powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Cień w środku lata
Daniel Abraham
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Powietrze w środku było chłodniejsze, a ozdobne rzeźbione drewniane ekrany przesłaniały okna, przepuszczając mimo to od czasu do czasu pachnący cedrem powiew wiatru. Od twardych posadzek i ścian odbijały się głosy. Gdzieś w pomieszczeniach publicznych ktoś śpiewał głosem dźwięcznym jak dzwon. Amat udała się do pomieszczeń dla kobiet, zrzuciła szatę i zdjęła sandały. Chłodne powietrze przyjemnie muskało jej skórę. Napiła się chłodnej wody z wielkiej granitowej misy i – naga jak wszyscy inni – przeszła przez publiczną łaźnię, pełną pokrzykujących i ochlapujących się mężczyzn i kobiet, do prywatnych pomieszczeń na tyłach. Do narożnego pokoju Marchata Wilsina, najbardziej oddalonego od głosów i śmiechu.
– W tym zaszczanym mieście jest za gorąco – mruknął Wilsin-cha na widok Amat. Leżał na wpół zanurzony w basenie, a woda omywała mu bladą, włochatą pierś. Kiedy go poznała, był szczuplejszy. Miał czarne włosy i brodę. – Zupełnie jakby ktoś trzymał człowiekowi na twarzy gorący ręcznik.
– Tylko w lecie – odparła Amat, położyła laskę na skraju basenu i ostrożnie wsunęła się do wody. Fale rozkołysały pływającą tacę z czarkami herbaty, lecz płyn się nie rozlał. – Trochę dalej na północ całą zimę narzekałbyś na zimno.
– Przynajmniej byłaby to zmiana tempa.
Uniósł nad wodę różową, pomarszczoną dłoń i pchnął tacę w stronę Amat. Herbata była świeża i przyprawiona miętą, woda chłodna. Amat oparła się o wyłożoną kafelkami krawędź basenu.
– Jakie masz wieści? – zapytał Marchat, kończąc ich poranny rytuał.
Amat złożyła raport. Sprawy miały się dość dobrze. Dotarła dostawa surowej bawełny z Eddensea i właśnie ją rozładowywano. Umowy z tkaczami były niemal gotowe, chociaż Amat wciąż niepokoiły pewne niejasności w tłumaczeniu z galtyckiego na khaiacki. Co gorsza, spóźniały się plony na północnych polach.
– Pojawią się tu na czas, by przedstawić je andat?
Amat upiła łyk herbaty.
– Nie.
Marchat zaklął pod nosem.
– Eddensea może nam wysłać swoje bele na czas, a my nie możemy zebrać bawełny z własnych roślin?
– Najwyraźniej nie.
– Ile nam zabraknie?
– Nasza przestrzeń będzie zapełniona w dziewięciu dziesiątych.
Marchat zmarszczył brwi i zapatrzył się przed siebie, widząc wyimaginowane cyfry i czytając w próżni niczym w księdze. Po chwili westchnął.
– Istnieje jakakolwiek szansa porozmawiania o tym z samym khaiem? Renegocjowania warunków?
– Nie – odparła Amat.
Marchat prychnął ze zniecierpliwieniem.
– I dlatego nie znoszę robić z wami interesów. W Eymondzie czy Bakcie dałoby się przynajmniej porozmawiać.
– Ponieważ za ścianą umieściłbyś żołnierzy – zauważyła oschłym tonem Amat.
– Właśnie. I dałoby się porozmawiać. Sprawdź, czy któryś z pozostałych domów nie ma zbyt wiele towaru.
– Chadhami ma. Ale Tiyan i Yaanani walczą między sobą o kontrakt z jakimś wielmożą z zachodu. Gdyby jeden z nich zdołał wykonać ruch szybciej od drugiego, mógłby dobić interesu. Moglibyśmy policzyć im za wcześniejszą sesję z andat, a później, kiedy przybędą nasze plony, wykorzystać część ich przydziału.
Marchat zastanowił się nad tym. Przez chwilę omawiali strategię domu. Jaki zawrzeć sojusz i, jeśli zajdzie taka potrzeba, jak go później złamać z jak największym zyskiem.
Amat oczywiście wiedziała więcej, niż mówiła. Takie było jej zadanie – mieć w głowie jasny obraz firmy, przedstawiać pracodawcy to, co musiał wiedzieć, a samej zajmować się sprawami niegodnymi jego uwagi. Oczywiście w centrum wszystkiego tkwił handel bawełną. Złożona sieć związków – między tkaczami, farbiarzami i żaglomistrzami; towarzystwami żeglugowymi, gospodarstwami rolnymi i górnikami alumu – dzięki której Saraykeht był jednym z najbogatszych miast świata. A także, podobnie jak wszystkie miasta khaiem, miastem wolnym od groźby wojny, w przeciwieństwie do Galtu, Eddensea i Bakty oraz Ziem Zachodnich i Wysp Wschodnich. Miasta te były chronione przez ich poetów i dzierżone przez nich moce, a taka ochrona pozwalała odbywać narady takie jak ta, pozwalała im prowadzić śmiertelnie poważną grę handlu i wymiany.
Kiedy podjęli decyzję i uzgodnili szczegóły, Amat zaproponowała termin przyniesienia ofert do kompleksu. Wilsin-cha mógł prowadzić interesy w łaźni tylko do pewnej granicy i tą granicą dla Amat było kapanie wodą na świeżo spisane umowy. Wiedziała, że pryncypał ją rozumie. Kiedy wstała, gotowa stawić czoło reszcie dnia, powstrzymał ją ruchem ręki.
– Jest jeszcze coś – powiedział. Z powrotem osunęła się do wody. – Wieczorem, tuż przed połową świecy, będę potrzebował ochroniarza. To nic poważnego, wystarczy ktoś, kto mi pomoże opędzać się od psów.
Amat przekrzywiła głowę. Marchat mówił spokojnie, normalnym tonem, lecz unikał jej wzroku. Uniosła dłonie w postawie pytania.
– Mam spotkanie w jednym z dolnych miasteczek – powiedział.
– W interesach? – zapytała obojętnym tonem Amat.
Skinął głową.
– Rozumiem – powiedziała i dodała po chwili: – Będę zatem w kompleksie o połowie świecy.
– Nie. Potrzebuję jakiegoś zbira z domu, który by odpędzał zwierzęta i zmusił bandytów do zastanowienia się. Na co mi się przyda kobieta z laską?
– Przyprowadzę ze sobą ochroniarza.
– Po prostu przyślij go do mnie – powiedział Wilsin stanowczo. – Sam się wszystkim zajmę.
– Jak uważasz. A kiedy to firma zaczęła prowadzić interesy beze mnie?
Marchat Wilsin skrzywił się i pokręcił głową, mrucząc coś tak cicho, że Amat tego nie zrozumiała. Kiedy westchnął, na wzbudzonej przez niego fali rozlało się trochę herbaty.
– To drażliwa sprawa, Amat. Tyle. Zajmuję się nią sam. Kiedy będę mógł, podam ci wszystkie szczegóły, ale…
– Ale?
– To trudne. Są pewne kwestie zawodowe, które… będę musiał trzymać w tajemnicy.
– Dlaczego?
– Chodzi o smutny handel – powiedział. – Dziewczyna jest już od tak dawna w ciąży, że widać jej brzuch. A pewnymi aspektami pozbywania się dziecka muszę się zająć z całą dyskrecją.
Amat poczuła oburzenie, ale odezwała się spokojnym tonem.
– Aha, rozumiem. Dobrze więc. Jeśli uważasz, że nie możesz mi zaufać, to chyba lepiej w ogóle nic mi o tym nie mów. Może mogłabym ci polecić kogoś na moje miejsce.
Uderzył dłonią w wodę niecierpliwym gestem. Amat skrzyżowała ręce na piersi. To był blef, ponieważ oboje wiedzieli, że bez niej dom podupadnie, a bez tego stanowiska jej sytuacja się pogorszy – to nie była poważna groźba. Lecz Amat była nadzorczynią domu i nie lubiła, kiedy ukrywało się przed nią jej własne interesy. Blada twarz Marchata poczerwieniała, lecz Amat nie wiedziała, czy z irytacji, czy że wstydu.
– Nie dręcz mnie, Amat. Nie podoba mi się to ani trochę bardziej niż tobie, ale nie mogę tego rozegrać inaczej. Jest interes do zrobienia. Zajmę się tym. Przedstawię khaiowi Saraykehtu prośbę o wykorzystanie jego andat. Zapewnię dziewczynie opiekę przedtem i potem oraz dopilnuję, by wszyscy zainteresowani otrzymali pieniądze. Prowadziłem interesy, zanim się pojawiłaś. I jestem twoim pracodawcą. Mogłabyś założyć, że wiem, co robię.
– Właśnie chciałam powiedzieć to samo, tyle że o sobie. Radzisz się mnie w swoich sprawach od dwudziestu lat. Jeśli nie uczyniłam niczego, by stracić twoje zaufanie…
– Nie uczyniłaś.
– To dlaczego po raz pierwszy od czegoś mnie odsuwasz?
– Gdybym mógł ci to powiedzieć, nie musiałbym cię odsuwać – rzekł Marchat. – Po prostu przyjmij, że to nie jest moja decyzja.
– Twój wuj poprosił, by mnie nie wtajemniczać? Czy może klientka?
– Potrzebuję ochroniarza. O połowie świecy.
Amat przyjęła złożoną postawę zgody, zawierającą także niuans irytacji. Marchat go nie uchwycił. Kiedy ją denerwował, prowadziła rozmowę na poziomie niedostępnym dla niego. Wstała, a on przyciągnął do siebie tacę i dolał sobie herbaty.
– Możesz mi powiedzieć, kto jest klientką?
– Nie. Dziękuję ci, Amat – odparł Wilsin.
Znalazłszy się z powrotem w pomieszczeniu dla kobiet, wytarła się i ubrała. Kiedy wyszła na ulicę, wydało się jej, że jest bardziej hałaśliwa, bardziej denerwująca, niż kiedy wchodziła do łaźni. Skręciła w stronę kompleksu Domu Wilsin, na północ i pod górę. Musiała się zatrzymać przy stoisku sprzedawcy wody, kupić sobie coś do picia i odpocząć w cieniu, by zebrać myśli. Dom Wilsin nie zajmował się dotąd smutnym handlem – wykorzystywaniem andat do zakończenia ciąży – chociaż czasami inne domy oferowały swoje usługi jako pośrednicy. Zastanawiała się, skąd się wzięła ta zmiana polityki, dlaczego Marchat Wilsin trzyma to w sekrecie i dlaczego kazał jej sprowadzić ochroniarza, skoro nie chciał, żeby znalazła na to wszystko odpowiedź.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.