Lee Child, angielski pisarz, który swoją karierę literacką zbudował wokół opowieści o Jacku Reacherze, byłym oficerze żandarmerii szwendającym się po Stanach Zjednoczonych bez bagażu i bez celu, dorzucił do swojego dorobku kolejną – jedenastą już – cegiełkę. I chyba stało się to, co się stać w końcu musiało – w „Elicie zabójców” widać zwiastuny „zmęczenia materiału”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tym razem Jack Reacher nie działa samotnie. Zdarzało mu się to oczywiście wcześniej, ale nie aż tak. Teraz na jego ścieżkę wkracza część jego dawnego oddziału: dwie kobiety i mężczyzna. Łączą ich lata wspólnej służby w specjalnej sekcji żandarmerii, powołanej do ścigania najtrudniejszych w wykryciu przestępstw popełnianych w armii, i nowy cel: odszukać i zniszczyć tego, kto właśnie brutalnie wymordował resztę ich dawnego zespołu. I dowiedzieć się, dlaczego. Nie brak Childowi pomysłów, gdy idzie o ciekawą, wartką fabułę. Nie brak pomysłowych sztuczek, jak chociażby przesyłanie informacji zakodowanych w kwotach bankowych przelewów. Ale widać w pewnych detalach, że postać Jacka Reachera, dotąd dość sensownie wymyślona, ciekawa i nietuzinkowa, zaczyna nabierać groteskowych kształtów. Przykładem niech będzie jego „intuicja”, która pozwala mu tuż po wylądowaniu w wielkiej metropolii od przysłowiowego kopa odnaleźć koleżankę z oddziału w pierwszej z brzegu spośród niezliczonych restauracji i barów – ot tak po prostu, na wyczucie. Albo inna scena: zamachowiec idący chodnikiem tuż za Reacherem i jego kolegami wyciąga pistolet i odbezpiecza go. Reacher wyławia spośród ulicznych hałasów ciche stuknięcie metalu, w mgnieniu oka interpretuje, co ono oznacza, rozpoznając zagrożenie, po czym podejmuje akcję obronną, rzucając się na bok, przewracając kolegów, dobywając broni i zabijając napastnika. Wszystko to – wedle opisu Childa – rozgrywa się z szybkością właściwie niewiele mniejszą niż ta, z jaką działają impulsy nerwowe przebywając drogę od receptorów do stosownych ośrodków w mózgu. Moja wyobraźnia z ogromnym trudem zdzierżyła tę scenę, natychmiast podsuwając wspomnienie filmu z Jamesem Bondem skaczącym w przepaść w ślad za spadającym samolotem, by go dogonić, dostać się do środka, usiąść w fotelu pilota i – oczywiście – w ostatniej chwili wyprowadzić maszynę ze śmiertelnego pikowania. Cóż, kiksy mają prawo zdarzyć się każdemu, zwłaszcza tak płodnemu twórcy. Odnotowawszy je, trzeba stwierdzić, że „Elita zabójców” ciągle jeszcze dostarcza czytelnikowi solidnej dawki Jacka Reachera znanego z poprzednich książek. To nadal współczesny „jeździec znikąd”, emanacja bodaj najsilniej umocowanego w amerykańskiej popkulturze etosu wrzuconego we współczesne czasy, gdzie zamiast koni są autobusy i pociągi, zamiast saloonów puby, zamiast zajazdów motele. Twardziel o przenikliwym umyśle śledczego, z doświadczeniami, które uczyniły zeń morderczą maszynę. Solista, tym razem wsparty przez kolegów, w misji, która niezmiennie dobrze sprzedaje się w sensacji – własnoręcznym wymierzaniu sprawiedliwości podle swojego kodeksu, po rychle dokonanym osądzie. A w tle nowoczesna technologia zbrojeniowa i islamski terroryzm. Mam nadzieję, że nieco naciągane rozwiązania, o których wspomniałem, były tylko incydentem. Oby. Nie pogrążyły one tej książki, tym niemniej czytelników, którzy zamierzają po raz pierwszy zetknąć się z postacią Jacka Reachera, odsyłam do takich tytułów jak „Jednym strzałem” czy „Echo w płomieniach”. „Elita zabójców” to pozycja dla stałych wielbicieli.
Tytuł: Elita zabójców Tytuł oryginalny: Bad Luck and Trouble Wydawca: Albatros – Andrzej Kuryłowicz ISBN: 978-83-7359-641-2 Format: 432s. 125×195mm Cena: 28,30 Data wydania: 7 marca 2008 Ekstrakt: 70% |