– Przed Niklotem! – wtrącił Plotho, nie zważając na groźne miny Kuniczuków. – I przed jego psem Jaksą! – Nie lękam się księcia obodryckiego. Ani tym bardziej księcia Jaksy. Ale Sasi to co innego! – Stykusz wiedział, że wraz z bratem są osamotnieni na tej sali w swych poglądach. Otwarcie występowali przeciwko księżnej i księciu, przeciwko Tilemanowi. Petrysa przyjrzała mu się przerażona. Rozluźniona mina Stykusza zdradzała, że nie robił sobie nic z wpatrzonych w niego nienawistnych oczu Sasów ani z Krabego. – Piastowice płacą hołd z Pomorza cesarzowi. Zbyt mocno są skłóceni – kontynuował, narażając się na otwarty konflikt z księżną. – Albrecht Niedźwiedź i Henryk Lew nie omieszkają wykorzystać kłótni między synami Krzywoustego. Po drodze leżą nasze ziemie. Na wiecu w Dobinie stawili się Obodrzyce, Stodoranie, Sprewianie, Ranowie i Czrezpienianie. Zabrakło, księżno, Stodoran! To tak, jakbyśmy sami sobie nałożyli saskie chomąto! Policzek wymierzony Petrysie zabolał. – Obodryci to poganie! Nie z nimi nam pertraktować, tylko z chrześcijanami. – Rzecz jasna. – Jeruszko beknął, upity jak świnia. – Ale mów za siebie, księżno. Petrysa zdawała sobie sprawę, że wśród możnych tylko nieliczni chcieli powrotu pogaństwa, jak choćby Kuniczukowie. Chrześcijaństwo było dla nich jak rwąca rzeka, która pochłania kąciny, zalewa grody, niszczy stary porządek. Ich ład, w którym to oni mają władzę i z nikim się nią nie dzielą. Kuniczukowie nie wybaczyli jej, że dzierżawy, których pożądali, księżna nadawała przybyłym na Połabie niemieckim rycerzom i mnichom. Stąd też wykorzystywali każdą okazję do zademonstrowania swojej nienawiści do Sasów. – Sprytny jest saksoński pies – ciągnął Stykusz. – Swoją wyprawą włoży kij w mrowisko. Najwięcej skorzysta z naszej niezgody. Bić go trzeba! – Obodryci babę mają za księcia! – zakpił Arnstein. – Zamknij się, saski psie! To Stodoranie w Brennie mają babę na książęcym stolcu. – Stępota spojrzał na Petrysę bez trwogi. – Więc milcz, barani łbie, kurwo niemyta! Tego było za wiele. Petrysa wstała, chcąc grzmotnąć pięścią w stół, ale ujrzawszy, że Kuniczukowie zrywają się od stołu z obnażonymi mieczami, zaraz usiadła. Stępota zareagował szybko. Popchnął dwóch rosłych pachołków w stronę nacierających wojów, aby zagrodzili im drogę. Jeruszko sam się przewrócił, zbyt pijany, żeby stawić opór. Stykusz starał się ciąć mieczem, ale pachołkowie okazali się bardziej trzeźwi i przydusili go swym ciężarem do stołu. Jeden z nich nie zauważył nawet, że po policzku leci mu krew. – Puść! Ubiję Sasa! – Stykusz próbował wyrwać się z żelaznego uścisku. – Twoja matka to saska kurwa! – wrzeszczał w stronę Arnsteina. – Moja matka urodziła się Słowianką, a ojciec Sasem – sprostował nadzwyczaj spokojnie Rudolf. Czuł się bezpieczny, widząc wprawnych w rzemiośle pachołków Stępoty. – Pokój! – krzyknęła Petrysa, by przypomnieć obecnym, kto tu rządzi. Nie chciała dopuścić do rozlewu krwi. Jej krzyk zbudził niańkę, która przysnęła przy karmieniu małego księcia. Podniosła się, by wyjść, ale Petrysa jej zabroniła. – Siedź, babo! Mój syn nie opuścił jeszcze żadnej narady. Niepokój niańki udzielił się małemu księciu. Rozpłakał się na dobre. Opiekunka zaczęła szeptać mu coś do ucha, kołysać do snu. Bracia z powrotem usiedli przy stole. Z trudem próbowali skupić się na dopijaniu piwa. – Wy, Kuniczukowie, nie wiecie, skąd wieje wiatr. – Tileman zmarszczył czoło, jakby się o nich troskał. – Chrześcijan chcecie gonić, pogaństwo wam się marzy. Księcia Jaksy wypatrujecie. – Gdy tylko mój syn dorośnie, obejmie władzę nad Hawelą – wtrąciła księżna. Nie uszło jej uwagi, że nikt na sali nie był tym uradowany. – Książę zemrze nam niedługo. Ty, pani, jesteś nieco młodsza. Przeżyjesz księcia i roztoczysz nad synem opiekę. – Stykusz się skrzywił. – Saskie rządy wprowadzisz do Brenny! Wszyscy zamarli. Na głos zostało powiedziane to, czego obawiali się nawet zwolennicy księcia. Nikt nie chciał jednak wybiegać tak daleko w przyszłość. Nikt prócz Kuniczuków. Tileman zarechotał. On też pewnie cieszył się, że wtedy położy się w grobie. Księżna spochmurniała. – Może się okazać, że to już nie będzie wasz problem – zakpiła z goryczą. – Jakże to? Grozisz nam? Tak otwarcie? Twój mąż jeszcze leży w komnacie i oddycha, a ty już, księżno, wzięłaś się do porządków pod jego strzechą. – Śmierć nagła może spotkać obu braci – przyznała nieporuszona. – Prawda to? – Arnstein, zadowolony z otwartej groźby księżnej, grzmotnął pięścią w stół, aż podskoczyły cynowe dzbany i półmiski. – Nie porządzi tutaj sprewiański chłystek. – Plotho roztrzaskał dzban o podłogę. Bracia ponownie podjęli wyzwanie. Stykusz poderwał się z miejsca, ale pachołkowie Stępoty znowu okazali się szybsi. – Nie lekceważcie mnie, Kuniczukowie! – przestrzegła księżna. – Na waszą krew przyjdzie jeszcze pora! Bracia odstąpili Sasów, ale nie usiedli z powrotem na miejsca. Tym razem Tileman zapowiedział toast. Za wojnę, na której głupcy umierają, a mądrzy się bogacą. Panowie ochoczo podnieśli dzbany. Saskim piwem uczczono również zdrowie i męstwo księcia, i roztropność jego żony. Nie omieszkali wypić także za zwycięstwo. Nie wszyscy wznosili toasty równie chętnie. Kuniczukowie wypili, ale nie za pomyślność książęcej pary, lecz tylko dlatego, że było jeszcze co wypić. – Niech na wiecu zapadną decyzje. – Stykusz chwycił się ostatniej szansy, zwracając się do wszystkich. – Tak jak stary obyczaj nakazuje! Wiec! – Trzasnął pucharem o blat stołu. – Czy mamy otworzyć bramę Brenny przed Sasem, czy będziemy bronić swego?! – Wiec! – zawtórował mu Jeruszko. – Nie będzie żadnego wiecu! – syknęła księżna, wstając od stołu. Dość pobłażania, nawet Kuniczukom. – Wszystko już postanowione. – Jak to? – Jeruszko jakby otrzeźwiał. Petrysa się wyprostowała. Zatoczyła wzrokiem po sali, napotykając przyjazne miny Tilemana, Arnsteina, Plotha i możnych brenneńskich. Nawet zaspana gęba Nipschkego wydawała się przyjazna. Tylko na czerwonych twarzach Kuniczuków malowało się zaskoczenie. – Z mocy władzy Przybysława, danej mu przez pradziadów, książę postanowił, że wiecu nie będzie! I wojny! Czrezpienianie niech robią co chcą, Stodoranie nad Hawelą nie służą obodryckiemu księciu. Krucjata ominie Stodoran, zapewniam was, drodzy przyjaciele. Wasze majątki, kobiety i dzieci są bezpieczne. – Jakże to tak?! – Stykusz nie wierzył w to, co usłyszał. – Książęca władza ogromna. Ale nie godzi się bez wiecu decydować, czy wojna ma być, czy pokój. – Będzie pokój! – Petrysa usiadła i ze spokojem rzekła: – Przecież książę chrzest przyjął. Chrystusa pod nasz dach zaprosił. – Niemca chyba… – Jeruszko wstał i chciał dokończyć, ale brat go powstrzymał. Stykusz zatoczył błędnym wzrokiem po zalanych gębach. – Widzę, że kości zostały rzucone! – wykrzyknął. – A więc daliście się omamić babie. Baba na książęcym stolcu! – Niech żyje książę Przybysław!!! – Tileman rozdarł się na całe gardło, tłukąc dzban o ziemię i zagłuszając Stykusza. Za jego przykładem poszła cała sala. Goście obawiali się, że chwilę wahania mogą przypłacić kąpielą w Haweli. Stykusz bacznie się wszystkim przyglądał. – Niech żyje!!! – huknęli wszyscy. Prócz Nipschkego, który przysnął na chwilę. Kuniczukowie chwycili się pod ramię i przeklinając nowego boga na Brennie oraz starego księcia, opuścili salę. Słudzy Stępoty chcieli rzucić im się do gardeł, ale księżna ich powstrzymała. – Mówiłam już przecież – warknęła. – I na to jeszcze przyjdzie pora. – Mądry książę uchronił nas przed Niemcami!!! – Nipschke poderwał się nagle z miejsca, budząc się z drzemki. – Niech żyje!!! Tileman skarcił go wzrokiem. Nie tak to miało być, nie tak. – A kto uchroni nas przed Jaksą? – przypomniał księżnej Bodzanta, jej spowiednik, dotąd milczący. Petrysa westchnęła ciężko, spoglądając na Arnsteina i Plotha. – Nim też się zajmiemy. Już niedługo. |