Czy dorosły człowiek może znaleźć coś interesującego w powieści z założenia przeznaczonej dla dwunastolatków? Co wspólnego ma Gandalf z Darthem Vaderem? I czy kolejność rozdziałów w książce Roberta Starca „Michu oraz Wszechgalaktyczny Sylwester” ma znaczenie?…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym bólem rozwiązać by należało” (Gałczyński). Zatem – tak, dorosły czytelnik może znaleźć coś ciekawego w książce z założenia przeznaczonej dla dwunastolatków, czego dowodem jest popularność cyklu o Harrym Potterze wśród ludzi, którzy mają (lub mogliby mieć) własne dzieci w tym wieku. Jednak do tego, by książka spodobała się komuś, kto ukończył już szkołę podstawową, niezbędnych wydaje się kilka rzeczy. Na przykład fabuła. „Michu oraz Wszechgalaktyczny Sylwester” Roberta Starca to książka, w której fabuły właściwie nie ma. Oczywiście jest akcja, nawet całe mnóstwo akcji z pościgami i fajerwerkami, ale wszystko sprowadza się do odwiedzania kolejnych planet i poznawania dziwnych obyczajów zamieszkujących je ludków. Jak, nie przymierzając, w wyprawie Tytusa, Romka i A’Tomka na Wyspy Nonsensu. W zasadzie całkiem niezłym najkrótszym podsumowaniem „Wszechgalaktycznego Sylwestra” byłoby stwierdzenie, że to XII księga Tytusa skrzyżowana z „Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa. Czytelnik, do którego adresowana jest powieść Roberta Starca, zapewne nawet nie zauważy, że poszczególne wydarzenia nie łączą się ze sobą w sensowną całość, a środkowe rozdziały można by pozamieniać miejscami bez szkody dla książki. Jest dużo dziwnych stworów, dzieją się zabawne rzeczy, a obce rasy tak naprawdę nie są obce, bo ich obyczaje parodiują zachowania znane nam z rzeczywistości. No to zapiąć pasy i jedziemy! Bohaterem jest zupełnie przeciętny nastolatek, nieprzeciętnie zafascynowany fantastyką: na pulpicie komputera ma podobiznę Gandalfa, na bluzie – podobiznę Vadera. To niestety całkowicie kompromituje go w oczach koleżanki z klasy, do której ukradkiem wzdycha. A dlaczego? Otóż jej poprzedni chłopak w kółko oglądał „Gwiezdne wojny” i w końcu tak się zafascynował UFO, że nie dało się z nim poważnie porozmawiać. Dla mnie osobiście był to wielki zgrzyt, i to od razu na samym początku powieści. Co wspólnego mają „Gwiezdne wojny” z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi? Dokładnie nic. A już na pewno nigdy nie słyszałam, by stały się źródłem ufologicznych i dänikenowskich fascynacji. Ale mniejsza z tym. Akcja książki tak naprawdę zaczyna się w momencie, kiedy w pełnym filmowych plakatów i action figures pokoju Michała ni stąd, ni zowąd pojawia się kosmita. Konkretnie, wystaje ze ściany i prosi o pomoc. Towarzyszy mu podręczny komputer o wyglądzie żółtej gałki ocznej na kaczych łapach, święcie przekonany, że jest Harrym Potterem. Kosmita, który ze względu na sposób przybycia otrzymuje ksywkę Włam (jego prawdziwe imię zajmuje cztery linijki i wygląda jak efekt spaceru kota po klawiaturze, więc nie podejmuję się go tu zapisać), też jest nastolatkiem – zgubił rodziców i próbuje ich odszukać, a według komputera jedyną osobą, która jest mu w stanie w tym pomóc, jest właśnie nasz bohater – o równie ziomalsko brzmiącej ksywce – Michu. Wyjaśnienie, jak właściwie Michu miałby odnaleźć zaginionych kosmitów, nie pada, ale chłopak bez wahania przyłącza się do zbzikowanego (nazwa jego rasy – Bardzo Weseli i Rozkoszni Wielbiciele Wielkich Imprez z Naciskiem na Sylwestra – mówi sama za siebie) ufoka i zaczynają po kolei odwiedzać wytypowane przez komputer planety. Możemy zatem zapoznać się z planetą Zombich opętanych manią grania w filmach, żywiących się pizzą i colą Internautów, dla których właściwie nie ma życia poza siecią, oraz uzależnionych od wdychania Tlenowców. Po drodze będzie jeszcze Planeta Marzeń (mocno kojarząca się z adamsowską Magratheą) i proces sądowy na planecie Gończych. Jako deus ex machina co jakiś czas pojawia się Kosmiczny Dziadek, a oprócz sfiksowanego komputera bohaterom towarzyszy latający laptop… Występuje sporo nawiązań popkulturowych: filmy z żywymi trupami, komputerowe gry RPG, Lawkraftus z planety Horrorów i tak dalej. Autor wyśmiewa talk-showy (konferansjer-narcyz o imieniu Kubek Dzielnicowy to aż nadto czytelna aluzja), erpegowców, polityków-populistów i rozmaite inne zjawiska znane nam ze współczesnego świata. Próbuje za to lansować miłość rodzinną, ale czyni to jakby bez przekonania: rodzice Włama nie są przesadnie sympatyczni ani z wyglądu, ani z zachowania, za to przerażająco nieodpowiedzialni – jak zresztą cała jego rasa. Najdziwniejsze jest to, że przez niemal trzysta stron wypakowanej żywą akcją książki prawie niczego nie dowiadujemy się o głównym bohaterze. Wygląda tak a tak, mieszka z mamą, interesuje się fantastyką i wodzi oczami za koleżanką z klasy. Michu istnieje jakby tylko po to, żeby miały komu się przydarzać te wszystkie przygody. Wydarzenia, które przeżywa, nie pozostawiają na nim żadnego śladu – czasem się boi, ale w potrzebie jakimś cudem zawsze potrafi się odpowiednio zachować i mądrze przemówić. Oczywiście trudno mi jest wczuć się w jedenasto- czy dwunastoletniego czytelnika, sądzę jednak, że „Michu oraz Wszechgalaktyczny Sylwester” spodoba im się – choć nie wniesie niczego oprócz czystej rozrywki. Jeżeli zaś losy Tlenowców czy Internautów skłonią któregoś z nastolatków do refleksji nad własnym zachowaniem – tym lepiej dla wszystkich.
Tytuł: Michu oraz Wszechgalaktyczny Sylwester ISBN: 978-83-61187-00-4 Format: 304s. 120×195mm Cena: 24,90 Data wydania: 26 listopada 2007 Ekstrakt: 50% |