powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXX)
październik 2007

Kobiety na traktory (2)
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Obsceniczne majas
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Obrazki nagich kobiet od zawsze cieszyły się wśród mężczyzn ogromną popularnością. Zwykle tym większą, im bardziej otaczające ich kobiety były ubrane, religijne i wyniosłe. W dawnych czasach, gdy nie wynaleziono jeszcze frywolnych pocztówek, nie mówiąc już nawet o pisemkach typu „Playboy” czy „CKM”, a dostęp do wąskiego asortymentu bezeceństw obejmował tylko wtajemniczonych, panowie musieli sobie jakoś radzić. Najpowszechniejszą praktyką było nabywanie dzieł o tematyce mitologicznej, by pod płaszczykiem umiłowania tradycji antycznej cieszyć oczy wdziękami rozebranych panienek, które dla niepoznaki przystrajano w rozmaite perełki, kwiatki, łuki, amorki czy przezroczyste materiały. To była praktyka ceniona przez kulturalnych „koneserów”. Mężczyźni raczej biedni kupowali wątpliwej jakości grafiki czy rysunki, co do których często nie bardzo wiadomo było, co właściwie przedstawiają. Czy jednak nabywcą był biedak, czy bogacz, artyści rzadko kiedy odważyli się namalować nagą kobietę bez powiązań mitologicznych lub religijnych. Zwłaszcza w katolickiej Hiszpanii.
Na odwagę zdobył się Francisco de Goya, tworząc „Maję nagą” i „Maję ubraną”. Wikipedia podaje, że „ta para identycznej wielkości obrazów, przedstawiająca tę samą, identycznie upozowaną kobietę – na jednym obrazie nagą, na drugim ubraną – wisiała przez pewien czas w domu Manuela Godoya, księcia Alkudii. Jak głosi legenda, finezyjny mechanizm na ścianie ukrywał nagą Maję przed wzrokiem niepowołanych, podczas gdy ścianę ozdabiała jej przyzwoitsza bliźniaczka. Dopiero w gronie przyjaciół książę Manuel pociągał za dźwignię, «rozbierając» Maję ku uciesze zgromadzonych”. Panowie mieli więc uciechę, a Goi zostało użeranie się z Inkwizycją.
Goya zresztą w ogóle miał raczej pecha w życiu, zarówno w kwestii wyglądu, zdrowia (problemy ze wzrokiem, głuchota, a ostatecznie częściowy paraliż i nowotwór), jak i powodzenia artystycznego. Nawet jego żona Josefa, siostra Francisa Bayeu, artysty uwielbianego na dworze hiszpańskim, uważała, że jego obrazy nie są wielką sztuką, a on sam jest bezbożnikiem i bluźniercą. Czy miała rację, oceńcie po obejrzeniu „Mai nagiej” i „Mai ubranej”.
Oba obrazy powstały, kiedy Goya był już w wieku mocno zaawansowanym i powinien myśleć raczej o lekach i starych, dobrych czasach młodości. Tymczasem artysta stworzył dzieła przesycone erotyzmem, mocno wówczas nieprzyzwoite i ryzykowne (hiszpańska inkwizycja wszędzie miała swoich szpiegów i za mniej poważne rzeczy można było umrzeć w mękach). Zanim przyjrzymy się im nieco bliżej, wyjaśnijmy jeszcze, skąd wziął się tytuł malowideł. Otóż maja to „typowa hiszpańska dziewczyna, piękna i pozbawiona pruderii, nosząca charakterystyczną suknię z obcisłym stanikiem i koronkową mantylkę” („Klasycy sztuki”). Choćby pobieżny rzut oka na „Maję ubraną” potwierdza powyższą definicję.
Kompozycja obrazu jest bardzo prosta: otóż mamy tu zieloną sofę, na którą pozornie niedbale rzucono jedwabną, białą pościel, a na niej ułożono modelkę. Nie byłoby w tym niczego specjalnie nieprzyzwoitego, gdyby nie dwie rzeczy: poza damy oraz jej ubranie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tajemnicza kobieta ułożyła się wygodnie na poduchach. Ręce swobodnie i nieco prowokacyjnie założyła za głowę, co pozwala widzowi dokładnie ją sobie obejrzeć. A jest co oglądać – nawet jeśli nie ma tu śladu golizny.
Modelka nie zmieściłaby się w ubrania rozmiaru 36, ale pewnie spodobałaby się nie tylko ministrowi Godoyowi. Dzisiejsi mężczyźni, nie chcąc uchodzić za wulgarnych, powiedzieliby o niej, że „ma czym oddychać i na czym siedzieć”. Te wszystkie krągłości Goya, też było nie było facet, podkreślił strojem damy i odpowiednim oświetleniem, padającym na piersi, podbrzusze oraz łydki i stopy obute w kosztowne zapewne pantofelki. Pani ma na sobie prostą białą (i oczywiście przylegającą do ciała) suknię z niewielkim dekoltem zakończonym koronką. Jedyną ozdobą jej stroju jest różowa szarfa przewiązana w pasie (oczywiście podkreślająca to i owo) i brązowożółta mantylka – czyli króciutka jedwabna pelerynka z długimi rękawami – starannie wykończona czarnym haftem. Jeżeli chodzi o typ urody, dama doskonale reprezentuje ten, który określa się jako śródziemnomorski. Ma czarne włosy, luźno przewiązane wstążką i tworzące na głowie lekki nieład, duże brązowe oczy i czarne, starannie wymodelowane i raczej cienkie brwi. Całość uzupełnia prosty, ale nie najmniejszy nos, małe czerwone i uśmiechnięte usteczka oraz mocne rumieńce na policzkach. Czyli apetyczna piękność w całej swej okazałości.
Kompozycja „Mai nagiej” jest niemal ta sama: zielona otomana, biała wysokogatunkowa pościel i podobnie ułożona kobieta. Nieco inne, ciemniejsze, są tu jednak kolory – brązowe tło, rozjaśnione przy modelce, wyraźna ciemna zieleń aksamitnej sofy i staranniej niż poprzednio namalowane poduszki (widać nawet wzór kończący falbanki). Chociaż założę się, że i tak patrzycie głównie na kobietę.
Już jej suknia podkreślała to i owo, ale dopiero bez niej widać, jak zgrabna jest tajemnicza dama (zwłaszcza jeśli chodzi o jej nogi, które przykryte materiałem wydawały się mocno klockowate). Widzimy pełne biodra i zaokrąglony brzuszek oraz wyraźne wcięcie w talii, wysmuklające sylwetkę, i piersi. I to właśnie biust jest, niestety, tym fragmentem anatomii, który wygląda mi tu nieco dziwnie, tak jakby przeczył prawom grawitacji. Niewykluczone, że Goya nieco podretuszował modelkę.
By zakończyć opis, wypada wspomnieć jeszcze o głowie. Nie zdobi jej takie uczesanie jak na poprzednim obrazie – tutaj włosy zakręcone w loki wydają się przyklepane. Twarz modelki jest w pełni naturalna. Nie ma śladu makijażu, rumieńce nie są sprawką różu, a usta nie mają tej czerwieni co poprzednio. Oczy też wydają się mniejsze – nieobmalowane czarną kredką. Plusem są nieuczernione brwi, które tym razem nie przyciągają już tak wzroku widza. Słowem „kwintesensja” naturalności po nocy spędzonej na innych przyjemnościach niż sen.
Czy to piękne kobiece ciało tak zniesmaczyło hiszpańskich inkwizytorów? Zapewne, choć wyjaśnienie zagadki tkwi szczególnie w pewnym jego fragmencie – tym dotychczas skrupulatnie przesłanianym listkiem figowym, materiałem, a w ostateczności nawet dłońmi. Goya był pierwszym artystą, który odsłonił wszystko. Pewnie ucieszyło to tych, którzy podziwiali jego dzieło, ale przyprawiało o spazmy Święte Oficjum.
Pozostaje już tylko kwestia nazwiska modelki. Jeszcze nie tak dawno spekulowano, że oba dzieła są wizerunkami Maríi del Pilar Teresy Cayetany de Silva y Álvarez de Toledo. Maria, o której mówiono, że „każdy włos na jej głowie budził pożądanie”, była trzynastą księżną Alba, patronką Goi i prawdopodobnie jego kochanką. Artysta nie wyjawił jednak nigdy, kim była kobieta uwieczniona na płótnie w tak śmiały sposób. Nic w tym dziwnego, gdyby odpowiednie władze się tego dowiedziały, modelkę czekałby naprawdę smutny koniec. A tak ta odrobina tajemniczości skutecznie rozreklamowała obrazy i dostarczyła zajęcia dzisiejszym historykom sztuki.
„Maja naga” i „Maja ubrana” w skrócie:
  • czas powstania: 1800-1803
  • epoka: romantyzm
  • twórca: Francisco Goya
  • wymiary: 97×190 cm („Maja naga”) i 95×190 cm („Maja ubrana”)
  • materiał: olej na płótnie
  • miejsce przechowywania: Museo Nacional del Prado (Madryt)
Nieszczęśliwa angielska dama
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jeśli myślicie, że tylko mieszkańcy Brazylii czy Argentyny potrafią tworzyć niepowtarzalne telenowele, musicie poznać historię pewnej Angielki. Oprócz tego, że nadaje się na scenariusz rewelacyjnego tasiemca, to jest doskonałym przykładem na prawdziwość obiegowej opinii głoszącej, że zazwyczaj piękne i inteligentne kobiety mogące mieć praktycznie każdego faceta, jakiego sobie tylko wymarzą, trafiają najgorzej, jak to tylko możliwe.
Dramatis tasiemcae tej historii to Elizabeth Linley („Isaura”, „Zbuntowany Anioł”) i Richard Sheridan („Leoncio”, „Ivo” czy inny „Przystojny Facet”). Elizabeth była jednym z dwunastu dzieci Tomasza Linleya, dyrygenta i kompozytora, oraz jego żony, Mary Johnson. Podobnie jak jej rodzeństwo, od najmłodszych lat przygotowywała się do kariery muzycznej. Ponoć ze wszystkich młodych Linleyów wyróżniała się największym talentem i urodą (jak wszystkie główne bohaterki telenowel). Ponieważ konflikty i powikłania akcji są podstawą każdego serialu, tu też nie mogło tego zabraknąć.
Pierwszy domowy konflikt dotyczył małżeństwa Lizzie. Ojciec jakoś nie potrafił pogodzić się z operową karierą córki (której występy cieszyły się sporym uznaniem) i postanowił wydać ją za mąż za niejakiego Waltera Longa. Nie obyło się przy tym bez kłótni – niepokorna córka oświadczyła, że nigdy nie poślubi Waltera, bo nie byłaby z nim szczęśliwa. O tym, jak wyglądał Walter, źródła milczą. Niebawem na horyzoncie pojawił się główny bohater męski, Leoncio, czyli początkujący dramatopisarz Richard Brinsley Sheridan. Młodzi uciekli razem do Francji (bez ślubu!), wywołując okropny skandal w porządnej wiktoriańskiej familii. Pobrali się dopiero rok po owej ucieczce, gdy tatuś Elizabeth ostatecznie dał się ubłagać i wyraził zgodę na ożenek.
Wydawałoby się, że od momentu zawarcia legalnego, sakramentalnego związku życie młodych powinno wyglądać jak w pierwszym z brzegu harlequinie. Telenowela jednak rządzi się swoimi prawami i musi mieć więcej odcinków niż stron w romansach. Zatem, jak czytamy w „Historii malarstwa. Wędrówki po historii sztuki Zachodu” s. Wendy Beckett1), „małżeństwo tej kobiety, słynącej z pięknego głosu i niepospolitej urody, z wybitnym dramaturgiem, nie układało się szczęśliwie. (…) Niezgodność charakterów małżonków Sheridan rzutowała na ich codzienne życie: pani spędzała większość czasu na wsi, gdzie czuła się najlepiej, a chimeryczny mąż – w Londynie”. Małżeństwu nie pomogło nawet to, że Elizabeth zrezygnowała z własnej kariery, by wspierać męża w jego działaniach – politycznych, dramatopisarskich i oratorskich. Do licznych kłopotów dołożyło się ponadto słabe zdrowie pani Sheridan i problemy z donoszeniem ciąży (kilkakrotnie poroniła, by w wieku 21 lat urodzić syna). W efekcie śpiewaczka zmarła na gruźlicę, gdy miała zaledwie 38 lat. Mimo że koniec tej historii nie należy do szczęśliwych, myślę, że telenowela bez happy endu przyciągnęłaby przed ekrany wiele gospodyń domowych, wzruszonych do łez tragicznymi losami pięknej bohaterki.
Ponieważ w każdej telenoweli jest mnóstwo wątków pobocznych, tu wspomnimy o jednym z nich – tym dotyczącym Thomasa Gainsborougha. To on był artystą, który sportretował Elizabeth. Jak w każdym porządnym tasiemcu bywa, przyjaźnił się zarówno z familią Linleyów, jak i Sheridanów. Mimo to nie zawahał się skrytykować ojca Lizzie, niepotrafiącego – w jego opinii – przy pomocy odpowiednich środków przywołać krnąbrnej córki do porządku. Artysta, potępiając gorszącą eskapadę, nie wiedział wtedy jeszcze, że jego córki będą równie nieszczęśliwe jak piękna śpiewaczka. Jakieś 10 lat później obie dziewczyny zadurzyły się w tym samym facecie, oboiście i kompozytorze Johannie Christianie Fischerze. Ich ojciec nie miał wcale pochlebnego zdania o muzyku, zauważając, że ma nie więcej rozsądku niż jego obój. Pewnie dlatego (i być może chcąc uniknąć hańby nieślubnego związku w rodzinie) z naprawdę wielką niechęcią i ciężkim sercem wyraził zgodę na małżeństwo Mary z muzykiem. Przewidywania Gainsborougha sprawdziły się co do joty – w ciągu sześciu miesięcy malarz odkrył, że Fischer jest oszustem, a małżeństwo córki się rozpadło. Ten wątek uczy nas, że nie należy pochopnie sądzić innych, bo niezbadane są kłopoty, jakie szykują dla swoich bohaterów scenarzyści telenowel.
W sztuce Thomas Gainsborough zasłynął z dwóch rzeczy: poetycznych pejzaży i doskonałych portretów brytyjskiej arystokracji. Krytycy, mówiąc o cechach jego warsztatu, podkreślają, że używał w nadmiarze barw brunatnych w miejscach, gdzie w obrazie występuje cień, a błękitu we fragmentach horyzontu. Dzieła tworzył za pomocą niby chaotycznych plamek i kresek. Malując portrety, rezygnował z atrybutów mających podkreślać bogactwo modeli i zostawiał wykończenie ich głów na sam koniec – dzięki czemu potrafił świeżym okiem spojrzeć na portretowanego i doskonale oddać jego charakter. Doskonale widać tę technikę w „Portrecie pani Sheridan”, który powstał, gdy Elizabeth miała 31 lat.
Można by powiedzieć, że kompozycja obrazu jest utrzymana w iście melancholijnym duchu romantyzmu. Mamy tu piękną i obowiązkowo nieszczęśliwą kobietę na tle smutnego krajobrazu, ba, nawet kolorystyka całości to głównie ponure brązy. Mimo że optymistycznych akcentów ze świecą szukać, talent artysty sprawia, że zamiast nadmiaru „płaczliwości” otrzymujemy poetyckie piękno z lekką jedynie nutką smutku. Malarz posadził Elizabeth na sporym bloku kamiennym, znajdującym się na lekkim wzniesieniu. Za jej plecami namalował spore drzewo, tworzące listowiem jakby baldachim nad głową śpiewaczki. Ładnie to wygląda, ale ma pewnie jeszcze ukryty sens – może przyroda „chroni” Lizzie przed otaczającymi ją nieszczęściami? Jak wiadomo, pani Sheridan najlepiej czuła się na wsi, gdzie, być może, zapominała choć na chwilę o problemach i nieczułym mężu. Całości dopełniają samotne małe drzewo z lewej strony obrazu, las w głębi i zachodzące słońce w tle. Przyroda namalowana jest lekko, niekiedy wręcz pozornie niedbale, ale doskonale oddaje niewesoły nastrój modelki.
Zgodnie z manierą pracy artysty twarz Elizabeth przedstawiona została wręcz perfekcyjnie. Mimo że, jak na mój gust, brytyjskie kobiety nie grzeszą urodą, tu widać, że modelka musiała być prawdziwą pięknością w swoich czasach – i to całkowicie au naturel, bez krzty makijażu. Twarz ma owalną, bladawą, z delikatnie zarysowanym podbródkiem i lekkimi rumieńcami na licach. Nos raczej długi, prosty i niezbyt wąski, delikatnie czerwone usta ładnie wykrojone. Najbardziej zwracają uwagę jej oczy – zielone, szeroko osadzone i lekko przymknięte. Wraz z odrobinę uniesionymi brwiami nadają całej twarzy smutny wyraz.
Elizabeth ubrana jest w prostą, lekko różową suknię z odrobinę przezroczystymi, luźnymi szyfonowymi rękawami, zebranymi przy łokciach zieloną wstążką. Taką samą wstążkę ma przewiązaną w pasie, co podkreśla jej smukłą talię modelki. Jedyna ozdoba sukienki to szyfonowy szal owinięty wokół szyi, którego końce lekko podtrzymuje w swych dłoniach pani Sheridan. Ładne pantofelki modelki ledwo zaznaczono.
Portret jest ulotny, poetycki, melancholijny. Elizabeth tak doskonale wtapia się w przyrodę, że staje się prawie jej częścią. Myliłby się jednak ten, kto wziąłby ją za delikatne, nieuchwytne zjawisko. Jak zauważył Brian Robins w artykule zamieszczonym w „Goldberg Magazine”, „To nie jest portret wrażliwej, bladawej piękności o głosie anioła, ale obraz namiętnej kobiety siedzącej na kamieniu, z wiatrem rozwiewającym jej włosy i lekko igrającym z jej szyfonowym szalem owiniętym wokół szyi. Tutaj […] Elizabeth przypomina raczej bohaterkę z powieści sióstr Brontë niż antyczną heroinę”. I pewnie dlatego, że nie jest płaczliwą paniusią czy kamienną rzeźbą, pozbawioną ludzkich cech, czujemy do pani Sheridan dużą sympatię, a pod adresem jej męża ślemy niezbyt parlamentarne wyrazy.
„Portret pani Sheridan” w skrócie:
  • czas powstania: 1785-1788
  • epoka: romantyzm
  • twórca: Thomas Gainsborough
  • wymiary: 220×154 cm
  • materiał: olej na płótnie
  • miejsce przechowywania: National Gallery of Art (Waszyngton)
W następnym odcinku będzie o pewnym artyście świrującym na punkcie kobiecych pleców, bezwstydnej Olimpii, poetycznej topielicy Ofelii-Elizabeth i Misi z Godebskich – światowej (i oczywiście kontrowersyjnej) pani mecenas sztuki.
1) Wendy Beckett – brytyjska zakonnica znana doskonale wszystkim, którzy choć trochę interesują się sztuką. W latach 90. była bohaterką serii filmów dokumentalnych wyprodukowanych przez telewizję BBC, w których niezwykle ciekawie i z poczuciem humoru opowiadała o wielkich dziełach światowej sztuki. Jest autorką książek: „1000 arcydzieł” (wyd. Arkady, 2001) i „Historia malarstwa. Wędrówki po historii sztuki zachodu” (wyd. Arkady, 1999).
powrót do indeksunastępna strona

84
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.