Scott Farrar rządzi! Nie wiecie, kto to jest? Nie szkodzi, powinniście wiedzieć tylko, że dzięki niemu „Zemsta Upadłych” wygląda po prostu niesamowicie. Michael Bay upadł za to bardzo, bardzo nisko.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Właściwie to ja też nie znam człowieka, ale Wikipedia twierdzi, że był supervisorem efektów wizualnych – a one właśnie tworzą ten film. Jasne, przytłaczająca grafika komputerowa rekompensująca niedostatki treści to oczywiście nic nowego, ale czegoś takiego w kinie po prostu jeszcze nie było. Podobnie jak pierwsza część, film jest niezłym kinem wojennym z ogromną masą ciężkiego, wojskowego sprzętu, rozrywanymi ciałami żołnierzy (oczywiście bez krwi i bardziej w domyśle, ale jednak sporo ich w powietrze wylatuje) i rozkazami pokazywanymi na migi przez dzielnych wojaków. Jednak to jest mało istotne przy robotach. Spece od efektów zaprzęgli do pracy tony sprzętu (na ten temat przeczytacie w ciekawostkach w najbliższej Weekendowej Bezsensji) oraz hordy grafików i stworzyli widowisko po prostu olśniewające. W porównaniu do pierwowzoru wszystko jest tutaj w robotach „bardziej” – bardziej ludzkie ruchy, czytelna mimika twarzy, wyraźniejsze momenty transformacji, doskonałe wkomponowanie w tło, świetne tekstury… A przede wszystkim jest ich więcej – dużo, dużo więcej. „Transformers” był w równym stopniu filmem o robotach, co i o ludziach – pisałem, że pierwsza połowa filmu bardzo dobrze wyważa te proporcje. Było tam miejsce i na stykających się z nieznanym zagrożeniem żołnierzy, i na humorystyczne przepychanki Sama z rodzicami, i na jego nieudolne podboje miłosne. W drugiej części postacie ludzkie drastycznie okrojono (no, może poza agentem Simmonsem, który powraca w dużo ciekawszej i lepszej roli), co z jednej strony jest dobrym posunięciem, bo – poza tym, że to roboty są clou filmu – przy pierwszym podejściu Bay nawrzucał do fabuły jednak zbyt wielu bohaterów (vide młodociani hakerzy). Z drugiej jednak strony to jest jednak to, co tetryk Walkiewicz nazwał „zapominaniem o nakręceniu filmu”. W „Zemście Upadłych” nie tylko fabuła leży i kwiczy (fabularne durnotki, nieścisłości i nielogiczności można by wymieniać na pęczki), ale też praktycznie wszystkie sceny z postaciami ludzkimi kuleją. Reżyser chyba rzeczywiście zapomniał, że oprócz efektów specjalnych powinien zadbać też o rozwój postaci, ich pogłębienie, postawienie przed nimi kilku wyzwań, wrzucenie w nowe środowisko, obdarzenie dowcipnymi dialogami. W proto-fabułce o tym, jak Sam udaje się do college’u, a jego rodzice i Bumblebee nie mogą się z tym pogodzić, nie ma tego za grosz. Bay próbuje załatać to humorem, już nawet nie tylko głupim, ale zwyczajnie kloacznym i debilnym – opierającym się na owłosionych męskich pośladkach, chwytaniu za jądra, paradowaniu z majtkami wokół kostek, bieganiu jak wariat (ponoć naćpany) czy pieskach gwałcących siebie i ludzkie nogi. A jednak dzięki temu, że są to tylko zapełniacze stanowiące niewielką część fabuły, „Zemsta Upadłych” jest znakomitym widowiskiem i jako takie film sprawdza się lepiej niż część pierwsza. Patos jest bardziej wyważony i lżej strawny, okraszony ładną, monumentalną muzyką, sceny walk nie przytłaczają, a przykuwają do ekranu, kamera nie ukrywa niedostatków, a w pełni eksponuje fantastyczne efekty. A scenę leśnego pojedynku i upadek bohatera można oglądać w nieskończoność.
Tytuł: Transformers: Zemsta upadłych Tytuł oryginalny: Transformers: Revenge of the Fallen Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 24 czerwca 2009 Czas projekcji: 147 min. Gatunek: akcja, SF Ekstrakt: 80% |