Nie byłem zachwycony pierwszą tetralogią z cyklu „Skarga Utraconych Ziem”. Albumy te w warstwie fabularnej jawiły się jako szkic historii, który dopiero należałoby rozpisać do rozmiarów epickiej opowieści. Jednak dałem temu światu fantasy drugą szansę - i po lekturze „Gwinei Lorda” stwierdzam, że warto było.  |  | ‹Skarga Utraconych Ziem #6: Gwinea Lord›
|
Fabularnie podcykl „Rycerze Łaski” jest o wiele lepszy od „Sioban”. Wszystko, co tu się dzieje, ma uzasadnienie (no, może nie wszystko, ale to w końcu dopiero drugi album czteroksięgu). Akcja rodzi reakcję. Fabuła jest przedstawiana, a nie opowiadana narracją (choć ta też występuje). Większych dziur logicznych nie widać 1). Przypomnijmy: w „Moriganach” w gronie Rycerzy Łaski było dwóch nowicjuszy: kruczowłosy Seamus i rudy Eirell. Ten drugi, po wyprawie do Orgast, rozpoczął czterdziestodniowe Wielkie Modły (jak potem mówi: długie i nudne) - wobec czego to młodszy od niego Seamus towarzyszył Sill Valtowi w wyprawie na ziemie Glen Sarrick i łowach na Moriganę. W „Gwinei Lordzie”, gdy w rozmowie dwóch przyjaciół Seamus widzi jego rozgoryczenie, obiecuje poprosić, by następnym razem wybrano znów Eirella. Sill Valt stanowczo woli jednak sprawdzonego towarzysza broni… Do czego posunie się niezadowolony Eirell? Grafika jest ładna, staranna, kolory klimatyczne. Mogą się nie spodobać obszerne czasami dymki - w warstwie dialogowej pada wiele słów. Kadrowanie urozmaicone, ale pozostające w obrębie prostokątów, bez eksperymentów. Ogólnie rzecz ujmując, szata nie odrywa czytelnika od fabuły. Intrygi, magia, miłość, ogień i stal - rasowa opowieść fantasy nie może się bez tego obejść 2). Bardzo jestem ciekaw ciągu dalszego. 1) Na ósmej planszy popełniono błąd - Seamus, będąc poza kadrem, woła Eirella per „Seamusie”. A może coś mi umknęło? 2) Może, może, ale jak ładnie to zdanie brzmi…
Tytuł: Gwinea Lord Tytuł oryginalny: Le Guinea Lord Cena: 29,90 Data wydania: maj 2009 Ekstrakt: 60% |