powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXXVII)
czerwiec-lipiec 2009

Terminator: Duch w maszynie, ale maszyna bez ducha
McG ‹Terminator: Ocalenie›
„Terminator: Ocalenie” nie jest, jak sugerowałoby nie najlepiej kojarzące się nazwisko reżysera, kompletną klapą. Niestety, nie jest także – jak życzyliby sobie niektórzy po niezłych trailerach – filmem na poziomie poprzednich części.
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zgodnie z podejściem samych twórców filmu, którzy w zwiastunach prezentowali najważniejsze zwroty akcji, również recenzenci wszelkiej maści i niewydarzeni redaktorzy w materiałach promocyjnych zdradzili już całą fabułę – nie ma więc nad czym się specjalnie rozwodzić.
Mamy rok 2018, ruch oporu walczy ze SkyNetem, John Connor walczy o przywództwo w ruchu i poklask dla swoich paranoiczno-mesjanistycznych idei, po zniszczonym L.A. szwenda się młody Kyle Reese, a z dziury w ziemi wychodzi Marcus Wright – cyborg o nieznanym przeznaczeniu. To ostatnie – co prawda nietrudne do przewidzenia – gdyby nie zostało zdradzone w zwiastunach, byłoby jedynym zaskoczeniem filmu. Pisanina dystrybutora o przerażających tajemnicach kryjących się w centrum SkyNetu i tajemniczej tożsamości Marcusa, sugerowanie, że może pochodzić z przyszłości, to zwyczajne kłamstwa. W „Ocaleniu” żadnych zabaw z czasem ani zaskakujących zwrotów akcji czy tajemnic rzucających nowe światło na znaną od ćwierć wieku historię po prostu nie ma – fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa.
Tym bardziej dziwi, że tak prosta historia, pozbawiona paradoksów i konieczności tłumaczenia zawiłej chronologii podróży w czasie, nie trzyma się kupy. Nielogiczności, głupotek i zagrań „deus ex machina” w kreacji postapokaliptycznego świata oraz w działaniach ludzi i maszyn można odnaleźć dziesiątki. Gorzej, że nawet główna oś fabuły, czyli istnienie i działania Marcusa-cyborga, zupełnie nie korelują z całą resztą. Tej postaci mogłoby na dobrą sprawę w ogóle nie być! Oczywiście każda kolejna część serii pod względem logiki broniła się coraz gorzej – czasem wynikało to z artystyczno-technicznych założeń (podróż w czasie bez ubrania), czasem z samej istoty paradoksów czasowych (podróż w czasie i zmiana przeszłości), a czasem z chęci naprostowania niepotrzebnych zmian, wprowadzonych ku uciesze szerokiej publiczności w poprzedniej części (fabuła „Buntu maszyn”). Nigdy jednak działania bohaterów nie były tak bezsensowne i wymuszone.
Mądrość ludowa głosi, że na niektórych blockbusterach trzeba wyłączać myślenie i delektować się przytłaczającą akcją. Rzeczywiście, czasem warto, czasem przychodzi to nawet samo – jak w dziurawej fabule nowego „Star Treka”, której nielogiczności podczas seansu się praktycznie nie dostrzega, bo film wciąga jak mało który sequelo-prequelo-remako-reboot. To samo tyczy się zresztą „Terminatora 2” – choć można psioczyć na sztampowe hollywoodzkie zagrania (w rodzaju rozluźniających żarcików w ustach maszyny – a jeszcze gorzej wygląda to w krótkometrażowym „T2 3D: Battle Across Time”) i niepotrzebny happy end, to film pozostaje znakomitą, wgniatającą w fotel rozrywką. „Ocalenie” jest takie praktycznie tylko w finale, w którym – pozwolę sobie na lekki spoiler – powraca do znanego schematu „człowiek ścigany przez robota”. O tak, te sceny z tuż-tuż sięgającym po bohatera androidem naprawdę trzymają w napięciu i są dobrym hołdem dla poprzednich filmów (McG wrzucił też kilka bardziej bezpośrednich nawiązań, szczególnie w dialogach: niektóre są lepiej wkomponowane, inne – jak „I′ll be back” – całkiem idiotycznie, jednak żadne nie wywołują takiego mrowienia jak choćby „Live long and prosper” młodego Spocka).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Większa część filmu McG to jednak nie klaustrofobiczny thriller o ucieczce przed mordercą, a film wojenny pełen strzałów, pościgów i mnóstwa, mnóstwa wybuchów. Ciężko się do tego przyczepić, zwłaszcza że zgodnie z zapowiedzią reżyser zadbał o efekty „na żywo” – wszystkie te wybuchające, rozpadające się na tysiące kawałków przedmioty i miejsca są naprawdę wysadzane w powietrze, nie załatwiono tego grafiką komputerową. Miejscami jednak pojawia się uczucie przesytu, bo ile można – zwłaszcza gdy drgająca kamera więcej ukrywa niż pokazuje, przyprawiając tylko o ból głowy? Prawdę napisał w notce tetrycznej Bartek Fukiet, gdy stwierdził, że nawet milion komputerowo wygenerowanych, walczących z ludźmi maszyn nie wywoła takich ciarek jak jeden Schwarzenegger w skórzanej kurtce wyłaniający się zza zakrętu… Do braku emocji wybitnie przyczynia się też drewniana konstrukcja postaci. Connor i cały ruch oporu zostali ledwie zarysowani niedbałą kreską, a SkyNetowi źle robi personifikacja, przez którą staje się mniej złowieszczy.
W efekcie widz maszyn się nie boi, a ludziom nie kibicuje, bo niewiele go obchodzą. Zresztą ciężko traktować na poważnie postać graną w tak beznadziejny sposób, jaki prezentuje Christian Bale, mieszający ciągle zachrypnięty głos z „Batmana” z nawiedzonym spojrzeniem z „Mechanika” i nieogoloną, wychudzoną twarzą z „Operacji Świt”. O wiele lepiej prezentują się Anton Yelchin i Sam Worthington, ale i ich postacie są zbudowane z kilku zaledwie klocków. Nawet dramat cyborga szukającego u siebie człowieczeństwa został potraktowany po macoszemu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Umieszczenie akcji „Ocalenia” w czasach przed wynalezieniem maszyny do podróży w czasie sugerowałoby, że McG naprawdę zaplanował sobie całą trylogię filmów i na początek stworzył zaledwie wstęp pokazujący, jak wygląda walka z robotami w przyszłości – dopiero później pokaże istotność Connora (bo tutaj tego nie ma) i dramatyzm stawania przed całkowitą zagładą, związany z wyprawami w przeszłość. Pytanie tylko, czy nie dało się tego zrobić za jednym zamachem, z jednego filmu czyniąc jednocześnie inteligentne, pełne dramatyzmu science fiction i kipiące od akcji kino wojenne? Bo w tym okrojonym kształcie „Terminator: Ocalenie” jest jak jego tytułowy bohater – atrakcyjny wizualnie, ale zupełnie bez ducha.



Tytuł: Terminator: Ocalenie
Tytuł oryginalny: Terminator Salvation
Reżyseria: McG
Zdjęcia: Shane Hurlbut
Muzyka: Danny Elfman
Rok produkcji: 2009
Kraj produkcji: Niemcy, USA, Wielka Brytania
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 5 czerwca 2009
Czas projekcji: 115 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja, thriller
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.