Kto zakładał się, że już drugim albumem Sentego „Thorgal” powróci do formy? Dziękuję, możecie opuścić ręce i iść skoczyć z mostu. „Tarcza Thora” jest równie daleko od szczytowych osiągnięć Van Hamme’a i Rosińskiego co poprzedni odcinek. Ale też, podobnie jak „Ja, Jolan”, pozostawia furtkę nadziei uchyloną na tyle szeroko, by nie cisnąć tego komiksu w kąt od razu po lekturze.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Fabularnie 31. album „Thorgala” jest bezpośrednią kontynuacją „Ja, Jolan” – na początku widzimy Aaricię uciekającą od czarownicy i Jolana budzącego się po pierwszej nocy w zamku Manthora. I jeszcze nie wiedząc, w którym dokładnie kierunku podąży, i tak wiemy już, JAK będzie się toczyła akcja komiksu – wolno. Sente zdaje się mieć nosa do marketingu, bo robi wszystko, żeby jak najdłużej doić złotą krowę. Znów serwuje czytelnikom akcję będącą bardzo skromnym wycinkiem większej całości, zaledwie kilkoma wydarzeniami rozgrywającymi się w przeciągu kilkudziesięciu godzin. Poza tym umiejętnie kreuje atmosferę wyczekiwania na coś większego, stara się, jak może, by przekonać, że to zaledwie wstęp do właściwych, bardziej epickich wydarzeń. Oczywiście wzbudza tym zainteresowanie przyszłym „Thorgalem” nr 32, ale jednocześnie sam sobie strzela w stopę – bo skoro to tylko „przygrywka”, to po co w ogóle się nad tym pochylać? Wyjaśnieniem mogłaby być chęć wniknięcia w psychikę Jolana, szersze przedstawienia jego towarzyszy albo zaskoczenia nowymi informacjami o Manthorze… Ale nic takiego nie ma miejsca. Jolan dalej jest niewyraźnym świętoszkiem zapatrzonym w swego ojca, jego koledzy i koleżanki to zaledwie statyści, a Manthor jak chował się za maską, tak dalej się chowa (co prawda teraz już wiemy dlaczego 1)). No dobrze, trzeba przyznać, że jeśli chodzi o Thorgalssona, to są dwa przebłyski, momenty, gdy pojawia się zadziorny dzieciak znany z „Alinoe” czy „Między ziemią a światłem” – pewny siebie, żądny zwycięstwa, targany złością. Ale to zaledwie migawki, po chwili następuje autorefleksja i teatralna deklamacja zdania-klucza: „Thorgal by tak nie postąpił”. Ale daje to – niewielką bo niewielką, ale jednak – nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone i Sente pójdzie jeszcze w kierunku, którego domagaliśmy się w redakcyjnej dyskusji. W ogóle „Tarcza Thora” to kolejny już album, którego najtrafniejszym opisem jest właśnie słówko „nadzieja” (połączone z dodanym z przekąsem „wciąż”). Sente robi wszystko, żeby do siebie zniechęcić – debilny quest z równoczesnym otwieraniem drzwi do Asgardu (wystarczyło wziąć drabinę, a nie rekrutować kolesia, który umie lewitować), sztucznie wprowadzone sceny walk i deusexmachinowate pojawianie się urządzeń będących „ponad” światem bogów wraz z umiejętnością ich „obsługi” przez Jolana – ale widać, że jakiś pomysł ma. Gra prowadzona przez Manthora zaczyna wciągać, wątek czerwonomagistów (w tym albumie pojawia się ich więcej) intryguje, a ciągła nienawiść niektórych mieszkańców wioski do Aegirssonów jest fajnym i nośnym pomysłem. Szkoda, że to wszystko ginie w odmętach powolnej narracji, powtarzających się schematów, liniowości scenariusza i wyjątkowo irytującej tendencji do traktowania czytelnika jak idioty poprzez wielokrotne przypominanie i tłumaczenie przeszłych wydarzeń. Podobnie jest z Rosińskim – też budzi nadzieje, ale ich nie spełnia. Widać, że coraz lepiej czuje się w swoim malarskim stylu, kreowanie postaci przychodzi mu jakby lżej, a jednocześnie robi to mniej nonszalancko, staranniej. Tylko… Tylko że – na wszystkie demony Niflhelu – Thorgal wciąż nie jest Thorgalem! To po prostu dubler o podobnych gabarytach, ale zupełnie innej twarzy, do tego niedokładnie ogolonej. Ba, nawet nie jeden dubler - jest ich cała masa, podmieniających się co kilka stron! Widać „gra” w komiksie to wyczerpujące zajęcie, bo również Aaricia i Jolan zafundowali sobie po kilku zastępców. Co prawda ten ostatni pokazuje czasem swoją prawdziwą twarz – przystojnego nastolatka zmieniającego się w młodzieńca – ale to jedynie rzadkie przebłyski talentu Rosińskiego, jeśli chodzi o malowanie postaci i mimiki. Na tym tle genialnie wręcz wypada cała reszta, czyli plenery, wnętrza, stroje i postacie lalek-żołnierzy, dobre wrażenie robi też namalowana inną manierą scena opowieści, o której pisał więcej Konrad Wągrowski w swojej recenzji. No dobrze, to w końcu da się z tego Aegirssona coś wycisnąć czy nie? Nie mam pojęcia. Ale wydaje mi się, że przy obecnym podejściu obu twórców - raczej nie. Rosińskiego – przy całym szacunku dla tego bardzo zasłużonego i znakomitego (kiedyś) rysownika – musiałby ktoś wziąć za twarz, zaciągnąć przed sztalugę i pilnować, żeby nie odchodził od niej przez kilka miesięcy. Bo nie wierzę, że raz można umieć namalować ładną i wyraźną facjatę, a raz nie – po prostu w tym drugim przypadku - gdy nie wyjdzie - trzeba poprawić albo namalować od nowa, a nie zostawiać taki półprodukt. Scenarzyście przydałby się natomiast „murzyn”, ktoś, kto działając zgodnie z pomysłami Sentego, zająłby się dopieszczaniem szczegółow, budowaniem dialogów i kreowaniem zdarzeń, które miałyby doprowadzić do określonych przez Sentego punktów węzłowych. Może wtedy uniknęlibyśmy tak żenujących kadrów jak jeden z ostatnich obrazków, gdzie Thorgal deklamuje swoje credo dbania o rodzinę, odrzuca szczerą i bezinteresowną pomoc, a dla dodania swoim słowom powagi dzierży śmieszny toporek (choć przed chwilą nie miał go w ręku). Właściwie to ta ostatnia scena sprawiła, że obniżyłem ocenę. Początkowo chciałem ocenić komiks o oczko wyżej niż „Ja, Jolan”, głównie za lepszy pędzel Rosińskiego, fajnie opowiedzianą historię Manthora i postacie szmacianych żołnierzyków. Jednak okrutnie kiczowate sceny końcowe (oprócz tej, o której wspomniałem, jest jeszcze obowiązkowa scena z twarzą na niebie – to już powoli zaczyna wchodzić Rosińskiemu w nawyk) i mało rozsądny pomysł, by reanimować trupa, czyli na siłę wprowadzać znów Thorgala do akcji, przeważyły. Tak, bardzo chciałbym, żeby Syn Burz powrócił, bo nigdy nie przepadałem za jego synem, ale – na młot (tarczę?) Thora! – nie jako ten brzydki, cielakowaty niechluj, nie w takim wymuszonym i kiczowatym stylu! 1) Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby Sente zastosował tu zabieg z „Death Race” albo „Człowieka w żelaznej masce”, pokazując w kolejnym albumie twarz bynajmniej nie zeszpeconą, ale za to dobrze znaną.
Tytuł: Tarcza Thora Tytuł oryginalny: Le bouclier de Thor ISBN: 978-83-2372-542-8 Format: 46s. Cena: 29,90 Data wydania: 8 grudnia 2008 Ekstrakt: 40% |