Był piosenkarzem fenomenalnym, obdarzonym potężnym głosem, który jednak – począwszy od lat 80. ubiegłego wieku – rozmieniał już tylko swój ogromny talent na drobne. Efekt jest taki, że dziś bardziej pamiętany jest jako wokalista śpiewający kiczowate piosenki w stylu „Czarnego Alibaby” czy „Baw się lalkami”, niż współtwórca jednej z najbardziej fascynujących płyt w dziejach polskiego rocka – „Anawy” z 1973 roku. Chodzi oczywiście o nieżyjącego od siedemnastu już lat Andrzeja Zauchę.  |  | ‹Anawa›
|
Słuchając, po latach, wczesnych – jazzowych i rockowych – nagrań Andrzeja Zauchy (zecera z zawodu), aż trudno uwierzyć, że ten niezwykle uzdolniony wokalista, perkusista i saksofonista był muzycznym samoukiem. Karierę zaczynał jako nastolatek (urodził się w styczniu 1949 roku 1)), grając na bębnach w krakowskim zespole Czarty, który zresztą szybko porzucił, przenosząc się do grupy Telstar. Przy okazji zmienił też profesję, porzucił bowiem perkusję i stanął za mikrofonem. Kapela rynku muzycznego nie podbiła, ale za to jej solista zwrócił na siebie uwagę krytyków i muzyków skupionych w startującej dopiero do wyścigu o wielki sukces grupy Dżamble. Zespół ten istniał, z niewielkimi przerwami, od 1966 roku. Nie potrafił jednak skompletować w miarę stałego składu, a największym kłopotem okazało się dlań pozyskanie godnego uwagi wokalisty. Oczekiwań nie spełnili ani Jan Kaleta, ani Marian Koster (kto zresztą dziś o nich pamięta?); dopiero pojawienie się Andrzeja Zauchy w 1968 odmieniło los Dżambli. Zdecydowanie na lepsze! Zespół – w którym poza naszym bohaterem znajdowali się wtedy jeszcze: grający na instrumentach klawiszowych lider Jerzy Horwath, gitarzysta i basista w jednym Marian Pawlik oraz perkusista Benedykt Radecki – zagrał w latach 1969-1971 kilka spektakularnych koncertów. Pojawił się między innymi na wrocławskim festiwalu Jazz Nad Odrą, festiwalach Kultury Studenckiej w Krakowie i Piosenki Polskiej w Opolu, wreszcie na stołecznym Jazz Jamboree. Jednak z biegiem czasu muzyka Dżambli stawała się coraz mniej jazzowa, ustępując pola soulowi, rhythm’n’bluesowi i muzyce rockowej. Duża była w tym zasługa wokalisty, choć akurat kwestią gustu pozostaje ocena tego, czy artystycznie zespół na takiej przemianie zyskał. Rok 1971 przyniósł jeszcze jedno ważne wydarzenie w życiu kapeli – wydanie debiutanckiej płyty, zatytułowanej „Wołanie o słońce nad światem”. Album, choć zdecydowanie wyróżniający się na plus na tle ówczesnej produkcji big beatowej, był jednak objawem pewnej stylistycznej schizofrenii 2). Oprócz jazzowego „Szczęście nosi twoje imię” zawierał bowiem bezpretensjonalną, aczkolwiek piękną, piosenkę „Wymyśliłem ciebie” (po dziś dzień to zresztą jeden z evergreenów polskiego rocka), jak również monumentalny, progresywno-jazzowy utwór tytułowy, który można bez narażania się na oskarżenie o przesadę porównać do nagranego w tym samym roku przez Marka Grechutę i Anawę pełnowymiarowego „Korowodu” 3). Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że oba zespoły pochodziły z tego samego miasta, a muzycy doskonale się znali. To sprawiło, że wkrótce losy obu kapel przecięły się. W 1972 roku bowiem, po serii koncertów w Czechosłowacji, Dżamble przestali istnieć; w tym samym czasie bez wokalisty została również Anawa. Wówczas też osierocony przez Grechutę Jan Kanty Pawluśkiewicz zaproponował współpracę Andrzejowi Zausze, ten zaś przyjął ofertę bez zbędnego wahania. W składzie odrodzonej, dziewięcioosobowej Anawy znalazło się zaledwie czterech muzyków, którzy nagrali „Korowód”; poza liderującym ansamblowi Pawluśkiewiczem, byli to jeszcze: wiolonczelistka Anna Wójtowicz, perkusista Eugeniusz Makówka oraz grający na altówce i trąbce Tadeusz Kożuch 4). Nowymi twarzami w zespole, prócz samego Zauchy, byli natomiast: gitarzysta i skrzypek Zygmunt Kaczmarski (absolwent Akademii Muzycznej, grający wcześniej między innymi w Skaldach), kontrabasista Jan Gonciarczyk (mający już za sobą staż w jazzowych kapelach Playing Family i kwartecie Zbigniewa Seiferta), gitarzysta Zbigniew Frankowski (który zaczynał karierę pod koniec lat 60. w łódzkich Śliwkach, a potem przemknął przez Vox Gentis, gdzie poznał Marka Jackowskiego i Quorum) oraz stary towarzysz Zauchy z Dżambli – Benedykt Radecki. Rzut oka na instrumentarium muzyków daje już pojęcie o potencjale, jaki krył się w tym składzie – mieliśmy bowiem do czynienia z najprawdziwszą orkiestrą kameralną. I na nagranej w 1973 roku płycie zatytułowanej po prostu „Anawa” znakomicie to słychać. Album ten zaczyna się od zaśpiewanego przez Zauchę a capella liryka Ryszarda Krynickiego „Kto wybiera samotność”. Warto przytoczyć ten wiersz w całości, ponieważ – choć został nieznacznie zmieniony w stosunku do oryginału – znakomicie oddaje charakter całej płyty, tekstowo krążącej wokół zmiennych kolei ludzkiego losu i powinności człowieka: „Kto wybiera samotność – nigdy nie będzie sam. / Kto wybiera bezdomność – będzie miał dach nad głową. / Kto wybiera śmierć – nie przestanie żyć! / Kogo śmierć wybierze – ten umrze zaledwie”. Swoją drogą, piękne to memento, które można by zadedykować samemu artyście. Gdy tylko głos wokalisty ucicha, słyszymy grany na gitarze akustycznej wstęp, po chwili dołącza majestatyczny męski chór (przywodzący na myśl opus magnum Niemena, czyli „Bema pamięci żałobny rapsod”) i wściekle wybijany rytm perkusji – to „Człowiek miarą wszechrzeczy”, utwór, którego tekst zaczerpnięty został ze starosumeryjskiego eposu o Gilgameszu. Zaucha zaśpiewał go z ogromną siłą, znakomicie wpasowując się w napisaną z iście symfonicznym rozmachem kompozycję Pawluśkiewicza. Wrażenie jest więc, zaprawdę, ogromne. Trzeci utwór na krążku, „Abyś czuł” (z tekstem Leszka Aleksandra Moczulskiego, między innymi nadwornego poety Skaldów), jest nieco lżejszego kalibru, bliski stylistyce wczesnej Anawy z Grechutą.Mimo to wokalista wykazał w nim swą wielkość – najpierw w zwiewnej wokalizie, później w wykrzyczano-wyskandowanym refrenie. Uwagę zwraca tu przede wszystkim awangardowa warstwa instrumentalna, w której w pewnym momencie na pierwszy plan wysuwają się skrzypce. Zygmunt Kaczmarski gra jak, nie przymierzając, Didier Lockwood bądź Jean-Luc Ponty. Kilka lat później podobnym stylem gry na skrzypcach będzie zachwycać w Krzaku Jan Błędowski. „Widzialność marzeń” to z kolei najbardziej popowa piosenka w całym zestawie – z jednej strony przywodząca na myśl wcześniejsze dokonania Zauchy w Dżamblach, z drugiej – wskazująca kierunek, w którym artysta podąży w następnej dekadzie. W oderwaniu od reszty utwór może wydawać się nieco banalny, w całym zestawie pozwala natomiast na odrobinę wytchnienia i zadumy. Swoje „dwie minuty” ma tutaj Tadeusz Kożuch, którego partia trąbki w końcówce nadaje „Widzialności” soulowy posmak. „Ta wiara” to następny wielki utwór na płycie. Zaczyna się od akustycznego wstępu na gitarze, podobnie jak wcześniej w „Człowieku miarą wszechrzeczy”. Tym razem jednak od razu dołącza Zaucha, który na tle chórku wyśpiewującego tytuł piosenki wyrzuca z siebie z wielką złością i prawdziwie rockową ekspresją kolejne wersy religijnego tekstu Moczulskiego. W drugiej części słyszymy już tylko fantastycznie zaaranżowaną, patetyczną partię chóru. Całość kończy się zawodzeniem zimowego wiatru, co idealnie wprowadza nas w klimat kolejnego kawałka. „Będąc człowiekiem” to bowiem psychodeliczno-oniryczna ballada (zagrana jedynie z akompaniamentem gitary akustycznej i pojawiającej się w końcówce trąbki), od której wieje takim zimnem, że wręcz odczuwamy śmiertelny chłód przestrzeni kosmicznej. Czy jednak może być inaczej, skoro za cały tekst posłużył cytat z włoskiego astronoma Giordana Bruna: „Będąc człowiekiem, nie jestem bliższy nieskończoności, niż gdybym był mrówką, ale też nie jestem dalszy, niż gdybym był ciałem niebieskim”? Następujący po niej utwór „Stwardnieje ci łza” jest chyba najbliższy stylistyce dawnej Anawy – swoim marszowym rytmem i, tradycyjnie już, oratoryjnie zaaranżowanym chórkiem przywodzi na myśl słynne songi Grechuty „Świecie nasz” (1971), „Może usłyszysz wołanie o pomoc” (1972) czy też młodsze o rok od omawianej płyty „Na szarość naszych nocy” (1974). Warto też wsłuchać się dokładniej w warstwę rytmiczną piosenki – grający na fortepianie Pawluśkiewicz przygotował bowiem kilka karkołomnych pasaży. Całość, choć trwa nieco ponad trzy minuty, zachwyca różnorodnością i stopniowanym napięciem; kompozytor uzyskał ten efekt poprzez nałożenie na siebie kolejnych instrumentów (dętych i smyczkowych). Genialne w swej prostocie! „Tańcząc w powietrzu” to z kolei najbardziej znany utwór z tego albumu, znany także pod alternatywnym tytułem „Linoskoczek”. Tekst Moczulskiego został w nim po raz kolejny idealnie przetransponowany na muzykę, dzięki czemu urzeka zwiewnością i lekkością. Nic więc dziwnego, że to właśnie jemu dane było zyskać największy rozgłos. „Uwierz w nieznane” (notabene kolejny wiersz Ryszarda Krynickiego) zaskakuje natomiast z zupełnie innego powodu. Klasyczna piosenkowa forma zostaje bowiem „przełamana” w pewnym momencie iście awangardowymi poszukiwaniami, których nie powstydziłaby się nawet Grupa Niemen. „Kto tobie dał” zdaje się być naturalną kontynuacją poprzedniego utworu – zarówno z powodu swej akustyczno-balladowej formy, jak i androgynicznego sposobu śpiewania Zauchy. Finał płyty to kolejny po „Linoskoczku” hit – radosne, pacyfistyczne „Nie przerywajcie zabawy” (którego współkompozytorem jest Kaczmarski). Takie „Show Must Go On” w wydaniu Anawy. Czy jednak z powodu tej piosenki płyta nie kończy się zbyt banalnie? Jeśli ktoś ma takie wrażenie, powinien koniecznie sięgnąć po reedycję krążka, zamieszczoną w poświęconym Zausze boksie „C’est La Vie” z 2004 roku. Dorzucono doń bowiem jako bonus nową wersję „Kantaty” (z tekstem poety Jana Zycha). W oryginale utwór ten śpiewał Grechuta na płycie „Korowód” ; wersja z Zauchą pochodzi z okazjonalnego programu telewizyjnego nagranego w 1978 roku, a więc pięć lat po rozwiązaniu ówczesnego składu 5). Anawa nagrała wtedy kilka piosenek z omawianego albumu oraz właśnie „Kantatę”, co pozwala porównać obu artystów. Z tego korespondencyjnego pojedynku zwycięsko wyszedł, moim zdaniem, Andrzej Zaucha. Jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi, był on lepszym wokalistą od Grechuty – dysponował mocniejszym głosem i większą skalą. Problem w tym, że nie wykorzystał w pełni swoich możliwości. Płyta „Anawa” – choć dziś zepchnięta w cień przez krążki nagrane przez Pawluśkiewicza wespół z Grechutą – jest bezsprzecznie szczytowym osiągnięciem tego zespołu. Największa w tym zasługa lidera grupy, który w materii kompozytorskiej i aranżacyjnej dosięgnął ideału. Różnorodność muzycznych rozwiązań, przebojowość utworów przy jednoczesnych awangardowych inklinacjach muzyków po dziś dzień musi budzić ogromny szacunek. Znajdą na tej płycie coś dla siebie zarówno fani jazz-rocka, klimatów poetyckich, i przede wszystkim – rocka progresywnego. Ślady fascynacji Anawą z Zauchą w składzie można odnaleźć w późniejszych dokonaniach Krzaka (z drugiej połowy lat 70.), Eksodusu czy Kwadratu. Zdecydowanie była to płyta, która wyprzedziła swoją epokę. Tym większe zdziwienie musiała budzić decyzja o zawieszeniu działalności zespołu, podjęta przez Pawluśkiewicza wkrótce po wydaniu albumu. Z perspektywy czasu – zupełnie niezrozumiała. Muzycy byli przecież wówczas u szczytu swych artystycznych możliwości. Ani lider Anawy, ani Zaucha nie nagrali później niczego, co przebiłoby ten krążek. A jednak… Drogi artystów wkrótce bezpowrotnie się rozeszły. Pawluśkiewicz parę lat później wyciągnął rękę na zgodę do Grechuty i zaproponował mu udział w przygotowywanym przez siebie musicalu „Szalona lokomotywa”, co stało się zresztą asumptem do kolejnego reaktywowania Anawy. Główny kompozytor rozstał się z zespołem w 1980 roku, pozostawiając nazwę Anawa Grechucie. Sam zaś zajął się tworzeniem muzyki ilustracyjnej na potrzeby teatru i filmu oraz komponowaniem muzyki poważnej (warto wspomnieć chociażby o operze „Kur zapiał”, oratorium „Nieszpory ludźmierskie” czy też poemacie symfonicznym „Harfy Papuszy”). Wójtowicz, Kożuch i Makówka stopniowo wycofali się z aktywnego życia estradowego. Kaczmarski i Gonciarczyk wrócili natomiast do grania jazzu w zespole Henryka Słaboszewskiego; drugi z nich przewinął się później nawet – wespół z Radeckim – przez koncertowy skład Grechutowego WIEM. Dzisiaj Kaczmarski jest wykładowcą w krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie prowadził między innymi zespół muzyki dawnej Fiori Musicali. Z kolei Frankowski po rozstaniu z Anawą przez jakiś czas grywał jeszcze z Andrzejem Zauchą, znalazł też bezpieczną przystań u boku Maryli Rodowicz. W ostatnich latach pojawiał się w składzie K. G. Band (co oznacza: Krawczyk Grand Band) – zespole, który chałturzy na Zachodzie, grając kowery lub akompaniując zapomnianym gwiazdom polskiej sceny muzycznej (w 2005 roku była to między innymi śp. Mira Kubasińska). Największą karierę zrobił oczywiście Andrzej Zaucha, choć przyglądając się jego dalszym artystycznym wyborom nie sposób pozbyć się natrętnej myśli, że zmarnował swoją wielką szansę. Nie znalazł w sobie tej odwagi i konsekwencji, które cechowały chociażby Czesława Niemena i Józefa Skrzeka. Inna sprawa, że zawsze – co słychać zarówno na „Wołaniu o słońce nad światem” (w większym stopniu), jak i na „Anawie” (w znacznie mniejszym) – ciągnęło go do prostych, przebojowych piosenek. Po pożegnaniu z Pawluśkiewiczem Zaucha opuścił na kilka lat Polskę – zarabiał na Zachodzie, nierzadko śpiewając i grając do przysłowiowego kotleta. Wrócił do kraju na stałe w 1979 roku i zaczął szukać punktu zaczepienia. Naturalną koleją losu wydawało się reaktywowanie Dżambli, do czego zresztą doszło. Zespół nabrał rozmachu i udało mu się w krótkim czasie wydać aż trzy single („Jak zmienić świat” / „Just the Way You are”, „Szczęście nosi twoje imię” / „Lady Love” oraz „Bezsenność we dwoje” / „Jeszcze w sercu radość”), po czym kilka miesięcy później zawiesił działalność 6). Zaucha postanowił śpiewać dalej, ale teraz już na własny rachunek, czego efektem okazał się kolejny singiel „Wieczór nad rzeką zdarzeń” oraz „Dom złej dziewczyny”. Niebanalne popowe piosenki utonęły jednak w powodzi szmiry, jaką lansowano w mediach w schyłkowym okresie rządów towarzysza Edwarda. Wokalista wrócił więc praktycznie do punktu wyjścia. Na krótko zakotwiczył w jazz-rockowym zespole Kwadrat Teodora Danysza. Romans był krótki i mało udany, do czego przyczyniło się między innymi wprowadzenie stanu wojennego. Pozostały po nim zaledwie dwie piosenki – „Obojętnie kim jesteś” oraz „Ktoś raz to szczęście da” – nagrane w katowickim studiu Polskiego Radia w listopadzie 1981. Po latach przypomniano je na „C’est La Vie” – pięciopłytowym boksie zbierającym wszystko, co wokalista nagrał (płyta czwarta: „Zaucha i przyjaciele”; 2004) oraz monograficznym krążku Kwadratu zatytułowanym „Polowanie na leśniczego” (2007). Niepowodzeniem zakończył się także mariaż z bluesową Kasą Chorych; z kilku nagrań zrealizowanych w latach 1981-1982 z grupą Jarosława Tioskowa do dziś oficjalnie opublikowano bodajże tylko jedno – „Blues o rannym wstawaniu” (który premierę miał na wydanej w 1985 roku kasecie „Skiba”). Być może właśnie wtedy Zaucha doszedł do wniosku, że powinien zrezygnować z dalszych flirtów z kapelami o rockowej proweniencji, ponieważ i tak prowadzą one donikąd. W efekcie w 1983 roku światło dzienne ujrzał pierwszy solowy album artysty – „Wszystkie zwierzęta duże i małe” – nagrany z muzykami sesyjnymi, którzy ukryli się pod nazwą Grupa Doctora Q (a którą kierował Winicjusz Chróst, wśród gości znaleźli się zaś Józef Skrzek i Wojciech Karolak). Zawierał on w zasadzie popowe piosenki, tylko gdzieniegdzie przebijał spod nich rockowy pazur. Potem już było coraz gorzej. Coraz bardziej banalny repertuar usłyszeć mogliśmy na kolejnych albumach: „Stare, nowe, najnowsze” (1986), anglojęzycznym „Andrzeju Zausze” (1987), jak również pośmiertnej „Ostatniej płycie” (2002), z której tylko jeden utwór – „Byłaś serca biciem” – daje namiastkę talentu wokalisty. Na marginesie swej estradowej działalności artysta wciąż grał jazz tradycyjny – jako perkusista w Old Metropolitan Band i wokalista w Beale Street Band. Co znamienne: im gorsze rzeczy śpiewał, tym większą zdobywał popularność. „Czarny Alibaba”, „C’est la vie – Paryż z pocztówki”, „Bądź moim natchnieniem” czy też „Baw się lalkami” były wielkimi przebojami drugiej połowy lat 80. Zaucha przez cały czas obecny był w radiu, telewizji i na scenie; swój sukces zdyskontował nawet paroma rolami filmowymi. Przez kilka ostatnich lat życia związany był z krakowskim Teatrem STU, występując w wystawianych na jego deskach spektaklach muzycznych. Tam też poznał Zuzannę Leśniak, z którą związał się kilka lat po śmierci żony. Jak się okazało, finał tej znajomości był tragiczny. 10 października 1991 roku wieczorem na parkingu przy teatrze oboje zostali zastrzeleni przez chorego z zazdrości męża aktorki – francuskiego reżysera Yvesa Goulaisa 7). Dwa dni przed śmiercią Zaucha dokonał ostatnich w swoim życiu nagrań – były to kolędy śpiewane razem z Haliną Frąckowiak i Alicją Majewską oraz z towarzyszeniem zespołu instrumentalnego Włodzimierza Korcza. Zapis tego koncertu ukazał się rok później na albumie „Kolędy w Teatrze STU”. W tym samym 1992 roku ujrzała światło dzienne nietypowa płyta składankowa, zatytułowana „Drzazgi” – znalazło się na niej kilkanaście piosenek artysty nagranych na potrzeby filmu w latach 1979-1991. Z innych płyt wspomnieniowych warto wymienić wydanego w „Złotej kolekcji” Pomatonu „Czarnego Alibabę” (1999), „The Best – Byłaś serca biciem” (2004) oraz nade wszystko pięciopłytowy box „C’est La Vie” (2004). Drugi krążek tego zestawu zajmują utwory nagrane z Anawą. Owszem, zapomniane, ale wciąż urzekające poetyckością i pięknem. Kto wie, może i na nie przyjdzie jeszcze kiedyś czas. Wszak… „kto wybiera samotność – nigdy nie będzie sam”. 1) Co ciekawe, różne media podają różne daty urodzin Andrzeja Zauchy. Internetowa strona poświęcona artyście, Film Polski oraz Wikipedia podają, że miało to miejsce 12 stycznia 1949 roku. Natomiast „Encyklopedia polskiego rocka” Leszka Gnoińskiego i Jana Skaradzińskiego (z 1996 roku) informuje, że stało się to dzień później. 2) Warto dodać, że gościnnie na debiutanckiej płycie Dżambli pojawili się wielcy muzycy ówczesnej polskiej sceny rozrywkowej – i to zarówno o proweniencji jazzowej (Tomasz Stańko, Janusz Muniak, Michał Urbaniak, Zbigniew Seifert), jak i rockowej (Marek Ałaszewski z Klanu, który w tym samym 1971 roku – ach, cóż to musiał być za rok! – olśnił Polskę swoim „Mrowiskiem”). 3) „Pełnowymiarowego”, ponieważ „Korowód” dwukrotnie trafiał na płyty Anawy. Na debiutanckim albumie (z 1970 roku) znalazła się wstępna wersja; ta właściwa, rozbudowana i jednocześnie najbardziej znana trafiła dopiero na drugi krążek Marka Grechuty. 4) Z zespołu, poza Grechutą, odeszli natomiast – jak się okazało, już bezpowrotnie – flecista Jacek Ostaszewski oraz gitarzysta Marek Jackowski. Niebawem staną oni na czele własnej folkowo-awangardowej grupy Osjan; ten drugi zaś pod koniec lat 70. stworzy legendarny Maanam. Grechuta tymczasem powoła do życia formację WIEM (co jest skrótem od: W Innej Epoce Muzycznej), z którą nagra dwie płyty, by w 1976 roku powrócić do Pawluśkiewicza i Anawy. 5) Dziwić to może tym bardziej, że w tamtym czasie (1978) Anawa już od roku grała ponownie z Markiem Grechutą. Nagranie programu z Zauchą jako wokalistą – na dodatek śpiewającym piosenkę Grechuty – wydaje się więc dość zaskakującą decyzją. 6) Zanim do tego doszło instrumentaliści Dżambli pomogli Markowi Jackowskiemu i jego żonie Oldze (czyli popularnej Korze) – po ich rozstaniu z Johnem Porterem – nagrać materiał na premierowego singla Maanamu. W ten sposób powstały dwie piosenki: „Hamlet” oraz „Oprócz”. 7) Morderca po dokonaniu zbrodni oddał się w ręce policji. Skazany został na piętnaście lat więzienia, które opuścił przed upływem terminu w grudniu 2005 roku. Podczas odbywania kary – w ramach resocjalizacji – kręcił filmy krótkometrażowe, ukończył także studia z filologii polskiej. Dzisiaj dzieli swoje życie zawodowe między Polskę i Francję. Skład: Andrzej Zaucha – śpiew, instrumenty perkusyjne; Jan Kanty Pawluśkiewicz – fortepian; Zbigniew Frankowski – gitara, śpiew; Anna Wójtowicz – wiolonczela; Zygmunt Kaczmarski – skrzypce, gitara; Jan Gonciarczyk – kontrabas; Tadeusz Kożuch – altówka, trąbka; Eugeniusz Makówka – perkusja; Benedykt Radecki – perkusja;
Tytuł: Anawa Wykonawca / Kompozytor: Anawa Data wydania: 1973 Czas trwania: 43:10 Utwory: 1) Kto wybiera samotność : 1:07 2) Człowiek miarą wszechrzeczy : 3:18 3) Abyś czuł : 5:32 4) Widzialność marzeń : 4:34 5) Ta wiara : 4:27 6) Będąc człowiekiem : 3:26 7) Stwardnieje ci łza : 3:20 8) Tańcząc w powietrzu : 4:21 9) Uwierz w nieznane : 6:08 10) Kto tobie dał : 3:34 11) Nie przerywajcie zabawy : 3:23 Ekstrakt: 90% |