Nic nowego w magicznym świecie Calvina i Hobbesa
Jubileuszowy, dziesiąty tom przygód przyszłego zdobywcy kompletu nagród Nobla oraz tygrysa filozofa nie odstaje od przeciętnej. Chodzi oczywiście o przeciętną wyznaczoną przez poprzednie dziewięć tomów serii, a to oznacza, że mamy do czynienia z komiksową perełką i każdy szanujący się miłośnik historyjek obrazkowych powinien ten najnowszy album przeczytać. |
Czasem jeśli coś jest dobre, lepiej to zostawić takim, jakie jest, niż udoskonalać. Niekiedy może dotyczyć to przepisów kulinarnych, niekiedy samochodów, ale na pewno odnosi się do „Calvina i Hobbesa”. Na szczęście Bill Watterson tej zasadzie hołduje i dzięki temu mogę bez żadnego ryzyka ujawnić, że w najnowszym albumie Calvin nie zaprzyjaźni się z Zuzią, rodzice Calvina nie wpadną na pomysł powiększenia rodziny, Calvin nie zapisze się na judo i nie przyłoży Moe. Siła przyciągania serii nie wynika bowiem z gwałtownych zwrotów akcji i zaskakujących niespodzianek. Autor z uporem maniaka wraca do zgranych, zdawałoby się, już dawno motywów, wprowadza delikatną zmianę i… czytelnikowi trudno oderwać się od lektury. Kraina zaludniona dziwacznymi bałwanami i kosmitami, pełna tygrysich bryknięć oraz zjazdów na wózku, odkrywa swoje kolejne zakamarki. Innymi słowy, magiczny świat wykreowany przez Wattersona nie wyczerpał swoich możliwości i może właśnie na tym polega jego magia. Tradycyjnie już subiektywne zestawienie wątków, które najbardziej zapadły mi w pamięć: - tyranozaury polujące na chasmozaury (tak, wiem, było kilkakrotnie), ale tym razem… tyranozaury siedzą w F14 (naprawdę genialne!)
- jelenie polujące na ludzi (populacja homo sapiens zbytnio się rozrosła i konieczny jest odstrzał)
- a w obszarze graficznym najostrzejszy zjazd na sankach, widziany oczami Hobbesa
I tylko filozoficzne pogawędki o życiu nie zawsze wciągały, ale może taka była ich rola: dać odetchnąć przed kolejną dawką niezwykłej zabawy.
Tytuł: Wszędzie leżą skarby Tytuł oryginalny: There's Treasure Everywhere Cena: 26,90 Data wydania: sierpień 2008 Ekstrakt: 90%
Dobrze żarło i zdechło
Skłamałbym twierdząc, że z wielką niecierpliwością czekałem na dokończenie historii z „Uwięzionych w Darshanie”. Ale ciekaw byłem, jak przebojowa ekipa trolli poradzi sobie z trudną sytuacją, w jakiej się znalazła. Chyba nie warto było czekać. |
Najmocniejszą stroną komiksów serii „Trolle z Troy” są… trolle. Wyluzowane na maksa, gruboskórne, uwielbiające ludzi (oczywiście jako pozycję w menu). Jedzą wszystko, nie boją się nikogo i niczego (oprócz wody), walczą z każdym. A że autor scenariuszy, Arleston, umiejętnie okrasza całość sporą dozą swoistego humoru, to i efekt jest całkiem ciekawy, a lektura daje dużo zabawy. Scenarzysta postanowił pójść o krok dalej, stworzyć „trollą” odyseję. Zawiązanie akcji (album „Uwięzieni w Darshanie”) wyszło całkiem zgrabnie. Wyglądało na to, że w odległej „chińsko-japońskiej” krainie trolle wreszcie trafiły na godnego siebie przeciwnika i będą musiały się nieźle natrudzić, aby wynieść swoje futra cało. Niestety, po raz kolejny okazuje się, że dużo łatwiej jest zagmatwać fabułę, niż ją później w ciekawy sposób rozsupłać. Kilka szczęśliwych przypadków, paru nadprogramowych sojuszników i zabawa skończona. Całość spokojnie można było zmieścić w jednym albumie, a nie kombinować z dwuczęściową historią. Poziom ratują genialne miejscami dialogi, głównie między trollem Tetramem i jego drużyną. Rysunki Mouriera ani gorsze ani lepsze niż w poprzednich częściach, czyli przy dziesiątym albumie nie da się tutaj powiedzieć nic nowego. Podsumowując, „Rozwścieczeni…” rozczarowują jako zamknięcie historii o wyprawie ratunkowej na kraniec świata, natomiast jako kolejny zbiór gagów z krainy trolli zapewniają poprawny poziom rozrywki.
Tytuł: Rozwścieczeni w Darshanie Tytuł oryginalny: Les enragés du Darshan Cena: 24,90 Data wydania: czerwiec 2008 Ekstrakt: 50% |