Niedawno słuchałem wykładu Krzysztofa Rutkowskiego (nie, nie tego detektywa) na temat jego fascynacji filozofią Giorgio Agambena. Prelegent między innymi opowiadał, jak to książka włoskiego myśliciela spadła mu kiedyś na głowę w księgarni. A skoro już spadła, to on, Rutkowski, postanowił się nią zainteresować. Teza o tym, że to książki wybierają czytelników – a nie odwrotnie – jest stara jak świat. Jakiś czas temu postanowił skorzystać z niej hiszpański pisarz, Carlos Luis Zafón. W powieści „Cień wiatru” główny bohater, Daniel Sempere, trafia do barcelońskiej tajemnej biblioteki. Tam jedna z książek decyduje się wziąć chłopca w opiekę i, w konsekwencji, zmienić jego życie. Trudno mi powiedzieć, jaka jest dalsza fabuła powieści, bowiem, przyznaję, nie byłem w stanie przez nią przebrnąć. Jednak sam pomysł wyboru jest na tyle ciekawy, że warto poświęcić mu parę myśli. Idea wyboru czytelnika przez książkę ma swoje korzenie – jakżeby inaczej – w Piśmie Świętym. Podobno jest to dzieło, w którym zawarta jest historia człowieka – to znaczy każdego człowieka, łącznie z autorem tego felietonu i Tobą, czytelniku. Można powiedzieć, że Biblia to książka, w której Bóg zwraca się do odbiorcy, a jednocześnie czyni zeń swojego bohatera. Wyobraź sobie, że jesteś Michałem Foersterem i czytasz opowiadanie, którego bohaterem jest… Michał Foerster. To trochę jak ze snem, w którym wydaje nam się, że śnimy. Oczywiście nie wierzę w to, że każdy czytelnik ma przeznaczoną sobie jedyną książkę, którą jak Sempere z „Cienia wiatru” z pewnością kiedyś spotka. Wybór, którego dokonuje dzieło, decydując się na czytelnika, zdarza się moim zdaniem częściej niż tylko raz w życiu. Sam mogę przytoczyć kilka przykładów. Pierwszą książką, przez którą zostałem wybrany (tak przynajmniej dzisiaj to postrzegam), była „Mitologia” Jana Parandowskiego. Pamiętam ją z czasów, kiedy nie umiałem jeszcze czytać – z opowieści rodziców. Greccy bogowie ze swoimi (często niezrozumiałymi dla mnie) przygodami wcześnie zawładnęli moim sercem. Z pewnością Parandowski nie był najważniejszym pisarzem, jakiego czytałem, podobnie jego „Mitologia” nie była najciekawszą spośród wszystkich lektur. Więcej – z perspektywy czasu jestem w stanie wymienić co najmniej kilka lepszych opracowań greckich wierzeń. Jednak tamta książka (mam ją do dzisiaj) wybrała mnie na swojego czytelnika, a nie odwrotnie. Ten wybór zaciążył na moich późniejszych lekturach i pewnie w jakimś stopniu wpływa nadal. Mógłbym stworzyć listę książek, które zadecydowały, że je przeczytam. Ostatnio były to „W dialogu” Jorge Luisa Borgesa (czytane od ostatniego tomu do pierwszego), „Boże inwazje” o życiu Philipa K. Dicka, a także powieści Teodora Parnickiego. Od czasu lektury pewnego artykułu w „Tygodniku Powszechnym” jestem zafascynowany autorem „Tylko Beatrycze”. W pewnym sensie czuję się wybrany przez tego pisarza do zaznajamiania się z jego twórczością. Stąd też myśl, że być może sam autor zadecydował o tym, że sięgnę po jego dzieła. Koncepcję wyboru czytelnika przez książkę należałoby więc rozszerzyć o jej twórcę. Nie zakładam rzecz jasna, że pisarze rzeczywiście posiedli jakiś sposób doboru idealnego odbiorcy. Jest to raczej zawarte w samej książce – albo na styku między książką a czytelnikiem. Umberto Eco w „Sześciu przechadzkach po lesie fikcji” stwierdza, że pisarz ma bardzo łatwą sytuację podczas pracy, bowiem większą część tworzenia powieści zrzuca na odbiorcę. To jego wyobraźnia tworzy na podstawie podsuniętych aluzji i tropów fikcyjny świat. Być może zatem książki (i w jakiś sposób autorzy) wybierają sobie takich czytelników, którzy najlepiej stworzą razem z nimi fabułę. Jedną z moich ulubionych scen związanych z książkami pochodzi z powieści Jamesa P. Blaylocka (pisałem już o tym autorze). Główny bohater, Jonathan Bing, trafia do zapomnianej księgarni, którą prowadzi dziwaczny karzeł. Księgarz gra sam ze sobą w szachy i oszukuje, bo tak przeczytał w podręczniku. Kiedy Bing zaczyna przeglądać zakurzone pozycje na półkach, okazuje się, że są tam całe stosy jego ulubionych powieści G. Smithersa z Brompton, przygód piratów i opisów kosmicznych wojaży. Na dodatek książki są w śmiesznych cenach i można kupować je na metry. Bing wychodzi z księgarni z taką ilością tytułów, że musi wynająć dorożkę, aby przewieźć je do siebie. To chyba ziszczenie najdzikszego snu każdego bibliofila. O ile jednak Blaylock poprzestaje na marzeniu o wiecznej, niekończącej się lekturze, o tyle Eco w powieści „Tajemniczy płomień królowej Loany” idzie dalej. Jej bohater Jambo, spotkawszy idealną książkę (pierwsze wydanie dramatów Szekspira in folio), umiera z przejęcia. W ostatnich chwilach świadomości wydaje mu się, że widzi twarz ukochanej dziewczyny, jednak zapewne jest to tylko tekst, który stał się jego życiem. Wybór przez książkę okazuje się ostateczny. |