Nie mając styczności z (kultową ponoć) grą komputerową, nie wiem, jak „Max Payne” wypada jako jej ekranizacja. Wiem natomiast, jakim jest filmem sensacyjnym – kiepskim. Chociaż…  |  | ‹Max Payne›
|
… musi się podobać strona wizualna filmu. Wyblakłe kolory i odrealniona sceneria ponurego, mrocznego miasta z wiecznie padającym śniegiem przywodzą trochę na myśl „ Sin City” Rodrigueza i Millera i świetnie pasują do opowieści noir. Smaczku dodają sceny ze skrzydlatymi stworami atakującymi różne postacie, które jeszcze podkręcają nastrój grozy i wzbogacają film o pierwiastek fantastyczny. Jeśli tak miałby wyglądać współczesny czarny kryminał, neo-noir o brutalnej zemście ze zmęczonym antybohaterem, to ja nie mam nic przeciwko – estetyka sprawdza się znakomicie. Jednak w tym przypadku ciężko mówić o dobrym kryminale, o przyjemności oglądania nie wspominając. „Max Payne” grzęźnie bowiem na poziomie scenariusza, aktorstwa i reżyserii… czyli praktycznie w każdym aspekcie. Historia o policjancie szukającym morderców żony, który po pewnym czasie, przy okazji zupełnie innej sprawy, wpada na trop, jest do bólu sztampowa i kiepsko przedstawiona. Scenarzyści nie ustrzegli się pułapek deus ex machina i – jak to bywa w ekranizacjach – nadmiaru zupełnie zbędnych wątków, scen i postaci, wprowadzonych tylko po to, by nawiązać do oryginału. Reżyser, z drugiej strony, nie zapanował nad nastrojem i tempem filmu. Raz jest to mroczny kryminał, raz film akcji pełen bullet-time’ów, a raz ckliwa historyjka o stracie i zemście à la „ Gladiator”. Bohater jest przez większość czasu zmęczonym detektywem zbierającym poszlaki, ale w pewnym momencie zmienia się w kopię Johna McClane’a – nieśmiertelnego supersnajpera, który trafia (z najbardziej kuriozalnych pozycji), ale jego postrzelić nie mogą (z odległości dwóch metrów). Mark Wahlberg snuje się drętwo po ekranie, próbując przybrać umęczony wyraz twarzy, i jedyne, co intryguje widza, to trudny wybór, w której roli sprawdza się gorzej – węszącego detektywa czy szybkostrzelnego supergliny. Reszta postaci to papierowe kukiełki, które za wiele do grania nie mają i są zbudowane na samych archetypach: przyjaciela, zdrajcy, femme fatale etc. I jedynie – choć to znów tylko aspekt wizualny – Olga Kurylenko przyciąga wzrok, sprawiając, że widz nie może doczekać się nowych przygód Jamesa Bonda. Całkowita porażka? Nie do końca. Ładnie stworzona sceneria i – może niezbyt odkrywcza i zachwycająca, ale całkiem poprawna – pierwsza tercja filmu zmuszają do pozostania w fotelach. Historia poszukiwań mordercy nawet intryguje, fantasmagoryczne sceny ze skrzydlatymi postaciami wprowadzają pożądane zamieszanie i mylą nieprzygotowanego widza, przysługując się też nastrojowi. Niestety, im dalej, tym gorzej: najpierw film zaczyna nużyć, a później, zupełnie nagle, fabuła ustępuje strzelaninie, a sens oddaje pola pretekstowości. Obraz Johna Moore’a miał zadatki przynajmniej na przyzwoity kryminał, ale zmarnował tę szansę. I to boli chyba bardziej, niż gdyby był gniotem od początku do końca.
Tytuł: Max Payne Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Data premiery: 24 października 2008 Gatunek: sensacja Ekstrakt: 40% |