Kolejny, czwarty już, przegląd lektur redaktorów Esensji. Tym razem pięcioro autorów oceniło szesnaście pozycji, które ukazały się na rynku w przeciągu ostatniego roku.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Marcin Ciszewski ‹www.1939.com.pl›Dość przeciętnie skonstruowana powieść, pierwsze rozdziały zdecydowanie za długie, intryga kryminalna wydumana i wprowadzona na siłę, postacie – łącznie z głównym bohaterem – charakteryzowane właściwie tylko ogólnikowymi hasłami, często zresztą tymi samymi, sprowadzającymi się do „zimny twardziel, profesjonalista najlepszy w swoim fachu”… Słabo? Ale za to jaka frajda z czytania! Powieść Ciszewskiego trafia dokładnie w potrzeby każdego faceta, małego marzyciela czy dużego realisty, bo w każdym, nawet jeśli głęboko, siedzi to samo. Granaty fruwają, kule bzyczą wokół głowy, nowoczesne helikoptery rozwalają historyczny sprzęt, autor rzuca co chwilę nazwami albo „ksywkami” sprzętu… no i kopiemy tyłki hitlerowcom! Pierwsza od bardzo długiego czasu powieść, która nie mając właściwie jakichś innych zalet, żadnych mądrych tematów czy głębokich przemyśleń, wciąga mnie jak cholera i dostarcza takiej czystej, dziecięcej, nieskrępowanej rozrywki.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Michael Connelly ‹Punkt widokowy›Doskonale przeciętny kryminał. Przeciętny sztampowy bohater, niewciągająca historia, a z drugiej strony wszelkie zasady zachowane i przeczytać da się bez problemu. Może pomijając drażniące spłaszczenie wątku o postwrześniowym strachu Amerykanów przed imigrantami – mimo finałowego twistu Connelly zdaje się wręcz pielęgnować uprzedzenia niż je zwalczać. Sądząc po niewielkiej objętości i braku choćby próby nadania historii szerszej perspektywy, wygląda to na taśmową produkcję wyciskającą co się da ze znanego nazwiska.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Lord Dunsany ‹Córka króla Elfów›Powieść powszechnie uważana za jedną z prekursorek fantasy w ogólności, a high fantasy i fantasy baśniowej w szczególności. Z dzisiejszej perspektywy z high fantasy nie ma wiele wspólnego – owszem, Alweryk wyrusza w podróż, którą można określić jako quest (nawet dwukrotnie), ale brakuje tu epickich bitew, wielkich starć sił Dobra i Zła – ba, brakuje sił Dobra i Zła jako takich. O wiele łatwiej odnaleźć można w „Córce króla Elfów” baśniowość – podczas lektury przychodzą na myśl tacy następcy jak „ Gwiezdny pył” Neila Gaimana, „Pieśń oberżysty” Petera S. Beagle’a czy „Jonathan Strange i pan Norrell” Susanny Clarke. Problem w tym, że na ich tle pierwowzór wypada dość blado. Owszem, są w powieści Lorda Dunsany nastrojowe fragmenty, ale całości brakuje tego nieuchwytnego czaru, dla którego mogłabym polecić lekturę z innych powodów niż poznanie początków gatunku.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Alberto Fuguet ‹Filmy mojego życia›Bardzo fajna forma, taka sobie treść. Doskonałym pomysłem chilijskiego twórcy było opowiedzenie historii życia swego bohatera za pomocą wspomnień z różnorodnych seansów filmowych, w których uczestniczył czy to w kinie, czy też oglądając je w telewizji. Nadaje to całej opowieści silne wrażenie prawdziwości, a i komentarze do tych filmów brzmią szczerze i osobiście (można uznać, że w postać chilijskiego sejsmologa z rozbitej rodziny, rozdartego między życiem w Chile i USA, autor włożył bardzo dużo własnych doświadczeń życiowych) i można je odnieść do własnych doświadczeń z podobnych seansów (w końcu większość z tych filmów zapewne sami oglądaliśmy). Gorzej niestety jest już z samą historią. Opowieść o życiu, choć smutna i zapewne jakoś pokoleniowo istotna, nie jest po prostu ani zbyt zajmująca, ani przejmująca. Pierwsza (nie licząc może nieco autobiograficznego „Autoportretu z kanalią”) obszerna biografia Jacka Kaczmarskiego – człowieka fascynującego, niejednoznacznego, rozdartego, mającego przez lata dwa odmienne oblicza – oficjalne, wykreowane przez prasę, media, legendę, oraz osobiste – bardzo odbiegające od potocznego wyobrażenia. Krótko mówiąc – idealny materiał na ciekawą książkę. I to się Krzysztofowi Gajdzie udaje – jego książkę czyta się jednym tchem. Gajda jak najczęściej stara się oddawać głos rodzinie, znajomym, przyjaciołom barda, dzięki czemu uzyskuje zarówno bardzo dobrą dynamikę opowieści, jak i zapewnia jej wiarygodność. W mniejszym stopniu pisze o twórczości (choć oczywiście kilka słów o „Obławie”, „Murach”, „Epitafium dla Wysockiego” i kilku innych ważnych biograficznie utworach musi się pojawić), w większym o życiorysie Jacka. Nie owija w bawełnę problemów osobistych czy alkoholowych, ale to oczywiste – trudno by było bez tego mówić o wiarygodnej biografii Kaczmarskiego. Ważne, że wyłania się z tego postać złożona, fascynująca, budząca wiele sprzecznych uczuć u ludzi ją wspominających, jednocześnie na długo zajmująca myśli czytelnika. Przyznam, że od czasu „Boskich inwazji” Sutina o Philipie K. Dicku nie czytałem żadnej tak poruszającej biografii.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Frank Herbert ‹Bóg-Imperator Diuny›To kolejny, czwarty już tom sagi o Diunie. Maniera (styl?) Herberta, objawiająca się w wewnętrznych monologach postaci czy „błyskotliwych” skojarzeniach mętnych wypowiedzi, staje się nużąca. Herbert, będąc niewątpliwie człowiekiem wysokiej inteligencji, próbował ukazać, jak działa umysł geniusza niezwiązanego ograniczeniami czasu – no i momentami wychodzi bełkot. Ktoś mówi jakieś niewinne zdanie, a Leto czy jakaś Bene Gesserit dopowiada sobie w myślach wydumaną i mocno oderwaną interpretację: „Aha, dociera do niego świadomość swego jestestwa!” albo coś takiego. To, co w zamierzeniu miało być zapewne głębokie, staje się śmieszne. Widoczna jest także życzeniowość świata cyklu – tylko na jednej z setek planet dokonywane są wynalazki, tylko na jednej planecie mogą żyć czerwie, tylko Gildia lata w kosmos, tylko zakon Bene Gesserit przechowuje techniki wpływania na umysły, jedna osoba zarządza kilkuset światami. Ale takie są założenia tego świata: trzeba je przyjąć albo odrzucić. Z chwilą ich przyjęcia lektura staje się przyjemna. I tylko tyle. Zapowiadało się naprawdę nieźle: albumowy zbiór krótkich historii przedmiotów tak prozaicznych, że aż niezauważalnych w codziennym życiu. Nie wyszedł album – bo jest takim tylko z formatu i ceny, na pewno nie z jakości i ilości zdjęć. Nie wyszła historia przedmiotów – bo takowej tam po prostu nie ma, co najwyżej 3-4 zdania. Reszta całostronicowej (lub dłuższej) notki to silenie się na lekki język i próba wyjątkowo czerstwego humoru autorek, czasami wręcz żenującego. Za tak monstrualną cenę absolutnie nie warto.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Rafał Kosik ‹Kameleon›Swego czasu „Vertical” był dla mnie objawieniem – porządna, oparta na oryginalnym pomyśle SF, której tak bardzo w polskiej fantastyce brakowało. Tym chętniej sięgnęłam po „Kameleona” i lekko się rozczarowałam. Za dużo fantasy w tym SF – tak najkrócej można by podsumować tę powieść. Wątki przygodowo-militarne są napisane sprawnie, ale jednak trochę irytują, bo czytelnik od początku wie, że w książce chodzi o coś zupełnie innego niż to, kto wygra taką czy inną bitwę. Środek więc nieco się dłuży, ale za to początek, zakończenie i przede wszystkim pomysł, gdzie wreszcie dochodzi do głosu SF, podnoszą ocenę o kilka punktów. W sumie więc warto przeczytać.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Antoni Libera ‹Godot i jego cień›Nigdy bym nie uwierzył, że książkę poświęconą fascynacji autora twórczością Samuela Becketta będę czytał jednym tchem. Przecież ani Becketta specjalnie nie znam, ani żadna to moja fascynacja. Na domiar złego Libera obszerne części książki poświęca swoim własnym, drobiazgowym analizom utworów Becketta. Ale Libera to z drugiej strony tak dobre pióro, że jego fascynacja musi się czytelnikowi udzielić. A naprawdę istotna jest chyba inna rzecz: w zasadzie Becketta można podmienić sobie na kogoś zupełnie innego. A wtedy książka Libery stanie się opowieścią o samej literaturze, o tym, jak może być zajmująca, jak może determinować życie, jak może być życiową pasją. W dzisiejszych czasach triumfu innych mediów, spadku czytelnictwa, wtórnego analfabetyzmu, zaganiania, braku czasu na delektowanie się książką – taka lektura będzie balsamem na zbolałą duszę. |