powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (XCI)
listopad 2009

Autor
Światła na scenę: Tam, na piętrze…
Był w naszym portalu okres omawiania filmów wojennych. Zbliża się dużymi krokami seria artykułów o filmach grozy. U mnie te dwie rzeczy jakoś się wymieszały przy okazji oglądania „Szeregowca Ryana”. Oto garść refleksji o dwóch scenach z tego głośnego wojennego obrazu.

Dyskutujemy o nich, przeżywamy, wspominamy, raz po raz wracamy do dawnych filmów właśnie dla nich. Dla konkretnych scen. Zadziorne dialogi, efektowne ujęcia, przejmujące aktorskie kreacje, prześmieszne gagi. Wzruszające, przerażające, pobudzające do refleksji. Niezapomniane. Poprosimy światła na kolejną scenę.

‹Szeregowiec Ryan›
‹Szeregowiec Ryan›
Scen efektownych i widowiskowych w tej superprodukcji bez liku. Tym, co czyni ów wojenny dramat obrazem szczególnym, stanowią krótkie, choć zapadające w pamięć sceny. Ot, choćby sanitariusz, który pod śmiercionośnym gradem kul, otoczony kulącymi się i płaszczącymi na piasku plaży kolegami, niepomny zagrożenia wścieka się na schowanego w bunkrze wroga, za dobicie opatrywanego przed chwilą rannego, rzucając bandażem i wrzeszcząc: Skurwysynu! Daj nam szansę! Albo przejmujący obraz matki braci Ryanaów, aż przysiadającej niezgrabnie i strachliwie na ganku domu, w którym wychowała swoich czterech synów i których tam pożegnała, gdy szli na wojnę, na widok wyłaniającego się z wojskowego auta pastora. Spośród takich właśnie pereł chciałbym wyłowić dwie.
• • •
Fabuła zbliża się powoli ku finałowi. Trwa zaciekła, nierówna walka o jedyny murowany, zdolny utrzymać ciężar czołgów most w okolicy. Trwa na ulicach, trwa w zrujnowanych domach. Tu i tam żołnierze zabijają się nawzajem, normalnie, jak to podczas potyczki na wojnie. Z jednym wszelako wyjątkiem: na piętrze którejś z kamienic niemiecki żołnierz popełnia morderstwo. Brzmi to śmiesznie. W końcu czym istotnym różni się na wojnie zabijanie uzbrojonych żołnierzy w boju od mordowania uzbrojonych żołnierzy w boju? Czy to drugie jest w ogóle możliwe? Czy to wszystko nie są tylko semantyczne sztuczki? Podejrzewam, że zaczepiony o tę kwestię przed obejrzeniem „Szeregowca Ryana”, prychnąłbym wzgardliwie, że takie rozróżnienie to zawracanie głowy. Teraz już rozumiem różnicę. Teraz już wiem, że ona jest. Magia kina. Dwaj żołnierze walczą ze sobą, mocują się, przepychają, rzucają na wszystkie strony, czyniąc rumor i demolując i tak już zdemolowane pomieszczenie. W końcu padają na podłogę. Amerykanin ma pecha, ląduje na plecach. Niemiec zwala się na niego, unieruchamia. W jego ręku pojawia się bagnet. Amerykanin chwyta za nią i próbuje od siebie odepchnąć.
Rozpoczyna się siłowanie. Niemiec ma po swojej stronie ciężar własnego ciała i grawitację. Amerykanin wyłącznie słabnące coraz bardziej ramiona. I to jest moment, w którym – mam przemożne wrażenie, ile razy tę scenę oglądam – mający przewagę żołnierz zmienia się w mordercę. Pewnie dlatego, że śmierć nie zostaje zadana szybko i sprawnie. Jest powolna, dawkowana niemal perwersyjnie centymetr po centymetrze, z jakimi maleje odległość pomiędzy sztychem noża a piersią broniącego się żołnierza. Oczami wyobraźni dosłownie widzi się, jak bagnet najpierw przecina tkaninę munduru, potem podkoszulka, potem nakłuwa skórę, by w nią wniknąć, tnąc warstwę tłuszczu, idąc głębiej, przenikając między żebrami, by wreszcie dosięgnąć serca. I to wszystko odbywa się już bez bojowego szału, beznamiętnie, z zimnym spokojem tego, kto ów nóż uparcie popycha. Nie ma już żołnierzy, są dwaj ludzie.
Pokonany zaczyna się chwytać desperackich środków obrony. Próbuje wroga zagadać. W ostatnich chwilach życia napada go absurdalna zupełnie myśl, że może szkopa nakłoni do wycofania się. Ten zaś mówi do niego cicho, uspokajająco mamrocze, jakby go przekonywał, że nie ma sensu się opierać, że lepiej niczego już nie robić ani nie mówić. I pozwolić odebrać sobie życie.
Wrażenie, że oto miast żołnierzy, przez krótką chwilę obserwujemy poubierane w mundury atawizmy, wzmacnia bardzo znacząco zachowanie świadka. I fakt, że w roli świadka właśnie pozostaje on do samego końca. Jest nim przerażony do granic wytrzymałości żółtodziób, kapral Upham, wojskowy pisarz. Dzięki świetnej grze aktorskiej Jeremy’ego Daviesa widać, że sił starcza biedakowi tylko na to, by ustać w pionie i nie uciec w popłochu, a nawet by postąpić kilka stopni w górę. I tyle.
I jest to bodaj najmocniej szarpiący nerwy moment filmu. Słychać doskonale, że na piętrze kamienicy trwa zacięta walka. Wystarczy wspiąć się po schodach, stanąć w drzwiach i strzelić, choćby najpierw tylko w nogę. Można zdzielić kolbą w łeb. Można chwycić za gardło, albo nawet wbić w nie bagnet. Można zrobić tak wiele rzeczy. Zrobić cokolwiek – i będzie po sprawie. O życiu kolegi decydują sekundy, sekundę tylko potrzeba, by owo życie ocalić. A przerażony młodzik ściska karabin, zamyka oczy, słucha szamotania, stukotów i rzężenia – i nie potrafi zrobić niczego więcej. Strach, paraliżujący, gęsty wręcz, lepki strach pokazany z takim mistrzostwem, że aż człowieka z fotela wyrywa.
Uśmierciwszy wroga Niemiec schodzi na dół. Żołnierz, który tam, na piętrze, na czas jakiś żołnierzem być przestał, staje twarzą w twarz z żołnierzem, który tak naprawdę żołnierzem nie zdążył się stać. Zaważa jego broń. Zauważa skamieniałą z przerażenia sylwetkę. Zauważa drżenie ust i grozę w oczach. Mija go bez słowa, tak zwyczajnie i po prostu, bez jednego wrogiego gestu. Żołnierz by strzelił, uderzył, pchnął bagnetem. Wróg jest wróg, zostawiony za plecami żywy, może w nie strzelić, a tak byłoby jednego mniej ku chwale Tysiącletniej Rzeszy. Ale tak się nie dzieje. Bo nasycony zbrodnią morderca nie kalkuluje w podobny sposób. Morderca trawi doznanie i wtedy kolejne są mu już niepotrzebne. Na nie jeszcze przyjdzie czas.
W końcu czym istotnym różni się na wojnie zabijanie uzbrojonych żołnierzy w boju od mordowania uzbrojonych żołnierzy w boju…
• • •
Skoro już o tym filmie i o obnażonych instynktach mowa, warto sięgnąć do innej sceny, w której dobrze widać osobliwą dla odmiany reakcję na zagrożenie życia.
Po ataku na gniazda ciężkich karabinów maszynowych i bunkry stanowiące osłonę dla przeciwlotniczych dział, w ramionach kolegów umiera trafiony kulą w wątrobę wspomniany na początku tekstu sanitariusz. Jedyny ocalały po starciu niemiecki żołnierz zostaje zmuszony do kopania dla niego grobu. W oddziale dochodzi do niesubordynacji i poważnej kłótni o to, co z jeńcem zrobić. Gdy ten macha łopatą, zapada nań wyrok. Dowódca ulega presji swoich żołnierzy i postanawia jeńca rozstrzelać. Wszyscy podchodzą do pilnowanego szkopa, wyciągają go z dołu, oświadczając mu, że wystarczy tego kopania, czyniąc to na tyle wymownie, by wiedział, co się święci.
I właśnie wtedy czujący rychły koniec Niemiec zaczyna być w swej desperacji tak pocieszny, że aż przerażający. Chwyta ponownie rzucony na ziemię szpadel i wskakuje do dołu, zapewniając gorliwie, że grób nie jest jeszcze dostatecznie głęboki i że on KONIECZNIE musi kopać dalej. Zaczyna to robić z ogromnym zapałem, głośno zapewniając, że nienawidzi Niemiec, że Hitler jest kaput, że on kocha Amerykę. Zaczyna rzucać jakimiś najprawdopodobniej podsłuchanymi w amerykańskich filmach powiedzonkami i odzywkami, by wreszcie zacząć śpiewać amerykański hymn. A ponieważ nie zna słów, nuci w kółko „O, say, can you see, o, say, can you see.”
Wszyscy członkowie wysłanego na poszukiwanie ostatniego żywego z braci Ryanów oddziału patrzą na tego żałosnego szkopa z góry, widzą, jak się zwija w kopanym grobie, jednocześnie w tak absurdalny zupełnie sposób próbując ich obłaskawić. Nikt się nie śmieje. Nikt nie prycha lekceważąco. Bo to pocieszne z pozoru zachowanie jest w gruncie rzeczy przerażające. Patrzą poważnie, świadomi zapewne, że mają przed sobą wojnę w całej je krasie. Stan, w który ludzie, jako jedyne istoty na ziemi, wpadają od czasu do czasu, wywracając do góry wszystko i wszystkiemu odbierając sens. Patrzą i coś sobie myślą. Nie jest powiedziane, co, w końcu to film, pewnych rzeczy trzeba się domyślić, dośpiewać sobie to i owo. Dociekać. Ja też, kilkakrotnie oglądając tę scenę i te zasępione twarze, dociekałem, co tym kilku dzielnym mężczyznom, którzy niedawno postradali dwóch kolegów, chodzi teraz po głowach. I dzisiaj już wiem.
Wiem, że mogli myśleć: wojna jest do dupy. Wiem, że mogli myśleć: co ja tu, do ciężkiej cholery, robię? Wiem, że mogli myśleć: widok tego czegoś, w co się człowiek może zmienić, mrozi mi krew w żyłach. Ale nie myśleli o tym wszystkim. Myśleli o czymś innym i zadawali sobie to samo pytanie: kim, kurwa, jest ten cały Ryan?
Skąd wiem? Bo sam bym tak myślał.
powrót do indeksunastępna strona

118
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.