Parodie głośnych tytułów wciąż nie są w literaturze tak popularne jak w filmie, ale dzięki stosunkowo nowemu zjawisku „książkowego blockbustera” zaczynają pojawiać się coraz śmielej. Niestety, o ile szalona zabawa oryginalnymi motywami i żartowanie ze wszystkiego i wszystkich w filmie potrafi czasem wywołać uśmiech, o tyle w wydaniu książkowym zwykle wypada blado. „Szyfr Jana Matejki” Dariusza Rekosza nie jest tu wyjątkiem.  |  | ‹Szyfr Jana Matejki›
|
W parodiowaniu książek ze szczytów list przebojów Rekosz nie jest pierwszy. Na polskim rynku od jakiegoś już czasu funkcjonują parodie „Władcy pierścieni” i „Harry’ego Pottera”. Sam „Kod Leonarda da Vinci” też zresztą został już przemaglowany przez prześmiewców. „Szyfr Jana Matejki” nie wnosi więc do tematu nic nowego. Ani, niestety, śmiesznego. Zaczyna się tak: ryży ping-pong, czyli Chińczyk Wan-dzin-san – tleniony blondyn z hitlerowskim wąsikiem – wdziera się do muzeum. Cały dzień ukrywa się w skrzyni z przepoconymi kapciami, by wieczorem wyleźć i buszować po opustoszałym muzeum. Niestety, okazuje się, że dyżurująca strażniczka jest czujna i zauważywszy intruza, pędzi na niego z porwanym z ekspozycji mieczem. Azjata odparowuje atak i obala kobietę butelką po jabolu „Szalona 17”. Szybko wychodzi na jaw, że strażniczka nie jest przypadkową osobą i ryży ping-pong grozi umierającej, że skoro ona nie chciała współpracować, to zajmie się synem szwagra bratanicy córki. Słysząc alarm i nadjeżdżającą policję, Chińczyk wybiega na dach, wyjmuje z torby składaną lotnię z napisem „made in China” i z okrzykiem „Geronimoooo” skacze w noc – ciemną jak u Murzyna między nogami. Powyżej, z użyciem oryginalnego słownictwa, streszczone zostały trzy strony tego „dzieła”, tworzące pierwszy rozdział. Dalej jest tylko „lepiej”, ze szczególnym naciskiem na gierki słowne dotyczące nazwisk. Strażniczka nazywała się Krystyna Sprawa, więc policjanci mają nie lada ułatwienie, mówiąc o prowadzonym śledztwie („Chodzi o tę sprawę. Krystynę Sprawę”). Ostatnie słowa denatki brzmiały „pomóż mi święty Józefie”, więc błyskotliwi policjanci posyłają po detektywa Ziutka Świentego. Policjanci w ogóle mają tendencję do znaczących nazwisk: jeden zwie się Fuks („jak będziemy mieli takiego fuksa jak ty…”), inny Komenda („dzwoń na komendę”). Wszystko przebija jednak poszukiwanie w prosektorium ciała niejakiego Wacława Niezłego – nietrudno domyślić się rozmiarami jakiej części ciała kierują się policjanci. To wszystko okraszone jest osobnikami przeżywającymi katusze z powodu gigantycznego kaca – z obowiązkowymi wymiocinami, drapaniem się po jajach (słownictwo oryginalne), zakonnicami rozbierającymi się do seksownej bielizny, ewentualnie innymi nagusami – koniecznie występującymi w obecności księdza. Nie mówiąc o dowcipach w rodzaju: „głupi policjant pyta, co zrobić z dowodem i słysząc ‘zabezpieczyć’ – wyciąga prezerwatywę”. Wszystkie przykłady pochodzą z ok. 20 pierwszych stron – dalej niżej podpisany zwątpił i przestał zwracać uwagę, tylko przekartkowywał w poszukiwaniu choćby naparstka dowcipu czy humoru. Niestety, okazało się, że – poza grubiańskimi dowcipami, pisanymi „na jedno kopyto”, którymi każda strona jest przeładowana aż do znudzenia – w książce nie ma nic. To znaczy jest tam niby jakaś fabuła: jakiś tajny zakon (którego Sprawa była mistrzynią), tajemnica płótna Matejki, podejrzane gierki Chińczyków. Ale – i to akurat wadą nie jest, bo takie założenia gatunkowe – w sumie to mało istotne. Niestety, tak jak nie ma sensu, nie ma też humoru. Jest prymitywizmem przełożonym żenadą i szczelnie opakowanym w nudę. Minusy: - prymitywizm dowcipu
- powtarzalność pomysłów na żarty
Tytuł: Szyfr Jana Matejki Autor: Dariusz Rekosz ISBN: 978-83-60383-30-8 Format: 282s. 120×200mm Cena: 25,90 Data wydania: 10 sierpnia 2007 Ekstrakt: 10% |