powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Najlepszy prezent na Święta
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Wiesz już, co dasz tej dziewczynce? – spytał. – Słuchaj, Mikołaju… To poważna sprawa, ona w ciebie wierzy. Musisz jej pomóc!
– Dobra, dobra. Dziecko napisało list, zdradziło, czego chce, i to dostanie – mówiąc to, znowu spróbował wyminąć renifera.
– Czekaj, czekaj! Ale co dostanie? Pamiętasz ty w ogóle, co tam było, czy kac całkiem cię zamroczył? Ona pisała, że boi się ojca, właściwie nic dziwnego, bo z listu wynika, że straszny z niego potwór. Prosiła, żeby odszedł na dobre, żeby ich nie dręczył i… Ale ty go chyba nie zabijesz? – spytał z przerażeniem.
– Ja? Oszalałeś? Wyglądam jak morderca?
– To co zrobisz? – spytał renifer, patrząc mu przenikliwie w oczy. Mikołaj nie znosił takiego spojrzenia. Czuł się wtedy jak uczeń przyłapany na ściąganiu.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Mikołaj dał za wygraną. Wydobył paczuszkę z kieszeni, delikatnie odwinął papier i ich oczom ukazało się eleganckie drewniane pudełko. Otworzył je i pokazał reniferowi równie elegancki pistolet, czarny jak noc. Rudolf spoglądał nań jak na śpiącego wilka, który w każdej chwili może się obudzić i zaatakować.
– Czy… Czyś ty zwariował? Broń dla dziecka?! I niby co ona ma z tym zrobić, hę?
– A to już nie moja sprawa – Mikołaj wzruszył ramionami i zamknął pudełko. – Ja tylko rozdaję prezenty.
– Ale broń? Przecież to dziecko! A po za tym, jak on to znajdzie, to co wtedy?
Pudełko powędrowało do kieszeni spodni, a pełne złości spojrzenie w stronę Rudolfa. Gdy Mikołaj się odezwał, głos drżał mu z wściekłości. Starał się jednak opanować – nie chciał obudzić krzykiem połowy wioski.
– Dokładnie to sobie przemyślałem i wierz mi, dla niej to najlepszy prezent na święta.
Renifer patrzył na niego z przerażeniem. Mikołaj westchnął ciężko i ruszył w stronę domu, nawet się nie oglądając.
• • •
Wszystko było już gotowe, nastał dzień odlotu. Mikołaj zajął miejsce w saniach i się rozejrzał. Z żalem wspomniał dawne czasy, kiedy w ten dzień wszyscy zbierali się wokół pasa, niecierpliwie czekając na odlot. Życzyli mu pomyślnej podróży, wiwatowali i machali na pożegnanie. Kiedyś zawsze udało mu się dostrzec w tłumie uśmiechniętą twarz żony. Kobieta wtedy podchodziła do niego, dawała trochę pierników na drogę i termos z gorącą herbatą.
– Tylko uważaj na siebie – mówiła wtedy, patrząc nań z miłością.
– Będę uważać – odpowiadał.
Niestety, to minęło. Nie było już wiwatujących tłumów, a w oczach Pani Mikołajowej od dawna widział tylko odrazę i nienawiść. Wokół kręciło się tylko kilku elfów, tych, co zajmowali się saniami i reniferami. Te ostatnie wyczuły, co się święci, jednak leniwie grzebały racicami w śniegu, jakby chciały znaleźć coś ciekawego. Tylko Rudolf nie mógł się doczekać. W mgnieniu oka zapomniał o wszystkim, liczyła się teraz tylko chwila odlotu. Niecierpliwie przestępował z nogi na nogę i cały czas mówił, jak bardzo oczekiwał tej chwili.
Są rzeczy, które się nie zmieniają, pomyślał Mikołaj i uśmiechnął się lekko. Włączył wehikuły. Gdy tylko znajdzie się poza granicami Laponii, wstrzyma czas. Wtedy, nie niepokojony przez nikogo, obleci cały świat, zostawi prezenty i wróci.
– No, Rudolf. Startujemy – mruknął.
– Się robi, szefie! – odparł wesoło renifer. Ruszyli. Chwilę sunęli po śniegu, a potem Mikołaj poczuł szarpnięcie i wznieśli się w powietrze. Księżyc był coraz bliżej i Mikołaj przez chwilę nie mógł pozbyć się wrażenia, że zaraz się z nim zderzą. Jednak księżyc nie miał ochoty brać udziału w kraksie, więc spokojnie dolecieli poza granice Laponii. Wtedy nastawił wehikuły na wstrzymywanie czasu. Rozległo się ciche „pyk”, a potem można było zacząć pracę.
Tak jak co roku, oblecieli pół świata, dostarczając prezenty pod wskazane adresy. Wypchany worek stopniowo stawał się coraz bardziej pusty, aż w końcu nie było w nim nic. Pozostała tylko jedna paczka, wciąż tkwiąca w kieszeni. Odda ją i do domu. Koniec pracy w tym roku.
Jednak w głębi duszy czuł, że to nie jest dobre rozwiązanie.
W końcu znaleźli się pod wskazanym adresem. Wylądowali na ponurej, opustoszałej ulicy, a po obu jej stronach wyrastały kamienice tak stare i brzydkie, że nawet noc nie mogła tego zamaskować. Mikołaj krytycznym wzrokiem zmierzył tę, w której mieszkała dziewczynka. Aż dziw, że jeszcze stoi… – pomyślał.
Wyciągnął paczkę z kieszeni i chwilę obracał w dłoni.
– Naprawdę chcesz jej to dać? – spytał Rudolf. – A ja naprawdę sądzę, że to niedobry pomysł.
– Zamknij się – warknął Mikołaj. Nie chciał się przyznać, że w głębi duszy myślał tak samo. – Idziesz ze mną – dodał.
Chwilę później wspinali się na drugie piętro po wąskich, stromych schodach. Rudolf oświetlał drogę, a z mroku wyłaniały się szpetne, popisane ściany. Śmierdziało moczem i kurzem. W końcu stanęli pod odpowiednimi drzwiami. Spojrzeli na siebie, potem Mikołaj chwycił klamkę.
Drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie. Zobaczyli wąski przedpokój, teraz zanurzony w czerwonym blasku. Oprócz małej szafki na buty, kilku wieszaków i stojących pod ścianą butelek nie było tu nic.
– Wchodzimy – zakomenderował Mikołaj.
Rudolf nic powiedział, ale nie wyglądał na zadowolonego z wizyty.
Do mieszkania weszli tak cicho i ostrożnie, jakby bali się, że coś ich zaatakuje. Przed sobą widzieli lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się na korytarz białe światło. Powoli ruszyli w ich stronę.
Pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym – mały, brzydki, ponury. Na podłodze walały się śmieci, a cały stół zastawiono brudnymi naczyniami i pustymi butelkami. Ściany, zapewne kiedyś olśniewające bielą, teraz straszyły zaciekami i złuszczoną farbą. W rogu stało łóżko, naprzeciwko stary telewizor, a pod ścianą jakiś facet bił przerażoną, płaczącą kobietę.
Bił, nim stanął czas. Teraz trwał w bezruchu, z twarzą wykrzywioną w grymasie wściekłości i uniesioną pięścią. Kobieta próbowała odepchnąć rękę wczepioną w jej włosy i krzyczała. Z rozciętej wargi spływała krew, a na policzku rósł spory siniak.
Gdy znów zacznie płynąć czas, oni wrócą do życia. Kobieta będzie dalej krzyczeć, on uderzy raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze…
Przecież jesteś taki sam, odezwał się złośliwy głos w jego głowie.
– Ludzie powinni mieć zakaz picia alkoholu – głos Rudolfa wyrwał Mikołaja z rozmyślań. – Totalnie im po nim odbija. Szczególnie po wódce… Ło w mordę! – wrzasnął nagle, aż Mikołaj podskoczył. Z mocnym postanowieniem zabicia tego głupiego jelenia odwrócił się i zamarł.
W drzwiach kuchni stała dziewczynka, patrząca na Mikołaja szeroko otwartymi oczami. I choć wiedział, że nie może go widzieć, poczuł się okropnie. A gdy zobaczył dzierżony w małej piąstce nóż, poczuł się jeszcze gorzej. Czas zatrzymał się, gdy stawiała pierwszy, niepewny krok w stronę mężczyzny. Ten, odwrócony plecami, nie widział niebezpieczeństwa.
Co trzeba zrobić, żeby dziecko zdecydowało się na coś takiego?
– Mikołaju? – usłyszał głos Rudolfa. Dopiero teraz zauważył, że w dłoni trzyma pudełko. Nawet nie wiedział, kiedy wyciągnął je z kieszeni. Stał w bezruchu, zastanawiając się, co robić. Chciał zostawić prezent i wrócić do domu, ale jak zwykle wszystko poukładało się inaczej, niż powinno.
Otworzył pudełko i wyciągnął pistolet. Odbezpieczył, wymierzył.
– To będzie najlepszy prezent na święta – mruknął.
Ale ty go chyba nie zabijesz? – przypomniał sobie słowa Rudolfa. Mikołaj morderca, do czego to doszło… Gdyby ktoś wcześniej powiedział, że będzie stał w obcym mieszkaniu z bronią w ręku i mierzył do nieznajomego człowieka, parsknąłby śmiechem. A teraz? Czy będzie mógł potem spojrzeć sobie w oczy?
Zrezygnowany opuścił broń. Przecież nie mogę tego tak zostawić… Jeśli nie ja, ona to zrobi, pomyślał, patrząc na dziewczynkę. Nie mógł na to pozwolić.
Nagle go olśniło. Schował broń i uśmiechnął się.
– Rudolfie, pomóż mi.
• • •
Koniec pracy w tym roku. Mikołaj wracał ku Laponii z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Sanie, nieobciążone ładunkiem, mknęły jak wiatr, a Rudolf bezbłędnie prowadził do domu.
Najlepszy prezent na święta został już podarowany i dziewczynka zobaczy go, gdy czas znów zacznie płynąć. Nie będzie musiała się nikogo bać, bo zły człowiek zniknął, na zawsze i nieodwołalnie. Gdy czas znów zacznie płynąć, potwór ocknie się gdzieś na biegunie północnym, sam wśród wiecznych śniegów, mając jedynie zimową kurtkę i buty. Niech teraz powalczy o przetrwanie. Może znajdzie ludzi…
O ile wcześniej nie znajdzie go jakiś niedźwiedź.
Mikołaj był zadowolony ze swojego pomysłu. Wtedy, gdy znalazł się w tym mieszkaniu, przekonał się, że jest taki sam. A gdyby nacisnął spust, okazałby się jeszcze gorszy. Niedoczekanie! – pomyślał. Wróci do domu, przeprosi żonę i nigdy już jej nie uderzy. A wódkę będzie omijać szerokim łukiem.
Po Nowym Roku.
– Ho, ho, ho! – zaśmiał się, włączając czas.
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.