powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

Korespondencja
Adaptacja książki fantasy to dla mnie dziwna rzecz: z jednej strony – nie mogę oderwać wzroku od ekranu, gdzie stykam się ze znajomą i jakże pożądaną ikonografią spod znaku magii i miecza; z drugiej strony, bardzo (zbyt?) często się zdarza, że entuzjazm, który okazuję na początku seansu jest odwrotnie proporcjonalny do nastroju, który mnie ogarnia pod koniec filmu. Obejrzawszy „Gwiezdny Pył” stwierdzam, że reguła ta jest, niestety, nagminna.
Na adaptację powieści, jednego z najciekawszych twórców ostatnich lat, Neila Gaimana czekałem z niecierpliwością. Dosyć subiektywnie stwierdzę, że wszystko co wychodzi spod pióra tego autora jest znakomicie pisaną i piekielnie wciągającą prozą – czy jest to komiks, opowiadanie czy też powieść. „Gwiezdny Pył” miał w sobie zadatki na wielki sukces, nie tylko jako wielkie widowisko fantasy sygnowane nazwiskiem Gaimana, ale też gwiazdorską obsadą: Robertem de Niro, Michelle Pfeiffer czy Claire Danes. Niewątpliwie te atuty przyciągnęły do kin setki widzów; niewątpliwie film jest zrealizowany sprawnie i z rozmachem; ale co z tego, skoro adaptacja nawet w połowie nie zbliża się do uroku oryginału?
Niby wszystko jest na miejscu: Tristan Thorne, młodzieniec z wioski Mur, obiecuje przynieść ukochanej gwiazdkę, która właśnie spadła z nieba. Dosłownie. Wyrusza zatem na poszukiwania owej do Krainy Czarów, która graniczy z jego wioską. Po pewnych perypetiach bohater gwiazdę odnajduje i, kiedy wychodzi ze zdumienia, że spodziewany kawałek meteorytu okazuje się być śliczną, młodą dziewczyną, prowadzi do swojego świata. Jako, że serce gwiazdy ma nieocenioną wartość, okazuje się, że Tristan to nie jedyna osoba, która świetlistej bohaterki poszukuje. Ścigani przez pradawną wiedźmę i rodzinę książąt, Tristan i gwiazda docierają do Muru, aby zmierzyć się z Przeznaczeniem… i na tym poziomie wszystko wydaje się być zgodne. Ale od fabuły do treści odległość wciąż spora. W tym przypadku powiedziałbym nawet: kosmiczna.
Twórczość Gaimana ma wiele cech charakterystycznych, ale jedno można zauważyć w każdej z jego książek: autor uwielbia poruszać się w stereotypach, rozsadzając je od środka. „Sandman” ma cechy komiksu o bohaterach, ale postać tytułowa już zdecydowanie nie; „Koralina” jest opowiadaniem kierowanym do młodego czytelnika, ale ma zbyt wiele cech dreszczowca, aby stwierdzić, że jest to po prostu książka dla dzieci. Z kolei „Violent Cases” to album, w którym przemoc jest punktem wyjścia (akcja toczy się w środowisku gangsterów), ale za chwilę znika z kart noweli i nie pojawia się aż do samego końca historii. Podobnie w „Gwiezdnym Pyle” autor porusza się w obrębie konwencji fantasy, by w końcu, tą konwencję podważyć. Rzadko się zdarza, aby powieść fantasy nie prezentowała wyraźnych postaw antagonistycznych; rzadko się tez zdarza, aby taka powieść prawie zupełnie nie operowała opisami walki. Rzadko – ale nie znaczy to, że w ogóle, o czym właśnie przypomina „Gwiezdny Pył”. Gaiman przewrotnie traktuje wzorce osobowe, które prezentuje w swojej książce: stary król wcale nie jest dobrotliwy a najmłodszy syn, Septimus, królewiczem z bajki nie jest. Urocza i delikatna gwiazda w słowach zupełnie nie przebiera, sypiąc przekleństwami i wyzwiskami na prawo i lewo. Tristan, chociaż drogę bohatera przebywa dokładnie według idealnego wzorca Vladimira Proppa, żadnym gierojem się nie staje; mało tego – przez całą historię nawet nie sięga po miecz! No i najważniejsze: trzy wiedźmy, jako element „pradawnego świata” nie zostaje usunięty w wyniku walki z przypadkowym (wybacz, Tristanie) bohaterem – siostry zostają bardziej upokorzone niż pokonane, a sposób rozstania z nimi wręcz wzbudza w czytelniku współczucie. Magia? Nie, Gaiman.
W przypadku filmu mamy do czynienia z akademickim „nawróceniem” swobodnej interpretacji Gaimana na obraz fantasy „jak Pan Bóg przykazał”. Ze smutkiem notuję fakt, że kinowa fantasy zamknęła się w hermetycznym garnku, do którego nie dostają się nawet najmniejsze powiewy świeżości. Każde odstępstwo od konwencji jest bezlitośnie ucinane przez zapobiegawczych producentów. Najboleśniej odczułem to w finale filmu, który zupełnie zmienia interpretację opowieści. Czyżby stwierdzenie, że należy karać a nie wybaczać było jedynym obowiązującym w klimacie fantastyki? Owszem, jest to gatunek silnie skonwencjonalizowany, ale zupełna niepodatność na zmiany, nawet jeśli są one „podane reżyserowi na tacy”, powoduje tylko znużenie tematem. Coraz częstsze zresztą. Podobnie w kwestii odgrywania postaci. Nie ukrywam, że DeNiro zagrał widowiskowo – ale niech ktoś mi powie: po co? Stworzenie postaci, która ma za zadanie jedynie „rozweselanie” widza bez większej celowości w tych zadaniach przejadło mi się już w czasach Jar Jar Binksa. Tristan - uroczy zawadiaka; Yvaine – piękna i zakochan; Lamia - groźna i nienawistna; Shakespeare – dobroduszny cudak. Bolesne jak rwanie zęba bez znieczulenia.
Co dalej z fantasy? Spójrzmy na kinowe zapowiedzi: „Beowulf, Golden Compass, The Seeker, The Spiderwick Chronicles” - cóż, jestem przekonany, że każdy z tych tytułów zaoferuje piękne krajobrazy i rozmach produkcji – obawiam się jedynie, że żaden nie wniesie nawet najmniejszego elementu oryginalności, której ten gatunek zaczyna potrzebować. Po obejrzeniu „Gwiezdnego Pyłu” jestem tego pewien.
Krzysztof
powrót do indeksunastępna strona

122
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.