Z esejów Eustachego Rylskiego płynie kilka niezbyt wesołych wniosków. Jeden z nich jest taki, że zachwyt literaturą, podobnie jak młodość, bezpowrotnie przemija. „Po śniadaniu” to książka z pewnością niepoprawiająca nastroju. Ale pasjonująca.  |  | ‹Po śniadaniu›
|
Sprawa jest prosta. Rylski napisał siedem esejów na temat ulubionych lektur, które łączy jedna osoba: on sam. Jak stwierdza, „nie byle jaki czytelnik”. I nie ma w tym ani krzty przesady czy pychy, twórca „Warunku” to prawdziwy znawca literatury, wnikliwy odbiorca, a co więcej, osoba, która po prostu zna się na rzeczy. Owo znawstwo polega na nieustannym odnoszeniu literatury do życia. Rylski konstruuje eseje według schematu: opowieść o dziele i opowieść o własnych doświadczeniach, przy czym są one ze sobą ściśle powiązane. Przykładem może być opowieść o młodzieńczej fascynacji prozą Hemingwaya. Autor obok swoich wrażeń z lektury rysuje postać inżyniera Jana, przyjaciela, wydawałoby się, żywcem wyjętego z kart „Pożegnania z bronią”. Albo inny przykład. Kiedy Rylski omawia Arinę Timofiejewnę z opowiadania Turgieniewa, przytacza też własne wspomnienia z podróży po Rosji. Dodajmy, wspomnienia podobne duchem do „Jeromołaja i młynarki”. Innymi słowy, pisarz pokazuje nam Turgieniewa i jego bohaterów mając za materiał własne życie i własne doświadczenia – a to nie lada sztuka. „Po śniadaniu” to solidna dawka publicystyki literackiej. Rylski z prawdziwym znawstwem opowiada o ulubionych twórcach, zachwycające są jego spostrzeżenia na temat Błoka, aż chce się sięgać po omawianych „Dwunastu”; nieco gorsze o „Dżumie” czy życiu André Malrauxa. Za każdym razem jednak autor serwuje niebanalne spostrzeżenia i przemyślane sądy. Jest też druga strona medalu – eseje Rylskiego są bardzo smutne, wręcz depresyjne. Przyznaję, nie podobały mi się, miałem spore trudności z przyjęciem perspektywy narratora. Bo Rylski burzy zakorzenione we mnie, czytelniku, przekonanie, że literatura jest nieśmiertelna, że czytając zawieszam na chwilę czas i kosztuję innego życia. A autor „Po śniadaniu” mówi co innego: doświadczenie tekstu jest podobne do doświadczenia młodości, która przemija. Albo do sił fizycznych, co w starszym wieku zaczynają zawodzić. Smutno jest czytać, tak samo jak smutno jest żyć, bo ostatecznie życie odchodzi i odchodzi również literatura, zdaje się twierdzić autor. Chociażby przez to, że z niektórych lektur zwyczajnie wyrastamy. Smutno jest czytać, smutno jest żyć. Jedno i drugie się kończy, a co więcej, trwa bardzo krótko. Podczas lektury esejów przypominał mi się Jorge Luis Borges, który do końca życia umiał zachwycać się literaturą (inna sprawa, na ile był to rzeczywisty zachwyt, a na ile poza). Rylski, wydaje mi się, przemawia natomiast z pozycji post-czytelnika, kogoś, kto już dorósł, wyrósł z pewnych lektur. Jedyne co mu pozostaje, to nostalgia – za młodością, za dawnym czytelnikiem. Trudno mi się zgodzić z tą tezą autora. Jeszcze inaczej: nie chcę się z nią zgodzić, czytelnik, który jest we mnie, nie chce, żeby tak było.
Tytuł: Po śniadaniu ISBN: 978-83-247-1420-9 Cena: 29,90 Data wydania: 30 stycznia 2009 Ekstrakt: 80% |