Wiele rzec można o „Księdze jesiennych demonów” – dodam, że wiele dobrego. Jednak nic tak dobrze nie odda jej istoty, jak jedno zawarte już w tytule określenie. Światy, do których zabiera nas Jarosław Grzędowicz, są takie same jak demony, które je zamieszkują. Fascynujące, ale i ponure, fantasmagoryczne, ale zarazem niepokojąco realne. Przede wszystkim są jednak jesienne.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wszystko zaczyna się w sklepie z magicznymi rupieciami. Tam oto pewnego szarego jesiennego popołudnia trafia Jacek – mężczyzna, którego życie legło w gruzach. Tak po prostu, z dnia na dzień. Pragnąc uciec przed deszczem, znajduje swój azyl w sklepie, którego właścicielem jest nie kto inny jak miejski szaman. Tajemniczy wieszcz zna odpowiedzi na dręczące Jacka wątpliwości. Wie, że czasem wszystko idzie źle bez wyraźnej przyczyny. Wie, że dzieje się tak wtedy, gdy w życie śmiertelników ingerują demony. I przytacza opowieści, które są tego potwierdzeniem. „Księga jesiennych demonów” to właśnie owe historie. „Klub Absolutnej Karty Kredytowej”, „Opowieść terapeuty”, „Wiedźma i wilk” „Piorun” i „Czarne motyle” – pięć opowiadań, pięć wizji, w których smutna, jesienna rzeczywistość przeplata się z koszmarem. I tak naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić, który wymiar historii jest bardziej niepokojący. Grzędowicz kreśli bohaterów z krwi i kości, silnie zaczepionych w świecie swoich prywatnych problemów, planów i wątpliwości, mających różne charaktery, pasje i lęki. Są też zagubieni, zszargani słabościami. Kiedy w ich życiu pojawia się Niewyjaśnione, gdy wkraczają do niego tytułowe demony, pozostaje już tylko pobojowisko. Istoty z innych światów są nie tyle przyczyną destruktywnych przemian, co raczej ich katalizatorem. I właśnie to jest w „Księdze jesiennych demonów” najbardziej przerażające. Nie makabryczne sceny, takie jak masakra dokonana przez krwiożerczego wilkołaka czy opis podpalania ofiar za pomocą benzyny i opon samochodowych. Nie śmierdzące siarką demony. O, nie. Przeraża to, że w każdym z bohaterów można znaleźć cząstkę siebie, z każdym z nich można się do pewnego stopnia utożsamiać. Przeżywać to, co ich dręczy. Groźba małżeńskiej zdrady, utraty pracy, ciągnącej się przez całe życie samotności czy też zapadnięcia na przewlekłą, pozbawiającą godności chorobę okazują się być skuteczniejszymi „straszakami” niż jakiekolwiek, choćby najwymyślniejsze fantasmagorie. Grzędowicz wzorem Kinga buduje grozę po mistrzowsku, nie hektolitrami krwi czy ocierającymi się o obrzydliwość zabójstwami, ale szarą codziennością. Jesienną codziennością. I jedno tylko kładzie się lekkim cieniem na znakomitej całości – ostatnie opowiadanie. Pomijam już mało oryginalną puentę (mnie skojarzyła się z jednym z najpopularniejszych odcinków serialu „Z archiwum X” – „Squeeze” 1)). Problem w tym, że „Czarne motyle” niebezpiecznie balansują na granicy monotonii, żeby nie rzec nudy. Lecz tak naprawdę nawet w tym najgorszym z elementów „Księgi jesiennych demonów” nie można nie dopatrzyć się swoistego uroku. Warstwa językowa oczarowuje. Grzędowicza czyta się naprawdę świetnie – lekko i przyjemnie. Co więcej, przy całej potoczystości stylu czytelnik ani na chwilę nie traci wrażenia, że obcuje z prozą wartościową. Opisy, metafory, dialogi skonstruowane są nie tyle sprawnie, co wręcz kunsztownie. Na koniec należy się czytelnikowi drobne ostrzeżenie. Jakkolwiek nie rozpływałbym się nad dziełem Grzędowicza, nie zachwycałbym się lekkością stylu autora, jego nadzwyczajną umiejętnością kreowania przekonujących bohaterów, inwencją we wplataniu niesamowitości w codzienną szarugę i całością pisarskiego kunsztu, to jednak nie mogę nie zauważyć, że lektura „Księgi jesiennych demonów” nie nastraja optymistycznie. Delikatnie rzecz ujmując. W istocie nie zdziwiłbym się, gdyby przy którejś z kolei edycji wydawca, obok cytatów z pochwalnych recenzji, umieścił na tylnej okładce krótką adnotację w stylu „Czytanie po zmierzchu między 22 września a 22 grudnia grozi długotrwałym uszczerbkiem na dobrym samopoczuciu”. Albo „Przed spożyciem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Co złego, to nie my”. I wierzcie mi, nie byłoby to takie głupie, gdyż „Księga jesiennych demonów” jest jak cios młotem w roześmianą twarz optymizmu. Cios, który ja przyjąłem z masochistyczna wręcz przyjemnością – bo dzieło Grzędowicza, choć tak ponure (a może właśnie dzięki temu), jest ze wszech miar zacne i godne polecenia. 1) Dla nieznających serialu wyjaśniam, że chodzi tu o odcinek, w którym po raz pierwszy pojawia się morderca Eugene Tooms – mutant cechujący się niezwykłym metabolizmem oraz zdolnością przeciskania się przez niewiarygodnie małe przejścia.
Tytuł: Księga jesiennych demonów Autor: Jarosław Grzędowicz ISBN: 978-83-60505-41-0 Format: 474s. 125×195mm Cena: 29,99 Data wydania: 3 sierpnia 2007 Ekstrakt: 90% |