powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

Jestem legendą: Madlib
Wizjoner, muzyczny abstrakcjonista, producent, którego twórczość nierzadko oscyluje na granicy zrozumienia. A z drugiej strony – wytrawny biznesmen, przy wydawaniu własnej sztuki nierzadko przedkładający ilość nad jakość. Szanowni Państwo – oto Otis Jackson junior, szerzej znany jako Madlib.
Okładka albumu „The Liberation” z Talibem Kweli<br>Fot. blog.myspace.com
Okładka albumu „The Liberation” z Talibem Kweli
Fot. blog.myspace.com
Nie jest artystą medialnym, usilnie zabiegającym o światowy rozgłos. Chce, żeby jego muzyka potrafiła obronić się sama – bez marketingowej otoczki, kamer i fleszy. Praktycznie każdy dzień Madliba wygląda tak samo – kilka godzin przeznaczonych na szukanie sampli i kilka godzin, które poświęca na generowanie nowych dźwięków. Koncertuje niezmiernie rzadko, więc za szczęśliwców mogą uważać się ci, którzy choć raz ujrzeli go w akcji. Zaangażowany w tysiące projektów i kooperacji. Wydaje dużo. Bardzo dużo. Na tyle dużo, że w środowisku rapowym często staje się obiektem złośliwych żartów.
– Czy podobała Ci się ep-ka Madliba z ubiegłego czwartku?
– Niekoniecznie, za to jestem wciąż pod wielkim wrażeniem jego wtorkowej kompilacji.
– Eee, dla mnie obie były słabe, to ja już wolę ten featuring, który wyjdzie w niedzielę
– taką żartobliwą rozmowę podsłuchałem niegdyś w toalecie podczas jednej z rapowych imprez.
Otis Jackson młodszy urodził się 24 października 1973 roku w Oxnard – małym miasteczku w Kalifornii. Jest synem Otisa Jacksona, w latach 70. znanego muzyka soulowego. W dzieciństwie nasz bohater fascynował się kinem i komiksami, będąc równocześnie pod silnym wpływem muzyki, przynoszonej do domu przez ojca – fana jazzu, soulu i reggae. Być może to wtedy młody Madlib postanowił, że w przyszłości w jakiś sposób postara się zmieszać wszystkie te gatunki, tworząc w ten sposób własny, niepodrabialny styl. Na razie, jako 17-latek wraz z didżejem Romesem i MC Wildchildem założył Lootpack – dziś jedną z legendarnych undergroundowych kapel amerykańskiego rapu. W 1996 r. światło dzienne ujrzała ich debiutancka ep-ka Ill Psyche Move, wydana przez Crate Diggas Palace Records, malutką firmę, założoną przez ojca Madliba. To niszowe wydawnictwo zwróciło uwagę Peanut Butter Wolfa, szefa znanej, turntablistycznej wytwórni Stones Throw, który bez namysłu podpisał z Lootpack kontrakt. Dzięki temu w 1999 r. nakładem tejże firmy ukazał się album „Soundpieces. Da Antidote lp”, z miejsca zyskując rozgłos na scenie niezależnego hip hopu. Dzięki sukcesowi debiutu Lootpack, Stones Throw rozszerzyło swoje spektrum wydawnicze, promując nie tylko turntablism, ale i hip hop – czy to klasyczny, czy też pozostający w fuzji z awangardowym jazzem.
Madlib<br>Fot. www.exclaim.ca
Madlib
Fot. www.exclaim.ca
Pozytywny odbiór albumu Lootpack zachęcił Madliba do zaprezentowania światu swoich solowych nagrań. Przeszkodą była ich komunikatywność – artysta nie był pewien, czy słuchacze są przygotowani na tak odjechany kawałek hip hopu, lecz mimo to spróbował. I wygrał. Jego debiutancki album The unseen, nagrany pod pseudonimem Quasimoto, stał się sensacją. Po raz pierwszy ktoś odważył się na tak radykalny eksperyment, łącząc w swej muzyce jazz, soul i rap, ozdobione rymami, nagranymi pod wpływem marihuany oraz… helu, dzięki czemu zabawny, piszczący wokal Madliba-Quasimoto stał się jego znakiem rozpoznawczym. Rok później Jackson powołał do życia okołojazzowy projekt Yesterday’s New Quintet, z którym nagrał bardzo dobrze przyjętą płytę „Angels Without Edges”. Mieszający w swej twórczości elektronikę, hip hop i jazz zespół tworzyło, poza Madlibem, czterech muzyków. Dopiero później okazało się, że były to postacie fikcyjne, wymyślone przez Jacksona dla zabawy. Tak naprawdę to on był autorem wszystkich instrumentalnych partii, scalonych w studiu w jedność. W 2002 r. muzyk wydał „Blunted In The Bomb Shelter”, mixtape, ukazujący jego fascynację muzyką reggae, jednak na opus magnum artysty fani musieli poczekać kolejny rok. Wtedy to nakładem słynnej Blue Note Records do sklepów trafiła płyta „Shades of Blue”, czyli wariacje na temat najsłynniejszych jazzowych utworów spod szyldu Blue Note, tu podanych w klasyczny, hip-hopowy sposób. Ta rewelacyjna płytka na dobre zdefiniowała Madliba jako speca od kreatywnego łączenia jazzu z rapem, w tym przypadku zachowującego też należyty szacunek dla interpretowanych klasyków. W tym samym roku muzyczna kooperacja z słynnym, nieżyjącym już Jayem Dee zaowocowała powstaniem projektu Jaylib oraz albumem „Champion Sound”, na którym każdy z twórców odpowiadał za połowę bitów i rymów. Rok 2004 to premiera „Madvillainy” – koncept-albumu, nagranego wspólnie z londyńczykiem MF Doomem, znanym nie tylko ze specyficznej, mrocznej otoczki, utrzymującej się bezustannie wokół jego kolejnych projektów, ale i z noszonej na twarzy metalowej maski Marvelowskiego Dr.Dooma, z którą raper nie zwykł się rozstawać. Ta w dużej mierze inspirowana komiksami i horrorami klasy B płyta stała się przebojem niezależnej sceny muzycznej na całym świecie, znajdując się na szczytach rozmaitych muzycznych list, podsumowujących rok 2004. Kinowe fascynacje obu panów przejawiają się niemal w każdym tracku, na dobre eksplodując w tajemniczym openerze płyty, złożonym w całości z fragmentów dialogów starych filmów grozy i science fiction. Zresztą „Madvillainy” to nie koniec „filmowości” w utworach Madliba. W 2005 i 2007 artysta wydał serię płyt, firmowanych nazwą „Beat Konducta”, wypełnionych krótkimi, maksymalnie dwuminutowymi utworami, których struktura jest odzwierciedleniem filmowego trailera, przeniesionego z świata ruchomych obrazów w krainę muzyki. Kawałki, zawarte na „Beat Konducta” mają wstęp i rozwinięcie, jednak w kulminacyjnych punktach urywają się, brutalnie przechodząc w następny utwór. Warto wspomnieć, że w ubiegłym roku artysta wydał nagrany z Talibem Kweli album „Liberation”, maczając też swoje producenckie palce w najnowszej płycie Eryki Badu, na której premierę musimy jeszcze poczekać.
Fot. www.remgeo.com
Fot. www.remgeo.com
Madlib jest jednym z tych twórców, których odbiór bywa silnie warunkowany przez niezbędną dla utrzymania specyficznego klimatu otoczkę. Nie wyobrażam sobie słuchania jego nagrań w innym miejscu niż duszny, zadymiony pokój w środku nocy. Mówi się, że to właśnie otoczką Jackson sukcesywnie zasłania swoje coraz mizerniejsze utwory, wydawane z częstotliwością co najmniej Kraszewskiego. To prawda, że z czasem kolejne projekty Madliba miast ciekawić, zniechęcają. Niemniej jednak… W dobie 50 Centa, Grupy Operacyjnej i „uuuuuuuuuderz w puchaaaaaaaaaaaara” Otis Jackson junior pozostaje (mimo wszystko) artystą, na którego kolejny album wręcz wypada czekać. A że czas oczekiwania jest krótki? Krytykanci niech pomyślą o fanach Guns N’Roses. W ich przypadku czekanie na „Chinese Democracy” nabiera znamion dyskursu międzypokoleniowego.
powrót do indeksunastępna strona

99
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.