Trochę dobrej muzyki i nie zawsze dobre historie – tak w skrócie opisać można „Amerykański blues”, wystawiony w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Co prawda początek sztuki trochę rozczarowuje, ale potem robi się coraz ciekawiej.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Amerykański blues” w reżyserii Krystyny Meissner podzielony został na trzy części, będące tak jakby trzema osobnymi piosenkami, z których największym hitem zdecydowanie jest ta ostatnia. W spektaklu wykorzystano teksty Beth Henley, A.R. Gurneya i Joyce Carol Oates. Pierwotnie zestaw ten uzupełniał jeszcze „Robol” Arthura Millera, ale później się z tego wycofano. Na szczęście nie zrezygnowano z usług Leny Skrzypczak, która w przerwie między kolejnymi opowieściami pięknie i z dużą klasą śpiewała piosenki Billie Holiday, budując przy tym cudowny, melancholijny nastrój. Miejscami żałowałem, że nie był to jej koncert, bo swoimi występami zaciekawiła mnie bardziej niż pierwsza przedstawiona w sztuce historia. Traktowała ona o spotkaniu dwójki młodych ludzi – dziewczyny i chłopaka. Ona nie wie, co ze sobą zrobić, on kombinuje, jak stracić dziewictwo, by zaimponować swoim kumplom, ja zaś modliłem się, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło, ponieważ w swoich rolach drętwo wypadli zarówno Katarzyna Bednarz, jak i Krzysztof Boczkowski. Na szczęście druga opowieść była znacznie ciekawsza, bo dowcipna i zaskakująca. Znudzone małżeństwo (Renata Kościelniak i Bartosz Woźny) angażuje się w intrygującą, ociekającą perwersją grę. Wreszcie powiało świeżością, miejscami czuć było charakterystyczne dla bluesa smutek i rozpacz, których kulminacja nastąpiła w przejmującym finale, czyli w ostatniej historii. Na scenie pojawia się dwójka starszych ludzi (Irena Dudzińska i Bolesław Abart – oklaski na stojąco dla obojga!). Występują oni w programie telewizyjnym i próbują bronić swojego syna mordercy. Trzeba przyznać, że są przy tym niesamowicie realistyczni. Patrząc na nich, myślałem sobie: „Właśnie po to przyszedłem do teatru”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W tym wszystkim zabrakło mi tylko „Robola” Arthura Millera. Mówiąc szczerze, wolałbym go zamiast pierwszej opowieści, która jest moim zdaniem zupełnie niepotrzebna i żenująca. Podczas oglądania sztuki zastanawiałem się natomiast, co poza rozpaczą należy uznać za motyw łączący wszystkie te epizody. Niewykluczone, że chciano w ten sposób zaprezentować przekrój całego ludzkiego życia – od pierwszego poznania w młodości przez pierwszy kryzys małżeński aż do goryczy związanej ze starością. Jeśli takie były intencje twórców, to udało im się to zgrabnie i w miarę inteligentnie połączyć, chociaż nie wszystkie historie trzymają równy poziom. Nie zmienia to faktu, że warto wybrać się na „Amerykański blues” i delektować się jego najlepszymi fragmentami, wśród których można znaleźć co najmniej jeden wielki hit, czyli popisy Dudzińskiej i Abarta z ostatniego aktu.
Tytuł: Amerykański blues Autor: Joyce Carol Oates, Beth Henley, Albert Ramsdell Gurney Reżyseria: Krystyna Meissner Muzyka: Stanisław Fijałkowski Obsada: Bolesław Abart, Irena Dudzińska, Katarzyna Bednarz, Krzysztof Boczkowski, Renata Kościelniak, Bartosz Woźny Ekstrakt: 70% |