powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

Wrota Piekieł
Linda Evans, David Weber
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział trzeci
Echo ostrego, suchego trzasku brzmiało równie nienaturalnie jak dźwięk, który je wywołał. Zamilkły wszystkie ptaki. Nawet wiewiórki przerwały swój zwyczajowy harmider. Na długą, pełną niepewności chwilę zapadła cisza. Gadrial Kelbryan popatrzyła na Sir Jasaka Olderhana.
– Co to było? – zapytała cicho, jakby obawiając się odpowiedzi.
– Sam chciałbym to wiedzieć. Sprawdzę.
Setnik także odpowiedział szeptem, do którego zmusiło go niejasne przeczucie. Nie rzucał jednak słów na wiatr. Jedno spojrzenie na półsetnika Garlatha wystarczyło mu do zrozumienia, że rzeczywiście sam będzie musiał sprawdzić źródło niezwykłego dźwięku. Każdy oficer wart swego stopnia już nawiązałby kontakt ze swoimi wysuniętymi czujkami, strzegącymi boków kolumny. Garlath tego nie zrobił. Stał po prostu i przyglądał się z namysłem temu samemu fragmentowi lasu, który podziwiał jeszcze zanim rozległ się ten dziwny, ostry dźwięk.
Gdyby Jasak nie rzucił okiem na półsetnika dokładnie w odpowiednim momencie, mógłby nie zauważyć sposobu, w jaki drgnął starszy oficer. Nie widziałby jak jego głowa obraca się ku tajemniczemu dźwiękowi. Ominąłby go widok przerażenia malującego się w ciemnych oczach oficera, zanim zdołał na powrót przybrać swą wystudiowaną, nonszalancką pozę.
Jasak jednak zdążył to wszystko dostrzec. Aż zbyt dokładnie. Zacisnął zęby. Niestety nie mógł oskarżyć dowódcy plutonu o rejteradę. Jego udawana obojętność stanowiła doskonałą przykrywkę. W dodatku poza swym nagłym, intuicyjnym przeczuciem, że coś było nie w porządku, Jasak nie miał żadnego innego powodu, by tak myśleć. A ściśnięty żołądek nie stanowił dobrego uzasadnienia oskarżenia o „tchórzostwo w obliczu wroga”, mimo że obaj – on i Garlath – dobrze wiedzieli, dlaczego ten drugi nie zareagował na zagrożenie, które kryło się za niezwykłym dźwiękiem.
Albo – jakie mogło się kryć – upomniał się Jasak. Nie przyszło mu to łatwo, lecz uspokoił się nieco i postanowił odtąd baczniej przyglądać się własnym reakcjom i zachować jasność myślenia. Zauważył bowiem w sobie negatywne nastawienie do Garlatha i skłonność do przypisywania jego decyzjom jak najgorszych motywów.
Tak naprawdę przecież półsetnik zignorował jedynie jakiś leśny dźwięk. Dźwięk, który mógł równie dobrze okazać się odgłosem starego, padającego na ziemię drzewa. Jasak gotów był postawić pięć swych następnych żołdów, że źródło dźwięku nie było aż tak idylliczne, lecz póki nie miał lepszych informacji…
Zza linii mieniących się wspaniałymi barwami topoli wypadł nagle tarczowy Gaythar Harklan. Biegł miażdżąc pod ciężkimi buciorami kępki muchomorów. Przemknął obok półsetnika Garlatha i dysząc ciężko, zatrzymał się, tuż przed Jasakiem.
– Sir! – żołnierz zasalutował drżącą gwałtownie ręką. – Sir, proszę o pozwolenie… kontakt z nieprzyjacielem…
– Kontakt z nieprzyjacielem? – warknął Garlath przerwawszy kontemplację czubków drzew i ruszył na żołnierza niczym wściekły łoś. – Nie chcesz chyba zrobić durnia z setnika? I jak śmiałeś opuścić posterunek bez rozkazu?
– S…sir… – zająknął się Harklan, obracając się bezradnie pomiędzy Jasakiem i wzburzonym Garlathem – chodzi o Osmunę. On nie żyje, sir!
– Nie żyje? – zapytał ostro Jasak i uniósł szorstko rękę uciszając kolejny wybuch jadu Garlatha. – Co go zabiło?
Chciał zapytać „kto”, lecz po chwili odniósł wrażenie, że musiał tu zadziałać jego Dar. Gdyby nie on, odpowiedź Harklana powinna wprawić go w najwyższe osłupienie.
– Właśnie o to chodzi, Sir. Nie wiem, co go zabiło. Nikt nie wie. M…myślę, że przegapił rozkaz postoju, Sir. Już miałem poinformować zwiadowców na flankach, że idę po niego naprzód, kiedy rozległ się ten dźwięk – żołnierz głośno przełknął ślinę. – Huknęło właśnie ze strony, gdzie był Osmuna. Dobrą chwilę przedzierałem się tam przez krzewy. Wtedy go znalazłem. On nie żyje, Sir. Po prostu, kurwa, nie żyje. Zwiadowca z prawej flanki dołączył do mnie i żaden z nas nie wie, dlaczego zginął ani jak to się stało.
– Dość już tego! – ciemna cera Garlatha przybrała niemal purpurowy odcień. – Wpadliście w histerię, żołnierzu! Stawicie się do raportu i…
– Półsetniku Garlath!
Lodowaty głos setnika zatrzymał Garlatha w pół słowa.
– Sir? – zapytał zdławionym głosem.
– Straciliśmy żołnierza, półsetniku. Jeśli wolno, to sugerowałbym, by to ten problem stał się naszym priorytetem. Dyscyplina zaczeka.
Pod skórą Garlatha wyraźnie zagrały mięśnie. Rumieniec gniewu zalał nagle całą jego szyję i zniknął za kołnierzykiem munduru. Wściekłe, przestraszone spojrzenie wpiło się w twarz Jasaka i przez krótki moment Garlath sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał eksplodować. Potem jednak spuścił wzrok.
– Oczywiście, Sir – zazgrzytał.
Gdyby szczęka Garlatha była choć trochę bardziej sztywna, kość pękłaby jak z lodu. Rzucił na Harklana gniewne spojrzenie, w którym czaiła się groźna obietnica rychłej zemsty. Jasak zauważył i to i obiecał sobie dokonać własnej zemsty w związku ze stosunkiem Shevana Garlatha do tarczowego drużyny. Po chwili półsetnik odszedł i krótkimi szczeknięciami zaczął wydawać własne rozkazy.
Mimo, że krzyczał bardzo głośno, pierwszy pluton dopiero po dziesięciu minutach przybrał szyk, który można było od biedy nazwać gotowym na odparcie ataku.
Jasak obserwował dowódcę plutonu swym zimnym, brązowym spojrzeniem. Co najmniej połowa wydawanych przez Garlatha rozkazów powiększała tylko panujący dokoła chaos. Kołnierzyk munduru półsetnika przesiąknięty był potem, mimo panującego wokół, porannego chłodu.
Jasak zdał sobie sprawę, że wynikało to z najzwyklejszego strachu. Może nawet nie najzwyklejszego, bo wydarzenia toczyły się szybko. Nie trzeba było posiadać wielkiego Daru, by wykryć źródła braku odwagi Garlatha: strach przed tym, co uśmierciło Osmunę, strach przed popełnieniem błędu poważnego na tyle, by został wydalony ze służby, strach, który podpowiadał, że ten błąd już został popełniony…
„Głupi to ma szczęście” – pomyślał gorzko Jasak zastanawiając się po raz kolejny w jaki sposób Garlath zdołał przetrwać każdego innego setnika wyznaczonego do nadzorowania jego poczynań.
– Kiedy ruszymy – odezwał się do Gadrial nie patrząc w jej stronę, z uwagą skupioną na cieniach wśród lasu które nagle stały się o wiele bardziej wrogie – trzymaj się blisko mnie.
Rzucił na nią spojrzeniem. Lekko skinęła głową. Wyglądała na spiętą, lecz nie przerażoną. Po dłuższym przyjrzeniu się kobiecie zrozumiał coś innego. Panicznie się bała, lecz nie pozwalała, by lęk nad nią zapanował. Półsetnik Garlath powinien się od niej uczyć. Od zwykłego cywila. O ile cokolwiek w tej kobiecie można było nazwać „zwykłym”.
Zatrzymał na niej wzrok trochę dłużej niż zamierzał. Nie zauważyła. Zbyt pochłaniało ją badanie ściany lasu czujnym, świdrującym spojrzeniem, któremu nie miał prawa umknąć żaden, najlżejszy nawet ruch czy drgnienie. W jej skupionej, zwartej postawie kryło się coś w rodzaju groźnej elegancji, niemal piękna, przywodzącego na myśl urodę polującego sokoła lub gotującego się do ataku gryfa. Jasak zastanowił się przez chwilę, czy magister Kelbryan przeszła szkolenie w posługiwaniu się jakimikolwiek zaklęciami obronnymi. To wyjaśniałoby jej opanowanie. Ponownie zaskoczyła Jasaka swym przygotowaniem i kompetencjami. Była zawodowcem świadomym swych umiejętności – a także słabych stron – i była gotowa na przyjęcie wszelkich nieprzyjemnych niespodzianek, jakie mogły spotkać ją na którymkolwiek z mnogich wszechświatów.
Przypomniał sobie, że ma własne obowiązki i przestał myśleć o kobiecie. Okazało się to dziwnie trudnym zadaniem. Jego podziw dla atrakcyjnej magister zmienił się gwałtownie w głęboki szacunek, po tym jak nie wpadła w panikę na wieść o nagłej śmierci żołnierza.
Minęło o dziewięć i pół minuty za dużo, lecz pluton wyruszył po dziesięciu minutach, co było zapewne życiowym rekordem Garlatha. Udało mu się nawet uformować szyk odpowiedni do marszu przez nieznany i potencjalnie wrogi teren. Jasak był gotów iść o zakład, że całe dodatkowe dziewięć i pół minuty zajęło Garlathowi przypomnienie sobie jak ten właściwy szyk powinien wyglądać.
Mimo to, dotarcie do miejsca, w którym poległ Osmuna zajęło im dwa razy więcej czasu niż powinno. Przede wszystkim dlatego, że Garlath zaczął bać się każdego cienia… a w tak gęstym lesie cieni było niezwykle dużo.
Gdy weszli między drzewa Jasak wysunął się bezpośrednio przed Gadrial.
– Idź zaraz za mną – powiedział.
Gdyby miał do czynienia z innym cywilem, dodałby też, że należało zachować ciszę. Ten konkretny cywil robił jednak w jesiennym poszyciu, pełnym kolorowych, zeschłych liści, o wiele mniej hałasu niż Garlath. Woń deptanych gałęzi i traw – suchy, osobliwy zapach podobny do cynamonu – przypomniał Jasakowi świąteczne ciasta. Niestety, tym razem zapach ten mieszał się z wonią strachu, przeskakującego niczym elektryczne wyładowania z żołnierza na żołnierza. Wyczuwalna niepewność Garlatha przenosiła się na cały pluton. Jasak czuł wyraźnie, jak plugawy lęk powoli niszczy jego ludzi i jeszcze raz poczuł chęć natychmiastowego przejęcia dowództwa. Ochota ta była niemal przemożna, lecz w tej sytuacji, odebranie dowództwa Garlathowi, tylko pogorszyłoby morale plutonu. Nie potrzeba im było teraz – w chwili gdy połowa plutonu nie miała kontaktu wzrokowego z oficerami i podoficerami – nagłej zmiany w hierarchii. Nie miał wyboru – musiał pozwolić wykonywać swe zadania Dowodzącemu Pięćdziesięcioma. Stłamsił więc w sobie niecierpliwość i pocieszył się widząc, że Gadrial utrzymuje niezmienną odległość dwóch kroków za nim.
Choć tak naprawdę to jeszcze tylko wzmagało jego frustrację. To przecież Garlath był szkolony do tego, co robiła nieszkolona magister Kelbryan.
Mimo swego skupienia na Garlathu i żołnierzach pierwszego plutonu, zauważył kątem oka, że Otwal Threbuch podążał za nim niczym cień. Nie wiedział tylko, czy miecznik zajął taką pozycję, by chronić Jasaka czy idącą za nim, delikatną kobietę. Nie miało to jednak znaczenia, ponieważ Jasak rozmyślnie polecił jej iść tak blisko siebie, by w razie potrzeby miecznik mógł pomóc im obojgu. Niemniej, czysto teoretycznie, zastanowił się nad intencjami Threbucha.
„Z pewnością po prostu nie chce się tłumaczyć przed matką, jeśli coś na jego zmianie pójdzie nie tak” – pomyślał setnik z uśmieszkiem.
Żołnierze plutonu Shevana Garlatha dotarli wreszcie do celu i – pod milczącymi spojrzeniami Jasaka i Threbucha – zajęli pozycje. Tym razem Garlath postąpił wybitnie regulaminowo. Poszczególne drużyny plutonu zajęły pozycje zapewniające całkowite zabezpieczenie okolicy. Prawdopodobnie jego motywacje były niewłaściwe (a na dodatek wyłącznie osobiste) niemniej choć raz wykonał jakieś zadanie wzorcowo.
Kiedy trzy z czterech drużyn plutonu rozpierzchły się po lesie w przeciwnych kierunkach, żołnierze zaczęli porozumiewać się między sobą imitując głosy ptaków. Sygnały te andarańscy zwiadowcy wypracowali dawno temu. Ktoś nawet przypomniał sobie, jakie gatunki powinni naśladować, w tej strefie klimatycznej. Jasak jednak z jakiegoś powodu wątpił, żeby przestrzegania procedur komunikacyjnych dopilnował osobiście półsetnik Garlath.
Kiedy czekali, aż reszta plutonu zajmie wyznaczone pozycje, Jasak spojrzał na Gadrial i podniósł palec do ust, dając znak do zachowania ciszy. Ostrzeżenie wypłynęło z niego odruchowo i okazało się całkowicie zbędne. Kobieta była bardzo spięta, czekała w bezruchu. Poruszały się tylko jej oczy, bezustannie badające otoczenie. W tych oczach zobaczył dziwną mieszaninę intensywnego skupienia i czegoś jeszcze. Czegoś, co zastanowiło go przez chwilę. Nie potrafił nadać nazwy temu uczuciu, ale było to coś pomiędzy ekscytacją i strachem.
Bała się. To było jasne. W tej sytuacji nie bałby się tylko idiota – a do tej kategorii Gadrial nie należała z pewnością. Bała się, lecz nie była przerażona, co dawało jej przewagę nad Garlathem. Poza tym była ciekawa, bardzo ciekawa. Półsetnik sprawiał wrażenie człowieka, którego jedynym marzeniem jest uciec i schować się w jakimś bezpiecznym miejscu, ona natomiast – tak, jak Jasak – wyczuwała w powietrzu tajemnicę. Tajemnicę, którą chciała rozwikłać. Nikt nie musiał jej przypominać, że – tak samo jak pozostali – mogła w każdej chwili zginąć, lecz mimo niebezpieczeństwa, w jej ślicznej główce pracował bezustannie poszukujący odpowiedzi umysł.
Z pomiędzy gęstych zarośli rozległ się w końcu ostry, przenikliwy gwizd – sygnał zakończonego rozmieszczania drużyn. Garlath drgnął słysząc go, ale nie odpowiedział. Nozdrza miecznika Threbucha poruszyły się gniewnie. Spojrzał na Jasaka, który lekko skinął głową.
Threbuch wyręczając Garlatha odgwizdał w odpowiedzi umówiony sygnał. Liście pobliskiego krzewu rozstąpiły się na boki i ukazał się im Jugthar Sendahli. Ciemnoskóry żołnierz, uciekinier z Mythal, gdzie jako nie-Obdarzony członek kasty garthan był nikim, u Jasaka stał się jednym z najlepszych. Nie był też głupi, czego raz po raz dowodził. Spojrzał na swego miecznika i skinął z szacunkiem Jasakowi, lecz zasalutował półsetnikowi Garlathowi.
– Melduję, że teren zabezpieczony, Sir. Wszyscy na miejscach. Kusznicy gotowi do akcji. Zasobniki smoka naładowane i odbezpieczone. Osmuna leży tam, Sir.
Jasak zafrasował się w duchu. Mimo, że Sendahli starał się mówić spokojnie i rzeczowo w jego głosie czuć było napięcie. Co do diabła tak przestraszyło tych ludzi? Przecież to wszystko doświadczeni żołnierze, weterani walk z piratami, zbójcami z pogranicza i łowcami działek. Śmierć dla żadnego z nich nie była niczym nowym, a mimo to żołnierze plutonu półsetnika Garlatha trzęśli się jak trusie.
Po skroni Garlatha spłynęła kolejna kropla potu. Jasak spojrzał na Gadrial. Mrużyła oczy, zastanawiała się nad czymś. Widać było, że też dostrzegła strach w oczach Sendahliego.
Żołnierz ruszył między zarośla. Jasak, Garlath, Threbuch i Gadrial poszli za nim, ostrożnie przemieszczając się w gęstym poszyciu lasu, coraz bardziej splątanym w miarę zbliżania się do strumienia.
Zatrzymali się na krawędzi nasypu nad wartkim nurtem. Żołnierze, którzy wcześniej strzegli z Osmuną obu boków kolumny prawidłowo stworzyli skierowany naprzód posterunek, który miał przyjąć na siebie pierwszy ciężar ewentualnego ataku. Nie zmienili pozycji, mimo, że pozostała część plutonu rozproszyła się na kilkaset jardów. Nie drgnęli też na widok nowoprzybyłych. Jasak obiecał sobie, że musi za to szczególnie pochwalić miecznika Harnaka.
Ciało Osmuny leżało w strumieniu. Garlath ruszył w dół skarpy. Wyglądał przy tym jak człowiek, który marzy jedynie o tym, by znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Setnik bez słowa poszedł w jego ślady. Przez głowę przemknęło mu pytanie czy Garlath żywił choć cień podejrzenia, jak bardzo Jasak życzyłby sobie, by to marzenie wreszcie się spełniło. Miecznik Threbuch szedł za Jasakiem pilnując go jeszcze uważniej niż do tej pory. Tylko Gadrial została na górze. Wyglądała na zadowoloną z tego, że Jasak – unosząc dłoń do góry – nakazał jej nie podchodzić.
Osmuna nie żył i nie dało się temu zaprzeczyć. Jego zwłoki leżały na wpół zanurzone w usianym głazami nurcie strugi. Padając uderzył w jeden z ostrych kamieni i muchy już zaczynały się zlatywać do czerwonej plamy, którą zostawił na jaskrawo zielonym mchu. Najwyraźniej odbił się od skały i stoczył do wody. Głowa Osmuny znajdowała się całkowicie pod falami. Czyżby utonął od uderzenia tym czymś, co utoczyło z niego tak wiele krwi?
Jasak zmarszczył brwi i ostrożnie podszedł bliżej. Zwiadowca znieruchomiał na swym prawym boku. Nad fale wystawała jego pierś, plecy i lewe ramię. Setnik zauważył dziurkę w piersi żołnierza. Była bardzo mała, niemal trudna do zauważenia. Jasak przybrał jeszcze bardziej zafrasowaną minę. Zastanawiał się, co za diabelstwo mogło spowodować tak wyglądającą ranę.
Jej rozmiar nie pasował do bełtu z kuszy. Zresztą w ranie nie tkwił ani bełt, ani nawet zwykła strzała. Jasak wiedział, jakiego rodzaju obrażenia powodują oba rodzaje pocisków. To, co stało się z Osmuną musiało zostać spowodowane zupełnie czym innym. Jego rana nie wyglądała też, jakby ktoś wyciągnął z niej strzałę już po śmierci. Otworek w ciele Osmuny wywierciło coś, co przeszło przez jego mundur jak gorący nóż przez kostkę masła. Tyle, że włókna nie zostały rozcięte – a przynajmniej nie w sposób, w jaki rozciąłby je nóż. Materiał został rozerwany przez coś na tyle silnego, by wcisnąć jego skrawki w pierś żołnierza. Tego rodzaju efekt wywoływały trafienia z większych kusz, lecz wtedy rany były znacznie większe. Dziurka w ciele zwiadowcy nie wyglądała też na zadaną ostro zakończonym ostrzem, kolec do lodu także odpadał. Żadna z tych broni nie wcisnęłaby rozerwanych i poszatkowanych kawałeczków munduru bezpośrednio w ranę.
Jasak przeszedł ostrożnie balansując na mokrych kamieniach na drugą stronę ciała. Spojrzał na plecy Osmuny i zamarł zdjęty lodowatym przerażeniem.
„Na jaja Graholisa! Co to było?” – przemknęło mu przez głowę.
Nagle zrozumiał przerażenie, które dostrzegł w oczach żołnierzy.
Plecy Osmuny zostały rozdarte od wewnątrz.
Dosłownie.
Otwór ziejący tuż pod lewym ramieniem Osmuny miał niemal średnicę ludzkiej pięści. Gadrial prawdopodobnie nie miałaby najmniejszego problemu z włożeniem swej dłoni do rany. Jej krawędzie wyglądały jakby ktoś wewnątrz ciała żołnierza odpalił wybuchowe zaklęcie.
Przerażenie, nagłe i bezwzględne, przebiegło wzdłuż kręgosłupa Jasaka i umiejscowiło się w pobliżu klamry u pasa. Nigdy nie słyszał o wybuchowym czarze, którym można było przeszyć ludzkie ciało, niczym bełtem kuszy. Nie słyszał o zaklęciach, które eksplodowały w ciałach ofiar, a szkoły do których uczęszczał Sir Jasak Olderhan należały do najlepszych, jakich absolwentem mógł zostać syn andarańskiego arystokraty. Swego czasu przestudiował całą historię Arkany, wliczając w to dzieje Wojen Magów – w trakcie których dopuszczano się na bezbronnych, nie-Obdarzonych ludziach, najróżniejszych mrożących krew w żyłach okrucieństw. Nigdy jednak nie spotkał najmniejszej nawet notatki o podobnym zaklęciu bitewnym. Nie znał czaru, który mógł wywołać spustoszenie, na jakie właśnie patrzył.
Coś poruszyło się obok niego. Odwrócił się gwałtownie. Otwal Threbuch na widok pleców zabitego syknął przez zęby, po czym podniósł zaniepokojone, wstrząśnięte spojrzenie na Jasaka.
– Ma pan jakikolwiek pomysł, Sir? – zapytał mając najwyraźniej nadzieję, że wykształcenie setnika pomoże rozwikłać zagadkę.
– Nie. Nie mam – Jasak pokręcił przecząco głową. Threbuch zaklął szpetnie pod nosem.
– Tego się właśnie obawiałem – mruknął zgrzytając zębami. – I co my, kurwa, mamy teraz zrobić, Sir?
Jasak spojrzał znacząco na Shevana Garlatha. Dowódca plutonu wpatrywał się w plecy Osmuny głośno przełykając ślinę. Co chwila odrywał wzrok od zmasakrowanych zwłok i spoglądał wystraszonym wzrokiem na brzegi strumienia w kierunku złowieszczych drzew. Za każdym razem jednak wracał spojrzeniem do leżącego w wodzie zwiadowcy.
– Półsetniku Garlath?
– Sir? – odezwał się drżącym głosem Garlath i spojrzał niespokojnie na Jasaka.
– Sugeruję, żebyście spróbowali odnaleźć drani, którzy to zrobili.
Garlath sztywno i niezdecydowanie skinął głową. Zanim zaczął wydawać rozkazy musiał trzykrotnie zaczerpnąć powietrza w płuca. Prawdopodobnie musiał też zaczerpnąć odpowiednią ilość odwagi.
– Rozproszyć się! Odszukać jakiekolwiek ślady nieprzyjaciela. Znajdziemy skurwysyna, który to zrobił.
„O tak” – obiecał w duchu Jasak martwemu żołnierzowi. – „Bez wątpienia go znajdziemy.”
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.