Trochę śmieszne, trochę straszne, czasem groteskowe, z reguły jednak wzbudzające w słuchaczu uczucie zażenowania. Panie i Panowie – oto ranking 50 chwil, w których autentycznie wstydziłem się za polski hip-hop. Początkowo pomysł wydawał się możliwy do zrealizowania w parę godzin. „A może zrobiłbyś mały ranking największych obciachów w polskim hip-hopie?” – zapytał mnie pewnego zimowego dnia redaktor Franczak. Za oknem siąpił deszcz (bo to w końcu zima w polskim wydaniu) lecz mimo to, poczułem się świetnie, biorąc się za typowo swoją działkę w esensyjnym kąciku muzycznym. Uwielbiam rankingi, młodość spędziłem z uchem przy Liście Przebojów Programu Trzeciego i okiem wpatrzonym w ogłaszanie werdyktów kolejnych edycji Eurowizji. Nic więc dziwnego, że ochoczo zabrałem się do projektu. Niestety, już pierwsza godzina pracy uświadomiła mi, że porwałem się na temat rozległy i przepastny jak kopalnie Morii, przy którym syzyfowe prace to kwestia wepchnięcia jakiegoś kamyka na górkę. Z bólem zębów przypominałem sobie setki kapel, których nazwy kończyły się na „ekipa”, „skład” albo „klika”. Godzinami przeglądałem stare płyty (lub czasopisma) w poszukiwaniu chłamu, który gromadziłem z uporem maniaka przez większą część liceum i mniejszą podstawówki. Z kompresem na czole i ciepłą herbatą na podorędziu, kładłem się na łóżku, by powrócić pamięcią do wszystkich godzin spędzonych na najgorszych koncertach mojego życia. Wspominałem sceny, które – oprócz wykonawców – zapełniali chyba wszyscy ich znajomi z Naszej-klasy chcący choć na sekundę dorwać się do mikrofonu. Didżejów skreczujących na przegrywanych kompaktach, freestylowców obrzucających siebie i swoje matki „biurwami” i „wujami”, beatboxerów, których arytmiczne plucie powodowało zwarcia w obleczonych babcinymi rajstopami mikrofonach, akustyków wychodzących na trwające połowę występu siku i specyfikę klubowych toalet, w których szansa oberwania w tak zwanego „ryja” była nie mniejsza niż trafienie jedynki w lotto. Redakcja co jakiś czas straszyła ponaglającymi mejlami, komputer się wieszał, wiosna wciąż nie przychodziła, a lista pozostawała w rozsypce. Jakby tego było mało, w jej utworzeniu przeszkadzali mi nawet rodzimi artyści, na bieżąco raczący mnie „kwiatkami”, przy których człowiek miał ochotę powiesić się na własnym sznurowadle (vide pozycja numer 13, moje odkrycie sprzed dosłownie paru dni). Ale udało się – oto pierwsza w Polsce lista najbardziej obciachowych momentów w historii krajowego hip-hopu. Tym samym zapraszam do zapoznania się z pięćdziesięcioma argumentami, które możecie przedstawić swojemu dziecku usiłującemu namówić Was na sfinansowanie kolejnej pary szerokich spodni. 50. Poziom tak zwanego „chrześcijańskiego rapu” w Polsce 49. Resort K-Ce – „Skacz jak Adam Małysz” 48. Owal i Gosia Andrzejewicz – „Wróć już” 47. Kompilacja „Zakazane piosenki” 46. Pomyłka Mesa w piosence „Ten Typ” 45. 3 X Klan – zrzynka z Kalibra 44 44. „Norweski wiatr” – Numer Raza i Pawła Stasiaka 42. Postacie Nowatora i Lerka Piątą dziesiątkę listy sponsoruje literka „P”. Czymże innym, jak Pyszną Parodią, jest bowiem wspólny występ Numer Raza i Pawła Stasiaka w „Norweskim wietrze”? To jedyny Pozytywny obciach, jaki znajdziecie w pięćdziesiątce, porównywalny choćby z obecną modą na kreszowe góry od dresów albo noszenie kajetów i przyborów szkolnych w firmowych torbach „Społem” (podpatrzone w tramwaju, robi wrażenie). Kto śpiewa, ten podwójnie się modli – niestety, kiedy obcuję z twórczością zaangażowanych „chrześcijańskich” raperów pokroju 3miela lub Żołnierzy Pana, odnoszę wrażenie, że estetyka Stwórcy zostaje w tym momencie wystawiona na bardzo ciężką Próbę. Być może w przypadku słabszego MC podobny błąd Puściłbym Płazem, ale gdy tak sprawny writer jak Mes, myli Perfect z Mr. Zoobem, wówczas nie ma Przebacz – miejsce w naszym zestawieniu murowane, podobnie jak w Przypadku każdego rapera świata popełniającego Paskudny featuring z ulubienicą Pudelka i Plotka, Gosią A. Na zakończenie, Pastewny „R. Kelly” i Przaśny „Sean Paul” śpiewający o „Mojej (swojej?) Panience” (że niby bliźniaczki?) oraz filmowa Porażka 2001 roku – Pseudodokument „Blokersi”, czyli jak nakręcić film o subkulturze, znając ją wyłącznie z nagłówków gazet. |