powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (XCIV)
marzec 2010

Weekendowa Bezsensja: 9 najbardziej badassowych wcieleń Johna Travolty
Pamiętacie „10 najbardziej twardzielskich wcieleń Bruce’a Willisa”? Nietrudno było stworzyć takie zestawienie dla symbolu kina akcji, a z czym kojarzy Wam się hasło John Travolta? Bee Gees i gadające psy? To już nie te czasy, teraz Travolta jest prawdziwym twardzielem. Co prawda nie tak twardym jak Willis, bo nie uzbieraliśmy dla niego pełnej 10, ale już niedługo, bo Travolta z każdym filmem robi się coraz grub… tfu, coraz twardszy!
Vincent Vega, cyngiel (Pulp Fiction, 1994)
Od tego wszystko się zaczęło. Travolta zmienił swój wizerunek (jak widać również fizycznie – w tych długich natłuszczonych włosach wyglądał wręcz szokująco inaczej niż za czasów „Grease” i „I kto to mówi”) tak skutecznie, że otrzymał kolejną po prawie 20 latach nominację do Oscara. I nic dziwnego, bo tchnął w wykreowaną przez Tarantino postać to coś, co sprawiało, że przydługie gadki o big macu z serem oglądaliśmy po kilka razy i zaśmiewaliśmy się z jego monologu w łazience Mii. Ale nie dajcie się zwieść – Vincent Vega to w końcu facet, który od niechcenia rozwalił kolesiowi łeb we własnym aucie.
• • •
Chilli Palmer, żołnierz mafii (Dorwać małego, 1995)
Znów mafioso i znów wielki sukces – czwarta nominacja do Złotego Globu, w końcu zwieńczona otrzymaniem statuetki. Być może dlatego, że znów jest to gangster na wesoło, tym razem aż nazbyt wyraźnie. Chilli Palmer to bowiem niespełniony filmowiec, ściąganie długów to dla niego tylko zajęcie przejściowe – ma pomysł na film i nakręci go za wszelką cenę, nawet jeśli oznaczać to będzie nękanie podrzędnego producenta i rozstawianie po kątach kalifornijskich bossów narkotykowych. Chilli umie radzić sobie z ludźmi: nawet jeśli Jamesa Gandolfini bije tylko na niby, to Dennisowi Farinie rozkwasza nos całkiem na poważnie. warto odnotować, że wizualnie jest to powrót do tradycyjnego imidżu Travolty, co dawało podstawy sądzić, że „Pulp Fiction” był jednorazowym wybrykiem.
• • •
Vic „Deak” Deakins, major USAF – terrorysta (Tajna broń, 1995)
Znów Travolta wygląda co najmniej „zwyczajnie”, ale nic dziwnego – w końcu gra bohatera pozytywnego, który dopiero po zwrocie akcji okazuje się być wrednym terrorystą. I wtedy Travolta zaczyna sobie używać: na twarz wpełza złowrogi uśmieszek, pojawiają się „szalone” miny” i ekspresyjne, nieco egzaltowane zachowania (jak on pali tego papierosa!) – o tak, to z pewnością to kolejna cegiełka kreująca nowy wizerunek Travolty. A sam film to przyzwoity akcyjniak od Johna Woo.
• • •
Castor Troy, terrorysta (Bez twarzy, 1997)
Powtórka z rozrywki: John Woo, kino kopane i postać, która z początku wydaje się zwyczajna i dobra (de facto na początku Travolta rzeczywiście gra bohatera pozytywnego i na koniec znów się nim staje, ale nie wdawajmy się w takie szczegóły), a okazuje się niezłym psycholem. Castor Troy to nie tylko terrorysta, ale też szaleniec, który nie waha się „nałożyć” twarzy swojego największego wroga, by na jego konto siać chaos, zniszczenie i demoralizacje. To ostatnie osiąga takie rozmiary, że Castor Troy jako Sean Archer podrywa nie tylko jego/swoją żonę, ale też swoją/jego córkę (nie pytajcie)! Dobre kino akcji, w którym Travolta udowadniał, że był swego czasu o niebo lepszym aktorem niż Nicolas Cage….
• • •
Terl, Psychlok (Bitwa o Ziemię, 2000)
O ile wcześniej najdziwniejszym wcieleniem aktorskim Travolty był gadający pies i długowłosy gangster, o tyle teraz… no po prostu spójrzcie na zdjęcie. Kosmita z rasy o dziwacznej nazwie, która choć też nosi dredy, nie umywa się do predatorów. Sam film również – szybko uznano go za jeden z najgorszych obrazów nowego milenium (choć nakręcono go jeszcze w starym – ale szczegółów mieliśmy się nie czepiać), co miało swój wymiar w otrzymanych Złotych Malinach: Travolta zgarnął dwie z siedmiu statuetek, dla najgorszego aktora i dla najgorszej ekranowej pary, którą podzielił się z… każdym, z kim występował w jednej scenie! Niedługo przekonamy się też, czy Travolta i sam film zgarną Malinę dla najgorszego obrazu i występu dekady. Trzeba jednak przyznać, że w tym nakręconym jako fanaberia (Travolta jako scjentolog przeniósł tu na ekran prozę guru swojego kościoła Rona L. Hubbarda) filmiku zwiastującym kolejny upadek (po odrodzeniu zapoczątkowanym „Pulp Fiction”) aktora, Travolta gra prawdziwego badassa – planuje odzyskać poważanie wśród swoich kosmicznych ziomków, wykorzystując ziemian jako niewolników w kopalniach złota położonych na radioaktywnych terenach…
• • •
Gabriel Shear, terrorysta (Kod dostępu, 2001)
Granie długowłosego kosmity musiało przypaść Travolcie do gustu, bo w „Kodzie dostępu” powraca do fryzury prezentowanej w „Pulp Fiction” (a może to chęć powrotu do świetlanej przeszłości? – cóż, to się akurat nie udało), a postać buduje na wzór rzezimieszków z filmów Johna Woo. Jego Gabriel Shear to nie tylko terrorysta bezwzględnie mordujący cywili, ale też niezły zboczek i miłośnik misternych planów. Zamiast zrobić zwykły napad na bank, miksuje hakerskie rajdy z latającymi autobusami, a próbując zwerbować najgenialniejszego hakera na świecie (tu intelektualista Hugh Jackman, który rzeczywiście mógłby walczyć o miano Człowieka, Który Stuka w Klawiaturę Bez Ładu i Składu Najszybciej na Świecie), każe mu włamać się do rządowego systemu z przystawionym pistoletem do głowy i będąc „obsługiwanym” przez ponętną dziewczynę. Blondynka klęczy między nogami Jackmana, a Travolta patrzy i patrzy…
• • •
Howard Saint, mafiozo (Punisher, 2004)
W chwili kręcenia „Punishera” Travolta miał już 50 lat, więc nic dziwnego, że jego bad guy musiał być już nieco innego typu – nie cyngiel załatwiający własnoręcznie brudne sprawki, ale pławiący się w luksusach boss mafii, który tylko wskazuje, kogo jego siepacze mają załatwić. Wskazał na policjanta Franka Castle, ale popełnił błąd – wymordował całą rodzinę, ale sam Frank przeżył i się bardzo wk… Saint nie był święty (ha, ha) więc skończył marnie, podobnie jak sam film, który był zwyczajnie kiepski.
• • •
Ryder, terrorysta (Metro strachu, 2009)
Czy ja pisałem wcześniej, że Travolta wrócił do normalnego wizerunku i fryzury? No cóż, fryzura może i jest standardowa, ale te tatuaże i ten wąs… Tak czy inaczej, tutaj Travolta jest prawdziwym badassem, tak twardym, że nawet nie poznajemy jego prawdziwego nazwiska! A już zupełnie serio: morduje cywili i swoich kompanów, robi giełdowe machlojki i rozbija pełne ludzi pociągi. Tylko dlaczego daje się wykiwać zwykłemu, jeszcze grubszemu od siebie okularnikowi pracującemu na co dzień za biurkiem? Może dlatego, że ma się już swoje lata i nawet srogie miny i głupawe wąsiska nic na to nie pomogą?
• • •
James Reese, agent CIA (Pozdrowienia z Paryża, 2010)
Czy ja pisałem wcześniej, że Travolta się starzeje? No cóż, to już nie kwiat wieku, ale kryzys wieku średniego – Travolta postanowił być tak twardy jak jeszcze nigdy wcześniej nie był, a jednocześnie zerwać ze swoim wizerunkiem bandyty: James Reese to agent CIA, który kopie tyłki bandziorom (albo strzela do nich z działek i dział różnego kalibru) w słusznej sprawie. A przy okazji jest bardzo wyluzowany: mówi slangiem, nosi luźne bluzy z kapturem i – uwaga! – jest ogolony na zero! Prawda, że Travolta wygląda tu tak młodzieńczo jak nigdy? Dobra, żarty na bok: Benny Kuleczka też potrafi skopać tyłki – poniżej ostateczny dowód na to, że Travolta jest prawdziwym badassem!
powrót do indeksunastępna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.