powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

East Side Story: Admirale, wsiądź na koń! Bolszewika goń, goń, goń!
Andriej Krawczuk ‹Admirał›
„Admirał” Andrieja Krawczuka – opowieść o ostatnich latach życia Aleksandra Wasiliewicza Kołczaka – był najbardziej oczekiwanym filmem jesieni w Rosji. Sądząc po wpływach z biletów, jakie obraz osiągnął w ciągu pierwszego miesiąca wyświetlania, będzie frekwencyjnym sukcesem. Czy zasłużenie? Co do tego można mieć wątpliwości, skoro planowany na historycznego konsultanta badacz najnowszych dziejów Rosji uciekł ponoć z planu, by tylko jego nazwisko nie pojawiło się w napisach.
Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Andriej Krawczuk na pewno zyska w Rosji dzięki „Admirałowi” wielką popularność. Dotychczas bowiem ten urodzony w Leningradzie w 1962 roku reżyser i scenarzysta nie za bardzo miał się czym pochwalić. Zadebiutował przed ośmioma laty melodramatem „Rożdiestwienskaja mistierija”; na zrealizowanie kolejnej kinowej produkcji – obyczajowego dramatu „Italjaniec” – musiał czekać aż do 2005 roku. W międzyczasie natomiast nakręcił dla telewizji dwie części sensacyjnego miniserialu „Gospoda oficery” (2004). Późniejsze kilkuletnie milczenie Krawczuka związane było z pracami nad opowieścią o admirale Aleksandrze Wasiliewiczu Kołczaku. Zdjęcia do tej największej po „Roku 1612” Władimira Chotinienki rosyjskiej superprodukcji kręcono prawie półtora roku; sporo czasu zajęła też obróbka filmu, a przede wszystkim przygotowanie efektów specjalnych. Otwierająca obraz scena bitwy morskiej, która na ekranie trwa około dwunastu minut, powstawała w studiu przez… miesiąc. Twórcy musieli na dodatek zbudować od podstaw makietę okrętu Kołczaka, ponieważ jak się okazało, do dzisiaj nie przetrwał w Rosji żaden z historycznych statków z czasów I wojny światowej. Napracować musiała się również trójka scenarzystów – Zoja Kudrja, Władysław Romanow oraz Władimir Wałucki – która z obfitującej w niezwykle intrygujące epizody biografii admirała musiała wybrać to, co najbardziej filmowe. Czy dokonała właściwego wyboru, mam poważne wątpliwości. Inna sprawa, że ze wspomnianej powyżej triady jedynie Wałucki może pochwalić się większym doświadczeniem w branży. Po obejrzeniu filmu odnosi się jednak wrażenie, że rutyna i fachowość musiały ustąpić miejsca komercji propagowanej przez „młode wilczki” rosyjskiej kinematografii. Końcowy efekt tych zabiegów okazał się niezwykle irytujący.
Aleksander Kołczak to – obok Nikołaja Judenicza, Ławra Korniłowa, Antona Denikina i Piotra Wrangla – jedna z „białych” ikon wojny domowej w Rosji. Nienawidzący bolszewików admirał stanął na czele armii i rządu (po zamachu stanu rządził nawet jako dyktator), a w latach 1918-1919 odnosił niemałe sukcesy na Syberii. Niestety, na początku 1920 roku utracił znaczenie i poparcie ekspedycyjnych wojsk francuskich, co bezpośrednio doprowadziło do jego aresztowania przez wiernych mu wcześniej żołnierzy z Korpusu Czechosłowackiego, a następnie przekazania go bolszewikom. Władza sowiecka nie miała dla niego litości – Kołczak został skazany na śmierć i rozstrzelany w warunkach, które na pewno godziły w honor żołnierza. Ale to właśnie jego śmierć zrodziła późniejszą legendę, bez istnienia której Krawczuk zapewne miałby znacznie mniejszą motywację do nakręcenia filmu. Z biografii admirała najbardziej znany jest okres I wojny światowej i wojny domowej w Rosji. Mało kto wie natomiast, że już przed 1914 rokiem zdążył się zasłużyć nie tylko dla armii carskiej, ale i nauki. Jako polarnik-oceanograf na początku XX wieku brał udział w wyprawach badawczych na daleką północ. W 1904 roku, po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej, był jednym z obrońców Port Artur, a po upadku twierdzy kilka miesięcy spędził nawet w japońskiej niewoli. Scenarzystom ten okres wydał się jednak mało interesujący. Filmowego Kołczaka poznajemy bowiem dopiero na froncie I wojny światowej, kiedy to wczesną wiosną 1916 roku – jako dowódca okrętu – nadzoruje operację zaminowywania niemieckich baz marynarki wojennej na Bałtyku. Przy okazji dochodzi oczywiście do potyczek z Niemcami. Od takiej właśnie batalii obraz Krawczuka się zaczyna. I trzeba przyznać, że jest to początek bardzo widowiskowy. Choć od razu widać, że prawie cały drugi plan wygenerowany został komputerowo, scenę zmontowano dynamicznie i efektownie. Umiejętnie wplecione zbliżenia niezwykle realistycznie oddają zaś okrucieństwo wojny. Znać, że operatorzy – Igor Grinjakin (w tym tandemie pełniący rolę ucznia) oraz Aleksiej Rodionow (mistrz) – znakomicie odrobili zadanie pt. „Szeregowiec Ryan”. Wiele ujęć wydawało się niemal żywcem przeniesionych z filmu Stevena Spielberga, co zapewne poczytać można jako zakamuflowany hołd oddany Januszowi Kamińskiemu.
Niestety, w dalszej części filmu już żadna ze scen nie dorównała pierwszej. Ale też zmieniły się priorytety scenarzystów. Na pierwszy plan stopniowo bowiem zaczął się wybijać wątek miłosny, który towarzyszy widzom do ostatnich scen. Wątek to jednak o tyle nietypowy, że opowiada o romansie pozamałżeńskim pomiędzy admirałem Kołczakiem (który miał żonę Sofię i syna Rościsława) a Anną Wasiliewną Timiriową (która miała męża, Siergieja, notabene doskonale znanego Aleksandrowi Wasiliewiczowi). Nie byłoby w tym pewnie nic złego, gdyby mniej więcej od połowy filmu temat ten nie stał się dominującym, spychając tym samym na dalszy plan to, co w historii o Kołczaku najistotniejsze, a więc jego służbę jako dowódca Floty Czarnomorskiej (od 1916 roku), następnie poparcie, którego – już po rewolucji lutowej – udzielił nowej, demokratycznej władzy, wreszcie „zsyłkę” do Stanów Zjednoczonych i pospieszny powrót do ojczyzny po wybuchu rewolucji październikowej, aby stanąć na czele wojsk walczących z „czerwonymi”. Na ekranie wszystko to zostało pokazane w sposób fragmentaryczny, a w niektórych przypadkach – jak chociażby pobyt w USA – jedynie zasygnalizowane. Z filmu Krawczuka tym samym niewiele dowiadujemy się o tym, jakim naprawdę dowódcą, politykiem, dyktatorem był Kołczak. W zamian za to oglądamy hagiograficzny portret jednego z przywódców „białych” Rosjan. Admirał jest więc, jak na byłego carskiego oficera przystało, odpowiednio dystyngowany, szarmancki wobec kobiet i gotów do największych poświęceń. Musi więc być także – siłą rozpędu – prawdziwym mężem opatrznościowym Rosji. Widzowi każe się w to wierzyć jak w dogmat wiary, ponieważ, dziwnym trafem, zapomniano nam to udowodnić na ekranie. Gdyby ktoś jednak miał wątpliwości, w ich rozwianiu może pomóc… Cerkiew Prawosławna. Kołczak modli się bowiem często i dba o to, aby jego żołnierze nie wyruszali w bój bez odpowiedniego błogosławieństwa. Biorąc pod uwagę, że mają tłuc bezbożnych bolszewików, wydaje się to zresztą w jakimś stopniu zrozumiałe. Pytanie tylko, czy istniała konieczność wiązania postaci admirała z wiarą prawosławną aż w takim stopniu? Czy też twórcy filmu chcieli jedynie z jednej strony przypodobać się rosyjskiej Cerkwi, z drugiej – władzy?
Historycy rosyjscy od dnia premiery zarzucali filmowi liczne błędy i nieścisłości. Reżyser „Admirała” odpowiadał na te zarzuty niezbyt przekonująco. Dowodził, że jego celem było przede wszystkim pokazanie Kołczaka-człowieka. W wywiadzie dla „Rossijskiej gaziety” stwierdził również, że zależało mu na pokazaniu bolszewików bez uproszczeń, natomiast białych – bez idealizowania. Nie udało się ani jedno, ani drugie. Przede wszystkim dlatego, że bolszewików na ekranie nie ma prawie wcale. Nie pokazano Lenina, Trockiego czy Kamieniewa; za bolszewików mogą robić co najwyżej żołnierze uciekający w popłochu przed białogwardzistami Kołczaka. Za to sam admirał wyidealizowany został do granic przyzwoitości. W filmie nie ma bowiem nawet słowa o mordach dokonywanych przez podległe mu wojsko. Nie pokazano masakry, jakiej dopuścili się pod koniec grudnia 1918 roku po zdobyciu Permu żołnierze czeskiego generała Rudolfa Gajdy, kiedy to wymordowano bez wyroku około półtora tysiąca robotników podejrzewanych o sprzyjanie „czerwonym”. Zapomniano o masowych dezercjach z armii admirała, spowodowanych wielkim rozczarowaniem chłopów z powodu braku reform politycznych. Chłopi ci zasilali później szeregi „zielonej” (eserowskiej) partyzantki, która na tyłach wojsk Kołczaka walczyła zarówno z „czerwonymi”, jak i „białymi”. A Aleksander Wasiliewicz kazał krwawo tłumić każdy bunt, co tylko wzmagało opór i – przynajmniej pośrednio – świadczyło o reakcyjnym charakterze jego rządów i braku zmysłu politycznego. Czy w takiej sytuacji los admirała mógł być inny? Opuszczony przez popierających go Brytyjczyków i Francuzów (tych ostatnich reprezentuje w filmie złowroga postać generała Maurice’a Janina), zdradzony przez Czechów – został ostatecznie wydany bolszewikom i przez nich zamordowany. Czy jednak męczeńska śmierć może usprawiedliwić wcześniejsze grzechy i okrucieństwa? Zdaniem autorów filmu – tak. Zwłaszcza jeśli to co niewygodne, zostanie przemilczane.
W postać Kołczaka wcielił się Konstantin Chabienski, choć pierwotnie reżyser planował obsadzić w tej roli doskonale znanego w Polsce Aleksandra Domogarowa. Wybór padł jednak ostatecznie na młodego, choć już bardzo doświadczonego aktora, który w ciągu piętnastu lat kariery zdążył zagrać już w prawie czterdziestu filmach. W naszym kraju Chabienski znany jest przede wszystkim z ekranizacji powieści Siergieja Łukjanienki „Nocny…” (2004) i „Dzienny patrol” (2006), ale ma też na koncie udane kreacje w serialach „Gibiel impierii” i „Jesienin” (oba z 2005 roku) oraz w filmach kinowych „Swoi” (2004) i „Statskij sowietnik” (2005). Kochankę Kołczaka, Annę Timiriową, zagrała urocza Liza (Jelizawieta) Bojarska (między innymi „Park Epoki Radzieckiej” i miniserial sensacyjny „Grozowyje worota”, oba z 2006 roku). Cóż z tego jednak, skoro niewiele więcej da się o tej roli powiedzieć. W porównaniu z Chabienskim, który stworzył – jakkolwiek historycznie mało prawdziwą – charyzmatyczną postać męża stanu, Bojarska wypadła jak kura domowa, zakochana po uszy w wyidealizowanym przez siebie mężczyźnie. Ciekawszą kreację dane już było stworzyć, choć na ekranie pojawiła się zaledwie parę razy, Annie Kowalczuk (tytułowa postać kobieca w serialowej ekranizacji „Mistrza i Małgorzaty” sprzed trzech lat). Jako Sofia Kołczak, prawowita żona admirała i matka jego jedynego syna, nie tylko olśniewa urodą, ale też zaskakuje wewnętrzną siłą. Może dlatego, że mimo wszystko łatwiej jest wcielić się w zdradzaną nieszczęśliwą małżonkę, niż w emanującą szczęściem kobietę zdradzającą męża. Do udanych występ w „Admirale” zaliczy także grający sprzymierzonego z Kołczakiem generała Władimira Kappela Siergiej Bezrukow. Aktor ten to prawdziwy mistrz seriali, mający na koncie ważne i, co również istotne, trafione role w „Azazelu” (2002), „Brygadzie” (2002), „Moskiewskiej sadze” (2004) oraz wspomnianych już „Mistrzu i Małgorzacie” (2005) i „Jesieninie” (2005), gdzie wcielił się w tytułową postać tragicznego rosyjskiego poety. Co ciekawe, gdy Timur Biekmambietow obejrzał robocze zdjęcia „Admirała”, od razu zaproponował Chabienskiemu, Bojarskiej i Bezrukowowi udział w reżyserowanej przez siebie kontynuacji kultowej rosyjskiej komedii romantycznej „Szczęśliwego Nowego Roku” (w oryginale: „Ironija sud’by. Prodołżenije”, 2007). Film ten, mimo że zaczął powstawać później, swoją premierę miał kilka miesięcy przed obrazem Krawczuka.
Warto wspomnieć jeszcze o postaciach drugoplanowych. Aleksandra Kiereńskiego, od lipca 1917 roku premiera Rządu Tymczasowego, który wysłał Kołczaka do Stanów Zjednoczonych, zagrał Wiktor Wierżbicki, pamiętny Zawulon z Łukjanienkowskich „Patroli”. W cara Mikołaja II wcielił się weteran radzieckiego i rosyjskiego kina Nikołaj Burljajew, niegdyś grający Lermontowa (1986) oraz Jezusa Chrystusa w kinowej adaptacji „Mistrza i Małgorzaty” (1994). Oleg Fomin z kolei – ceniony aktor i reżyser (vide tegoroczny eastern „Gospoda oficery. Spasti impieratora”) – pojawił się w „Admirale” jako Nikołaj Podgórski. Epizodyczną, ale za to znaczącą, rolę zagrał Fiodor Bondarczuk (między innymi „9 kompania” i „18/14”) który wcielił się we… własnego ojca, Siergieja Bondarczuka, kręcącego właśnie scenę balu do „Wojny i pokoju”. Skąd ten wątek? Wiele lat po przedstawionych w filmie Krawczuka wydarzeniach Anna Timiriowa, której udało się przeżyć zarówno wojnę domową, jak i Wielką Wojnę Ojczyźnianą, została jedną z konsultantek (do spraw etykiety dworskiej) przy ekranizacji epopei Lwa Tołstoja. I to właśnie wyczarowany na potrzeby filmu przez Bondarczuka seniora świat carskiej Rosji wywołał w starej już kobiecie wspomnienia pewnego balu z 1915 roku, podczas którego poznała Aleksandra Wasiliewicza… Wśród wielu przewijających się w „Admirale” postaci zabrakło na pewno jednej, ale za to istotnej dla Polaków – Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Ten niezwykle popularny w dwudziestoleciu międzywojennym polski pisarz był w 1919 roku jednym z doradców Kołczaka. I to prawdopodobnie na tyle zaufanym, że dopuszczono go do tajnych informacji dotyczących carskiego złota, z którego admirał korzystał, finansując swoją krucjatę przeciwko bolszewikom. Część skarbu bezpowrotnie zaginęła, choć znaleźli się świadkowie, którzy przyrzekali, że Kołczak przekazał je pod opiekę baronowi Romanowi Ungernowi von Sternbergowi, a ten z kolei polecił jego ukrycie Ossendowskiemu. Trochę szkoda, że w filmie nie ma na ten temat ani słowa.
„Admirał” kosztował około 20 milionów dolarów. Poniesione koszty zwróciły się w niespełna cztery tygodnie. A można podejrzewać, że obraz Krawczuka będzie zarabiać jeszcze przez wiele miesięcy. Widocznie Rosjanie potrzebują takich właśnie hurrapatriotycznych dzieł, które – choć najczęściej na bakier z prawdą historyczną – to jednak podnoszą prestiż i morale narodu. Nam pozostaje jedynie zazdrościć, gdyż polskiej kinematografii chyba jeszcze długo nie będzie stać na realizację podobnego filmu, na przykład o wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Niechby on nawet nie był najlepszy, ale żeby był!



Tytuł: Admirał
Tytuł oryginalny: Адмираль
Reżyseria: Andriej Krawczuk
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: Rosja
Czas projekcji: 123 min.
Gatunek: dramat, historyczny, wojenny
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

108
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.