„Straż nocna” dała wyraźny sygnał reszcie filmowego światka, że nie trzeba tworzyć w Hollywood czy Nowej Zelandii, by wykreować świat fantasy na przyzwoitym poziomie. Gdy pierwsze wrażenie nowości ze Wschodu opadło, równie kasowy sequel rosyjskiego hitu wszech czasów przyniósł jednak wniosek, że poza paroma niezłej jakości FX-ami „Straż dzienna” przedstawia wizerunek kina dość chaotycznego i wewnętrznie płytkiego.  |  | ‹Straż dzienna›
|
Rosyjscy filmowcy, z reżyserem Timurem Bekmambetowem na czele, byli parę lat temu autorami sensacji na skalę światową. Krytycy z różnych zakątków globu rozpływali się nad ich kunsztem, a dystrybutorzy, zachęceni rodzimym sukcesem „Straży...”, zaczęli masowo wprowadzać rosyjski przebój na własne rynki. Zyski podwojono, a uwaga widzów ponownie skupiła się na rosyjskiej kinematografii i jej współczesnym dorobku. Umiejący liczyć nie gorzej od amerykańskich kolegów Rosjanie wyczuli pismo nosem, że oprócz kawioru, wódki i ropy rodzi im się jeszcze jeden chodliwy towar eksportowy. Szybko zatem wzięto się za kontynuację. „Straż dzienna” ponownie stawia w centrum postać Antona Gorodeckiego, który teraz, w pogoni za pragnieniem odzyskania utraconego na rzecz Ciemności syna, poszukuje legendarnej Kredy Losu – mogącej zmieniać i kreować na nowo ludzkie przeznaczenie. Jeżeli spojrzeć na poprzednie dokonania Bekmambetowa – a zajmował się on głównie reżyserią wideoklipów i reklamówek – jego pomysł na sequel skupił się w dużej mierze na odświeżeniu własnego filmowego dziedzictwa. I choć język filmowy używa podobnych środków, to rządzi się nieco innymi prawami. Efekt tego taki, że „Straż dzienna” jest niczym więcej, jak nieregularną plątaniną quasi-teledysków, przerywanymi pozornymi, acz nieudanymi próbami zbudowania jakiejkolwiek psychologicznej głębi. Co więcej, w dążeniu do celu reżyser oparł się właściwie wyłącznie na dobrze sobie znanych klipowych narzędziach. Emocje bohaterów, tempo, jak i większość akcji dziejącej się na ekranie wyrażane są bowiem najczęściej przy użyciu dźwiękowej rockowo-klasycznej mieszaniny w podkładzie, ujętej poszatkowanym i chaotycznym montażem. Przesady audiowizualnego przekazu nie rekompensuje leżąca u podstawy filmu proza Siergieja Łukjanienki, gdyż rozjazd między powieścią a filmem jest ogromny. Jeśli jeszcze „Straż nocna” utrzymywała w fabule ogólny zarys nakreślony przez pióro rosyjskiego pisarza, o tyle już jej sequel czerpie z dwóch kolejnych części „Nocnego patrolu” na zasadzie źródła pomysłów, do których dopisano zupełnie odmienne rozwiązania. Wykoncypowanie całkiem nowej fabuły nie stało się jednak pomostem łączącym pierwotne wyobrażenie autora z dostosowaniem go do warunków dużego ekranu. Trudno tym jednak wytłumaczyć niezrozumiałe, historyczne odwołania do legendy niejakiego Tamerlana – potraktowanej bardzo luźno i właściwie wyłącznie jako sposobność do zaprezentowania fragmentu epickiej, średniowiecznej potyczki. Do tego całkowicie nieprzystającej do treści, jakby cała sekwencja bitwy miała służyć za naiwne portfolio dla rosyjskich speców od efektów, pragnących kolejnych, najlepiej tym razem zachodnich kontraktów. To, co było siłą powieści, w obrazie bezceremonialnie pominięto bądź zignorowano. Aż trudno uwierzyć, że pod scenariuszem podpisał się sam Łukjanienko. Choćby dychotomia między Jasnymi i Ciemnymi – w książce zacierająca się i dwuznaczna, tutaj wydaje się jasna i prosta. Ekipie scenarzystów nie udało się również uchwycić potrzeby szerszej perspektywy i zaznaczenia spojrzenia na rywalizację od strony Straży dziennej. Jedynym efektem próby przedstawienia nieco odmiennego punktu widzenia jest rozbudowanie i namnożenie wątków postaci stojących po ciemnej stronie barykady. Odbywa się to jednakże przy jednoczesnym braku fabularnej marginalizacji perypetii członków Straży nocnej. Stąd reżyser cały czas miota się, przeskakując z jednej nitki akcji na drugą, a widzowi nie pozostaje nic innego, jak tylko spróbować to wszystko sobie jakoś poskładać w spójną i logiczną całość. „Straż dzienna” wkroczyła do naszych kin z ponad półtorarocznym poślizgiem. Opieszałość dystrybutora sprawiła, że właściwie każdy, kto miał ochotę na film, i tak zdążył już go obejrzeć za pomocą mniej oficjalnych kanałów. Amerykanie mieli podobny problem – „Dzienna”, wprowadzona do kin za oceanem również dopiero w 2007 roku, zarobiła trzykrotnie mniej od poprzedniczki. Plany hollywoodzkiego remake’u, jeszcze tak głośne przy okazji „Straży nocnej”, jakby teraz przycichły. Najwidoczniej gwiazda rosyjskiej kinematografii wypaliła się. Na kolejny jej rozbłysk nie ma już raczej co liczyć.
Tytuł: Straż dzienna Tytuł oryginalny: Dniewnoj dozor Reżyseria: Timur Bekmambetov Zdjęcia: Sergei Trofimov Scenariusz: Timur Bekmambetov Obsada: Konstantin Khabensky, Yuri Kutsenko, Vladimir Menshov, Mariya Poroshina, Galina Tyunina, Valeri Zolotukhin, Siergiej Łukjanienko Muzyka: Maksim Fadeyev Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Rosja Data premiery: 14 września 2007 Czas projekcji: 132 min. Gatunek: SF Ekstrakt: 30% |