powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Wariacje literackie: List od Lovecrafta
W recenzji „Drogi do szaleństwa”, zebranych opowiadań H.P. Lovecrafta, napisałem między innymi, że opowiadanie „Rzecz w świetle księżyca” to jeden z najlepszych tekstów Samotnika z Providence. Chciałbym podtrzymać tę opinię, jednak pojawia się pewien problem. Otóż wymienione opowiadanie… nie zostało wcale napisane przez Lovecrafta.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początkowo miałem ochotę zrzucić całą winę na wydawnictwo, które nie pokwapiło się z poinformowaniem czytelnika, że „Rzecz…” została napisana nie przez autora „Zewu Cthulhu”, a jedynie na podstawie jego listu. Bo opowiadanie zamieszczone w „Drodze…” w rzeczywistości przypisać należy dziennikarzowi J. Chapmanowi Miskemu, który opublikował je w 1941 roku, cztery lata po śmierci Lovecrafta. Autor oparł tekst na krótkim liście mistrza horroru, w którym ten opisał swój sen. Na stronie internetowej „The H.P. Lovecraft Archive” można porównać list z ostateczną wersją opowiadania Miskego. Nie trzeba być literaturoznawcą, by stwierdzić, że dziennikarz jedynie wykorzystał motyw snu do opowiedzenia własnej historii. Lovecraft z „Rzeczą…” miał niewiele (chociaż nie zupełnie nic) wspólnego.
Zatem najlepszy (być może) tekst autora „Horroru w Dunwich” okazuje się dziełem jednego z jego uczniów. W dodatku właściwie anonimowym, o czym świadczy przypisanie przez wydawnictwo „Rzeczy…” w całości Lovecraftowi. Ale też mity Cthulhu, jak zbiorczo nazywane jest uniwersum amerykańskiego twórcy, rozrosły się daleko poza grupkę wiernych naśladowców Samotnika z Providence. Michel Houellebecq w pracy poświęconej autorowi „W Górach Szaleństwa” stwierdza, że pisarzowi udało się nie tylko wychować licznych uczniów, ale także stać się „generatorem marzeń”. Francuski autor trafnie zauważa, że jakoś nikomu nie przychodzi na myśl naśladować Prousta, natomiast po Lovecrafta sięgają – no, może nie wszyscy, ale z pewnością wielu autorów. I to nie tylko pisarze (Robert Bloch, Brian Lumley, Henry Kuttner), ale też twórcy komiksów (na przykład Mike Mignola w cyklu o Hellboyu), muzycy (utwór „The Thing That Should Not Be” Metalliki) czy reżyserzy… Lista wydaje się nie mieć końca.
Jakiś czas temu czytałem opowiadanie Jorge Luisa Borgesa „There Are More Things”, którym argentyński pisarz składa hołd Lovecraftowi. Tekst opowiada o młodym człowieku, który po powrocie do rodzinnego miasteczka w „za­padłym kącie na południu Argentyny” postanawia odwiedzić stary, tajemniczy dom z dziwnymi meblami. Jak to u Borgesa bywa, to tylko przygrywka do rozważań filozoficznych i poetyckiej, wciągającej narracji. Ale zostawmy tekst na boku – fascynujące jest to, że Lovecraft przedostał się do literatury poważnej. Być może stało się tak, bo jego horrory, jak słusznie pisze Houellebecq, są przejawem egzystencjalnej postawy pisarza, dotykają problemu istnienia człowieka. W odróżnieniu od dzisiejszego króla horroru, Stephena Kinga, Lovecraft nie tworzył rozrywkowych tekstów, groza była po prostu jego naturalnym stylem wypowiedzi.
Houellebecq stwierdza, że u Lovecrafta jest coś „nie do końca literackiego”, o czym może zaświadczyć choćby zainteresowanie osobą pisarza ze strony ludzi, którzy nigdy nie czytali jego opowiadań (np. graczy RPG i graczy komputerowych). Najprawdopodobniej bierze się to z faktu, że sam twórca „Koloru z przestworzy” nie był wcale prawdziwym człowiekiem. Sprague de Camp, autor biografii Lovecrafta, pisze na koniec swojej książki: „Nie do końca zrozumiałem, kim był H.P. Lovecraft” i chyba wszyscy czujemy coś podobnego, czytając „Zew Cthulhu” albo „Widmo nad Insmouth”. Czegoś takiego nie mógł napisać zwykły człowiek i to przeczucie świetnie obrazuje wspomniane opowiadanie Miskego. Poznajemy w nim Morgana, niewykształconego, prostego człowieka, któremu śni się, że jest… Lovecraftem. W tym śnie zaś Lovecraftowi roi się straszny koszmar, z którego nie można się uwolnić. Opowiadanie kończy się kapitalnym stwierdzeniem: „To pisał Morgan. Udam się na College Street numer 66 w Providence, lecz obawiam się tego, co mógłbym tam zastać”. Pod tym adresem, nie trzeba chyba dodawać, mieszkał pisarz.
Jakiś czas temu ukazał się po polsku komiks Hansa Rodionoffa, Keitha Giffena i Enrique Brecci pod tytułem „H.P. Lovecraft”. Jest to fabularyzowana biografia twórcy opowieści o Cthulhu i Wielkich Przedwiecznych. Fikcja miesza się w niej z rzeczywistością, realne wydarzenia, jak związek z Sonią Green, łączą z fantazją autorów (Lovecraft czyta „Necronomicon”). Mistrz horroru w końcu stał się bohaterem stworzonych przez siebie mitów. W tym kontekście pytanie, kto rzeczywiście stoi za „Rzeczą…” traci na znaczeniu. Lovecraft pisze, cały czas pisze, pod wieloma nazwiskami i w różnych krajach… pisze nawet spoza grobu.
P.S. Z różnych przyczyn, wśród których na pierwsze miejsce wybija się brak czasu autora, kolejne „Wariacje literackie” ukazywać się będą co dwa tygodnie.
powrót do indeksunastępna strona

78
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.