A więc to jest przyszłość, przed którą ostrzegała cię matka. Po tylu latach przygotowań John Connor ma wreszcie okazję zmierzyć się z pełną potęgą maszyn SkyNetu. „Terminator: Ocalenie” – elektroniczny morderca jest znowu poważny.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Do „Terminatorów” mam stosunek różnoraki (co? jaki serial?). „Elektroniczny morderca” (genialnie wymyślony tytuł – w czasach, gdy wchodził do polskich kin, „elektroniczny” był słowem równie ekscytującym co „cyberprzestrzeń” kilkanaście lat później) zrobił na mnie dziecięciem będącego ogromne wrażenie w kinie. No i jest to po prostu dobry film i genialny w swojej prostocie pomysł na zmieszczenie się z pełnym akcji SF w małym budżecie: umieścić morderczego androida we współczesnym Los Angeles. O ile nie będziemy za dużo na tym myśleć. T2 mnie rozczarował – obejrzałem go za późno, gdy minął pierwszy szał związany z użyciem grafiki komputerowej. „Przejście” Terminatora na stronę ludzi i zmiana przyszłości popsuły to, co w jedynce było najlepsze: walkę słabego człowieka z morderczą maszyną i gorzki smak zakończenia. W głupi sposób popsuło to też szanse na kontynuacje i gdy w końcu do niej doszło, twórcy T3 musieli się napocić, żeby jakoś naprostować historię. Sam film był zabawny – wyczerpującej się formule pomogło pastiszowe zacięcie i finalny twist kierujący opowieść na właściwe tory. Podstarzały Arnold sprawiał jednak przykre wrażenie. A teraz przyszedł czas filmu zrywającego z dotychczasowym schematem – zamiast wysłanników z przyszłości harcujących po współczesnej Ameryce zobaczymy wreszcie ruch oporu walczący z maszynami w zniszczonym świecie mrocznej przyszłości. Nowego „Terminatora” należy oglądać tak jak wszystkie odsłony – nie myśląc zbyt dużo. Tym razem w rolę Johna Connora wcielił się Christian Bale. To już nie mały grandżowiec z głupią grzywką ani pętający się bez celu żurek, tylko zachrypiały żołnierz, twardziel i napierdzielator (i prorok, któremu nie każdy wierzy). Nie jest to oszałamiająca kreacja, ale i nie było miejsca na aktorskie szarże w ciasnej przestrzeni scenariusza. Świetne wrażenie zrobił natomiast Anton Yelchin w roli młodego Kyle Reese′a (zwłaszcza po nieco niepoważnym występie w nowym „Star Treku”). Radę daje, jak mawia młodzież, Sam Worthington jako człowiek zagadka (morderca, którego ciało po egzekucji w 2003 roku przejmuje twórca SkyNetu, Cyberdyne, pojawia się w roku 2018. Proszę sobie dodać dwa do dwóch, niby oczywiste, ale nie do końca). W sumie nawet nie wiem, czy dobrze grał, bo po prostu dobrze wyglądał na ekranie i przyjemnie go było oglądać. Bo i jest to film do oglądania: elektroniczni mordercy polujący w ruinach miast, pędzący usłanymi wrakami autostradami przez pustkowia, władający ziemią, wodą i powietrzem (sensu w tym niewiele, ale jak to fajnie wygląda – wielkie roboty, z których odczepiają się mniejsze roboty, z których odczepiają się jeszcze mniejsze: chciałbym mieć takie zabawki), zbierający ludzi jak pokemony. Wybuchy, dużo wybuchów. Bijatyki, dużo bijatyk. Strzelaniny, dużo strzelanin. Dialogi, słabe dialogi. Ciemność i oślepiające światło. Kamera podążająca za akcją. Zbliżenia, dużo zbliżeń: poznacie każdy włos na brodzie Connora. Sporo smaczków i ukłonów – to w przypadku najnowszych odcinków kinowych seriali staje się normą – względem poprzednich części. Cieszy, że twórcy ocierając się o dickowską tematykę postanowili – nie wiem na ile świadomie – jej zbytnio nie zgłębiać: w dzisiejszych czasach nie jest to już żadne novum, a publiczność wychowaną w kulturze twistów trudno już zaskoczyć. Cieszy mnie też, że jest to film zrobiony na poważnie. Łatwo dziś sobie zbudować nawias z niekończącej serii onelinerów („Iron Man”), głupawych scenek rodem z „American Pie” („Transformers”) czy własnej dekonstrukcji (nowy „Star Trek”, „Terminator 3”) – i nie mówię, że to źle. W teorii idiotyczny pomysł science fiction („superkomputer buduje armię robotów, by polowały na ludzi”) zaserwowany z kamienną twarzą powinien skończyć się porażką: tu jednak, mimo kilku potknięć, to zagrało. Może nie czułem się tak, jak w czasie seansu „Elektronicznego mordercy” ponad dwadzieścia lat temu, ale było całkiem blisko.
Tytuł: Terminator: Ocalenie Tytuł oryginalny: Terminator Salvation Obsada: Christian Bale, Sam Worthington, Moon Bloodgood, Helena Bonham Carter, Anton Yelchin, Bryce Dallas Howard, Common, Jane Alexander, Michael Ironside, Michael Papajohn, Terry Crews, Roland KickingerRok produkcji: 2009 Kraj produkcji: Niemcy, USA, Wielka Brytania Dystrybutor: UIP Data premiery: 5 czerwca 2009 Czas projekcji: 115 min. Gatunek: SF, akcja, thriller Ekstrakt: 80% |