W rolach głównych występują: Rincewind, który jest w życiowej formie, oraz pozostali magowie Niewidocznego Uniwersytetu – momentami znakomici, na drugim zaś planie przewijają się dwaj bogowie oraz Śmierć, zdecydowanie dodający kolorytu. Zdjęcia kręcono na wściekle suchym kontynencie, nasuwającym na myśl Australię oraz na bezludnej wyspie, zamieszkanej przez zwariowanego boga ewolucji. Poruszana tematyka to tym razem ewolucja, seks oraz cała gama skojarzeń i dowcipów wymierzonych w krainę kangurów. „Ostatni kontynent”, dwudziesta druga część cyklu o Świecie Dysku autorstwa Terry’ego Pratchetta, śmieszy i wciąga z niesamowitą siłą.  |  | ‹Ostatni kontynent›
|
Terry Pratchett w „Ostatnim kontynencie” wziął na warsztat chyba wszystko, co może kojarzyć się z Australią i bezlitośnie to wykorzystał. Oczywiście przez wykorzystanie należy rozumieć uczynienie z tego wściekle suchego obszaru głównego motywu żartów, dowcipów i wszelkiej innej maści zabawnych skojarzeń. Miejsce w Świecie Dysku, które jako żywo przypomina naszą Australię, to kontynent o nazwie IksIksIksIks. Kontynent, który jest odizolowany od świata i posiada swój specyficzny klimat. Wspominałem już, że jest tam dość sucho, prawda? To jeszcze nic – deszcz jest tam legendą, nie padał od kilku tysięcy lat, a tubylcy reagują dość drażliwie, kiedy wspomnieć przy nich o wodzie. Biedny Rincewind, który w wyniku kolejnej ucieczki przed w sumie już nie wiadomo czym wylądował właśnie gdzieś pośrodku IksIksIksIks, zostanie wybrany, by sprawić, aby mityczny deszcz w końcu spadł. I w ten sposób wpadnie w kolejne tarapaty – jak to tylko on ma w zwyczaju. Na poszukiwanie Rincewinda wyrusza ekipa z Niewidocznego Uniwersytetu. Nie bezinteresownie oczywiście – potrzebny jest bowiem ochotnik, który podejmie się pewnego niebezpiecznego zadania, a wśród typowych magów ze świecą takiego szukać. Cała śmietanka NU, próbując dostać się na IksIksIksIks, niechcący zmienia czasoprzestrzeń i ląduje na wyspie niespełnionego boga ewolucji. Oczywiście pod koniec jakimś cudem wszystkie wątki logicznie splotą się w jeden, ale nim to nastąpi, czytelników czeka wciągająca przygoda pełna zabawnych i absurdalnych sytuacji. Jak już wspomniałem wcześniej, w „Ostatnim kontynencie” najbardziej dostaje się Australii. Oprócz różnorakich skojarzeń – jak wszechobecna susza, owce, kangury, Krokodyl Dundee czy czające się za każdym kamieniem skorpiony – Pratchett wprowadza stylizację języka wszystkich postaci z kontynentu IksIksIksIks. Posługują się one slangiem, żywo kojarzonym właśnie z Australią. Więcej – nawet Śmierć i Rincewind przejmują niektóre zwroty, jak choćby używany praktycznie przy każdej okazji „nie ma zmartwienia” 1). Zapewne pod tym względem angielska wersja powieści wygląda jeszcze bardziej imponująco 2), niemniej trzeba oddać honor tłumaczowi Piotrowi W. Cholewie, który robił, co mógł, aby całą zabawę językiem przenieść na nasz grunt – do tego stopnia, że opatrzył powieść wstępem przybliżającym polskiemu czytelnikowi nieoficjalny hymn Australii „Waltzing Matilda”, który bynajmniej nie ma nic wspólnego z tańczeniem walca z Matyldą. Drugim głównym wątkiem „Ostatniego kontynentu” są perypetie magów z NU i boga ewolucji, który jakoś nie może dać sobie rady z kwestią rozmnażania. Sytuację komplikuje przypadkowa obecność na bezludnej wyspie pani Whitlow, uniwersyteckiej gospodyni, która nieświadomie prowokuje stricte samcze zachowania u niektórych magów. W ten sposób autor dowcipnie eksploatuje liczne skojarzenia z zalotami, seksem i męską rywalizacją o kobietę. A w połączeniu z jednoczesnymi zmaganiami boga ewolucji z przekazywaniem genów daje to mieszankę wybuchową. W tle, w ramach przygód Rincewinda, Pratchett porusza dodatkowo motyw przeznaczenia i zapętlania się historii w samej sobie. Rincewind tuż po przybyciu na IksIksIksIks spotyka bowiem magicznego kangura, który mówi mu, że jest tutaj w celu sprowadzenia na kontynent legendarnego deszczu. Co więcej – pokazuje mu skalne ryciny, które upamiętniają jego wyczyn. Więc teraz musi tylko zrobić coś, co już zrobił. Pokręcone? Jak na Pratchetta raczej normalne. Oczywiście recenzując jakąkolwiek pozycję ze Świata Dysku nie można nie zaznaczyć, że cała seria liczy już sobie ponad trzydzieści pozycji i jeśli, drogi Czytelniku, nie czytałeś jeszcze żadnej, wielce niewskazane jest sięganie od razu po na przykład „Ostatni kontynent”. Ta część czerpie bowiem garściami z poprzednich perypetii Rincewinda i pozostałych magów z NU, tak że zaczynając swoją przygodę od tej pozycji, traci się wiele smakowitych nawiązań, nie wspominając o tym, iż niektóre wydarzenia mogą być całkowicie niezrozumiałe. Natomiast wiernych fanów Terry’ego Pratchetta mogę zapewnić, że „Ostatni kontynent” to bardzo typowa i trzymająca wysoki poziom pozycja ze Świata Dysku, przepełniona dowcipami, humorem językowym i absurdami oraz jednocześnie odnosząca się do naszego, jak najbardziej realnego świata i pokazująca go w krzywym zwierciadle. Ku refleksji. No a tak w ogóle… nie ma zmartwienia, nie?
Tytuł: Ostatni kontynent Tytuł oryginalny: The Last Continent Autor: Terry Pratchett Przekład: Piotr W. Cholewa Cykl: Świat Dysku ISBN-10: 83-7469-178-6 Format: 304s. 142×205mm Cena: 29,90 Data wydania: 23 lutego 2006 Ekstrakt: 80% |