Mastodon wspiął się po krwawej górze po sam nieboskłon. Nic też nie wskazuje na to, by miał spaść na ziemię. Bardziej niż do upadku szykuje się do lotu. Czego najlepszym dowodem jest jego najnowszy album „Crack the Skye”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zespół, od momentu wydania w 2004 r. płyty „Leviathan”, zdobywał coraz większą popularność. Jeszcze kilka lat temu mógł liczyć tylko na uznanie fanów niszowej i trudnej w odbiorze muzyki. Po świetnym „Blood Mountain”, dzięki mecenatowi Warner Music oraz gigantów pokroju Slayera czy Metalliki, zyskał wielbicieli wśród szerszej publiczności. Odniesienie sukcesu komercyjnego na graniu niełatwych do ogarnięcia dźwięków budzi podziw. Bardziej imponuje jednak brak zblazowania muzyków. Podczas gdy wiele kapel, po osiągnięciu tego co Mastodon, osiadłoby na laurach, grupa nadal eksperymentuje i poszukuje nowych inspiracji. Nie uprzedzajmy jednak faktów. „Crack the Skye” trafił do sklepów pierwszego kwietnia. Jego wydanie poprzedziła starannie przygotowana kampania promocyjna. Przebudowano stronę internetową, stworzono specjalny portal poświęcony nowemu albumowi. Powoli przekazywano do mediów kolejne detale. Intrygujący też był zapowiadany koncept opowieści o losach Rasputina, a także zawarte w nim odniesienia do żywiołu powietrza (kolejne po ogniu, wodzie i ziemi). Spore zmiany zaszły też w kwestii muzyki. Już pierwszy utwór, „Oblivion”, pokazuje, że Mastodon się zmienił. Zamiast szybkiego, ostrego otwarcia, zespół wita słuchacza monumentalnym intrem i numerem utrzymanym w średnim tempie z dającym się zanucić refrenem. Podobnie sprawy mają się z „Quintessence”, „Ghost of Karelia” czy trochę dynamiczniejszym „Divinations”. Sami muzycy poczuli się chyba pewniej jako kompozytorzy, stąd też pewnie pomysł nagrania dwóch ponad dziesięciominutowych monstrów. Podzielony na cztery części „The Czar” to wielowątkowa, progresywna suita. Gitarzysta Bill Kelliher w jednym z wywiadów porównał ją do „Master of Puppets” Metalliki. Trudno dyskutować z twórcą o jego dziele, ale Lars Ulrich z kolegami numeru o takiej złożoności nie mają w całej swojej dyskografii. Ozdobą albumu jest wieńczący go „The Last Baron”. Ponad dwanaście minut zmian tempa i klimatu. Przechodzenia od ballady do ostrego rockowego grania, przecinane kakofonią brzmiącą jak King Crimson na dopalaczu. Paradoksalnie, nowe numery są bardzo melodyjne i łatwiej przyswajalne niż to, co grupa proponowała na poprzednich płytach. Nie oznacza to jednak spłycenia muzyki. Utwory nadal mają skomplikowaną i poszarpaną strukturę. Więcej jest w nich także spokojniejszych momentów, gdzie muzycy bardziej kładą nacisk na budowanie atmosfery, niż popisywanie się swoimi umiejętnościami. Warto także zwrócić uwagę na coraz wyraźniej uwidaczniające się inspiracje King Crimson czy nawet Black Sabbath. Fascynację grupą Roberta Frippa słychać w wspomnianym już poszarpaniu struktury numerów, a także ekwilibrystyce gitarzystów i perkusisty. Solówki gitarowe Brenta Hindsa to zaś ewidentna szkoła Tony’ego Iommi’ego. Stanowią one ważną cześć utworów, są dłuższe i słuchacz bardziej zwraca na nie uwagę. Największą pracę nad sobą wykonał jednak Troy Sanders. Gdy słucha się jego wokali, aż trudno uwierzyć, że to on nagrywał nieartykułowane growle na debiucie zespołu. Agresywne krzyki zredukował do minimum i skoncentrował na melodyjnym śpiewie, w niektórych miejscach barwą zbliżając się do Ozzy’ego Osbourne’a czy Zakka Wylde’a. „Crack the Skye” jest dowodem dalszego rozwoju Mastodona, a także przełomowym dla niego krążkiem. Kończy cykl płyt inspirowanych żywiołami, pokazuje również w jakim kierunku podąża muzyka grupy. No, chyba, że na kolejnym wydawnictwie po raz kolejny zostaniemy zaskoczeni…
Tytuł: Crack the Skye Data wydania: 30 marca 2009 Czas trwania: 50:03 Utwory: 1) Oblivion: 5:47 2) Divinations: 3:39 3) Quintessence: 5:27 4) The Czar: I. Usurper - II. Escape - III. Martyr - IV. Spiral: 10:54 5) Ghost of Karelia: 5:25 6) Crack the Skye: 5:54 7) The Last Baron: 13:01 Ekstrakt: 90% |