powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXX)
październik 2007

Zamieć
Neal Stephenson
ciąg dalszy z poprzedniej strony
2
Dostarczycielator wydaje z siebie mimowolny ryk i wciska gaz do dechy. Pod wpływem emocji chce wrócić i zabić kierownika: wystarczy wyciągnąć miecze z bagażnika, wskoczyć jak ninja do środka przez małe odsuwane okienko, odszukać go w roboczym chaosie zmikrofalowanej pizzerii i urządzić mu błyskawiczną, spieczoną apokalipsę. Jednak podobne myśli przychodzą mu do głowy, gdy ktoś zajeżdża mu drogę na autostradzie, i nic z nich nie wynika – na razie.
Da sobie radę. To jest wykonalne. Podkręca jasność pomarańczowych świateł ostrzegawczych do maksimum, włącza automigacze przednich lamp. Kasując brzęczyk alarmowy, nastawia radio na Taxiscan przeczesujący częstotliwości taksówkarzy w poszukiwaniu wiadomości o ruchu. Nie może zrozumieć ani jednego cholernego słowa. W zasadzie mógł kupić sobie kasety z serii: „Ucz się za kierownicą” i poznawać taxilingua podczas jazdy. Znajomość tego języka jest podstawą, gdy chce się dostać tę posadę. Mówi się, że taxilingua oparta jest na angielskim, ale nie da się zrozumieć nawet jednego słowa na sto. Mimo to, słuchając taksówkarzy, człowiek może wyrobić sobie ogólne pojęcie o tym, co się dzieje. W razie kłopotów na drodze kłapią dziobami jak wściekli, co już samo w sobie jest ostrzeżeniem i pozwala wybrać inną drogę.
Ujmuje mocniej kierownicę
Wystarczy, że utkwi w korku…
ma oczy jak młyńskie koła, wewnętrzne ciśnienie wpycha je
w głąb
czaszki
…albo zastawi mu drogę jakaś przyczepa
kempingowa…
ma pełen pęcherz
…i dostarczy pizzę…
Boże, Boże!
…za późno.
Na przedniej szybie widnieje 22:06; przed oczami ma tylko 30:01.
Taksiarze zaczynają o czymś brzęczeć jak muchy. Taxilingua jest miodopłynną paplaniną z kilkoma ostro brzmiącymi, obcymi dźwiękami, co przypomina masło posypane szkłem. Powtarzają: „taksa”. Zawsze pieprzą o swoich taksach. Wielka rzecz. Co się stanie, jak dostarczą taksę
ZA PÓŹNO?
Nie dostaną napiwku? Wielka rzecz.
Na skrzyżowaniu CSV-5 i Oahu Road ruch zwalnia – jak zwykle. Jedyny sposób, żeby ominąć korek, to skorzystać ze skrótu przez Uliczki Na Górce Windsor.
Wszystkie Uliczki Na Górce Windsor są tak samo rozplanowane. Zakładając nową burbklawę, korporacja budowlana UNGW rozkopuje każdą górę i odwraca bieg najpotężniejszej rzeki, byle tylko zachować wytyczony plan ulic – zaprojektowany ergonomicznie dla bezpieczeństwa kierowców. Dostarczycielator może wjechać do Uliczek Na Górce Windsor w Fairbanks albo w Yaroslavlu czy zgoła w specjalnej strefie ekonomicznej Szenzen, a i tak znajdzie drogę.
Ale gdy człowiek dostarczył ciasto parokrotnie do każdego domu UNGW, zna wszystkie małe sekrety tej burbklawy. Dostarczycielator jest takim człowiekiem. Wie, że w standardowej UNGW jest tylko jedno podwórko – jedno podwórko! – które nie pozwala na to, by wjechać do burbklawy z jednej strony i wyjechać z drugiej po linii prostej. Jeśli ktoś boi się jeździć po trawie, objazd przez UNGW może zająć mu dziesięć minut. Lecz jeśli ma dosyć odwagi, by przeorać ten jeden dziedziniec, mknie jak strzała przez centrum.
Dostarczycielator zna to podwórko. Dostarczał tam pizzę. Obejrzał je sobie, obwąchał, zapamiętał położenie szopy na narzędzia i ogrodowego stołu, umiałby powiedzieć, gdzie są, nawet po ciemku. Wiedział, że jakby co – jakby przyszło mu dostarczyć dwudziestotrzyminutową pizzę na drugi koniec miasta przy korku na CSV-5 i Oahu – to wjedzie do Uliczek Na Górce Windsor (elektroniczna wiza dostarczyciela automatycznie otwiera bramę), przemknie przez Bulwar Dziedzictwa, zetnie zakręt do Zaułka Słomianego Mostku (nie zwracając uwagi na znak: „DROGA BEZ PRZELOTU”, ograniczenie szybkości i ideogramy: „UWAGA NA DZIECI”, rozmieszczone w nadmiarze w całej UNGW), zgniecie szykany potężnymi radialami, wpadnie z rykiem na podjazd Ronda Słomianego Mostku numer 15, skręci ostro w lewo, omijając szopę na narzędzia, właduje się z przechyłem na tylne podwórko Zaułka Majowych Jabłuszek numer 84, ominie ogrodowy stół (co nie będzie łatwe), przedostanie się na podjazd, a z niego do zaułka, który prowadzi do Drogi Cienistej Doliny, która z kolei wiedzie prosto do wyjazdu z burbklawy. Niewykluczone, że u wylotu będą czekać na niego siły policyjne UNGW, ale ich UNO (Urządzenia Niszczące Opony) mają ostrza skierowane tylko w jedną stronę – mogą powstrzymać ludzi od wyjazdu, ale nie od wjazdu.
Ten wóz jeździ tak cholernie szybko, że gdyby gliniarz ugryzł pączka w chwili, gdy Dostarczyciel wpadłby na Bulwar Dziedzictwa, nim zdążyłby przełknąć, pizza jechałaby już po Oahu.
Cyk. Na przedniej szybie zapalają się kolejne czerwone światła. Ktoś przekroczył granicę bezpieczeństwa wokół pojazdu Dostarczycielatora.
Nie. To niemożliwe.
Ktoś się za nim ciągnie. Tuż za autem, z lewej strony. Ktoś na deskorolce pędzi autostradą tuż za jego plecami w chwili, gdy on wytycza w głowie wektory podjazdu do Bulwaru Dziedzictwa.
Dostarczyciel w tym swoim rozkojarzeniu umysłowym dał się złapać na harpun – wielki, okrągły, wyściełany elektromagnes znajdujący się na końcu arachnowłóknistego kabla. To właśnie on cyknął w tył auta Dostarczycielatora – cyknął i został. Dziesięć stóp za jego plecami surfuje właściciel tego przeklętego urządzenia, ciągnie się za nim, jedzie na desce jak narciarz za łodzią.
W lusterku pomarańczowe i niebieskie błyski. A więc pasożyt nie jest zwykłym punkiem, który chce się zabawić. To biznesman robiący pieniądze. Pomarańczowo-niebieski, wypchany spieczonymi warstwami cerzożelu kombinezon – oto uniform kuriera. Kuriera z Radiksu (Radykalnych Kurierskich Systemów). Są jak posłańcy na rowerach, choć oczywiście sto razy bardziej irytujący, bo nie pedałują własnymi nogami, tylko ciągną się za człowiekiem, zwalniając szybkość auta.
Nic dziwnego. Dostarczycielator gnał na złamanie karku, jego wóz mrugał światłami, kontaktowy bieżnik wydawał głośny pisk. Najszybszy pojazd na tej drodze. Nic dziwnego – kurier potraktował Dostarczycielatora jako siłę pociągową.
Nie ma co wpadać w panikę. Dzięki skrótowi przez UNGW czasu jest aż nadto. Wyprzedza wolniejsze auto na środkowym pasie, a potem zajeżdża mu drogę. Kurier musi się odkotwiczyć, jeśli nie chce wpaść pod tamtego.
Zrobione. Kurier nie ciągnie się już dziesięć stóp za jego plecami – jest tuż za nimi, zagląda przez tylną szybę. Spodziewając się tego manewru, zwinął kabel przymocowany do uchwytu z automatycznym kołowrotkiem. Stoi teraz nad samym pojazdem z pizzą, przednie kółka jego deski znajdują się zapewne pod tylnym zderzakiem Dostarczycielatora.
Z boku widać pomarańczowo-niebieską dłoń w rękawiczce z prostokątem przezroczystego plastiku. Dłoń uderza w boczną szybę. Dostarczycielatora właśnie oznakowano. Naklejka ma przekątną długości stopy i wielkie pomarańczowe litery wydrukowane wspak, żeby można je było przeczytać z wnętrza wozu:
TO BYŁO ŚWIŃSTWO!
Mało brakowało, a minąłby zjazd do Uliczek na Górce Windsor. Wciska hamulec, przepuszcza inne wozy i przecina pas prowadzący do burbklawy. Posterunek graniczny jest dobrze oświetlony, celnicy gotowi do przeszukania wjeżdżających – zajrzą człowiekowi w każdy otwór, jeśli im się nie spodoba – ale system bezpieczeństwa, wyczuwając zbliżający się pojazd Pizzy CosaNostra, otwiera bramę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: dostawa, proszę pana. Gdy Dostarczycielator przekracza granicę, kurier – ten kleszcz na jego tyłku – macha do policjantów! Co za kutas! Jakby codziennie przyjeżdżał tu na kawę.
Pewnie tak jest faktycznie. Odbiera ważne przesyłki od ważnych gości z UNGW i dostarcza je do innych Jeparananabeesów (Jednostek Paranarodowych na Bazie Sieci), przewozi je przez cło. To właśnie robią kurierzy. Nadal.
Jedzie za wolno, stracił rozpęd, a czas mija. A gdzie kurier? Aha, popuścił trochę kabel, znów ciągnie się z tyłu. Dostarczycielator wie, że tego gnoja czeka wielka niespodzianka. Ciekawe, czy utrzyma się na desce, przejeżdżając setką po spłaszczonych resztkach plastikowego rowerka jakiegoś dzieciaka? Trzeba to sprawdzić.
Kurier odchyla się – Dostarczycielator zerka na niego w lusterku – jak narciarz wodny, skręca deskę i podjeżdża do boku auta; pędzi teraz równo z Dostarczycielatorem po Bulwarze Dziedzictwa i pac! – kolejna nalepka, tym razem na przednią szybę:
NIEZŁY MANEWR!
Dostarczycielator słyszał o tych nalepkach. Pozbycie się ich zajmuje godziny. Trzeba pojechać do myjni, zapłacić tryliony dolarów. Dostarczycielator myśli teraz wyłącznie o dwóch sprawach: jak pozbyć się tego palanta na kółkach i jak dostarczyć pizzę w ciągu…
24:23
…następnych pięciu minut i trzydziestu siedmiu sekund.
Właśnie o to chodzi – musi skoncentrować się na drodze. Bez ostrzeżenia skręca w boczną uliczkę, mając nadzieję, że kurier staranuje znak drogowy na rogu. Nic z tego. To jeden z tych sprytniejszych, obserwuje przednie koła, wie, kiedy człowiek zamierza skręcić, nie daje się zaskoczyć. Zaułek Słomianego Mostku! Wydaje się taki długi, dłuższy niż pamiętał – to normalne, kiedy człowiek się spieszy. Z przodu błysk samochodów, tych zaparkowanych bokiem do drogi – muszą stać przy rondzie. A oto i dom. Jasnobłękitny jednopiętrowiec z winylowym sidingiem, z boku parterowy garaż. Podjazd stanowi teraz centrum jego wszechświata, zapomina o kurierze, stara się nie myśleć o Wujku Enzo i o tym, co capo robi w tej chwili – czy siedzi w wannie, czy może w sraczu, czy kocha się z jakąś aktoreczką, czy może wreszcie uczy sycylijskich piosenek jedno z dwudzieściorga sześciorga wnucząt.
Wzniesienie podjazdu wbija przednie zawieszenie do komory silnika, ale na tym polega praca zawieszenia. Dostarczycielator omija samochód na podjeździe – pewnie zjawili się goście, bo nie przypomina sobie, by ktokolwiek tutaj jeździł lexusem – przecina żywopłot, wjeżdża na boczne podwórko. Gdzie ta szopa? Szopa, na którą za żadne skarby nie może wjechać.
Nie ma jej, rozebrali ją.
Następny problem – stół ogrodowy na drugim podwórku.
Trzymaj się! Ogrodzenie! Kiedy postawili to ogrodzenie?
Nie ma czasu, żeby wyhamować. Przeciwnie, trzeba przyspieszyć, rozpieprzyć przeszkodę, nie tracąc rozpędu. To tylko płotek wysoki na cztery stopy.
Ogrodzenie pada z łatwością. Auto traci nie więcej niż dziesięć procent szybkości. Dziwne, płot wyglądał na stary… Musiał gdzieś źle skręcić… Myśli o tym wszystkim, wpadając do pustego basenu.

Gdyby w basenie była woda, nie byłoby tak źle – dałoby się uratować samochód, nie wisiałby mafii za nowe auto. Nic z tego. Wali jak strącony sztukas w tylną ścianę basenu; dźwięk przypomina eksplozję, a nie zderzenie. Poduszka powietrzna wypełnia się, po sekundzie opada jak kurtyna, za którą kryje się jego nowe życie: siedzi w rozbitym aucie w pustym basenie kąpielowym UNGW, słychać zbliżające się syreny policji burbklawy, za głową ma pizzę, która, niczym ostrze gilotyny, wskazuje nieodwołalnie 25:17.
– Dokąd? – pyta kobiecy głos.
Spogląda przez powyginaną ramę okna i fraktalny wzór skrystalizowanej szyby. Mówi do niego kurier. Kurier to nie facet, tylko dziewczyna. Pieprzona nastolatka. Jest świeżutka, nic się jej nie stało. Zjechała na desce do basenu i teraz ślizga się w górę i w dół z jednej strony na drugą, a potem w poprzek – ze ściany na ścianę – niemal do samej krawędzi. W prawej dłoni trzyma harpun, elektromagnes przylega do uchwytu, wygląda jak jakieś dziwne, intergalaktyczne, szerokokątne narzędzie śmierci. Jej pierś lśni jak u generała od setek wstążeczek i medali – rzecz jasna, nie są to odznaczenia; każdy prostokącik jest kodem kreskowym z numerem identyfikatora, który pozwala jej wjechać do każdej firmy, na każdą autostradę i do każdego Jeparananabeesu.
– Ty! – woła. – Dokąd jedzie ta pizza?
Dostarczycielator umrze, a ona robi sobie jaja.
– Białe Kolumny. Wistarii 5 – rzuca.
– Załatwię to. Otwórz właz.
Serce Dostarczycielatora powiększa się dwukrotnie. Do oczu napływają mu łzy. Być może będzie żył. Naciska guzik otwierający właz.
Przy kolejnej orbicie w pobliżu auta kurierka wyciąga pizzę z przedziału. Dostarczycielator krzywi się, wyobrażając sobie czosnkową polewę rozlewającą się po całym pudle. Dziewczyna wpycha pizzę pod pachę. Dostarczycielator nie może znieść tej profanacji.
Ale dowiezie ją. Wujek Enzo nie przeprasza za zimne, rozbebeszone pizze, tylko za te, które się spóźniły.
– Hej! – woła do niej. – Weź to!
Wyciąga obleczone czernią ramię przez rozbite okno. W półmroku podwórka jaśnieje biały prostokącik: wizytówka. Kurierka odbiera ją podczas następnej orbity. Czyta:
HIRO PROTAGONISTA
Ostatni z wolnych hakerów
Najlepszy szermierz na świecie
Współpracownik Centralnej Korporacji Wywiadowczej
Specjalność: wywiad programowy
(muzyka, filmy & mikrokody)
Z tyłu jest napisane, jak się z nim skontaktować: numer telefonu, globalny kod odszukiwacza wokofonowego, numer skrzynki pocztowej, adresy z kilku sieci komunikacji elektronicznej i adres w Metawersie.
– Głupie nazwisko – mówi kurierka, chowając wizytówkę do jednej z setki małych kieszonek kombinezonu.
– Ale nigdy go nie zapomnisz – odpowiada Hiro.
– Jeśli jesteś hakerem…
– To dlaczego rozwożę pizzę?
– No właśnie.
– Bo jestem hakerem z doskoku. Słuchaj, jak ci tam… jestem ci winny przysługę.
– Nazywam się D.U. – rzuca kurierka, odpychając się nogą od dna basenu i nabierając szybkości. Wyskakuje na podwórko jak wyrzucona z katapulty i znika. Sprytorolki przy desce – wiele, wiele maleńkich szprych wydłużających się bądź skracających w zależności od ukształtowania terenu – niosą ją przez trawnik niczym kostkę masła po rozgrzanym teflonie.
Hiro, który od trzydziestu sekund nie jest już Dostarczycielatorem, wysiada z auta, wyjmuje miecze z bagażnika, przypina je pasami na plecach i przygotowuje się do zapierającej dech w piersiach nocnej ucieczki z terytorium UNGW. Do granicy z Rezydencjami Pod Dębem jest tylko kilka minut drogi; pamięta plan (tak przynajmniej wydawało mu się do tej pory), a poza tym wie, jak działają gliniarze z burbklawy, bo sam był jednym z nich. Ma duże szanse, choć rzecz zapowiada się ciekawie.
Nad jego głową, w domu, do którego należy basen, zapaliło się światło. Z okien sypialni patrzą na niego dzieci otulone ciepłymi piżamkami wojowników ninja i misiów uszatków – piżamkami, które są albo ognioodporne, albo niekancerogenne, ale nigdy jednocześnie i takie, i takie. Z tyłu domu wychodzi tatuś, wkładając po drodze kurtkę. Miła rodzina, bezpieczna rodzina w domu pełnym światła. Taka sama jak ta, do której należał jeszcze trzydzieści sekund temu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.