powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Porażki i sukcesy A.D. 2008
Czy Ciemna Strona Mocy trzyma się… mocno, czy jednak jest jeszcze jakaś nadzieja? Co robią mistrzowie i o czym się gada przy piwie? A kiedy właściwie czuliśmy pełną satysfakcję? Filmowy rok 2008 w polskich kinach podsumowują Ewa Drab, Ula Lipińska, Piotr Dobry, Konrad Wągrowski i Kamil Witek.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr Dobry: Kolejny filmowy rok nam zleciał. Nie był w żadnej mierze przełomowy, niemniej odnoszę wrażenie, że nieodżałowanemu Zygmuntowi Kałużyńskiemu by się spodobał. Nie dlatego, że znany i, jak wiadomo, bardzo przez pana Zygmunta lubiany publicysta Krzysztof Zanussi skompromitował się komedią rozsławioną epizodem Dody, w której zobaczył nowego Niemena. W każdym razie nie tylko dlatego. Zdaje mi się, że Kałużyński cieszyłby się przede wszystkim z faktu, że kino zaczyna tęsknie spoglądać ku swym korzeniom, kiedy to było jeszcze sztuką jarmarczną, masową, bez pretensji do odkrywania Wielkich Prawd. Widzowie, jak i często sami filmowcy, chyba są już trochę zmęczeni umoralnianiem, umartwianiem się, przerabianiem od lat postwrześniowej traumy. Hollywood potrafi już się śmiać z wojny w Iraku („Nie zadzieraj z fryzjerem”), śmierci („Choć goni nas czas”), samego siebie („Zaczarowana”, „Jaja w tropikach”) czy nawet ciąży nieletniej („Juno”).
Symboli tego przechodzenia na Jasną Stronę Mocy jest zresztą znacznie więcej. Smutny społecznik Mike Leigh kręci hiperpozytywne „Happy-Go-Lucky”. Wybitni aktorzy, jak Edward Norton czy Robert Downey Jr., chcą nagle grać komiksowych herosów. Film superbohaterski zrzuca na dłuższą chwilę samego „Ojca Chrzestnego” z piedestału listy Top 250 IMDb.com, co jest wydarzeniem bez precedensu w historii serwisu. Melodramatyczna „Mała Moskwa” wygrywa w Gdyni z nihilistycznymi „33 scenami z życia”. Krzepiący „Slumdog: Milioner z ulicy” zwycięża na prestiżowym festiwalu Camerimage. Najbardziej oryginalny film o miłości pochodzi tym razem nie z Teheranu czy Albanii, a od Pixara. Wreszcie w tak ponurym kraju jak Polska na musical wali do kin ponad milion osób. Rzeczony obrót spraw staje oczywiście Prawdziwie Ambitnym Krytykom ością w gardle, ale kto by się tam przejmował ich opiniami…
Urszula Lipińska: Zapomniałeś dodać, jak cudowny był to rok dla polskiej komedii, która taśmowo puszczając fabuły kserowane z Grocholi, dorobiła się widowni, jakiej kina nie widziały nawet na rzeczonej „Mamma Mia!”. Ale ta optymistyczna wymienianka, oczywiście bez rodzimych komedii, to właściwie same dobre tytuły. Czy wniosek z tego, że sympatyczniejsze przesłanie jednak trochę zmiękcza krytyczne serca? Może także mydli oczy, bo jak chcemy jakiegoś reżysera szczerze wyściskać za jego film, to nie będziemy się czepiać drobiazgów, prawda?
PD: Coś w tym stylu. Może nie tyle czepiać, co zauważać, bo na polskie komedie romantyczne lepiej po prostu spuścić zasłonę milczenia. Lubię wizję kina jako sztuki jarmarcznej, ale na jarmarku też przecież możesz dostać zarówno oscypka, jak i hamburgera z gołębia.
Ewa Drab: Mnie zmiękczają serce nawet nie sielankowe obrazki i sympatyczne przesłanie, ale uderzające wzruszenia. Trochę sobie popłaczę i już nie mam serca wytykać wszystkich błędów filmowcom. Dlatego z mojej perspektywy optymizm w kinie jednak nie zawsze trafia we wrażliwość krytyka. Natomiast w kinie rozrywkowym mamy tendencję odwrotną: mrok…
PD: Wiesz, Rycerz co prawda był Mroczny, ale z kolei taki Hellboy już sobie nucił Barry′ego Manilowa…

Top 10 Piotra Dobrego:

  1. Mroczny Rycerz
  2. Mamma Mia!
  3. To nie jest kraj dla starych ludzi
  4. Sierociniec
  5. Zaczarowana
  6. Hellboy: Złota Armia
  7. Persepolis
  8. Iron Man
  9. Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street
  10. Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ED: Polskie komedie romantyczne natomiast chyba na zawsze pozostaną dla mnie tajemnicą. Skąd te tłumy widzów się biorą?
PD: Sprzed telewizorów. Najpierw obejrzą znanych i lubianych w telenoweli czy programie „Gwiazdy śpiewają na lodzie”, a potem pognają zobaczyć ich w kinie.
Konrad Wągrowski: No dobra, ale w dyskusji podsumowującej rok nie powinniśmy jednak zignorować filmu, który wygrał w cuglach w kategorii najpopularniejszego obrazu, czytelnicy różnych mediów uznają go za najlepszy film roku, a prasa filmowa wobec tej szmiry jest nad wyraz pobłażliwa, czasem nazywając ją „pierwszą polską komedią romantyczną na światowym poziomie”. Przyznam, że sam się w tym pogubiłem…
ED: A o czym tu mówić? Lepiej zapomnieć…
UL: No to wróćmy do odcieni Mocy. Bo z drugiej strony faktycznie mamy jednak rozrywkę wciąż uderzającą w posępne tony, choćby w „Mrocznym Rycerzu” albo „Quantum of Solace”. Mamy najważniejsze Oscary dla filmu braci Coen. Nadal po świecie chodzą te pazerne typy, które kręcą kolejne części „Piły”. Czyli chyba Ciemna Strona Mocy trzyma się mocno…
Kamil Witek: …i dobrze, bo co to byłby za rok, w którym nie mielibyśmy na co ponarzekać. ;-) A tak na serio to zgadzam się z Piotrkiem, że optymizm w pewien sposób definiuje minione dwanaście miesięcy. Okej, Oscary były trochę przygnębiające, choćby patrząc już na same tytuły („Pokuta”, „Aż poleje się krew”, „To nie jest kraj dla starych ludzi”), ale wśród nich było też wyżej wymienione „Juno”. Zresztą, Ulu, wspominasz Coenów, a ci przecież w ramach osobistego resetu, niedługo po oscarowym triumfie, wypuścili farsową i lekką komedię sensacyjną. Choćby dlatego, że pewnie zdają sobie sprawę, że w kinie, tak jak i w Mocy, potrzebna jest równowaga.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Trudno jednak uznać go za przejaw jakiegoś optymizmu Coenów. W gruncie rzeczy „Tajne przez poufne” to jeden z bardziej pesymistycznych obrazów tego roku, mówiący o wszechmocy ludzkiej głupoty, choć momentami naprawdę zabawny. Coś jak proza Hellera.
Tak czy inaczej Coenów trzeba cenić za to, że nigdy nie zhańbili się kontynuacją któregokolwiek ze swych filmów (choć akurat remake mają na sumieniu). Bo jednak gdy spojrzymy na listy tegorocznych hitów, jak też i kitów, większość z nich to kolejne części – czasem bardzo odgrzewane, jak „Rambo”, „Indiana Jones” czy „X-files”.
PD: O tak, sequeloza to już wirus nie do powstrzymania. Przy okazji – nie wiem, czy zauważyliście, ale objawił nam się w jej ramach nowy trend – jednoczesne wprowadzanie na ekrany, w tym samym dniu, filmu oryginalnego i remake′u. Tak było z „Okiem” i „Bangkok Dangerous”. Ciekawe, czy to zjawisko się utrzyma…
KW: No co Ty, co w tym nowego? Tak przecież wchodził lata temu „Ring” amerykański i japoński.
ED: Piotrkowi chyba chodzi o nowy trend, który idzie w parze z remake’omanią filmów ze Wschodu. Jeden „Ring” mody nie czyni, ale obecne namnożenie remake’ów, chociażby kina azjatyckiego, plus przykłady, które podał Piotrek, to już coś.
KW: Mogliby choć pokazywać świetne pierwowzory w przypadku remake’ów – na przykład wpuścić teraz stary „Dzień, w którym Ziemia zamarła” przy okazji premiery filmu z Keanu Reevesem.
PD: …i jeśli to w ogóle będzie możliwe, to zapewne tylko dzięki firmie Vivarto, która w przyszłym roku uraczy nas między innymi „Casablanką” i „Obywatelem Kane′em”, a w minionym dostarczyła wzruszeń klasykami Chaplina. To jedyny dystrybutor, do którego czuję autentyczny respekt.
ED: Przypomnienie klasyki kina uważam za genialny pomysł. To przecież wspaniała okazja, żeby przeżyć to jeszcze raz…Szkoda tylko, że to pewnie taktyka zupełnie nieprzynosząca zysków…
PD: Gdyby zupełnie nie przynosiła, to podejrzewam, że nikt by się w to nie bawił. Jakieś tam – choćby minimalne – zyski musi generować.

Top 10 Ewy Drab:

  1. Klasa
  2. Mroczny Rycerz
  3. Australia
  4. WALL-E
  5. Persepolis
  6. Gdzie jesteś, Amando?
  7. Sierociniec
  8. Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia
  9. Om Shanti Om
  10. Hellboy: Złota Armia
UL: Wracając do meritum dyskusji – stawiając znak równości między dobrym rokiem a rokiem pełnym arcydzieł, można umrzeć głodnym. Ale jeśli opuścimy poprzeczkę z wiekopomnych dzieł do po prostu dobrych filmów, to w tym roku wydaje mi się, że pod tym względem było nieźle. Wiele produkcji utrzymało się na przyzwoitym, podobnym poziomie i pewnie będę miała problem z wyróżnieniem najważniejszych dziesięciu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie mieliśmy w tym roku zbyt wielu rzeczy podpisanych przez mistrzów. Dlatego mam wrażenie, że jakość tego kinowego roku będziemy definiować właśnie przez ilość optymistycznych przesłań, dobrych ról, wbijających w fotel scen, ciętych dialogów, a nie to, który wielki reżyser zrobił film godny swojego nazwiska.
KaW: Mistrzowie? A kto to taki? Kubrick, Fellini, Bergman pomarli. Allen już dawno przestał kręcić rzeczy godne większej uwagi. W mojej opinii dzisiejsi mistrzowie to tytani rozrywki – Nolan, Spielberg, Scott, del Toro. Teoretycznie bardziej „klasyczny” Ang Lee też zwrócił się po raz kolejny ku popularnym nurtom, kręcąc dramat historyczno-erotyczny. Idąc tym tropem, ci „wielcy” zaprezentowali w tym roku niemało i ogółem wszystkim poszło nieźle, choć prócz Nolana obyło się bez wybitności.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

124
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.