Chyba już jestem za stary na tego typu opowieści. „Rogi” Joe Hilla mimo intrygującego pomysłu i dobrego zawiązania akcji wynudziły mnie jak mało która lektura. I sam już nie wiem, czyja to wina - autora, który zmarnował temat, czy moja?  |  | ‹Rogi›
|
Książkami o diable piekło jest wybrukowane. Na szczęście Hill nie zamierzał odkrywać Ameryki, ale wykorzystać na współczesną modłę oklepany literacko motyw. Dlatego też jego diabeł jest spokrewniony raczej z pseudowampirami królującymi ostatnio na kartach powieści dla nastolatek niż z Wolandem Bułhakowa czy Mefistem Goethego. To znaczy obdarzamy bohatera nadprzyrodzonymi mocami, ale bez większych konsekwencji dla jego psychiki czy w ogóle kondycji życiowej. Tak też jest z Ignatiusem Perrishem, który pewnego dnia po ostrym piciu budzi się z rogami na głowie. Kto mu to zrobił? Niech czytelnik nie liczy na odpowiedź. Zamiast tego – fajerwerki. Powieść zaczyna się ciekawie – razem z bohaterem odkrywamy kolejne „bonusy” wynikające z noszenia rogów. Jednym z ciekawszych motywów jest możliwość odczytywania najskrytszych pragnień (zwykle tych złych), które noszą w sobie spotkani ludzie. Perrish odkrywa w ten sposób, jacy naprawdę są jego bliscy – i pośrednio jakim jest człowiekiem – a przy okazji pomaga mu to w odnalezieniu zabójcy jego dziewczyny, która zginęła przed rokiem. Gorzej, że paskudnego mordercę odkrywa gdzieś w okolicach setnej strony, przez co potem jest już tylko coraz nudniej. Retrospekcje. Jeśli istnieje jakiś dekalog literacki, to retrospekcja powinna być jednym z grzechów ciężkich. Hill popełnia go nieustannie. Mniej więcej od jednej trzeciej „Rogów” jesteśmy zasypywani historyjkami o dzieciństwie głównego bohatera, które mają się tak do śledztwa jak Lucyfer do prawdomówności. Można domniemywać, że autorowi chodziło o zarysowanie postaci, pokazanie prawdziwych przyczyn późniejszej tragedii itp. Można, ale po co? Moim zdaniem Hill po prostu chciał zapchać jakoś kolejne kilkaset stron, więc zamieścił tam dzieciństwo i młodość Perrisha. Przedzieranie się do finału – który odkąd wiemy, kto jest szwarccharakterem, jest łatwy do przewidzenia – to prawdziwa mordęga. Hill nie skąpi nam cukierkowatego romansu między bohaterami, całej masy niepotrzebnych wydarzeń (przewożenie szafy, wizyty w kościele, zjazd z górki na pazurki), a także czegoś na kształt pseudoduchowości. No bo jednak coś tam trzeba powiedzieć o przyklejonych bohaterowi rogach. Jest więc parę naiwnych wypowiedzi o Bogu (którego, jak powszechnie wiadomo, nie ma), diable (który, jak powszechnie wiadomo, bardziej lubi ludzi niż ich Stwórca) czy miłości, co jest silniejsza od śmierci. Stąd też moja lektura „Rogów” przypominała owe marki, co się tłuką po piekle. Ja też się tłukłem – od zainteresowania historią Perrisha, który ma niebywałą szansę dowiedzieć się tego, jak go ludzie naprawdę widzą, po do znudzenia niepotrzebne retrospekcje. I jeszcze te pełne goryczy teologiczne rozważania („uważam Boga za nieutalentowanego twórcę literatury klasy B”), happy end czy domykanie wątków na siłę. Ale wiadomo – krytykowi to nawet diabeł nie dogodzi.
Tytuł: Rogi Tytuł oryginalny: Horns ISBN: 978-83-7648-408-2 Format: 376s. 142×202mm Cena: 39,– Data wydania: 10 czerwca 2010 Ekstrakt: 40% |