powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXXVII)
czerwiec-lipiec 2009

Przy herbacie: Literatura fantasy jako mecz futbolowy
Na temat przedstawień dobra i zła w fantastyce można by bez problemu napisać co najmniej pracę magisterską, ale niniejszy felieton nie ma aż takich ambicji. Ot, herbaciane rozważania na temat tego, czy Sauron jest postacią negatywną (bo czy w ogóle jest postacią?), co powinno się robić z uczniami przydzielonymi do Slytherinu i jak zmienić anioła w czarny charakter, a wampira w bohatera pozytywnego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zapewne każdy z czytelników Esensji spotkał się przynajmniej raz ze stwierdzeniem, jakoby w literaturze i filmie zło było pociągające a dobro nudne. W filmach z gatunku fantasy lub space-opera zło często jest po prostu atrakcyjne wizualnie – tym można wytłumaczyć popularność Vadera (szpanerska peleryna, wypasiony niszczyciel), Maula (odjazdowy makijaż… to jest, tatuaż) czy Boby Fetta. Ciekawe, że przy dyskusjach na temat przedstawień dobra i zła w literaturze jakoś tak samoistnie nasuwają się przykłady z książek fantasy. Nic dziwnego: w nich zazwyczaj nie tylko rozgrywa się walka tych dwóch stron, ale w dodatku są one – lub przynajmniej jedna, czyli zło – spersonifikowane. W SF albo cyberpunku zło nie ma formy osobowej: przeciwnikiem bohatera może być maszyna, natura, system społeczny czy korporacja, ale typowy Demoniczny Władca to rzadkość.
Fantasy ma jednak to do siebie, że często upraszcza, a klasyczne „tolkienowskie” fantasy ma tendencje do tworzenia niemal drużyn piłkarskich, gdzie jedni grają w jasnych, drudzy w ciemnych barwach. Tak jest na przykład w „Belgariadzie”, „Smoczym tronie”, „Oku świata”, „Kronikach smoczej lancy” czy wreszcie u samego Tolkiena. Im bardziej baśniowa fantasy, tym kontrasty ostrzejsze: podział dobro-zło częstokroć dotyczy całych gatunków (tu ohyda moralna jest dodatkowo podkreślona paskudnym wyglądem) lub narodowości. Również bohaterowie pierwszo- i drugoplanowi są albo szlachetni albo wredni. W tym momencie miłośnicy Tolkiena niewątpliwie zawrzasną wniebogłosy, że z tą czarno-białością postaci tolkienowskich to nieprawda, bo „przecież Boromir i Gollum są szarzy”. Otóż nie, moi drodzy: szarzy to są pasażerowie latających spodków, a Boromir i Gollum są dokładnie tak samo czarno-biali jak reszta, tyle, że jednemu przytrafia się pojedynczy niemiły wyskok, a drugiemu – krótkotrwała remisja choroby psychicznej.
Ale zaraz, zaraz… czy w typowo baśniowej fantasy możemy w ogóle mówić o POSTACIACH negatywnych? Weźmy znów na warsztat „Władcę pierścieni”. Czy Sauron jest postacią czy raczej hasłem? Czy Nazgule są postaciami, czy też może, jak to kiedyś ładnie podsumował Tadeusz A. Olszański, okolicznościami przytrafiającymi się bohaterom? Jeszcze orkowie zdradzają w paru scenach jakieś ślady osobowości, ale główny wróg i jego wysłannicy to bardziej symbole niż realne istoty. U Eddingsa i paru innych pisarzy znajdziemy te same schematy. Na korzyść wyłamuje się Tad Williams z trylogią „Pamięć, Smutek, Cierń”1) – mimo całego „tolkienizmu” tej epickiej historii, wrogowie są w niej nie wyobrażeniami, lecz indywidualnościami, w dodatku często możemy przynajmniej częściowo poznać ich punkt widzenia. Królowa Nornów, która zrazu wydaje się być kimś w rodzaju Saurona, czyli niesprecyzowanym zagrożeniem gdzieś w odległej krainie, później staje się konkretną osobą, czyniącą zło z konkretnych przyczyn. Król Elias od samego początku ukazany jest jako człowiek nieszczęśliwy i zmanipulowany, a jego zausznik Guthwulf szybko schodzi z półeczki z napisem „Standardowy okrutny dowódca, wersja 2.0” i okazuje się kimś myślącym i czującym. Czarnoksiężnik Pryrartes, bodaj jedyna w tym całym towarzystwie naprawdę odrażająca postać, również jest przedstawiony realistycznie: to żądny władzy psychopata – ale psychopata, jakiego moglibyśmy spotkać także w naszym świecie (choć oczywiście lepiej nie).
Przedstawienie akcji – choćby tylko krótkich fragmentów – z punktu widzenia przeciwników protagonisty jest czymś, co odróżnia powieść Williamsa od innych wzorowanych na „Władcy pierścieni” utworów (bo że jest wzorowana, temu zaprzeczyć nie sposób, ale wzorowana tak, jak Boeing 767 jest wzorowany na konstrukcji braci Wright). Nawet Ingen Jegger, trzecioplanowa postać służąca wyłącznie do bezlitosnego tropienia głównych bohaterów, ma swoje pięć minut, w trakcie których spoglądamy na świat jego oczami. W większości książek heroic fantasy postaci negatywne przedstawione są pobieżnie, zaś rozbudowane charaktery, motywacje i zaplecze cechują zwykle bohaterów dobrych lub co najmniej pośrednich.
Tolkienowską metodę różnicowania postaci na dobrych i złych twórczo rozwinęła Joanne K. Rowling: uczniowie Hogwartu są przydzielani do poszczególnych domów na podstawie cech charakteru; ci ze Slytherinu rzekomo mają po prostu być ambitni i „cenić sobie fortele” jak to śpiewa Tiara Przydziału w pierwszym tomie, jednak okazuje się, że to jeden w drugiego niemiłe, złośliwe i zarozumiałe bachory, w dodatku praktycznie Śmierciożercy in spe, których najlepiej byłoby wyprowadzić ze szkoły w kajdankach zaraz po ceremonii przydziału. Owszem, autorkę należy pochwalić za całkiem niebaśniowe spostrzeżenie, że zły człowiek niekoniecznie musi być poplecznikiem Voldemorta – wystarczy głupota, zaślepienie i kurczowe trzymanie się stołka (co widać na przykładzie Korneliusza Knota i Dolores Umbridge), jednak w pozostałych aspektach poszła na taką łatwiznę, że wykreowany świat stał się nielogiczny: po co z nakładem sił i kosztów kształcić całe roczniki potencjalnych wrogów?
O wiele lepiej z tym problemem poradziła sobie pewna twórczyni fanfików potterowskich: w opowiadaniach takich jak „Dalia Slytherinu czyli erotyk kulturystyczny” albo „Filozofia węża, czyli zemsta wielkiej Lestrange” uczniowie ze Slytherinu mają swoje przeżycia, zainteresowania (i to nie dotyczące bynajmniej zdobycia władzy nad światem), smutki i radości, mogą zawiązywać przyjaźnie albo się zakochać – po prostu są LUDŹMI, nie zaś chodzącymi karykaturami jak Malfoy i jego dwaj przyboczni w twórczości Rowling.
Niektórzy pisarze fantasy zamiast świata z wyraźnymi czarno-białymi podziałami tworzą światy, w których w ogóle nie ma czegoś takiego, jak dobro. Agnieszka Hałas w zbiorku „Między Otchłanią a morzem” przedstawiła świat, gdzie magia dzieli się na czarną – złą i srebrną… nie, nie dobrą, lecz jedynie pilnującą zachowania równowagi, przy czym srebrni magowie działają równie okrutnymi metodami, co czarni. W świecie tym dobro może istnieć wyłącznie na poziomie poszczególnych jednostek ludzkich, ponieważ nie istnieją żadne wyższe siły grające w białych koszulkach.
Bywają też twórcy popadający w skrajność: w ich książkach dobrych postaci albo nie ma w ogóle albo istnieją tylko dla zademonstrowania słabości ich światopoglądu, zaś szczególną zgnilizną moralną odznaczają się ludzie występujący pod sztandarem religii – zwykle chrześcijaństwa lub jakiegoś jego fantastycznego odpowiednika. Czytelnicy w wieku pokwitania zwykle z entuzjazmem przyjmują takie „przedstawianie prawdziwego oblicza świata i natury ludzkiej”; odbiorców nieco dojrzalszych ujęcie zbyt jednostronne nuży równie szybko, co opisy nieskazitelnych elfów zmagających się z paskudnymi orkami. Ciekawsze bywają próby przeniesienia akcentów i udowodnienia, że dobro i zło traktowane jako strony w rozgrywce nie zawsze pokrywają się z dobrem i złem w znaczeniu etycznym.
Najprostszym sposobem jest wybranie na bohaterów istot, które dobre lub złe są niejako z definicji. W „Mistrzu i Małgorzacie” Szatan i jego świta to postaci może nie jednoznacznie pozytywne, ale w każdym razie nad wyraz sympatyczne. Od czasu do czasu inni pisarze podejmują próby udowodnienia, że diabeł to tak naprawdę równy gość, ale poza poletkiem literatury czysto groteskowej („Dobry omen” i tak dalej) jeszcze nikomu się to nie udało, widocznie do pewnych rzeczy trzeba geniuszu Bułhakowa. Łatwiej idzie w odwrotną stronę: w opowiadaniach Mai Lidii Kossakowskiej oraz Jakuba Ćwieka występują anioły zachowujące się zupełnie jak ludzie: mogą być osobnikami szlachetnymi lub po prostu zwyczajnie porządnymi, ale mogą też być spiskowcami czy drobnymi karierowiczami. Magdalena Kozak w „Polowaniu na jednorożce” (NF 1/2006) poszła jeszcze dalej: oto tytułowe jednorożce – jak wiadomo, symbol czystości i wzniosłości – „zarażają dobrem” ludzi, co wygląda raczej jak pranie mózgu. Bohaterka opowiadania należy do ekipy zajmującej się likwidacją rogatych koników za pomocą broni palnej, i sama o sobie mówi, że jest zła, ale poza jej ustną deklaracją specjalnych dowodów na to nie mamy. Więc może to ona jest dobra, a jednorożce złe? Nie, przecież wyraźnie jest powiedziane, że zarażają dobrem, poza tym to przecież jednorożce i w ogóle. Co prawda logika dość mocno trzeszczy w szwach (na przykład „zarażeni” ludzie nie ewakuują się z płonącego budynku, co wszak z dobrem i złem nie ma nic wspólnego), ale cel totalnego przemieszania czerni i bieli został osiągnięty, co było widać po czytelniczej dyskusji, jaka po publikacji opowiadania rozpętała się na forum pisma. Dla odmiany w powieściach tej autorki, zwanych potocznie cyklem nocarskim , wszyscy bohaterowie są wampirami… tu aż się prosi powiedzieć, ze wampir, w przeciwieństwie do jednorożca, to klasyczny symbol zła i czy ktoś kiedyś słyszał o dobrym wampirze – no, ale to ostatnie nie ma już sensu, bo przecież każdy z nas czytał „Sagę o wiedźminie” i lubimy Emiela Regisa Rohelleca Terzieffa-Godefroya, prawda? No więc wszyscy bohaterowie Magdy Kozak są wampirami, i ci dobrzy i ci źli, a w dodatku trudno jest rozróżnić, którzy są którzy, ponieważ autorka co chwila pokazuje ich z innej strony. Bardzo zgrabnie zresztą przy tym manipuluje odczuciami czytelnika, na ten temat można by cały osobny felieton napisać.
A wracając do zagadnienia poruszonego w pierwszym akapicie: dobro wcale nie jest nudne. Dobry bohater, w przeciwieństwie do złego, narażony jest na wątpliwości, rozterki, dokonywanie trudnych wyborów. I o tym się czyta, o tym chce się czytać. Chyba mi nie powiecie, że Vilgefortz jest ciekawszą postacią od Geralta?
1) Z wielkich liter, ponieważ to „imiona” mieczy.

PS. Herbata na dziś: „Serce smoka” (mieszanka dwóch białych z dodatkiem liści bambusa, żurawiny i granatu).
powrót do indeksunastępna strona

49
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.