powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXX)
październik 2007

Krucjata. Księga I
Eugeniusz Dębski
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury fragmentu pierwszego tomu nowej powieści Eugeniusza Dębskiego „Krucjata”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rok 2708. 53 dni przed Podróżą.
Pokój pozbawiony był okien. Prawdziwe widoki z zewnątrz nie były specjalnie interesujące, zwłaszcza dla ludzi tutaj zebranych, pseudookna ze sztucznie generowanym obrazkiem zaś byłyby poniżej godności i statusu zgromadzonych. Jeden z mężczyzn pełnił obowiązki gospodarza – gdy winda wypuszczała kolejnego gościa, oddalał się od grupy i witał przybyłego. Zamieniali kilka słów, potem przechodzili do najbliżej stojących i wtapiali się w cichą rozmowę. Wreszcie gospodarz zerknął na płaski zegar wstęgowy. Po kilkunastu sekundach odezwała się winda. Uspokojony Bizcechk klasnął w dłonie i gestem zapędził gości do stołu.
– Jest, ostatni.
Winda powtórzyła harmoniczny akord o tonację wyżej. Bizcechk poklepał po ramieniu mijającego go w drodze do stołu Verfotę, jeszcze raz klasnął w dłonie:
– No, komplet! Dwaj uparli się i będą tylko holo, nie potrafiłem ich przekonać.
Równocześnie otworzyły się drzwi, wypuszczając Izmin-Watcha, którego olbrzymie, niemal ośmiusetfunowe cielsko wypełniało ogromny glider.
– Ja mogłem, a oni nie? – warknął Izmin-Watch, przemieszczając się bez szmeru w kierunku stołu. Po drodze zdążył zerknąć na pozostałą szóstkę, ograniczając powitanie do wzrokowego kontaktu. – Gdybyś…
– Przestań – poprosił Bizcechk. Szedł już na swoje miejsce, po drodze kierując do ustawionych przy stole foteli przybyłych wcześniej mężczyzn. – Nie będę się usprawiedliwiał z własnej indolencji, byłem i jestem jej świadom. Przypominam tylko, że nikt z was nie miał ochoty na to stanowisko… – usiadł, wystukał jakąś sekwencję na opuszkowej klawiaturze i popatrzył przed siebie, zaczepnie wysuwając brodę do przodu.
– To nie znaczy, że możesz nam to teraz wypominać – lider Izmin-Watcha pokonał odległość od windy do stołu. Grubas obniżył siedzisko i czekając, aż wszyscy usiądą, splatał i rozplatał palce, starannie wtłaczając jeden pomiędzy dwa inne, by potem z wysiłkiem wyrywać je z miękkich kleszczy. – Ale do rzeczy. Czego od nas chcesz?
– Protokół start. – Bizcechk, ignorując Izmin-Watcha, zaczął dyktować, spoglądając na zgromadzonych: – Obecni: Chark, Okręg Trzeci; Zeemfrie, Okręg Siódmy; Verfota, Okręg Dziewiąty…
– Hej, nie mogłeś tego zrobić wcześniej?! – nie ustawał w prowokacji Izmin-Watch. – My się tu raczej dobrze znamy…
– Daniel Stone, Okręg Czwarty; Yuo, Okręg Drugi… – Bizcechk metodycznie kontynuował formalną, protokolarno-powitalną litanię, nieznacznie tylko zmieniając intonację na odrobinę zniecierpliwioną. – Langley Vittocampa, Okręg Ósmy; Sun Youl Gert, Okręg Szósty. Przewodniczący Kadencji – Bizcechk, Okręg Jedenasty. Obecni holo: Cesar A, Okręg Piąty; Holgert M. Piatek, Okręg Dziesiąty.
Położył dłoń na wypukłości klawiatury, blat stołu pękł i pojawiła się na nim cienka, klinowata szczelina błyskawicznie rozszerzająca się od podstawy trójkąta, by zrobić miejsce na instalacje holo. Po chwili przesłoniły je płaskie, jakby wycięte z elastycznej błony postacie. Zamglenie na krawędziach dało efekt niemal pełnej trójwymiarowości.
– Nie marnujmy czasu – Bizcechk uruchomił konferencyjny silencer, aby wytłumić szmer przyciszonych rozmów. – Mamy go dużo, ale doświadczenie wykazuje, że jesteśmy w stanie efektywnie naradzać się przez pół godziny do godziny, więc pozwolę sobie dzisiaj na odrobinę dyktatury – mówiąc, unikał patrzenia na zebranych, wyraźnie speszony rolą przewodniczącego. – Wszyscy wiecie, jaki jest powód dzisiejszego spotkania. – Trzy osoby skinęły głowami, pozostali siedzieli sztywno z pustymi, znudzonymi lub pełnymi wyczekiwania spojrzeniami. – Punkt pierwszy, krótko: wysyłamy statek z załogą czy nie i czy w ogóle wysyłamy statek. Proszę głosować z klawiatury.
W zupełnej ciszy głośno mlasnęła pulchna dłoń Izmin-Watcha uderzająca w klawiaturę, ktoś chrząknął. Bizcechk popatrzył na wynik, skinął z aprobatą głową.
– Więc do tego już nie wracamy – statek odlatuje z ludzką załogą. Następna kwestia właściwie już się sama rozwiązała, nie ma sensu deliberować, czy wolno nam, czy nie, zmuszać ich do wzięcia udziału w podróży. Wygląda, że skoro chcemy, by polecieli, musimy użyć wszelkich argumentów, tak?
– Ja, jak wiecie, nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy – po raz pierwszy odezwał się Zeemfrie, splatając anorektycznie chude, owadzie ramiona na zapadniętym torsie.
– A jak proponujesz rozwikłać sprzeczność? – cicho zapytał Langley Vittocampa. – Chcesz, by statek odleciał koniecznie z ludzką obsadą, a nie chcesz sankcjonować przymusu. Co będzie, jeśli się nie zgodzą?
– Musimy wymóc zgodę.
– No przecież o tym właśnie mówimy!
– Nie, co innego wysłać zainteresowanych za ich zgodą, a co innego wpakować uśpionych na przykład na pokład „Gwiezdnego Szamana” i obudzić po trzech latach…
– E tam, to sofistyka – włączył się do rozmowy Daniel Stone. – Albo pozorowane współczu…
– Właśnie! – krzyknął holo Cesar A.
– Miałeś dość czasu, żeby się zastanowić… – zawtórował mu Verfota.
– Cisza! – wrzasnął nagle Sun Youl Gert. I gdy zaskoczeni krzykiem mężczyźni odwrócili w jego kierunku głowy, powiedział znacznie ciszej, przesadnie akcentując każdą sylabę i wbijając kocie spojrzenie żółtych oczu w Zeemfriego: – No to leć z nimi. Dasz dobry przykład, udowodnisz, że leży nam na sercu ta podróż, i tak dalej. Co?
– Właśnie – po raz drugi w ten sam sposób wtrącił się do rozmowy holo Cesar A.
– Cicho – najaktywniejszy ruchowo grubas, Izmin-Watch, uniósł dłoń i machnął nią w kierunku holo. – No i co powiesz na propozycję Suna? – utopił małe oczka w fałdach rozciągniętej w zjadliwym uśmiechu twarzy.
Cesar A wzruszył ramionami. Twarze patrzących na niego z zainteresowaniem dyskutantów odwróciły się niemal jednocześnie w kierunku Bizcechka. Przewodniczący pokiwał głową i powiedział:
– W takim razie chyba wszystko jasne. Lecą. Znacie trasę, proponowany skład, wiecie, ile komór wysyłamy, informowano was na bieżąco, w miarę postępu przygotowań do wyprawy.
– Oczywiście, dlatego nadal nie rozumiem, dlaczego musieliśmy stawić się tutaj osobiście. Zwłaszcza, że i tak nie wszyscy się stawili – mruknął Daniel Stone.
– A dlatego, mój drogi, że zawsze tak było – decyzje o wadze nadzwyczajnej zapadały w nadzwyczajny sposób. Rozumiem, że traktujemy tę sprawę najpoważniej jak tylko możemy i dlatego nalegałem na obecność wszystkich, którzy bardziej lub mniej ochoczo piastują oficjalne urzędy. Nie moja wina, że nie wszyscy serio traktują…
– Och, przestań, Bizcechk – jęknął holo Holgert M. Piatek. – To naprawdę tylko słowa – machnął ręką, barwny ubiór zafurkotał głośno i rozmazał się tęczowo na krawędzi holo. – Nie było wątpliwości, że wyślemy statek, skoro zdecydowaliśmy się już dwa lata temu. I już wtedy wiedzieliśmy, że obsadę ludzką wsadzimy tam nawet przy użyciu siły. To po co ta zabawa?
Ktoś, chyba Verfota z dziewiątki, syknął niecierpliwie. Bizcechk westchnął i pokiwał głową.
– Nie zostaje nam nic innego, jak porozmawiać z dowódcą ekipy… – zawiesił głos.
– A nie lepiej z całą ekipą? Może niech sami wybiorą komendanta? – wolno, wsłuchując się we własne słowa, jakby weryfikując je w miarę wygłaszania, zaoponował drągal Yuo.
– Mogę umotywować swoją propozycję – niemal natychmiast odezwał się Bizcechk. Nie ulegało wątpliwości, że przewidział podobną propozycję i przygotował się do starcia. – Chcecie usłyszeć?
– Sądzę, że przekonasz wszystkich i mnie w tej liczbie, ale powiedz – zgodził się Yuo.
– W chwili, gdy się dowiedzą, jaką mamy dla nich ofertę, przeżyją szok. I to kolejny. Naradzałem się z MediCompem, oni są… – poszukał w głowie odpowiedniego określenia, ale nie znalazł, bo użył wyświechtanego: – W nie najlepszym stanie. Nieważne, że to mieszkańcy tych starych, dobrych czasów, kiedy… No, ale odbiegłem… W każdym razie sekcja behawioralna MediCompa zgadza się, że najlepiej byłoby pozostawić sprawę werbunku komendantowi. Po pierwsze, zna ich lepiej, wie, jakie i jak przedstawić argumenty. Po drugie, to mocna osobowość w typie przywódczym – zamilkł, choć nie ulegało wątpliwości, że miał jeszcze jakieś „po trzecie”, a może i „po czwarte”.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza mącona tylko ciężkim, tłustym sapaniem Izmin-Watcha. Bizcechk, już spokojniejszy, odprężony, wolno zlustrował zebranych. Uśmiechnął się.
– Jeśli ktoś z was czuje się zawiedziony, że nie odbędzie utarczki z ekipą, to nie martwcie się, jest przecież do przekonania Wim van der Kerkhoff– powiedział, kierując ironiczne spojrzenie na Yuo.
Tamten skrzywił się, wzruszając ramionami. Ostra, kanciasta grdyka poruszyła się w górę i w dół, nie zatrzymując w szczytowym momencie.
Izmin-Watch sapnął głośniej, zabulgotało mu w przełyku, odbiło się.
– Przepraszam – mruknął z obowiązku, beknął nieco głośniej i już tylko ruchem ręki dał znak, że jest świadom faux pas. – Dawaj komendanta tego cyrku, minęło pół godziny i niedługo nie będziemy w stanie rozmawiać i działać rozsądnie – dokończył zjadliwie.
Przewodniczący milczał chwilę, wpatrując się w zebranych z lekkim uśmieszkiem na ustach. Najwyraźniej albo przeżywał chwilę triumfu, albo relaksował się po wyczerpującej wymianie zdań. Przyglądał się zebranym szefom dziesięciu Okręgów Ziemi, ale jego spojrzenie nabrało po chwili tego szczególnego wyrazu, jaki ma człowiek, który usiłuje sobie coś przypomnieć. A kiedy się odezwał, w głosie również zabrzmiało coś szczególnego:
– W takim razie zapraszam Wim van der Kerkhoff – poruszył ustami, jakby następne w kolejce do wymówienia słowo miało nieprzyjemny smak. Podniósł rękę do ucha, musnął komunikator. Przez jego blade wargi przemknął nikły uśmieszek. – Radzę uzbroić się w cierpliwość, sądzę, że tym razem będziemy musieli poświęcić sprawie naszego globu nieco więcej niż godzinę.
Izmin-Watch parsknął nieprzyjemnie, jakby kichnął pod wodą. Holo Holgert M. Piatek poruszył ręką, próbując polepszyć jakość dźwięku, i w tej samej chwili drzwi windy się otworzyły. Bizcechk wstał i uroczyście powiedział:
– Przedstawiam panom dowódcę wyprawy Wim van der Kerkhoff!
Izmin-Watch parsknął ponownie. Tym razem nie było to kichnięcie pod wodą, ale równie pogardliwy, bulgoczący śmiech:
– Pr-rr-chi-rp! Wiedziałem, mnie nie zaskoczyłeś.
Daniel Stone wstał i niecierpliwie trącił swój fotel, Yuo pokręcił głową z miną: „No nie!”, Zeemfrie zachichotał nerwowo, a holo Holgert M. Piatek plasnął otwartą dłonią w stół.
– Przecież to kobieta! – jęknął.
I natychmiast zrozumiał, że podstawił się złośliwemu grubasowi.
– Co za spostrzegawczość! – pochwalił go zjadliwie Izmin-Watch, a potem zwrócił się do Bizcechka: – Może nas przedstawisz?
Bizcechk odczekał jeszcze chwilę, przeniósł spojrzenie na spokojnie odbierającą hołd zaskoczenia Wim i powiedział:
– Droga pani, mam pewną przyjemność i hm… niewielki zaszczyt zaprezentować tę dziesiątkę ludzi, którzy wzięli na swoje barki obowiązki władzy. Może nie jesteśmy najlepszym rządem Ziemi, za to jedynymi ludźmi, którzy w ogóle chcieli cokolwiek zrobić dla innych. Tak więc ma tu pani…
Niemal jednocześnie wszyscy poza już stojącym Danielem Sztonem i bulgotliwie chichocącym w gliderze Izmin-Watchem wstali. Bizcechk wskazywał po kolei:
– Chark, Zeemfrie, Verfota, Daniel Stone…
Daniel Stone złożył niezgrabny, ale mimo wszystko ceremonialny ukłon, stojący obok Yuo popatrzył nań ze zdziwieniem, ale gdy Bizcechk wymienił jego imię, również skłonił głowę. Po nich wszyscy pozostali kłaniali się mniej lub bardziej sprawnie. Kobieta przenosiła uważne spojrzenie na ich twarze, starając się zapamiętać imiona, i spokojnie rozdzielała niemal niedostrzegalne skinienia. Jakby oddzielała zapamiętane twarze znakami przestankowymi.
–…siedzi Izmin-Watch i ostatni z nas, Sun Youl Gert – zakończył Bizcechk.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, w której wszyscy mężczyźni wpatrywali się w Wim. Nie ulegało wątpliwości, że ta reakcja nie jest dla niej najmniejszym zaskoczeniem – patrzyła na nich bez skrępowania, świadoma swej urody. Wiedziała, że jest bardzo atrakcyjna, i wiedziała, że mężczyźni również to wiedzą i że jej widok wprawia ich najpierw w podniecenie, a zaraz potem kalkulują szanse i wszyscy, w stu procentach, oceniają je tak nisko, że rezygnują nawet bez próby adoracji.
– Hm… hghm! – Izmin-Watch wyręczył przewodniczącego, wskazując Wim jeden z foteli pod ścianą, który na jego polecenie z klawiatury już sunął do stołu. – Zechce pani usiąść i wybaczyć nam te rozdziawione gęby. Rzadko goszczą tu kobiety, a z pewnością nigdy nie gościliśmy istoty tak… – pomlaskał wargami, szukając w głowie najtrafniejszego określenia, ale zrezygnował i tylko wskazał fotel.
Wim skinęła głową i usiadła z wdziękiem.
– Dziękuję panu, dziękuję za zaproszenie… – Przeniosła spojrzenie na zdenerwowanego Bizcechka. – Czy wreszcie dowiem się, dlaczego tu jestem? Wiecie, panowie, kobiety są niezwykle ciekawskie, zawsze takie były, teraz pewnie też, więc… – zawiesiła głos.
Akurat, cholerna suko! Akurat ty jesteś ciekawska, pomyślał Izmin-Watch. Ciebie można by posadzić okrakiem na rurze z ciepłą wodą, a wtedy z kranów sypałby się lód. Nie znosił osób, które – jak Wim – nie poświęcały mu całkowitej uwagi. W chwilach szczerości przyznawał, że niewielu zna ludzi, którzy by go nie denerwowali, a ci znani niezmiennie i niezmiernie go nudzili. W tej chwili jednak znajdował się o całe lata świetlne od szczerości. Nabrał powietrza do płuc, pomagając sobie językiem, może dlatego spojrzenie kobiety wróciło do niego, ale nie zdążył się odezwać.
– Powiem krótko… – Bizcechk przerwał, zawahał się i zaczął jeszcze raz: – Wybraliśmy panią na dowódcę wyprawy…
– A dokładniej: ty wybrałeś! – warknął Izmin-Watch. – My nadal nie wiemy, czym się kierowałeś. – Popatrzył na Wim i skłamał: – To nie znaczy, że mam coś przeciwko pani…
– Dobrze, wobec tego zaczniemy od prezentacji komendanta, prawdopodobnego komendanta…
– Komendant – Wim poruszyła ręką i Bizcechk natychmiast umilkł – kojarzy mi się z jakąś jednostką wojskową. Wolałabym na razie jakieś inne określenie.
– Jakie tylko sobie pani zażyczy. Komandor? Ale do tematu: przedstawi się pani sama czy ja mam to zrobić?
Wim przesunęła chłodne spojrzenie na drugi koniec stołu.
– Mam dwadzieścia osiem lat, rzecz jasna, prócz tych siedmiuset dwudziestu kilku. Wykształcenie wyższe, językoznawca, panna, bezdzietna. Chyba tyle – zlustrowała obecnych i zatrzymała wzrok na przewodniczącym zebrania. – Czy jeszcze coś powinnam powiedzieć?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.