powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Autor
Indiana Jones: Portret rodzinny
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Facet od obrywania po żebrach
Vic Armstrong (kaskader)
Jest na tym świecie człowiek, dzięki któremu Sean Connery, Roger Moore, Donald Sutherland, John Voight, Richard Chamberlain i Gregory Peck mogli zostać kimś więcej niż superbohaterami jednej akcji. Był Supermanem, Hanem Solo, Jamesem Bondem, Flashem Gordonem, Rambo i Conanem Barbarzyńcą. Ale większość widzów kojarzy Vica Armstronga jako nadwornego kaskadera zastępującego w trudnych scenach Harrisona Forda. To on dublował aktora we „Franticu”, „Wybrzeżu Moskitów”, „Pracującej dziewczynie”, „Świadku”, „Czasie patriotów” i oczywiście w całej trylogii o doktorze Jonesie. Od „Poszukiwaczy zaginionej Arki” ta dwójka jest nierozłączna. Jeśli Harrison musi w jakimś filmie skoczyć z dachu, skacze Vic. Jeśli Harrison musi w jakimś filmie oberwać po żebrach, obrywa Vic. Jeśli Harrison musi w jakimś filmie przepłynąć basen pełen rekinów, płynie Vic. Podczas kręcenia serii o archeologu ekipa często myliła Armstronga z Fordem, co okazało się zbawieniem, kiedy aktor z planu „Świątyni zagłady” musiał polecieć na operację do Los Angeles. Żeby nie trwonić cennego czasu skupiono się wówczas na kręceniu scen walki i pościgów, w których wystąpił Armstrong. Gdy Harrison wrócił wreszcie cały i zdrowy, zostały mu do zagrania tylko zbliżenia. Nic dziwnego, że aktor miał prawo poczuć się zagrożony. I gdy obaj panowie pstryknęli sobie wspólną fotografię na pamiątkę, Harrison pod swoim autografem umieścił adnotację dla Vica: „Jeśli nauczysz się mówić, moja kariera będzie skończona”.
Spielberg szalenie cenił pracę Armstronga, bo dzięki niemu udało się nie obciążyć budżetu produkcji kosztownymi wydatkami na efekty specjalne. Jego umiejętności oszczędziły mnóstwo kasy, która i tak przy okazji pierwszej części cyklu była mocno ograniczona. Vic z kolei najwyżej w swojej karierze stawia udział w filmach o archeologu w kapeluszu, choć ma za sobą trzydzieści lat w zawodzie i ponad osiemdziesiąt produkcji na koncie. Wystąpił nie tylko w spielbergowskiej trylogii o Indianie, ale także w telewizyjnym „Młodym Indianie Jonesie”.
Za zagranie słynnej sceny skoku z konia na niemiecką ciężarówkę zajął pierwsze miejsce w rankingu najlepszych scen kaskaderskich przygotowanym przez ekspertów dla portalu internetowego Sky Movies. Tak naprawdę epizod był rozpisany między trzech kaskaderów. Armstrong jechał na koniu, Martin Grace był osobą lecącą pomiędzy koniem a samochodem, zaś Terry Leonard wykonał skomplikowaną choreografię na ciężarówce. Dziś wszyscy są legendami w tej dziedzinie. Ale do księgi Guinessa trafił tylko Vic, odnotowany jako najbardziej wydajny kaskader w historii kina.
Niestety, Armstronga nie zobaczymy w „Królestwie Kryształowej Czaszki” i bynajmniej nie dlatego, że zaledwie cztery lata młodszy od Forda dubler niewiele by pomógł w ryzykownych scenach. Nim ruszyła produkcja czwartego Indiany, kaskader miał już podpisany kontrakt na występ w „Mumii 3: Grobowcu Cesarza Smoka”. Producenci najnowszego „Indiany” oznajmili jednak, że swój film nakręcą jak poprzednie części, czyli z częstszym wykorzystaniem dublerów, aniżeli efektów komputerowych.
Pam-pa-ram-paam! Pam-pa-ram! Pam-pa-ram-paaam-pam-pa-ram-pam-pam!
John Williams (kompozytor)
Nazwisko Johna Williamsa najczęściej pojawia się w towarzystwie Stevena Spielberga i George’a Lucasa. Pierwszemu napisał muzyczkę do „Szczęk”, drugiemu melodyjkę do „Gwiezdnych wojen”. Jako że obaj panowie w opinii pozostałej części ekipy uchodzą za zabawnych, muzyk również zawsze wie, że czeka go wiele radosnych chwil, kiedy decyduje się na współpracę z nimi. Przy pracy nad cyklem ponoć ich nie brakowało.
Kompozycje stworzone przez Williamsa unieśmiertelniły niejeden film, choć bez wątpienia jego najlepsze kawałki pochodzą właśnie z produkcji podpisanych przez Spielberga, jak „E.T.” czy „Lista Schindlera”. Można ważyć, kto pośród Lucasa, Spielberga i Williamsa jest największą legendą, ale w ilości nominacji do Oscara, żaden z panów nie przebije 76-letniego kompozytora, który ma ich na koncie aż 45.
Williams przyjął propozycję napisania muzyki do „Poszukiwaczy zaginionej Arki” przeczuwając, że będzie mógł zaszaleć, nie brać tradycyjnych połączeń dźwięków na serio i trochę się nimi zabawić. Ale to, co dziś tak miło płynie przez nasze uszy, gdy oglądamy filmy z serii, wcale nie powstawało z taką łatwością. Williams napisał kilka kawałków, ale żaden mu nie pasował. W końcu zagrał je wszystkie Spielbergowi i ten zaproponował, żeby połączył je w jeden. W ten sam sposób powstały dwa najpopularniejsze tematy z pierwszego filmu: „The Raiders March” i „The German Stub/To the Nazi Hideout”.
Kompozytora inspirowały zwłaszcza produkcje przygodowo-romantyczne powstałe w latach 30. Takie o nieustraszonych łowcach przygód i ich naiwnych oraz upartych towarzyszkach, które kończą się wielką miłością między dwójką bohaterów. Wiele energii włożył zwłaszcza w utwory ilustrujące wspólne sceny Harrisona Forda i Karen Allen. Mimo że w filmie nie ma ani jednej łóżkowej sceny, Williams napisał muzykę wyraźnie sugerującą napięcie między Indianą a Marion. Szczęśliwie nie jest to żadna kiczowata melodyjka grana na saksofonie.
Gdy Williams po dziewiętnastu latach przerwy wrócił do komponowania dla Indiany Jonesa, już po dwóch godzinach znajome rytmy „The Raiders March” przewodziły myślom w jego głowie. „Z pisaniem muzyki do produkcji o archeologu było jak z jazdą na rowerze – tego się nigdy nie zapomina” – twierdzi.
Dwaj zabawni panowie
George Lucas i Steven Spielberg (producent i reżyser)
Zaskakujące, że nikt jeszcze nie nakręcił filmu o powstaniu „Poszukiwaczy zaginionej Arki” i pozostałych produkcji z serii. To znakomity materiał na wyśmienity buddy movie z błyskotliwymi dialogami. I nie chodzi tylko o pomysł na film kiełkujący podczas lepienia zamków z piasku na Hawajach czy fakt, że jednym z głównych inspiratorów przedsięwzięcia był pies. Sposób, w jaki dziś Lucas i Spielberg opowiadają o zabieraniu się do kręcenia filmu, przypomina beztroską dezynwolturę członków The Rolling Stones podczas udzielania wywiadów. Lucas z kamienną miną twierdzi, że namawiał gorąco Spielberga na realizację swojej wizji, bo po prostu pragnął zobaczyć „jak wypadnie ona jako film”. Steven zaś wspomina, że podjął się przedsięwzięcia, bo po finansowej klęsce „1941” nie chciał podejmować się czegoś o olbrzymim budżecie ze zdjęciami rozpisanymi na 178 dni kręcenia. Chciał się po prostu zabawić. Jacy to nieskomplikowani faceci, prawda?
„Poszukiwaczy zaginionej Arki” grano w amerykańskich kinach przez prawie rok. Dziś chyba żaden film nie może liczyć na tak długą obecność w repertuarze. Gdy Spielberg słyszał, jak ludzie rzucają do siebie powiedzonka z filmu, na ulicy widział dzieciaki poprzebierane za Indianę, przeżył szok. Uświadomił sobie, że to coś więcej niż kasowy hit. „Wdarliśmy się do popkultury” – wspomina reżyser.
Oczywiście, gdy Lucas i Spielberg ściskali sobie dłoń na hawajskiej plaży, symbolicznie zawarli kontrakt na trylogię, zatem sequel przeboju był tylko kwestią czasu. „Indiana Jones i Świątynia Zagłady” nie była najszczęśliwszym przedsięwzięciem, a historia licznych problemów produkcji jest powszechnie znana. Apetyt obu panów na trójkę chyba trochę zmalał, ale kochali Indy’ego bezwarunkowo. Poddanie się nie wchodziło w grę.
Pamiętacie, jaka była pierwsza reakcja producentów na przedłożony przez Jerry’ego Bruckheimera scenariusz do „Top Gun”? Wypalili, że nikt nie będzie chciał oglądać filmu, w którym lata tyle samolotów. Podobna riposta omal nie zakończyła żywota serii o Jonesie na chłodno przyjętej „Świątyni Zagłady”. Oto Lucas zaczął bowiem roztaczać przed Spielbergiem swoją wizję „trójki” i z ekscytacją rzucał kolejnymi hasłami: Graal, pogoń, Graal, źródło młodości, Graal, wieczne życie, Graal… Steven słuchał go bez przekonania, aż wreszcie z niedowierzaniem wydusił z siebie: „Stary, chcesz kręcić film o kielichu?”.
Tak jak nie udało się rozbić w pył marzeń Bruckheimera o filmie, który nomen omen, sam roboczo nazwał „»Gwiezdnymi wojnami« na ziemi”, tak odratowano ideę Świętego Graala jako najważniejszego przedmiotu w trzeciej części. „Ostatnia krucjata” okazała się najbardziej dochodowym filmem serii, zarabiając niemal pół miliarda dolarów. Tę część Spielberg lubi najbardziej.
W czwórkę z kolei w pewnym momencie zwątpił Lucas. Uważał, że nie potrzeba wykładać na nią zbyt wiele pieniędzy, bo i tak wszystko się straci. „To pomysł tak samo zabójczy, jak robienie »Mrocznego widma«. Przez lata oczekiwania ludzi drastycznie rosną i są nie do zaspokojenia. A po nakręceniu takiego filmu i tak nikt cię nie lubi” – przekonywał producent. W razie złych recenzji „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki” ma przygotowane kwestie, jakimi będzie odpierał zarzuty pod adresem filmu. „Krytykom i sceptykom odpowiem, że zrobiłem ten film dla zabawy, a nie dla publiczności” – mówi Lucas.
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.