powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXXV)
kwiecień 2008

Detektyw w raju (a czytelnik w piekle)
Lee Goldberg ‹Detektyw Monk jedzie na Hawaje›
Na początku był serial telewizyjny. Potem Lee Goldberg wpadł na pomysł przeniesienia postaci detektywa Monka na karty powieści. Z ciekawości sięgnąłem po jedną z nich, o zachęcająco brzmiącym tytule „Detektyw Monk jedzie na Hawaje”. Tuż po rozpoczęciu lektury moje optymistyczne „zachęcenie” się skończyło.
Zawartość ekstraktu: 50%
‹Detektyw Monk jedzie na Hawaje›
‹Detektyw Monk jedzie na Hawaje›
Nigdy nie przepadałem za kryminałami, ale serial o detektywie Monku przekonał mnie do siebie humorem i specyficznym klimatem, jaki roztaczał wokół siebie odtwórca tytułowej roli, Tony Shalhoub. Talentów komicznych temu panu nie sposób odmówić, a że grana przez niego postać opętana była przeróżnymi obsesjami, to i wniósł dużo świeżości do skostniałej formuły zagadka – śledztwo – rozwiązanie zagadki. Lee Goldberg podjął się niezwykle trudnego zadania, jakim było ujęcie w ramy powieści tej radosnej, momentami nawet maniakalnej atmosfery. I, niestety, poległ.
Wydarzenia obserwujemy z perspektywy asystentki detektywa, Natalie Teeger. Pani jest tak miła, że prowadzi nas za rączkę niemal przez całą fabułę, uważnie dbając, byśmy ani na moment nie zboczyli z wytyczonej ścieżki. A Monk? Cóż, jest go całkiem sporo. Teoretycznie wszystko w jak najlepszym porządku – malutkie (te większe zresztą też) obsesje, przymus parzystości liczby przedmiotów w grupie, zabawa w dopasowywanie orzeszków do ich skorupek. Sęk w tym, że to, co śmieszyło na szklanym ekranie, ujęte w formę powieści wygląda żałośnie sztucznie i nie umywa się do poziomu, jaki obserwowaliśmy, zasiadając przed telewizorem. A porównywać w tym wypadku nie tylko można, ale i trzeba – zdjęcie i napis na okładce wręcz krzyczą do czytelnika Tak, to ja, detektyw Monk! Ten sam, którego przecież uwielbiasz, kup mnie!. Niestety – detektyw może i ten sam, ale nie taki sam.
Goldberg nie zajmuje się zbytnio rysami charakterologicznymi bohaterów, wychodząc najwyraźniej z założenia, że czytelnik i tak będzie miał przed oczami tych serialowych. Sama intryga prowadzona jest w sposób przypominający szukanie igły w hali sportowej, z tą tylko różnicą, że drogę do igły wyznaczają wielkie, odblaskowe strzałki. Akcja robi się naprawdę ciekawa dopiero pod sam koniec, wtedy jednak jeszcze boleśniej uświadamiamy sobie, z jaką słabizną mieliśmy do czynienia wcześniej. I że ktoś nas tu chyba zrobił w balona…
Otrzymaliśmy strawny kryminał – i niewiele więcej. Przyzwoitą dawkę średniego humoru – i niewiele więcej. Lekturę, podczas której nie zgrzytamy zębami – i niewiele więcej. Takich „niewiele więcej” można wymienić jeszcze przynajmniej kilka. Papierowa wersja „Detektywa Monka” sprawdza się o tyle, o ile siedzimy właśnie w pociągu trasy Łódź-Poznań i znajdujemy w swoim przedziale właśnie ową książkę. W innym wypadku odradzam, szczególnie fanom sympatycznego detektywa.
Plusy:
  • można poczytać w stanie uporczywego znudzenia
Minusy:
  • nudę da się zabijać również na inne sposoby…
  • … nie wydając na to ani złotówki, a tym bardziej dwudziestu złotówek



Tytuł: Detektyw Monk jedzie na Hawaje
Tytuł oryginalny: Mr. Monk Goes to Hawaii
Wydawca: Rebis
ISBN: 978-83-7301-999-7
Format: 320s. 110×175mm
Cena: 19,90
Data wydania: 27 marca 2007
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.