piersiach pięcioramienne gwiazdy z imionami. Z tyłu widać tradycyjne więzienne drzwi z żelaznymi kratami. Za nimi zaczyna się korytarz przypominający salę operacyjną. Po bokach znajdują się małe cele – białe i koliste jak prefabrykowane kabiny prysznicowe. Faktem jest, że można się w nich kąpać, wystarczy stanąć na środku i przycisnąć guzik. Wszędzie palą się jaskrawe światła, które obsługa wyłącza o jedenastej. W celach są nawet aparaty telewizyjne na żetony i prywatne linie telefoniczne. D.U. nie może się już doczekać, kiedy znajdzie się w jednej z nich.
Kowboj za kontuarem celuje skanerem w D.U., czyta jej kod paskowy. Na ukrytym pod blatem ekranie pojawiają się setki danych o życiu osobistym kurierki.
– Ha! – odzywa się. – Kobieta!
Dwaj metagliniarze patrzą po sobie z rozbawieniem. Co za geniusz! Za cholerę nie przyjęliby go do policji.
– Przykro mi, chłopaki, nie ma wolnych miejsc. Nie przyjmujemy dziś bab.
– Przestań, koleś!
– Widziałeś tę więźniarkę na parkingu? W Pij & Śpij mieli dziś niezłą rozróbę. Jacyś Narkolumbijczycy sprzedali ludziom trefny Tajfun. Wszystkim odpieprzyło. ZŁOMO wysłało tam cały pluton, przywieźli ze trzydziestu. Więc nie ma miejsc. Spróbujcie trochę dalej, w Mamrze…
D.U. niespecjalnie się to podoba.
Wsadzają ją z powrotem do samochodu i włączają zagłuszarkę, żeby nie podsłuchiwała. D.U. słyszy tylko burczenie we własnym brzuchu i suche trzaski gumy spowijającej jej rękę. A już miała nadzieję na dobry obiad w Kozie… chili z ogniska albo hamburgery bandyty…
Na przednim siedzeniu dwaj metagliniarze dyskutują zawzięcie. Wyjeżdżają z parkingu. Nieco dalej widać kwadratowe podświetlone logo: czarno-biały Uniwersalny Kod Towarowy z napisem: „Kup & Siup”.
Trochę niżej na tym samym słupie wiszą krzywe literki: „DO MAMRA!”
Wiozą ją do Mamra! Sukinsyny. Uderza w kuloodporną szybę skutymi dłońmi, rozmazując na szkle lepką gumę. Niech sobie zmywają! Niech zdrapują to pazurami! Gliniarze odwracają głowy, patrzą na nią jak na powietrze. Świnie! Wiedzą, że są winni!
Wjeżdżają w mgławicę błękitnych, radioaktywnych świateł systemu bezpieczeństwa Kup & Siup. Drugi gliniarz wysiada, rozmawia z facetem za ladą. Przed sklepem stoi gruby, biały chłopak z pismem „Potwociężarówki” pod pachą. Na głowie ma nowopołudniowoafrykańską czapkę z daszkiem i flagą Konfederatów. Zagląda przez szybę do auta, chce na własne oczy zobaczyć prawdziwego przestępa. Na tyłach sklepu pojawia się drugi mężczyzna, tej samej rasy co pierwszy – ciemny, chudy, z płonącymi czarnymi oczami. Nowo przybyły trzyma w ręku spięty trzema pierścieniami podręcznik z logo Kup & Siup. W dzisiejszych czasach, żeby znaleźć kierownika sklepu, nie trzeba wrzeszczeć na całe gardło. Wystarczy rozejrzeć się za gościem z podręcznikiem.
Kierownik rozmawia z metagliną, kiwa głową, wyciąga z szuflady klucze.
Metaglina wraca niespiesznie do auta i otwiera niespodziewanie tylne drzwi.
– Morda w kubeł – mówi. – Albo przyładuję ci z rusznicy.
– Fajnie, że podoba ci się w Mamrze – odpowiada D.U. – Bo od jutra tutaj zamieszkasz, gumiaku.
– Naprawdę?
– Tak, za zdefraudowanie karty kredytowej.
– Ja glina, ty przestęp. Sędzia Bob ci nie uwierzy.
– Pracuję dla Radiksu. Dbamy o swoich.
– Nie dzisiaj, maleńka. Dzisiaj wiozłaś pizzę z miejsca wypadku. Uciekłaś z miejsca kraksy. Radiks kazał ci zawieźć tę pizzę?
D.U. nie odpowiada. Metaglina ma rację: Radiks nie kazał jej zawozić pizzy. Zrobiła to dla kaprysu.
– Radiks ci nie pomoże, więc przymknij dziób!
Szarpie ją za ramię, za którym podąża reszta D.U. Niedouczony z podręcznikiem omiata ją wzrokiem, dostatecznie długo, by się przekonać, że jest ona człowiekiem, a nie workiem mąki, połciem karkówki czy wieprzową półtuszą. Prowadzi ich na cuchnące tyły Kup & Siup – ponure królestwo szczurów buszujących po pełnych pojemnikach na śmieci. Otwiera jakieś drzwi – szarą stalową furtę, noszącą ślady licznych uderzeń łomem. Widocznie nocą grasują tu bestie o żelaznych pazurach.
Wpychają D.U. do piwnicy. Pierwszy metaglina schodzi za nią, ciągnąc za sobą jej deskę, którą obija bezlitośnie o posadzkę i brudne, plastikowe pojemniki na butelki.
– Trzeba jej zabrać ciuchy. Ma w nich za dużo sprzętu… – sugeruje drugi gliniarz z obleśnym uśmieszkiem.
Kierownik spogląda na D.U. Próbuje zachować zimną krew bezgrzesznego profesjonalisty. Jego naród przetrwał tysiące lat wyłącznie dzięki czujności. Naród przetrwał najazdy Mongołów galopujących jak piaskowa burza nad horyzontem… On sam przetrwał napady recydywistów wymachujących obrzynami nad ladą… i wszystko dzięki czujności! Teraz jego czujność jest niemal namacalna – tak namacalna, że aż bolesna. Kierownik przypomina ampułkę z gorącą nitrogliceryną. Wisząca w powietrzu kwestia uprawiania pewnych niedozwolonych praktyk seksualnych pogarsza tylko sprawę. Dla niego to nie są żarty.
D.U. wzrusza ramionami, próbując myśleć o czymś obojętnym i śmiesznym. Wie, że jej prześladowcy spodziewają się, że zacznie piszczeć, wić się, szarpać, rwać włosy z głowy, mdleć i błagać ich o łaskę. Grożą przecież, że rozbiorą ją do naga. Cholera! Nie da im satysfakcji, na jaką liczą.
Kurier musi znaleźć własną przestrzeń na drodze. Gdy przestrzega przepisów, gdy zachowuje się przewidywalnie, usypia kierowców. A ci tylko na to czekają – natychmiast pakują kuriera do maleńkiej klatki na jezdni i życzą sobie, żeby w niej został. Nie cierpią, gdy kurier opuszcza wyznaczone miejsce.
D.U. nie lubi klatek. D.U. znajduje przestrzeń na jezdni, jadąc zygzakiem przez pasy. Rozpycha się, skręca, nikt nie wie, co strzeli jej do głowy. Ludzie stają się czujni, reagują na jej obecność, dzięki czemu D.U. nie musi reagować na nich. A teraz znów ma wokół siebie facetów, którzy chcą ją zapuszkować! Zmusić do respektowania swoich zasad!
Rozpina zamek błyskawiczny kombinezonu. Od góry do dołu, aż do samego kroku. Pod spodem nie ma nic prócz własnego ciała.
Metagliny unoszą brwi. Kierownik odskakuje i zasłania oczy ręką, chroniąc je przed drastycznym widokiem.
– Nie, nie, nie! – powtarza jak opętany.
D.U. wzrusza ramionami i zaciąga zamek.
Nie ma się czego bać. Nosi zębaty pas cnoty.
Kierownik przykuwa ją do rury z zimną wodą. Drugi metaglina zabiera swoje nowsze, bardziej cybernetyczne kajdanki i wiesza je na uprzęży. Pierwszy opiera jej deskę o ścianę – dostatecznie daleko, by nie mogła jej dosięgnąć. Kierownik kopie w jej stronę zardzewiałą puszkę po kawie. Puszka odbija się od jej nogi. To tyle, jeśli chodzi o toaletę i inne udogodnienia.
– Skąd jesteś? – pyta D.U. kierownika.
– Z Tadżykistanu.
Dżyk! Mogła się domyślić!
– Granie w futbol puszką pełną gówna to wasz sport narodowy?
Kierownik nie rozumie. Metagliny rechoczą pod nosem. Podpisują papiery. Idą na górę. Kierownik przed wyjściem gasi światło. W Tadżykistanie trzeba oszczędzać prąd.
D.U. siedzi w Mamrze.
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.