powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (XCI)
listopad 2009

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
Anna Brzezińska ‹Letni deszcz. Sztylet›
„Letni deszcz. Sztylet” Anny Brzezińskiej to już ostatnia wyprawa do Krain Wewnętrznego Morza, ostatnie spotkanie ze zbójem Twardokęskiem.
Zawarto¶ć ekstraktu: 100%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Naczekaliśmy się” pisał Eryk Remiezowicz w recenzji pierwszego tomu „Letniego deszczu”, rzucając słowa niczym klątwę: kontynuacja nadeszła dopiero po pięciu latach. Ale warto było czekać (w międzyczasie na nowo czytając „Plewy na wietrze” i zajdlowskąŻmijową Harfę”), bo w „Letnim deszczu. Sztylecie” znajdziemy wszystko, za co czytelnicy polubili Annę Brzezińską. I jeszcze więcej.
Tego lata nie było po prostu dobrych nowin. Krainy Wewnętrznego Morza opuściliśmy w niespokojnym czasie, przed nadciągającą bitwą. Tu do niej wreszcie dochodzi, co zostało opisane piórem wprawionym w fantastyce wojennej – co najważniejsze, przedstawione w tak plastyczny sposób, rozpisane na znane postacie, że choć zwykle nie gustuję w takich rozrywkach, bez żadnego problemu wyobraziłam sobie jej przebieg.
A to dopiero początek przygód i awantur, czekają jeszcze wyprawy, spiski i uczty. Kłótnie i zdrady. Bogowie mieszający w głowach i losach ludzi. Magia, dzika i nieprzewidywalna, ślepa w swym żywiole. Bohaterowie, czasem mało bohaterscy, czasem dokonujący czynów ponad własne oczekiwania i wyobrażenia. Oraz mnóstwo zwykłych ludzi, których ciężkie żywoty ubarwiają opowieść, budując głębię fantastycznego świata.
Widać, jak dojrzewało pióro Brzezińskiej od czasu (świetnego przecież!) debiutu, jak odnalazła złoty środek między czytelnością i stylizacją, między poezją i przyziemną prozą, między gawędą i tajemniczą baśnią. Poszczególne krainy, nieco wzorowane na ziemskich kulturach (a jednocześnie tak fantastycznie obce w swych krwawych rytuałach), otrzymują własny, żywy język, co widać choćby w przekleństwach: nikt tu nie klnie „do diabła”.
A najwięcej powodów do rzucania mięsem ma patronujący sadze zbój Twardokęsek, najbardziej przeklina zaś swoją niewyparzoną gębę, przez którą wplątał się w tę całą awanturę. Mało jest tak ciekawych postaci w polskiej fantastyce. Rzec można, że to idealny antywiedźmin: tam gdzie białowłosy bohater Sapkowskiego ma kodeks i wyrzuty sumienia, tam czarnobrody Twardokęsek ma swoje wielkie brzucho. Jak powiedziała w wywiadzie sama autorka, nie jest to ktoś, z kim chciałaby zobaczyć swoją córkę – z drugiej strony trudno odmówić uroku tak żywemu i szczeremu w swych (zwykle niecnych) zamiarach hultajowi. W tak parszywych czasach (gdy bogowie spsieli) bohaterowie muszą być gruboskórni – ale i pod warstwą zbójnickiego tłuszczu tkwi odrobina uwierającego go człowieczeństwa. O które coraz trudniej Szarce i Koźlarzowi zamieszanym w boskie sprawy (Nie można zabić boga, a potem wrócić do domu, fartuch wdziać, kapustę kisić i dziatki rodzić).
W Krainach Wewnętrznego Morza za wszystko trzeba drogo zapłacić, chwile szczęścia trwają krótko, tylko smutki i kłopoty chadzają stadami. Stąd też przeczucie, że to wszystko nie skończy się dobrze, towarzyszące mi od poprzedniego tomu1). Ale tak naprawdę to nic się nie kończy, nie ma „żyli długo i (nie)szczęśliwie”. Historia Krain – jak i historia naszego świata – nie zamyka się między okładkami. Epickie bogactwo kreacji rozciąga się w czasie i przestrzeni, ale co najważniejsze – budowane jest z drobnych detali. Takich jak „kołatka w kształcie łba kota” na drzwiach domu jednej z postaci, niby nieistotny kawałek wspomnień. Oddechu opowieści dodają pełnokrwiste dialogi i okruchy humoru doprawiające całość, jak dramatyczna scena, w której bohater dobywa z saczka solidną pajdę chleba. Żuł, przegryzając cebulką, i za nic sobie miał gniewliwe spojrzenia sług bogini, którzy krzątali się przy swoim krwawym obrządku. Takich drobiazgów, motywów i scen-perełek po skończonej lekturze pozostaje mnóstwo.
Któż wpadł na okrutny pomysł wydania tej książki w październiku, na czas długich, jesiennych wieczorów, gdy wiatry i (już wcale nie letnie) deszcze nie zachęcają do wysunięcia nosa spod ciepłego koca? Wolałabym czytać ostatni tom sagi o zbóju Twardokęsku wiosną, może wówczas łatwiej byłoby strząsnąć z siebie chłodny smutek Krain Wewnętrznego Morza.
1) Epilog „Letniego deszczu” był znany od dawna, autorka umieściła go bowiem przewrotnie w „Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny”.



Tytuł: Letni deszcz. Sztylet
Wydawca: RUNA
ISBN: 978-83-89595-57-7
Format: 608s. 125×185mm
Cena: 34,50
Data wydania: 21 października 2009
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.