Dotychczasowi miłośnicy dźwięków Petera Gabriela mogą się nowym albumem mocno rozczarować. „Scratch My Back” to materiał autorefleksyjny, wyciszony i pozbawiony jakichkolwiek namiastek łatwo przyswajalnej muzyki popularnej.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jestem całkowitym przeciwnikiem wszelkiej maści coverów. Co więcej, uważam, że takie płyty nagrywają nie artyści, a producenci, którzy tym, wątpliwej jakości, substytutem starają się wyciągnąć od nas ciężko zarobione pieniądze. Oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły, ale można policzyć je na palcach jednej ręki (np. kiedyś ta sztuka udała się Vanilla Fudge). Myślę, że niedługo przybędzie mi palców, bo właśnie pojawiła się jedna z nielicznych pozycji, przywracająca mi wiarę w sens takiego przedsięwzięcia. Sam pomysł nie wydaje się zbyt nowatorski: ot, zbierzmy kilka dobrych utworów znanych muzyków i zróbmy z tego autorskie kompozycje. Tyle, że Peter Gabriel stworzył dzieło bardzo osobiste i, jak się okazuje, dość kontrowersyjne. Postawił na prostotę i – paradoksalnie – uzyskał efekt porównywalny, a nawet lepszy niż na jego poprzednich płytach. Przyznam szczerze, nie przepadam za popową twórczością Gabriela, ale z pewnością „Scratch My Back” musi być solą w oku dla wszystkich fanów „Us” czy „So”. Wielu chyba nie zrozumiało, że nie musi się on ograniczać do łatwo wpadających w ucho piosenek lub przestrzennych, orientalnych motywów rodem z „Ostatniego Kuszenia Chrystusa”. Gabriel na „Scratch My Back” zaskakuje i gra fanom na nosie. Dojrzewa i świadomie opowiada historię człowieka doświadczonego przez życie, na nowo odkrywając kompozycje, które, wydawać by się mogło, nie są w stanie powiedzieć już niczego więcej. Smaku dodaje fakt, że aranżacje pozbawione są jakiegokolwiek dźwięku gitary czy perkusji. Ten celowy zabieg pozwolił mu na osobiste wycieczki w głąb własnej duszy. Czuć w tych nutach pasję, smutek, rozdarcie, nieopisaną bojaźń przed brakiem raju dla starszych ludzi. To jest po prostu wyśmienite podsumowanie jego własnej kariery. Co więcej, Gabriel nadal udowadnia, że nawet w takim gatunku jak pop jest możliwe uprawianie sztuki wyższej. No bo jak chociażby traktować „Listening Wind” z odpowiednio stopniowanym napięciem i dwugłosem, zarówno smyczkowym jak i wokalnym? Ktoś się odważył na tak fenomenalne zabiegi? Teatralnie wzniosła, acz mocno nasączona pesymizmem wersja „Apres Moi”, to tylko potwierdzenie tego, o czym pisałem wcześniej – bogactwo emocji, dźwięków i ściskający za gardło wokal. Najlepszy na płycie „My Body is a Cage” to wręcz reinterpretacja życia artysty, zamkniętego w klatce, dalekiego od materialnego świata banału. Jak na dobór kawałków, na plus trzeba także zaliczyć spójność albumu – to jest płyta przemyślana od początku do końca i poza niepotrzebnym ostatnim utworem Radiohead, „Scratch My Back” jawi się jako doskonały obraz naszego pokolenia, które wszędzie się śpieszy, a nigdzie zdążyć nie może. Chyba tylko jedna płyta ostatnimi czasy wywołała u mnie podobne wrażenia: Rowland S. Howard – „Pop Crimes”.
Tytuł: Scratch My Back Data wydania: 15 lutego 2010 Utwory 1) Heroes [David Bowie] 2) The Boy In The Bubble [Paul Simon] 3) Mirrorball [Elbow] 4) Flume [Bon Iver] 5) Listening Wind [Talking Heads] 6) The Power Of The Heart [Lou Reed] 7) My Body Is A Cage [Arcade Fire] 8) The Book Of Love [The Magnetic Fields] 9) I Think It’s Going To Rain Today [Randy Newman] 10) Apres Moi [Regina Spektor] 11) Philadelphia [Neil Young] 12) Street Spirit [Radiohead] Ekstrakt: 90% |