Ubrany tylko w szorty zaczął trenować z żelworkiem. Nawet nie włożył rękawic ani ochraniaczy na nogi. Im mocniej uderzał, tym sztywniejszy stawał się worek, aż osiągał mniej więcej wytrzymałość ludzkich kości, a wtedy przy uderzeniach zapadał się z głośnym trzaskiem. Na długo przed tym, nim Hari pozbył się napięcia wynikającego z frustracji i gniewu, który gotował mu się pod żebrami, każdy jego cios zagłębiał się w żel z przyjemnym trzaskiem, który brzmiał całkiem jakby łamano człowiekowi kark. Wreszcie jego ramiona powoli się rozluźniły, a ciało rozgrzało – z bolesną powolnością, która brutalnie przypominała mu o zbliżających się czterdziestych urodzinach. Wtedy zaczął uderzać jeszcze mocniej. Po chwili już ledwo widział worek; przesuwające się obrazy z zabójstwa Toa-Phelathona bawiły się w berka przed jego oczami. To było jedno z zabójstw Caine’a, które zostały z nim na zawsze; wisiało mu nad głową jak gość z nadkasty: choćbyś nie wiadomo jak bardzo miał go dość, nie możesz go spławić. Nawet nie mógł za to winić Studia. Caine przyjął tę robotę, zgodził się na zlecenie Klasztorów, chociaż Studio powiedziało, że bardziej skłania się ku wojnie między Cesarstwem Ankhańskim i Lipke – wojny w Nadświecie nakręcały interes, stanowiły niezwykle żyzne pole do popisu dla młodych Aktorów, którzy musieli zapracować na sławę. Hari poszedł do Rady Planowej Studia osobiście forsować pomysł zamachu. Obstawał przy tym, że zabicie księcia regenta osłabi federalny feudalizm Ankhany; upierał się, że wojny domowe są o wiele krwawsze i o niebo bardziej gorzkie od jakichkolwiek wojen między cesarstwami po dwóch stronach Wododziału Kontynentalnego. Nigdy nie chciał, żeby się okazało, że miał absolutną rację. Rozlew krwi, który nastąpił, gdy różni Książęta Gabinetu rzucili się do wyścigu o władzę i zaczęli wyrzynać wzajemnie swoich popleczników, był przerażający nawet jak na standardy Nadświata. Biedna, przerażona Mała Królowa Tel-Tamarantha, którą Toa-Phelathon zastępował na tronie w roli regenta, przeżyła wuja raptem o kilka godzin. Żaden z zabiegających o władzę książąt nie mógł ryzykować, że ktoś inny uzyska nad nią kontrolę, więc pierwszą ofiarą Wojny o Sukcesję była piękna, ciut nierozgarnięta dziewięciolatka. Ostatnio, kiedy uderzał w żelworek pięścią, łokciem albo golenią, zdarzało się, że to swoją twarz wyobrażał sobie zamiast worka, że właśnie swój kark miał ochotę przetrącić. Sługa cesarstwa był Przygodą jak na Caine’a niezwykłą, niemal jedyną w swoim rodzaju. Pomimo swej reputacji rzadko mordował swoje cele w sposób tak bezpardonowy, z zimną krwią. Publiczność tego nie lubiła. Chcieli więcej akcji, więcej ryzyka, niektórzy nieliczni lubili nawet uczciwą walkę. Morderstwo księcia regenta nadal chętnie wypożyczano – chociaż minęły już trzy lata – głównie z powodu nadzwyczajnej przemocy użytej podczas ucieczki Caine’a z pałacu. Oprócz dwóch strażników, majordomusa i księcia regenta zabił jeszcze czterech mężczyzn i jedną kobietę, w sumie dziewięć osób. Poza tym niemal sam umarł, a narastająca desperacja w czasie ucieczki z pałacu Colhari, kiedy z trudem zachowywał przytomność, dodawała Przygodzie dreszczyku. Gdyby był tym, kogo udawał, mieszkańcem Nadświata, zginąłby tamtego dnia. Nawet najnowocześniejsza technika medyczna w szpitalu Studia ledwo zdołała ocalić mu życie po awaryjnym transferze na Ziemię. Dowlekł się do zaułka w Starym Mieście Ankhany i zrobiło mu się ciemno przed oczami; był już pewny, że Studio zostawi go tam, pozwoli mu wykrwawić się na śmierć, bo nie dotarł do wyznaczonego punktu transferu. Wyjątek, który dla niego uczyniono, zatwierdzono na najwyższym szczeblu; inaczej być nie mogło. Nikt poniżej Rady Zarządców w Genewie nie mógł podjąć takiej decyzji. Arturo Kollberg, przewodniczący Studia w San Francisco osobiście przedłożył prośbę. Kiedy poparł ją prezes Studia, Turner, Rada w końcu zgodziła się na awaryjny transfer, który uratował mu życie. Awaryjne transfery zdarzają się rzadziej niż diamenty bez skazy. W końcu, gdzie jest napięcie, jeśli Aktora można ściągnąć z powrotem na Ziemię w dowolnym momencie, kiedy tylko wpakuje się w poważne kłopoty? Nawet gwiazdy wielkości Caine’a giną od czasu do czasu; to dzięki temu amatorzy leżanek bezpośrednich wracają do Studia. Nigdy nie wiesz, czy Przygoda, którą właśnie przechodzisz, nie będzie ostatnią Przygodą tego Aktora. Inwestorów i Uprzywilejowanych, którzy stanowią większość widowni bezpośredniej, najbardziej kręci możliwość podłączenia się do gwiazdy pierwszej wielkości w Przygodzie, w której ginie, i to w czasie rzeczywistym, żeby widzieć to, co ona widzi, i czuć, jak ucieka z niej życie, jakby to było ich własne ciało. Więc tam właśnie leżał, pośród szmat i resztek jedzenia, krew tryskała mu spomiędzy palców na obesrany bruk ankhańskiego zaułka, kiedy cień padł mu na twarz i go otrzeźwił. Oparł czoło o rozgrzany od ciosów syntetyk żelworka i objął go rękami, jak wyczerpany bokser, który dąży do zwarcia, żeby utrzymać się na nogach. Wspomnienie pochwyciło go w swoje kły. Potrząsało nim, jak terier potrząsa szczurem, próbując przetrącić mu kark. Ta zapyziała, ślepa uliczka, cień na jego twarzy… Otworzył oczy i zobaczył nad sobą otoczoną aureolą światła sylwetkę. Shanna stała nad nim oniemiała z przerażenia. Przebywała w Ankhanie, prowadząc własną, niezwiązaną z nim Przygodę jako Pallas Ril; Ankhana przed Wojną o Sukcesję była popularnym środowiskiem. Zgiełk w pałacu, krzyki spanikowanej straży, ryk trąbek i desperackie, zmasowane polowanie na ulicach Starego Miasta wabiły Aktorów jak trzydniowy trup przyciąga muchy; wszyscy mieli nadzieję dodać trochę dreszczyku do swoich Przygód drugiego sortu. Spośród setek mężczyzn i kobiet w Ankhanie, którzy szukali go tego ranka, tylko Shanna skręciła w śmierdzące cienie ślepego zaułka, gdzie leżał, nadal trzymając głowę Toa-Phelathona za pęk zakrwawionych włosów. Tylko Shanna przyklękła przy nim, ułożyła sobie jego głowę na kolanach i głaskała go po włosach, kiedy świat znikał sprzed jego oczu. Byli małżeństwem niecały rok. Lepiej by na tym wyszedł, gdyby rzeczywiście zginął tamtego dnia. Ale zamiast tego zatwierdzono awaryjny transfer, chociaż już było niemal za późno, zabierając ich z powrotem do rzeczywistości o wiele zimniejszej od samotnej śmierci w zapyziałym zaułku. Wrócili na ziemię, do siebie nawzajem. Wierzyła – kiedy się poznali, kiedy zalecał się do niej, nawet kiedy się pobrali – że Caine to tylko gra. Wierzyła, że gdzieś w głębi duszy, w najdalszych zakamarkach serca, jest dobrym i przyzwoitym człowiekiem. Wierzyła, że nikt nie dostrzega w nim tego, co ona widzi – aż do tego ranka, kiedy uklękła z jego głową na kolanach. Gdy spojrzała w dół i ujrzała na bruku głowę starca, leżącą jak porzucona piłka, z poszarpanymi resztkami szyi poniżej krwawych szczątków oka, w końcu zaczęła podejrzewać, że może to ona się myliła, a świat miał rację. To nie był koniec ich małżeństwa, o nie – to byłoby za proste. Żadne z nich nie poddawało się łatwo. Trzymali się siebie z siłą, jaką chwyta człowieka kostucha, kłócili się i godzili, i znowu kłócili, wygarniając sobie wszystko, niezależnie od tego, ile ich to kosztowało. To Shanna, zresztą jak zwykle, zrobiła to co właściwe, co mądre, co praktyczne – opuściła go. Kiedy odeszła, zabrała ze sobą wszystko, co było dobre w jego życiu. Odepchnął się od żelworka i wymierzył mu kopniaka; worek zwinął się wpół wokół jego nogi jak samochód wokół słupa. Hari złapał worek i walił w niego, jakby chciał go zerwać z linek; uderzał pięściami i zesztywniałymi palcami, łokciami i kolanami, przedramionami i goleniami, palcami stóp i czołem. Ale niezależnie od tego, jak mocno i długo uderzał, nawet nie tknął własnego gniewu. Nie mógł się do niego dorwać, nie w ten sposób. Gniew był jedynie tarczą bólu. W końcu zadyszany przestał. Nie tego potrzebował. Wiedział, czego mu trzeba. Musiał wrócić do Nadświata. Potrzebował pobyć Caine’em. Musiał – wreszcie, nieuchronnie – zranić kogoś. I jak zawsze, kiedy nie miał lepszego celu, zwrócił się przeciwko sobie. – Opactwo: połączenie do Shanny – powiedział. – Tylko z dźwiękiem wychodzącym. Ekran ścienny rozświetlił się jej twarzą. Delikatny zielonkawy odcień jej piwnych oczu ranił go jak nóż. Oczywiście połączył się z koszem na wiadomości, bo tak samo jak on nie odbierała osobiście rozmów. – Cześć – powiedział jej wizerunek; pogodne, wesołe, szczere powitanie. – Jestem Pallas Ril, mag z Przygód. Jestem też Shanną Leighton, Aktorką. „Shanną Leighton Michaelson”, poprawił ją w myślach Hari. – Jeśli masz wiadomość dla którejś z nas, mów. W ustach miał piasek. Mógł się tylko gapić: delikatny kształt jej szyi, zarys szczęki, grube pasma krótko ściętych włosów. Palce go zaświerzbiły na wspomnienie ich miękkości. Gdyby zamknął oczy, teraz, w tej chwili, odtworzyłby każdą linię jej ciała, każdy najdrobniejszy pieprzyk. |