Nie jestem Antonim Słonimskim, który potrafił nagiąć recenzję dla jednego dobrego bon motu, jednak książka „Zrodzony, by służyć” Kingi Bochenek aż prosi się o alternatywny tytuł. Debiutanckie dzieło autorki z Krakowa powinno nosić nazwę: „Zrodzony, by nudzić”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ostatnio w naszym kraju bardzo łatwo jest opublikować powieść fantasy. Chyba nawet za łatwo. Przeglądając w księgarni półki z fantastyką mam wrażenie, że często do druku idą książki na zasadzie „jak leci”. Efektem tego są mniej lub bardziej solidne bzdury. Debiut Bochenek to klasyczny przykład takiego niefrasobliwego podejścia do literatury. „Zrodzony, by służyć” powinien zostać odrzucony przez wydawcę, ewentualnie przerobiony na dwa krótkie opowiadania. Trzysta stron papieru przeznaczonego na – delikatnie mówiąc – pisarskie potknięcia, brak pomysłu i zanudzanie czytelnika to stanowczo zbyt wiele. Na książkę Bochenek składają się dwie minipowieści. Pierwsza jest o magu co błąka się po świecie bez celu, druga o barbarzyńcy, który z miłości… również się błąka. Czytając „Zrodzonego…” czytelnik szybko nabiera wrażenia, że także autorka poważnie zbłądziła. W obu tekstach bohaterowie odbywają pozbawione większego sensu podróże, spotykają jakieś dziwne indywidua (a to kamieniarza, a to Śmierć albo ptaki znoszące magiczne jaja), ale na dobrą sprawę nie wiadomo, po co to wszystko. Postaci pojawiają się nagle i bez żadnej zapowiedzi, przewijają się magiczne bańki mydlane (o tym dalej), a także metafory, których nie powstydziłby się Snoopy. Całość przypomina mocno rozciągnięty wstęp albo zbyt długie zawiązanie akcji. Tyle, że oprócz zawiązania nic więcej nie ma. Naiwny czytelnik czeka aż zacznie się coś dziać (cokolwiek!), czeka, czeka, jeszcze trochę czeka… Aż w końcu postanawia cisnąć książkę za okno. „Kurza mać!” – ma się ochotę zakrzyknąć za jednym z bohaterów. Na całe szczęście Bochenek w tę ciężkostrawną, nudną jak lektura książki telefonicznej fabułę, wplata prawdziwe perełki, dając popis ogromnej wyobraźni i – bądźmy szczerzy – śmieszności. Trudno nie wpaść w euforię, czytając na przykład: „Rastan spoczął na ziemi całą powierzchnią stóp. Rozmasował ramiona”. Albo: „Zostawił konia w stajni, jak wszyscy, ale nerwy miał napięte do granic możliwości”, czy: „Nastrój w grupie niebezpiecznie chylił się ku melancholii”. Bochenek nie wstydzi się swojego języka i chwała jej za to. Z podziwu godną odwagą potrafi porównać zachód słońca do krwi o świcie, napisać, że bohater „otworzył okładkę”, tudzież stwierdzić z rozbrajającą szczerością, że „to to już nie było to”. Tak trzymać! Dawno nikt nie poruszył palącego problemu zaimków wskazujących w powieściach fantasy. Poruszające są także dywagacje na temat, dlaczego rybka żyje w jeziorze, albo, że koczownicy nie umieją jeść jabłek. „Ogryza się dookoła, a to, co w środku, się wyrzuca” – czytamy pełni zachwytu nad wiedzą bohaterki. Ostatnio tak mocno wzruszył mnie jedynie Romuald Pawlak porównujący bransoletę na ramieniu krasnoluda do malarstwa Kandinsky′ego. Nie ma co, Bochenek idzie we właściwym kierunku. Gdyby nie język autorki oryginalny jak nieoszlifowany diament, „Zrodzony…” byłby tylko kolejną, pozbawioną polotu pozycją fantasy na polskim rynku. Pomysłów na fabułę Bochenek nie ma wcale, jej minipowieści są prościutkimi konceptami, rozdmuchanymi do niebywałych rozmiarów. Opowieść o magu, którym interesuje się sama Śmierć w żaden sposób nie tłumaczy mętnego jak dowcip pijaka prowadzenia fabuły. Do dziś zadaję sobie pytanie, po jakie licho Rastan został kamieniarzem i jaki to ma związek z rzeźbieniem kiczowatych pomników? Albo, dlaczego jeden gość dał drugiemu pudełko z magiczną bańką mydlaną? Ten ostatni motyw przewija się zresztą kilkakroć w „Zrodzonym…” (na przykład podczas przeprawy Algare i Szorkaana przez wąwóz). Pomyślałem nawet, że to bardzo dobre podsumowanie książki Bochenek. Bo bańkę mydlaną też można nadmuchać do wielkich rozmiarów. Tylko co się dzieje potem? „Koniec świata będzie wtedy, gdy nie będzie miał kto opowiadać o tym, co było i nie będzie tych, co słuchają” – stwierdza jeden z bohaterów książki. Coś w tym jest. Nie wiem co prawda, jak z tym końcem świata, ale po lekturze „Zrodzonego…” mam wrażenie, że czytelników Bochenek nie znajdzie wielu. Bowiem tego co opowiada po prostu się nie da słuchać.
Tytuł: Zrodzony, by służyć ISBN: 978-83-7578-005-5 Format: 292s. Cena: 31,— Data wydania: 30 maja 2008 Ekstrakt: 10% |