Christian Bale w centrum SkyNetu? Phi, przecież Arnold zniszczył je już ponad 10 lat temu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zarabiając pół miliarda dolarów i ciesząc się ogromną popularnością, „Terminator 2” stał się dla twórców kurą znoszącą prawdziwie złote jaja 1) – nic dziwnego, że starano się, by było tych jajek jak najwięcej. Co prawda już pierwszy film Camerona zyskał sobie popularność, ale nie była to popularność powszechna, raczej fanowska, w obrębie miłośników gatunku. W efekcie franczyza w latach 80. objęła raptem jedną nowelizację i kilkunastoodcinkową serię komiksową, przy czym ta ostatnia ukazywała się w latach 1988-1990, czyli grubo po premierze „Terminatora”, a zaledwie chwilę przed rozpoczęciem zdjęć do drugiej części. Prawdziwe szaleństwo rozpętało się po premierze hitowego „Dnia sądu” – w latach 90. ukazało się kilka książek, kilkanaście serii komiksowych i kilkanaście gier komputerowych oraz konsolowych. Mimo że niektóre z nich odwoływały się do wydarzeń z pierwszego „Terminatora”, impulsem do ich powstania był dopiero sequel. Co ciekawe, w nowym stuleciu, po wejściu na ekrany trzeciej części sagi, zainteresowanie franczyzą zmalało (nic dziwnego – film w USA zarobił mniej niż kosztował, zwrócił się dopiero po pokazach za granicą). Oczywiście i „Bunt maszyn” miał swoje odpowiedniki książkowe, komiksowe i growe, gdyż jest to niejako wymóg, by wysokobudżetową produkcję filmową obudowywać pobocznymi produktami (jeszcze przed premierą filmu można było też poczytać i zagrać w „Ocalenie”), ale ograniczono się właściwie do adaptacji filmowej historii na inne media, podczas gdy „Terminator 2” był inspiracją dla licznych samodzielnych nowych opowieści.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pięć lat po premierze „Dnia sądu” postanowiono wykorzystać jego popularność w jeszcze inny sposób, wpisujący się w popularny w Ameryce trend do tworzenia parków rozrywki. Takie oferujące przeróżne atrakcje miejsca to nie tylko Disneyland i kolejki górskie – bardzo popularne (trzecie miejsce po Disneylandach i Merlinie) są atrakcje oferowane przez Universal Studios Hollywood. Początkowo oferowano gościom jedynie przejażdżkę wzdłuż lokacji i gadżetów zebranych z planów filmowych przebojów w rodzaju „Szczęk” czy „King Konga”, później jednak postawiono na kompleksowość i interakcję. Jeśli przypomnicie sobie Alien Attack – jedną z atrakcji Wonderworld, parku pokazanego w „Gliniarzu z Beverly Hills 3” 2), w której uczestników wytrząsano na ruchomych fotelach, oblewano wodą itp. – będziecie mieli obraz tego, czym jest „T2 3D: Battle Across Time”. W otwartej w 1996 roku na Florydzie 3) atrakcji opartej na zwiedzaniu Cyberdyne Systems widzów witała ekspozycja pokazująca najciekawsze dokonania firmy, wystawiana w audytorium im. Milesa Bennetta Dysona. Nagle na ekranach pojawiali się Sarah i John Connorowie, ostrzegający widzów o mrocznej naturze Cyberdyne i zapowiadający wysadzenie budynku w powietrze. Obsługa zapewniała, że to nic takiego, i prowadziła uczestników do kolejnej sali, gdzie wyposażeni w okulary 3D mogli obejrzeć najnowszy wytwór Cyberdyne – mechanicznych żołnierzy o kodowej nazwie T-70. Pokaz przerywało nagłe pojawienie się Connorów ściganych przez T-1000, po czym ukazywał się portal czasowy, z którego wyjeżdżał T-800 na motocyklu i zabierał Johna w przyszłość…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„T2 3D” cieszy się dobrą opinią jako emocjonująca interaktywna rozrywka, oferująca klimatyczne wprowadzenie, kilka nagłych zwrotów akcji i dobrze przygotowany efekt trójwymiaru (okulary uzupełniane są przez wyświetlanie filmu na kilku ekranach naraz, rozmieszczonych sferycznie wokół widza), w dodatku odgrywana przez wszystkie gwiazdy oryginału (Schwarzenegger, Patrick, Hamilton, Furlong). W takich okolicznościach fabuła miała raczej drugorzędne znaczenie, co niestety widać aż nazbyt dobrze. Przygotowując „T2 3D”, twórcy poszli po linii najmniejszego oporu, prezentując widzom wyrwaną z kontekstu i zupełnie niewpisującą się w filmowe continuum historię. Co gorsza, przy kręceniu panowało chyba przekonanie, że efekt trójwymiaru załatwi wszystko, a całą resztę kompletnie olano. Governator zalicza tu chyba najbardziej drewnianą rolę w swojej karierze, a Furlong, wyraźnie starszy niż w filmie, sprawia wrażenie, jakby kazali mu się w to bawić pod groźbą śmierci. Przyszłość to kilka zniszczonych ścian, jakieś podziemia, 1 (słownie: jeden) latający samolocik i 1 (słownie: jeden) „goły” terminator z egzoszkieletem bez ludzkiej tkanki oraz pojawiający się znikąd T-1000. Główna kwatera SkyNetu to piramida żywcem przeniesiona z „Blade Runnera”, broniona przez jednego tylko robota – przy czym okazuje się, że szczytem robociego łańcucha ewolucyjnego jest T-1 000 000, czyli… znany z T-1000 płynny metal w postaci pająka, który nawet strzelać nie potrafi, a jedynie niemrawo wymachuje zaostrzonymi kończynami. Nie zabrakło za to „humoru” – Arnold zapomina, że gra robota, i co chwilę rzuca dowcipem w rodzaju „zakuta pało” (do drugiego terminatora) czy „byłem z nim w jednym pokoju w akademiku” (odpowiedź na rozluźniające po walce pytanie Johna: „To twój kumpel?”). I tak dalej, i tak dalej – przebrnięcie przez tę amatorszczyznę to prawdziwa tortura. Do tego seans wywołuje smutną konstatację, na temat oryginału – przecież „T2 3D” tylko wyolbrzymia standardowe elementy precyzyjnie zaplanowanego filmowego hitu „dla wszystkich”, obecne już wyraźnie drugiej części cyklu, tylko że tam przyćmione przez wartką akcję. Obejrzenie „Battle Across Time” pomoże uświadomić, że rację ma Michał R. Wiśniewski, który w recenzji „Terminatora: Ocalenie” degraduje sequel względem pierwszego filmu. Trzynastominutowy filmik kosztował aż 60 milionów dolarów (połowę tego, co „Terminator 2”), stając się produkcją o najdroższym koszcie na minutę trwania w historii. Większość tej sumy skonsumowało jednak przygotowanie nagrania trójwymiarowego – atrakcyjność fabuły pominięto. Efektem jest produkcja zrealizowana dokładnie pod zaplanowany nośnik – interakcyjny park rozrywki. Filmik sam w sobie można z powodzeniem uznać za niebyły. 1) Zarobił ponad pół miliarda dolarów, a obliczono też, że w stosunku do pierwszej części skok przychodów z dystrybucji w USA wyniósł 434% – 204 mln dolarów wobec 38 mln oryginału – co jest absolutnym rekordem w gronie sequeli (w czołówce najbardziej dochodowych sequeli dominują zresztą kontynuacje filmów niskobudżetowych w rodzaju „Mad Maxa”, „Nieśmiertelnego” czy „Martwego zła”). 2) W rzeczywistości sfilmowano Earthquake: The Big One, jedną z atrakcji… Universal Studios Hollywood, pozwalającą uczestnikom przeżyć chwile z najsłynniejszych filmów katastroficznych. W „Gliniarzu…” uzupełniono ją o roboty z kosmosu – nieprawdziwe, bo na potrzeby filmu odgrywane przez ludzi. 3) Później, w 1999 w Hollywood, a w 2001 w Japonii, podobną atrakcję zwaną „Terminator 2 Live” ma też Movieland Studios we Włoszech. Co ciekawe, Universal Studios nie było producentem „Terminatora 2” ani żadnego innego filmu z serii. |