– Nie wszystkie rzeki są jeszcze stracone. Lepiej niech wyschną w swych korytach, niż zbezcześci je woda święcona – mruknął kapłan. – Są jeszcze ich obrońcy: Niklot i Jaksa. – Majaczysz. – Petrysa zbyła kapłana machnięciem ręki. Robił na niej przygnębiające wrażenie. Jakby w jednej chwili zapadał się pod ciężarem swego płaszcza. Zgarbił się, zmalał. – Mówię, że stare bogi jeszcze nie umarły – wyszeptał. – A skąd wiesz? – powątpiewała. – Sam mówiłeś, że od miesięcy Trzygław do ciebie nie przemówił. – Gdy jesteś w polu, łany zboża falują poruszone wiatrem. To południca. A topielice, zielone jak trawa wychodzą na brzegi Haweli, by po chwili, spłoszone ludzkim śpiewem, z powrotem schować się w mule i strzec ukrytych skarbów. A bogunki, które podmieniają dzieci, a boginiaki, które wyjadają resztki z domowych spiżarni? A chmarnicy? Przecież to nie wiatr. Wystarczy otworzyć szerzej oczy. Nasłuchiwać. To leśne demony. Nie znikły. Więc i Trzygław powróci. Nie zostawi swoich dzieci na łaskę krzyża. Starzec ma tupet, przyznała w myślach. Zaczerpnęła w płuca powietrza, ciężkiego od zapachu ziół. – Mój mąż nie miał wyjścia. Jest rozumnym władcą. – Westchnęła, trochę do milczącego posągu, trochę do kapłana. Zaczęła odczuwać znużenie rozmową z nim. Był zbyt uparty. – Niemcy przyjdą tutaj z krucjatą. To pewne. Chrzest Przybysława ochroni nasze ziemie. Hrabia Albrecht ominie Brennę. – A co na to wiec? – zainteresował się kapłan. – Jak zareaguje Tileman i jego psy? Tileman od wielu lat służył księciu radą, a gdy pozwalała mu na to młodość, także i mieczem. Pochodził z możnego rodu, który za swoje zasługi – wszystko dla Brenny, zawsze przy księciu! – otrzymał szereg nadań w ziemi Stodoran. Bogactwo, tak jak wielu wojów z drużyny księcia, powiększył, handlując skórami na traktach. Jego wozy przekraczały Łabę, Trawnę, docierając do ziemi Wagrów i Fionów. – Nie martw się. Nie tylko książę ukląkł w Lesce przed Chrystusem. Najsilniejsi i najmożniejsi Brenny bili pokłony przed krzyżem. Wiedz, że Albrecht Niedźwiedź nadał Przybysławowi tytuł rex, znaczy król! – powiedziała dumnie. – A psy szczekają – skwitował tylko. – Brenna to już nie gród. Nie ma tam rycerzy. Zamienili gród w folwark. Szkoda jeno, że trawę wszystką wokół wyskubali. Nie martwi cię, księżno, że ziemi nie starczy dla Askańczyka? – zakpił. – Wiele jest jeszcze ziemi nadającej się pod uprawę. – Uśmiechnęła się jakoś dziwnie. – Ale nie kosztem świętych miejsc! Czy książę chce być pasterzem tych zachłannych owiec? Kapłan powątpiewał w ufność Przybysława wobec Niemców. Mierząc wzrokiem Petrysę, dał jej odczuć, że za wszystko zło w Brennie wini ją, a nie jej męża. Nienawidziła tej jego ignorancji i pychy. Przez takich jak on zginął jej ojciec Warcisław, a ona została skazana na samotność. Książę przyjął chrzest, ochrzcił wodą święconą całe Pomorze Zachodnie. W ten sposób naraził się pogańskim kapłanom. Oprawcy nie dali mu nawet szansy, by zginął w walce. Został zamordowany jak pies, z ukrycia, kiedy przebywał wraz z córkami na polowaniu. Petrysa była tego świadkiem i tylko cudem uniknęła śmierci. Matka dla jej własnego dobra ukryła ją, a gdy nadszedł czas, wydała za mąż za księcia Przybysława. Gdy młoda wybranka przybyła na dwór, stary książę zjednywał ją sobie podarunkami. Czynił wszystko, by poczuła się bezpieczna, ale bynajmniej nie z miłości. Nawet gdy osiągnął swój cel – ona straciła cnotę, a on po miesiącach pełnych oczekiwania zyskał syna – nie zmienił swojego postępowania. Opiekował się nią jakby z przymusu. Na początku próbowała go zrozumieć. Dostrzegała w sobie wiele wad, nie była pewna swego uroku. I gdy dzieliła się z mężem swoimi obawami, kiedy byli sobie jeszcze nieco bliżsi, głaskał ją czule po głowie, uspokajał. A gdy naprawdę się bała, pocieszał. „Nie martw się”, mówił, „już wszystko przesądzone”. Ale co? Tego nie wiedziała. Nie wyczuwała w tym jednak grozy – wręcz przeciwnie. Tymi słowami książę ją pocieszał. Z czasem pojawił się jednak gniew wywołany upokorzeniem. Małżonka chciała wiedzieć, czy książę ją kocha, czy może nią gardzi. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, do ich komnat zawitała nienawiść. Książę jednak godził się na wszystko. Wybaczał kłótnie, znosił wyzwiska, nie zważał na płacz. Zastanawiała się, dlaczego tak jest, ale potem po prostu przywykła. Książę, dopóki jeszcze mógł i nie dolegały mu bóle w stawach, długie godziny spędzał w bibliotece. Nie tylko dziwiło ją to, że potrafił czytać, ale przede wszystkim miała wrażenie, że to właśnie księgi go zmieniają. Minęła zima, a choroba księcia postępowała – pogłębiał się ból w stawach, skóra męża pożółkła, jego oczy stały się szkliste, oddech nierówny. Petrysa zrozumiała wtedy, że musi zadbać o siebie. Po śmierci męża, tak jak po utracie ojca, będzie zdana wyłącznie na siebie. A tu w Brennie, na bagnach, czekała ją i jej syna śmierć z ręki księcia Jaksy z Kopnika. Bez oporów więc pokumała się z Sasami. Namówiła męża, by przyjął chrzest, czym zyskała sobie przychylność Albrechta Niedźwiedzia. Askańczyk widział w niej godnego partnera. Księżna korzystała z jego dobrej rady, pomocy, przede wszystkim jednak należało pozbyć się księcia. – Wy, kobiety, macie za duże ambicje i zbyt wiele jadu, który sączycie w nasze mężne, ale kochliwe serca. A co z Jaksą? – spytał nagle kapłan. Petrysa wzruszyła ramionami. – Pewnie siedzi w Kopniku i liczy na Piastów albo gna na wiec do Obodrytów. Zarówno Mieszko, jak i Niklot wysadzą go z siodła przy byle okazji. Siostrzeniec mojego męża okazał się głupcem. Jego matka była mądrzejsza. Książę bez tronu – syknęła z pogardą. – Książę na Kopniku – sprostował kapłan na Obli. – Jaksa rządzi na Kopniku, na ziemi Tolężan. Będzie ubiegał się o stolec w Brennie. Waszą ziemię uznaje za swoje dziedzictwo. – Mam potomka. Kapłan zmierzył ją wzrokiem. Czekała, czy odważy się nazwać jej syna bękartem. Wydając niesprawiedliwe sądy, najłatwiej można podważyć jej autorytet; zacisnęła pięści przygotowana na upokarzające słowa. Starzec, widząc jej złość, spuścił wzrok i ciężko westchnął. – Jaksa przy starej wierze ostał – rzekł tylko. – Nic innego nie dostrzegasz? – Cały czas nie mogła nadziwić się głupocie kapłana. – To szczenię podrzucone przez mamuny – skwitowała. Dla niej stary kapłan był już tylko głupcem, z którym nie warto się liczyć. Żył dzięki przychylności księcia, a książę teraz zachorzał na dobre, więc i dni kapłana zostały policzone. – Stary już jesteś. – Wyprostowała się i zaczęła strzepywać niewidzialny kurz z sukni. Zerknęła na strażnika. Stępota w odpowiedzi mocniej ścisnął topór. – Nie rób tego… – Kapłan zaniemówił, widząc posępne oblicze księżnej. Stępota wrzasnął i wycelował toporkiem w głowę kapłana. Ofiara nie zdążyła się uchylić. Z otwartej dłoni posypały się zioła. Trzygław milczał. Na placu targowym w Dobinie ustawiono trybuny dla mówców. Wokół rozstawili się Obodryci, możni panowie z ziem na wschód od Łaby aż do Odry, plemiona: Czrezpienian, Doleńców, Redarów i pomniejszych plemion, a także dwa tuziny Sprewian z księciem Jaksą na czele. Wszyscy Słowianie, jak nakazywała tradycja, dzierżyli w dłoniach włócznie. Kolorowe chorągiewki przypięte poniżej grotów zdradzały przynależność plemienną. W oczekiwaniu na księcia Niklota, który miał przewodniczyć zgromadzeniu, woje umilali sobie czas sprośnymi opowieściami bądź przechwałkami z pola walki. Pośród tłumu wyróżniali się najbogatsi, dumnie potrząsający zdobionym orężem – toporami i mieczami, które nadawały się do Nawii, a nie na wyprawę pod Lubekę. Brodaci, z długimi rozpuszczonymi włosami, pstrokaci i roześmiani, wyglądali jak na targu, a nie na wiecu. Przeważali jednak prawdziwi weterani wypraw na ziemię Wagrów, Duńczyków, rajdów morskich na Bałtyk. Ich poorane bliznami gęby i poszczerbione miecze zdradzały, że byli rzemieślnikami w swoim fachu. Reszta mieszkańców grodu tłoczyła się w ciasnych uliczkach, z trwogą przyglądając się gościom znad Sprewy, Wkry, Haweli, znad Jeziora Morzyckiego. Wszyscy jednakowo przeklinali upał. Największą grozę budził jednak książę Jaksa wraz ze swymi wojami. Sprewianie wyglądali jak wyciosane w kamieniu posągi z martwymi spojrzeniami utkwionymi gdzieś w przyszłości. Ponurzy, z wyszczerbionymi mieczami wyczekiwali ofiary jak stado wygłodniałych wilków. Nie obchodziły ich plemienne waśnie i spory. Przybyli na ziemię Obodrytów, by walczyć, a nie strzępić języki po próżnicy. |