– Chcę ci pokazać, jak piękne jest życie. Przeciągnął dłoń po pośladkach Marcina, który wstrząsnął się. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej czuł takie obrzydzenie. – Niech mnie pan nie dotyka! – zawołał. – Nie dotykaj go, Andrzej! – Marcin podniósł głowę, słysząc znajomy głos. Włosy dziewczyny nie były już w nieładzie, wyglądały na świeżo umyte i uczesane.- Pamiętasz, jak mnie chciałeś pokazać życie? Rodzice sądzili, że potrzebuję pomocy psychoterapeuty i zaprowadzili córeczkę do najlepszego. Na szczęście ci się nie udało, bo zostałeś aresztowany. Teraz też ci się nie uda, a wiesz dlaczego? Mężczyzna milczał, więc blondwłosa dziewczyna ciągnęła, jej głos pełen drwiny: – Powód jest bardzo prosty. Nie możesz pokazać życia, bo już nie żyjesz. Nie masz szans na drobne przyjemności tutaj. – Co ty wiesz? – wymamrotał Andrzej, ale zmył się ze ścieżki. – Monika – wyszeptał Marcin, wpatrując się w pulsujące błękitem oczy. Zauważył, że miała na sobie inną sukienkę niż poprzedniej nocy, więc tylko szrama na policzku przypominała o historii, którą wczoraj opowiedziała. – Nie jestem Monika – prychnęła niecierpliwie dziewczyna.- Mam na imię Marta. Chłopaka ogarnęły wdzięczność i ulga. Sny nie przepowiadały przyszłości. Nie był mordercą. – Nie jestem mordercą. – Nie mógł się powstrzymać przed powiedzeniem tego na głos. Wzruszyła ramionami. – Oczywiście, że nie jesteś mordercą – powiedziała łagodnie, po czym nagle jej ton się zmienił. – Musisz się zastanowić, kim jesteś. Zaczynało się. Rozmawiała z innymi i teraz ona będzie go dręczyć. – Nic ci do tego – odrzekł szorstko. – To wy nie wiecie, kim jestem. Nic nie rozumiecie. – Ach tak? W takim razie wytłumacz mi, dobrze? Niczego nie musiał tłumaczyć, a już z pewnością nie tej dziewczynie, która była jedną z nich. Wzruszył ramionami i miał zamiar odejść, kiedy ponownie się odezwała. – Kiedy zaczęły się sny? Takiego pytania nikt do tej pory nie zadał, więc zatrzymał się w pół kroku. Nadal jednak nie chciał z nią rozmawiać. – Dwa lata temu, prawda? – powiedziała miękko i słodycz jej głosu niespodziewanie go wzruszyła. – Tak – odpowiedział, nie patrząc na nią. – Spójrz na mnie – poprosiła. – Jestem twoją przyjaciółką i z pewnością cię nie skrzywdzę. Podniósł oczy i zagłębił spojrzenie w błękicie jej tęczówek. Była taka piękna i taka podobna do Moniki. Uwierzył jej. – Marcin – mówiła cicho, zbliżając twarz do jego twarzy, niemal dotykając ustami jego policzka. – Co stało się dwa lata temu? – Był jakiś pogrzeb – powiedział. Machnęła lekceważąco dłonią. – Pieprzyć pogrzeb. Co się stało przedtem? Nikomu o tym nie opowiadał. Nigdy. Nawet z matką nie wracał do tamtych zdarzeń. Chwilami miał wrażenie, że ich nie było. – Ojciec wrócił. Tak naprawdę nie unikał tematu ojca. To dało się jeszcze znieść, dopiero wszystko, co nastąpiło potem… Po co ta dziewczyna to rozgrzebuje, po co on z nią rozmawia? Patrzył w jej słodkie oczy i niemal rozumiał. Miała twarz Moniki i była jego przyjaciółką. – Opowiedz mi o tym – poprosiła. Nie nalegała na nic innego. Ona nie tylko miała twarz Moniki, ona była Moniką, jego pierwszą i jedyną miłością. Nie było Marty zamordowanej przez szalonego kochanka, zagryzionej przez psa o imieniu Tytan, znikła dręczycielka, która wraz z innymi chciała pozbawić go świętości. Pomimo szramy na policzku była piętnastoletnią dziewczynką tchnącą promienną radością życia. – Kiedy ojciec z nami mieszkał, bił często mamę. – Nie wiedziała o tym, skąd mogła wiedzieć? Trzeba było opowiedzieć wszystko od początku, żeby zrozumiała. – Bił też mnie – dodał ciszej. Twarz dziewczyny była poważna i młoda piętnastoletnią pięknością. – Odszedł z inną kobietą, tylko tyle wiem. Mama chyba go kochała… Pewnie zdarzały im się lepsze momenty, chociaż ja już ich nie pamiętam. Nie zmartwiłem się, kiedy odszedł, miałem wtedy siedem lat, ale mama zmartwiła się bardzo. – Jak bardzo? – wtrąciła dziewczyna. – Bardzo. Miała dziwne stany, niekiedy mnie biła… czasami… niezbyt mocno. Dziewczyna skinęła głową. Nie naciskała. – Powiedziałeś, że ojciec wrócił – przypomniała. – Tak. On miał w sobie taki instynkt… agresję, jeśli cokolwiek szło nie po jego myśli. Dlatego… – Zamilkł. Nie powiedział: „Dlatego bałem się, że mogę być mordercą”. Dokończył to zdanie zupełnie inaczej: – Dlatego tamtą kobietę też bił, a kiedyś złamał jej kręgosłup. Zgłosiła to na policję, znaleźli się świadkowie i ojciec dostał wyrok. Miałem wtedy jedenaście lat. Pamiętał, jak mama, opowiadając mu o sprawie, usiłowała wybielić ojca, z jadem pastwiąc się nad kochanką. Słuchał, bo wiedział, że matka chce, żeby słuchał, ale nie był już dzieckiem, które wierzy w każde słowo. Zdawał sobie sprawę, że życie w innych rodzinach wygląda inaczej. – Mama odwiedzała go w więzieniu – kontynuował. – Czasem nakłaniała mnie, żebym z nią chodził, ale odmawiałem. Bywało, że mi się za to dostawało, ale niezbyt często i niezbyt mocno. Rzeczywiście razy spadające w tamtym okresie nie były częste ani mocne. Mama rozkwitła, jej uroda na powrót stała się młodzieńcza, ślady zmęczenia i smutku znikły. Czuła się taka ważna i taka szczęśliwa, była piękna ulotną, niepowtarzalną pięknością kobiety szczęśliwie zakochanej. – Mówiła, że ojciec wróci, ale ja puszczałem to mimo uszu. Pięć lat wyroku wydawało się okresem nieskończenie długim. Dochodził do momentu, którego wolał już nie wspominać, który czasami ginął w pamięci. Spojrzał na twarz dziewczyny, słodką i poważną, młodą i współczującą. To Monika. Jego przyjaciółka. – Po dwóch latach go wypuszczono. Skrócono wyrok za dobre sprawowanie. Mama przywiozła go prosto do nas. „Cześć, syneczku” – powiedział, a ja spojrzałem na mamę. Patrzyła wyczekująco i nie chciałem jej zawieść. „Cześć, tato” – odpowiedziałem. Jakoś to słowo przeszło mi przez gardło. „Cieszysz się, że wróciłem?” – spytał, a ja znowu patrzyłem na mamę, więc skinąłem głową. „Kłamiesz!” – zawołał. Marcin ukrył twarz w dłoniach. Chyba nie da rady przez to przejść. Poczuł na plecach dotyk delikatnych palców i podniósł głowę. To nie była Monika – na powrót stała się dziewczyną z cmentarza, ofiarą szalonego kochanka. – Opowiadaj. Nie chciał już nic mówić, ale patrzył w jej oczy jak zahipnotyzowany. Miała moc łamiącą jego wolę. – Nie odpowiedziałem, a on dopadł do mnie i zaczął trząść. „Ty gnoju! Ty mały skurwysynu! Twoja matka kłamała! Ty nawet nie jesteś moim synem!”. Walnął moją głową w ścianę, a potem nagle puścił mnie i odwrócił się do mamy, która stała jak skamieniała. „Ty zdziro, kłamałaś cały czas”. Uderzył ją w twarz, raz, nawet nie bardzo mocno, a potem wyszedł. Wyleciała na klatkę. „Robert!” – wołała, ale nie zareagował, słyszałem jego kroki na schodach, niezbyt szybkie, pewne, dość ciężkie. Zbiegła za nim, widziałem przez okno, jak dogoniła go i czepiała się jego rękawa, z pewnością błagała, żeby wrócił. On strząsał jej rękę, a później zniknęli za rogiem. Nie wrócił. Mama przyszła po jakiejś godzinie. Zamilkł znowu. – Opowiadaj. – Głos dziewczyny brzmiał rozkazująco. Wiedział, że nie jest w stanie się jej przeciwstawić. Zresztą to tylko sen, pomyślał. Sny rządzą się własną logiką. – Co stało się potem? – ponaglała Marta. – Wróciła zupełnie spokojna. Blada, ze spuchniętymi od płaczu oczyma, ale całkowicie opanowana. „Zrobimy sobie wycieczkę nad Wisłę” – powiedziała. Na dworze było już ciemno, więc się zdziwiłem. „Teraz?” – zapytałem. „A dlaczego nie?” – odpowiedziała. „Romantyczną wycieczkę we dwoje. Nałóż kurtkę.” Poszedłem do pokoju. Kiedy wróciłem, ona też była przebrana. Miała na sobie spodnie i bluzę, których nigdy przedtem u niej nie widziałem. – I rękawiczki – dodała dziewczyna. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem znów pomyślał, że we śnie obowiązuje inna logika. – Doszliśmy nad rzekę. Usiedliśmy w jakichś krzakach daleko od alejki spacerowej. „Nienawidzę cię, gnojku” – powiedziała i uderzyła mnie w brzuch. Biła jak nigdy wcześniej, a ja… się nie broniłem. |