Piękne włoskie krajobrazy, śliczna buzia Amandy Seyfried i charyzma Vanessy Redgrave stanowią główne i jedyne zalety filmu Gary’ego Winicka, „Listy do Julii”. Sielskie otoczenie malowniczej Europy narzuca skojarzenia z „Dobrym rokiem” Ridleya Scotta, ale nie łudźcie się: Winick to przeciętny wyrobnik, Scott – znakomity rzemieślnik z ambicjami artysty. Stąd „Listy do Julii” usypiają źle połączonymi schematami.  |  | ‹Listy do Julii›
|
Sophie to młoda Amerykanka weryfikująca fakty pojawiające się w artykułach prasowych. Potrafi eliminować fałszywe tropy i odnajdywać zapomnianych ludzi. Już wkrótce wykorzysta swoje zawodowe umiejętności podczas przedślubnego wypadu do Verony, gdzie pomoże starszej Angielce, Claire, odnaleźć ukochanego sprzed blisko pięćdziesięciu lat. Należy pamiętać, że Sophie przyjeżdża do miasta Julii w towarzystwie narzeczonego, który jednak bardziej pasjonuje się arkanami kuchni i perspektywą założenia własnej restauracji niż przyszłą towarzyszką życia, a Claire przywozi do Włoch jej przystojny wnuk, Charlie. Nie trzeba być Einsteinem, żeby wysnuć odpowiednie wnioski, zwłaszcza, że zwiastun filmu nie bawi się w subtelności i streszcza całość, nie stroniąc od irytujących spoilerów. Poprzedni film Winicka, „Ślubne wojny”, również nie grzeszył kreatywnością. Mimo idiotycznego punktu wyjścia, reżyser pokwapił się jednak o sensowne połączenie znanych szablonów, przeobrażając przeciętną komedią romantyczną, na jaką film się zapowiadał, w przyzwoitą komedię o przyjaźni. Tymczasem „Listy do Julii” to film dokładnie taki, jakiego można się było spodziewać po trailerze – absurdalny, polukrowany, zupełnie nieprawdziwy, plastikowy, ociosany jak kloc drewna. Brak wdzięku wynika chyba przede wszystkim z łopatologicznej drugiej połowy filmu. Winick przypomina sobie, że oto kręci romcoma, a nie geriatrycznego „Romea i Julię”, więc powinien popchnąć wreszcie bohaterów w swoje ramiona. Stąd na ekranie ze zwyczajnej znajomości wykluwa się nagle wielka miłość zwieńczona wyznaniami pod balkonem i wspinaniem się po winorośli, jak na Włochy przystało. W pierwszej połowie film broni się jeszcze piękną Veroną, sympatyczną historią Claire i brytyjskim dystansem Charlie’ego pozwalającym na generowanie sytuacji autentycznie humorystycznych. Potem jednak pozytywy rozbijają się na „niesamowitych zbiegach okoliczności” i sztucznych porywach serca, nieprzystających w żaden sposób do bohaterów. Wszystko ma również absurdalnie wyidealizowany wymiar: młoda dziewczyna szybko przedzierzgnie się we wschodzącą gwiazdę dziennikarstwa, a do Włoch będzie latać na zawołanie z pensji początkującego pismaka. Nie byłoby to irytujące, gdyby istota komedii romantycznej czyli bohaterowie i iskrzenie między nimi całkowicie nie rozmywały się w namnożeniu wątków. A tak mamy zaniedbującego Sophie narzeczonego-restauratora, miłość Claire z dawnych lat, marzenia bohaterki o dziennikarstwie, traumy rodzinne z przeszłości i rodzące się nowe uczucie między Sophie i Charlie’em, które tak naprawdę powinno być, zważywszy na gatunek, na pierwszym miejscu. Poza tym, ciężaru nawet tak prościutkiego filmu nie potrafi udźwignąć Amanda Seyfried. Młoda aktorka nie jest w stanie przeprowadzić widza przez schematy, absurdy i kicze, tak więc filmu nie da się kupić nawet w formie jednorazowej rozrywki. A przecież nietrudno o przykłady romcomów (z założenia schematycznych) z powodzeniem ratowanych za sprawą aktorów – z ostatnich tytułów można wymienić chociażby „Narzeczonego mimo woli”. Doprawdy nie mam też pojęcia co u Winicka robią tak znakomici i intrygujący ludzie jak Vanessa Redgrave czyli ekranowa Claire czy Gael Garcia Bernal w roli karykaturalnego narzeczonego Sophie. Oboje stanowią w „Listach do Julii” ciekawostkę, ale aktorsko są już raczej bezbarwni. Przekonująco wypada za to Christopher Egan jako Anglik-realista. Aż szkoda, że wybija się w filmie, po którym nie będzie miał większych szans na poważne traktowanie w aktorskim światku. A co można zaliczyć na plus? Na pewno estetykę filmu. Włochy zostały pokazane przepięknie, jak gdyby był to kraj zielonych pagórków, zabytkowych miasteczek i apetycznych winnic. Na aktorach również można zawiesić oko, zwłaszcza na Amandzie Seyfried, a całości towarzyszy sympatyczna muzyczka. Wszystko to sprowadza się jednak do przeżyć najwyżej letnich. Po seansie natomiast pojawia się uczucie zażenowania, że daliśmy się kupić ładnymi widoczkami z trailera. Lepiej obejrzeć wspomniany na wstępie „Dobry rok”: aktorstwo, atmosfera i fabuła na kilkukrotnie wyższym poziomie zapewnia rozrywkę z wdziękiem i miłymi wrażeniami sielskiej degrengolady.
Tytuł: Listy do Julii Tytuł oryginalny: Letters to Juliet Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA Data premiery: 11 czerwca 2010 Gatunek: dramat Ekstrakt: 30% |