– Niektóre litery… – Ehrlijski i letheryjski wywodzą się z tego samego języka – oznajmił Płatek. – Skąd wiesz? – zapytał Galt, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. – Nie wiem, ty idioto. Tak mi tylko powiedziano. – Kto ci tak powiedział? – Chyba Ebron. Albo Odprysk. Co za różnica? Ktoś, kto się na tym zna i tyle. Kapturze, mózg mnie przez ciebie boli. Tylko popatrz, co z niego zostało. – To jest mój nóż? – Był. Płatek uniósł nagle głowę. – Słyszę kroki na schodach. Jego ręce poruszyły się błyskawicznie. Nim Galt zdążył dojść do drzwi, Płatek przykręcił gałkę i rzucił mu sztylet. Żołnierz złapał nóż jedną ręką, nawet nie zwalniając kroku. Brullyg usiadł z powrotem na krześle. Masan Gilani wstała i poluzowała rękojeści obu straszliwych, długich noży, które nosiła u pasa. – Gdybym tylko miała tu swoją drużynę – mruknęła, zbliżając się o krok do Brullyga. – Nie ruszaj się – wyszeptała do niego. Skinął głową, czując suchość w gardle. – Pewnie niosą ale – stwierdził Płatek, zatrzymując się z boku drzwi. Galt uchylił je lekko, wyglądając przez szczelinę. – Ehe, tyle że te kroki brzmią inaczej. – To nie ten zapluty pierdziel i jego syn? – Ktoś zupełnie inny. – Dobra. Płatek sięgnął pod stół i wydobył kuszę. Cudzoziemską broń o niezwykłej konstrukcji wykonano niemal całkowicie z żelaza albo czegoś bardzo przypominającego letheryjską stal. Cięciwa była gruba jak kciuk mężczyzny, a wyposażony w grot z nacięciem w kształcie litery X bełt mógłby przebić letheryjską tarczę, jakby była zrobiona z kory brzozowej. Żołnierz naciągnął kuszę i w jakiś sposób unieruchomił orzech, po czym przeszedł do końca pokoju. Gdy kroki się zbliżyły, Galt odsunął się od drzwi, wykonując serię gestów. Masan Gilani chrząknęła w odpowiedzi. Brullyg usłyszał za plecami trzask rozdzieranej tkaniny. Po chwili sztych noża dotknął go między łopatkami. Przebił się przez cholerne oparcie. Kobieta pochyliła się do jego ucha. – Bądź grzeczny i głupi, Brullyg. Znamy tych dwoje i potrafimy się domyślić, po co przyszli. Galt obejrzał się na Masan Gilani i skinął krótko głową. Potem podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. – No proszę – wycedził po letheryjsku ze swym koszmarnym akcentem. – Czyż to nie pani kapitan i jej pierwszy oficer? Za szybko zabrakło wam pieniędzy? Co was skłoniło do przyniesienia ale? – Co on powiedział, kapitanie? – warknął ktoś za drzwiami. – Nie wiem co, ale mówi kiepsko – odparł kobiecy głos. Brullyg zmarszczył brwi. Słyszał go już wcześniej. Koniuszek noża wbił się głębiej w jego plecy. – Przynieśliśmy ale dla Shake’a Brullyga – ciągnęła kobieta. – To bardzo miło – odparł Galt. – Dopilnujemy, żeby je dostał. – Shake Brullyg to mój stary przyjaciel. Chcę się z nim zobaczyć. – Jest zajęty. – Czym? – Myśleniem. – Shake Brullyg? Bardzo w to wątpię. Kim jesteś, w imię Zbłąkanego? Na pewno nie Letheryjczykiem, podobnie jak ci twoi kumple, którzy siedzą w gospodzie. Z pewnością też nie byliście tu więźniami. Wypytałam ludzi i wiem, że przypłynęliście na tym dziwnym statku, który kotwiczy w zatoce. – Kapitanie, to bardzo proste. My żeśmy przyszli, to lód poszedł. Więc Brullyg nas nagrodził. Goście. Królewscy goście. Teraz sobie z nim siedzimy. Uśmiecha się do nas miło. Więc my też jesteśmy mili. – Mili idioci – warknął mężczyzna za drzwiami, zapewne pierwszy oficer.–Ręka już mi drętwieje. Odsuń się i daj mi wnieść to cholerstwo. Galt obejrzał się przez ramię na Masan Gilani. – Czemu się na mnie gapisz? – zapytała żołnierka po malazańsku. – Ja tu jestem tylko po to, żeby kazać mu ruszać ozorem. Brullyg zlizał pot z warg. Dlaczego im się udaje, mimo że znam prawdę? Czy jestem aż taki głupi? – Wpuść ich – powiedział cicho. – Uspokoję ich i odeślę z powrotem. Galt ponownie obejrzał się na Masan Gilani. Choć kobieta nie odezwała się ani słowem, musieli wymienić jakieś sygnały, gdyż Malazańczyk wzruszył ramionami i odsunął się. – Idzie ale. Do komnaty weszło dwoje ludzi. Pierwszym z nich był Skorgen Kaban Śliczny. A to znaczyło… tak jest. Kandydat na króla uśmiechnął się szeroko. – Shurq Elalle. Nie postarzałaś się nawet o jeden dzień, odkąd cię ostatnio widziałem. Hej, Skorgen… postaw tę beczułkę, bo zwichniesz sobie bark i powiększysz listę swych ułomności o koślawość. Otwórz to cholerstwo, żebyśmy mogli się napić. Aha – dodał, zauważywszy, że dwoje piratów przygląda się żołnierzom – to troje z moich królewskich gości. Ten pod drzwiami to Galt, ten w kącie nazywa się Płatek, a ta ślicznotka, która trzyma rękę za oparciem mojego krzesła, zwie się Masan Gilani. Shurq Elalle przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko Brullyga. Założyła nogę na nogę i splotła dłonie na podołku. – Brullyg, ty na wpół obłąkany, oszukańczy, skąpy skurwysynu. Gdybyśmy byli sami, złapałabym cię za tę chudą szyję i udusiła. – Nie mogę powiedzieć, by zaskoczyła mnie twoja wrogość – odparł Shake Brullyg. Nagle ucieszył się, że ma malazańskich strażników. – Ale wiesz co? To nie było aż takie złe i wstrętne, jak ci się zdaje. Nigdy nie dałaś mi szansy wytłumaczyć… Shurq uśmiechnęła się pięknie i zarazem złowrogo. – Ależ, Brullyg, ty nigdy nie miałeś zwyczaju się tłumaczyć. – Ludzie się zmieniają. – To byłby pierwszy taki przypadek. Brullyg oparł się pokusie wzruszenia ramionami. To kosztowałoby go paskudną ranę na plecach. Uniósł ręce przed siebie, wyciągając ku górze rozpostarte dłonie. – Zapomnijmy o dawnych dziejach. Pozgonna Wdzięczność stoi bezpiecznie w moim porcie. Wyładowałaś towar i napełniłaś sakiewkę. Pewnie z chęcią opuściłabyś już naszą błogosławioną wyspę. – Coś w tym rodzaju – przyznała. – Niestety, chyba mamy kłopoty z otrzymaniem, hmm, pozwolenia. Wyjście z portu blokuje największy cholerny okręt, jaki w życiu widziałam, a do głównego nabrzeża zmierza smukła galera wojenna. Wiesz co – dodała, znowu uśmiechając się przelotnie – wszystko to zaczyna wyglądać jak coś w rodzaju… hmm… blokady. Sztych sztyletu odsunął się od pleców Brullyga. Żołnierka schowała nóż i okrążyła stół. Tym razem przemówiła w języku, którego Brullyg nigdy dotąd nie słyszał. Płatek pochylił kuszę, celując w Brullyga, i odpowiedział jej. Skorgen, który klęczał na podłodze i walił w szpunt kłębem dłoni, podniósł się nagle. – Brullyg, co tu się dzieje, w imię Zbłąkanego? – Tylko to, że twoja kapitan ma rację – dobiegł spod drzwi nowy głos. – Nasze oczekiwanie dobiegło końca. O framugę opierał się żołnierz zwany Rzezigardziołem. Skrzyżował ręce na piersi i uśmiechał się do Masan Gilani. – To dobre wieści, prawda? A teraz zabieraj stąd swoje rozkoszne wypukłości i zapychaj tanecznym krokiem do portu. Jestem pewien, że Urb i cała reszta stęsknili się za twoim widokiem. Shurq Elalle, która nie ruszyła się z krzesła, westchnęła głośno. – Śliczny, chyba przez pewien czas nie opuścimy tego pokoju. Znajdź jakieś kufleinalejnam,dobra? – Jesteśmy zakładnikami? – Nie, nie – zaprzeczyła. – Gośćmi. Masan Gilani opuściła komnatę, kołysząc biodrami znacznie wyraźniej niż to było konieczne. Brullyg jęknął. – Jak już mówiłam – wyszeptała Shurq – ludzie się nie zmieniają. Zwłaszcza mężczyźni. – Obejrzała się na Galta, który przyciągnął sobie drugie krzesło. – Pewnie nie pozwolicie mi udusić tego odrażającego robaka. – Niestety, nie. – Uśmiechnął się. – Przynajmniej na razie. – Kim są wasi przyjaciele w porcie? Galt mrugnął do niej. – Mamy tu do wykonania pewną robotę, kapitanie, i doszliśmy do wniosku, że ta wyspa świetnie się nadaje na kwaterę główną. – Mówisz teraz po letheryjsku znacznie lepiej. – Z pewnością zawdzięczam to twojemu miłemu towarzystwu, kapitanie. – Nie zawracaj sobie głowy – odezwał się stojący pod drzwiami Rzezigardzioł. – Trupismród mówi, że ona stoi po niewłaściwej stronie bramy Kaptura, bez względu na to, co widzisz, czy co wydaje ci się, że widzisz. Galt pobladł. – Nie jestem pewna, co to właściwie miało znaczyć – odparła Shurq Elalle, przeszywając Galta zmysłowym spojrzeniem – ale moje pragnienia są tak samo żywotne jak zawsze. – To… odrażające. – Pewnie stąd wziął się ten pot na twoim obliczu. Galt otarł pośpiesznie czoło. – Jest jeszcze gorsza niż Masan Gilani – poskarżył się. Brullyg poruszył się nerwowo na krześle. Odpowiednia chwila. Dla tych cholernych Malazańczyków każda chwila była odpowiednia. Wolność powinna była potrwać dłużej. – Pośpiesz się z tym ale, Śliczny. Został sam, odcięty od pozostałych, a niezadowolona armia szarpała się w jego dłoniach. To był najgorszy koszmar każdego dowódcy. A kiedy w takiej chwili zabierasz ludzi na bezkresny ocean, sytuacja staje się jeszcze gorsza. Przez pewien czas jednoczyła ich furia. Potem jednak prawda zaczęła powoli docierać do nich niczym czerwie wgryzające się w skórę. Ojczyzna pragnęła śmierci ich wszystkich. Nie wrócą do rodzin – do żon, mężów, matek, ojców. Nie będą huśtać dzieci na kolanach, licząc w myślach miesiące i zastanawiając się, po którym z sąsiadów mają oczy. Nie przekroczą przepaści i nie uleczą ran. Najbliżsi dla nich umarli. W podobnej sytuacji armie stają się drażliwe. To prawie tak samo groźne jak brak łupów i żołdu. Byliśmy żołnierzami imperium. Nasze rodziny polegały na żołdzie, ulgach podatkowych, odprawach i emeryturach. Było wśród nas wielu młodych ludzi, mogących jeszcze myśleć o zakończeniu służby i rozpoczęciu nowego życia, które nie polegałoby na wymachiwaniu mieczem i spoglądaniu w oczy jakiegoś warczącego zbira, który chce cię przeciąć wpół. Niektórzy byli też cholernie zmęczeni. Co więc trzymało nas razem? No cóż, żaden okręt nie lubi żeglować samotnie, prawda? Pięść Blistig wiedział jednak, że kryje się w tym coś więcej. Zakrzepła krew łączyła ludzi niczym klej. Paląca blizna po zdradzie, ukąszenie furii. I głównodowodząca, która poświęciła swą ukochaną, by uratować ich wszystkich. Zbyt wiele dni i nocy spędził na Wilku Piany, stojąc nie więcej niż pięć kroków od przybocznej, spoglądając na sztywne plecy wpatrzonej we wzburzone morze kobiety. Niczego po sobie nie okazywała, ale pewnych spraw nie zdołałby ukryć żaden śmiertelnik. Jedną z nich była żałoba. Patrząc na nią, cały czas zadawał sobie pytanie: „czy z tego wyjdzie?”. I wtedy ktoś – być może Keneb, który czasami, zdaje się, rozumiał Tavore lepiej niż ktokolwiek inny, być może nawet ona sama, podjął brzemienną w skutki decyzję. Przyboczna straciła w Malazie adiutantkę. Adiutantkę i kochankę. Być może w tej drugiej sprawie nic nie można było poradzić, ale pozycja adiutanta była oficjalnie uznana. Potrzebował go każdy dowódca. Rzecz jasna, nie mógł to być mężczyzna. W grę wchodziła wyłącznie kobieta. Blistig przypomniał sobie tamtą noc. Na pokładzie zabrzmiał jedenasty dzwon. Flota płynęła w nierównym szyku, a po obu flankach otaczały ją zgubańskie TronyWojny. Znajdowalisiętrzy dni drogi na wschód od Kartoolu i zaczęli zakręcać na północ, zataczając łuk, który miał ich doprowadzić do burzliwych, śmiertelnie groźnych cieśnin dzielących wyspę Malaz od brzegów Korelu. Przyboczna stała sama pod masztem na kasztelu dziobowym. Wiatr targał gwałtownie jej peleryną. Przypominała Blistigowi wronę o połamanych skrzydłach. Nagle pojawiła się druga postać, która przystanęła obok Tavore, na lewo od niej. Tam gdzie stanęłaby T’jantar. Gdzie powinien stać każdy adiutant. Zaskoczona Tavore odwróciła głowę. Wymieniono słowa – za cicho, by Blistig mógł cokolwiek usłyszeć. Potem nowo przybyła zasalutowała. Przyboczna jest samotna, podobnie jak ta druga kobieta, która – choć z pozoru pogrążyła się w równie głębokiej żałobie – ma w sobie gniew, ostry jak hartowana areńska stal. Brakuje jej cierpliwości, ale być może tego właśnie tutaj potrzeba. Czy to twój pomysł, Keneb? Rzecz jasna, Lostara Yil, były kapitan Czerwonych Mieczy, a obecnie tylko jedna z wyjętych spod prawa żołnierzy, nie przejawiała ochoty, by iść do łóżka z kobietą. Ani z nikim, jeśli już o tym mowa. Jej widok nie sprawiał jednak przykrości, o ile ktoś lubił ładne tłuczone szkło. A także tatuaże Pardu. Mimo to przyboczna prawdopodobnie nawet o tym nie pomyślała. Zbyt mało czasu. Nieodpowiednia kobieta. Oficerowie z całej floty meldowali o buntowniczych nastrojach w swych oddziałach. Co dziwne, wyjątkiem była piechota morska. Służący w niej żołnierze nigdy nie sięgali myślą dalej niż najbliższy posiłek albo gra w koryta. Kolejne meldunki składano w coraz bardziej nerwowym tonie, wydawało się jednak, że przyboczna jest zbyt zobojętniała, by cokolwiek w tej sprawie zrobić. Rany na ciele goją się szybko, ale przez te na psychice dusza może się wykrwawić. Po tamtej nocy Lostara Yil uczepiła się niechętnej Tavore jak cholerny kleszcz. Adiutantka głównodowodzącej. Świetnie rozumiała, na czym polega ta rola. Ponieważ przyboczna nie wydawała jej żadnych rozkazów, Lostara Yil wzięła na siebie zadanie kierowania armią złożoną z blisko ośmiu tysięcy przygnębionych żołnierzy. Najpierw trzeba było rozstrzygnąć kwestię zapłaty. Flota kierowała się ku Kradzieży, małego królestwa, które rozerwały na strzępy malazańskie najazdy oraz wojna domowa. Trzeba było kupić zapasy, a co więcej, żołnierze musieli otrzymać przepustki. Potrzebowali nie tylko pieniędzy na bieżące wydatki, lecz również zapewnienia, że w przyszłości będzie ich więcej. W przeciwnym razie cała armia roztopiłaby się w zaułkach najbliższego portu. Ich skarbiec nie był w stanie pokryć długów. Dlatego Lostara wytropiła Banaschara, byłego kapłana D’rek. Wytropiła i przyparła do muru. I nagle okazało się, że skarbiec jest przepełniony. Dlaczego Banaschar? Skąd o tym wiedziała? Od Pędraka, oczywiście. Ten chudy bachor ciągle łazi po olinowaniu w towarzystwie tych niezupełnie zwyczajnych bhok’arali. Nigdy nie widziałem, żeby zszedł na dół, nawet przy największym sztormie. Pędrak skądś wiedział o ukrytym skarbie Banaschara i zdołał przekazać wiadomość Lostarze Yil. Czternasta Armia nagle stała się bogata. Gdyby na raz rozdano zbyt wiele pieniędzy, doprowadziłoby to do katastrofy, Lostara jednak zdawała sobie z tego sprawę. Wystarczy, by ludzie zobaczyli skarb, by pogłoski o nim rozbiegły się po okrętach na podobieństwo gronostajów. Żołnierze jednak pozostali żołnierzami i wkrótce zaczęli narzekać na coś innego. Tym razem adiutantka przybocznej nie była w stanie rozwiązać problemu. Dokąd płyniemy, w imię Kaptura? Czy nadal jesteśmy armią, a jeśli tak, to dla kogo walczymy? Okazało się, że ludziom nie przypadła do gustu myśl o zostaniu najemnikami. Krążyły pogłoski, że pewnej nocy Lostara Yil pokłóciła się o to z Tavore w kajucie przybocznej. To była noc pełna krzyków, przekleństw i być może również łez. A może zdarzyło się coś innego. Coś bardzo prostego. Może Lostara po prostu w końcu zmęczyła głównodowodzącą, jak robaki-żołnierze służący D’rek przegryzają się przez kości Ziemi. Trzask, chrum, i po pewnym czasie są po drugiej stronie. Tak czy inaczej, przyboczna… przebudziła się. Wówczas całą Czternastą Armię tylko dni dzieliły od ostatecznego rozpadu. Pięściom oraz oficerom od stopnia kapitana w górę rozkazano zebrać się na pokładzie Wilka Piany. Ku zdumieniu wszystkich Tavore Paran pojawiła się na pokładzie i wygłosiła mowę. Byli przy tym obecni Sinn oraz Banaschar i dzięki ich czarom słowa przybocznej słyszeli wszyscy, nawet marynarze wysoko na olinowaniu i na bocianich gniazdach. Wygłosiła przeklętą przez Kaptura mowę. Tavore. Bardziej małomówna niż kot ssący cycki Togga. Przemówienie nie było długie ani skomplikowane, nie cechowało się błyskotliwością ani geniuszem. Było proste, słowa brzmiały, jakby przed chwilą podniosła je z zakurzonej ziemi i nawlokła na przeżuty rzemień, nawet na nie nie splunąwszy, żeby błyszczały. Nie znalazłoby się wśród nich ani jednego szlachetnego kamienia. Nie było pereł, opali ani szafirów. Co najwyżej nieszlifowane granaty. Co najwyżej. U pasa miała kość palca. Pożółkła już, a jeden koniec był zwęglony. Tavore przez pewien czas stała bez ruchu, nie odzywając się ani słowem. Jej nieładna twarz była wychudła i postarzała, a oczy matowe jak brudny łupek. Gdy wreszcie przemówiła, jej głos był cichy, dziwnie miarowy, wyprany z wszelkich uczuć. Blistig nadal pamiętał każde słowo. – Było wiele armii. Obciążonych brzemieniem nazw, dziedzictwem spotkań, bitew i zdrad. Historia ukryta za nazwą jest tajemnym językiem każdej armii. Nikt inny nie potrafi zrozumieć tego języka, a co dopiero w nim uczestniczyć. Pierwszy Miecz Dassema Ultora: Równiny Unty, Wzgórza Grissiańskie, Li Heng, Y’Ghatan. Podpalacze Mostów: Raraku, Czarny Pies, Puszcza Mott, Pale, Czarny Koral. Siódma Armia Coltaine’a: Wzgórza Gelor, Vathar, Dzień Czystej Krwi, Sanimon, Upadek. |