3 Z końcem sierpnia zatem Pierce mieszkał już nad szemrzącą rzeką tak jak i Rose Ryder, choć w innym domu i nad inną rzeką. Rose spędzała jesień w letnim domku administratora w Centrum Psychoterapii „Las”; kiedy „Las” zaczął zamykać wakacyjne programy, administratorka przeprowadziła się z powrotem do swojego domu i biura w mieście i Rose mogła mieszkać w jej domku aż do mrozów, kiedy trzeba wyłączyć wodę, przenieść pod dach krzesła i grill z tarasów, zabić okna szarą płytą wiórową i poszukać innego miejsca do zamieszkania do następnej jesieni, innego sublokatora, innego pokoju. Tymczasem obserwowała, jak las wzdłuż rzeki Shadow nabiera barw, taras zasypują poszarpane liście, a rzeka mgli się o poranku. Uważała wtedy ten domek za swój. Nowy dom Pierce’a w Littleville leżał nad Blackbury, drugą rzeką wijącą się przez Faraways, zasilaną ze źródeł innych niż te zasilające Shadow – wiosny, topiące się śniegi wysoko na szczytach Appalachów – by wreszcie złączyć się z Shadow w drodze do morza. To Rose przywiodła go do tego domu. Po raz pierwszy spotkał ją długo przed tym, jak przeprowadził się do hrabstwa, na nocnej imprezie nad rzeką. Zaprosił ją na przejażdżkę łodzią, a ona prowadziła łódź przez trzciny, lilie wodne i wierzby myjące w toni swoje włosy w kierunku głównego nurtu i niebawem trafili na maleńką przystań na końcu zasłanej igłami dróżki, która prowadziła przez sosny do wielkiej, osłoniętej tylnej werandy czy też patio tego domu, podówczas nie zamieszkanego; włamali się i rozejrzeli. – Tajemnica – wyszeptała, otwierając drzwi do sypialni, do której wchodziło się przez łazienkę. Wszedł za nią, przytulili się i pocałowali i nic więcej; powiosłowali z powrotem. Nie pamiętała tego wydarzenia, kiedy spotkali się znowu, on już wtedy zamieszkały w Jambs; imprezę nad rzeką przypomniała sobie, ale nie dom, nie sypialnię, nie księżyc w pełni za oknami. Kiedy musiał zostawić mieszkanie w mieście, przybył tu znowu: odpowiedział na ogłoszenie w sprawie wynajmu domu w Littleville i odkrył, że dotyczy tego samego domu, do którego włamali się w blasku księżyca. Wtedy też była z nim: weszli razem do środka przez małą i leciutko cuchnącą łazienkę do sypialni. – Tajemnica – powtórzyła i Pierce objął ją, tak jak to zrobił wcześniej. – Teraz musisz pamiętać – powiedział. – Tak – odparła szeptem. A przecież (pomyślał Pierce, leżąc teraz tego późnowrześniowego poranka, patrząc na tę właśnie sypialnię z własnego łóżka, na jego własne zasłony zwieszające się w oknach i własne obrazy, ledwo widoczne w poświacie poranka) może nawet wtedy nie pamiętała. Powiedziała „tak”, ale czy nie uznał za regułę, że w pewnych okolicznościach ona nigdy nie powie mu „nie”? W swoim łóżku o pewnej północy, nie tutaj, lecz przy Maple Street w Jambs, ustanowił regułę: „nie mów mi »nie« Rose. Nie możesz mi się sprzeciwić. Mów tylko »tak«. Rozumiesz?”. „Tak”. „Powiedz”. „Tak”. A więc może wcale nie rozpoznała domu i dlatego wcale nie czuła w środku takiej niespokojnej presji Przeznaczenia, żeby tu wrócić, jak on. Być może nawet sama postanowiła nie pamiętać. Była do tego zdolna. Miała po temu talent. Najtajemniejsze jest to, co zapomniane. Wstał rozbudzony – ona w swoim łóżku w domku pośród szumu Shadow spała nadal – i stał zamyślony, wysoki, nagi i blady, tam gdzie skóry nie barwiły czarne włosy. Dziś wieczorem się spotkają, nie w tym pokoju, ale u niej, w domku, z którego była tak dumna, zjedzą kolację na tarasie nad zimną młodą rzeką. Będzie musiał zaplanować coś na wieczór, nie mógł przyjść nieprzygotowany. Położył się z powrotem, żeby pomyśleć. Pierce nie miał budzika. Budził się, kiedy skończył śnić, dość wcześnie. Potem zwykle leżał długo w bezruchu, śledząc wypływ swoich myśli, dopóki i ten puchar się nie opróżnił. Postępował tak nawet pomimo powtarzania sobie, że największą szansę na dokonanie czegoś i zarobienie pieniędzy dałoby mu szybkie wypalenie się i że jest głupcem. Kiedyś Pierce Moffett był historykiem, a przynajmniej aspirował do tego miana, ale zbuntował się, ze wstrętem, ze zniecierpliwieniem, a także z bólem potrzeby, ponieważ musiał zarobić na życie, a historia nie dawała mu po temu szans: jedyne stanowisko nauczyciela, jakie dostał, stracił, zanim zdobył stały etat. Zatem przekonał nowojorską agentkę literacką (Julie Rosengarten, dawną kochankę), że potrafi napisać książkę, którą wielu będzie chciało przeczytać, a ona z kolei przekonała wydawnictwo Kogucik, największe na świecie, przynajmniej pod pewnymi względami, według słów Julie. Książka tworzona pod egidą Julie dotyczyła magii, tajnej historii, Końca Świata, wydarzenia, które przedstawiłby jako rozgrywające się właśnie teraz, niepostrzeżenie. Przez długi czas po tym, jak otrzymał zaliczkę, za którą (razem z pieniędzmi z Fundacji Rasmussena) żył, Pierce nie czynił żadnych postępów w pracy. Wspiął się na wysoką trampolinę i dopiero na szczycie odkrył, że nie potrafi ani skoczyć, ani zejść z powrotem. Skrobał notatki i wykreślał je, wystukiwał całe strony i prawie natychmiast miął. „Dlaczego wierzymy, że Cyganki przepowiadają przyszłość?” – tak by zaczął; albo „Istnieje więcej niż jedna historia świata”. A potem kładł się, wychodził, dawał sobie spokój. Ale kiedy przeprowadzał się do Littleville, miał już kilka stosów zapisanych stron, Część 1 i Część 2, pokrytych nabazgranymi notatkami i przełożonych żółtymi kartkami liniowanego papieru, wzmacniającymi i zmieniającymi treść. Lubił oceniać ich ciężar w rękach, przyjemny niczym ciężar upieczonego chleba albo ociosanego drewna. A ostatnio przestał spać w nocy: zwykle zapadał w głęboki paraliż na dwie godziny lub krócej, kiedy wchodził do swojego wielkiego łóżka, po czym budził się, jak gdyby ktoś nim potrząsnął, i leżał czujny jak włączone urządzenie elektryczne, całymi godzinami myśląc, myśląc, tworząc; czasem wstawał, by coś zanotować, zapalić albo po prostu popatrzeć na księżyc. Kiedy pierwsze światła dotykały okien, zasypiał znów na godzinę lub dwie; potem wstawał i krzątał się w kuchni, pracując i równocześnie stukając dzbankiem do kawy i patelnią. Co się stało? Nadeszło lato, piekielny upał, bujność i różnorodność – inspiracja być może dla podobnej kreatywności. Robbie, wezwany jego mocami, mocami, których nie był świadomy, istota stworzona z mocy, których Pierce nie potrafił ocenić: zaskoczył i zafascynował młodego Robbie’ego obfitością, do jakiej zdolny jest dorosły mężczyzną, prozą, którą równocześnie tworzył niestrudzenie. A wreszcie Rose, o której przestał już w ten bezczynny poranek myśleć. Była to mądra inwestycja – im więcej czasu poświęcał jej, tym więcej dywidend otrzymywał; udawał wielkopańskie zdenerwowanie jej rozmowami telefonicznymi i impulsywność podczas pracy albo flirtu, ale zrobił się też przesądny na jej punkcie, nie mógł być pewny, czy jego kreatywność nie zależy tak naprawdę od niej, odkrył, że nakłania ją do odrzucania innych możliwości, by umawiać się z nim na randki; a kiedy przychodziła wieczorem, ukazywał jej się często w szlafroku, drżący i spocony niczym sportowiec, z nową porcją zapisanego żółtego papieru, który jeszcze niedawno był dziewiczy; jak to możliwe, że tak szybko ci idzie, dziwiła się, śmiała głośno i przepychała obok do sypialni, którą nazywała niewidzialną. Inna możliwość, o której Pierce myślał czasem w łóżku, śmiejąc się często przy tym głośno, była taka, że to Czas przelewa się w jego duży mózg, nie do wypełnienia niczym magiczny kielich iluzjonisty, wino nowego objawienia, coś, co miał przekazać najlepiej, jak potrafił, oczekującym: objawienia, które mogło tylko w tej chwili, w tym roku i tej dekady, być warte przekazania. A więc do roboty, Pierce: ponieważ nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. 1) Osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części USA (przyp. tłum.). |