Doszło w tym roku do dosyć dziwnej sytuacji. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, produkcja uznawana za jednego z faworytów do Oscara za najlepszy film nie miała w Polsce premiery kinowej. „Hurt Locker” Kathryn Bigelow, zrealizowany w 2008 roku, ale głośny dopiero od niedawna ze względu na deszcz nagród i nominacji, jakie na niego spadły, w Polsce wyszedł tylko na DVD. Wielka szkoda, nawet, jeśli to nie jest tak dobry film, jak mówią niektórzy.  |  | ‹The Hurt Locker. W pułapce wojny›
|
Historycy, zajmujący się XX wiekiem, zwracają uwagę na fenomen dotyczący roku 1914. Chodzi o szczególne napięcie, towarzyszące okresowi tuż przed wybuchem I wojny światowej i erupcję powszechnej radości na wieść o jej rozpoczęciu. W każdym z państw Europy, które rezygnowało z neutralności, na ulice i place wylegały tłumy wyrażające swój entuzjazm w związku z rozpoczęciem działań wojennych. W krajach takich, Austro-Węgry czy Rosja, można mówić wręcz o mobilizacji wymuszonej przez presję ulicy: społeczeństwo żądało wojny, upajało się nią. Jeszcze przez pierwsze miesiące do punktów rekrutacji zgłaszało się tylu ochotników, że wojsko nie było w stanie przyjąć wszystkich. Zanim konflikt nie zmienił się w pozycyjną rzeź, która przeraziła wszystkich trzeźwo myślących, dziennikarze pisali z frontu relacje niemal poetyckie. Zachwycano się urodą bagnetu. Potęgą działa artyleryjskiego. Bezpośrednie starcia żołnierzy porównywano do baletu. Zaś wyjątkową przyjemność estetyczną miało sprawiać obserwowanie eksplozji. Ciało wylatujące w powietrze wyglądało, według piszących, wyjątkowo pięknie, gdy bezwładnie unosiło się w powietrze i dostojnie opadało z powrotem na ziemię, zataczając kręgi rękoma i nogami. „Hurt Locker” podejmuje temat tej perwersyjnej fascynacji wojną. Opowiada o oddziale saperów stacjonujących w Iraku. Scenariusz Marka Boala, dziennikarza towarzyszącego żołnierzom podczas odbywanej przez nich służby, miał powstać w oparciu o obserwowane przez niego sytuacje. To poniekąd tłumaczy epizodyczną strukturę filmu, której szkieletem są sekwencje niepowiązane ze sobą niczym, poza charakterem pracy trójki bohaterów. Ci saperzy nie mają do wykonania żadnego wielkiego zadania, które należy ukończyć przed końcem filmu. Zamiast tego – konfrontuje się ich z kolejnymi podobnymi do siebie misjami. Tym, co spaja całość, staje się konflikt między dowódcą i podwładnym. Jeden jest ryzykantem, czerpie przyjemność z prowokowania groźnych sytuacji, łamie niemal wszystkie procedury działania, jakie tylko można sobie wyobrazić. Drugi myśli przede wszystkim o bezpieczeństwie swoim oraz innych żołnierzy, jego celem jest dożyć końca misji i zapewnić to samo tym, którzy mu podlegają. Mimo pozorów bezstronności, kamera przyjmuje punkt widzenia ryzykanta. W jej obiektywie wojna staje się atrakcyjna. Niebezpieczna, podnosząca poziom adrenaliny, ale nad wyraz ekscytująca. Przypomina jazdę wymyślną kolejką górską. Głównym nośnikiem tej fascynacji stają się zdjęcia Barry′ego Ackroyda. Operator przez większość czasu stosuje metody bliskie stylistyce paradokumentu: kamera z ręki, obraz nie zawsze ostry, ujęcia nie zawsze dobrze wykadrowane. To zmienia się, gdy przychodzi mu filmować eksplozje. Zwraca uwagę pietyzm, z jakim są one pokazywane. Zbliżenia na drgającą ziemię, ruch cząsteczek piasku w zwolnionym tempie, wreszcie krótki lot bezwładnego ciała ludzkiego. Podobnie wygląda strzał z karabinu snajperskiego, łuska opadająca na ziemię, która tańczy, odbijając się wolno od podłoża. To są momenty, kiedy ruch przedmiotów służących zabijaniu przypomina balet. Wtedy wojna staje się niepokojąco estetyczna, a jej oglądanie zaczyna sprawiać przyjemność. To są jednak tylko krótkie chwile, po których następuje gwałtowne sprowadzenie widza na ziemię: najczęściej czyjaś śmierć. Jednak coś w tym filmie zgrzyta. „Hurt Locker” wpada na minę podobną tej, której Kathryn Bigelow nie uniknęła podczas realizacji „Na fali”. Oba filmy, opowiadając o relacjach męsko-męskich, stają się realizacją dziwnych fantazji na ich temat. Bohaterów coś zmusza do ciągłego wykazywania swoich przewag. Otwieranie kopniakiem bagażnika samochodu, w którym prawdopodobnie jest bomba. Rozładowywanie stresu wywołanego udziałem w misji wojskowej zabawą w to, kto kogo mocniej uderzy w brzuch. To są wszystko epizody, które dawkowane w rozsądnych porcjach działałyby na korzyść filmu. Niestety „Hurt Locker” składa się z nich niemal w całości. Nie pomaga też to, jak bohaterowie prezentują się na tle postaci epizodycznych, łatwo ginących od kul i eksplozji. W rezultacie nasi saperzy zaczynają przypominać trzech nieśmiertelnych herosów, mimochodem dokonujących nadludzkich wyczynów, jedynie przypadkowo zaplątanych w konflikt iracki. Można to wprawdzie przekuć w zaletę, wykazując, że takie przejaskrawienie supermęskich cech jest planowym wyśmianiem stereotypów. Jednak poważny wydźwięk całego filmu sprawia, że jesteśmy zmuszeni równie poważnie potraktować bohaterów. Taka niespójność stała się chyba cechą charakterystyczną dla twórczości reżyserki. Wydaje się więc, że „Hurt Locker” to stracona szansa na dobry film. Produkcji dotyczących Iraku powstaje coraz więcej. Wiele z nich (być może niesprawiedliwie) zestawia się z twórczością dotyczącą wojny w Wietnamie. Jednak Irak, jak mówią, podobna trauma dla Ameryki, nie stał się póki co pożywką dla fabuły o sile rażenia podobnej „Czasowi Apokalipsy” czy „Plutonowi”. Może czasy są inne. Może należy poczekać, aż żołnierze po powrocie z frontu sami sięgną po kamerę – w końcu Stone służył w Wietnamie. W każdym razie film Bigelow to jeszcze nie to.
Tytuł: The Hurt Locker. W pułapce wojny Tytuł oryginalny: The Hurt Locker Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 130 min. Gatunek: dramat, thriller, wojenny Ekstrakt: 60% |