powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXXI)
listopad 2008

Antarctica Kicz Prodżekt
Werner Herzog ‹Spotkania na krańcach świata›
Podobał Wam się „Marsz pingwinów” albo „Zabawy z bronią”? To nie czytajcie dalej. „Spotkania na krańcu świata” Wernera Herzoga to ani typowy film przyrodniczy, ani zaangażowany reportaż. To dokument „artystyczny”.
Zawartość ekstraktu: 20%
‹Spotkania na krańcach świata›
‹Spotkania na krańcach świata›
Werner Herzog zawsze musiał być inny, iść pod prąd. Jego fabuły – jak „Fitzcarraldo”, „Aguirre, gniew boży” czy „Nosferatu wampir” – są nietypowe, zaskakujące, niefilmowalne wręcz, a może i szalone. Swoje osobiste piętno reżyser odciskał też na dokumentach, jego drugiej wielkiej pasji filmowej. Owszem, początkowo były to tradycyjne filmy dokumentalne, jak „Latający lekarze z Afryki Wschodniej”, ale później…
Później zaczęło się pomieszanie z poplątaniem. Herzog uznał widocznie, że podjęcie tradycyjnego tematu i klasyczny sposób opowiadania historii nie są dla niego. Zaczął się skupiać na warstwie wizualnej, dźwiękowej, próbując za wszelką cenę odrealnić opowiadaną historię. A wielu widzów i krytyków, chyba tylko na zasadzie „nic z tego nie rozumiem, więc to musi być bardzo głębokie”, łapczywie zachłysnęło się twórczością niemieckiego ekscentryka.
„Spotkania na krańcach świata” można nazwać w pewnym sensie ukoronowaniem dokumentalnej kariery i maniery Herzoga – osiągnął tu bowiem ostateczny poziom nudy. Owszem, „Odległa błękitna planeta” formalnie była jeszcze bardziej szalona i nietypowa, ale właśnie opakowanie jej w konwencję opowieści science fiction ratowało film (co nie znaczy, że ratowało widzów przed zaśnięciem). „Spotkania…” już nie podszywają się pod coś innego, są bliższe w formie klasycznemu dokumentowi: mamy narratora – samego reżysera, który słabą angielszczyzną i monotonnym głosem1) oprowadza widza, oraz temat – baza badawcza na Antarktydzie. Tyle tylko, że Herzog nie zamierza opowiadać o pingwinach i niedźwiadkach, ale… No właśnie, za bardzo nie wiadomo o czym.
„Dzwony z głębi”, równie nietypowy, ale dużo lepszy dokument Herzoga, również podchodził do tradycyjnego tematu – wierzeń ludowych w Rosji – w nietradycyjny sposób. Tam niemiecki reżyser skręcał w stronę bajania, częstował wzrok widza onirycznymi obrazkami ludzi czołgających się po śniegu albo atakował słuch biciem dzwonów czy tradycyjnymi zaśpiewami mieszkańców Syberii. A przy okazji przedstawiał całą gamę dziwaków, szarlatanów i szaleńców, których udało mu się „oswoić” przed kamerą i przedstawić jako ludzi. Podobne podejście widać w „Spotkaniach…” – szerokie ujęcia antarktycznego pustkowia, śnieżne góry i podlodowe morza, przeplatają się z miniwywiadami przeprowadzanymi z pracownikami stacji. Mieszkają tam prawdziwi pasjonaci, na pewno też troszkę dziwni na tle przeciętnego członka naszego społeczeństwa, ale przecież – w porównaniu z rosyjskimi babuszkami poszukującymi jeziora Kiteź w „Dzwonach…” czy kosmitą-narratorem z „Odległej błękitnej planety” – zupełnie normalni. Poza tym tam ludzie byli integralnie związani z omawianym tematem, na przykład w „Dzwonach…” to oni: wierni, szarlatani, magicy, fałszywi Chrystusi, tworzyli mity i o nich mówili reżyserowi. Byli podmiotem, a nie dodatkiem.
I tu chyba kryje się największy problem „Spotkań…”. Tutaj ludzie nie są związani z przedstawianym tematem, a do tego reżyser nie wzniósł ich ponad przeciętność, nie wydobył z nich nic zaskakującego, co komponowałoby się z miejscem, w którym z własnego wyboru się znaleźli – na tytułowym krańcu świata. W tym dokumencie przed kamerą staje człowieczek w okularach i wykłada swoje teorie o ruchu gór lodowych. Później, w takt okropnej jazgoczącej muzyki (zresztą też charakterystycznej dla dokumentów Herzoga), następują ujęcia pejzażowe – niektóre rzeczywiście ładne, ale nieumywające się do najlepszych produkcji National Geographic czy BBC (na przykład „Planeta Ziemia”). Widz ziewa. Następnie kolejna rozmowa z innym naukowcem, znów o zupełnie „trzeźwych”, naukowych tematach albo o kompletnych banałach. Później znów pocztówka z Antarktyki. Widz przymyka jedno oko. Następnie kolejny człowieczek – widz chrapie… I tylko pod koniec budzi się, słysząc cerkiewny chorał jako ilustrację dźwiękową dla ujęć z podwodnego świata. Ale nie jest już w stanie zastanowić się, czy Herzog wspiął się tym na szczyt pretensjonalności i kiczu – mruczy tylko pod nosem „Ki diabeł?” i przewraca się w fotelu na drugi bok. Dobranoc.
1) Co gorsza, to nie jest monotonia nudnego wykładu o pierwotniakach czy recytowania ksiąg rachunkowych, ale monotonia na poziomie ciągłej ekstazy i uduchowionego, natchnionego wręcz głosu. Intonacja narratora mówi „Patrzcie, macie przed sobą wielką tajemnicę, dotykacie boskiej cząstki wszechświata, zrozumiecie sens życia człowieka”, podczas gdy wypowiadane słowa to „Podczas podróży większość spała…”, albo „Telewizja zgłosiła się do mnie z propozycją…”. To też przydaje filmowi pretensjonalności.



Tytuł: Spotkania na krańcach świata
Tytuł oryginalny: Encounters at the End of the World
Reżyseria: Werner Herzog
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Against Gravity
Data premiery: 31 października 2008
Czas projekcji: 99 min.
WWW: Strona
Gatunek: dokumentalny
Ekstrakt: 20%
powrót do indeksunastępna strona

82
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.