Rozgrzani do czerwoności rebelianci z „Baader-Meinhof” wypowiadają zblazowanym kapitalistom wojnę na śmierć i życie. Na początku terroryzują ich uzbrojeni we własny entuzjazm i piękne słowa, ale szybko przekonują się, że do tej roboty lepsze będą kałasznikowy. Reżyserowi Uliemu Edelowi udało się bezbłędnie wychwycić moment, w którym cnotliwy ruch gwałtownie traci niewinność, a miłość do ideałów zostaje zbrukana krwią.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Choć ze wszystkich rewolucji najbardziej lubię tę kremową z piosenki Smolika, muszę przyznać, że członkowie Frakcji Czerwonej Armii to całkiem fajne chłopaki oraz (zwłaszcza) dziewczęta. Młodzi i seksowni bojownicy opalają się nago, słuchają rocka, a obóz szkoleniowy w Jordanii traktują jak egzotyczne wakacje. Prawda, że prezentują się znacznie sympatyczniej niż ponurzy brodacze w turbanach? Cóż, w kolorowej dekadzie Beatlesów nawet terroryści wydają się bardziej atrakcyjni niż w mrocznym XXI wieku. Tak przynajmniej postrzega czasy swojej młodości Edel – wyrośnięte dziecko Pokolenia ′68. Do postrzelonych bohaterów idealnie pasuje dynamiczny styl opowieści. W „Baader-Meinhof” wydarzenie goni wydarzenie, a kamera nadąża za nimi, jakby uskrzydlona trzema Red Bullami. Aby pod maską beztroski dojrzeć prawdziwe oblicze filmu, należy oglądać go z szeroko otwartymi oczami. Wtedy zorientujemy się, że wywrotowcy zamiast obalić system, sami upadają pod ciężarem odpowiedzialności. W rezultacie pierwotne idee zostają uwięzione w ciasnej celi fanatyzmu. Sprzeciwiający się przemocy w Wietnamie zabójczo brutalni rewolucjoniści zapomnieli już, o co walczyli, ale przedstawienie musi toczyć się dalej. Choćby po to, żeby pielęgnować własny mit. Paradoksalnie od najskuteczniejszej broni Edela rany odnosi także sam film. Jak najbardziej drobiazgowy opis kolejnych następstw przemiany bohaterów zaczyna powodować energetyczny kryzys fabuły. Nudnawe i rozciągnięte w czasie sekwencje procesu przywódców Frakcji oraz kłótni między członkami grupy usypiają naszą czujność. Po zgubieniu wątku ciężko już wydostać się z labiryntu kwestii poruszanych przez reżysera – tym bardziej że ścieżki jakimi podąża Edel chcący zinterpretować postępowanie terrorystów wydają się tak naprawdę prowadzić donikąd. Nie może być inaczej, jeśli wizerunki konkretnych bohaterów przypominają szkice, które ktoś zapomniał dokończyć i przerysować na czysto. Brak zgłębiania psychiki postaci nie wydaje się jednak specjalnie kłopotliwy. Primo dlatego, że nie odbiera liderom Frakcji Czerwonej Armii ironicznego statusu ikon popkutury. Secundo – „Baader-Meinhof” to przede wszystkim kino akcji. Film Edela likwiduje światopoglądowe podziały i pozwala mi na dobrą zabawę, nawet jeśli agresywny, antyburżuazyjny język bohaterów uważam za niezrozumiały bełkot, a natychmiast po powrocie z kina zamierzam odpalić drogiego iPoda i przenieść się do krainy pacyfistycznych protest songów. Mam dziwne wrażenie, że twórcom „Baader-Meinhof” chodziło nie do końca o to, ale przecież wszystkie idee ulegają kiedyś wypaczeniom.
Tytuł: Baader-Meinhof Tytuł oryginalny: Der Baader Meinhof Komplex Obsada: Martina Gedeck, Moritz Bleibtreu, Johanna Wokalek, Nadja Uhl, Jan Josef Liefers, Alexandra Maria Lara, Bruno Ganz, Gerald Alexander Held, Michael Gwisdek, Bernd Stegemann, Adam Jaskółka, Susanne ZygmuntRok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Czechy, Francja, Niemcy Data premiery: 20 marca 2009 Czas projekcji: 150 min. Gatunek: dramat, historyczny Ekstrakt: 80% |