– Ręce ci drżą – powiedziała w końcu, ujmując jego dłonie. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, ale rzeczywiście trząsł się cały. Teraz jednak ciepło jej dotyku sprawiło, że przestał się bać. Czego właściwie się bał? Co mogło mu grozić? Delikatne muśnięcia smukłych palców wyganiały złe duchy. Zerknął w okno. Znowu się rozpogodziło. Cofnęła dłonie. – Chyba jednak napiję się herbaty – powiedziała. Uczucie lęku nie wróciło, a za oknem wciąż było słonecznie. Pili herbatę i porównywali „Harry’ego Pottera” z książką „Felix, Net i Nika”, rozważali zagięcie czasoprzestrzeni, które było konikiem Cichowskiego, dzielili się planami na wakacje. Ta śliczna dziewczyna zdawała się mieć jednakowo dużo do powiedzenia na każdy temat. Odezwała się jej komórka. – Cześć, tato – powiedziała, odbierając. Słuchała przez chwilę, a potem zwróciła się do Marcina: – Jaki tu jest adres? Podał, ona powtórzyła i rozłączyła się. – Za pięć minut będę schodzić – powiedziała, a Marcina wypełnił smutek. Kiedy stali już w przedpokoju, usłyszał szczęk klucza przekręcanego w zamku i spojrzał na zegarek. Piąta. Mama już wróciła? To było dziwne, nigdy się nie zdarzało. Drzwi otworzyły się i weszła. Kiedy tylko ją zobaczył, Marcinem wstrząsnęło przeczucie katastrofy. Matka trzymała na rękach szczeniaka i uśmiechała się promiennie. Chłopak nie był w stanie przedstawić Moniki, wpatrując się w psa szeroko otwartymi oczyma. Dziewczyna sama wyciągnęła rękę, przedstawiając się, ale zdawało się, że ona też straciła pewność siebie. – Bardzo mi miło – powiedziała ciemnowłosa kobieta, stawiając szczeniaka na ziemi i ściskając wyciągniętą dłoń. – Wiesz – zwróciła się do syna – w szkole, w której prowadzimy zajęcia, był dzień otwarty, wiec mieliśmy wolne. Postanowiłam zrobić ci niespodziankę i kupiłam psa. Cieszysz się? – Znowu wzięła szczeniaka na ręce, jakby chciała zapewnić mu maksimum czułości. Marcin powoli skinął głową, przenosząc wzrok na Monikę. Zdał sobie sprawę, że twarz dziewczyny jest bardzo blada. – To doberman, prawda? – powiedziała cicho i Marcin wiedział już, kogo przypominała. Przypominała? To słowo nie oddawało stanu faktycznego. Twarz dziewczyny ze snu była jej twarzą. Chłopak miał wrażenie, że widzi na delikatnym policzku świeżą ranę. – Tak, to doberman – potwierdziła matka. – Do widzenia – powiedziała Monika i nie patrząc już na nikogo, odwróciła się i wybiegła na klatkę. Mama zamknęła drzwi i ponownie postawiła psa na ziemi, a ten niepewnie otarł się o nogi Marcina. – Już cię lubi – powiedziała kobieta z promiennym uśmiechem.- Jak go nazwiemy? Wyglądała zupełnie inaczej niż rano, a paradoksalnie budziła lęk znacznie większy. Nie, to nie ona budziła lęk. Marcin już otwierał usta, żeby powiedzieć, że muszą pozbyć się szczeniaka, ale patrząc na płonące cichą radością piwne oczy, nie mógł się na to zdobyć. Powie jej jutro. Teraz musiał zostać sam, koniecznie. Potrzebował uporządkować myśli. Schylił się i pogłaskał psa, starając się, by jego ruchy były jak najbardziej naturalne. – Mamo – powiedział, patrząc na kobietę. – Mam potwornie dużo lekcji. Wracam do pokoju. – Jak go nazwiemy? – powtórzyła, nie zwracając uwagi na słowa syna. Chciał zaproponować jakiekolwiek imię pasujące do psa, ale na usta cisnęło się słowo „Tytan”. Zdusił je w ostatnim momencie i powiedział cicho, niemal błagalnie: – Mamo, jutro. Naprawdę mam mnóstwo lekcji. Skinęła głową i dostrzegł na jej twarzy cień zawodu. Trudno. Pocałował ją w policzek i oddalił się do pokoju, zamykając dokładnie drzwi. Usiadł przy biurku i rozłożył książki. Musiał zachować pozory, gdyby tu weszła. Co oznaczały sny? Czy przepowiadały przyszłość? Czy miał stać się mordercą? Zimny lęk chwycił go za gardło, ale po chwili odpuścił. Może sny były tylko ostrzeżeniem. Może. Trzeba zacząć od pozbycia się psa. Matka się zmartwi, ale był w stanie stawić czoło atakowi jej wściekłości. Nawet agresji. Zresztą nie był już słabym trzynastolatkiem, przez ostatnie dwa lata bardzo urósł i nabrał mięśni. Ćwiczenia na siłowni robiły swoje. Jeśli mama go zaatakuje, będzie się bronił. Była tylko kobietą, wprawdzie silną, ale szanse oceniał jako co najmniej wyrównane. Nagle wypełniło go obrzydzenie do siebie. Jak on myślał o własnej matce? To tylko myśli. Ale sny… Znów zobaczył twarz Moniki – czy też twarz dziewczyny z koszmaru – ze świeżą szramą na policzku. Czy można zmienić przeznaczenie? Kto mu, do diabła, powiedział, że to przeznaczenie? To tylko sny. Marcin nie był przesądny. Sny nie mówią o przyszłości. Dlaczego dziewczyna z koszmaru miała twarz Moniki? Monika przyjechała przed weekendem, może jej twarz mignęła mu na ulicy i wryła się w podświadomość? Tak musiało być. To przynajmniej było racjonalne wytłumaczenie i uwierzył w nie. Mimo wszystko jutro porozmawia z matką na temat psa. Zastanowi się też, czy naprawdę chce studiować fizykę. Drzwi uchyliły się i mama wsunęła się do pokoju. – Zjemy razem kolację? – spytała. Spojrzał na nią. Wyglądała prześlicznie i przypominała wróżkę z bajki. Każdego innego dnia przyjąłby jej propozycję z radością. Teraz jednak czuł się kompletnie rozbity, a wspólna kolacja wydawała się wysiłkiem przekraczającym siły. – Mamo – powiedział z trudem. Nawet słowa przychodziły ciężko, wydawały się kamieniami, które trzeba przepychać przez przełyk. – Nie chce mi się jeść. Jestem zmęczony i muszę się położyć. Umyję się jutro rano. Podeszła i przyłożyła chłodne palce do jego czoła. Zamknął oczy i przez moment jej dotyk wydawał się kojący, jak rano, kiedy budził się z krzykiem. – Dobrze się czujesz? – spytała. – Temperatury raczej nie masz. Przytulił głowę do brzucha matki i objął ją ramionami. – Dobrze – odpowiedział. – Jestem tylko potwornie zmęczony. – Więc odpocznij – odpowiedziała, wsuwając palce w jego włosy. Po chwili pocałowała go w czoło i wyślizgnęła się delikatnie z jego objęć. – Dobranoc – szepnęła i bezszelestnie opuściła pokój. Dobra wróżka, wcielenie łagodności. Przebrał się i rzucił na łóżko. Naprawdę był wykończony, rozbity i przestał już bać się snów. Czym są sny, nawet koszmary cmentarne? Czym mogą grozić? Przeznaczenie nie istnieje, człowiek sam kształtuje swój los. Monika. Jutro ją zobaczy. Dziewczyna z cmentarza. Tę pewnie zobaczy wcześniej. Ta myśl nim nie wstrząsnęła. Sny żyją własnym życiem. „Czy jestem mordercą?” – pytanie pojawiło się, ale zdawało się czystą teorią, problemem do rozwiązania. Szedł ścieżką, patrząc w rozgwieżdżone niebo. W przeciwieństwie do poprzedniej nocy, ta zapowiadała się pogodnie. Zerknął na grób dziewczyny, nie było jej. Zagadka nie zostanie rozwiązana, Marcin nie dowie się, czy wczoraj usłyszał przepowiednię przyszłości. Ofiara szalonego kochanka rozmawiała z innymi, co oznaczało, że będzie musiał jej unikać. Stanie się taka sama jak ci, którzy chcieli odebrać mu…. – Kim jesteś? – usłyszał za sobą męski głos. Odwrócił się gwałtownie i dostrzegł człowieka średniego wzrostu, średniej budowy ciała, o przeciętnej twarzy. Wszystko w tym facecie było średnie i przeciętne. – Jestem Marcin – odpowiedział. – A ty… pan? – Możesz mówić mi po imieniu – roześmiał się mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu Marcina. – Ja jestem Andrzej. Jesteś bardzo ładnym chłopcem. Ręka faceta pozostała na jego ramieniu i chłopak poczuł się nieswojo. Andrzej przesunął ją na szyję i kościste palce pogładziły obnażony kawałek ciała, po czym dłoń cofnęła się. – Czym pan się zajmuje… zajmował? – Marcin nie miał zamiaru „tykać” tego typka. – Byłem psychologiem… psychoterapeutą. Pomagałem dzieciom takim jak ty odzyskać równowagę psychiczną. Znów wyciągnął rękę, ale Marcin cofnął się. – Ja nie potrzebuję pomocy – powiedział nieco zbyt głośno. – Masz śliczną pupę – rzekł facet bez związku, postępując krok w kierunku chłopaka. – Czego pan ode mnie chce? – Marcin zaczął iść, ale facet ruszył za nim. |