Prezntujemy pięć pierwszych rozdziałów powieści Davida Drake’a „Po drugiej stronie gwiazd”. Książka, będąca trzecim tomem opisującym przygody porucznika Daniela Leary’ego i chorążego Adele Mundy z Floty Republiki Cinnabaru, ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.  | Tytuł: Po drugiej stronie gwiazd Tytuł oryginalny: The Far Side of The Stars Autor: David Drake Wydawca: ISA Cykl: Porucznik Leary ISBN: 978-83-7418-178-5 Format: 448s. 135×205mm Cena: 34,90 Data wydania: 4 lutego 2008 WWW: Polska strona Republika Cinnabaru zawarła pokój z Sojuszem i wojownicy tej miary, co porucznik Daniel Leary i oficer łączności Adele Mundy, muszą poszukać sobie innego zajęcia – na przykład jako eskorta pary bogatych arystokratów podczas ekspedycji na koniec wszechświata! „Księżniczka Cecile”, korweta, na pokładzie której wypalili swoją reputację ogniem dział, została sprzedana jako prywatny jacht, lecz nadal ma artylerię, pociski i złożoną z weteranów załogę. Daniel i Adele będą ich potrzebować, stając oko w oko ze skrzydlatym smokiem, pomocniczym krążownikiem Sojuszu, zazdrosnymi kochankami i tajemniczą wyrocznią, która naprawdę przepowiada przyszłość. Lecz i to nie wystarczy, gdy przenikną do tajnej bazy Sojuszu i odkryją wrogą flotę, gotową do wojny, która wymiecie Cinnabar ze strategicznie ważnego ramienia galaktyki. Zapobieżenie temu wymagać będzie umiejętności, odwagi i szczęścia większego, niźli zdrowy na umyśle człowiek mógłby sobie życzyć. Jak również kosmicznej bitwy na taką skalę, że maleńka korweta pokroju „Księżniczki Cecile” nie powinna się w nią mieszać. Ale i tak weźmie w niej udział, gdyż Daniel, Adele i ich cinnabarska załoga nigdy nie uciekną przed walką!
|
Adele Mundy po raz pierwszy w życiu miała na sobie Biały Mundur Floty Republiki Cinnabaru. Na rękawach widniały naszywki chorążego, błyskawica Korpusu Łączności oraz czarna wstążka żałobna. Zatrzymała się przed lustrem w holu swego domu. W Małym Chatsworth mieszkały już trzy pokolenia Mundych, odkąd tylko rodzina uzyskała na tyle duże znaczenie polityczne, że dziadek Adele zamienił poprzednią rezydencję w Xenos na te robiące wrażenie cztery piętra cegieł, kamieni i rzeźbionych zdobień. Adele dorastała tutaj, lecz kontynuowała naukę zawodu archiwisty poza planetą, gdy nadeszła noc wykrycia Konspiracji Trzech Kręgów i przyszły bandy opryszków, by zająć się egzekucją reszty jej rodziny. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze ujrzy Małe Chatsworth… lub Cinnabar. Kiedy dowiedziała się, że na Skale Mówcy zawisły nie tylko głowy rodziców, lecz także główka dziesięcioletniej siostrzyczki Agaty, nie chciała więcej widzieć żadnych pozostałości po swym poprzednim życiu. Uśmiechnęła się blado do zwierciadła. Czasy się zmieniały; ludzie także. Poważnie wyglądająca oficer marynarki z plamami baretek na froncie tuniki nie była tą pełną rezerwy dziewczyną, która porzuciła Cinnabar dla Zbiorów Akademickich na Bryce w samą porę, by ocalić życie. Łączyły je rysy twarzy i szczupła budowa ciała, to wszystko. Niemal wszystko, ponieważ zarówno oficer, jak i dziewczyna żyły w niezachwianym przekonaniu, że należą do Mundych z Chatsworth. Rodzice Adele byli egalitarystami i należeli do Partii Ludowej, lecz nie mieli najmniejszych wątpliwości, iż ród Mundych jest pierwszy wśród równych… a ich córka nie wątpiła, że zawsze pozostanie Mundy – niezależnie od tego, czy pracowała naukowo, czy też sprzątała ulice. Po śmierci rodziców i konfiskacie majątku za zdradę Adele niejednokrotnie dochodziła do wniosku, że sprzątaczowi żyło się lepiej, lecz to nie zmieniało niczego, co naprawdę miało znaczenie. Służąca Adele, Tovera – o ile słowo „służąca” stanowiło w tym przypadku odpowiednie określenie – szybko obejrzała swoją panią w lustrze; jej oczy nigdy nie zatrzymywały się zbyt długo w jednym miejscu. Adele była wymuskana, zaś Toverę cechowała taka bezbarwność, że przypadkowi obserwatorzy zwracali na nią zwykle mniej uwagi niż na tapetę. Szykując się na pogrzeb, założyła schludną szarą suknię, także z żałobną wstążką. Jedyną ozdobą jej stroju był błękitno-srebrny znaczek na kołnierzyku, identyfikujący ją jako klientkę – aktualnie jedyną – Mundych z Chatsworth. Niewiele umykało uwadze Tovery, lecz jeszcze mniej ją obchodziło; możliwe, że liczyło się dla niej wyłącznie wykonanie kolejnego otrzymanego lub wyznaczonego sobie zadania. Towarzystwo tej kobiety przypominało noszenie broni ze spustem lekkim jak puch ostu. Pistolet w bocznej kieszeni tuniki Adele Mundy był tak płaski, że nawet nie odznaczał się na mundurze. Miał naprawdę wrażliwy spust. Adele uśmiechnęła się ponownie i stwierdziła: – Nie muszę sama się sprawdzać, prawda, Tovero? Powiedziałabyś mi, gdyby coś było nie tak. Zapytana wzruszyła ramionami. – Gdybyś tego zechciała, mistrzyni – odparła. – Nie sądzę, abyśmy przy tej okazji zwróciły na siebie szczególną uwagę. Adele poprawiła czarną wstążkę. – Nie – zgodziła się. – Nie przypuszczam. Lecz Daniel kochał wujka Stacey’a, a ja za nic nie chciałabym go zawieść. Wolałabym umrzeć, niż go zawieść… Ale nie powiedziała tego na głos; zresztą Tovery i tak by to nie obeszło. Obrzuciła spojrzeniem czekających cierpliwie lokajów, a potem odźwiernego. Służba również nosiła liberie Mundych, ale w odróżnieniu od Tovery zatrudniał ich bank, który – przynajmniej na papierze – wynajmował rezydencję. Kolejna korzyść z przyjaźni z porucznikiem Danielem Learym, synem Cordera Leary’ego – dla współpracowników: mówcy Leary’ego, choć złożył urząd wiele lat temu. – W takim razie jesteśmy gotowe – oznajmiła. Odźwierny ukłonił się i otworzył drzwi wejściowe z lekko błyszczącego drewna pszczelego, przywiezionego tutaj z wiejskiej posiadłości Mundych – Dużego Chatsworth. Oficer wyszła na dziedziniec, poprzedzana przez czterech lokajów, w towarzystwie klientki, idącej uprzejmie krok za nią. Czasy naprawdę się zmieniały. Mówca Leary był odpowiedzialny za starcie Konspiracji Trzech Kręgów – i rodziny Adele – na krwawą miazgę… lecz to jego wpływy – poprzez starszą siostrę Daniela, Deirdre – przywróciły Adele Mundy dom, kiedy uznała, że tego pragnie. Ligier Rolfe, daleki kuzyn, który przejął ich okrojone nieruchomości po ogłoszeniu banicji, prawdopodobnie po dziś dzień nie miał pojęcia, co stało się z jego prawem własności. Przystanek kolejki znajdował się przed wyjściem z dziedzińca, służącym kiedyś jako miejsce zgromadzeń, gdy Lucius Mundy przemawiał do swych zwolenników z balkonu na czwartym piętrze Małego Chatsworth. Dla Adele wpływy polityczne nigdy nie miały najmniejszego znaczenia; co więcej, jak długo dysponowała wystarczającymi środkami, by zapewnić sobie posiłki i obszerne zbiory, w których mogła oddawać się swej pasji wyszukiwania abstrakcyjnej wiedzy, nie obchodziły jej także pieniądze. A jednak odczuwała przyjemność na myśl o furii, w jaką musiała wpaść żona jej kuzyna, Marina Casaubon Rolfe, kiedy została eksmitowana z rezydencji, do której nigdy nie byłaby w stanie kupić sobie praw, nawet za całe bogactwo jej kupieckiej rodziny. Tovera musiała zauważyć jej minę. – Mistrzyni? – zagadnęła łagodnie. – Pamiętasz mistrzynię Rolfe? – spytała Adele. – Tak – odparła Tovera. – Tłusty robak. – Przypomniałam sobie – wyjaśniła oficer – że jej zdaniem mogła sobie pozwolić na obrażanie Mundy z Chatsworth. Kostromanka nie skomentowała. Być może się uśmiechnęła. Słudzy, wysiadujący na progach domostw wychodzących na dziedziniec, wstawali i zdejmowali czapki, kłaniając się mijającej ich Adele. W czasach Luciusa Mundy’ego wszystkie te domy należały do sympatyków Partii Ludowej. Oni także ucierpieli, a ci, którzy wykupili ich majątki w okresie banicji, byli przeważnie takimi samymi dorobkiewiczami jak Marina Rolfe. Dla nich powrót Adele oznaczał powiew prawdziwej arystokracji; upewnili się, że ich lokaje będą okazywać odpowiednią służalczość. Niegdysiejsza bibliotekarka nie miała pojęcia, co sąsiedzi myśleli sobie o tym, że Mundy z Chatsworth była oficerem floty, do tego zwyczajnym chorążym zamiast oficerem patentowym jak jej lokator, Daniel Leary. Oczywiście, arystokraci mieli prawo do ekscentryczności. – Mistrzyni? – znowu odezwał się Tovera. – Czy ja jestem ekscentryczna, Tovero? – zapytała Adele, oglądając się przez ramię. – Nie mam pojęcia – odparła służąca. – Będzie pani musiała zapytać kogoś, kto wie, co oznacza określenie „normalny”. Adele skrzywiła się. – Przepraszam, Tovero – powiedziała. – Nie powinnam stroić sobie z tego żartów. Ledwo Mundy ze świtą zjawiła się na przystanku, nadjechał tramwaj zmierzający na wschód. Inny wagonik minął ich z klekotem, trzymając się głównej linii i kierując na zachód, na wielką pętlę wokół centrum Xenos. Zgodnie z prawem tylko milicja – policja państwowa – mogła posiadać własne aerowozy w obrębie granic miasta. Prawdopodobieństwo, że jakiś drażliwy arystokrata zestrzeliłby przelatujący nad nim prywatny aerowóz, wymuszało przestrzeganie tej zasady skuteczniej od każdych sankcji prawnych. Liczne domy dysponowały własnymi wagonami, które drużyny służących ustawiały na szynach, gdy ich pan lub pani zechcieli opuścić rezydencję. Adele zgromadziła pokaźną sumkę z pryzów zdobytych pod dowództwem porucznika Leary’ego, mimo to nie mogłaby pozwolić sobie na coś takiego, nawet gdyby uznała to za pożyteczne. Przywykła do radzenia sobie samej; teraz też wolała w ten sposób. Pewnie, miała Toverę, lecz łatwo było zapomnieć, że owa Kostromanka to człowiek. Jeden z lokajów pobiegł przodem, by zatrzymać wagonik i oszczędzić Adele czekania na kolejny tramwaj, który przyjechałby wezwany guzikiem w budce. O tej porze dnia mogłoby to potrwać nawet pół godziny. Ceremonia pogrzebowa odbywała się w kaplicy nieopodal Portu Trzy – potężnej bazy marynarki na północnych obrzeżach Xenos. Adele, rzecz jasna, zarezerwowała sobie odpowiednią ilość czasu na dotarcie na uroczystość, niemniej wolała przybyć nieco wcześniej, niż spóźnić się wskutek jakiegoś złego zrządzenia losu. Przez ostatnie 32 lata Adele Mundy miała sporo do czynienia ze szczęściem i pechem. Tego ostatniego było jakby więcej. Wysiadający z wagonika mężczyzna miał na sobie powycierany – można by wręcz rzec: wystrzępiony – mundur Drugiej Klasy FRC, szary z czarnymi lamówkami. Było to minimum wymagane od pokazujących się publicznie oficerów, choć biorąc pod uwagę stan uniformu – plamy po oleju na lewym mankiecie i widoczny ślad po cerowaniu na prawej nogawce – mężczyzna ów lepiej przysłużyłby się powadze Biura Floty, gdyby założył czysty kombinezon pokładowy. Aktualne zawieszenie broni pomiędzy Cinnabarem a Sojuszem Wolnych Gwiazd doprowadziło do demobilizacji licznych okrętów i wypłacania ich oficerom połowy pensji. Tych, którzy nie dysponowali prywatnymi źródłami dochodów, sytuacja owa skazywała na ubóstwo. Ten tutaj najwyraźniej należał do nieszczęśliwców, którzy nie mogli sobie pozwolić na właściwe utrzymanie garderoby… – To porucznik Mon – szepnęła jej do ucha Tovera. – Dobry Boże, to faktycznie on – wyrzuciła z siebie szeptem Adele. Bezwiednie odwróciła z zakłopotaniem wzrok; przez większą część swego dorosłego życia klepała biedę i nie miała teraz ochoty napawać się ubóstwem innych. Klientka Mundych nie miała takich oporów, podobnie jak nie znała uczucia miłości czy nienawiści. Zbliżający się do nich mężczyzna był potencjalnym przeciwnikiem – dla Tovery każdy nim był – wobec czego przyjrzała mu się dokładnie i dlatego rozpoznała pierwszego oficera Daniela. – Dzień dobry, Mon! – zawołała Adele, przeciskając się między lokajami, którzy celowo oddzielili ją od podejrzanie wyglądającego człeka. – Co tutaj robisz? Skończyliście już naprawiać Księżniczkę Cecile? – Mundy? – upewnił się porucznik Mon. – Dzięki Bogu, że cię znalazłem. Jest może z tobą porucznik Leary? Muszę zobaczyć się z nim jak najszybciej. Muszę! Mon był smagłym, ponurym oficerem pod trzydziestkę. Umiejętności techniczne sytuowały go znacznie powyżej przeciętnej FRC, a upór wyrównywał brak błyskotliwości. Nie pochodził z bogatej rodziny, nie patronował mu również żaden wyższy stopniem oficer, toteż jego kariera rozwijała się żałośnie powoli. Dawna bibliotekarka szanowała go, lecz nieszczególnie lubiła. Wątpiła, aby miał wielu przyjaciół. Ujawnił w pełni swoje zalety, kiedy Daniel Leary dał mu posmakować zaszczytów i pryzowego. Wielu oficerów czułoby zawiść wobec szczęśliwego, młodszego wiekiem przełożonego, kroczącego od sukcesu do sukcesu. Mon okazywał jedynie wdzięczność i całkowite oddanie. – Daniel jest w Kaplicy Stanislasa – wyjaśniła Adele. – Komandor Bergen zmarł i Daniel musiał zająć się przygotowaniami. Właśnie tam jechałyśmy, ale, hm… Wagonik zaczął dzwonić w bezmyślnej irytacji na tak długie trzymanie go na przystanku. Adele obrzuciła go wzrokiem, lecz powstrzymała język – jej frustracja brała się z sytuacji, a nie jednego dźwięku więcej w i tak pełnym hałasu mieście. Mon zerknął na swój mundur. – Ach, to? – mruknął, strzepując poplamiony mankiet. – Och, wszystko w porządku. Mój biały sort znajduje się w przechowalni u Fastinelliego. Odbiorę go i udam się prosto do kaplicy, to tylko jeden lub dwa przystanki od Stanislasa. Zawrócił do tramwaju; zatrzymujący go lokaj stanął w drzwiach, blokując je. – Nie, nie, wszystko w porządku, Morris! – zawołała kobieta. – Mój kolega, porucznik Mon, i ja pojedziemy do kaplicy razem. Przebierze się na miejscu. Wsiedli – lokaje przodem, by zrobić miejsce dla swojej pani, choć jedynymi pasażerami, oprócz nich, okazała się niepocieszona para w workowatych, niebieskich szatach. Przycupnęli z tyłu pojazdu. Xenos stanowiło stolicę nie tylko Cinnabaru, lecz również całego imperium. Miasto przyciągało turystów, pracowników i żebraków z większej ilości światów, niż nawet taka specjalistka od informacji, jaką była Adele Mundy, mogła określić bez sięgania do osobistego terminala danych, schowanego w dyskretnej kieszonce, umieszczonej na udzie w każdej wersji jej munduru, w tym również białej. Adele uśmiechnęła się cierpko. Bez palmtopa czułaby się bardziej naga niż bez ubrania. Tak, chyba była ekscentryczką… Jednoszynówka ruszyła z jękiem, wracając na główną linię. Po chwili przesiedli się na linię północną, zamiast jechać dalej na zachód, do głównego węzła transferowego przy Pentakreście. Ciekawe, czy para cudzoziemców naprawdę dokądś zmierzała, czy tylko jeździli w kółko z braku lepszego zajęcia. Nie wyglądali na takich, którzy zakopaliby się w nauce, jak uczyniła to Adele Mundy, będąc osamotnioną sierotą na obcym świecie. – Och, Mon? – zagaiła, chcąc poruszyć inny niewygodny temat, który przyszedł jej do głowy na myśl o biedzie. Fastinelli prowadził w pobliżu Portu Trzy olbrzymi zakład krawiecki na potrzeby Marynarki Wojennej. Mówiąc wprost, nie było tam żadnej przechowalni, za to udzielano pożyczek pod zastaw mundurów znajdującym się w chwilowej potrzebie oficerom. – Jako iż dopiero co wylądowałeś i nie zdążyłeś pewnie jeszcze odebrać wypłaty, prawda? Czy wobec tego mogę zaproponować ci niewielką pożyczkę na opłacenie kosztów przechowalni? – Słucham? – zdziwił się Mon. O czymkolwiek rozmyślał, marszcząc brwi, nie dotyczyło to rozliczeń z lichwiarzem, czekającym u kresu podróży tramwajem. – Och. Och. Dziękuję, Mundy, bardzo miło z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Hrabia Klimov otworzył dla mnie linię kredytową na zakup zaopatrzenia. Mundy nieznacznie zmrużyła oczy. – Ale dopiero co wylądowałeś, prawda? – zapytała tonem lekkiego niezadowolenia. Porucznik ewidentnie był czymś poruszony, ale nie usprawiedliwiało to gburowatego zignorowania jej uprzejmego pytania. – Przyprowadziłeś Księżniczkę Cecile z powrotem na Cinnabar, zgadza się? Mon zesztywniał, jednak po chwili grymas zakłopotania wykrzywił mu twarz. – Tak, mistrzyni – odparł. – Proszę o wybaczenie dla mojego roztargnienia. Zgadza się, zakończyliśmy remont Księżniczki Cecile cztery tygodnie temu. Przyprowadziłem ją prosto na Strymon, zgodnie z rozkazami, które otrzymałem, kiedy tkwiliśmy jeszcze w suchym doku. Kilka godzin temu wylądowaliśmy w Porcie Jeden i przybyłem tutaj jak najszybciej, zaraz po uregulowaniu wszystkich należności w kapitanacie. – Port Jeden? – zdziwiła się Adele, słysząc nazwę jeziora na północny zachód od Xenos, gdzie wylądował pierwszy statek kolonizacyjny. Na wczesnym etapie historii Cinnabaru Port Jeden wystarczał dla całego ruchu handlowego i wojskowego, lecz było to bardzo dawno temu. Kupcy przenieśli się do Portu Dwa, zlokalizowanego na wybrzeżu, sto dwadzieścia mil od stolicy, podczas gdy FRC wybudowała na swoje potrzeby sztuczny basen Portu Trzy tuż przed wybuchem Pierwszej Wojny z Sojuszem, siedemdziesiąt pięć lat temu. – No tak, mistrzyni – potwierdził Mon. – Księżniczka Cecile została sprzedana. Zakładam, że zostaliście o tym poinformowani? Przynajmniej porucznik Leary? – Nie – odrzekła. – Daniel nic o tym nie wie. Jestem pewna, że coś by powiedział. Odchyliła się na oparcie ławki i zapatrzyła się na widoki za porysowanym oknem, podczas gdy jej umysł zmagał się z tym, co właśnie powiedział porucznik Mon. Czuła tę samą, pełną niedowierzania pustkę, jak wówczas gdy dowiedziała się, że rodzina zginęła w trakcie jej banicji. Słowa były proste, koncepcja całkowicie zrozumiała. Księżniczka Cecile była korwetą obcej konstrukcji, ciężko uszkodzoną podczas bitwy o Tanais w układzie Strymonu. Nigdy nie należało ufać okrętowi po generalnym remoncie, a wielu konserwatywnych oficerów FRC w ogóle nie wierzyło w dobre kadłuby kostromańskiej produkcji. Teraz, kiedy Cinnabar i Sojusz zawarły pokój, rozsądniej było pozbyć się Księżniczki Cecile, zamiast wydawać pieniądze na jej utrzymanie. Och, tak, Adele rozumiała przyczyny. Analityczna część jej umysłu rozumiała także, czemu głowy członków jej rodziny i popleczników zostały wystawione na widok publiczny, wisząc na Skale Mówcy po wykryciu spisku. Lecz w obu przypadkach żołądek Adele Mundy wpadł w lodowatą otchłań, podczas gdy umysł wirował bezproduktywnie wokół słów i ich implikacji. Księżniczka Cecile to mała jednostka. Po raz pierwszy Adele zobaczyła ją niecały rok temu, kiedy korweta uczestniczyła w banalnej paradzie na Kostromie. Nawet w swym najlepszym okresie była ciasna i niewygodna, a większość czasu, jaki Adele spędziła na jej pokładzie, wiązała się z zagrożeniami i niedogodnościami dalece wykraczającymi poza jej dotychczasowe doświadczenia życiowe, naznaczone przecież biedą i trudnościami. A jednak… Rok temu Adele Mundy była samotną sierotą, wiodącą nędzny żywot na trzeciorzędnym dworze, którego władca pozował na intelektualistę. Nosiła tytuł Nadwornej Bibliotekarki, lecz jej obowiązki przypominały raczej występy tresowanej foki. Teraz przywrócono jej ojczyznę i rodzinny dom. Jej rodziną stała się cała FRC, a w Danielu Learym znalazła przyjaciela na śmierć i życie. Księżniczka Cecile nie należała do żadnych z tych rzeczy, a jednak wszystkie one były z nią powiązane. – Mundy? – zapytał z niepokojem porucznik Mon. – Wszystko w porządku? Adele otworzyła oczy – nie przypominała sobie, żeby je zamykała – i obdarzyła oficera energicznym uśmiechem. – Oczywiście, Mon – zapewniła go. – Może jestem nieco smutna, ale przecież jadę na pogrzeb, prawda? |