powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXII)
grudzień 2007

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 2
Z publicystycznych tekstów Józefa Mackiewicza, publikowanych w okresie międzywojennym na łamach wileńskiego „Słowa”, wyłania się obraz człowieka niezwykle wrażliwego na ludzką krzywdę. Był bowiem Mackiewicz dziennikarzem uczulonym na wszelkie przejawy łamania prawa przez państwową administrację. Dzięki temu określono go – zaszczytnym, choć jedynie honorowym – tytułem „instytucjonalnego obrońcy pokrzywdzonych”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
III. Commedia dell’arte (artykuły i reportaże polityczne z lat 1924-1939)
Na początku małe wyjaśnienie: w zasadzie wszystkie artykuły i reportaże omawiane w tym podrozdziale mogłyby zostać umieszczone w części poprzedniej, zatytułowanej „Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych”. Mogłyby, choć – z paru względów – postanowiłem je rozdzielić, chcąc przy tym zachować integralność tamtej części, zawierającej w całości omówienie tzw. reportaży interwencyjnych. Tu więcej będzie artykułów, polemiki, komentarzy, nieco mniej reportaży, choć wszystko to dotyczyć będzie tego samego tematu – stosunków politycznych, społecznych i gospodarczych na Wileńszczyźnie i Polesiu w okresie II Rzeczypospolitej. Więcej też uwagi poświęcę komentarzom Mackiewicza i jego walce ze stereotypowym widzeniem Kresów przez Polaków z centrum kraju i jego zachodniej części. Oddam również głos dziennikarzowi – komentatorowi politycznemu, który krytyce poddaje najprzeróżniejsze działania rządu, parlamentu i – będące wytworem ich pracy – ustawy. Warto wyjaśnić także, skąd pochodzi tytuł tego podrozdziału. Otóż tak nazwał Mackiewicz jeden ze swoich artykułów poświęconych pracy sejmu przedwojennego. Tytuł ten jednak, jak sądzę, oddaje coś więcej, doskonale obrazuje bowiem politykę państwa – wraz z jej wszystkimi absurdami i nieudolnością – w stosunku do wschodnich jego połaci, zamieszkanych w większości przez ludność niepolskiego pochodzenia, którą należało – zdaniem działaczy „państwowotwórczych” – jak najszybciej spolszczyć, zapominając, pomijając milczeniem lub po prostu dławiąc siłą jej własne aspiracje narodowe. Sam tytuł jest więc wystarczającym komentarzem.
1. Zgoda z Białorusinami – w interesie Polski
13 stycznia 1924 roku, w początkach swojej dziennikarskiej kariery, został Mackiewicz odkomenderowany przez swego brata Cata na „akademię poselską” do kina „Helios” w Wilnie. W spotkaniu z mieszkańcami miasta udział wzięli posłowie: Helman, Marian Zyndram-Kościałkowski1) i Jan Dębski (z Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie”), Norbert Barlicki2) (z Polskiej Partii Socjalistycznej) oraz Michalak (z Narodowej Partii Robotniczej). Do przemówienia każdego z nich odniósł się Mackiewicz krytycznie, najbardziej jednak dotknął go atak Barlickiego na „Słowo” i reprezentowaną przezeń ideę monarchiczną. Poseł socjalistyczny, odnosząc swoją wypowiedź do wileńskiego dziennika, miał powiedzieć: Litwini kowieńscy woleli się zrzec swoich ziem historycznych, niż wejść w porozumienie z nacjonalizmem polskim. Młody, dwudziestodwuletni wówczas dziennikarz ripostował na łamach „Słowa”: Nie jesteśmy obrońcami nacjonalizmu polskiego, przeciwnie, jesteśmy przez nacjonalistów uważani za pismo szkodliwe. Na temat Litwinów dodawał zaś: […] nacjonalizm litewski nie tylko nie jest mniejszy od polskiego, jak się jemu [tj. Barlickiemu] wydaje, lecz przeciwnie – jest stokroć większy, gorączką nacjonalizmu jest tam ogarnięty cały naród, co zresztą stanowi cechę narodów małych i maleńkich.
Gniew z punktu widzenia Mackiewicza jak najbardziej słuszny; publicysta inaczej zareagować po prostu nie mógł, będąc samemu przeciwnikiem wszelkich nacjonalizmów i głosząc wszem i wobec „ideę krajowości”, nawołując przy tym do odbudowania Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jednak i Barlicki miał w swojej wypowiedzi słuszność, ale swój atak skierował pod niewłaściwy adres. Trudno bowiem zarzucać nacjonalizm komuś, kto oficjalnie popiera narodowe dążenia Białorusinów, pisząc: wspólna dola i niedola z Białorusinami i przyjaźń z nimi jest kwestią naszego interesu, nie tylko państwowego, ale i narodowego. Dobrze rozumiany interes państwowy Polski idzie po linii zgody z Białorusinami. Słowa te były polemiką z dyrektorem gimnazjum białoruskiego w Wilnie Radosławem Ostrowskim, który w liście do Witolda Abramowicza, działacza Towarzystwa Polsko-Białoruskiego, zarzucał mu ucisk Białorusinów przez polski rząd. Mackiewicz polemizował z nim w dobrej wierze, mając cały czas nadzieję, że pokojowe współżycie, współistnienie obu narodów, połączone ze wzajemnym poszanowaniem, jest możliwe.
W lipcu 1924 roku „Słowo” wypowiedziało się przeciwko ustawom językowym. Krytykował je przede wszystkim w swoich artykułach wstępnych redaktor naczelny dziennika, Stanisław Cat-Mackiewicz; potępiał je również Józef Mackiewicz, uważając za wynik „kombinacji” ministra Stanisława Grabskiego i posła Stanisława Thugutta. Ustawy te – przeprowadzone przez rząd Władysława Grabskiego3) – były próbą określenia własnego stanowiska wobec kwestii mniejszościowej. Rząd stanął bowiem wobec problemu poważnych napięć i niepokojów na ziemiach wschodnich (przybierały one czasem nawet postać wystąpień partyzanckich ludności białoruskiej, wspieranych przez sąsiada ze wschodu). Premier Grabski skłaniał się ku programowi asymilacji państwowej, lecz podjęte przezeń działania były w praktyce nader ostrożne i nieadekwatne do wymagań chwili. Uchwalone w lipcu 1924 ustawy o używalności języka i organizacji szkolnictwa w województwach wschodnich, zapewniające językowi polskiemu przewagę w administracji i oświacie, wywołały wzburzenie wśród ludności niepolskiej. Całkowicie popierający jej dążenia Józef Mackiewicz pisał na ten temat: Ustawa Językowa zamiast uspokoić, zaogniła tylko sprawę narodowościową, dolała oliwy do wrzenia i rewolty mniejszości narodowej. Krytykując politykę rządu, słał dziennikarz „Słowa” pod adresem Władysława Grabskiego następującą uwagę: Odpowiedzialność jest ciężarem, nieodpowiedzialność jest rajem prawdziwym dla demagogii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
2. „Akt wybitnie antykulturalny”
3 sierpnia przybył do Wilna na specjalny odczyt główny inicjator owych ustaw, profesor Stanisław Grabski. Chcąc przekonać słuchaczy, bronił ustaw językowych, zdaniem Mackiewicza ze stanowiska nacjonalisty polskiego. Dyskusja wykazała, że profesor Grabski nie zna dostatecznie różnic pomiędzy kwestią białoruską a stosunkami w Galicji Wschodniej. Podczas dyskusji przytoczono zupełnie przekonywujące dowody, że niektóre postanowienia ustaw, być może zupełnie realne, a może nawet pożądane w Galicji Wschodniej, są nierealne lub szkodliwe w zastosowaniu do Ziem Wschodnich – napisał Mackiewicz dwa dni później w „Słowie”. Nie mniej kontrowersji wywoływała w tym czasie kwestia reformy rolnej. Bardzo radykalny program premiera, odnoszący się do ziem wschodnich, odrzucił sam rząd. Projekt ten (jak i „patologiczny” projekt PSL-Wyzwolenia) poddawał Mackiewicz totalnej krytyce, oskarżając o to, że chce skasować wielką własność. Zauważał przy tym: Niszcząc większą własność ziemską, niszczymy niewątpliwie najsilniejszą siłę płatniczą. Nie ma najmniejszej obawy, aby rzesze mało- i bezrolnych obdarowanych cudzą własnością mogły tę siłę płatniczą zastąpić. Utrzymanie więc wielkiej własności ziemskiej leżeć powinno w interesie tych wszystkich obywateli naszego państwa, którzy nie spekulują na otrzymanie działek rolnych z reformy. Rząd tymczasem największe podatki narzucił na właścicieli wielkich majątków, jakby zapomniał, że to przecież większa własność ziemska wniosła na własnych plecach złotego do skarbca Rzeczypospolitej. W dalszej części artykułu, zastanawiając się, jak wyjść z gospodarczych problemów, dochodzi Mackiewicz do wniosku, że należałoby obniżyć nadmierne płace robotników, zmniejszyć wydatki państwowe i nie stawiać przed sobą na przyszłość zbyt wielu zadań do spełnienia, często całkiem iluzorycznych.
W roku 1925 dyskusja nad reformą rolną trwała nadal. W komisji sejmowej obalono projekt posła Kopczyńskiego. Pojawił się wówczas drugi projekt, posła Poniatowskiego z PSL-Wyzwolenie, według Mackiewicza zbliżony do wzorów bolszewickich. W tej sytuacji endecy (skupieni wówczas w Związku Ludowo-Narodowym) postanowili popierać mniejsze zło, czyli projekt Kopczyńskiego. Taktyka taka jest naszym zdaniem błędna i taktykę tę będziemy zwalczać – pisał Mackiewicz, uznając ten projekt za nieodpowiadający interesom państwa ani miast oraz niezapewniający rozwoju kultury rolnej i niewzmacniający polskiej pracy kulturalnej na wsi. Szczególnie krzywdził on Ziemie Wschodnie, gdy wyznaczał tu maksimum nadziału na 66 procent więcej niż na innych terenach (tj. 25 zamiast 15 ha), pozostawiając przy tym takie samo maksimum ziemi wolnej od wywłaszczenia. […] uderza nas wyraźnie niekonsekwencja, jeżeli nie zła wola ustawodawcy – komentował Mackiewicz.
Wolne od wywłaszczenia miały pozostać jedynie gospodarstwa uprzemysłowione (600 tysięcy w skali całego kraju). Tymczasem wiadomo, dowodził autor, że o wiele więcej jest ich w Polsce zachodniej, gdzie rolnicy otrzymywali kredyty państwowe. Natomiast przemysł rolny Ziem Wschodnich nie dostał ani grosza kredytu – dodawał. W sumie uznał Mackiewicz, że projekt p. Kopczyńskiego godzi w interesy materialne ziemi, ale w daleko znaczniejszym stopniu zagraża interesom państwowym, a także interesom ludności miejskiej. […] Interesy fiskalne państwa są zagrożone przez projekty zniszczenia ziemiaństwa. Innym znów razem narzekał na powszechną w Polsce iluzję, że na Kresach ziemi jest nadmiar, która wywoływała stałą tendencję rozwiązania reformy rolnej wyłącznie kosztem Ziem Wschodnich. To bzdura, z którą – zdaniem dziennikarza – nie powinno się nawet polemizować. Wskazywał on jednak (na podstawie słów księcia Eustachego Sapiehy) na inny sposób uzyskania ziemi, którym mogłoby być osuszenie bagien pińskich (na Polesiu). Gdyby się to powiodło, głód ziemi w Polsce byłby co najmniej poważnie uśmierzony. I to był właśnie – zdaniem Mackiewicza – sposób na rozwiązanie problemu, a nie jakaś ustawa wywłaszczeniowa, która jest aktem wybitnie antykulturalnym. Ostatniego dnia roku 1925, już po uchwaleniu przez Sejm (29 grudnia) ustawy o osadnictwie i parcelacji, czyli reformy rolnej, Mackiewicz autorytatywnie napisał: Obecna ustawa o reformie rolnej jest więc pogrobowcem. Rodzi się sierotą. Została zdyskredytowana w opinii publicznej przed swoim ostatecznym uchwaleniem. […] Ustawa została uchwalona przez Sejm, lecz nie przez życie.
3. Dziennikarz antyrządowy
Często pojawia się w artykułach Mackiewicza z tego okresu krytyka rządu Władysława Grabskiego – nie oszczędzał młody dziennikarz premiera. Po jego przemówieniu wygłoszonym podczas jednego z posiedzeń rządowej Rady Gospodarczej napisał: Część gospodarcza przemówienia p. Grabskiego jest zbiorem jakichś zastraszających komunałów w rodzaju cierpliwością i pracą narody się bogacą. W innych sprawach (poza skarbowymi), np. w polityce zagranicznej, premier również ograniczył się zdaniem Mackiewicza do komunałów. Blefem nazwał Mackiewicz twierdzenie o uspokojeniu życia religijnego i narodowościowego, powołując się na niezadowolenie i chaos, które wywołane zostały przez ustawy językowe, ugodę z Żydami oraz proklamowanie autokefalii, mające na celu manipulowanie Cerkwią. Chodziło o to, że rząd polski dyskretnie popierał postępowanie duchownych narodowości rosyjskiej, przeciwstawiających się skutecznie dążeniom wiernych do ukrainizacji i białorutenizacji kościoła prawosławnego w Polsce. Episkopat rosyjski prezentował bowiem lojalną wobec państwa postawę, a władze obawiały się wzrostu wpływów ukraińskiego i białoruskiego ruchu narodowego. Wszystkie te działania rządu nazwał Mackiewicz błędami, które naprawić należy i które co gorsza utrudniają racjonalną pracę w tym zakresie, zaś samo exposé premiera określił jako optymizmy bez przykładów i cnotliwe maksymy bez zastosowania. Dostrzegał jednak, że jedynym czynnikiem działającym na korzyść Grabskiego jest niepewność, czy czasem po jego odsunięciu Polska nie wpadnie z deszczu pod rynnę.
Totalna krytyka ze strony Mackiewicza spadała także na Sejm. Jego zdaniem konstytucja marcowa postawiła przed izbą niższą polskiego parlamentu trzy główne zadania: 1) twórczość prawodawczą (czego posłowie nie lubią), 2) tworzenie rządu ze swego łona (czego nie potrafią, o czym świadczy przykład ponadparlamentarnego gabinetu Władysława Grabskiego) i 3) kontrolowanie tego rządu (co nie ma żadnego znaczenia, gdyż krytyka jego poczynań nie daje nic albo bardzo mało). Wszystkim tym zadaniom sejm obecny podołać nie jest w stanie – dopowiedział Mackiewicz, uzasadniając swoją krytykę. Nie ma klubu poselskiego, który by nie miał posłów zaangażowanych w najrozmaitszych aferach – pisał. – Ludzie uczciwi, zacni, o nieskazitelnej przeszłości osobistej, którzy w tak dużej ilości zasiadają na ławach poselskich, nie mogą jakoś temu przeszkodzić, a często nie powstrzymują nawet własnych kolegów partyjnych od gotowania w jednym tyglu interesów pieniężnych i politycznych. O ironio! Jakże aktualne mogą wydawać się słowa Mackiewicza dziś jeszcze…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
I chociaż nieczęsto wspominał o tym Józef Mackiewicz, zawsze gdzieś na marginesie jego artykułów, komentarzy, w podtekstach kryła się wielka idea – idea ponadnarodowego, federacyjnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Obojętnie o czym pisał, zawsze bronił tych ziem, tej ludności. Bronił szlachty, którą uważał za prawdziwą „treść” Księstwa, jedyny możliwy nośnik „idei krajowej”. Cała skomplikowana subtelność zawierająca się w idei krajowości nie jest zdolna do pociągnięcia demokratycznych mas – pisał. Idea ta oprzeć się mogła tylko na szlachcie, choć nie wyłącznie do niej była skierowana. Zdaniem Ludwika Abramowicza (który za „krajowość” uważał poczucie wspólności terytorialnej, niezależnie od przynależności państwowej i narodowej, które się wytworzyły wskutek wielowiekowego współżycia ludności w jednakowych warunkach prawno-politycznych) wyznawcami tej idei mogli być: monarchiści i republikanie, socjaliści i konserwatyści, wolnomyśliciele i klerykałowie, imperialiści i federaliści; jedynie nacjonalistom idea ta była z gruntu obca i wroga. Mackiewicz zdanie Abramowicza podzielał, popierał i głosił, choć całkowity wyraz swoim poglądom w tej kwestii dał dopiero dwanaście lat później na łamach wydawanej przez siebie – w litewskim już Wilnie – „Gazety Codziennej”. Tymczasem jednak wyrażał swoje poglądy poprzez obronę Wilna. A bronił go przed szykanami i niezrozumieniem władz państwowych, zwracając jednocześnie uwagę na jego podupadające znaczenie.
4. Jak władza „tworzyła” komunistów
Z porównania rozwoju gospodarczego Wilna i innych miast polskich wysnuwał wniosek, że Wilno umiera. W roku 1928 nie było już ono jakimkolwiek centrum (jak za cara); nie rozbudowywało się, nie rozwijało się rolnictwo (z powodu „lichwiarskich procentów”), brakowało przedsiębiorczości w przemyśle (w przeciwieństwie np. do Łodzi), zamierał handel, zawodził oczekiwania Uniwersytet Stefana Batorego. Zdaniem Mackiewicza nie można było tego przemilczać, wręcz przeciwnie – należało krzyczeć; przecież Wilno to nie to samo, co Łódź czy Sosnowiec. Wilno to żywa możliwość pewnej historycznej idei – argumentował – idei Wielkiego Państwa Polskiego. Wilno – to Polska, wielkie państwo. […] Wilno jest takim fetyszem dla mocarstwowych aspiracji Polski. Parę miesięcy później o podobnych problemach Wilna pisał: Tragedia Wilna to nie jest jego stan obecny, a jego przyszłość. Gdzie jest ta jasna wyraźna polityka? Gdzie jest to świadome skoordynowanie polityki zagranicznej z wewnętrzną, wyznaniową, oświatową, narodowościową?
W latach późniejszych ze sporą zaciekłością tropił Mackiewicz wszystkie nieprawidłowości w działaniu administracji państwowej na Kresach. Jednak nie zawsze tylko ona, jak słusznie zauważał, była winna temu. Spora część winy leżała na barkach najprzeróżniejszych kresowych działaczy, apologetów tych ziem, zakłamujących ich obraz we własnej tzw. „radosnej twórczości”. Pewnego dnia trafiła do rąk Mackiewicza broszurka „Echa z Puszczy Poleskiej”. Szczególną uwagę zwrócił dziennikarz „Słowa” na – napisany przez niejakiego p. Wańtorskiego – rozdział dotyczący Dawidgródka. Zdaniem publicysty wileńskiego dziennika autor przekazał w nim obraz zakłamany, zbyt piękny. Otóż moim zdaniem – pisał – ujmowanie naszego kraju w fałszywym świetle radosnej frazeologii jest źle pojętym obowiązkiem. Nie będą tego bowiem czytać chłopi, powinni zaś ci, od których zależy dobrobyt tych ziem, którzy powinni pomagać, interesować się ich bolączkami. A o problemach, konfliktach, bolączkach w broszurce tej nie było ani słowa. A cóż pomyślą sobie – zastanawiał się dalej Mackiewicz – ci chłopi, którzy po powrocie do domu z wojska, na bagna, lekko już poduczeni w czytaniu i pisaniu, gdy dowiedzą się (z takiej właśnie broszury), że im nic nie potrzeba, że o mandatach karnych, sekwestratorach, podatkach, tegorocznym głodzie na Polesiu i mówić nie warto? Wówczas zaczną krytykować i pójdą nie zawsze w odpowiednim kierunku, czyli zasilą szeregi podatnych na agitację komunistyczną. Jaka na to rada? […] czas już najwyższy – odpowiadał Mackiewicz – skończyć z poglądem na naszą ziemię jako bardzo szczęśliwą sielankę, której synom zależy tylko na jednym w życiu, aby pod urzędową batutą pozwolono im śpiewać chóralnie „Hej strzelcy wraz…”.
Innym znów razem oburzał się mocno na wydrukowany w „Kurierze Warszawskim” artykuł Jana Podoskiego o „Regionie Wileńskim”. Dziennikarz ze stolicy wykazał się w nim całkowitą indolencją i nieznajomością tematu. Napisał na przykład – na co zwrócił uwagę Mackiewicz – że Olita leży w pobliżu Wilna i należy do Polski, gdy tymczasem miasteczko to znajdowało się wówczas w granicach Republiki Litewskiej, a bliżej od niej niżeli Wilno leżało chociażby Kowno. Ludzie typu Podoskiego, jak określił to dziennikarz „Słowa”: […] przyczyniają nam wiele zgryzot, przypominają bowiem ciągle, z jakim bezgranicznym lekceważeniem, z jaką dezynwolturą odnosi się Warszawa i inne wielkie ośrodki Polski do Wilna. Lekceważenie uwidacznia się m.in. w drukowaniu najprzeróżniejszych bzdur.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

32
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.