powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Czas czytania książek
Z niektórych książek można wyrosnąć. Do niektórych książek trzeba dorosnąć. Prawdy stare jak świat. Ale co właściwie wpływa na to, że zmienia się nasz odbiór lektury? Rozważania o książkach, które powinny zostać przeczytane na odpowiednim etapie życia.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad, naczelny „Esensji”, wysunął jakiś czas temu propozycję zrobienia redakcyjnego rankingu „książek, które należy przeczytać przed osiemnastką, bo potem już nie będzie tak fajnie”. Lista ta, co prawda, nigdy nie powstała, ale sam pomysł jest ciekawy. Jakie książki najlepiej jest przeczytać przed osiągnięciem pewnego wieku? To, że dziecięce i młodzieżowe, to oczywiste. A czy jakieś inne?
18 lat jest oczywiście datą czysto umowną, chodzi o pewną dojrzałość czytelniczą i zmianę tego, czego od literatury oczekujemy. Zmiany te powodują, że do pewnych lektur nie ma sensu wracać po latach – jeżeli zechcemy z sentymentu przypomnieć sobie którąś z powieści ukochanego w dzieciństwie Karola Maya, nagle może okazać się, że postaci są papierowe, dialogi sztuczne, a przygody – niedorzeczne (mnie szczególnie w pamięci utkwiła scena, w której Old Shatterhand, umykając przed ostrzeliwującymi go prześladowcami, płynie pod wodą, wystawiając co jakiś czas na powierzchnię same usta dla zaczerpnięcia powietrza).
Najlepszym przykładem książek do czytania w określonym wieku są powieści historyczne i fantasy. „Władca Pierścieni” wchłonięty w wieku 12-16 lat jest w stanie człowieka porwać, zaczarować i omamić (niektórzy później z tego uwielbienia wyrastają, innym zostaje na całe życie, ale to temat na odrębny felieton), natomiast im więcej lat ma czytelnik, tym większa szansa, że się zniechęci – szczególnie, jeśli zetknął się już z innymi dziełami fantasy. Znam co prawda ludzi, którzy po Tolkiena sięgnęli w wieku całkowicie już dojrzałym i stali się jego fanami, jednak było to w czasach, kiedy literatura fantasy w Polsce nie istniała. Trzydzieści lat temu „Władca Pierścieni” był istotnie zjawiskiem nowym i świeżym: wymyślona kraina, rycerze, konie, miecze, magia, poświęcenie, jasny podział między dobrem a złem i jeszcze w dodatku to zło pochodziło ze wschodu, więc czytający mogli czuć się mile połechtani, że oto mają w ręku coś antytotalitarnego. W dzisiejszych czasach wymyślone krainy mamy w co drugiej grze RPG, skojarzeniem orków z czerwonoarmistami nie przejmie się pies z kulawą nogą, a jeżeli czytelnik przed zetknięciem z Tolkienem liznął to i owo z fantasy, to grozi mu nieustanne porównywanie, że X ma bardziej oryginalną magię, Y barwniejsze dialogi, zaś u Z akcja jest bardziej wielowątkowa, złożona i w ogóle jakby bardziej… zaawansowana niż przemieszczanie się z jednego krańca mapy w drugi celem zniszczenia wyrobu jubilerskiego.
Podobnie jest z „Trylogią” Sienkiewicza, choć tu sprawa jest bardziej skomplikowana: zbyt młodego czytelnika może odstraszyć stylizowany język, wtrącane często gęsto łacińskie wyrażenia oraz zawiłe rozgrywki polityczne. Jeżeli uda się to przełknąć (a w moim pokoleniu czytanie „Trylogii” w wieku 11-13 lat było, jak obserwuję w rozmowach, zjawiskiem dość częstym, oczywiście wśród typowych moli książkowych), otrzymujemy wciągającą powieść przygodową, którą można czytać mnóstwo razy… do momentu, w którym człowiek się zorientuje, że właściwie chciałby wiedzieć dokładniej, co czuła Oleńka dowiadując się o występkach Kmicica, a co Kmicic, słysząc z ust Bogusława Radziwiłła słynny tekst „Rzeczpospolita jest to postaw sukna czerwonego”. Albo Wołodyjowski, rezygnując z ukochanej na rzecz przyjaciela. W pewnym momencie opisy stanów emocjonalnych w rodzaju „zacisnął zęby, a pot wstąpił mu na czoło” nagle stają się niewystarczające, a rozwiązania akcji z gatunku „po odczytaniu w kościele listu od króla wszyscy jak jeden mąż z powrotem zaczęli lubić Kmicica” – jakoś mało przekonujące.
Co ciekawe, niektóre z książek „do przeczytania przed osiągnięciem pewnego wieku” kiedyś wcale nie były przeznaczone dla czytelników w tym wieku. „Ogniem i mieczem” czy „Trzej muszkieterowie” to były przecież powieści dla dorosłych i w czasach ich pierwodruku nastolatek sięgający po te dzieła mógłby pewnie nieźle dostać po uszach. A „W pustyni i w puszczy” – książka dziś uważana za odpowiednią dla dziesięciolatków, pisana była przecież dla odbiorcy w wieku Stasia Tarkowskiego, który – przypomnijmy – ma lat czternaście.
Bywa też, oczywiście, odwrotnie: są książki, których w zbyt młodym wieku lepiej nie czytać, bo się ich nie zrozumie lub nie doceni. Wtedy jednak, o ile nie zraziliśmy się dokumentnie, można do takiego utworu wrócić po latach i odkryć w nim niezauważone przedtem treści. Dopiero osiągnąwszy pewien wiek i pewne doświadczenia życiowe można, na przykład, docenić opis skomplikowanego przyciągania – odpychania między Yennefer i Geraltem w tych samych opowiadaniach i powieściach, w których wcześniej widziało się tylko pasjonujące przygody. Można przeczytać „Mistrza i Małgorzatę” w gimnazjum, jako ciąg zwariowanych przygód diabelskiej świty w Moskwie, a po pewnym czasie zrozumieć poświęcenie Małgorzaty albo dramat pisarza, który znienawidził własne dzieło. Zresztą to przecież między innymi po tym – po odkrywaniu coraz to nowych treści – poznaje się naprawdę dobrą literaturę.
powrót do indeksunastępna strona

74
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.