powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

Autor
Takie rzeczy tylko w Azji
‹The Host: Potwór›
Korea rządzi. „The Host: Potwór” to oczywiście film o ogromnym zabójczym mutancie. Dowcip w tym, że potwór wcale nie gra tu roli dominującej, a sam film skutecznie wymyka się prostej kategoryzacji, płynnie lawirując między różnymi gatunkami, ale nie tracąc stylistycznej i fabularnej spójności. Takie rzeczy tylko w Azji.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹The Host: Potwór›
‹The Host: Potwór›
Pamiętacie, jak miał na nazwisko naukowiec, który zniszczył Godzillę (oczywiście w tej pierwszej, kanonicznej wersji z 1954 roku)? Czy w ogóle ktokolwiek poda nazwisko choć jednego ludzkiego bohatera z kilkudziesięciu późniejszych Godzilli, Gamer, Mothr i innych Ebirahów? Ktoś potrafi sobie przypomnieć, jak wyglądała ekipa atakowana przez Potwora z Czarnej Laguny (poza nogami Julie Adams, rzecz jasna)? A kto najlepiej grał w ostatnim Jacksonowskim „King Kongu"? Naomi Watts? Adrien Brody? Jack Black? Czy jednak najbardziej nam w pamięci utkwiła kreacja animowanej komputerowo wielkiej małpy? Tak to już jest w monster movies, że główny potwór dominuje nad całym filmem i całkowicie przysłania (nieraz w obu znaczeniach tego słowa) pozostałych bohaterów – w szczególności ludzkich. Zwykle – ale nie zawsze.
Koreański „The Host” jest wyjątkiem – i to pierwsza z całej serii nietypowych cech tego filmu. Choć mamy tu potwora, choć jest to postać tytułowa, to jednak jest on bohaterem zaledwie drugoplanowym. Na czoło bowiem wysuwa się pewna koreańska rodzina – dziadek, troje jego bardzo odmiennych dzieci (nieco umysłowo upośledzony nieudacznik, alkoholik i sportsmenka, której zawsze sukces przechodzi koło nosa) oraz jedyna w pełni udana w tej rodzinie wnuczka (będąca, o dziwo, córką owego nieudacznika). Ona właśnie zostaje porwana przez potwora, to dla niej dysfunkcjonalna (niczym Simpsonowie) rodzina będzie musiała się zjednoczyć i stoczyć pojedynek z bestią.
„The Host”, choć ma wszelkie podstawowe cechy monster movie, jest jednak zdecydowanie czymś więcej. Po pierwsze satyrą – celem ataków stają się tu przede wszystkim Amerykanie, których najwyraźniej Koreańczycy nie lubią (jak my Rosjan w czasach PRL-u). Potwór powstaje dzięki ich arogancji (wyrzucenie toksycznych substancji do rzeki), ale nikt nie zarzuci winy Wielkiemu Sojusznikowi. Wręcz przeciwnie – media podkreślają odwagę amerykańskiego żołnierza, który stawił czoła potworowi (w rzeczywistości tyleż odważnego, co głupiego), roztkliwiają się nad jego losem, pomijając dziesiątki koreańskich ofiar mutanta. Prawdziwa rola Amerykanów zostaje ukryta, idiotyczny pomysł zarzucenia miasta zabójczą trucizną ochoczo podchwycony, tworzenie sensacji i akcja dezinformacji społeczeństwa wykonywana z zaangażowaniem. Takie już są media – wiedzą, komu powinny służyć i jakie wiadomości podawać, aby mieć z tego konkretną korzyść. Skąd my to znamy? Media są więc drugim celem satyry.
Na wieść, że Mandaryna zaśpiewa bez playbacku publiczność zareagowała bardzo ekspresyjnie…
Na wieść, że Mandaryna zaśpiewa bez playbacku publiczność zareagowała bardzo ekspresyjnie…
Mimochodem przemykają tutaj wątki społeczne, podane w całkiem poważnej formie – nierówność obywateli, bieda, sprawiedliwość. Nie jest tego wiele, ale widać, że dla twórców filmu to sprawa ważna – o czym zresztą najlepiej świadczy zakończenie.
Ale „The Host” bywa również czarną komedią. A może dokładnie – koreańską czarną komedią, bo humor, podobnie jak w innych dziełach z tego dalekowschodniego kraju (takich jak recenzowane u nas „Słodko-gorzkie życie” Kim Ji-woona), budowany jest najczęściej na zasadzie kontrastu, zaskoczenia widza elementem z pozoru niepasującym do danej sceny. Dziadek opowiada smutną i poważną historię upośledzonego syna, a mające jej słuchać rodzeństwo zaczyna pochrapywać. Syn-alkoholik wybiera się do firmy telekomunikacyjnej, aby zdobyć pewne dane potrzebne dla zlokalizowania bratanicy. Pomagający mu mężczyzna wychodzi za drzwi, a tam – ku zaskoczeniu widza – siedzi cała ekipa pracowników licząca na udział w nagrodzie za schwytanie bohatera (rodzina, po ucieczce z rządowego ośrodka, jest poszukiwana) i zastanawiająca się nad …kwestiami podatkowymi.
Komedia i satyra – ale nie parodia. „The Host” w swojej grozie jest groźny, a w swej akcji całkiem dynamiczny i trzyma w napięciu jak na thriller przystało. Efekty specjalne są wykonane solidnie (Koreańczycy nie mają ostatnio problemów z przyzwoitym budżetem na swe kino rozrywkowe), potwór wiarygodny i niebezpieczny. Wiele scen naprawdę budzi duże emocje, zwłaszcza że – w przeciwieństwie do produkcji zachodnich – nie możemy mieć pewności, że naszych bohaterów nic złego spotkać nie może. Dlatego też końcówka jest dość daleka od tradycyjnego happy endu.
Dawno nie było w naszych kinach tak oryginalnego filmu w tak solidnej oprawie. Grzech przeoczyć.



Tytuł: The Host: Potwór
Tytuł oryginalny: Gwoemul
Reżyseria: Joon-ho Bong
Zdjęcia: Hyung-ku Kim
Scenariusz: Joon-ho Bong, Chul-hyun Baek, Won-jun Ha
Obsada: Kang-ho Song, Hie-bong Byeon, Hae-il Park
Muzyka: Byung-woo Lee
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Korea Południowa
Dystrybutor: Gutek Film, Blink
Data premiery: 16 listopada 2007
Czas projekcji: 119 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja, horror, komedia
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

65
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.