powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

Wrota Piekieł
Linda Evans, David Weber
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział piąty
Przeczesując swym umysłem otoczenie, badając nim zagłębienia i nierówności terenu, Jathmar czuł tętniącą w piersi cudowną pełnię życia.
Sporządzanie map przy pomocy Talentu bardzo przypominało latanie. Wiedział to, bo zdarzyło mu się latać balonem. Była to część obowiązkowego szkolenia, jakie przechodzili wszyscy licencjonowani członkowie zespołów badawczych. Loty balonem były jednak spokojne i ociężałe. Gondola krążyła po niebie poganiana tam i z powrotem podmuchami kapryśnego wiatru. Słyszał plotki o balonach poruszanych tym nowym – spalinowym – silnikiem, którego próby przeprowadzali niedawno jacyś szaleńcy na Sharonie. Nie spodziewał się jednak po tym wynalazku zbyt wiele. Zresztą – nawet gdyby ta nowinka techniczna jakimś cudem się przyjęła, to rozdzierający uszy huk silnika i jego wstrętny odór nie sprzyjały przyjemnym doznaniom i rozkoszowaniu się podniebnymi podróżami.
Sporządzanie map – Mapowanie – było dużo bliższe temu co, jak wyobrażał sobie Jathmar, musiały czuć ptaki szybujące pomiędzy niebem a lasami i polami mknącymi w dole. Jathmar od zawsze zazdrościł ptakom – nawet tym pospolitym i pogardzanym jak wróble.
„Z drugiej strony – wróble nie potrafią sporządzać map” – pomyślał.
Jathmar uśmiechnął się do siebie. Mapowanie było Talentem, który posiedli jedynie ludzie i to nie wszyscy. Tylko niewielki ułamek z dziesięciomiliardowej rzeszy ludzi mógł się poszczycić akurat tą zdolnością. Oczywiście wychodziło na to, że tak uzdolnionych ludzi było wcale niemało. Z ogółu populacji niemal jedna piąta miała jakiś psioniczny Talent. W przybliżeniu dawało to około dwóch miliardów Utalentowanych, z których Mapować potrafiło jedynie około dwóch procent. Teoretycznie dawało to około czterdziestu milionów Kartografów. Tyle, że ten Talent dzielił się na specyficzne podtypy, które przekazywane były genetycznie z pokolenia na pokolenie. Nie mówiąc już o tym, że przynajmniej połowa z tych, którzy ten konkretny Talent posiedli – miała go rozwinięty w stopniu wykluczającym profesjonalne zastosowania. Kartografami byli oboje rodzice Jathmara, a także troje dziadków. To wyjaśniało korzenie jego silnie wykształconej umiejętności.
W odróżnieniu od Shaylar, matce i babce Jathmara nie udało się zostać członkiniami zespołów badawczych. Udało się im jednak wykorzystać ich wrodzone Talenty w inny sposób – pracowały w Służbie Leśnej, dla której sporządzały mapy dziewiczych lasów, bez potrzeby zakłócania ich spokoju, wykonywały podstawowe badania geologiczne, wytyczały trasy dróg i zdarzało się też czasem, że wzywano je do pomocy przy odnajdywaniu zagubionych na szlaku turystów, choć Kartografowie nie byli w stanie Zobaczyć ludzi. Niekiedy wykonywały też tak nietypowe zlecenia, jak sprawdzanie stanu konstrukcji zapór i sztucznych kanałów.
Mapowanie było Talentem, na który zawsze było duże zapotrzebowanie. Dużo większe niż na Talent jego żony. Telepaci zawsze byli w cenie, lecz było ich również bardzo wielu. Co więcej prawdziwi telepaci także bardzo różnili się pod względem swych umiejętności. Shaylar jednakże była szczególnym przypadkiem. Niewielu innych Głosów dorównywało jej zasięgiem i mocą. To sprawiało, że była ona dla pracodawcy w rodzaju Konsorcjum Chalgyn wprost nieoceniona. W połączeniu z dokładnością z jaką potrafiła wykorzystywać swe umiejętności oraz z tym, że wiązała ją z Jathmarem małżeńska więź dawało to parę, która mogła przebierać wśród ofert pracy.
Jathmar na swój Talent patrzył realistycznie. Dostrzegał zarówno swoje niedociągnięcia jak i zalety. Wiedział, że jest dobrym Kartografem – nawet bardzo dobrym – i wiedział, że Shaylar jest Głosem pierwszej klasy. Zdawał sobie też jednak sprawę, że dopiero właśnie ich współpraca, to w jaki sposób się uzupełniali, nadawało im szczególną pozycję. Zwłaszcza kiedy przychodziło do pracy w dziczy.
Wynikało to z kilku prostych przyczyn. Jathmar Widział nie tylko topografię grzbietów leżących dwie mile na południe od niego i nie tylko gwałtowny zakręt strumienia o milę na północny-wschód, gdzie woda pokonywała spienione kaskady. Widział także to, co znajdowało się pod ziemią. Ten poziom rozwoju Talentu osiągało niewielu tylko Kartografów i to właśnie dlatego tak bardzo nadawał się do pracy w zespołach badawczych.
Drugim powodem, dla którego Halidar Kinshe – protektor ich obojga – tak usilnie zabiegał o to, by pracowali razem, było to, że mógł się tym, co Zobaczył, dzielić z Shaylar.
Właśnie teraz, wytężając uwagę do granic, Jathmar odebrał poświatę czegoś ogromnego i gęstego spoczywającego pod ziemią. Było to duże na tyle, by swymi rozmiarami spowodować drgania pola magnetycznego, w podobny sposób jak temperatura powoduje drganie powietrza. Kartograf odbierał podobne zjawiska niezbyt dokładnie, ale wystarczająco wyraźnie, by mieć pewność, że się nie myli.
Pole magnetyczne rozciągało się w zasięgu jego Wzroku na podobieństwo sieci prostopadłych linii. Tyle, że teraz jedna z nich – leżąca tuż przed nim – odchylała się w bok. To natychmiast przykuło jego uwagę. Dobrze wiedział, co wywoływało tę nietypową, rozległą anomalię pola. W tej okolicy znajdowało się złoże rudy żelaza. Na tyle duże, by rozpocząć natychmiastowe badania. Jeśli okazałoby się wystarczająco bogate – a z poszlak, jakie zebrali do tej pory wynikało, że było ogromne – stanie się wkrótce magnesem (Jathmar uśmiechnął się do tego słowa), który przyciągnie w to miejsce Wydział Wydobycia i Gospodarki Mineralnej Konsorcjum Chalgyn.
Jeśli WWIGM przekształci to złoże w zyskowną kopalnię, to każda tona wydobytej, stopionej i zamienionej w narzędzia rudy zasili tantiemami konta bankowe członków zespołu badawczego. Gdyby to, na co teraz Patrzył było rzeczywiście takim samym złożem jak słynne i bardzo cenne kopalnie Darjiline na Sharonie to Konsorcjum bez wątpienia zajmie się wkrótce jego eksploatacją.
Jedną z zagadek związanych z odkryciami nowych portali było to, że w społeczeństwie, które miało dostęp do wielu identycznych światów, wraz z ich gigantycznymi skarbami w postaci surowców mineralnych, bogatych i nietkniętych ziem uprawnych oraz niezliczoną liczbą dzikiego ptactwa i zwierzyny, nadal istniała konkurencja pomiędzy firmami, a zasoby, o które walczono, okazywały się mimo wszystko ograniczone. Głównych korporacji i konsorcjów było co najmniej piętnaście. Mniejszych firm wysyłających zespoły badawcze za bardzo małe pieniądze zarejestrowano około setki. Wszystkie one zmagały się, by jako pierwsze dotrzeć, do czekających po drugiej stronie nowo odkrytych portali skarbów, takich jak złoże Darjiline. A tych było niewiele.
Dlatego właśnie zespoły tak usilnie starały się jak najszybciej określić swoje położenie, tuż po przejściu niezwykłej granicy dwóch światów. Wieści o tym, że Zarząd Portali wysłał wojsko do budowy nowego fortu przy portalu rozprzestrzeniały się wśród zainteresowanych firm dosłownie z prędkością myśli. Działo się tak nawet pomimo tego, że Głosy pracujący dla firm potrafili szyfrować swoje przekazy.
Telepacie nie było wolno bez wyraźnego zezwolenia ingerować w umysły innych ludzi. Za przekroczenie tego zakazu można było trafić do więzienia, nie mówiąc o nakładanych w takich wypadkach surowych i dotkliwych grzywnach oraz zawsze groźnej możliwości urzędowego zamknięcia spółki, która świadomie wykorzystywała lub chociaż tolerowała tego rodzaju praktyki. Specjaliści od szpiegostwa przemysłowego znajdowali jednak coraz to kolejne – i coraz bardziej wyrafinowane – sposoby na obchodzenie tego konkretnego zakazu. Kiedy zatem Zarząd Portali wysyłał oddział wojsk inżynieryjnych do budowy fortu, konkurujące firmy wysyłały w ten sam obszar swoje zespoły, których zadaniem było odnalezienie jak najkrótszej drogi do jak najcenniejszych działek, zanim uczyni to konkurencja.
Jako pierwsze w nowych światach zazwyczaj powstawały – budowane z zadziwiającą prędkością – stocznie. Dotarcie do wielu złóż i innych cennych terenów bardzo często wymagało pokonania wielkich obszarów mórz i oceanów. Firma, w której posiadaniu znajdowały się konieczne do budowy statków lasy i rudy żelaza zarabiała krocie, sprzedając surowce konkurencji. Oczywiście dopiero po tym, jak sama zgarnęła dla siebie najcenniejsze działki.
Przejścia przez portale były zazwyczaj dostępne dla wszystkich. Dlatego właśnie Zarząd Portali budował przy nich swoje forty. Żołnierze nie przybywali tam by prowadzić wojny, ponieważ w nowych światach nigdy nie napotykano innych ludzkich cywilizacji, lecz po to, by zapobiegać zawłaszczaniu cudzych działek, piractwu oraz wszelkim innym naruszeniom cywilizowanych zasad współżycia, które zdarzały się w warunkach ostrego wyścigu w głąb rozległego i ciągle rosnącego terytorium. Oczywiście to także tylko dzięki fortom Zarząd mógł pobierać opłaty za korzystanie z portali.
Czasy w których przyszło żyć Jathmarowi były wspaniałe i upajające. Uśmiechnął się, wyciągnął notes i ołówek. Sporządził staranną notatkę, wraz z namiarami odczytanymi z kompasu i ruszył w dalszą drogę. Chciał jak najszybciej skończyć wyznaczoną na dziś pracę. Wtedy będą mogli zająć się złożem rudy żelaza.
• • •
Kiedy nadeszło, Talent Jathmara był wytężony do granic możliwości. Badał właśnie z wysiłkiem kontury złoża, których nie mógł dokładnie określić z powodu silnych zakłóceń pola magnetycznego.
Psychiczne uderzenie było tak mocne, że dosłownie wybiło go z kroku. Zatoczył się i upadł na jedno kolano.
Shaylar!
Zerwał się natychmiast na nogi i zatoczył koło, na oślep poszukując źródła nagłego strachu swej żony. Ręką sięgnął do biodra. Ocierająca się o skórę stal zasyczała niczym wąż, kiedy błyskawicznie wyciągnął H&W z kabury. Nie miał jednak do czego strzelać. Znajdował się kilka mil od obozu. Cokolwiek się tam nie działo, nie miał najmniejszych szans dotrzeć tam z pomocą na czas. Przerażenie przemknęło wzdłuż jego nerwów, podczas gdy reszta ciała znieruchomiała na długą, pełną niepokoju chwilę.
Groza i strach Shaylar przetaczały się w nim brutalnymi falami. Jathmar jednak nie był telepatą. Nie wiedział, co się dzieje. Odbierane przez niego strzępy emocji nie dawały mu najmniejszej wskazówki. Każda komórka jego ciała krzyczała, że powinien natychmiast biec z powrotem do obozu, lecz zmusił się do pozostania w miejscu. Oddychał głęboko, by stłamsić narastającą panikę.
„Rzucając się na oślep przez las nie pomożesz nikomu” – powtarzał sobie w myślach.
Stalowa determinacja i rozsądek brzmiące w tej myśli, którą zawdzięczał długiemu, intensywnemu szkoleniu i późniejszym doświadczeniom, uspokoiły jego rozdygotane nerwy. Choć nie było to łatwe – w zasadzie była to najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił – udało mu się odłączyć od nieustannie bijącej fali uczuć Shaylar. Przez kilka następnych chwil stał w zupełnej ciszy i nasłuchiwał odgłosów lasu. Nie dobiegało go jednak nic nadzwyczajnego. Wiewiórki i ptaki dokazywały wśród drzew niczym rozbrykane dzieci. Wiatr szeleścił wspaniałymi złoto-purpurowymi liśćmi wysoko nad Jathmarem. Klekotały cicho uderzające o siebie gałęzie jeżyny. Wody strumienia wiły się wśród kamieni, przemierzając swą odwieczną, długą trasę od źródeł do morza.
Wśród wszystkich tych zwykłych dźwięków dziewiczej puszczy Jathmar nie potrafił wyodrębnić niczego, co mogło stanowić zagrożenie dla Shaylar lub całego obozu. Shaylar musiała przecież być w obozie. Ghartoun chan Hagrahyl nigdy nie zezwoliłby jej na oddalenie się. Zresztą sama była na to zbyt rozsądna. Wypływał z tego jeden, jedyny wniosek – jeśli chciał się dowiedzieć co zaszło, musiał wracać. Natychmiast.
Trzymając pistolet jedną dłonią zsunął karabin z ramienia i odbezpieczył zamek. W bezpośrednim otoczeniu nie było żadnej oznaki niebezpieczeństwa, ale Jathmar nie miał zamiaru podejmować niepotrzebnego ryzyka. Wsunął rewolwer do kabury i jednym, płynnym ruchem dłoni przeładował karabin.
Metaliczny szczęk zamka podziałał kojąco. Karabin Shertan Model 70 został zaprojektowany jako krótka, podręczna broń co jednak nie umniejszało jego siły rażenia. Strzelał ładunkami kalibru .48 o masie 19,44 gramów. Konstrukcja oparta była na wojskowym karabinie armii ternathiańskiej Model 9. Prędkość wylotowa pocisku w broni Jathmara była niższa niż w pierwowzorze z powodu krótszej lufy, lecz nowy „bezdymny” proch potrafił wyrzucić ciężki nabój z wgłębieniem wierzchołkowym, z prędkością dziewięciuset stóp na sekundę nadając mu energię ponad dwóch tysięcy siedmiuset dżuli. Dawało to potężny odrzut, lecz z drugiej strony pozwalało przebić człowieka na wylot i powalić jednym strzałem każdą ofiarę mniejszą od wielkiego niedźwiedzia grizzly.
W tej chwili wiedza ta była dla Jathmara bardzo krzepiąca. Szalenie wręcz krzepiąca.
Niektórzy członkowie zespołów badawczych nosili karabiny stale załadowane. Pocisk czekał gotów do natychmiastowego strzału w wypadku nagłego zagrożenia. Jednak Jathmar miał większe doświadczenie z bronią palną niż przeciętny traper i potrafił załadować, odbezpieczyć i wystrzelić z karabinu lub pistoletu w ułamku sekundy, nawet w zupełnych ciemnościach lub przy ulewnym deszczu. Wiedział też, że zazwyczaj, w zwykłych okolicznościach, noszenie pocisku w lufie było zwyczajnym kuszeniem losu.
Teraz jednak okoliczności nie były żadną miarą zwykłe.
Załadował więc i ruszył ostrożnie w drogę, z karabinem Model 70 trzymanym oburącz (z palcem wskazującym na zewnątrz kabłąka spustowego). Zmysły Jathmara omiatały okolicę w oczekiwaniu na najmniejszy sygnał zwiastujący zagrożenie. Zmieniły się wrażenia odbierane dzięki emocjonalnej więzi z Shaylar. Przerażenie odeszło i zastąpiło je poczucie rozpaczliwego pośpiechu. Jej emocje coraz bardziej groziły zmąceniem jego własnego, z trudem utrzymywanego spokoju. Nie potrafił jednak wyobrazić sobie niczego złego, co mogło zajść w obozie, więc po raz kolejny stłumił narastającą w sobie panikę i utrzymał równe tempo marszu.
Szedł wolniej, niż chciał. Bez końca powtarzał sobie mantrę pracowników Zarządu, głoszącą, iż racjonalne myślenie jest pierwszą obroną i najskuteczniejszą bronią każdego trapera. Mimo to pośpiech, który wyczuwał poprzez więź, gnał go naprzód. Z każdą chwilą narastał. Miał niemal wrażenie, że słyszy głos Shaylar krzyczący „Pospiesz się!”.
Biorąc pod uwagę moc jej Talentu i ich małżeńską więź, nie musiało to być jedynie wrażenie.
Pomimo że wiedział, że powinien posuwać się ostrożnie zauważył, że mimowolnie przyspiesza. Nie był w stanie nic na to poradzić. Las dokoła nie wyglądał groźnie, a emocje Shaylar ponaglały go z każdą minutą bardziej.
Nie wiedząc kiedy, zaczął biec. Zrozumiał to dopiero, gdy pośliznął się na mokrych liściach, wpadł w krzewy i przetoczył się po wierzchołku leśnego pagórka.
Zatrzymał się na jego szczycie dysząc i przeklinając się za lekkomyślność. Zaczął ponownie nasłuchiwać. Nic. Nadal nie słyszał niczego nadzwyczajnego. Spojrzał na zegarek i spróbował obliczyć jak daleko już dobiegł. Mogło to być jakieś pół mili. Skrzywił się i ruszył w dalszą drogę, tempem będącym kompromisem pomiędzy wymogami bezpieczeństwa, a narastającą w duchu paniką.
Przedzieranie się przez gęste zarośla porastające brzegi strumienia nie było proste. Bujna zieleń powstrzymywała go plątaniną korzeni i gałęzi. Krzewy chwytały go za ubranie, spowalniały.
Z trudem brnął naprzód, przeklinając każdą kolejną przeszkodę. Po chwili zatrzymał się i znów przeklął – tym razem samego siebie.
Przecież był, do cholery, Kartografem. Szedł wzdłuż strumienia jedynie pod wpływem odruchu. Podświadomie wybrał drogę, którą szedł w tę stronę. A przecież dzięki swemu Talentowi miał doskonałe poczucie kierunku i wiedział, w którą stronę iść, by skierować się bezpośrednio na obóz i bez pomocy strumienia. Skręcił więc ostro, oddalając się od jego nurtu. Droga przez las z dala od wilgotnego podłoża okazała się o wiele łatwiejsza. Poszycie nie było tu już tak gęste jak wzdłuż brzegu. Szedł szybciej. Zdolność Widzenia terenu pozwalała Jathmarowi wybierać jak najdogodniejszą trasę pomiędzy drzewami i leśnymi pagórkami.
„Powinienem był wcześniej o tym pomyśleć” – skarcił się surowo w duchu. – „Chyba jednak nie jestem aż tak spokojny, jakbym chciał.”
Po chwili jednak doszedł do wniosku, że nurzanie się w poczuciu winy nic mu nie da i ruszył żwawiej wśród rzednącego lasu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

35
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.