 | Trójkę, panie! Wybierz trójkę! (Planet Terror)
|
SCh: 90 proc. filmów mnie śmieszy, 9 proc. nuży… Ratunek w kinematografiach dla nas egzotycznych – azjatyckiej, iberoamerykańskiej. Choć nie ukrywam, że pierwszy japoński „Ring” zamiast mnie wystraszyć, na zakończenie wzbudził eksplozję śmiechu. PD: Miałem to samo. Poza tym jak mam się bać, kiedy po ekranie biega banda prawie identycznych (na pierwszy rzut oka) gostków, którzy bardzo emocjonalnie reagują, bardzo szybko mówią i bardzo śmiesznie się przy tym krzywią? KW: Oj, wyłażą z Ciebie uprzedzenia kulturowe… :) . Zapewniam Cię jednak, że po odpowiedniej liczbie seansów nie tylko zaczyna się odróżniać bohaterów, ale i od ręki widzisz, czy ktoś jest Japończykiem, czy Koreańczykiem. PD: Chociaż przyznam, że powoli przekonuję się do horroru azjatyckiego, ale tego faktycznie zdumiewająco oryginalnego (Miike, „The Host”), nie tego powielającego schemat kruczowłosej dziewczynki o ruchach C3PO, czarnej wody w wannie czy na ścianie itp. JL: Ja się obśmiałem na wersji amerykańskiej. Japońska przypadła mi natomiast do gustu, bo podczas seansu ździebko trzeba było myśleć. A to rzadka potrzeba w kinie grozy. Natomiast co do pytania Konrada – odpowiedź brzmi: regres. Owszem, bywają świeże pomysły, ale najczęściej pojawiają się one w produkcjach niezależnych czy niskobudżetowych, co siłą rzeczy rzutuje na jakość oglądanego filmu i stosowanych efektów specjalnych. Zaś tytani rynku filmowego poszli na łatwiznę i kręcą remake za remakiem wyłącznie w nadziei zbicia kasy, a nie przestraszenia widza. W tej sytuacji zbawienną stała się inwazja azjatyckiego kina grozy, które wpuściło trochę świeżej krwi w kostniejący już gatunek. Niestety, kino azjatyckie za bardzo w pewnym momencie spoczęło na laurach i zaczęło bez opamiętania mnożyć historie o duchach długowłosych dziewczyn, a jak wiadomo, wszystko w nadmiarze szkodzi. Mimo to nadal uważam, że najciekawsze horrory w chwili obecnej powstają w Azji (jak choćby puszczone u nas ostatnio na rynek DVD – szkoda, że nie do kin – „Lustro”). Pytanie, czy kinematografia europejska i amerykańska wyciągnie z tego jakieś nauki i udoskonali warsztat. Jak na razie to „wykorzystanie” idzie w absurdalnym kierunku – kręcenia prostszych i głupszych odpowiedników azjatyckiego oryginału.  | ‹Wysyp żywych trupów›
|
MK: Obecnym problemem gatunku jest stosowanie klisz i robienie kolejnych wersji – co już koledzy wspomnieli. Jednak można w tym odnaleźć i pozytywne aspekty: filmy grozy kręcone w latach 50. czy 60. XX wieku, zwykle w studiu, z oszczędnym użyciem technikaliów i efektów specjalnych, dziś już nie są (oczywiście generalizuję teraz koszmarnie) w stanie przerazić współczesnego widza. Widz ten zawiesza swą niewiarę na znacznie solidniejszym kołku – widok namalowanego tła w scenie na cmentarzu czy przywoływany przez Kinga zamek błyskawiczny na plecach Potwora powoduje natychmiastowe klapnięcie atmosfery. Zatem zrobienie nowej wersji „Nawiedzonego” czy innej klasycznej opowieści grozy może być konieczne, żeby esencja – czyli sama opowieść – mogła zostać przyjęta współcześnie. PD: Najlepszym tu przykładem nowy „Świt żywych trupów”, choć nie tylko – nowa „Teksańska masakra…” też emocjonowała mnie o wiele bardziej od filmu Hoopera, na którym dziś potrafię już tylko drzemać. Ale przyznam, że do nowej wersji „Ptaków” podchodzę z niepokojem. Pośrednio poruszaliśmy zresztą już ten temat z Konradem w dyskusji o remakach – tu chyba najwięcej zależy po prostu od tego, na ile sprawny twórca się za to bierze. A więc na ile profesjonalna będzie to produkcja (lepsze efekty – proszę bardzo, byle nie kosztem klimatu), ale też na ile reżyser będzie potrafił odejść od powielania kropka w kropkę i dołożyć coś od siebie. To nie musi być rewolucja, niekiedy wystarczy zaskoczenie w postaci zmienionego w stosunku do pierwowzoru zakończenia, szczypty humoru w to miejsce, gdzie kiedyś było śmiertelnie poważnie (bądź vice versa) itp.  | Przepraszam, którą Rzeczpospolitą teraz mamy tam na zewnątrz? (Szósty zmysł)
|
MCh: No nie, sprzeciw – skuteczność horroru ma moim zdaniem dosyć ograniczony związek ze sposobem jego realizacji (nie mówię oczywiście o kompletnej nieudolności). Straszyć musi idea, a idei – przy założeniu przyzwoitego poziomu technicznego – nie da się łatwo stępić. Popatrzcie zresztą na ekspresjonizm – moim zdaniem nadal straszy, niezależnie od ośmiu dekad rozwoju technicznego kina. Natomiast zgoda ze wszystkimi dotychczasowymi głosami, że horror zabija powielenie chwytów. I dzisiaj to chyba drugi największy problem gatunku. Ale pierwszym jest dla mnie co innego. Otóż uważam ten gatunek za najlepszy – z natury rzeczy – do mocnego wyrażania i definiowania lęków cywilizacyjnych z danego momentu w czasie. Dzisiejszy problem horroru polega w dużej mierze na tym, że stracił skuteczność, bo odwrócił się od diagnozowania problemów współczesności. Ostatnia sensowna fala związana była ze wspomnianym tu już kilka razy nowym horrorem japońskim. Pomyślmy, dlaczego bywał on skuteczny? Moim zdaniem dlatego, że – tak jak wcześniej wspomniany Polański – umiejętnie przeniósł tradycyjne formy opowieści grozy nagle do środka miasta. Straszył przecież blokiem mieszkalnym, dziwnymi sąsiadami, plamami na suficie, klaustrofobicznością windy, utratą pracy oraz środków do życia itd. W dzisiejszym horrorze dzieje się to za rzadko. A w horrorze hollywoodzkim – prawie wcale.  | ‹Opowieść o dwóch siostrach›
|
KW: Ale w dyskusji w TVP Kultura mówiłeś jednak o reakcji horroru na wydarzenia 9/11, wojnę w Iraku, strachu przed terroryzmem. Podtrzymujesz, czy też powinniśmy zaczekać, aby spojrzeć na to z dystansu? MCh: Poczekaj – to Piotrek Kletowski bronił swojej tezy przedstawionej w „Kinie”, że nowa fala amerykańskiego gore jest reakcją na 11 września. KW: A, racja. Nie wiem, czemu mi się pomyliło. MCh: Ja tej pewności nie mam. Wydaje mi się, że horror powinien wręcz zareagować odwrotnie – przy przeładowaniu mainstreamowych mediów obrazami obrzydliwości, horror gore przecież wysiada. Dlatego II wojna światowa skasowała ówczesną falę amerykańskiego horroru – bo kogo w kontekście komór gazowych przestraszy wilkołak? Jak dla mnie właśnie dlatego dzisiejszy horror porn jest kompletnym nieporozumieniem, a wyjaśnienia Eli Rotha, że buduje sceny na odwołaniach do Guantanamo, to idiotyzm. Dlatego też czekam na jakąś większa falę sublimacji gatunku. Póki co jej nie ma.  | Lekcja stylu. Jak jeść wątrobę. Prowadzi Jolanta K. (Cannibal Holocaust)
|
MK: Zgadza się – horror (zresztą podobnie jak SF) wyraża lęki obecne w społeczeństwie. A że sytuacja się zmienia, zmieniają się też lęki. Kiedyś była to wojna atomowa i mutacje popromienne, infiltracja komunistów (bo przecież mówimy głównie o kinie amerykańskim), potem zanieczyszczenie środowiska. Jednak wciąż pamiętam niektóre sceny z serialu „Strefa mroku”, puszczanego kiedyś przez telewizję publiczną (chyba wtedy nie było jeszcze żadnej innej…), a konkretnie odcinek, w którym po niewielkiej awarii elektrowni jądrowej mieszkający nieopodal paranoik zamyka się w schronie i przekonany o atomowym światowym Armageddonie ignoruje wezwania ratowników, biorąc ich za postatomowych szabrowników. Ciekawe, czy moja reakcja na ten akurat odcinek miała związek z faktem, że w 1986 musiałem w szkole pić płyn Lugola? To w sumie jest również odpowiedź na Twoje, Konradzie, pytanie o odnoszenie horrorowych fabuł do własnych życiowych doświadczeń. JL: Zadziwiające, bo ja też głównie ten odcinek (może prócz zamieniania klientów marketu w manekiny) pamiętam. Aczkolwiek nieco inaczej – że facet za późno ruszył się ze schronu, sprawdzić, czy rzeczywiście poziom promieniowania opadł. Zaś do schronu dobijał się któryś z żyjących jeszcze mieszkańców, a nie ratownik. Aczkolwiek rzeczywiście – filmy powinny podążać za społecznymi problemami. W chwili obecnej w kinie katastroficznym atomowa zagłada została praktycznie wyparta przez zagładę wirusową. Atom pozostał w sensacji, gdzie ściga się najczęściej Arabów (lub – wciąż jeszcze – Rosjan). W horrorze natomiast jest pewien przestój. Aczkolwiek zapominamy o drobiazgu – horror hollywoodzki jest kręcony głównie dla Amerykanów, bo to amerykański rynek jest najbardziej złotodajny. A tam jest dużo miejscowości na zadupiach, domków letniskowych, leśniczówek i innych rzeczy, których w Europie jest często jak na lekarstwo. I horror współczesny – ten amerykański, opierający się właśnie na miejscach odludnych – wciąż skutecznie straszy, tyle że Amerykanów. Azjaci zaś – zwłaszcza Japończycy – mieszkają w gęsto zabudowanych miastach, podobnie jak Europejczycy, więc i ich strachy są nam bliższe. Póki jednak nie będzie rynku przynoszącego duże pieniądze twórcom horrorów, póty będziemy mieli niezbyt oddziałujące na nas strachy.  | ‹Hostel›
|
KW: W jaki sposób w ogóle staracie się śledzić gatunek? Czy oferta naszych kin i dystrybutorów DVD jest wystarczająca? SCh: To pytanie jest prowokacyjne. Nie odpowiem na nie :). JL: A ja z chęcią dam się sprowokować ;) . Kina biorą tylko to, co ma wysoki budżet, a wysokobudżetowych horrorów (i to amerykańskich głównie) zbyt wielu nie ma, siłą więc rzeczy w kinie nie ma co szukać dobrej rozrywki spod znaku kina grozy. Z rynkiem DVD jest jeszcze gorzej. Na płyty trafiają filmy, które zeszły z kin (a więc wspomniane wysokobudżetowe, bardzo często będące niewypałami), oraz – nie wiedzieć, czemu – masa bubli. Podejrzewam, że prawa do nich są sprzedawane w niedrogich pakietach i nasi skąpi dystrybutorzy z chęcią dają się skusić takiej ofercie (filmy takiego Dimension Films są w znacznej części u nas dostępne, mimo że więcej niż połowa z nich nie przedstawia sobą zbyt wielkiej wartości). Sęk w tym, że jak kiepski by to nie był film, i tak kosztuje najczęściej w okolicach 40 PLN. A to trochę drogo jak za bubel. Krajowy horrormaniak nie ma więc lekko.  | Do rzeźni? Prosto. (Wysyp żywych trupów)
|
PD: Ano nie ma i pozostaje mu tylko ściągać filmy na DVD z zagranicy (ale na szerszą skalę to już potrzeba do tego niemałych funduszy) albo korzystać z nieprzebranych zasobów Sieci. Ja staram się być na bieżąco zarówno ze współczesnym mainstreamem, bardziej niszowymi rzeczami, jak i niewidzianą jeszcze klasyką, a dużych funduszy nie posiadam :-). MCh: Dziwne rzeczy mówicie, bo jeśli można coś w ogóle umiarkowanie pochwalić, to właśnie ewentualnie nasz rynek DVD. Oferta kinowa horroru jest tragiczna, ale na DVD, dzięki takim wydawnictwom jak bodajże „Kino grozy”, trafia przynajmniej coś. Trochę Azji, trochę nowszych produkcji europejskich, trochę klasyki sprzed lat. Da się z tego budować jakieś podstawy filmoteki. Większość i tak trzeba ściągać z zagranicy, ale przecież jakoś radykalnie nie przebijesz cen 11,90 zł czy 19,90 zł za rzeczy typu brytyjskie „Martwe mięso” albo japońskie „Sąsiad spod 13.”. Pewnie, że kupujesz to z kilkuletnim opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale. Czyli kina to dno, a DVD to poziom prawie znośny. KW: Ciekawe natomiast, że te wydania są praktycznie całkowicie ignorowane w rodzimej prasie (może poza jakimiś niszowymi gazetkami w mikroskopijnych nakładach), przez co mało kto – poza zagorzałymi fanami – o nich wie. Przecież wydano u nas niedawno „Battle Royale” Kinji Fukasaku (czy to horror, zdania są podzielone – ja akurat nie kwalifikuję, ale pasuje mi jako przykład), film ważny, głośny, a u nas szerzej pisała tylko „Esensja”. Wyszedł na DVD absolutnie czołowy reprezentant horroru koreańskiego – „Opowieść o dwóch siostrach” Kim Ji-woona, a nikt (poza „Esensją :)) nie poświęcił mu więcej niż kilka zdań zajawki. Pewnie znajdziecie więcej takich przykładów. Najsłabszy remake (weźmy nową „Mgłę”), który wchodzi do kin, otrzymuje więcej przestrzeni w pismach i magazynach niż ciekawe i ważne pozycje wydawane tylko na DVD.  | ‹Piła›
|
JL: Seria „Kino grozy” jakoś nie cieszy się najlepszą opinią. Z numeru na numer jest coraz więcej sarkań na spadający poziom serii. Przykładowo – wspomniane przez Michała „Martwe mięso” jest może i pomysłowe (szczególnie atakująca krowa-zombie), ale fatalnie zrealizowane. Co do „Battle Royale” – zgoda, to świetny film, ale wiele osób ma problemy, jak go zaklasyfikować. Osobiście do horroru go nie zaliczam, a jedynie do SF (i to bliskiego zasięgu), ale jest wiele osób, które traktują ten film jako przeciętną sensację albo wręcz i dramat. W dodatku dla kogoś, kto nie jest obeznany z kinem azjatyckim i mentalnością mieszkańców Dalekiego Wschodu, film będzie dość abstrakcyjny i wydumany. KW: Ale to nieistotne. Ważne, że pozycja dla kina znacząca, głośna, a u nas w prasie zignorowana. Podobnie się dzieje właśnie z większością horrorów u nas wydawanych poza obiegiem kinowym. JL: Co do sytuacji na rynku DVD – problem polega na tym, że płyty (podobnie jak i książki) są relatywnie drogie. W związku z tym, jeśli kupuje się płytę, to głównie z tym filmem, który był w kinach i którego tytuł z czymś się kojarzy. Filmy nieznane, niewprowadzone do obiegu kinowego i nienagłośnione odpowiednio, są kupowane w drugiej kolejności, a więc – co oczywiste – schodzi ich znacznie mniej i znacznie mniej na nich się zarabia. A skoro i tak przyniosą małe dochody, to po co robić im reklamę, która podwyższyłaby koszty?  | Ułożyłem dwie ścianki i się zaciąłem. Może pomożesz z tą kostką Rubika? (Hellraiser)
|
KW: Nie mówię o reklamie. Mówię o filmowej publicystyce, która powinna zwracać uwagę na dzieła ważne, a tego nie robi. MCh: Panowie, strasznie się rozgadaliśmy i trzeba powoli kończyć. Dajcie sobie na koniec zadać pytanie, które może zmusi nas wszystkich jeszcze raz do zastanowienia, dlaczego czegoś się boimy. W kontekście moich powyższych sarkań na kiepski poziom dzisiejszego horroru, na jego dreptanie w miejscu i na pauzę w rozwoju gatunku, spróbujcie odpowiedzieć na pytanie, co mogłoby dzisiaj przestraszyć was osobiście? Od razu mówię, iż odpowiedź, że budzicie się bez penisa, już padła w „Loaded Weapon”, a pokazał to Cronenberg w „Musze”. KW: Wyczuwam brak udziału kobiet w naszej dyskusji… MCh: Dlaczego? Dla kobiet brak penisa może być równie przerażający. JL: Mnie się w tej kwestii ciągle przypomina „Switch” oraz – przy okazji – mój ulubiony „Killer Condom” :) . MCh: Czyli odpowiedzcie, co jest waszym DRUGIM najgorszym koszmarem potencjalnie przekładalnym na film. KW: Nieodmiennie od lat strach o swoich bliskich. Nie będę podawał przykładów tematów, bo same myśli są już wystarczająco przerażające. SCh: Nowa wersja „Gabinetu figur woskowych” z postaciami Romana Giertycha, Stanisława Łyżwińskiego i ojca Rydzyka w rolach głównych. A na serio: pustka! Jakkolwiek to rozumieć – pustka w przestrzeni kosmicznej, pustka emocjonalna w człowieku, pustka, która się namnaża, atakuje, infekuje, czyli chyba nic nowego: kolejna wersja „Inwazji…”, ale tym razem dokonywanej przez „nicość”. Jej zapowiedź mieliśmy już w kampanii samorządowej przed paroma laty, kiedy jeden z kandydatów mówił, że „niczego już nie będzie”.  | ‹Zagubiona autostrada›
|
MK: Chyba zatoczę w takim razie koło i wrócę do pierwszej mojej wypowiedzi: zombie. Ale epidemia zombie tu, w Polsce. Z prostych przyczyn: broni palnej u nas mało i zwykły obywatel (jak ja) zazwyczaj jej nie ma i nie umie korzystać. Czyli zostają kłonice, noże kuchenne i ekipy dresiarzy z bejsbolami, z którymi trzeba by się przeprosić. Ogólny burdel organizacyjny, brak dobrych dróg i zakorkowanie polskich miast, do tego kiepskie oświetlenie uliczne, wymarzone dla mózgojadów – czyli kiepsko z szansami ucieczki z zainfekowanego miasta. Kraj generalnie zamieszkany – a gdzie ludzie, tam i zombiaki, trudno znaleźć bezpieczne schronienie. Nierozwiązywalne dylematy, typu: w którą stronę uciekać: na wschód („tam musi być jakaś cywilizacja!”), na zachód, na północ, na południe? Totalna nieumiejętność znajdowania pożywienia w naturze i uprawy roli. Jedyna nadzieja narodu w chłopach, bo jak wiadomo, chłop żywemu nie przepuści. Żywemu trupowi też nie. Brrrr. Przerażająca wizja. PD: Mnie dziś tak dogłębnie przerazić potrafiłoby chyba tylko to, gdyby ktoś potrafił mi wmówić, że wszyscy moi bliscy nie są tymi, za których się podają, i że wszyscy w jakimś celu przeciwko mnie spiskują. Wmówić przez przypadkowe, a nad wyraz trafne analogie do mojego życia bądź też filmowanie mojego życia ukrytą kamerą, wszystko jedno. Coś jak połączenie „Historii przemocy” Cronenberga z „Truman Show”. Jeśli zasiano by we mnie choć ziarno wątpliwości, byłby to najstraszniejszy horror, jaki na tę chwilę mogę sobie wyobrazić.  | Zagubiona, co? Na Euro 2012 wszystkie zagubione muszą się odnaleźć! (Zagubiona autostrada)
|
SCh: Czyli znowu odzywa nam się zza grobu Dick! Sporo jego opowiadań i powieści było właśnie o tym – o świecie, który choć wydawał się bardzo realny, ostatecznie okazywał się nierzeczywisty. I o ludziach, którzy okazywali się kimś innym, niż wydawali się być. Po raz kolejny potwierdza się moja teza – że to właśnie w twórczości Dicka tkwi niewyczerpane wprost źródło grozy, także filmowej. Tkwi w „Ubiku”, w „Trzech stygmatach Palmera Eldritcha”… MK: Zwłaszcza „Trzy stygmaty…”. Ta wizja złego demiurga, przed którym nie możesz uciec, budzi przerażenie. Bo jak uciec przed bogiem? PD: Zgoda, ale skoro nawet Dick zawsze wywoływał u mnie wrażenie jedynie świetnej, bo świetnej, ale jednak fantastyki, to czy jakikolwiek filmowiec potrafiłby jego wizje uwiarygodnić? Patrząc po dotychczasowych ekranizacjach Dicka – bardzo wątpię. JL: Prędzej czy później – chyba – znajdzie się ktoś, kto zrobi doskonały film na podstawie jakiejś książki czy opowiadania Dicka, ale pewnie wszyscy zmyją mu głowę za zbytnie odejście od oryginału, bo w większości przypadków nie sposób będzie zachować i oryginalną treść, i klimat. A często właśnie dzięki znacznemu odejściu od pierwowzoru zawdzięczamy wielkie dzieła, jak choćby Kubrickowskie „Lśnienie”. Natomiast co do horroru, na którym bym się bał… No cóż, skoro i tak lubię duchy, to niech to będą Zaduszki (niekoniecznie dosłowne), gdzie wracają między ludzi wszyscy zmarli, próbując rozliczyć się za wszelkie urazy – od morderstw i gwałtów, przez drobne kradzieże, wadliwie zainstalowane urządzenia, zabrudzone dywany, aż po krzywo podawane na powitanie ręce. Któryś wyskakujący z nicości upiór na pewno mnie przestraszy :). SCh: Słowem – Mickiewiczowskie „Dziady”! JL: Tylko proszę bez żadnych baranków i motylków (choć motylki-zombi nawet byłyby wskazane ;)). MK: Grozę z użyciem motylków też już Dick wymyślił :D. Opowiadanie „Sonda przyszłości” się kłania. JL: Ach, ale nie były jeszcze sfilmowane :). MCh: Rany, ale jesteśmy przewidywalni w tych strachach. Boimy się po prostu samotności i odkrycia, że cały nasz świat jest zbudowany na kruchych podstawach. Czyli sami zachęcamy filmowców, żeby podawali nam w horrorze sprawdzone od dekad konwencje. Dorzucę, że od czasu, kiedy mam małe dzieci, przeraża mnie wszystko, co się z nimi wiąże – od tego, że mogłoby ich nie być, przez ich porwanie, po odkrycie, że każde z nich jest inkarnacją jakiegoś ostatniego sukinsyna, który w środku nocy postanowi pozarzynać wszystkich wokół. Ale nawiązując do najwcześniejszego pytania Konrada z tej dyskusji, odpowiem na własne pytanie w ten sposób: mój strach w pigułce wygląda tak, jak scena z Lynchowskiej „Zagubionej autostrady”, czyli budzę się w nocy i w twarzy kogoś bliskiego widzę, że to jakaś obrzydliwa postać, która na moment się zdemaskowała. KW: Olbrzymie motylki-zombie o twarzach naszych dzieci, które atakują nas na polskich drogach, pozbawiając penisów lub sprawiając, że nie będą one już Tym, Czym Się Wydają, powinny więc jako temat horroru zadowolić wszystkich uczestników tej dyskusji. Tą konstatacją proponuję więc zakończyć nasze dywagacje. |