– Byli zajęci w środku, to jakby miało pierwszeństwo. Chwila zaskoczonej ciszy. – W środku? – zapytała z groźną uprzejmością. – Otworzyliście już włazy? Para gliniarzy z Wybrzeża wymieniła porozumiewawczy uśmieszek. Sevgi, mająca już dość bycia przez cały dzień ostatnią osobą, do której docierały informacje, poczuła, że zaczyna tracić cierpliwość. – „Horkan’s Pride” to własność INKOL – powiedziała sztywno. – Jeśli grzebaliście przy… – Niech pani schowa te kajdanki, agencie Ertekin – wtrącił się Coyle. – Zanim straż przybrzeżna dotarła do pani własności, ktoś zdążył już wysadzić włazy. Od środka. Może pani zapomnieć o kwarantannie. To niemożliwe. Z trudem zdołała się powstrzymać od powiedzenia tych słów. Zamiast tego zapytała: – Czy naruszono kapsuły zamrażające? Coyle spojrzał na nią z namysłem. – Naprawdę będzie lepiej, jeśli pani poczeka i sama zobaczy. Autokopter wykręcił, a Sevgi nachyliła się, żeby wyjrzeć przez okno. Pod nimi, pośród wód zatoki, z wyspy wyrastała stacja Alcatraz należąca do Ochrony Wybrzeża, pełna bladoszarych platform i pomostów. Na południowym brzegu niczym schemat rozciągał się pływający suchy dok pełen prostych linii i odstępów, z ludźmi zredukowanymi do kropek i pojazdami jak zabawki. Na środku wyraźnie widać było masyw sekcji załogowej „Horkan’s Pride”. Nawet po oderwaniu zewnętrznych struktur, przypalony i pobliźniony przez upadek, wyskoczył na nią niczym znajoma twarz na grupowej fotografii. Widywała czasami jego bliźniacze statki w stoczniach orbitalnych nad nanokratownicą Kaku i miała w laptopie archiwalne nagrania „Horkan’s Pride”, zebrane odkąd statek utracił łączność z bazą INKOL. Podczas częstego przesiadywania w poczekalniach prawników, w bezsenne noce, kiedy nie piła, wpatrywała się w szczegóły, aż zaczynały ją boleć oczy. Dobry detektyw je, śpi i oddycha szczegółami, powiedział jej kiedyś Larry Kasabian. Tak właśnie łapie się tych złych gości. Przyzwyczajenie pozostało. Tak dobrze znała wewnętrzną budowę statku, że mogłaby z zamkniętymi oczami przejść z jednego końca na drugi. Nauczyła się na pamięć specyfikacji sprzętu i oprogramowania. Nazwiska zamrożonych członków załogi były jej równie bliskie jak marki produktów kupowanych co rano, a szczegóły ich biografii same pojawiały się w głowie, gdy przywoływała obraz którejś twarzy. Naprawdę będzie lepiej, jeśli pani poczeka i sama zobaczy. A teraz przypuszczalnie wszyscy byli martwi. Automatyczny helikopter wylądował z maszynową precyzją na wzniesionej platformie przy jednym z końców kompleksu doków. Silniki ucichły i właz znów się otworzył. Coyle ponownie uczynił honory, opuszczając właz i wyskakując jako pierwszy. Druga wyszła Sevgi. Podążył za nią miodowy głos Badawi. – Proszę uważać na stopnie i zamknąć za sobą właz. Coyle poprowadził ich schodami wiodącymi z platformy. Na dole czekał komitet powitalny. Trzy mundury Ochrony Wybrzeża jako wsparcie ubranego po cywilnemu oficera, którego twarz Sevgi rozpoznała z kilku wirtualnych seminariów z zeszłego roku na temat podrabiania śladów genetycznych. Gładkie azjatyckie rysy, nadające jego twarzy wygląd młodszego, niż prawdopodobnie był, gęste siwe włosy i wymięte ubranie, niepasujące do analitycznego spojrzenia. Sądząc po jego wzroku i paru innych aspektach wyglądu, przypuszczała, że ma wspomaganie – co było ostatnio dość powszechne wśród urzędników Wybrzeża – ale nie miała na to żadnych konkretnych dowodów. Podczas późniejszych nieoficjalnych spotkań mówił z cichą rezerwą, głównie o swojej rodzinie, a jego wzrok prawie w ogóle nie opadał na piersi Sevgi, za co była mu wdzięczna. Teraz usiłowała przypomnieć sobie jego nazwisko, które usłużnie podsunął synd. – Porucznik Tsai. Jak się pan miewa? – Kapitan – poprawił sucho. – Awansowałem w styczniu. A miewam się tak, jak można się spodziewać, biorąc pod uwagę okoliczności. Przypuszczam, że zechcecie natychmiast zobaczyć swój statek. A raczej to, co z niego zostało. Ponuro kiwnęła głową. – Byłoby miło. – Powiedziano mi… – Tsai machnął w stronę mundurowych, którzy wypełniali cały dok – że około siódmej będziemy mieć działający wirtual. Załogi kończą właśnie kadłub, ale Rovayo pewnie mówiła wam o włazach. – Tak, że zostały wywalone od środka. – Kapitanie – wtrącił się Norton – chcielibyśmy się dowiedzieć, w jakim stanie jest załoga „Horkan’s Pride”. A w szczególności, czy zostały naruszone systemy kriogeniczne. Tsai zatrzymał się w pół obrotu, a jego spojrzenie nagle przeniosło się gdzieś w dal, najpierw w głąb doku, później nad zatokę, jakby odtwarzając w pamięci coś, czego wolałby nie widzieć. Do Sevgi nagle dotarło, że za profesjonalną dumą przebywających na własnym podwórku Coyla i Rovayo kryło się to samo poruszenie i że tak naprawdę wcale nie chodziło tu o problemy jurysdykcji. Oni się boją, zrozumiała nagle. A my jesteśmy ich jedynym rozwiązaniem. Sevgi doznała już kiedyś takiego objawienia, gdy jeszcze była żółtodziobem w nowojorskiej policji i zajmowała się przypadkiem przemocy domowej na tle narkotykowym. Podczas rozmowy z poobijaną i wciąż puchnącą matką sprawcy z bolesną ostrością zdała sobie nagle sprawę, że kobieta patrzyła na nią jako na rozwiązanie jej problemu, że spodziewała się od policjantki Ertekin, lat dwadzieścia trzy, że zrobi coś z gównianym stanem jej życia oraz rodziny. Tak miło czuć się potrzebnym. – Naruszone – wolno powiedział Tsai. – Tak, chyba można to tak określić. Zewnętrzne włazy przepadły, odstrzelone gładko przez ładunki awaryjne – leżały teraz gdzieś na dnie Pacyfiku. Poczerniały kadłub „Horkan’s Pride” został ułożony w suchym doku, na tyle zbliżając się do poziomej stępki, na ile pozwalała na to jego konstrukcja. I tak musieli zejść do śluzy numer cztery, jakby była studnią wyciętą w górnej powierzchni kadłuba sekcji załogowej. Drabina pomocnicza stanu nieważkości zaprowadziła ich na dno znajdującej się wewnątrz śluzy powietrznej, a z niej spadli ciężko przez wewnętrzny właz na równą powierzchnię głównego korytarza grzbietowego. Wzdłuż przejścia łagodnie jarzyły się na niebiesko panele techniczne LCLS, ale mundurowi Tsaia ustawili przy śluzie i dalej bardzo jasne lampy jarzeniowe. Biały blask odbijał się od paskudnie kremowych ścian i zębów. Wzrok Sevgi dostrzegł je, gdy tylko zeszła z ostatniego szczebla drabiny i natychmiast znieruchomiała. Rozdarty do dziąseł uśmiech okaleczonej ludzkiej głowy, leżącej na podłodze luzem obok pozbawionego kończyn torsu. – Rozumie pani, o co mi chodziło? – Tsai zszedł obok niej. Sevgi stała, walcząc z żołądkiem. Nie licząc kaca, minęło już sporo czasu. Nawet jej ostatni rok na ulicach, w policji, był litościwie pozbawiony podobnych widoków, a przeniesienie z wydziału zabójstw do INKOL, choć nie przysporzyło jej popularności w policji, zdecydowanie ograniczyło ilość zniekształconych ludzkich szczątków, jakie musiała oglądać. Teraz luźno zdawała sobie sprawę, że bez syndu zwróciłaby już zawartość żołądka, rozbryzgując ją Tsaiowi po całym miejscu zbrodni. Raczej po twoim miejscu zbrodni. To twoje, Sev. Nachyliła się nieco i spojrzała na trupa. Przejęła go. – Alberto Toledo – cicho podpowiedział Tsai. – Inżynier z bańki Stanleya, nanotech atmosferyczny. Pięćdziesiąt sześć lat. Powrót do domu po zakończeniu kontraktu. – Tak, wiem. – Ze zrujnowanej, wyszczerzonej twarzy popłynęły do niej szczegóły biografii, szepcząc jak duch. Dane pracy, życiorys, informacje o rodzinie. Ten miał gdzieś córkę. Ciało na policzkach zdarto do kości, przy której wciąż trzymały się pojedyncze kawałki tkanki. Szczękę obdarto. Oczy… Przełknęła. Wciąż trochę ją mdliło. Dołączył do niej Norton, kładąc rękę na jej ramieniu. – Dobrze się czujesz, Sev? – Tak, nic mi nie jest. – Zebrała fakty. „Horkan’s Pride” nie rozmawiał z nimi przez prawie siedem i pół miesiąca swojej długiej drogi z powrotem na Ziemię. – Kapitanie, to… wygląda na świeże. Tsai wzruszył ramionami. – Powiedzieli mi, że to zasługa środków bakteriobójczych w systemie powietrznym statku. Ale tak, przypuszczamy, że ten Alberto był prawdopodobnie jednym z ostatnich. – Ostatnich? Sevgi zerknęła na Nortona, gdy to mówił, i z satysfakcją zauważyła, że wyglądał równie niepewnie, jak ona się czuła. Dotarł do niej kwaśny odór świadczący, że w zamkniętej przestrzeni ktoś inny zwymiotował. Świadomość, że inni przed nią to widzieli i zareagowali tak jak ona, była dziwnie uspokajająca. Dzięki temu łatwiej było jej się opanować. – Co się stało z kończynami? – zdołała zapytać prawie swobodnie. – Usunięto je chirurgicznie. – Tsai wskazał w głąb korytarza. – Wciąż pobierają zapisy automatycznego chirurga, więc nie jesteśmy jeszcze pewni, jak to zrobiono, ale to oczywiste wyjaśnienie. – W takim razie jak trafił tutaj? Kapitan kiwnął głową. – Tak, to trochę trudniejsze. Może uderzenie trochę porozrzucało ciała. Większość kapsuł kriogenicznych ma otwarte pokrywy, ze środkami odżywczymi rozlanymi po podłodze i ścianach. Wygląda na to, że ktokolwiek to zrobił, nie był aż tak skrupulatny w sprzątaniu, przynajmniej pod koniec. – Kiedy statek spadał, powinny były zadziałać grodzie na korytarzach – zauważył Norton. – Te statki w sytuacjach zagrożenia dzielone są na przedziały. Nie ma mowy, żeby coś mogło przelecieć w taki sposób z jednego końca kadłuba na drugi. Wykluczone. – Cóż, to tylko teoria. – Tsai znów machnął ręką w głąb korytarza. – Ale sami widzicie. Nie ma tu za wiele przedziałów. Chcecie obejrzeć sekcję kriogeniczną? Sevgi spojrzała w głąb korytarza, gdzie zamontowane przez policję oświetlenie rozjarzało okolice sypialni. Dostrzegła poruszające się w głębi postacie, usłyszała jakieś głosy. Krótki śmiech. Dźwięk niemal z fizyczną siłą pchnął ją w przeszłość, do czasów miejsc zbrodni z wydziału zabójstw. Czarny humor pomagał zacieśniać więzy, łącząc ich z siłą niedostępną dla nikogo, kto nie pracował w tych sprawach, dokładając się do oderwania przychodzącego z doświadczeniem. Strasznie dziwne miewasz nostalgie, dziewczyno. Trochę ją to zaniepokoiło, gdyż uświadomiło siłę, z jaką – pomimo buntu żołądka – zapragnęła nagle wrócić do tego świata i jego mrocznych procedur. – Pozostałe ciała – odezwała się, gdy synd rozjaśnił jej w głowie. – Wszystkie zostały okaleczone tak jak to, prawda? Twarz Tsai zmieniła się w maskę. – Albo gorzej. – Znaleźliście kończyny? – Nie jako takie. Sevgi kiwnęła głową. – Tylko kości, prawda? Och, Ethan, powinieneś tu być i to zobaczyć. Tym razem to się naprawdę stało, tak jak zawsze opowiadałeś, że kiedyś będzie. – Zgadza się. – Tsai patrzył na nią jak nauczyciel na bystrego ucznia. – Ty chyba żartujesz – cicho odezwał się Norton. Sevgi obróciła się w jego stronę. To było odruchowe odrzucenie, szok, nie protest. – Zgadza się. – Ktoś pociął tych ludzi używając autochirurga… Kiwnęła głową, w ostrym wspomaganiu syndu i szoku zrozumienia wciąż niepewna, jak się czuje, jak powinna się czuć. – Tak. I zjadł ich. Przypominało to krajobraz z obrazów Dalego. Wirtual biura śledczego był standardem dochodzeniowym, który Sevgi pamiętała ze swojej pracy w nowojorskiej policji – jak okiem sięgnąć, dziewicza pustynia Arizony i błękitne niebo pozbawione czegokolwiek poza sierpem księżyca, ze znakiem wodnym w postaci logo projektanta. Każdą sekcję śledztwa przedstawiono w postaci trzypiętrowego budynku, które rozrzucono po okolicy w nadnaturalnie eleganckim półkolu. Budynki pozbawiono bocznych ścian, tworząc wrażenie przekroju w modelu architektonicznym, i wyposażono je w schody umożliwiające pokonywanie poziomów. Obok każdej struktury unosiły się etykiety z eleganckimi literami informującymi o anomaliach danych, laboratorium, odzyskanych danych kontrolnych i wcześniejszych informacjach. Spora część przestrzeni wciąż była pusta, dane miały dopiero nadejść, ale na odsłoniętych korytarzach głównego laboratorium leżały okaleczone ciała z „Horkan’s Pride”, przypominając zniszczone muzealne rzeźby. Nawet w ich przypadku wciąż brakowało pełnych danych organicznych, ale ciała dość wcześnie przeskanowano do systemu. Teraz leżały upozowane perfekcyjnie jak na wybiegu, zabarwione i dostatecznie realne, by mogło się zrobić niedobrze na sam ich widok. Sevgi widziała już ich zbliżenia, teraz z mroczną fascynacją skupiła się na gładko ściętej kości w gęsto upakowanym mięsie ramienia odciętego centymetr od barku, po czym głęboko tego pożałowała. Synd zaczynał się zużywać, zostawiając po sobie śliskie resztki ukrywanego dotąd kaca. Interfejs n-dżinna laboratorium patologicznego, idealna piękność o euroazjatyckich rysach, w doskonale uszytym fartuchu, z maszynowym spokojem relacjonowała koszmar. – Sprawca wybrał kończyny, ponieważ ich wykorzystanie wiązało się z najprostszą modyfikacją programów automatycznego chirurga z funkcji chirurgicznych na rzeźnicze. – Elegancki gest. – Amputacja jest procedurą obecną w protokołach autochirurga i nie stanowi zagrożenia dla życia. Po każdej procedurze chirurgicznej pacjent, wciąż żywy, przenoszony był do jednostki kriogenicznej, zapewniając pewną i stałą dostawę świeżego mięsa. – I automedyk tak po prostu pozwolił na to wszystko? – Coyle rozglądał się wokół, stanowiąc ucieleśnienie męskiej furii pozbawionej obiektu ataku. – Co to, do cholery, ma być? – To – zmęczonym głosem wyjaśniła Sevgi – jest selektywna ingerencja w system. Ktoś dostał się na poziom ogólnych protokołów i wyłączył dżina statku. Dla dobrego danołamacza nie byłoby to takie trudne. Wszystkie te statki i tak mają opcję ludzkiej blokady, a n-dżinn ma wbudowane zabezpieczenie w postaci protokołu samobójstwa. Wystarczyło po prostu przekonać go, że uległ uszkodzeniu, i sam się wyłączył. Istnieją całe serie wtórnych zabezpieczeń przeciwko dostaniu się takich uszkodzeń do systemów autonomicznych, ale z tego, co słychać, nie musieliśmy się tym martwić. Nie kazał systemom medycznym robić niczego, do czego już nie były przygotowane. – On? – zapytała Rovayo. Sevgi zdążyła już ją zaklasyfikować jako zawodnika wsparcia, a to wyglądało na konfrontację – dotkniętą potencjalnym feminazistowskim szowinizmem. – Czemu to musi być on? Sevgi wzruszyła ramionami. Nie powiedziała: bo statystycznie rzecz biorąc, tak to do cholery jest. – Przepraszam. Figura stylistyczna. – Jasne. Do czasu, aż nie wrócą z laboratorium wyniki badań śladów i dowiemy się, że to faktycznie mężczyzna – skomentował Norton. Zignorował buńczuczne spojrzenie Rovayo i podszedł bliżej do budynku laboratorium patologicznego i jego wystawy. Mechaniczna rzeczniczka laboratorium ustąpiła i stała w pełnej poważania ciszy, czekając na skierowane do siebie pytania. Najwyraźniej nie uaktywniono jej wyższych funkcji interakcyjnych. Norton dźgnął wyeksponowany uśmiech kobiecego trupa, a ten wyskoczył na nich. Odległości w konstrukcie były zwodnicze – przestrzeń mogła się tu wyginać i nabrzmiewać jak w soczewce, w zależności od uwagi użytkownika. – Jedno, czego nie rozumiem, to ten bałagan. Rozumiem, czemu ich pozabijał – nie chce się w takiej sytuacji zostawić świadków, niezależnie od tego, czy mają kończyny, czy nie. Ale czemu krew na ścianach? Czemu tak kaleczyć twarze? – Bo był cholernym psychopatą – warknął Coyle. – Te rzeczy pewnie też zjadł, prawda? – Trudno powiedzieć. – Kobiecy konstrukt laboratorium znów ożył, wywołując z jednego z plików bańkę wyświetlacza danych. – Dane zebrane z jednostki kuchennej sugerują, że mięso zdrapane z czaszek mogło zostać ugotowane i strawione. Nie dotyczy to oczu, które zostały wydłubane, a następnie porzucone. Sevgi ledwie zerknęła na powiększony obraz. I tak zresztą był trochę zbyt abstrakcyjny, by go łatwo zrozumieć – szkice śladów molekularnych i boczny pasek z podsumowaniem informacji o działaniu mikrofal. Później przejrzy budynek z plikami i zapozna się z tym we właściwym dla siebie tempie. W tej chwili wciąż wpatrywała się w zniszczoną twarz Heleny Larsen. Specjalistka z dziedziny demodynamiki, rzeczoznawca psychiatryczny. Rozwiedziona, niedługo potem podpisała kontrakt marsjański. INKOL dostawał sporo takich ludzi. Człowiek odrywa się od wszystkiego, co znane – czemu nie. Dotychczasowe podstawy życia sypią ci się pod nogami i pewnie potrzebujesz pieniędzy. Trzy lata, minimalny kontrakt dla wykwalifikowanego personelu, nagle wcale nie są takie straszne. Na Marsie zarabia się duże pieniądze, a przez jakiś czas przynajmniej nie ma ich na co wydawać. Wracałaś do domu jako bogata kobieta, Heleno Larsen. Wracałaś z historiami o obcym niebie do opowiadania dzieciom, które kiedyś zapewne byś urodziła. Miałaś w życiorysie podróż wraz z reprezentowanym przez nią potencjałem. Zostawiłaś przeszłość za sobą. To musiało być lepsze od grzebania się w pozostałościach dawnego życia, prawda? Lepsze od trzymania się tych resztek, które mogły ci… – Śledcza Ertekin? Zamrugała. Nie usłyszała tego, co powiedział do niej Coyle. – Przepraszam, zamyśliłam się – przyznała zgodnie z prawdą. – Co…? – Pytałem – wyjaśnił gliniarz, mocno akcentując czas przeszły – czy uważa pani za prawdopodobne, że ten, kto to zrobił, wciąż żyje |