Nie ma w „Transformersach 2” żadnego sensu. Za dużo tandetnego patosu pomieszanego z łomotem i zgrzytem dartej blachy, a postacie plastikowe, że włosy bolą. Mnóstwo zniszczeń, wirujących, fruwających, składających się i rozkładających maszynek, rozwalanych w drebiezgi lotniskowców, burzonych jak budynki z klocków piramid i kolumnad. Krótko mówiąc, kawał całkiem przyzwoitego rozrywkowego kina.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Do każdego w gruncie rzeczy filmu ma zastosowanie zasada, że o jego ocenie decyduje nie tylko tegoż filmu wykonanie, ale też nastawienie i oczekiwania, z jakimi zasiadamy w fotelu przed seansem. Proste? Proste. Dałoby się zrobić ten film nieco lepiej, zadbać o trochę więcej „wolnych kawałków”, momentów wytchnienia. Może i tak. Jednak chodzi w nim przede wszystkim o to, że robot w postaci autka, ciężarówki czy samolotu zasuwa przez metropolię, robiąc najdziwaczniejsze piruety, strzelając i rujnując na inne sposoby wszystko wokół, potem gdzieś przyhamuje albo i nie, ładnie się rozłoży tak, żeby i głowa była, i kończyny – i tak cudownie odbajerzony zasuwa przez metropolię, robiąc najdziwaczniejsze piruety, strzelając i rujnując na inne sposoby wszystko wokół. I generalnie rzecz biorąc, o te trzy fazy głównie w tym filmie rzecz idzie – o to, żeby ich było jak najwięcej i żeby zostały jak najefektowniej przedstawione. Także o to, żeby Megan Fox, zasuwając spocona przez spalone pustynią piaski w deszczu pocisków i eksplozji, po wszystkim miała staranny makijaż i ani śladu brudu na twarzy (wzorem na wsze czasy wyznaczonym przez Joan Collins jako Alexis Colby w pamiętnej „Dynastii”, budzącą się o poranku w pełnym makijażu i nienagannej fryzurze). Także o to, by w kampusie uniwersyteckim, na który trafia główny bohater, i w akademiku, w którym pomieszkuje, wokół jak okiem sięgnąć były same gorące laski (wzorem – znowu trzeba to napisać – wyznaczonym przez zaludnione seksbombami plaże w „Słonecznym patrolu”). A co poza tym? Wielka Rozpierducha i kosmici wizytujący ziemię przed wiekami, zostawiający na wszystkich możliwych antycznych budowlach swoje znaki. Maszyna zdolna skonsumować całe słońce, by dać cywilizacji robotów potrzebną do przeżycia energię. Wiedza zawarta w kawałku blaszki (aż się ciśnie na usta cytat z „Vabanku”: „Taka mała szajbka?”). Bzdury jak sto pięćdziesiąt. Jest w tym filmie właściwie sama sztampa, można zeń zdzierać kolejne warstwy (których tam zresztą niewiele) i znajdzie się ją wszędzie, pokazaną – podobnie jak imponujący potencjał amerykańskiej armii – tak efektownie i bajerancko, że się gęba otwiera z podziwu. Kto chce dobrej zabawy, dawki średniej jakości humoru i efektownych scen batalistycznych, śmiało może uderzać do kina. Ale tylko po to.
Tytuł: Transformers: Zemsta upadłych Tytuł oryginalny: Transformers: Revenge of the Fallen Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 24 czerwca 2009 Czas projekcji: 147 min. Gatunek: akcja, SF Ekstrakt: 60% |