powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Festiwal piosenki studenckiej
Lao Che ‹Gospel›
„Gospel” byłby fenomenalną płytą, gdyby nie jeden drobny mankament. Otóż trzeci album płockiej grupy nie nazywa się „Powstanie Warszawskie” i nie mówi o wydarzeniach historycznych sprzed ponad półwiecza. Bez patriotyczno-historycznej aureoli Lao Che brzmi nieco miałko, a ich kompozycje nagle zaczynają razić błędami i banalnością.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Gospel›
‹Gospel›
W „wywiadzie dla „Esensji” wokalista Lao Che, Hubert „Spięty” Dobaczewski, twierdził, że na „Gospel” zespół chciał uciec od „PW”.
Po całym zamieszaniu z tamtą płytą nie ma co się dziwić. Chłopaki z Płocka zostali okrzyknięci – w zależności od opcji – a to nadzieją polskiego rocka, a to wyrachowanymi zdrajcami bogoojczyźnianych wartości. Posądzano ich o nacjonalizm, komercję, płyciznę, profanację i wywołanie opadów śniegu w maju. Tak więc ten postpowstańczy eskapizm wydaje się naturalną koleją rzeczy. W końcu kto ma ochotę dźwigać na plecach taki garb?
Jak daleko udało im się uciec?
Cech wspólnych obu albumów jest wiele. „Gospel” został nagrany w tym samym składzie, co „PW”, z użyciem prawie identycznego instrumentarium, w równie „archaicznym”, co Rogalów Analogowy, studiu Polskiego Radia no i w tej samej punkowo-rockowej estetyce. Podobna jest produkcja: utwory okraszone są samplowanymi wstawkami, a brzmienie jest czyste jak zeszyt klasowego lizusa. Nie zmienił się także przepis „Spiętego” na pisanie tekstów. Wciąż sprytnie miesza w kotle z cytatami, wyjmując z niego co smaczniejsze kąski i doprawiając je szczyptą uciesznych archaizmów. Całość zaś ciągle rozbija się o jedno: chwytliwe melodie zaaranżowane na rockowy septet.
Lao Che od dawna sprawdzali tę metodę. I na „Gusłach”, i na „Gospel” popowe melodie stanowiły trzon wielu utworów, vide „Klucznik” na „Gusłach”, a teraz na przykład „Bóg zapłać”.
Jest też kilka drobnych różnic.
Choćby tematyka: „Gospel” traktuje głównie o religii i kondycji ludzkiej, tudzież egzystencjalnych potyczkach „Spiętego”… ze „Spiętym”. Można tu mówić o concept albumie, ale trochę na wyrost, bo wyraźnego łuku narracyjnego – no właśnie – wyraźnie brak. Z pewnością teksty łączy kilka cech, choćby ich ekshibicjonizm. Tak bardzo „Spięty” jeszcze się nie wybebeszał. Na przykład jego autopsychoanaliza w „Czarne kowboje”, gdzie śpiewa o swoich stanach „dołowych” („Czy należycie do mnie/Czy do mojego we mnie wroga”). Zresztą ta prywatna, niemal intymna perspektywa obecna jest w większości utworów.
Wielu krytyków i odbiorców sugerowało, że jest to płyta bardziej pogodna niż poprzednia. Rzeczywiście, nie ma tu „granatów rzuconych w kąt” i tym podobnych, ale „Gospel” to raczej cierpka niż radosna nowina.
Inną nowością są wpływy muzyki klezmerskiej oraz … dalibóg, rosyjskiej muzyki ludowej? Klarnet tu i ówdzie zanosi się żydowską melodyjką („Bóg zapłać”), a przy „Czarnych kowbojach” można by wywijać radosne kozaki.
Teraz pora na smutną konkluzję: wszystko byłoby fajnie, gdyby nie te – konieczne przecież – zmiany. Zrozumiałe, że Lao Che chcieli zrobić krok naprzód i pozmieniać to i owo, ale bez mocnej kompozycyjnej podstawy, bez silnych wzruszeń wszystkie wpadki widać jak na dłoni.
Pal sześć potknięcia tekściarza (kwiatem jabłoni nie może być owoc, kwiatem jabłoni jest kwiat – to przytyk do „Drogi Panie”), warstwa tekstowa to i tak jaśniejsza strona krążka.
Gorszy jest twórczy bałagan – wypadkowa przeciętnych umiejętności wykonawczych, dobrych intencji i nieciekawych wzorców. Na poprzednich płytach to nie przeszkadzało: temat niósł sam. Bez względu na to, czy była to emocjonalna bomba, jak na „PW”, czy oniryczna wycieczka przez słowiańskie mitologie.
Teraz jednak, gdy opadła zasłona patosu i wzruszeń, magii i oniryzmu, przez strukturę piosenek przeziera nuda i trywialność. Tym razem ładne melodie to za mało, temat nie udźwignął całości – trzeba było więc szukać w nastroju, w ciekawych rozwiązaniach rytmicznych, a tu tego jak na lekarstwo.
Na pewno nie ratują „Gospel” wspomniane chasydzkie i rosyjskie wtręty, które co bardziej obeznanych rażą dosłownością. Szkoda, że te orientalne innowacje zostały dodane jak ten kwiatek do kożucha. Ot, wrzucone w piosenkę jako ładny kontrapunkt, li tylko dla zabawy gawiedzi, bez namysłu i w nieznanym celu.
Nie ma też wspaniałego, analogowego brzmienia z ostatniego wydawnictwa. Klawisze brzmią niekiedy jak żywcem z wiejskiego disco wyjęte (i to w tym złym znaczeniu), a perkusja i gitary – zamiast rozgrzewać temperaturę – brzmią leciutko jak chrzczone wino.
Jeszcze gorzej jest, gdy zespół się sili. Sili się gitarzysta: na potoczystą solówkę w latynoskim stylu w „Siedmiu nie zawsze wspaniałych”. Sili się producent: na koszmarne wrzucanie sampli na chybił trafił. Przecież w XXI w. napędzaniem rytmu przez poszatkowane sample nikomu się nie zaimponuje („Hiszpan”). Sili się niekiedy sam „Spięty” na śpiew: w „Hydropiekłowstąpienie” chce tak bardzo, że zapomina, iż nie za bardzo może. No i silimy się my, żeby poskładać z co ładniejszych momentów jakąś ciekawą całość. Bezskutecznie.
Jest kilka rewelacyjnych momentów – dajmy na to „Hydropiekłowstapienie”. Tak dobrej, dynamicznej, piosenki nie zepsują nawet nieco pretensjonalne wywody wszechmogącego podmiotu lirycznego. To też jedyny kawałek, w którym słychać, po co jest w zespole klawiszowiec. Albo „Siedmiu nie zawsze wspaniałych”, gdzie z kolei to tekst jest majstersztykiem. Tylko że z powodu dwóch, może trzech (no niech będzie: bóg zapłać za „Bóg zapłać”) kawałków nie ma co „gęby cieszyć”, cytując lidera.
Obcując z tą płytą przez dłuższy czas ma się wrażenie, że to po prostu kolejny polski, rockowy album, gdzieś między Pidżamą Porno a Kultem. Takich nam nad Wisłą, niestety, nie brakuje.
Jest prawie pewne, że „Gospel” zyska sobie powodzenie wśród braci studenckiej. Ona wspomniane kapele wielbi od lat wielu i wielbić będzie zawsze, bo zamiast słuchać nowości, katuje empetrójki „kaenżetu” przy kolejnej puszce piwa na imprezie w akademiku. Polubią więc studenci i „Gospel” – w końcu tak fajnie można śpiewać „nie będę do pana telefonował” przy ognisku.
Ale czy o taki sukces tu chodzi?
Skład:
Mariusz „Denat” Denst, Hubert „Spięty” Dobaczewski (wokale, gitara);
Michał „Dimon” Jastrzębski (perkusja, instrumenty perkusyjne);
Rafał „Żubr” Borycki (gitara basowa);
Filip „Wieża” Różański (klawisze);
Jakub „Krojc” Pokorski (gitara);
Maciek „Trocki” Dzierżanowski (instrumenty perkusyjne)



Tytuł: Gospel
Wykonawca / Kompozytor: Lao Che
Wydawca: Antena Krzyku
Data wydania: 22 lutego 2008
Czas trwania: 57:27
Utwory:
1) Drogi panie: 3:43
2) Czarne kowboje: 5:06
3) Bóg zapłać: 4:53
4) Do syna Józefa Cieślak: 3:16
5) mpaKOmpaBIEmpaTA: 5:32
6) Hiszpan: 2:48
7) Zbawiciel Diesel: 4:29
8) Hydropiekłowstąpienie: 5:52
9) Paciorek: 2:29
10) Chłopacy: 5:20
11) Ty człowiek jesteś?: 4:06
12) Siedmiu nie zawsze wspaniałych: 9:46
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.