powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (XCIV)
marzec 2010

Posąg w tytoniowym dymie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Ja z początku krzywo patrzyłem na ich związek – nawiązał ostrożnie. – Myślałem, że mi gówniarz córkę zmarnuje. Narkotyki, alkohol i te sprawy, jak to bywa u tej – pożal się Boże – bohemy. Bałem się, że on ją w to wszystko wciągnie. A tu proszę, wręcz przeciwnie. Teraz Iza to promienna i błyskotliwa osoba. Ten chłopak ma talent Pigmaliona. Aż mi głupio, że to nie ja ją tak ukształtowałem. Trochę mi przeszkadzało na początku, że córka miała, powiedzmy, mało ambitne zajęcie. Ona też chciała zresztą mieć jakiś dyplom. Ale można było rozwiązać to inaczej – mogła pozować po zajęciach. No, nie wiem. Tak jakoś… no, dziwię się córce.
– No to jesteśmy podobnego zdania – uśmiechnęła się Mela.
– Zbiera pani o nim informacje, nieprawdaż? – spytał Leon zachęcony tym wyznaniem.
– Jestem jego wielbicielką i napiszę o nim książkę. Wiem o nim bardzo dużo, czasem nawet więcej niż on sam.
Ostanie zdanie Iza wypowiedziała nieco konspiracyjnym tonem, na co Leon chrząknął z zakłopotaniem.
– To dość odważne wyznanie. W takim razie niech pani opowie jakiś mało znany epizod z jego życia.
– Oczywiście – zgodziła się Mela, kiwając energicznie głową jak dziewczynka w przedszkolu. – Znam na przykład sytuację, kiedy namieszał, nic o tym nie wiedząc.
To było siedem lat temu. Dorian włóczył się po Polsce, dłubał, klecił, majsterkował. Już wtedy był sprawnym kopistą. Pewnego razu dostał zlecenie do wsi Drogobucza. Tamtejszy proboszcz chlubił się kolekcją dziewięciu płaczek rzeźbioną w białym marmurze. Codziennie ścierał z nich kurze, pucował i nabłyszczał. Dlatego serce mu omal nie pękło, gdy do świątyni wdarli się włamywacze. Świętokradcy opróżnili tabernakulum i ukradli najpiękniejszą z figur, świętą Katarzynę, męczennicę z Aleksandrii. Należało odtworzyć tę stratę, najlepiej rękami zdolnego, acz niedrogiego studenta.
Na prawdziwy marmur nie było Doriana stać w tamtych czasach. Żeby nie nadwerężać kieszeni, kupił substytut – parę worków mieszanki zawierającej głównie gips i sproszkowany marmur. Dolał wody, wylał wszystko do formy i gdy masa wyschła – uzyskał blok o przepisowym odcieniu. Dorek posłuchał opisów, przeanalizował jakieś stare szkice, dorwał dłuto i w tydzień uwinął się z robotą. Proboszcz był zadowolony z Dorianowego dzieła. Zaprosił młodego artystę na kolację. Solidnie obaj pojedli i popili, aż w końcu poszli spać. W nocy rozszalała się ulewa i powietrze we wnętrzu niezbyt szczelnego kościoła zrobiło się ciężkie od wilgoci.
Nazajutrz proboszcz poczłapał do kościoła odprawić jutrznię i się formalnie wściekł. Katarzynę od stóp do głów pokrywały paskudne zacieki i liszaje. Najpewniej gips w mieszance był zanieczyszczony i zareagował z wodą, puszczając fantazyjne kolorki. Odkruszył się też na twarzy Katarzyny, czyniąc ją kostropatą jak po ospie. Nie dziwota, że ksiądz wściekł się i kazał Dorianowi wynosić się ze wsi, bez zapłaty rzecz jasna.
Dorek też się solidnie wkurzył. Bardzo liczył na kasę, bo ledwo wiązał koniec z końcem. Zwyzywał więc swego zleceniodawcę od tępych klechów i naciągaczy. Doszło do szarpaniny. Przyjechała policja. Według poufnych wskazówek władza spałowała młodego i wyrzuciła go gdzieś na leśnej drodze.
Następnego dnia ksiądz z kościelnym wjechali z taczką do świątyni, by usunąć wątpliwe dzieło. Ale najpiękniejsza z płaczek przeszła w ciągu nocy wielką metamorfozę. Jej twarz nabrała bolesnej głębi, jaka przystoi żarliwej męczennicy. Faktura rzeźby wygładziła się cudownie. A co najważniejsze, ordynarne gipsowe tworzywo przeistoczyło się w najszlachetniejszy karraryjski marmur.
Ksiądz oniemiał, rzecz jasna, ale przede wszystkim się zachwycił. Wysłał nieborakowi podwójną zapłatę przekazem pocztowym. Dorian musiał być zdezorientowany. Nie miał pojęcia, skąd się wzięła ta kasa. Do dziś zresztą nie wie.
– I jak pani to wytłumaczy, pani Melu?
– Powiem tylko, że widziałam i marmurową Katarzynę, i gipsowe odpryski – odparła Mela tajemniczo. – Proboszcz zachował je w worku.
– Więc nie odpowie pani? – nalegał Leon, sygnalizując tym samym, że bierze jej opowieść na poważnie.
– A nie będzie się pan śmiał?
– No, skądże! – zaprzeczył gorliwie.
– Ja takich przypadków znam więcej. I myślę, że Dorian to taki czarodziej. Ma przelotną, mimowolną władzę nad materią. I niewytłumaczalny wpływ na ludzi.
– No tak, wpływ na ludzi to on ma niewątpliwie – przytaknął Kotecki. – Widzę to po Izie. Ale w takim razie dlaczego nie potrafił jej przy sobie utrzymać?
– To taki paradoks. Dorian nic nie wie o tej mocy. Działa ona zgodnie z jego pragnieniami, ale dorywczo i poza świadomością.
Leon pokiwał głową i po chwili oboje zabrali się znów do pracy.
• • •
– Mam dla pana nową propozycję – obwieścił doktor Witwicki.
– Okej, ale muszę coś zastrzec na samym początku – powiedział Dorian znużonym tonem.
– Co takiego?
– Niech pan sobie oszczędzi ludowych mądrości w rodzaju, że czas leczy rany. I nie chcę nowych znajomości. Zupełnie nie mam ochoty.
– Broń Boże, miałem zupełnie coś innego na myśli. – Psychiatra odetchnął z ulgą. Usadowił się wygodniej w fotelu i sięgnął do szuflady po plik papierów. – Mam tu pańskie wyniki badań aktywności elektrycznej mózgu. I jestem pod wrażeniem. Gdy myśli pan o swojej byłej partnerce, ta aktywność jest trzy razy silniejsza, niż byłaby u przeciętnego człowieka w podobnej sytuacji.
Jak u napalonego węgorza – dodał w myślach i uśmiechnął się mimowolnie.
– I co z tego dla mnie wynika? – bąknął Dorian, co najwyżej średnio zainteresowany.
– To, że możemy panu zaordynować leki olwifaktoryjne z wielkim prawdopodobieństwem, że okażą się skuteczne.
– A co to takiego, te leki coś-tam-faktoryjne?
– Pierwsza generacja pigułek na zapomnienie.
– O! I jak to działa? – Dorian ożywił się wyraźnie.
– Już panu tłumaczę. Komórki mózgu to między innymi neurony. Są ich miliardy. Neurony cały czas komunikują się ze sobą za pomocą wypustek zwanych synapsami. Proces przypominania polega na przekazywaniu neurotransmiterów pomiędzy synapsami. Jeśli tę wymianę zakłócimy, informacja przepada. Nasz lek zawiera inteligentne molekuły. Są one w stanie rozpoznać obszar kory mózgowej, który pracuje intensywnie, znaczniej intensywniej niż inne. Mają na celu uszkodzenie synaps biorących udział w tym procesie. W wyniku tego sabotażu zapis wspomnienia znika bezpowrotnie.
– Nie bardzo mam ochotę na demolkę w moim mózgu – odrzekł artysta, krzywiąc się mocno.
– Wie pan co? Jedna działka amfetaminy niszczy co najmniej dwieście tysięcy szarych komórek. Trzy razy więcej niż mój lek. Niech mnie pan zapewni z ręką na sercu, że nie zażywał pan tego narkotyku.
– Nno nie, nie mogę przysiąc – zmieszał się Dorian. – Dobra, co mam robić?
– Usiądzie pan spokojnie i zażyje lekarstwo. Pięć minut potem zacznie pan myśleć o jakimś aspekcie współżycia z byłą partnerką. Na początek weźmiemy na cel coś łatwego. Na przykład prezent, jaki jej pan kiedyś wręczył.
– Hm, dajmy na to… torebka z krokodylej skóry – zaproponował Dorian. – Była na nią chora, marudziła mi chyba z tydzień, więc kupiłem dla świętego spokoju.
– Może być – ucieszył się Witwicki. – Proszę usiąść w fotelu i się zrelaksować. Zaraz wracam z lekarstwem.
• • •
W poniedziałek, tuż po śniadaniu państwo Koteccy wyjechali. Dziewczyny sprzątnęły ze stołu, po czym zadecydowały, że położą się jeszcze. Tak tylko na trochę. Przysnęły jednak i „tylko trochę” rozciągnęło do półtorej godziny. Iza jak zwykle wstała pierwsza i zaczęła się kręcić po domu.
– Nie widziałaś mojej torebki z krokodylej skóry? – spytała głośno.
– Cssso? – wysepleniła Mela wyrwana z półsnu.
– Dorian mi ją podarował na ostatnie urodziny – wyjaśniła Iza lekko zniecierpliwiona. – Nie mogę jej nigdzie znaleźć.
– Trochę się ogarnę i poszukamy razem – zaproponowała Melania.
Zwlokła się niezgrabnie z łoża i poczłapała do łazienki. Po kwadransie przyjaciółki zabrały się do przetrząsania szaf i szuflad. Bez skutku.
– No, sorry, kierowniczko, ale skończyła mi się inwencja – oświadczyła Mela po półgodzinie, rozkładając bezradnie ręce. – Albo ją mole skonsumowały, albo porwał gang wielbicieli damskiej garderoby. Ja w tych okolicznościach idę przygotować śniadanie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.