Swego czasu w recenzji „Nocy Blizn”, czyli tomu pierwszego Kodeksu Deepgate, pisałam o fascynującej kreacji zawieszonego na łańcuchach miasta i nieco mniej fascynujących bohaterach. Tom drugi, czyli „Żelazny Anioł”, w moim pojęciu miał odwrócić proporcje. Scenerię autor ma już nakreśloną, myślałam, więc teraz pora zająć się rozwijaniem charakterów. Jednak Alan Campbell zdecydował inaczej…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
…i na dobrą sprawę nie do końca jestem w stanie powiedzieć, czy to źle, czy dobrze. Z jednej strony książka mnie rozczarowała, bowiem nie dostałam tego, na co liczyłam. Nie ma tu pogłębienia postaci pierwszoplanowych z „ Nocy Blizn”, ba – w ogóle ci, którzy w tomie pierwszym pełnili rolę głównych bohaterów, teraz zostali zepchnięci na dalszy plan. Carnival pojawia się ledwo na moment, Rachel na początku robi coś konkretnego, lecz im bliżej końca, tym częściej jest bierną obserwatorką wydarzeń, anioł Dill… Z Dillem mam największy problem, bowiem czytając część pierwszą, sądziłam, że właśnie on przejdzie w drugiej największą metamorfozę. Jednak w „Żelaznym Aniele” Dill jest głównie zagubiony i nieszczęśliwy, co wprawdzie wynika z akcji, ale na dłuższą metę nie skłania do zainteresowania tą postacią. Na szczęście w drugim tomie Campbell wprowadza kilku nowych bohaterów, poznajemy więc jowialnego olbrzyma Johna Kotwicę, który ciągnie za sobą podniebny statek boga Cospinola, czy też zajmującą się taumaturgią Minę Greene. Każdy z nich jest na swój sposób ciekawy, choć i tu nie ma co liczyć na jakieś większe komplikacje psychologiczne; postacie te są w gruncie rzeczy dość proste, zbudowane według schematu: odrobina tajemniczości, szczypta niejednoznaczności, jakiś nietypowy talent bądź rys charakteru oraz – w wielu wypadkach – niezwykły wygląd. Tutaj dochodzimy do tego, co w „Żelaznym Aniele” najważniejsze, czyli właśnie do owej wizualnej niezwykłości. W tomie drugim jeszcze wyraźniej widać wpływ new weird, zaś autor tak prowadzi akcję, by co chwila pokazywać nam coraz to dziwniejsze elementy świata. Po pierwsze więc samo miasto Deepgate, które po wydarzeniach z tomu poprzedniego częściowo spadło do otchłani, a częściowo przewróciło się do góry nogami, mamy więc okazję razem z bohaterami zwiedzać labirynt pokoi, w których sufit jest podłogą, a podłoga sufitem. Po drugie Piekło, w którym wszystko, włącznie z duszami ludzkimi, podlega nieustającej przemianie. Po trzecie wspomniany już podniebny statek boga Cospinola, cały obwieszony umarłymi, po czwarte – pomalowany kolorowymi truciznami las, po piąte… wymieniać można by długo. Do tego dochodzi fizyczna niezwykłość bohaterów, ważniejsza, jak się wydaje, od ich niezwykłości psychicznej – tutaj autor w pełni wykorzystuje wymyśloną przez siebie zasadę, że ciało umarłego, który znalazł się w Piekle, da się dowolnie kształtować. A wszystko to wpisane jest w historię, przy której „Noc Blizn” wydaje się niemal kameralnym dramatem. „Żelazny Anioł” jest bardziej epicki, akcja toczy się na większym terenie, a do konfliktu miesza się kilka różnych stron o sprzecznych interesach. Problem jednak w tym, że cały ten rozmach sprowadza się do pewnego rodzaju powierzchownej malowniczości – bohaterowie, w gruncie rzeczy nawet fabuła, wszystko to pełni rolę drugorzędną wobec ładnie zaaranżowanych scen. Tym, co zostaje w pamięci po lekturze, są właśnie poszczególne obrazy – człowiek siedzący w pokoju, który jednocześnie jest jego ciałem, czy gigantyczny anioł trzymający w rękach maleńki parowiec. To właśnie one powodowały u mnie tytułowy opad szczęki oraz okrzyk „wow!”. Momentami żałowałam, że nikt tej książki nie zilustrował, bo wizje Campbella aż się proszą o to, by choć część z nich przenieść na papier w formie rysunków. Niestety, taka kreacja świata oraz bohaterów ma feler, gdyż znacznie lepiej działa na wyobraźnię niż na emocje. Pod tym względem spokojniejszy i bardziej nastrojowy tom pierwszy był lepszy, tam zdarzały się fragmenty, gdy szczerze przejmowałam się perypetiami poszczególnych postaci. W „Żelaznym Aniele” jest to utrudnione, bo jak drżeć o los bohaterów książki, w której umarli egzystują na równych prawach z żywymi? Niemniej czytelnicy, którzy cenią sobie niezwykłość wyobraźni oraz rozmach, powinni być z lektury zadowoleni i to właśnie im cykl Deepgate polecam. A jeśli ktoś przy okazji lubi powieści Jacka Dukaja, to znajdzie w „Żelaznym Aniele” dodatkowy bonus – otóż pewien wątek z końcówki powieści Cambella silnie kojarzył mi się z fragmentami „Lodu”. Podobieństwo jest czysto przypadkowe (nie stoi za nim żadna głębsza idea), ale sprawia nieoczekiwanie sympatyczne wrażenie.
Tytuł: Żelazny Anioł Tytuł oryginalny: Iron Angel ISBN: 978-83-7480-120-1 Format: 400s. 135×205mm Data wydania: 25 lutego 2009 Ekstrakt: 70% |