Miłośnicy ciężkich brzmień mogą zacierać ręce, gdyż legenda powróciła – Black Sabbath w nowej inkarnacji wydał pierwszy od prawie czternastu lat studyjny album. Wprawdzie pod szyldem Heaven and Hell i bez Ozzy’ego, ale mimo tego nagrali najlepszą płytę gdzieś tak od… 30 lat.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wszystko zaczęło się w 2006 roku. Wtedy to Tony Iommi, Ronnie James Dio, Vinnie Appice i Geezer Butler postanowili na chwilę jeszcze raz połączyć swe siły i nagrać kilka nowych utworów na składankę „Black Sabbath: The Dio Years”. Współpraca tak się panom spodobała, że w 2007 roku wyruszyli w trasę koncertową. Jako że oryginalny skład (z Billem Wardem oraz Ozzym Osbourne’em) nie wchodził w grę, postanowili nazwać ten projekt Heaven and Hell, nawiązując przy tym do znakomitej płyty pod tym samym tytułem. To na niej po raz pierwszy zaśpiewał Dio. W końcu muzycy, uzbrojeni w sporą liczbę starych i nowych fanów oraz zachęceni entuzjastycznymi recenzjami występów, zdecydowali się na ponowne wejście do studia z zamiarem nagrania nowego materiału. Z takiej energii nie mogła powstać zła płyta. I rzeczywiście, „The Devil You Know” nie rozczarowuje. Album duchowo nawiązuje do pierwszych płyt zespołu z Osbourne’em przy mikrofonie, czuć ten sam klimat i mrok, Jednocześnie całość brzmi ciężko i nowocześnie, co przywołuje na myśl „Dehumanizera”. Tak znakomicie nie grali już od lat. Iommi w rewelacyjnej formie wciąż tworzy z Butlerem mistrzowski duet, po raz kolejny udowadniając, że nadal jest mistrzem komponowania elektryzujących riffów i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nie zawiódł również Ronnie James Dio. Moim zdaniem jest to najlepszy (nie licząc epizodycznego występu Iana Gillana) wokalista Black Sabbath. Mimo to fani Ozzy’ego też znajdą tu coś dla siebie, ponieważ momentami Dio naśladuje jego manierę wokalną. Jego głos brzmi tak samo mocno jak 20 lat temu. Może tylko górne rejestry nie wychodzą mu tak łatwo jak kiedyś, ale nie ma się co dziwić – w końcu dawno już przekroczył sześćdziesiątkę. Wciąż jednak potrafi zakrzyknąć tak mocno jak na płycie „Heaven and Hell”. „The Devil You Know” to kopalnia znakomitych utworów. Otwierający go „Atom and Evil” to ostre uderzenie na sam początek, „Bible Black” idzie jeszcze dalej, pomimo że zaczyna się całkiem spokojnie. Podobna sytuacja jest z „Rock and Roll Angel”. Z kolei zdecydowanie najlepszy kawałek płycie to „Follow the Tears”: na początku słyszymy posępny riff i niepokojące organy, potem dołącza perkusja i zaczyna się chyba najmocniejszy utwór, jaki znajduje się na tym wydawnictwie. Z bardziej rozpędzonych kawałków tylko „Fear” robi wrażenie. Co prawda „Double the Pain” i „Breaking Into Heaven” to też niezła robota, ale już nie tak porywająca. Szkoda, zwłaszcza w przypadku tego drugiego, który zamyka album. Po dawce tak dobrej muzyki miałoby się ochotę na wielki finał, a tu takie rozczarowanie. Niestety, w zestawie znalazło się też kilka zapychaczy, pozbawionych wyrazu i pazura. Taki „Eating the Cannibals” posiada potencjał hitu koncertowego, ale w wersji studyjnej nie wyróżnia się niczym specjalnym; podobnie „Neverwhere”, który sprawia wrażenie pisanego na kolanie. Nie jest to płyta idealna, niemniej świetnie jej się słucha, a utwory dobre i znakomite przeważają nad potknięciami. Wszystko razem składa się na jedno z najlepszych wydawnictw tego roku. Słuchając „The Devil You Know”, aż chce się podkręcić głośniki i delektować jeżącymi włosy riffami, wywołującymi ciarki u każdego wielbiciela niskich tonów. Ojcowie metalu pokazują, jak powinno się grać naprawdę heavy i wydają się być niedoścignionym wzorem dla wszelkich naśladowców. Nawet pomimo tego, że jako zespół istnieją już 40 lat.
Tytuł: The Devil You Know Data wydania: 28 kwietnia 2009 Czas trwania: 53:31 Utwory: 1) Atom and Evil: 5:15 2) Fear: 4:48 3) Bible Black: 6:29 4) Double the Pain: 5:25 5) Rock and Roll Angel: 6:25 6) The Turn of the Screw: 5:02 7) Eating the Cannibals: 3:37 8) Follow the Tears: 6:12 9) Neverwhere: 4:35 10) Breaking into Heaven: 7:03 Ekstrakt: 80% |