powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Luminarze sonicznych dewiacji: W Kraju Kwasowej Wiśni matki nie znają litości
Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. ‹Univers zen ou de zéro à zéro›
„Luminarze sonicznych dewiacji” – dziwaczny tytuł firmować będzie teksty o jeszcze osobliwszej od niego muzyce. O albumach dobieranych bez konkretnego klucza, starych i nowych, różnorodnych stylistycznie, zawsze nietuzinkowych. Zwykle kojarzonych z rockiem, chociaż odbiegających od klasycznej rockowej formy. Panie i Panowie, oto cykl o płytach, które czasem bolą, czasem bawią, ale niezmiennie intrygują. Na początek Acid Mothers Temple i „Univers zen ou de zéro à zéro”.
Zawartość ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Muzykalność Japończyków jest powszechnie znana. Zachwycają się Chopinem, kupują miliony płyt, łącznie z tymi, które w Europie i w Stanach skazane zostały na zapomnienie. Jednakże mało kto wie, że Kraj Kwitnącej Wiśni to prawdziwa kopalnia psychodelii i eksperymentów. W tym miejscu wspomnieć należy takie nazwy jak Ghost, Boredoms, Boris, Ruins czy OOIOO. Przede wszystkim zaś Acid Mothers Temple – twór najbardziej szalony, najdziwniejszy i najciekawszy z wymienionych.
Trudno pisać o Świątyni Kwasowych Matek jako o regularnym zespole. Przeszkodą nie są nawet częste zmiany personalne – jest nią równoległe funkcjonowanie kilku składów połączonych głównie osobą Kawabaty Makoto, które odróżnia dopisany do podstawowego miana kolektywu sufiks1). Sprawy nie ułatwiają fuzje ze starszymi specami od pokręconych dźwięków: Gong i Guru Guru. Jedno wszak wcielenie, Acid Mothers Temple & Melting Paraiso U.F.O., bezsprzecznie dominuje i ono właśnie odpowiada za opisywaną pozycję.
Spośród dziesiątek wydawnictw sygnowanych tą nazwą, „Univers zen ou de zéro à zéro” jest prawdopodobnie jednym z najlepszych i esencjonalnym dla twórczości projektu. Prawdopodobnie, nie sposób bowiem poznać wszystkich, niekiedy czteropłytowych albumów grupy. Ten jest egzemplifikacją najważniejszych atrybutów formacji: od aspektów wizualnych – charakterystycznym elementem kilkunastu okładek jest mniej lub bardziej realistyczny wizerunek eksponującej swe bujne kształty niewiasty; przez słowne aluzje – tytuł krążka to nawiązanie do Univers Zero, legendy rockowej kameralistyki; po samą muzykę.
Numer otwierający – „Electric Love Machine” – szybki, motoryczny rock and roll, dzięki kakofonicznym solówkom rozciągnięty jest do dziesięciu minut. Energii dodają mu wszechobecne plamy z syntezatora, krótkie wokalne fragmenty zdają się nie mieć większego wpływu na odbiór. „Ange mécanique de Saturne” opiera się na akustycznej gitarze i czarującym, stylizowanym na dziecinny, śpiewie Cotton Casino. Ballada, tej samej długości, co poprzedni kawałek, wprowadza raczej w nim nieobecną dalekowschodnią atmosferę, przez kolejną godzinę pozostającą istotnym elementem układanki. Do końca ciągną się także dowody na wybitność Acidów, które, mimo niezaprzeczalnego uroku pierwszych kompozycji, stają się słyszalne dopiero chwilę później.
Meritum płyty to dwa, przedzielone niedługim, elektronicznym przerywnikiem, utwory monumentalne: „Blues pour bible noire” i „Soleil de cristal et lune d’argent”. Oba ponad dwudziestominutowe, oba ciężkie, transowe i utrzymane w średnich tempach. Pierwszy to praktycznie wariacja na temat krótkiej, gitarowej frazy. Przeszywające, nerwowe solówki i niemożliwie przeciągnięte pojedyncze dźwięki utrzymują odbiorcę na granicy wyczerpania i euforii. Gdy napięcie sięga zenitu, z pomocą przychodzi Casino, której delikatny, wzięty z innego muzycznego świata głos sprowadza ukojenie. Drugi kolos, chociaż mniej monotonny i lżejszy, jest kompozycją równie radykalną – po pięciu minutach hipnotyzowania kilkoma wciąż powtarzanymi, krótkimi wersami wokalistka milknie, by na pierwszy plan wysunęły się psychodeliczna improwizacja i spacerockowe, syntezatorowe efekty. Śpiew wraca dopiero pod koniec numeru. Po próbie takiej twórczości, „God Bless AMT” – krótki, zakończony bezlitosnym atakiem gitarowego zgiełku miszmasz ptasich trelów, chichotów, zawodzenia i wrzasków – nie powinien zaskakiwać.
Kiedy w 2006 roku Japończycy koncertowali w naszym kraju, tym razem pod szyldem Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno, Kawabata Makoto z właściwym sobie specyficznym poczuciem humoru pochwalił się publiczności znajomością polskiego zdania „kocham cię, zostań ze mną na noc”. I chociaż propozycja ta nie wydaje się szczególnie kusząca, gwarantuję, że kilka nocnych godzin z „Univers zen ou de zéro à zéro” będzie przeżyciem niezapomnianym.
1) Kwestia wymaga szerszego objaśnienia. Mamy więc Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno, Acid Mothers Temple SWR (alias Acid Mothers Temple mode HHH), a także jedyną załogę pozbawioną Makoty – Acid Mothers Temple & The Pink Ladies Blues. Za część kolektywu zwykło się także uważać The Mothers of Invasion, której nazwa hołduje słynnej grupie Franka Zappy.



Tytuł: Univers zen ou de zéro à zéro
Wydawca: Fractal
Data wydania: 2002
Czas trwania: 71:25
Utwory:
1) Electric Love Machine: 10:33
2) Ange mécanique de Saturne: 10:31
3) Blues pour bible noire: 21:40
4) Trinité orphique: 02:31
5) Soleil de cristal et lune d'argent: 22:25
6) God bless AMT: 03:42
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

184
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.