 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Nosi przydomek „Niezdobyta” – wydusił z siebie John, popatrując z boku na trzymany przez Intrixię wyświetlacz. – To prawie tak jak ja i mój Technet, ale, na królestwo, to jest po prostu infantylne! Taka poważna posłanka i Liga Niebieskiej Kokardki! Intrixia spoważniała. – Mam coś jeszcze. Gestem uciszyła zebranych i z niewielkiego głośniczka zaczęły dobiegać jakieś dźwięki. Zrazu niewyraźne, ale potem dotarło do mnie, że jest to rozmowa dwóch lub trzech osób. Jedną z rozmawiających była niewątpliwie Serena; wszędzie poznałabym ten lekko zachrypnięty alt, z uroczym chonaańskim akcentem. – To niezła dupa – usłyszałam i zaraz zrobiło się mniej uroczo. – Jest piękna. Wyobrażam sobie, jakby to było móc wtulić twarz w jej miękkie… – Nie zgodziłaby się – rzekła inna kobieta. – To laleczka-niewydymka. – Wątpię, czy w życiu miała w ogóle faceta. – Dokładnie! – Źle ją oceniacie – znów rozbawiony głos Sereny. – Czuję, że na mnie leci. Gdyby tak była trochę bardziej inteligentna, to… – Wyłączcie to! – krzyknęła obecna tu Serena i wstała z miejsca. – Ja protestuję… Spojrzałam na nią – doprawdy, bardzo się przejęła tym nagraniem, a przecież każdemu się zdarza… – Może dzięki niej dotrę do jakichś tajemnic królewskich? – roześmiała się Serena z taśmy. – Myślę nad tym, jakby ją omotać, a jest tak zachwycająca, że nie będę miała problemu z realizacją założeń. Te naturalne, rude loki, oczy jak fiołki. Twarzyczka w kształcie serca. Drobne dłonie… – Ja protestuję! – ryknęła nieludzko moja przyjaciółka i niemal nie przewróciła się, próbując przez stół dosięgnąć urządzenia w rękach Intrixii. – Claudia, nie wierz im, to bzdura, nie wiem skąd oni to wzięli, musieli sfałszować… Dopiero wtedy zrozumiałam, że „laleczką-niewydymką” byłam ja.
Nie słuchałam dalszej części nagrania, a trwało jeszcze około pół godziny. Dalej Serena mówiła o jakichś danych, które zdobyła, o łamaniu praw na zebraniach i w ogóle o różnych rzeczach, ale dla mnie nie liczyło się już nic. Dwaj rechingtońscy posłowie powstrzymali ją, kiedy chciała rzucić się na Intrixię, i usadzili siłą na krześle. Pod koniec dowiedziałam się jeszcze, że właściwie powinnam być blondynką i że jestem rozkosznie naiwna, tak naiwna, że nie wiem nawet, co dzieje się centymetr przed moim nosem. Inni myśleli, że tak dotknęły mnie słowa o braku inteligencji – całe szczęście. Tymczasem czułam, że mam złamane serce i już nigdy nie uda się go posklejać. Ja ją naprawdę… pokochałam. Idiotka. I po co mi to było?
Siedziałam na kanapie – nawet nie wiedziałam, w jaki sposób udało mi się wyjść z tej przeklętej sali, przebyć odcinek dzielący EveryTruth od mojego domu i wdrapać się na górę. Łzy ciekły mi od momentu, kiedy Serena przypadła do mnie i próbowała wcisnąć mi jakieś kłamliwe wyjaśnienie. Odepchnęłam ją – nawet nie dbałam o to, czy się potłucze – i zbiegłam po schodach, gubiąc apaszkę i rękawiczki. Głupia idiotka. Żałosna, beznadziejna idiotka.
Wspominałam… – Proszę ją zostawić – powiedziała Serena ostrym głosem. To nie był pierwszy raz, kiedy przyjaciółka stawała w mojej obronie i przez to narażała się Intrixii. Matka miała w zwyczaju demonstrować mi, jaka jestem słaba i głupia – wybierała na to momenty, kiedy wszyscy już opuścili EveryTruth. Pod pozorem rodzinnej rozmowy zaciągała mnie do małego gabinetu obok sali obrad. Nie było to przyjemne. Czasami zapominała o wielu istotnych rzeczach. Wsuwała mi we włosy długie palce, zakończone równie długimi paznokciami. Ściskała. Zapominała na przykład, że jestem już dorosła, nie biegam po korytarzach Vivesstade ze śmiechem radości na ustach. – Powtarzam, proszę ją zostawić. Uchwyt zelżał, więc, poświęcając część włosów, wyszarpnęłam głowę. – A pani co do tego? – zapytała Intrixia, jej głos zabrzmiał piskliwie i złowrogo. – Co pani tu robi? To prywatny gabinet. – Usłyszałam jęki i szamotaninę. To chyba naturalne, że poszłam sprawdzić, co jest przyczyną hałasu. A raczej: kto. Spojrzałam na moją wybawicielkę – w jej oczach płonął istny ogień. Nie straciła rezonu, chociaż mówiła do osoby znanej z okrucieństwa i bezwzględności. – Już skończyłyśmy – Intrixia wygładziła suknię. Domyśliłam się, że nie chce wywoływać zamieszania i plotek. Uśmiech, którym obdarzyła Serenę, był jednak przerażającą zapowiedzią, że kiedyś sobie wszystko odbije. – Claudia trochę mnie zdenerwowała, nie panowałam nad sobą. – Trochę? To wyglądało na znęcanie się. – A nawet gdyby – Intrixia wyzywająco zajrzała Serenie w oczy i parsknęła. – Ja mogę. Samotność była nie do zniesienia, zwłaszcza po tym, jak zaczęło mi się wydawać, że wreszcie coś się w moim życiu zmieni. Leżałam w łóżku i próbowałam rozkoszą ciała zagłuszyć to, co wykrzykiwał mój umysł. Zapomnienie nadchodziło falami gorąca, wciskało się w prześcieradło, a potem ból znów powracał. Odkąd pamiętam, zawsze interesowali mnie mężczyźni i tylko mężczyźni. Podejmowałam liczne próby uwikłania się w jakiś związek – bezskutecznie. Miewałam przyjaciół, kochanków, poduszki na łzy oraz uroczych amantów, którzy prawili mi słodkie słówka, a tak naprawdę chodziło im tylko o moje pieniądze. Co drugi oświadczał się na pierwszej randce, a ja miałam tyle odwagi, że co trzeci za taki wyskok po prostu dostawał ode mnie w twarz. Serena poruszyła w moim sercu właściwą strunę – dała mi nadzieję na ciepło, czułość i relację opartą nie na urzędowym papierku, ale na prawdziwym braterstwie dusz. Pozwoliła mi marzyć, a potem okazała się skończoną… Nie, nie mogłam nazwać jej żadnym wulgarnym określeniem. Założyłam ciepły szlafrok na koszulę nocną i wyszłam na balkon. Nad miastem migotały gwiazdy. Jedna, szczególnie duża, przystrajała wschodnią wieżyczkę zamku Vivesstade. Wyobraziłam sobie matkę, jak z drapieżnym wyrazem twarzy wchodzi do sypialni, a na jej widok John drętwieje – nie wiadomo, ze strachu czy z pożądania. O dziwo – nie zniesmaczyła mnie ta wizja. Niebo na północy oblewała łuna, przerażająca poświata zapalała podobne sobie blaski w oknach domów. Wiedziałam, że armie chonaańskie weszły już na teren Rechington – od ostatniego zebrania minęły trzy tygodnie, od rozpoczęcia konfliktu ponad miesiąc. Przez ten czas świat zmienił się nie do poznania, zdrajcy udawali przyjaciół, a ci zdrajców. Ethan trafił do lochów Vivesstade i zapewne było z nim już bardzo źle. Nie chciałam o tym myśleć. Unikałam jakichkolwiek rozmów o polityce, a do EveryTruth nawet się nie wybierałam. Nie dlatego, że bałam się spotkać Serenę – matka poinformowała mnie, że nikomu z Chona-Agoine nie wolno już legalnie przekroczyć granic Rechington. Robili to nielegalnie, całymi armiami. Palili miasta, rozdzielali rodziny, siali zniszczenie. Zamknęłam okno, zostawiając na zewnątrz listopadową noc, równie samotną jak ja. – Myślę, że Yondax chętnie się dowie, kto go wrobił. – John z wprawą zaparkował w wyznaczonym miejscu na dziedzińcu Vivesstade. – Mała, słodka i niewinna Claudia. Czyż można w to uwierzyć? – Wyrodna córka – parsknęła Intrixia. – Okazuje się, że jednak wdałaś się we mnie. Potrafisz kombinować i wiesz, z kim trzymać. Tyle że Heuielem to nie partner do interesów. Zdradziłaś własny kraj i zdradziłaś przyjaciela, bo z pewnych źródeł wiem, że zawsze byłaś przeciwko nam. Popierałaś buntowników. Zdrajców takich jak ty. Dwulicowych… – Heuleiem mnie zmusił! – nie wytrzymałam. – Myślisz, że dobrowolnie mogłabym wypowiedzieć takie kłamstwo? Zrobić coś tak podłego? Myślisz, że… Na tym skończyła się moja mowa obronna. Łzy pociekły mi z oczu, a wtedy John zachichotał i uspokajająco poklepał mnie po ramieniu. – Nie bój się, mała. Cokolwiek się stanie, ja będę ci wdzięczny. Nie masz pojęcia, jak przyjemnie spędziłem ostatnich kilka tygodni… Ktoś mnie popchnął, na pół oślepiona przekroczyłam próg. |