powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXII)
grudzień 2007

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
2. Naziści widziani z Polski
W listopadzie 1937 roku przebywał Mackiewicz przez parę dni w Berlinie. W trzech artykułach opisał dokładnie wygląd Wystawy Łowieckiej (w której także Polska uczestniczyła) oraz wybrał się na wielką, urządzoną przez Włochów i Niemców, wystawę antysemicką. Żadnych komentarzy politycznych, żadnych reportaży z życia III Rzeszy. Aż zadziwiające! Gdziekolwiek Mackiewicz pojawiał się, opisywał sytuacje konfliktowe, naruszanie i nieposzanowanie prawa, gdy bywał za granicą (głównie w państwach bałtyckich), interesował się położeniem tamtejszej mniejszości polskiej; a w Berlinie, w Niemczech – nic! W państwie, które dla dziennikarza takiego jak on mogło być kopalnię tematów. Przyczyn tego stanu rzeczy trudno dociec.
Prowadzący na forum międzynarodowym – od chwili swego wyboru w styczniu 1933 roku – „pokojową” politykę kanclerz Hitler zmienił swoją twarz jesienią 1938 roku, kiedy to przy współudziale sojuszniczych władz oraz „opozycyjnych” Anglii i Francji – doprowadził do pokojowego rozbioru Czechosłowacji. Gdy wojska niemieckie wkroczyły na teren Sudetów, Polacy upomnieli się o Śląsk Cieszyński. Rząd w Pradze ugiął się pod żądaniem Warszawy i uzgodniono, że Cieszyn powróci po latach do macierzy. W drugiej połowie września 1938 roku wyjechał Mackiewicz do Cieszyna. Był w mieście cztery dni (21-24 września), obserwował, oglądał, przypatrywał się ludziom i przygotowaniom do uroczystości, specyficznej, gdyż nie naciąganej, z maszerującymi szeregami organizacji pod batutą starosty, ale naprawdę spontanicznej. Powstrzymywał się jednak od wiernopoddańczych i pochwalnych hymnów pod adresem marszałka Rydza-Śmigłego, tak częstych w tamtych dniach. Doceniał, ale zbytnio się z tego nie cieszył. Na głównych uroczystościach już nie pozostał, te go nie interesowały.
Od wiosny 1939 roku głównym tematem reportaży Mackiewicza stała się polityka: stosunki polsko-niemieckie, stosunki Polski z krajami bałtyckimi i stosunki tych ostatnich z ZSRR; dopatrywał się w nich wspólnych powiązań, zależności, zagrożeń i niebezpieczeństw. W reportażach z Kłajpedy, Kowna i Tallina komentował agresywno-usypiającą politykę III Rzeszy wobec krajów bałtyckich, opisywał dokładnie mechanizmy i cele niemieckich działań, szczegółowo też referował stanowisko rządów i ludności tych krajów; najbardziej zaś interesowała go polityka Litwy, Łotwy i Estonii w sytuacji, gdyby doszło do agresji hitlerowców na Polskę. Tu rozważał różne możliwości, starał się jasno określić te najbardziej realistyczne, bez popadania w mocarstwową frazeologię. W czasie pobytu na Litwie – krótko przed „katastrofą kłajpedzką” – zwracał uwagę na grożące nam z tej strony niebezpieczeństwo, którego w Polsce się nie dostrzega, a doskonale widoczne jest ono w Kownie. Litwini w Kownie wytrzeszczają oczy: co wy tam w Polsce, jesteście ślepi? – pisał Mackiewicz. – […] są zdania, że Niemcy otoczyli Polskę z południa (Ruś Zakarpacka), a teraz zataczają krąg od północy (Kłajpeda). I konkludował: Być może jednak istotnie z okazji wypadków w Kłajpedzie należałoby wyciągnąć wielki dzwon i bić na alarm! – Tymczasem prasa milczy. Napisał to 8 marca; dwa tygodnie później „Słowo” doniosło: Litwa traci Kłajpedę. – Ultimatum rządu niemieckiego. – Litwini wycofują się z Kłajpedy. Wiadomość ta zbiegła się z aresztowaniem i wywiezieniem do Berezy Kartuskiej redaktora naczelnego gazety, Cata. Parę dni po tym wydarzeniu określił Mackiewicz stanowisko redakcji „Słowa” – w sprawie Cata i w sprawie ostatnich wydarzeń międzynarodowych dotyczących Polski – jako bezkompromisowe i patriotyczne.
3. Na drodze do zgody
W połowie kwietnia ponownie znalazł się w Kownie, szukając odpowiedzi na pytanie: czy w momencie ewentualnej agresji hitlerowców na Polskę Litwa stanie u jej boku? Jak zachowa się Litwa na wypadek konfliktu zbrojnego Polski z sąsiednim mocarstwem (miał tu Mackiewicz na myśli zarówno III Rzeszę, jak i ZSRR)? Każdy rozumie, że to pytanie – tłumaczył – mogą uważać za niewczesne lub nieaktualne tylko ci ludzie, którzy nie mają przed oczami mapy Europy z kwietnia r. b. – W naszym przekonaniu jest to pytanie najbardziej aktualne, najbardziej interesujące Polskę. Zauważał na miejscu, że nieco przesadny jest entuzjazm prasy polskiej w sprawie zbliżenia na linii Kowno-Warszawa. Mimo oficjalnych zapewnień nadal pozostało bowiem sporo uprzedzeń i wciąż silny był na Litwie ruch antypolski. Nastąpiło natomiast uspokojenie wewnętrzne, choć opanowało Litwinów przygnębienie po utracie Kłajpedy. Utrata ta doprowadziła jednak do „mobilizacji moralnej” społeczeństwa litewskiego, które stwierdziło, że nie odda już ani skrawka swej ziemi, a więc – gdyby nastąpiła agresja z zewnątrz – będzie się bronić do ostatniego człowieka. Nie liczyli przy tym Litwini na Polskę. Stanowisko rządu litewskiego w dniu 14 kwietnia 1939 było następujące: Neutralność za wszelką cenę, jak długo Litwa nie zostanie zagrożona bezpośrednio. Nieangażowanie się po żadnej stronie. A przede wszystkim: sich nicht ausspielen lassen przeciwko Polsce, do czego by oczywiście parł Berlin, gdyby się zaangażował z nią w wojnę. To stanowisko mogło jednak, zdaniem Mackiewicza, ulec zmianie (w jedną bądź w drugą stronę). Wydarzenia rozgrywały się bowiem tak szybko, że trudno było cokolwiek przewidzieć. Poza tym – z uwagi na kruchą pozycję rządu kowieńskiego – nie sposób było wówczas ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć na pytanie, kto będzie o przyszłości Litwy decydował? Premier – generał Czernius? Naczelny Wódz – generał Rasztikis? Prezydent Smetona? A może już żaden z nich?…
Dostrzegał Mackiewicz dodatni wpływ propagandy polskiej (poprzez kulturę) na Litwie. Stąd też – jak pisał – ton prasy litewskiej w stosunku do Polski jest bardziej niż poprawny. Nieraz wręcz przyjemny. Martwiło go natomiast co innego: brak w republice kowieńskiej zorganizowanej propagandy antyniemieckiej. Nawet po zagrabieniu przez Hitlera Kłajpedy nie była ona tak silna, jak w latach minionych propaganda antypolska. Rząd litewski nie wykorzystał szansy na skonsolidowanie społeczeństwa i przekonanie go do sojuszu z Polską, bo przecież – jak się wydawało wcześniej – młodzież (w razie groźby utraty Kłajpedy) była gotowa stanąć z bronią w ręku przeciwko hitlerowcom. Jednak ta sama młodzież nastawiona była antypolsko (dwadzieścia lat antypolskiej propagandy zrobiło swoje). Dlatego też tendencje, zmierzające ku wyraźnemu obranemu sojuszowi polsko-litewskiemu wobec ewentualnej agresji niemieckiej, popularniejsze są raczej właśnie w starszym społeczeństwie, niźli wśród młodzieży litewskiej. Nie mogły ich nastawiać propolsko ani propaganda tzw. „Grupy Voldemarasa”7), który był raczej orędownikiem sojuszu z Niemcami (w celu odzyskania Wilna), ani przeciekający z Łotwy daleko posunięty sceptycyzm w stosunku do mocarstwowych możliwości Polski.
Stanowisko rządu litewskiego było jasne: Neutralność za wszelką cenę. Jednakże podzielone były głosy wojskowych, a zależały one od punktu widzenia na sprawę strategicznego znaczenia Prus Wschodnich w ewentualnej kampanii polsko-niemieckiej. Będąc w Kownie, spotkał się Mackiewicz z anonimowym (nazwiska nie zdradza) byłym carskim wojskowym, służącym wówczas w wojsku litewskim. Rozmówca dziennikarza, analizując znaczenie tych terenów w wojnie rosyjsko-niemieckiej 1914 roku, doszedł do wniosku, że Polska nie może dopuścić do opanowania strategicznego Kowna przez Niemców, a kto wie, czy nawet do neutralności tej strefy. Z rozmów z innymi wojskowymi litewskimi odniósł wrażenie, że: […] na wypadek, gdyby Prusy miały się stać bazą wypadową Niemiec, neutralność Litwy nie da się zachować. Zarówno ze względu na strategiczne interesy Polski, jak Niemiec. I oczywiście w takim wypadku Litwa powinna iść z Polską, [ponieważ] przegrana Polski to klęska Litwy. Przeciwnicy tej tezy i obrońcy neutralności twierdzili natomiast, że Prusy Wschodnie w pierwszej fazie wojny nie odegrają decydującej roli i te kilka litewskich dywizji należy zachować na później. Jak pokazała przyszłość, mieli rację, choć na co im się przydały te zachowane dywizje, nie wiadomo. Wniosek z podróży do Kowna wyciągnął Mackiewicz taki: ewentualny sojusz litewsko-niemiecki (jeśliby doszedł do skutku, co nie było wcale niemożliwe) byłby wymierzony przeciwko Polsce, ale też Litwa, zdecydowawszy się na jego podpisanie, straciłaby rzecz dla siebie najcenniejszą – suwerenność. Sojusz z Polską jej tym nie groził.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
4. Bagnety na karabiny
28 kwietnia, przemawiając w Reichstagu, Hitler wypowiedział Polsce pakt o nieagresji, co było krokiem zdecydowanie wrogim. Mackiewicza zdziwiła polska reakcja na to orędzie kanclerza III Rzeszy. Otóż w Warszawie zorganizowano konferencję prasową, podczas której naczelnik wydziału prasowego MSZ Skiwski wyraźnie polemizował z wywodami [Hitlera], podczas gdy to co powiedział Hitler, nie nadaje się do polemiki. Führer (nigdy go Mackiewicz tak nie nazwał), zdaniem dziennikarza „Słowa”, może właśnie chce wojny i do niej dąży. Nie należał on też do kategorii ludzi, których podczas wojny nerwów można ułagodzić perswazją. Był typem, […] na którego trzeba wsiąść ostro i kułakiem mu przed samym nosem trzepnąć w stół chociażby. Dalej pisał Mackiewicz: Czy się polemizuje z człowiekiem, który nam powiada: ja zaraz pana uderzę! Oczywiście nie, ale się nie czeka. Co można odpowiedzieć komuś, kto powiada: ja panu zaraz coś zabiorę! – Nic, tylko go się bierze za przegub ręki. – Co można odpowiedzieć kanclerzowi Hitlerowi na jego oświadczenie: …że Gdańsk nigdy polski nie będzie, to nie ma wątpliwości. – Odpowiedzieć milczeniem. Milczeniem przerywanym tylko chrzęstem wyjmowanych i osadzanych na karabiny bagnetów! Zdaniem Jerzego Malewskiego ta twarda riposta na mowę Hitlera, w której kanclerz III Rzeszy wymówił traktaty Polsce i Wielkiej Brytanii, powinna wejść na stałe do kanonu przedwrześniowej publicystyki. Z różnych względów do tej pory nie weszła.
Oficjalną odpowiedzią na mowę Hitlera było przemówienie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, wygłoszone w dniu 5 maja 1939 roku na plenarnym posiedzeniu Sejmu. Wtedy to Beck na pytanie: O co właściwie chodzi Niemcom?, odpowiedział: O odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da. Mowę swą zakończył zaś słowami: Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor. Mackiewicz skomentował to: Całej Polsce zaimponowała [w przemówieniu Becka] Jej własna postawa, Jej własna odpowiedź dana Hitlerowi, dana ewentualnym wrogom, do których raczej jutro będziemy strzelać, niż dziś ustąpimy na centymetr wobec ich żądań. Dodawał także: Sukcesem mowy ministra Becka jest właśnie jej efekt, że wszyscy w Polsce potraktowali ją za swoją, za własną, za państwową, oraz: Odpowiedź Polski dana Niemcom jest Jej, Polski, godną. Jest poza tym z całą Polską i z jej nastrojami – zgodną. Na temat ewentualnego konfliktu zbrojnego pisał natomiast: Znamy ją, wojnę. Nikt jej w Polsce nie pragnie, a przecież (rzecz dziwna – powtarzam) wszyscy jej chcą jednocześnie. Raczej jej niż: ustąpić. To jest właśnie poczucie honoru. Stała się przy okazji jeszcze jedna dziwna rzecz: Mackiewicz po raz pierwszy (i ostatni chyba) przemówił tak gorąco i żarliwie w imieniu całego kraju, całego narodu.
W końcu maja dziennikarz przebywał w Gdańsku. Po powrocie napisał: Czym się różni właściwie Gdańsk od miast Rzeszy? Na oko trudno byłoby różnicę tę wskazać. […] Żadnych pozorów różnicy, żadnych pozorów zewnętrznej przyzwoitości państwowej w stosunku do suwerennych praw Rzeczypospolitej już się nie zachowuje. Uważał za niebezpieczne podtrzymywanie złudzeń i działania polskiej prasy, która z przesadnym optymizmem chwytała się każdego zdania rodzonego gdańszczanina, niezadowolonego z panującej sytuacji. Samo niezadowolenie nic tu bowiem nie dałoby, nic by nie zmieniło. Bzdury tamto wszystko – wołał. - Nie czas dziś na złudzenia. W taki czas gorący… I choć stwierdzał, że ustąpić Gdańska nie możemy i nie ustąpimy, dodawał od razu: Ale dziś nie względy gospodarcze będą o tym decydować, nie nastroje ludności, a jedynie tylko i wyłącznie – siła zbrojna. – To trzeba sobie powiedzieć otwarcie. Nadal niektórzy nie byli skłonni w to wierzyć. Łudzili się ciągle, że przecież w Gdańsku też mieszkają Polacy, którzy są Hitlerowi zdecydowanie przeciwni. To jednak, zdaniem Mackiewicza, nie miało już znaczenia. […] poza terrorem fizycznym – pisał – hitleryzm wyspecjalizował się w terrorze moralnym. Nie ma się po co łudzić i zawracać sobie głowę podziałem Gdańska na tych, co chcą do Rzeszy i tych, co nie chcą. […] Dziś oblicze Wolnego Miasta jest wyraźne i jednolite. W prasie litewskiej pojawiły się nawet zdania porównujące obecną sytuację w Gdańsku z sytuacją w Kłajpedzie sprzed dwóch miesięcy. Mackiewicz zgadzał się z tym porównaniem i zauważał tylko jedną różnicę pomiędzy Kłajpedą a Gdańskiem, przemawiającą na korzyść utrzymania Gdańska w sferze uprawnień Polski – otóż to, że Polska ma ich czym bronić i bronić będzie.
5. „Chcą was sprzedać bolszewikom!”
Będąc ponownie na Pomorzu dwa miesiące później – w lipcu 1939 roku – zauważał, że sytuacja w Gdańsku ulega systematycznemu tzw. pogorszeniu, ale nie powinno to nas ani dziwić, ani tym mniej straszyć. Bo sytuacja ta jest jasna, wyraźna, jak na dłoni. W maju co niektórzy mogli mieć jeszcze złudzenia, w lipcu nie powinien ich mieć nikt. Gdańsk jest niemiecki, a formalnie tylko Wolnym Miastem – dodawał. – Faktycznie robi to, co każe mu Hitler. […] [My zaś] Wołamy wciąż: Gdańsk, Gdańsk! zupełnie jakby Hitlerowi tylko o to miasto chodziło na świecie, a więcej o nic. Tymczasem Gdańsk jest drobnym etapem, niczym więcej, w hitlerowskim Drang, już nie nach Osten, ale na wszystkie strony świata. Co za przenikliwość! Niewiele było wtedy tego typu głosów w prasie polskiej, a nawet światowej. Na Zachodzie łudzono się najpierw, że ambicje i apetyt Hitlera zaspokoi najpierw Austria, potem Czechosłowacja, następnie Kłajpeda, a w końcu – Polska; że mimo wszystko będzie on parł wyłącznie na Wschód. Mackiewicz rozprawił się z tymi złudzeniami: Hitlerowi chodziło w tej chwili już o całą Europę, o cały świat i ani Francja, ani Anglia nie mogły czuć się bezpieczne.
Niemcy tymczasem postępowali w Gdańsku coraz bardziej bezczelnie. Sprowadzali broń dla jednej dywizji, której zadaniem – jak twierdzili – ma być defensywne powstrzymanie naporu wojsk polskich na wypadek zajęcia przez nas Gdańska. Mackiewicza tym razem stać jednak było na – zaskakujący nieco w tej sytuacji – optymizm; wierząc w siłę polskiego oręża, napisał: […] z chwilą gdy zapadnie decyzja rozwiązania międzynarodowego sporu, ta jedna dywizja niemiecka będzie dosłownie zniesiona, zmasakrowana w ciągu kilku godzin przez wojska polskie, które stalową obręczą stanęły nad granicami Rzeczypospolitej. A jednak i on nie pozbył się wszystkich złudzeń… Parę dni później, opisując prowokacje niemieckie na osobach polskich urzędników celnych w Gdańsku, stwierdził jeszcze raz: Z praw swych w Gdańsku Polska nie zamierza ani zrezygnować, ani też od nich odstąpić.
Po powrocie z Gdańska i kilkunastodniowym odpoczynku w Wilnie Mackiewicz udał się do Rygi. Tam trafił na wizytę powracającego z Moskwy ministra angielskiego Williama Stranga. W marcu bowiem Związek Radziecki zaproponował państwom bałtyckim pomoc w wypadku ewentualnej agresji Niemiec na te państwa, gdyż wówczas sam poczułby się bardzo zagrożony. Sowieci wspomnieli jednak m.in. o „agresji pośredniej”, co – zdaniem Mackiewicza – oznaczać mogło tylko jedno: […] prawo Sowietów do mieszania się w wewnętrzne sprawy państw bałtyckich. – Zezwolą one na legalizację partii narodowo-socjalistycznej? Agresja pośrednia Niemiec. Sowieci wkroczą i będą robić porządek, będą udzielać pomocy. Odpowiedź państw bałtyckich na tę propozycję – udzielona w kwietniu – była negatywna; zdecydowanie odrzuciły pomoc sowiecką Finlandia i Estonia, niezbyt jasno sformułowała swoje stanowisko Łotwa. Tymczasem w Moskwie doszło do rozmów angielsko-sowieckich; Anglicy starali się ustalić, co należy rozumieć pod pojęciem „agresji pośredniej”. Wykorzystywała to propaganda niemiecka, podszeptując: Widzicie, chcą was sprzedać bolszewikom! Mackiewicz, obiektywnie rozpatrując żądania Moskwy (która obawiała się przejęcia kontroli nad państwami bałtyckimi przez Niemcy), pisał: […] trudno nie przyznać tej argumentacji pewnej dozy słuszności. Dostrzegał jednocześnie jeszcze inną możliwość – tę najgorszą z możliwych: Państwa bałtyckie obawiają się porozumienia anglo-sowieckiego, ale jest jeszcze coś groźniejszego, co ich straszy i spędza sen z powiek, groźniejszego od hegemonii bolszewickiej nad Bałtykiem i od agresji niemieckiej. Mianowicie: widmo porozumienia sowiecko… niemieckiego. Podział wpływów, rozbiór terytoriów. Wtedy już koniec. Słowa te napisał Mackiewicz 13 sierpnia, dokładnie dziesięć dni później ta „najgorsza z możliwości” stała się faktem.
6. „Faktyczna niezależność” a „rzeczywista suwerenność”
Z Rygi pojechał Mackiewicz do Tallina. Tam stwierdził, że rząd estoński odnosi się do konfliktu niemiecko-polskiego raczej przychylnie dla Niemców, podczas gdy ludność całkowicie popiera Polaków. Finlandia natomiast nie miała żadnych obiekcji, żadnych wahań; zawsze nastawiona antyrosyjsko i antysowiecko […] liczy dziś bardziej na przyjaźń Niemców, niż na jakiekolwiek inne państwo w Europie. Sytuacja we wszystkich państwach bałtyckich (z wyjątkiem Finlandii) była ciągle niejasna – istotnie oscylują [one] pomiędzy Niemcami i Moskwą w sposób zdradzający daleko posunięte zdenerwowanie. Obawiały się bowiem skomunizowania, były jednak pewne, że pozostając pod władzą Sowietów – nie wymrą narodowo i pozostaną na swej ziemi (!); a „pod Niemcami” – grozi im „deportacja”, do czego dochodziło w Austrii i Czechosłowacji po wkroczeniu doń wojsk hitlerowskich. Państwa bałtyckie – pozostające między Stalinem i Hitlerem – znalazły się w zasadzie między młotem a kowadłem. Polska nie mogła być tu żadną przeciwwagą, żadnym gwarantem zachowania przez nie niepodległości i suwerenności. Prócz tego, jak pisał Mackiewicz, – do Polski mają te państwa żal: 1) za stanowisko wobec Czechosłowacji w dobie Sudetów, 2) za niepodtrzymywanie Litwy w dobie Kłajpedy, 3) za brak wyraźnego stanowiska obecnie, w dobie rokowań anglo-sowieckich. – Poza tym jednak szczery podziw za śmiałe odrzucenie żądań Hitlera. Podziw to jednak mało, tym bardziej że niemiecka propaganda przez cały czas działała w kierunku uśpienia czujności państw bałtyckich.
Na pytanie: Po czyjej stronie będą się biły państwa bałtyckie?, tylko w przypadku Finlandii mógł Mackiewicz jasno odpowiedzieć, że będzie się biła z bolszewikami. Pozostałe trzy państwa nie były spójne w swych poglądach, nie mogły uzgodnić także wspólnego stanowiska, gdyż sporo było między nimi zadrażnień i niechęci. Litwa chciała być neutralna, ale na wypadek agresji – czy to hitlerowskiej, czy sowieckiej – gotowa była się bronić. Łotwa i Estonia skłaniały się raczej ku Anglii, a więc z Sowietami przeciwko Niemcom. Lecz jednocześnie obawiały się Sowietów, a obawy te skutecznie podsycała propaganda niemiecka. W rzeczywistości zaś państwa bałtyckie w globalnej rozprawie wojennej, jako siła efektywna, nie mają żadnego znaczenia – pisał Mackiewicz i zarazem uczulał: [natomiast] jako pozycja strategiczna – ogromne zwłaszcza dla Polski. Powinno się zatem kierować politykę w ten sposób, aby miały jednego, wspólnego z nami wroga, a nie wahały się pomiędzy jego wyborem. Jednakże […] państwom bałtyckim grozi dziś, bardziej niż kiedykolwiek w okresie od ich powstania – niebezpieczeństwo utraty suwerenności – i to przede wszystkim nie tylko ze strony niemieckiej, ale również ze strony spotęgowanej w roku bieżącym akcji politycznej Sowietów. Nie można już było liczyć na to, że państwa te staną po stronie Polski. Poseł polski w Tallinie, Przesmycki, oświadczył, że ma nadzieję na ich „faktyczną niezależność” i „rzeczywistą suwerenność”. Polegałoby to na tym, że nie usadowiliby się na tym terenie ani Niemcy, ani bolszewicy. Tak też się stało podczas kampanii wrześniowej; parę miesięcy później jednak państwa te zostały wchłonięte przez Związek Radziecki.
23 sierpnia 1939 roku – w dniu podpisania w Moskwie paktu Ribbentrop-Mołotow – Mackiewicz obwieścił na łamach „Słowa”, że doczekaliśmy się najgorszej ewentualności – tj. sojuszu sowiecko-niemieckiego. Dlaczego do tego doszło? Mackiewicz odpowiedział: Dla polityki Sowietów polityka Hitlera obecnej chwili wytwarza maksimum dogodnych możliwości, z czego Sowieci bez skrupułów korzystają, gdyż potrzebny [im] jest stary Rewel, Tallin, dla baz morskich, potrzebny jest system wysp, potrzebny jest oddech Morza Bałtyckiego i panowanie zupełne nad Zatoką Fińską. Był tylko, jak sądził Mackiewicz, jeden argument, który mógł przekonać Sowietów przeciw niemieckim koncepcjom – to, że Hitlerowi nikt już nie wierzy, gdyż łamie wszystkie pakty, umowy i traktaty. Stalin jednak dał się przekonać, uwierzył; ale i on zostanie przez Hitlera zdradzony. Muszą jednak minąć jeszcze dwa lata…
7. Wojna… nie tylko z Niemcami
Mackiewicz z dnia na dzień stawał się coraz większym pesymistą. W wydrukowanym na pięć dni przed wybuchem wojny artykule przestrzegał przed fałszywym optymizmem i lekceważeniem wroga. Wojny tej my nie chcemy – pisał. – Więc skoro mimo tego, że my jej nie chcemy, grozi wybuchem z dnia na dzień, znaczy, że chce jej nasz przeciwnik. W danym wypadku Niemcy. […] – Nie my jesteśmy agresorami – zaznaczał. – Na nas napadają Niemcy. – Bo Niemcy chcą wojny. My zaś – jak twierdził nie bez sarkazmu – próbowaliśmy się oszukiwać, że może oni nie chcą, że ktoś tam przestrzega Hitlera, że osłabił go zabór Czech, że prowadzi zwariowaną politykę (czego dowodem jest sojusz z Sowietami) itp.
1 września 1939 roku o świcie już nikt nie mógł się oszukiwać, nikt nie mógł mieć więcej złudzeń. Dzień wcześniej cieszył się Mackiewicz w „Słowie” ze zgodności i solidarności, jaką dostrzegł w narodzie polskim: ewentualna wojna z Niemcami – obwieszczał – popularna jest w narodzie, nie!, we wszystkich narodach Rzeczypospolitą zamieszkujących. Wszyscy zgodnie twierdzili, że na agresję niemiecką trzeba odpowiedzieć zbrojnym oporem. Po ataku III Rzeszy na Polskę zamieścił Mackiewicz tylko kilka krótkich tekstów. Informował w nich o reakcjach ludności Wileńszczyzny na wybuch wojny, pisał o obłudzie propagandy niemieckiej wychwalającej teraz Moskwę, którą niedawno wykonawcy poleceń Josepha Goebbelsa przedstawiali jako śmiertelnego wroga. Sama gazeta przez pierwsze dni wojny wychodziła regularnie, w pełnej objętości; w połowie września ograniczyła ilość stronic do czterech. Ostatnie numery wyglądały jak dodatek nadzwyczajny. Nie było miejsca ani czasu na rozwlekłe rozważania. Pisało się krótko i jasno. 13 września opublikował Mackiewicz pochwałę zdyscyplinowania i spokoju Polaków w tych strasznych dniach, cieszył się, że w społeczeństwie Rzeczypospolitej nie ma żadnych rozdźwięków, a krytyka niedociągnięć walki obronnej przyjmowana jest ze zrozumieniem. Dwa dni później na informację radia moskiewskiego, że samoloty polskie naruszyły suwerenność ZSRR, zareagował notatką: To już jawna prowokacja!. 17 września o świcie wyjaśniło się wszystko: nawałnica bolszewickiej armii runęła na Polskę. Następnego dnia ukazał się w „Słowie” króciutki, włamany zapewne w ostatniej chwili, artykuł wstępny Cata pt. „Wilno”, który informował o wtargnięciu Armii Czerwonej w granice II Rzeczypospolitej. Był to ostatni numer dziennika. Redaktor naczelny opuścił miasto. 19 września, po wkroczeniu do miasta bolszewików i rewizji, jaką przeprowadzili, siedziba redakcji przy ulicy Zamkowej nr 2 została zamknięta.
Józef Mackiewicz opuścił Wilno 17 września, na wieść o wkroczeniu wojsk sowieckich. Wraz z falą uciekinierów zatrzymał się w Kownie, stolicy ówczesnej Republiki Litewskiej, która – jak to przewidywał wcześniej – zachowała jednak neutralność.
1) Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego znano w Polsce przedwrześniowej z dość zaskakujących wyborów politycznych, jakich dokonywał. W latach 1922-1925 był jednym z głównych działaczy (i zarazem wiceprezesem) PSL-Wyzwolenie. Poparł zamach majowy Piłsudskiego, co otworzyło przed nim drogę do wielkiej polityki. W późniejszych latach był m.in. prezesem Partii Pracy, wiceprezesem Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, wojewodą białostockim (1930-1934), prezydentem Warszawy (1934) oraz ministrem spraw wewnętrznych (po zabójstwie Bronisława Pierackiego; 1934-1935). Ukoronowaniem jego kariery stało się premierostwo – na czele rządu stał od października 1935 do maja 1936 roku. Zmarł na emigracji w 1946 roku.
2) Norbert Barlicki był jednym z najbardziej znanych w II RP działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej. W PPS-ie reprezentował jednak grupę opozycyjną wobec Józefa Piłsudskiego. W kilka lat po opisywanych przez Mackiewicza wydarzeniach Barlicki zaangażuje się w działalność Centrolewu, co zaprowadzi go przed sąd. W procesie brzeskim zostanie skazany na dwa i pół roku więzienia. Zginie w 1941 roku w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
3) Ustawy językowe wprowadził rząd, na czele którego stał Władysław Grabski (grudzień 1923 – listopad 1925). Przygotowywał je natomiast jego brat – Stanisław Grabski, w latach 1923 oraz 1925-1926 pełniący funkcję ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego (podlegały mu m.in. mniejszości narodowe). Był on działaczem endeckim, znanym ze swego negatywnego stanowiska wobec niepolskiej ludności II RP. To właśnie on, negocjując z bolszewikami postanowienia traktatu ryskiego (kończącego wojnę 1920 roku), sprzeciwił się przejęciu przez Polskę całej Białorusi, na co zgodę wyrażał nawet Lenin. Grabski chciał w ten sposób ograniczyć liczbę ludności białoruskiej w granicach Polski i tym samym ostatecznie pogrzebać federacyjną koncepcję granic Piłsudskiego. Władysław Grabski zmarł w Warszawie w 1938 roku, zaś jego starszy brat – w 1949 roku w Sulejówku.
4) Ozon to potoczna, nieco pogardliwa nazwa Obozu Zjednoczenia Narodowego – organizacji politycznej powołanej w 1937 roku na miejsce Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Jej pierwszym szefem był pułkownik Adam Koc, po nim pałeczkę przejął generał Stanisław Skwarczyński, choć nie ma wątpliwości, że najważniejsze decyzje dotyczące organizacji podejmował marszałek Edward Rydz-Śmigły. Ozon był próbą przeciągnięcia na stronę sanacji radykalnej młodzieży narodowej, co częściowo się udało. Odebrano w ten sposób część członków Obozowi Narodowo-Radykalnemu – ONR-ABC i ONR-Falandze – ale za cenę przejęcia faszyzujących i antysemickich poglądów głoszonych przez te organizacje. Powołanie Ozonu świadczy o pewnym zagubieniu politycznym spadkobierców Piłsudskiego i sprzeniewierzeniu się jego poglądom społeczno-politycznym.
5) Adam Doboszyński był bohaterem jednego z najgłośniejszych procesów politycznych w II RP. Jako radykalny działacz endecki zorganizował prawicowe bojówki, które w nocy z 22 na 23 czerwca 1936 roku na kilka godzin opanowały Myślenice. W czasie tej „wyprawy” rozbrojono posterunek policji, zniszczono żydowskie sklepy oraz próbowano podpalić synagogę. Wysłane przeciwko bandytom oddziały policji starały się odciąć im drogę ucieczki do Czechosłowacji. Doboszyński po kilku dniach ukrywania się dobrowolnie oddał się w ręce władz. Sąd pierwszej instancji uniewinnił go, uznając że działał w stanie „wyższej konieczności”, a jego „wyprawa” była aktem sprzeciwu wobec polityki sanacji. Wyrok został niebawem uchylony, nowy brzmiał: trzy i pół roku więzienia. Za kratkami Doboszyński siedział jednak tylko do lutego 1939 roku – wypuszczono go z powodu złego stanu zdrowia. W czasie wojny przebywał na emigracji, występując przeciwko rządowi Sikorskiego. Pod koniec 1946 roku wrócił do Polski, by walczyć z komunistami. UB dorwało go w lipcu 1947 w Poznaniu. Skazano go na śmierć i zastrzelono w sierpniu 1949 roku w więzieniu mokotowskim.
6) Władysław Studnicki to postać niezwykle barwna i nietuzinkowa. W młodości był socjalistą (działał w II Proletariacie i PPS-ie), potem przystał do ruchu ludowego, w końcu – do endeków, którzy jednak zrazili go swoim rusofilstwem. W czasie I wojny światowej już jednoznacznie opowiadał się po stronie Niemiec przeciwko Rosji. W czasach II RP znany był ze swoich poglądów filogermańskich. Po klęsce w wojnie obronnej 1939 roku nie stracił nadziei na polsko-niemieckie współdziałanie przeciwko ZSRR. Gubernator Hans Frank zastanawiał się nawet, w jaki sposób wykorzystać Studnickiego politycznie. Gdy jednak ten zaczął otwarcie krytykować III Rzeszę za politykę terroru stosowaną na ziemiach polskich, został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Zmarł w Londynie w 1953 roku.
7) Augustinas Voldemaras i Antanas Smetona byli najbardziej wpływowymi politykami na Litwie w okresie międzywojennym. Doprowadzili do odzyskania niepodległości przez Litwę w 1918 roku, po czym Voldemaras został pierwszym premierem, a Smetona pierwszym prezydentem. Wkrótce utracili władzę, ale odzyskali ją w grudniu 1926 roku po zamachu stanu dokonanym przez partię narodową Tautininkai. I znów Voldemaras został premierem, a Smetona prezydentem. Ich drogi rozeszły się jednak w 1929 roku. Voldemaras został odsunięty od władzy, a potem nawet – po nieudanej próbie przewrotu – uwięziony. Po zajęciu Litwy przez ZSRR wywieziono go w głąb Rosji, gdzie zmarł w 1942 roku. Smetona miał tylko odrobinę więcej szczęścia – w 1940 wyjechał do Niemiec, a potem do USA, gdzie zmarł w pożarze swojego domu półtora roku przed zakończeniem II wojny światowej.
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.