Druga powieść w dorobku tegorocznej noblistki, Herty Müller, to lektura, która uwiera. „Dziś wolałabym siebie nie spotkać” czyta się źle, ale jeszcze gorsze są wnioski zeń płynące. Paradoksalnie, nie znaczy to, że po książkę powinni sięgać tylko masochiści.  |  | ‹Dziś wolałabym siebie nie spotkać›
|
Niedawno rozmawiałem ze znajomym, który co prawda żadnego dzieła noblistki nie czytał, ale dzięki „uczynnej” prasie ma już wyrobione zdanie. Dowiedziałem się m.in., że Müller to kolejny dowód na zaślepienie Komitetu, próba pokazania, że Niemcy też cierpieli na skutek II wojny światowej. Podobnych opinii na temat autorki „Sercątka” można znaleźć, przypuszczam, sporo. Inna sprawa, że niewiele mają one związku z rzeczywistością. Od paru ładnych lat widać w naszej części Europy kolejne próby mierzenia się pisarzy z – uogólniając – okresem powojennym i dyktaturą komunizmu. Imre Kertesz, Peter Esterhazy, Günter Grass czy najnowszy „Rewers” Andrzeja Barta to tylko kilka przykładów. Twórczość Müller wpisuje się w ów „trend” rozliczeniowy, przy czym jest autonomicznym, osobnym podejściem autorki do problemu. Na czym polega wspomniana oryginalność? Podczas lektury „Dziś…” zwróciłem uwagę na dwa elementy: kobiece spojrzenie i fantastykę. Pierwszy jest bardzo widoczny – zwłaszcza dla czytelnika płci męskiej – zmuszający do przyjęcia nieco odmiennej perspektywy; drugi natomiast znacznie łagodniejszy, jednak wywierający ogromny wpływ na fabułę. Element pierwszy. Żeby zrozumieć, o co chodzi Müller musiałem porzucić wygodny, męski punkt widzenia. „Dziś…” nie da się czytać tylko jako opowieści o Niemce mieszkającej w komunistycznej Rumunii, która co rusz wzywana jest przez Securitate na przesłuchania. W przeciwnym razie można zgubić wiele ważnych wątków. Choćby taki: „Odkąd jestem wzywana, oddzielam życie od szczęścia”, mówi narratorka. Müller próbuje opowiedzieć skomplikowane losy kobiety, nie interesują ją więc techniki stosowane przez służby, ani też opis realiów epoki. Autorka kieruje się ku wnętrzu, ku własnym, traumatycznym przeżyciom. Poznajemy bohaterkę, która żyje w świecie oddzielonym od rzeczywistości, w którym doszło do jakiegoś straszliwego pęknięcia. Jest ono obecne na wielu płaszczyznach. To oddzielenie pracy od pieniędzy, seksu od pożądania, relacji międzyludzkich, teraźniejszości od przeszłości. Element drugi. „Już nadjeżdża, dzisiaj chce mnie zabrać od razu”, pisze Müller o tramwaju, który ma zabrać na przesłuchanie bohaterkę. Środki lokomocji, guzik od bluzki, suknia ślubna, szkiełka pani Micu, również zwierzęta (koń perfumowanego komunisty) stają się istotami magicznymi, nabierają nowych znaczeń. Świat jest dziwny, nie rządzą nim typowe prawa natury, raczej jakieś ponure fatum czy złośliwi bogowie, bawiący się życiorysami bohaterów „Dziś…” Niby możemy się domyślać, że to zastraszona przez Securitate narratorka traci władzę nad zmysłami – ale może tak tylko nam się wydaje? Rzeczywistość, zdaje się mówić Müller, jest pęknięta, jak rozbite lustro, którego kawałki pokazują wykrzywiony obraz. Ten obraz to życie zwykłych ludzi w systemie totalitarnym. Potrzeba nie lada talentu, żeby pisząc o terrorze i zastraszeniu ze strony służb bezpieczeństwa nie wdawać się w szczegóły. Te ostatnie pojawiają się jakby mimochodem, zaś głównym śladem przesłuchań jest brak pytajnika – w całej książce czytelnik nie natknie się ani razu na znak zapytania. Autorka skupia się przede wszystkim na relacjach – głównie między narratorką a jej drugim mężem, Paulem. W ten sposób poznajemy bohaterów „od środka”, a jednocześnie możemy obserwować jak totalitaryzm zdeformował ich egzystencję. Pęknięta rzeczywistość jest fantastyczna, chociaż jest to fantastyka straszliwa, nieludzka. Komunizm zanegował istnienie szczęścia osobistego, na jego miejsce stworzył sztuczny twór -szczęście ogółu. W ten sposób można było usprawiedliwiać zbrodnie dokonywane na jednostkach. Bohaterka „Dziś…” próbuje odzyskać własne szczęście, choćby miało być ono oddzielone od własnego życia. Szuka go w ulotnych chwilach, w jeździe motocyklem przez pola fasoli, w śnie z ukochanym, krótkich momentach, które przemijają. „Dziś…” jest przede wszystkim nieprzyjemną, kąsającą czytelnika powieścią o woli życia. Wielokrotnie główna bohaterka powtarza słowa o pragnieniu życia, mimo upadlającej rzeczywistości. Tego życia (nazywanego też szczęściem) trzeba szukać, trzeba chronić, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał je zabrać i zniszczyć.
Tytuł: Dziś wolałabym siebie nie spotkać Tytuł oryginalny: Heute wär ich mir lieber nicht begegnet ISBN-10: 83-87391-95-6 Format: 208s. 125×195mm Cena: 31,– Data wydania: 21 maja 2004 Ekstrakt: 90% |