powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Cudzego nie znacie: Pieskie życie strażnika Przedwiecznych
Roger Zelazny ‹A Night in the Lonesome October›
Nie jest łatwo być psem Kuby. Trzeba z nim biegać po nocnych uliczkach Londynu, pilnować Rzeczy w Kręgu, Rzeczy w Lustrze i Rzeczy w Szafie, obserwować Szaloną Jill, Hrabiego, Wielkiego Detektywa, Dobrego Doktora, wikarego... No i jeszcze ta drobna sprawa Otwarcia Przejścia dla Starszych Bogów.
„A Night in the Lonesome October” to klasyka czarnego humoru – świetna i wciąż niewydana w Polsce powieść Rogera Zelazny’ego z ilustracjami Gahana Wilsona.
Zawartość ekstraktu: 100%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Podczas pełni Księżyca, w noc Halloween, okowy rzeczywistości słabną. Ci, co posiadają wiedzę i wolę, mogą wówczas sięgnąć w inne, starsze wymiary i wezwać ich mieszkańców – a raczej przyzwać z powrotem. Ale są i tacy, których jedynym celem jest zamknięcie wrót i niedopuszczenie do ponownego opanowania Ziemi przez Wielkich Przedwiecznych. Snuff służy Kubie i razem z nim musi dyskretnie i skutecznie dowiedzieć się, który z Graczy stoi po której stronie. A potem przeszkodzić tym po stronie przeciwnej w przeprowadzeniu ich wersji rytuału. Mają na to cały październik, a potem może już nie być listopada.
Wielka szkoda, że „A Night in the Lonesome October” nie znalazła jeszcze polskiego wydawcy. Powieść ta jest bowiem pełna humoru, błyskotliwie podanego przez Zelazny’ego w formie pierwszoosobowej psiej narracji, krótkich ripost i komentarzy Snuffa i wspaniale podkreślonego przez nieraz makabryczne rysunki Gahana Wilsona. Humor, występujący tu zwłaszcza w swej czarnej odmianie, nie przesłania faktu, że jest to także utwór grozy – nie może być inaczej, gdy autor opiera się na prozie Lovecrafta, a panem głównego bohatera czyni Kubę Rozpruwacza. Jest to również powieść detektywistyczna: Snuff nie jest może Philipem Marlowe’em, jednak podobnie jak on podąża tropem z iście psim uporem, przyjmując porażki i sukcesy z fatalizmem i ironią.
Nadanie opowieści zwierzęcej perspektywy (bowiem prawie wszyscy Gracze mają pomocników, pomiędzy którymi odbywa się równie ważna, jeśli nie ważniejsza wymiana informacji i ataków) było strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu nie dość, że patrzymy na przygotowania do Apokalipsy pod niecodziennym kątem – z punktu widzenia sług powodowanych lojalnością, a nie przekonaniem o słuszności działań swych amoralnych ludzkich panów – to możemy samodzielnie bawić się w odgadywanie literackich nawiązań i tożsamości bohaterów. A ci zostali przez Zelazny’ego pozbierani z wielu klasycznych dzieł (polecam zapoznanie się z dedykacją) i wrzuceni w jeden wielki crossover1), który jednak nie wymyka się autorowi spod kontroli i znakomicie łączy z lovecraftowskimi mitami o Cthulhu.
Psia narracja narzuca także specyficzną formę opowieści: Snuff przez większość czasu posługuje się prostym językiem, krótkimi zdaniami oznajmującymi („Jestem psem-stróżem. Nazywam się Snuff. Teraz mieszkam z moim panem poza Londynem. Bardzo lubię Soho nocą z jego śmierdzącymi mgłami i ciemnymi ulicami. Jest wtedy cicho i chodzimy na długie spacery”). Dopiero gdy rozwodzi się nad subtelnościami Gry lub gdy podsłuchuje ludzkie rozmowy, pojawiają się wyrafinowane określenia, konwenanse i atmosfera wiktoriańskiej Anglii. Prostota języka nie przeszkadza – tak samo jak nie przeszkadzały, a jedynie dodawały realizmu błędy ortograficzne i stylistyczne w „Kwiatach dla Algernona” Daniela Keyesa czy w „Zrodzonym z męża i niewiasty” Richarda Mathesona.
Poza samym pomysłem na fabułę to właśnie konsekwentna stylizacja sprawia, że jest to jedna z najlepszych znanych mi powieści Zelazny’ego. Zwięzłość zdań i rozdziałów jako celowy zabieg artystyczny sprawdza się tutaj znakomicie, pomagając ciętym komentarzom – jak z najlepszych scen Kronik Amberu – skondensować humor. Zapewne nawet lepiej posmakować tej krwawej prozy w oryginale, nie czekając na polskie tłumaczenie. Mając zatem nadzieję na pojawienie się wydawcy zdecydowanego wydać na naszym rynku tę świetną książkę, nie zasypiajcie gruszek w popiele i już zaczynajcie męczyć ciocie w Ameryce.
1) Podobny manewr zastosowali później Alan Moore w „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” i Kim Newman w „Anno Dracula”. Bardzo także możliwe, że Neil Gaiman zapatrzył się na lovecraftowską „A Night in the Lonesome October”, gdy pisał „Studium w szmaragdzie”.



Tytuł: A Night in the Lonesome October
Wydawca: Avon Books
ISBN-10: 0380771411
Format: 280s. 4,2×7″
Data wydania: wrzesień 1994
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

63
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.