„Gospel” byłby fenomenalną płytą, gdyby nie jeden drobny mankament. Otóż trzeci album płockiej grupy nie nazywa się „Powstanie Warszawskie” i nie mówi o wydarzeniach historycznych sprzed ponad półwiecza. Bez patriotyczno-historycznej aureoli Lao Che brzmi nieco miałko, a ich kompozycje nagle zaczynają razić błędami i banalnością.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „wywiadzie dla „Esensji” wokalista Lao Che, Hubert „Spięty” Dobaczewski, twierdził, że na „Gospel” zespół chciał uciec od „PW”. Po całym zamieszaniu z tamtą płytą nie ma co się dziwić. Chłopaki z Płocka zostali okrzyknięci – w zależności od opcji – a to nadzieją polskiego rocka, a to wyrachowanymi zdrajcami bogoojczyźnianych wartości. Posądzano ich o nacjonalizm, komercję, płyciznę, profanację i wywołanie opadów śniegu w maju. Tak więc ten postpowstańczy eskapizm wydaje się naturalną koleją rzeczy. W końcu kto ma ochotę dźwigać na plecach taki garb? Jak daleko udało im się uciec? Cech wspólnych obu albumów jest wiele. „Gospel” został nagrany w tym samym składzie, co „PW”, z użyciem prawie identycznego instrumentarium, w równie „archaicznym”, co Rogalów Analogowy, studiu Polskiego Radia no i w tej samej punkowo-rockowej estetyce. Podobna jest produkcja: utwory okraszone są samplowanymi wstawkami, a brzmienie jest czyste jak zeszyt klasowego lizusa. Nie zmienił się także przepis „Spiętego” na pisanie tekstów. Wciąż sprytnie miesza w kotle z cytatami, wyjmując z niego co smaczniejsze kąski i doprawiając je szczyptą uciesznych archaizmów. Całość zaś ciągle rozbija się o jedno: chwytliwe melodie zaaranżowane na rockowy septet. Lao Che od dawna sprawdzali tę metodę. I na „Gusłach”, i na „Gospel” popowe melodie stanowiły trzon wielu utworów, vide „Klucznik” na „Gusłach”, a teraz na przykład „Bóg zapłać”. Jest też kilka drobnych różnic. Choćby tematyka: „Gospel” traktuje głównie o religii i kondycji ludzkiej, tudzież egzystencjalnych potyczkach „Spiętego”… ze „Spiętym”. Można tu mówić o concept albumie, ale trochę na wyrost, bo wyraźnego łuku narracyjnego – no właśnie – wyraźnie brak. Z pewnością teksty łączy kilka cech, choćby ich ekshibicjonizm. Tak bardzo „Spięty” jeszcze się nie wybebeszał. Na przykład jego autopsychoanaliza w „Czarne kowboje”, gdzie śpiewa o swoich stanach „dołowych” („Czy należycie do mnie/Czy do mojego we mnie wroga”). Zresztą ta prywatna, niemal intymna perspektywa obecna jest w większości utworów. Wielu krytyków i odbiorców sugerowało, że jest to płyta bardziej pogodna niż poprzednia. Rzeczywiście, nie ma tu „granatów rzuconych w kąt” i tym podobnych, ale „Gospel” to raczej cierpka niż radosna nowina. Inną nowością są wpływy muzyki klezmerskiej oraz … dalibóg, rosyjskiej muzyki ludowej? Klarnet tu i ówdzie zanosi się żydowską melodyjką („Bóg zapłać”), a przy „Czarnych kowbojach” można by wywijać radosne kozaki. Teraz pora na smutną konkluzję: wszystko byłoby fajnie, gdyby nie te – konieczne przecież – zmiany. Zrozumiałe, że Lao Che chcieli zrobić krok naprzód i pozmieniać to i owo, ale bez mocnej kompozycyjnej podstawy, bez silnych wzruszeń wszystkie wpadki widać jak na dłoni. Pal sześć potknięcia tekściarza (kwiatem jabłoni nie może być owoc, kwiatem jabłoni jest kwiat – to przytyk do „Drogi Panie”), warstwa tekstowa to i tak jaśniejsza strona krążka. Gorszy jest twórczy bałagan – wypadkowa przeciętnych umiejętności wykonawczych, dobrych intencji i nieciekawych wzorców. Na poprzednich płytach to nie przeszkadzało: temat niósł sam. Bez względu na to, czy była to emocjonalna bomba, jak na „PW”, czy oniryczna wycieczka przez słowiańskie mitologie. Teraz jednak, gdy opadła zasłona patosu i wzruszeń, magii i oniryzmu, przez strukturę piosenek przeziera nuda i trywialność. Tym razem ładne melodie to za mało, temat nie udźwignął całości – trzeba było więc szukać w nastroju, w ciekawych rozwiązaniach rytmicznych, a tu tego jak na lekarstwo. Na pewno nie ratują „Gospel” wspomniane chasydzkie i rosyjskie wtręty, które co bardziej obeznanych rażą dosłownością. Szkoda, że te orientalne innowacje zostały dodane jak ten kwiatek do kożucha. Ot, wrzucone w piosenkę jako ładny kontrapunkt, li tylko dla zabawy gawiedzi, bez namysłu i w nieznanym celu. Nie ma też wspaniałego, analogowego brzmienia z ostatniego wydawnictwa. Klawisze brzmią niekiedy jak żywcem z wiejskiego disco wyjęte (i to w tym złym znaczeniu), a perkusja i gitary – zamiast rozgrzewać temperaturę – brzmią leciutko jak chrzczone wino. Jeszcze gorzej jest, gdy zespół się sili. Sili się gitarzysta: na potoczystą solówkę w latynoskim stylu w „Siedmiu nie zawsze wspaniałych”. Sili się producent: na koszmarne wrzucanie sampli na chybił trafił. Przecież w XXI w. napędzaniem rytmu przez poszatkowane sample nikomu się nie zaimponuje („Hiszpan”). Sili się niekiedy sam „Spięty” na śpiew: w „Hydropiekłowstąpienie” chce tak bardzo, że zapomina, iż nie za bardzo może. No i silimy się my, żeby poskładać z co ładniejszych momentów jakąś ciekawą całość. Bezskutecznie. Jest kilka rewelacyjnych momentów – dajmy na to „Hydropiekłowstapienie”. Tak dobrej, dynamicznej, piosenki nie zepsują nawet nieco pretensjonalne wywody wszechmogącego podmiotu lirycznego. To też jedyny kawałek, w którym słychać, po co jest w zespole klawiszowiec. Albo „Siedmiu nie zawsze wspaniałych”, gdzie z kolei to tekst jest majstersztykiem. Tylko że z powodu dwóch, może trzech (no niech będzie: bóg zapłać za „Bóg zapłać”) kawałków nie ma co „gęby cieszyć”, cytując lidera. Obcując z tą płytą przez dłuższy czas ma się wrażenie, że to po prostu kolejny polski, rockowy album, gdzieś między Pidżamą Porno a Kultem. Takich nam nad Wisłą, niestety, nie brakuje. Jest prawie pewne, że „Gospel” zyska sobie powodzenie wśród braci studenckiej. Ona wspomniane kapele wielbi od lat wielu i wielbić będzie zawsze, bo zamiast słuchać nowości, katuje empetrójki „kaenżetu” przy kolejnej puszce piwa na imprezie w akademiku. Polubią więc studenci i „Gospel” – w końcu tak fajnie można śpiewać „nie będę do pana telefonował” przy ognisku. Ale czy o taki sukces tu chodzi? Skład: Mariusz „Denat” Denst, Hubert „Spięty” Dobaczewski (wokale, gitara); Michał „Dimon” Jastrzębski (perkusja, instrumenty perkusyjne); Rafał „Żubr” Borycki (gitara basowa); Filip „Wieża” Różański (klawisze); Jakub „Krojc” Pokorski (gitara); Maciek „Trocki” Dzierżanowski (instrumenty perkusyjne)
Tytuł: Gospel Wykonawca / Kompozytor: Lao Che Data wydania: 22 lutego 2008 Czas trwania: 57:27 Utwory: 1) Drogi panie: 3:43 2) Czarne kowboje: 5:06 3) Bóg zapłać: 4:53 4) Do syna Józefa Cieślak: 3:16 5) mpaKOmpaBIEmpaTA: 5:32 6) Hiszpan: 2:48 7) Zbawiciel Diesel: 4:29 8) Hydropiekłowstąpienie: 5:52 9) Paciorek: 2:29 10) Chłopacy: 5:20 11) Ty człowiek jesteś?: 4:06 12) Siedmiu nie zawsze wspaniałych: 9:46 Ekstrakt: 60% |