powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

Oglądając muzykę: Listopad 2007
Witam w nowym comiesięcznym cyklu recenzji teledysków! Dziś poznamy inwalidę tańczącego lepiej niż absztyfikant Kasi Cichopek oraz dowiemy się, co łączy Paulo Coelho z pewnym znakomitym brooklyńskim raperem. Wraz z Nelly Furtado udamy się w sentymentalną podróż do lat 90., na koniec zaś spalimy dość kiepsko skręconego Blunta.

Wszyscy oglądamy teledyski – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wszyscy oglądamy teledyski, a jednak tak niewiele w polskojęzycznych mediach możemy o nich przeczytać. Ten prężnie rozwijający się gatunek sztuki filmowej jest wciąż traktowany przez krytyków po macoszemu, jako przystawka do muzycznego dania głównego. Nierzadko efektowna, lecz zawsze tylko przystawka. Pora wypełnić tę próżnię. Co miesiąc będę serwował Wam garść recenzji teledysków świeżych jak wiosenna trawa, bez żadnych podziałów na gatunki muzyczne, jakie reprezentują. Subiektywnie, z humorem i linkiem do danego klipu w sieci – w ten sposób chciałbym zachęcić Was do comiesięcznego „oglądania” muzyki. W końcu „Video killed the radio star”, jak śpiewali przed laty The Buggles. A sam zabójca mimo upływających lat wciąż trzyma się całkiem nieźle. Sądzę, że warto poświęcić mu trochę uwagi.

RJD2 – „WORK IT OUT”
Na początek małe wprowadzenie. Bill Shannon jest amerykańskim tancerzem zawodowo zajmującym się choreografią do różnorakich przedstawień, w których sam bierze udział. W świecie twórców street artu cieszy się dużą estymą i poważaniem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Shannon od dziecka cierpi na zwyrodnienie kości, przez co zmuszony jest poruszać się o kulach. Jednak nawet to nie zraziło go do tańca, więcej, to właśnie na swym kalectwie artysta oparł własną twórczość. Zwykle obciążające chorego kule stały się w przypadku Shannona integralnym elementem artystycznym jego performance’ów, a maestria i pomysłowość, z jaką porusza się, pomagając sobie nimi w tańcu, szybko uczyniła zeń gwiazdę, w czym wsparł go również Internet i masa stron pokroju „niewiarygodne, ale prawdziwe”, często i gęsto opisujące jego niespotykany przypadek.
Reżyser teledysku Joey Garfield (twórca niegdysiejszego hitu wypożyczalni „Poltergeist 3”) poszedł o krok dalej niż Spike Jonze w „Weapon of Choice” Fatboy Slima. Podobnie jak on oparł klip wyłącznie na warstwie choreograficznej, lecz o ile w przypadku Jonze′ego bohaterem jest wywijający piruety i wywołujący pocieszne uśmiechy na twarzach widzów podtatusiały hollywoodzki gwiazdor, o tyle Garfield niczym magnes przyciągnął szczęki odbiorców do ziemi, serwując im niesamowite trzy minuty z udziałem faceta, który na dobrą sprawę powinien mieć spore kłopoty choćby z wchodzeniem do autobusu.
„Work it Out” to świetnie zharmonizowany z utworem teledysk będący dowodem, że nie grube tysiaki, lecz dobry koncept jest gwarantem na nakręcenie krótkiego filmu muzycznego na długo zapadającego w pamięć. Hype „Jestem królem ociekających botoksem i silikonem czarnoskórych laleczek” Williams mógłby Garfieldowi i Shannonowi co najwyżej obuwie wiązać. Choć patrząc na kosmiczne umiejętności manualne tego drugiego, jestem w stanie się założyć, że potrafiłby dokonać tego sam, wyłącznie przy użyciu własnych kul.
Ekstrakt: 90%
TALIB KWELI – „HOT THING”
Każdy, kto choć raz był na jakimkolwiek festiwalu filmowym, dobrze wie, jak „orzeźwiająco” na stan ducha działa ten sam blok reklamowy puszczony przed pięćdziesiątym z kolei seansem. Podczas tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty najbardziej pamiętnym był spot z udziałem Paulo Coelho, reklamujący laptopy jednej z najpopularniejszych komputerowych firm. Na ekranie widać było wyłącznie dłonie pisarza, którymi wyczarowywał rozmaite postacie tudzież przedmioty, całości zaś dopełniał dobiegający z offu komentarz autora „Alchemika”, ciepłym tembrem głosu opowiadając, jak też bardzo ów laptop przydaje mu się w pracy.
„Mam dziwne uczucie déjà vu” – pomyślałem, cytując tym samym skecz legendarnej trupy Monty Python, kiedy po raz pierwszy obejrzałem w całości najnowszy klip Taliba Kweli. „Hot Thing” oparty jest bowiem niemal na identycznym pomyśle. Talib rapuje, a spod jego dłoni wypływają słowa, obrazy, ba, nawet filmy z udziałem między innymi gościnnie pojawiającego się także wokalnie Will.I.Am z Black Eyed Peas. Całość imponuje prostotą pomysłu i misternością wykonania, oko zaś raduje się ślicznymi aktorkami obficie zaludniającymi ekran. Cieszę się, że Talib Kweli to po Commonie kolejny MC, dla którego synonimem kobiecości w klipach jest naturalne piękno wolne od jakichkolwiek plastikowych wspomagaczy. Podobno nad montażem tego niespełna czterominutowego teledysku fachowcy pracowali okrągły miesiąc. Co począć, taka cena jakości. Poza tym od tego właśnie są montażyści. Od tego oni są. Od tego są oni. Od tego są.
Ekstrakt: 80%
NELLY FURTADO – „DO IT”
Kiedy już w pierwszej scenie widzimy gromadę dziewcząt poprawiających makijaż przed lustrem w klubowej toalecie, wszystko staje się jasne. Mamy do czynienia albo z polskim filmem telewizyjnym, w którym jedna z bohaterek za chwilę udusi drugą komunijnym łańcuszkiem, zapewne zazdroszcząc jej powodzenia u chłopców, albo z teledyskiem ilustrującym dowolny amerykański utwór teenpopowy. Ja wybieram to drugie. Lubię ten kawałek bardzo niedyskretnie odwołujący się do tradycji czysto plastikowego dziewczyńskiego popu z lat 80. i 90., lubię nowe wcielenie Nelly Furtado, która, miejmy nadzieję, raz na zawsze zrzuciła z siebie posthippisowskie łaszki, przeistaczając się (z całkiem udanym skutkiem) w latynoskiego wampa. I lubię obrazek ilustrujący „Do It”, niemal w całości skonstruowany z klisz i zapożyczeń. 50 sekunda, dziewczyny uciekają z klubu – czyżby kalka zakończenia „Wannabe” Spice Girls? 1:09, przebieranki w pokoju Nelly Furtado, mmm, smells like „Clueless”. 1:27, ubrana na biało Nelly wygina śmiało ciało, w tle podobnie wyglądający tancerze, jednym słowem boysbandowe lata 90. w pełnej krasie. 1:53, dziewczynom psuje się kabriolet, a nam przed oczyma momentalnie stają setki filmów, w których grupka podróżującej młodzieży musi radzić sobie z podobnym defektem. I tak aż do samego końca. Podobno Timbaland, szczycący się wyprodukowaniem tego cukierkowego cudeńka, podkradł spory kawałek bitu nieznanemu szerzej fińskiemu kompozytorowi Janne Suni. Cóż, żyjemy w postmodernizmie, tutaj wszyscy podkradają, zaś na szczyty przebijają się wyłącznie ci, którzy robią to z największą klasą: Tarantino, Timba, Nelly Furtado – tak, to właśnie ona jest autorką klipu do „Do It”. Ja też się zdziwiłem.
Ekstrakt: 60%
JAMES BLUNT – „1973”
Pamiętacie opustoszałe ulice z teledysku Chemical Brothers „Believe”, którymi ile sił w nogach uciekał znany nam z „Human Traffic” John Simm goniony przez robotoidalnego stwora zrodzonego w jego chorej świadomości? Po podobnych spaceruje dziś James Blunt, wypadkowa wszystkich rozpoetyzowanych, okutanych w przydługie szale chłopców świata, z Garym Barlowem, Jamesem Morrisonem czy naszym swojskim Marcinem Rozynkiem na czele. Dwa lata temu w teledyskach promujących swój debiutancki album „Back to Bedlam” James albo rozbierał się na mrozie („You’re Beautiful”), albo szaleńczo kłusował pomiędzy rozłożystymi sosnami, by finalnie przystanąć pod jedną z nich, niczym niewyróżniającą się od reszty („High”).
W obrazku do swego najnowszego singla „1973” Blunt, idąc przez puste miasto, z rozmarzeniem wspomina tytułowy rok, wiatr zaś rozwiewa leżące na chodniku gazety, zapewne publikujące ostatnie zestawienia list przebojów z słodkim Jamesem na czele. Całościowo teledysk jest przeraźliwie wręcz nudny, zaś jego główną atrakcją wizualną ma być zapewne zmiana barw obrazu w chwili spotkania artysty z jakąkolwiek kobietą płci odmiennej, jak mawiał niezrównany Herr Flick z „Allo, allo”. Kiedy Blunt idzie sam, świat namalowany jest dlań na ciemnoniebiesko, gdy widzi piękną dziewczynę – jawi mu się wielobarwny. Faktycznie, choleeernie nowatorski zabieg. Niestety, nie bardziej niż muzyka Jamesa Blunta.
Ekstrakt: 20%
powrót do indeksunastępna strona

106
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.