powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (XCI)
listopad 2009

Po pomidorowej zagładzie
Kim Harrison ‹Przynieście mi głowę wiedźmy›
Czy wiecie, co ludzkości może uczynić zwykły, na pozór niewinnie wyglądający pomidor? Jeśli nie oglądaliście „Ataku zabójczych pomidorów”, to pewnie nie wiecie. A to bardzo niebezpieczne warzywo, o czym świadczy powieść „Przynieście mi głowę wiedźmy” Kim Harrison.
Zawarto¶ć ekstraktu: 40%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oto bowiem w połowie XX wieku na skutek zarazy wywołanej przez nieodpowiedzialne majstrowanie przy warzywnych genach zginęła ¼ populacji homo sapiens, to zaś z kolei spowodowało, że, ośmieleni, ujawnili się odporni na zarazę tzw. Inderlanderzy, od dawna ukrywający się pośród ludzi. W ten, przyznajmy, dość niecodzienny sposób powstał typowy świat urban fantasy, w którym obok zwykłych mężczyzn i kobiet mieszkają czarownice, wampiry, łaki, a także pixy czy fairie.
W takiej właśnie rzeczywistości żyje Rachel Morgan, czarownica i zarazem agentka Inderlandzkiej Służby Bezpieczeństwa. Dziewczyna jest zdolna (przynajmniej za taką się uważa), nie w smak jej więc fakt, że dostaje wyłącznie nieciekawe zadania. Gdy wreszcie postanawia ze służby zrezygnować, wraz z nią odchodzi liczący na lepszą przyszłość pixy imieniem Jenks oraz – z sobie tylko znanych powodów – wampirzyca Ivy, będąca w powszechnym mniemaniu jedną z najlepszych agentek. I tu zaczynają się problemy, bowiem szef nie ma zamiaru darować Rachel „kradzieży” takiej znakomitości. Dla tytułowej wiedźmy jedyną szansą na ocalenie skóry jest więc dostarczenie ISB czegoś atrakcyjniejszego niż jej własna głowa – tym czymś może być na przykład solidny dowód winy pewnego bogatego i szanowanego obywatela, którego podejrzewa się o morderstwo i handel nielegalnymi substancjami.
Pierwszy kłopot, jaki mam z tą powieścią, można zauważyć już po lekturze powyższego streszczenia. Otóż zawiązanie akcji nijak nie wydaje się mi się przekonujące. Rządowa instytucja nasyłająca na swych byłych agentów zabójców, i to właściwie bez powodu? Wydająca mnóstwo pieniędzy po to, żeby zginął ktoś, kto w żaden sposób nie stanowi zagrożenia?
Kłopot kolejny wiąże się ze wspomnianą już schematycznością świata. Sposób powstania owego ludzko-inderlandzkiego tygla to bodaj jedyny oryginalny pomysł – cała reszta, czyli to, jak taka rzeczywistość wygląda, na jakich zasadach funkcjonuje itp., to już sztampa. A autorka, zamiast błysnąć naprawdę świeżą ideą, niepotrzebnie bawi się w komplikowanie starych schematów (np. wampiry dzieli na żywe i martwe). Co dziwniejsze, ujawnienie się Inderlanderów najwyraźniej nie miało żadnego wpływu na ludzką kulturę – gdy bohaterowie mówią o filmach, to o takich, jakie znamy i dziś, gdy zaś jest mowa o muzyce, autorka wspomina metal czy disco. Czy fascynacja „innością” to tylko chęć poderwania od czasu do czasu nieludzkiej panienki?
Powyższe wady mógłby do pewnego stopnia zneutralizować barwny, pełen humoru język powieści. I widać, że autorka stara się pisać stylem z lekka chandleryzującym (jakże popularnym w tym gatunku), Rachel jest więc jak trzeba twarda i jak trzeba dowcipkuje sobie w różnych sytuacjach, również w takich, gdy jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. Czasem jest to sympatyczne, owszem, częściej jednak prostackie, a rzadko zabawne. Co więcej, na braku językowego wyczucia cierpi postać głównej bohaterki. Np. scena, w której uwięziona pod postacią norki była agentka podziwia zgrabny tyłek swego ciemiężyciela (z uzasadnieniem: i tak nie mam niczego lepszego do roboty), w zamierzeniu zapewne miała pokazać czytelnikom, jaka to fajna i wyluzowana dziewczyna – tymczasem efekt jest taki, że Rachel wydaje się bardzo płytka.
Kim Harrison z uporem próbuje robić z głównej bohaterki kogoś, kim Rachel nie jest. Jeśli czarownica jest tak dobra, to dlaczego zdarza się jej popełniać błędy godne nowicjusza? Dlaczego Ivy tak bardzo się o Rachel troszczy, skoro, dalibóg, wiedźma nie daje jej ku temu żadnych powodów? Na podstawie jakich cech charakteru Rachel zostaje w pewnym momencie nieformalną przywódczynią grupy byłych agentów i gdzie te cechy widać w tekście? Jakby tego wszystkiego było mało, dziewczyna ma irytujący zwyczaj nazywania przystojnych mężczyzn „ciachami”. Ciekawe, czy gdyby autorka stworzyła męskiego bohatera mówiącego na kobiety „laski”, też usiłowałaby sprzedać go czytelnikom jako postać pozytywną…
Na szczęście powieść do pewnego stopnia ratuje niezwykle sympatyczna, choć pojawiająca się na drugim planie rodzina malutkich, skrzydlatych pixie. Również zagadka dotycząca owego szanowanego obywatela, którego osacza Rachel, potrafi zaintrygować. Kim ten człowiek jest? A może to w ogóle nie człowiek, tylko Inderlander? I czym się tak naprawdę zajmuje? Podobne pytania sprawiają, że książkę, mimo wszystkich wad, jakie wymieniłam, da się przeczytać szybko i bez większego bólu. Niestety, jeśli ktoś liczy, że pod koniec „Przynieście mi głowę wiedźmy” pozna wszystkie odpowiedzi, to śpieszę go rozczarować: to pierwszy tom cyklu i na większość wyjaśnień trzeba będzie poczekać do następnych. A nie sądzę, żeby było warto.



Tytuł: Przynieście mi głowę wiedźmy
Tytuł oryginalny: Dead Witch Walking
Wydawca: MAG
ISBN: 978-83-7480-147-8
Format: 576s. 115×185mm
Cena: 39,–
Data wydania: 23 września 2009
Ekstrakt: 40%
powrót do indeksunastępna strona

54
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.