Płyta koncertowa prawdę ci powie. O zespole oczywiście. Bo o ile w czasie nagrywania studyjnego albumu można zamaskować pewne niedociągnięcia, na scenie się zrobić tego nie da. Zapraszam więc na spotkanie z prawdą o trzech zespołach, dzięki czemu poznacie odpowiedź na pytania: czy Anette Olzon godnie zastępuje Tarję Turunen w Nightwish; czy Europe grając „The Final Countdown” może odpuścić sobie słynny syntezatorowy motyw; oraz co łączy występy Kultu i Happysad.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nightwish „Made in Hong Kong (and in Various Other Places)” Dziwna sprawa jest z tym albumem. Nie bardzo wiadomo, czy jest to pełnowymiarowe wydawnictwo czy EP, jak zapowiada zespół. Problem stanowi również to, czy jest to CD dołączone do DVD czy odwrotnie. Ani jedno, ani drugie specjalnie wstrząsającą rzeczą nie jest. Z jednej strony mamy trzy promocyjne widea i film dokumentalny o zespole „Back in the Day… is Now”, z drugiej płytkę z zapisem koncertowych wersji utworów z ostatniego albumu grupy „Dark Passion Play”. Ale też nie do końca, bowiem ostatnie kawałki to rarytasy w postaci stron B dwóch singli („Escapist” i „While Your Lips Are Still Red”) i jednego dema („Cadence of Her Last Breath”). Niezłe zamieszanie wprowadza też sam tytuł wydawnictwa. Niby nagrania pochodzą z Hong Kongu, ale tak naprawdę też z różnych innych miejsc. Niech i tak będzie, choć na pewno fani szczerości estradowej będą narzekali na ten miszmasz produkcyjny. Od strony muzycznej sprawa jest prostsza. Jesteśmy w erze Anette Olzon, która za mikrofonem zastąpiła nieodżałowaną Tarję Turunen. Nie oszukujmy się, nie jest to wokalistka, która powala swoim głosem, ani nie jest tak charyzmatyczną postacią jak jej poprzedniczka. Mimo to swobodnie czuje się na scenie i całkiem nieźle sobie radzi ze swoimi partiami. Zdarza jej się nawet zaczepić publiczność małą pogawędką. Jeśli więc celem wydania „Made in Hong Kong (And Other Various Places)” było zaprezentowanie umiejętności nowej wokalistki, to się udało (świetne „Amaranth”). Mimo to do mnie najbardziej przemówiły fragmenty wyłącznie instrumentalne. To w nich zespół udowodnił, że bez względu na frontmenkę wciąż jest to stary, dobry Nightwish, który potrafi dorzucić do pieca. Ciężko jest jednoznacznie ocenić tę płytę. Posłuchać jej oczywiście można, ale tak naprawdę jest to rzecz dla zagorzałych fanów, którzy zaakceptowali Anette Olzon. Bo tych, którzy są zapatrzeni w Tarję Turunen, i tak nie przekona się do nowego wcielenia zespołu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Europe „Almost Unplugged” Nie spodziewałem się, że Europe jeszcze mnie czymś zaskoczy. A tu proszę, w ciągu ostatnich lat udało mu się to podwójnie. Po raz pierwszy tym, że w ogóle powrócił i nie skompromitował się totalnie, a po raz drugi w zeszłym roku, wydając „Almost Unplugged”. W tym miejscu przyznaję się do niedopatrzenia: nie byłem przekonany do tego przedsięwzięcia i widząc enigmatyczny tytuł albumu „Almost Unplugged”, omijałem go z daleka. Dopiero niedawno po niego sięgnąłem i odjechałem… Gdybym nie okazał się niewiernym Tomaszem i zapoznał się z tą płytą wcześniej, na pewno walczyłaby o pierwszą trójkę w zestawieniu „10 mega płyt koncertowych 2008”. Tak więc trochę po niewczasie, ale postanowiłem naprawić swój błąd i gorąco ją wszystkim polecić. Zgodnie z tytułem mamy do czynienia z nie do końca albumem akustycznym. Choć klasyczne utwory Europe zostały odpowiednio przearanżowane, nie zabrakło dźwięków gitary elektrycznej, która mimo to nie psuje intymnej atmosfery całości. Takie utwory jak „Superstitious”, „Dreamer”, czy „Rock the Night” zyskały całkiem nowy wymiar, daleki od dotychczasowego pudel metalu. Zmiany korzystnie wpłynęły również na kawałki z ostatnich dwóch albumów. Największą niespodzianką jednak jest odmieniony „The Final Countdown”. Znając czadowy oryginał z kultowym syntezatorowym wstępem aż trudno uwierzyć, że mógł z tego wyjść tak subtelny kawałek z urokliwym podkładem wiolonczeli. Aby nie było nudno, Europe sięgnął po cztery cudze kompozycje: „Wish You Were Here” Pink Floyd, „Love to Love” UFO, „Suicide” Thin Lizzy i rewelacyjne „Since I’ve Been Lovin’ You” Led Zeppelin, które robi największe wrażenie. Mimo że John Noruj nie jest Jimmim Page’em a Joey Tempest Robertem Plantem, to wycisnęli emocje, jakie czuje się, słuchając oryginału.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na „Almost Unplugged” Europe odciął się od swojego dawnego wizerunku. Artyści udowodnili, że są w stanie grać klimatycznie i nastrojowo (choć nie brakuje tu też czadowych momentów). Krótko mówiąc: rewelacyjny album doświadczonych muzyków. Happysad „Na żywo w Studio” W zeszłym roku Happysad sprawił fanom niespodziankę w postaci DVD „Na żywo w Studio”. Teraz można zapoznać się z wersją audio tamtego nagrania, dzięki identycznie zatytułowanemu dwupłytowemu wydawnictwu. Stanowi ono szczery zapis chwili (konkretnie występu z 4 października 2008 roku w krakowskim klubie „Studio”). Jest spontanicznie, żywiołowo i jest rozgrzana do czerwoności publiczność, która wraz z Kubą Kawalcem wyśpiewuje wszystkie teksty. Jeśli więc spojrzeć na całość jako na kronikarski zapis, wydanie „Na żywo w Studio” ma sens. Ale tylko wtedy. Bo tak naprawdę nie trafimy tu na żadne specjalne fajerwerki. Utwory zagrane są stosunkowo wiernie, nie uświadczymy porywających solówek i tym podobnych smaczków. Rozumiem, że siła Happysad tkwi w szczerości przekazu, ale ta płynie już z krążków studyjnych, a o wydaniu koncertówki musi decydować coś więcej niż tylko podpisany kontrakt. Tu tego właśnie zabrakło. Oczywiście fajnie się tego słucha, ale równie dobrze można sobie puścić poprzednie albumy. Chyba że chce się traktować ten zapis jako swoistego rodzaju „the best of”. W końcu mamy tu w zasadzie wszystkie największe hity grupy, począwszy od „Zanim pójdę” i „Psychologii”, przez „Łydkę” i „Nostress”, po „Milowy las” i „Długą drogę w dół”. Dla fanów znajdą się dwie niespodzianki w postaci niepublikowanego utworu „W piwnicy u dziadka”, oraz coveru „Najwyżej” autorstwa zespołu Mir. Choć akurat w tym drugim przypadku wykonanie wyszło dość blado, więc jakoś nie przemawia do mnie zapewnienie Quki, że Mir to „najlepsza kapela na świecie”. Byłem na kilku występach Happysad i wiem, że są one niesamowite. Zespół gra swoje niewesołe utwory, muzycy w zasadzie nie ruszają się na scenie, za to publiczność szaleje jak opętana. Każdy zna tekst, ręce uniesione w górze, podobna atmosfera jest chyba tylko na koncertach Kultu. Niestety słuchając „Na żywo w Studio” w zaciszu własnego pokoju, nie przeżywa się tego tak bardzo. Rzadko to mówię, ale w tym wypadku lepiej jest jednak zapoznać się z DVD.
Tytuł: Made in Hong Kong (and in Various Other Places) Data wydania: 11 marca 2009 Czas trwania: 66:08 Utwory: 1) Bye Bye Beautiful: 4:34 2) Whoever Brings the Night: 4:24 3) Amaranth: 4:17 4) The Poet and the Pendulum: 13:59 5) Sahara: 6:10 6) The Islander: 5:25 7) Last of the Wilds : 6:31 8) 7 Days to the Wolves: 7:17 9) Escapist: 4:59 10) While Your Lips Are Still Red: 4:18 11) Cadence of Her Last Breath (Demo): 4:14 Ekstrakt: 60%
Tytuł: Almost Unplugged Wykonawca / Kompozytor: EuropeData wydania: 17 września 2008 Czas trwania: 77:47 Utwory: 1) Got To Have Faith : 4:15 2) Forever Travelling : 4:22 3) Devil Sings The Blues: 6:26 4) Wish You Were Here: 4:37 5) Dreamer: 4:23 6) Love To Love : 7:32 7) The Final Countdown: 5:47 8) Yesterday's News: 6:30 9) Since I've Been Lovin' You: 7:24 10) Hero : 4:27 11) Sucide : 5:43 12) Memories: 5:51 13) Superstitious: 4:39 14) Rock The Night: 5:51 Ekstrakt: 90%
Tytuł: Na żywo w Studio Data wydania: 30 listopada 2008 Czas trwania: 125:18 Utwory: 1) Milowy las: 2) Damy radę: 3) Zanim pójdę: 4) Piękna: 5) Jałowiec: 6) Nieprzygoda: 7) Nostres: 8) Styrana: 9) W piwnicy u dziadka: 10) Czysta jak łza: 11) Noc jak każda inna: 12) Armagedon: 13) Długa droga w dół: 14) Taka historia: 15) Ostatni blok w mieście: 16) Hymn: 17) Bakteryja: 18) Najwyżej: 19) Partyzant K.: 20) Jeszcze, jeszcze: 21) Łydka: 22) Jadociebie: 23) Czołgi: 24) Wszystko jedno: 25) Wrócimy tu jeszcze: 26) Ludzie chcą usłyszeć złe wieści : Ekstrakt: 40% |