Podczas wojny nie ma litości. Dla nikogo. Nawet dla dzieci. Tym bardziej gdy są one sierotami i aby utrzymać się przy życiu, nierzadko zmuszone są kraść i zabijać. Można jednak wykorzystać ich niecodzienne zdolności dla dobra ojczyzny. O tym opowiada wojenno-sensacyjny dramat Aleksandra Atanesjana „Swołoczi”, będący specyficzną – bo rosyjską – mieszanką amerykańskiej „Parszywej dwunastki” z francuską „Nikitą”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Obraz Aleksandra Atanesjana powstał na podstawie noweli Władimira Kunina. Jeśli wierzyć autorowi, opisał on w niej zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Taka też informacja znalazła się w napisach początkowych filmu. Po premierze jednak z głosami krytyki wystąpili przedstawiciele Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji, dowodzący, że to, co opisał Kunin, a na ekranie pokazał Atanesjan, nie miało miejsca. A przynajmniej nie znalazło odzwierciedlenia w archiwach NKWD/NKGB. Informacja ta zmienia nieco nastawienie do „Swołoczy”. Świadomość, że przedstawiona przez autorów historia mimo wszystko nie wydarzyła się naprawdę, każe patrzeć na nią już tylko jako na kolejną sensacyjną opowiastkę z wojną w tle, jakich w światowej kinematografii mieliśmy już setki… Prawdziwy w filmie rosyjskiego reżysera ormiańskiego pochodzenia jest więc prawdopodobnie jedynie punkt wyjścia – informacja o prawie siedmiuset tysiącach radzieckich sierot, które w okresie największych sukcesów armii niemieckiej w 1943 roku wywiezione zostały w głąb państwa, do Kazachstanu. Tam, zgodnie z logiką sowieckiej władzy, pozostawiono je praktycznie samym sobie. Aby więc przeżyć, często łączyły się w bandy, które napadały, grabiły i mordowały – a wszystko po to, by zdobyć jedzenie i przetrwać w piekle, jakie stworzyli im dorośli. Problem był tak wielki, że sam generalissimus Józef Stalin zabrał w tej sprawie głos, nakazując karać nastoletnich przestępców jak osoby dorosłe. Rozwijając myśl dyktatora, autorzy „Swołoczy” przedstawili pewien socjologiczno-patriotyczny eksperyment, który miał doprowadzić do właściwego wykorzystania specyficznych talentów młodych kryminalistów. Oczywiście dla dobra sowieckiej ojczyzny! Głównymi bohaterami obrazu są dwaj chłopcy – czternasto- i piętnastolatek. Tiapkin, nazywany Tiapą, oraz Czernow, z uwagi na swoje akrobatyczne zdolności i umiejętność wchodzenia po ścianach na wysokie piętra ochrzczony Kotem, są już recydywistami. Po kolejnej wpadce po nieudanym włamaniu trafiają do więzienia. Wyciąga ich stamtąd niejaki Anton Wiszniewiecki (w tej roli Andriej Panin, znany już czytelnikom „Esensji” z wyśmienitych kreacji w „Kierowcy Wiery” i „Wsadniku po imieni Smiert’”). To były podpułkownik, który z niewiadomych powodów – możemy się ich jedynie domyślać, tym bardziej że w innym miejscu pojawia się nawiązanie do wielkich czystek przeprowadzonych w Armii Czerwonej w 1937 roku – trafił do więzienia i wyszedł z niego dopiero po niemieckiej agresji na Związek Radziecki. Jako byłemu sportowcowi i alpiniście, NKWD postanowiło powierzyć Antonowi pokierowanie „szkołą”, dając mu w ten sposób szansę odpokutowania dawnych win. Nie jest to jednak typowa szkoła – z ławkami, pomocami naukowymi, codziennym odpytywaniem. Bo i młodzież znalazła się w niej osobliwa – sami osieroceni chłopcy, będący na dodatek na bakier z prawem. Sam Wiszniewiecki, przedstawiając swoim współpracownikom charakter ich pracy, określił swoich uczniów krótko i dosadnie: „Oni nie boją się ani Boga, ani diabła, ani nawet władzy radzieckiej!”. Przedmioty, których chłopcy uczą się w nowej „szkole”, też są raczej nietypowe: rzucanie nożem, strzelectwo, skoki na spadochronie. Wszystko to w jednym tylko celu: by stworzyć specjalne – złożone z dzieci – komando, zdolne do wykonywania akcji dywersyjnych na tyłach wroga, których nie byliby w stanie przeprowadzić dorośli. Brzmi naiwnie? I owszem, choć do pewnego momentu ogląda się tę historię z niemałym zainteresowaniem. Niestety, całkiem dobre wrażenie psuje nieprawdopodobna wręcz końcówka, kiedy to pluton nastoletnich straceńców zostaje zrzucony w rumuńskich Karpatach po to, by wysadzić w powietrze tajną bazę hitlerowską, w której Niemcy przechowują zapasy paliwa dla swojej armii. Od tego momentu nie byłem już pewien – śmiać się czy płakać? A szkoda, bo temat – mimo że, wbrew sugestiom autora literackiego pierwowzoru, zmyślony – można było bardzo twórczo rozwinąć. Gdyby tylko twórcy postawili na wątek psychologiczny, który w jednej ze scen został, z dużym zresztą dramatyzmem, zawiązany… Cóż z tego, skoro po zaledwie kilku minutach umiera on śmiercią nagłą i niespodziewaną. Największy potencjał dla scenariusza niosła ze sobą postać Wiszniewieckiego – niestety, nie wykorzystano jej należycie. Panin tradycyjnie emanuje na ekranie wewnętrzną siłą i charyzmą, ale nie ma za bardzo co grać. A nie wątpię, że w roli przybranego ojca niesfornych chłopców, rozpamiętującego śmierć własnego syna, zmarłego na tyfus, sprawdziłby się idealnie. Film Atanesjana, odarty z nimbu historycznej prawdziwości, jawi się już tylko jako sprawnie, choć nienadzwyczajnie, zrealizowana sensacyjna opowieść z czasów wojny. Jest w niej coś z ducha „Parszywej dwunastki” (wątek kryminalistów wyciągniętych z więzień, by mogli odwdzięczyć się ojczyźnie i odpokutować grzechy w walce z wrogiem) i „Nikity” (więź, jaka rodzi się między uczennicą a jej nauczycielem i opiekunem). Niestety, jest też wiele psychologicznych uproszczeń i schematów oraz tyleż efektowne, co całkowicie niewiarygodne zakończenie. Osobie, której to nie przeszkadza, film może zapewnić półtorej godziny akcji i kilka minut wzruszeń.
Tytuł: Swołocz Tytuł oryginalny: Сволочи Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Rosja Czas projekcji: 97 min. Gatunek: dramat, wojenny Ekstrakt: 60% |