„Martwy aż do zmroku” Charlaine Harris to jedno z większych dziwactw, jakie zdarzyło mi się czytać. Mamy tutaj romans, elementy horroru, intrygę kryminalną, parę wątków obyczajowych, a na koniec nawet coś, co zaczyna przypominać urban fantasy. Jednym słowem – pomieszanie z poplątaniem.  |  | ‹Martwy aż do zmroku›
|
Sookie jest telepatką, co bynajmniej nie ułatwia jej życia, zwłaszcza osobistego. Ludzie uważają ją za dziwaczkę, a ona sama nie umawia się na randki – bo jaka dziewczyna chciałaby słyszeć podczas seksu „myślowe” komentarze swojego faceta? Na szczęście pewnej nocy w barze, gdzie Sookie pracuje jako kelnerka, zjawia się przystojny, blady jegomość – wampir Bill. A bohaterka nie słyszy jego myśli, co od razu sprawia, że czuje do niego sympatię. Tak zaczyna się najważniejszy wątek tej powieści, czyli romans. Dalej jest intryga kryminalna (w miasteczku ktoś morduje młode kobiety), kłopoty ze znajomymi Billa, a także problemy rodzinne Sookie. Na deser zaś dostajemy wilkołaka (czy może raczej metamorfa, bo facet potrafi zmienić się w każde zwierzę) oraz zombie Elvisa Presleya (dla ścisłości, jest to nieudany wampir, ale zachowuje się trochę jak zombie). Z tego wszystkiego najlepszy jest chyba romans, który da się czytać z odrobiną przyjemności, pod warunkiem, że czytelnik przyzwyczai się do mocno egzaltowanego stylu, w jakim Sookie prowadzi narrację („Nawet nie dawali napiwków!”, „Odkryłam, że Sam mnie pragnie!”). Doprawdy, zlikwidowanie połowy wykrzykników zdecydowanie przysłużyłoby się powieści. Choć z drugiej strony styl ten bardzo pasuje do osobowości Sookie, która jest kimś pomiędzy naiwną blondynką z dowcipów a bohaterką, jaką taka blondynka zapewne chciałaby być – czyli jest też dzielna, ma niezwykłe zdolności i wszyscy na koniec przekonują się, jaka w rzeczywistości jest wspaniała. Bardzo mnie ta postać na początku irytowała, ale potem się przyzwyczaiłam i nawet ją polubiłam. Jej romans z Billem rozwija się w sposób przewidywalny, ale jednocześnie wiarygodny i momentami – gdy na wierzch wyłazi „wampirza” natura Billa – emocjonujący. A to więcej niż można powiedzieć o pozostałych wątkach, w których zabrakło napięcia i klimatu. Całość mógłby uratować humor i momentami widać, że autorka stara się zmierzać w tę stronę, ale i to jej nie wyszło. Powieści takie jak „Martwy aż do zmroku” udają się, jeśli autor ma dobre pióro i dokładnie wie, co chce osiągnąć. Niestety, Charlaine Harris pisze co najwyżej przyzwoicie i nie ma pojęcia, co z tymi wszystkimi pomysłami zrobić. W rezultacie stworzyła książkę, którą nie wiadomo komu polecić. Może nastolatkom, wielbicielkom romansów albo po prostu amatorom literackich dziwadeł? Przynajmniej ta ostatnia grupa po lekturze powinna być zadowolona. PS. Zazwyczaj nie zwracam (albo przynajmniej staram się nie zwracać) uwagi na takie rzeczy, tym razem jednak sobie nie daruję – otóż „Martwy aż do zmroku” ma chyba najbardziej paskudną okładkę, jaką zdarzyło mi się widzieć.
Tytuł: Martwy aż do zmroku Tytuł oryginalny: Dead Until Dark Autor: Charlaine Harris Przekład: Ewa Wojtczak ISBN-10: 83-7298-603-7 Format: 352s. 125×183mm Cena: 29,90 Data wydania: 1 czerwca 2004 Ekstrakt: 40% |