Po lekturze „Krainy traw” nie dziwię się, że Terry Gilliam zabrał się za jej ekranizację. Albowiem powieść Mitcha Cullina przypomina „Las Vegas Parano” w wersji dla najmłodszych. Tyle że stanowczo nie jest to pozycja przeznaczona dla dzieci.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Po prostu bawimy się w umarłych” mówi Noah, ojciec jedenastoletniej Jelizy-Rose, usprawiedliwiając kolejną nieobecność wywołaną narkotykami. Ale tak naprawdę rodzice dziewczynki bawią się w życie, w rzeczywistości będąc już trupami. Dwa prawie martwe ciała w mieszkaniu i jedno żywe dziecko. Ale czy Jeliza-Rose na pewno żyje? Może jest tylko snem pogrążonych w narkotycznych halucynacjach rodziców? „Gdybym tak zamknęła oczy i bardzo się postarała, mogłabym się obudzić po tamtej stronie snu”. Bohaterka książki Cullina jest trochę jak kot w wierszu Wisławy Szymborskiej: „Bo co ma począć kot / w pustym mieszkaniu. / Wdrapywać się na ściany. / Ocierać między meblami.” Co ma zrobić mała dziewczynka w zapuszczonej, zrujnowanej farmie gdzieś w Teksasie, do której trafiła z narwanym ojcem-muzykiem, ojcem-narkomanem, ojcem-nieojcem? „Byłam zdana na siebie. Mój ojciec odpoczywał w Danii” – stwierdza w którymś momencie Jeliza-Rose. Jednak szybko okazuje się, że „Dania” leży o wiele dalej niż wskazywałaby mapa. Pierwsza doświadcza tego matka, która umiera na skutek przedawkowania prochów. Noah i Jeliza-Rose zostawiają stygnące zwłoki i uciekają do dawnego domu dziadków – farmy What Rock w Teksasie. Tam, po zakupieniu paczki krakersów, masła orzechowego i butelki wody, dzielny tata-podróżnik wyrusza w kolejną wyprawę do „Danii”, zostawiając córeczkę samą sobie. Co może robić dziecko pozostawione bez opieki rodziców? W opisywanej przeze mnie niedawno książce Lyn Gardner radziło sobie całkiem nieźle. O ile jednak „ Wiejemy do lasu” było postmodernistyczną bajką dla młodego czytelnika, o tyle „Kraina traw” to psychodeliczna, smutna opowieść. Umrzeć – tego się nie robi dziecku, chciałoby się sparafrazować Szymborską. Na przekór rzeczywistości mała Jeliza-Rose próbuje jakoś ułożyć sobie życie w pustym mieszkaniu, z tatusiem, który odleciał, wredną wiewiórką i wojowniczymi mrówkami. Rozmawia z głowami swoich lalek Barbie, śledzi dziwaczną sąsiadkę panicznie bojącą się pszczół i zaprzyjaźnia z upośledzonym umysłowo chłopakiem imieniem Dickens. „Dzieci są zaprojektowane do przetrwania” – powiedział Gilliam. Czy zatem dziewczynka poradzi sobie? A może wpadła już w szaleństwo? Kiedy Noah bawi się w śmierć, jego córka próbuje bawić się w życie; obojgu te zabawy zupełnie nie wychodzą. Jeliza-Rose próbuje być dzieckiem w warunkach, w których dziecko przeżyć nie może. I nie chodzi tu wcale o prozaiczny brak wody w łazience starego domu czy kończące się krakersy. Problemem jest nieobecność rodziców, która nie jest tylko brakiem osoby, ale wręcz ujemnym, toksycznym oddziaływaniem. Dziewczynka jest klasycznym przykładem dziecka z patologicznej rodziny, zagubionego w marzeniach, skrzywdzonego i porzuconego. Kiedy jej opiekunowie przenoszą się za pomocą narkotyków w świat snów, do krainy traw, ona sama nie potrzebuje żadnych stymulantów – fantazja jest jej życiem. Dlatego może rozmawiać ze swoimi zabawkami, „zakochać się” w Dickensie, czy pozornie zaakceptować śmierć matki. W końcu w świecie snów wszystko jest możliwe. Wszystko poza realnym życiem. Cullin napisał bardzo dobrą, niepokojącą powieść, którą Terry Gilliam zachwala na okładce: „F*cking wonderful!” Najlepsze w „Krainie traw” jest stopniowe odchodzenie od narracji o biednej, skrzywdzonej dziewczynce na rzecz psychodelicznej fantazji. Do któregoś momentu bowiem opowieść prowadzoną przez Jelizę-Rose można tłumaczyć sobie na rzeczywiste wydarzenia, jednak w pewnym momencie staje się to po prostu niemożliwe. Granica między realnym światem a krainą traw zostaje zatarta, a Teksas znika w króliczej norze. Książka Cullina nie próbuje wyjaśnić nieszczęścia małej Jelizy-Rose – ogranicza się do prostego przedstawienia magiczno-tragicznego świata dziewczynki. Trochę szkoda, że autor nie poszedł dalej, poprzestając na samym opisie, jednak – z drugiej strony – należałoby postawić sobie pytanie, czy w ogóle możliwe byłoby powiedzieć w tym temacie cokolwiek więcej? Powieść jest niemal znakomita, bardzo w stylu dziwacznych filmów Terry’ego Gilliama. Z pewnością nie jest to pozycja dla osób lubiących proste, łatwe historyjki z przewidywalnym finałem. Ani, tym bardziej, dla miłośników książek z solidnym morałem. Bo tego ostatniego po prostu nie ma.
Tytuł: Kraina traw Tytuł oryginalny: Tideland ISBN-10: 83-7469-335-5 Format: 184s. 142×202mm Cena: 24,— Data wydania: 1 czerwca 2006 Ekstrakt: 90% |