powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Nie pan, więc ja: Mam talent!
Żyjemy w narodzie freaków. Tak przynajmniej twierdzą autorzy formatu „Mam talent!”, który od niedawna jest stałym punktem ramówki TVN-u. Facet z gwoździem w nosie, Plastic Girl, duch wczesnego Michaela Boltona. Kto wie, może i Twój sąsiad to przaśny Clark Kent, który wpada do budki telefonicznej obok „Żabki”, naciąga gacie na rajtuzy i leci zbawiać świat?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Telewizji w Polsce mamy wiele, ale ja chyba nie nadaję się na gwiazdę żadnej z nich. Nie ta aparycja, zupełnie niewskazana mentalność. Krok mam chwiejny, bo wstaję przeważnie lewą nogą, mówię tylko wtedy, gdy mnie zmuszą, zaś spojrzenia wyleniałego, zblazowanego kocura unikają cierpliwe zazwyczaj obiektywy. Ilekroć odwiedzę fryzjera i zrobię mu godzinną przerwę od trajkotania o duperelach, kończy się to dramatem: jakieś kłaki samotne, niedobite sterczą mi na wschód i zachód, a po pierwszym myciu nic nie jest takie, jakim się wydawało. Nawet wymyślając tę antyreklamę, pięść mam wbitą w czoło, zaś wzrok – w maskotki mojej bratanicy, którym zazdroszczę spokoju ducha i spokoju pluszu. Jest jeszcze tzw. „sytuacja życiowa”. Niemedialna oczywiście. Przyznaję się do swojej matki, ba, nawet ją kocham, nie toczę dramatycznej walki o dziecko na łamach brukowców. Wracając z kina, zahaczam o sklepik osiedlowy, w którym dostaję dziesięciogroszowe zniżki na chleb piastowski. Pani się do mnie uśmiecha, a ja uśmiecham się do Pani. Lubię Panią, bo nie ma wymalowanej na twarzy polskiej masakry. W „Mam talent!” jest więcej ludzi, których lubię za to, że nie są mną, ale również za to, że nie są gwiazdami na lodzie, pod lodem, w cyrku czy tuż za rogiem.
Adaptatorom amerykańskiego formatu udało się odwrócić pewien kulturowy kod, którym przez kilka ładnych lat porozumiewała się intelektualnie uwsteczniona i utuczona na wikcie z reality show publiczność. Był to język szyderstwa, kpiny. Zaprojektowane według wąskiego klucza (śpiewamy, tańczymy, gramy na scenie) programy w rodzaju „Idola”, oprócz wylansowania chłopców wyjących do księżyca, że życie będzie jak poemat, zalały Internet całą masą dziwaków, kaleczących rodzime szlagiery, zakładających sobie turbany na głowę i śpiewających brzuchem. Tragizm ich sytuacji, wyłączając odsetek ewidentnych dezerterów z rzeczywistości, polegał na tym, że znaleźli się na antypodach „normy”, którą stanowili wokaliści. Twórcy i jurorzy „Mam talent!”, konkursu na osobowość sceniczną (a więc niekoniecznie telewizyjną), sięgnęli po nieodzowną w tym wypadku stylistykę kiczu. Naraz to, co dziwne, nietuzinkowe i kiczowate, stało się pożądane i doceniane.
Wystarczy obejrzeć chociaż jeden odcinek castingu. Facet wjeżdża na motocyklu na scenę. Silnik zagłusza oklaski, jurorzy miny mają nietęgie. Po chwili maszyna się zatrzymuje. Mężczyzna przez sekundę patrzy natchniony przed siebie, a potem składa usta w „dziubek” i zaczyna: „ćwir, ćwir, ćwir”. Sikoreczka jak malowana. Albo dwie. Szczęka opada. Świr, świr, świr. Za kulisami czeka już reszta ferajny. Dziecko w mundurze ułana, Elvis, Maryla Rodowicz, cztery nauczycielki, które naoglądały się za dużo klipów Pussycat Dolls, a także prawdziwe talenty: iluzjoniści i cyrkowcy, beatbokserzy i komicy, narybek wokalistów i grup tanecznych.
Konkurs tysiąca talentów ogląda się bez poczucia fałszywego egalitaryzmu, towarzyszącego programom typu „You Can Dance”, którego uczestnicy wprawdzie gwiazdami nie są, ale postanowili sprawdzić się na małym ekranie „w przelocie” między Moulin Rouge a Broadwayem. Telejarmark, którym bez wątpienia jest hit TVN-u, to rzecz niezbędna i zbawienna dla polskiej popkultury, mającej problemy z różnorodnością oferty.
Import formatów telewizyjnych pozwala małym nakładem sił zbudować iluzję dobrze funkcjonującego przemysłu rozrywkowego. Człowiek słuchający z wypiekami na twarzy, co powie Tede i co doda Doda, pozostanie więźniem tej ułudy. Produkowane zbyt szybko, wybrakowane celebryty są mięsem armatnim na wojnie telewizji prywatnych z publiczną, która powinna mieć lepsze rzeczy do roboty niż planowanie 70-milionowych strat na przyszły rok z powodu między innymi zakupu nowych formatów. Skoro kupujemy programy od Amerykanów czy Brytyjczyków, to dlaczego unikamy produkcji atrakcyjnych, a jednocześnie wpisujących się w wiecznie niespełnioną „misyjność” telewizji, promujących zdolną młodzież, itd.?
„Mam talent!” pokazuje, że Kowalski z Nowakiem mogą prowadzić podwójne życie. Za dnia napieprzać stemplem na poczcie, a po godzinach układać skecze i przeistaczać się w Królów Komedii. Telewizja, która ich popiera, sabotuje w pewnym stopniu powszechnie kształtowany wizerunek artysty. Nawet jeśli sympatia do magika Ziutiniego jest tylko efektem ubocznym radochy z przebywania w telewizyjnej galerii osobliwości, to dobry znak. Od czegoś przecież trzeba zacząć.
• • •
Felietony Michała Walkiewicza „Nie pan, więc ja”:
powrót do indeksunastępna strona

123
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.