„Taśma”, („Tape”, reż. Richard Linklater) Ocena: 90% Richarda Linklatera można spokojnie uznać za jednego z najwybitniejszych twórców amerykańskiego kina niezależnego. Niewątpliwie reżyser wie, jak poprowadzić narrację tak, aby oparta na samych dialogach akcja cały czas przykuwała do ekranu. Tak też jest w przypadku doskonałej „Taśmy”, filmu nakręconego na podobieństwo teatru, w którym fabuła skupia się na trzech postaciach zamkniętych w jednym pokoju motelowym i energicznych, inteligentnych dialogach. Niejednoznaczność bohaterów i sytuacji odgrywa u Linklatera kluczową rolę, czyniąc z „Taśmy” fascynujące studium ludzkiej natury. Pozory mylą, nasz osąd zmienia się wraz z rozwojem fabuły aż do punktu, w którym nie wiemy, co myśleć o postępowaniu bohaterów, cierpki humor przeplata się ze smutnym stwierdzeniem, że nasze uczynki określają całe nasze życie. Tragikomiczny charakter filmu współtworzą rewelacyjni aktorzy, czyli Ethan Hawke, Robert Sean Leonard i Uma Thurman. Ich swoboda kreacji nadaje bohaterom głębi i wyraźnego charakteru. W „Taśmie” nie ma stereotypowych postaci z odgórnie przypisanymi cechami, jakie spotykamy w kinie, ale złożeni bohaterowie pozostający do końca zagadką psychologiczną. Chociażby dzięki temu skomplikowaniu i ambiwalencji od „Taśmy” nie można się oderwać. Ewa Drab  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Tetro” (reż. Francis Ford Coppola) Ocena: 50% To z pewnością nie jest – jak zapowiadano – powrót Francisa Forda Coppoli do wielkiej formy. Nie jest to też film jakoś bardzo zły. Raczej obiecujący, czasem lekko poruszający, czasem irytująco pretensjonalny, nierówny, ale mający swoje niezłe momenty. Tytułowy bohater, niespełniony artysta, opuszcza swą rodzinę, a w szczególności apodyktycznego ojca (w tej roli idealnie pasujący na genialnego i pozbawionego skrupułów dyrygenta Klaus Maria Brandauer) i ucieka do Argentyny, by marnotrawić tam czas i swój talent. W odwiedziny przybywa do niego młodszy brat, który niegdyś usłyszał obietnice, że Tetro do niego powróci – co nie nastąpiło. Jest w tym wysmakowanym stylistycznie filmie nieco sagi rodzinnej (ale w wersji odrobinę telenowelowej), jest nieco refleksji o sztuce (ale nie wykraczającej poza banały), są sceny udane (w dużej mierze w retrospekcjach), ale też dramatycznie położone (praktycznie cały pogrzebowy finał). Da się obejrzeć, ale na tle oglądanych tego samego dnia dzieł Zbanić czy Munteana, trzeba uznać, że czasy, gdy Coppola był niekwestionowanym mistrzem minęły chyba bezpowrotnie. Konrad Wągrowski „Trash Humpers” (reż. Harmony Korine) Ocena: 50% Film o zgrai wyrzutków noszących ohydne maski, kopulujących z koszami na śmieci, płotami, latarniami i drzewami jest od początku tak absurdalnie zaskakujący, że wywołuje niemal automatyczny, nerwowy śmiech, będący reakcją obronną na to, co widzimy na ekranie. Całość została nakręcona na zdartej, zniszczonej kasecie VHS. Montaż jest intuicyjny, przypadkowy, od włączenia do wyłączenia kamery. Zdjęcia są nieostre, niedoświetlone, pełne ziarna i zniekształceń. Miejsca, w których dzieje się „akcja”, to rozpadające się domy, śmietniska, parkingi, boczne alejki. Główni bohaterowie oprócz tytułowej czynności także oddają się niszczeniu wszystkiego wokoło, torturowaniu innych, prowadzeniu repetytywnych dialogów i monologów. Wszystko to wygląda jak jakiś odcinek programu „Jackass” z innego wymiaru, w którym wszyscy byli na kwasie. „Trash Humpers” został zrealizowany przez Harmony’ego Korine’a, twórcę „Gummo” i scenarzystę kontrowersyjnego „Kids”. Antyestetyka, klimaty lo-fi, atmosfera happeningu i improwizacji zostały doprowadzone tutaj do ekstremum. Jednak kiedy mija inicjalny szok, film staje się nudny, zaczyna się powtarzać. To zapewne także było zamierzone. Czasem jednak dobrze obejrzeć coś tak odstającego od wszelkich norm, żeby poznać swoje granice wytrzymałości. Karol Kućmierz Trzynasty miesiąc (bracia Quay) Ocena: 90% Zbiór animacji braci Quay, w którym umieszczono takie słynne krótkie metraże, jak „Gabinet Jana Švankmajera”, „Ulicę Krokodyli” czy „Próby do wymarłych anatomii”. Amerykańscy twórcy skupiają nawet w bardzo krótkich dziełkach ogromną ilość inspiracji, nawiązań i wspaniałych pomysłów inscenizacyjnych. Ich filmy urzekają niezwykłą precyzją konstrukcji, scenografia jest dopracowana w każdym mikroskopijnym szczególe, a wizualny styl na długo pozostawia swoją pieczęć w pamięci widza. Każdy element twórczości tych artystów (bo trudno ograniczyć ich działalność do filmu) aż prosi się o liczne, dogłębne analizy, tak bogate są dzieła braci. Światy, które kreują, składają się z wielkiej ilości kontekstów, w których można je rozpatrywać. Malarstwo, film, plakat, literatura, muzyka, taniec – wszystko jest obecne niemal w nadmiarze. Jednocześnie wszystko to jest stopione w jedną, spójną, oryginalną estetykę, której nie da się podrobić. To właśnie niezwykła wrażliwość, przez którą przefiltrowane są artystyczne tropy, stanowi o sile twórczości braci Quay, która daleko wykracza poza wszelkie schematy gatunków i rodzajów sztuki. Karol Kućmierz „Upadek anioła” („Melegin dususu”, reż. Semih Kaplanoglu) Ocena: 80% Film Semiha Kaplanoglu, reprezentujący sekcję „Nowe kino Turcji”, stanowi przykład kina wymagającego i bardzo trudnego w odbiorze. Dziewięćdziesiąt minut seansu składa się bowiem z długich, statycznych ujęć i brzemiennych w ukryte znaczenia chwil milczenia. Dialogi zastąpiono emocjami stopniowo dawkowanymi przez aktorów, kombinacją ciszy i subtelnej muzyki oraz siłą pięknie skomponowanych kadrów. Kolorystyka obrazu w „Upadku anioła” oddaje stan duchowy bohaterki – szarzyzny, cienie, czernie i zgaszona zieleń dominują, tworząc fundamenty pod ciężką atmosferę odizolowania i opresji. Z kolei symbole nadziei i wolności zostają określone jasnymi barwami, jak żółta nić oznaczająca szczęście czy ubrania zmarłej kobiety, które trafiają w ręce bohaterki i chociaż w tureckiej kulturze przynoszą pecha, tym razem prowadzą przez upadek do oczyszczenia i zrzucenia jarzma przez bohaterkę. Dramat Zeynep, dziewczyny wyniszczonej psychicznie przez zaborczego ojca, wydaje się tym bardziej wstrząsający, że składa się ze skrawków i niedomówień, rozgrywa w ciszy i spokoju, bez zapowiedzi przejmującego finału. Dzięki Tulin Ozen, która wciela się w rolę Zeynep z ogromną precyzją i wyczuciem, „Upadek anioła” pozostaje z widzem na długo po seansie. Ewa Drab  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Uzak” („Distant”, reż. Nuri Bilge Ceylan) Ocena: 80% „Uzak” to piękny i prosty film o zagubieniu w wielkim mieście i poszukiwaniu własnego miejsce na świecie. Główni bohaterowie filmu Ceylana to dwójka krewnych. Jeden z nich pochodzi z małego miasteczka, gdzie ciężko o pracę. Postanawia zmienić swoje środowisko i zamieszkuje w Stambule. Mieszkanie zapewnia mu drugi bohater, przyzwyczajony do życia w wielkim mieście fotograf. Kamera niespiesznie pokazuje ich życie, najczęściej w planie ogólnym, uwydatniając przygnębiającą relację człowieka z otaczającą go przestrzenią. Interakcje pomiędzy bohaterami są raczej minimalistyczne, ale dają za to dużą satysfakcję emocjonalną. Małe konflikty i codzienne czynności budują spokojny rytm, z którego wyłania się życzliwe i ciepłe spojrzenie na zagubione w życiu i mieście postacie. Dużą rolę odgrywa tutaj przytłumiony komizm, która wyłania się niespodziewanych momentach, rozładowując ciężka atmosferę. Z sytuacji, w której reżyser umieszcza swoich bohaterów niewiele dla nich wynika. Może coś wnieśli w swoją egzystencję, może nic się nie zmieniło. Na pewno nie osiągnęli swoich celów, nie spełnili żadnych marzeń. Ale mimo tej konstatacji, „Uzak” podnosi na duchu i zawiera w sobie dużo zwyczajnego piękna. Karol Kućmierz „Wkraczając w pustkę”, („Enter the Void”, reż. Gaspar Noe) Ocena: 70%  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Swobodnie nawiązujący do „Tybetańskiej Księgi Umarłych”, najnowszy film Gaspara Noégo to psychodeliczna, jednocześnie fascynująca i odpychająca podróż w zaświaty, w którą udajemy się dzieląc punkt widzenia z głównym bohaterem, zabitym w Tokio dealerem – Oscarem. Jego dusza, nie mogąc zaznać spokoju, śledzi losy swoich bliskich – siostry i przyjaciół, latając nad budynkami, przenikając przez ściany, wnikając w umysły żywych, podążając za błyszczącymi światłami neonowego miasta. Jego wędrówka uzupełniana jest przez liczne retrospekcje i fantazje, dzięki którym dowiadujemy się więcej o życiu Oscara, o tym jak zginęli jego rodzice, jak wplątał się w narkotyki, jak sprowadził siostrę do Tokio. Zarysowana zostaje także niejednoznaczna więź pomiędzy rodzeństwem. Gaspar Noé zadbał wraz z ekipą o atrakcyjną i niezwykłą formę wizualną. Ukazanie wszystkiego z perspektywy głównego bohatera wprowadza w stan jego zagubionego, oszołomionego umysłu i od razu wchłania w wykreowany świat. Wirtuozerskie jazdy kamery, pomysłowe połączenia montażowe, pulsująca warstwa dźwiękowa oraz efektowna inscenizacja hipnotyzują i do znudzenia prowadzą przez zdegenerowane życie podziemnego światka. Reżyser nie oszczędza się także w pokazywaniu scen mogących uchodzić za kontrowersyjne. Jednak takie nagromadzenie bodźców przy długim czasie projekcji raczej irytuje, niż szokuje. Dialogi także nie są muzyką dla ucha, najczęściej balansują na granicy prostactwa i bełkotu. Sama struktura poruszania się po zaświatach również jest dość przewidywalna, gdyż wcześniej wszystko wyjaśnia przyjaciel Oscara, streszczając „Księgę Umarłych”. Mimo frustrujących wad i niepotrzebnego rozciągnięcia „Wkraczając w pustkę” to film, który trzeba obejrzeć, choćby dla samej warstwy wizualnej, którą trudno do czegokolwiek porównać. Karol Kućmierz |