powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

Autor
Druga bitwa o Alamo
‹Kaznodzieja #13: Kaznodzieja: Alamo›
„Alamo” – ostatni tom „Kaznodziei”, kultowej serii komiksowej Gartha Ennisa – wprawdzie specjalnie jakoś nie rozczarowuje, ale na pewno nie jest najlepszą odsłoną cyklu. Na szczęście czyta się go szybko. I równie szybko o nim zapomina. Co, wbrew pozorom, ma swoje plusy – po dwóch, trzech tygodniach można wrócić do lektury i od nowa uprzyjemnić sobie nią czas.
Zawartość ekstraktu: 70%
‹Kaznodzieja #13: Kaznodzieja: Alamo›
‹Kaznodzieja #13: Kaznodzieja: Alamo›
Polscy fani „Kaznodziei” zdążyli nie tylko polubić, ale i zżyć się z bohaterami serii. Opętany przez wszechmocną istotę Genesis pastor Jesse Custer, piękna i niebezpieczna (zwłaszcza gdy uzbrojona) Tulip O’Hara oraz tyleż fascynujący, co odrażający wampir Proinsias Cassidy towarzyszyli nam przecież przez kilka dobrych lat. Do dziś pamiętam wielkie wrażenie, jakie zrobił na mnie tom otwierający cały cykl. Aż trudno było uwierzyć, że w kraju takim jak Polska, mogło ukazać się dzieło tak bezbożne i demoralizujące. I, chociaż z poziomem kolejnych tomów bywało różnie, opowieść o obdarzonym ponadnaturalnymi mocami pastorze, który postanowił szukać Boga, aby oznajmić Mu, co o Nim myśli, nigdy nie schodziła poniżej przyzwoitego poziomu. Tym większe wątpliwości towarzyszyły mi podczas lektury ostatniej odsłony tej historii. Czy Ennisowi uda się w miarę składnie pozamykać najważniejsze wątki? – to pytanie zadawałem sobie chyba najczęściej.
Scenarzysta postanowił zakończyć historię z wykopem. Stąd zapewne wybór miejsca, gdzie rozegrały się finałowe sceny, dokąd, radząc sobie z wieloma przeciwnościami losu, uparcie zdążali bohaterowie serii. Tym miejscem są amerykańskie Termopile, czyli legendarny fort Alamo, w którym w 1836 roku około dwustu Teksańczyków przez prawie dwa tygodnie powstrzymywało ataki trzech tysięcy Meksykanów. Ostatecznie – podobnie jak król Leonidas i jego trzystu Spartan – musieli ulec i zapłacić życiem za swój opór. Garth Ennis potraktował oczywiście Alamo jako symbol, choć konia z rzędem ofiaruję temu, kto w przekonywający sposób wyjaśni mi, czego symbolem miał być fort w tym komiksie. Od chwili zakończenia lektury towarzyszy mi bowiem denerwujące wrażenie, że to jedynie zabieg marketingowy, próba gry na sentymentach patriotycznie nastawionych Amerykanów.
Czego można spodziewać się po tym tomie? Przede wszystkim swoistego résumé. Na kartach „Alamo” pojawiają się bowiem, poza głównymi bohaterami, postacie, które mieliśmy okazję poznać już wcześniej: zmęczony karierą estradową i poszukujący miłości Gębodupa, wykorzystujący dla własnych celów wszechmocną organizację Graal Herr Starr, w końcu – Święty od Morderców (który, wnioskując z fizycznego podobieństwa, zainspirował Ennisa do stworzenia innej postaci komiksowej – Pielgrzyma). O ile bez pierwszego z nich ten tom mógłby się spokojnie obejść, o tyle dwaj pozostali odgrywają niezwykle istotną rolę, pomagając nie tylko odpowiednio skomplikować fabułę, ale i intrygująco ją spuentować. Zakończenie może jednak rozczarować. Przyczyna tego leży nie tyle w braku talentu scenarzysty, ile w sposobie prowadzenia akcji w poprzednich tomach, narzuceniu wyboru między dwoma wariantami zakończenia: zwycięstwem Boga bądź też jego porażką (ze wszystkimi tego konsekwencjami dla bohaterów). Efekt tego jest taki, że na ostatniej prostej Ennis nie pozostawił już sobie szansy wykonania atrakcyjniejszego manewru. Stąd zaledwie krok do stwierdzenia, że finał jest przewidywalny. Ale i z tej pułapki autor wyszedł w zasadzie obronną ręką, poprzedzając zakończenie kilkoma mocnymi scenami, w których naprzeciw siebie stanęli nie tylko odwieczni wrogowie, ale i przyjaciele.
„Alamo” czyta się jednym tchem. To – podobnie jak i cała seria – świetny komiks akcji z elementami horroru i fantastyki. Ale niewiele więcej. Nie ma się co oszukiwać: „Kaznodzieja” nie przedstawia – choć wielu zapewne chciałoby, aby było inaczej – obrazu współczesnej Ameryki. Nie zawiera też analizy religijnych dylematów Amerykanów. To nie jest ani komiks o Bogu, ani o duchowości (a przynajmniej przestał nim być po trzecim, czwartym tomie). To dzieło wykorzystujące wizerunek Boga, aby zyskać na kontrowersyjności i podbić sprzedaż. Jeśli jest w nim trochę prawdy, to raczej o istocie miłości i przyjaźni, nie zaś o istocie wiary. Proszę jednak, nie zrozumcie mnie źle – nie czynię z tego powodu Ennisowi wyrzutów. Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że i jego samego mogły nieco dziwić głębokie quasi-teologiczne interpretacje, skoro on sam nie wyszedł poza rozważania na poziomie „Kodu Leonarda da Vinci”. Co nie zmienia faktu, że „Kaznodzieja” już stał się komiksem kultowym i trochę wstyd go nie znać.



Tytuł: Kaznodzieja: Alamo
Tytuł oryginalny: Preacher: Alamo
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Przekład: Maciej Drewnowski
Wydawca: Egmont
Cykl: Kaznodzieja
ISBN: 978-83-237-2933-4
Format: 232s. 170 x 260 mm
Cena: 59,00
Data wydania: 30 listopada 2007
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.