powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (XCIX)
wrzesień 2010

Wyspa, wyspa, mat’ rodnaja
Dmitrij Strelnikoff ‹Wyspa›
Zaledwie kilka miesięcy minęło od premiery „Nikołaja i Bibigul” Dmitrija Strelnikoffa (Strielnikowa), a W.A.B. wydał już następny tom prozy mieszkającego w Polsce rosyjskiego pisarza, dziennikarza i… biologa. „Wyspa” to w zasadzie mikropowieść, niezbyt obszerna książeczka, która zabiera nas jednak w niezwykłą i arcyciekawą podróż – w głąb wspomnień głównego bohatera. To, co go tam czeka, jest zarazem przerażające i fascynujące. Także dla czytelnika.
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Urodzony w 1969 roku w Kazachstanie – ale jeszcze w czasach, gdy ten środkowoazjatycki kraj znajdował się w granicach Związku Radzieckiego – Dmitrij Strelnikoff (doprawdy, nie potrafię zrozumieć, dlaczego pisarz posługuje się taką właśnie wersją swojego nazwiska) od trzynastu lat mieszka i pracuje nad Wisłą. I to dosłownie, bo związał swoje życie z Warszawą. Poznał język polski do tego stopnia, że to właśnie w nim postanowił tworzyć swoją poezję i prozę. Do tej pory opublikował w naszym kraju tom wierszy „Homo mirabilis” (2004), zbiór opowiadań „Nocne życie aniołów” oraz – już po związaniu się z Wydawnictwem W.A.B. – powieści „Ruski miesiąc” (2008) i „Nikołaj i Bibigul” (2009). W sierpniu do tego zestawienia dodana została jeszcze jedna pozycja – kto wie, czy nie najbardziej mroczna i tym samym niezwykła w dotychczasowym dorobku Rosjanina – mikropowieść o prostym, choć wieloznacznym tytule „Wyspa”. Polskim czytelnikom w pierwszej kolejności skojarzyć się ona może ze scenariuszem „Pociągu” (1958) Jerzego Kawalerowicza oraz „Żółtą strzałą”, opowiadaniem Wiktora Pielewina z tomu „Omon Ra i inne opowieści” (1992). Tyle że do powyższych inspiracji Strelnikoffa należałoby dorzucić jeszcze szczyptę grozy rodem z międzywojennych kolejarskich horrorów Stefana Grabińskiego („Demon ruchu”, 1919).
Bohaterem opowieści Rosjanina jest dojrzały mężczyzna, którego – przynajmniej patrząc z zewnątrz – można by uznać za człowieka sukcesu. Willa w eleganckiej dzielnicy, szczęśliwa rodzina (dwa plus dwa), popularność, „swoje miejsce na ziemi” – na wszystko to pracował długo i ciężko. Niejednokrotnie narażał głowę. Przez kilka lat był fotoreporterem wojennym, odwiedzał najbardziej zapalne punkty świata. Za pomocą obiektywu rejestrował okrucieństwa, jakie nawzajem gotowali sobie ludzie (czyżby były to reminiscencje konfliktów, w które wplątała się poradziecka Rosja w latach 90. ubiegłego wieku?). Jego odwaga i talent zostały docenione. Świat stanął przed nim otworem. A jednak, jak (prawie) każdy dojrzały człowiek, również i on pewnego dnia podejmuje próbę sporządzenia bilansu swego życia. Tę wewnętrzną potrzebę wywołuje w nim stara fotografia. Widać na niej siedzącego nad brzegiem jeziora pięcioletniego chłopca, za plecami którego wyrasta z wody skalista wyspa. Tym chłopcem jest on, zdjęcie zaś zrobił ojciec.
Powoli z otchłani pamięci fotografa – tak nazywa go autor, nie obdarzając swojego bohatera żadnym imieniem ani nazwiskiem – wyłaniają się okoliczności tamtego wydarzenia. Pojawienie się nieznajomego mężczyzny, który podszedł do niego na chwilę, zamienił kilka słów, po czym ruszył dalej plażą. Przyjście matki, do której natychmiast podbiegł uradowany i stęskniony za żoną ojciec. Ale szczegółem, który przede wszystkim przykuwa jego uwagę, jest wypełniająca tło kadru wyspa. Nigdy na niej nie był, choć przecież położona była tak blisko miasta, w którym się urodził, wychował i dorósł. Nie postawili na niej stopy także jego rodzice. Czy mieli jakiś konkretny powód, by unikać tego miejsca? Pod wpływem impulsu fotograf zmienia swoje plany urlopowe i postanawia odbyć podróż do krainy swojej przeszłości. Jak się okazuje, staje się ona również swoistą podróżą w czasie, podczas której okoliczności zmuszają go do bliższego przyjrzenia się swemu życiu i dokonania ekspresowego rachunku sumienia.
Zaczyna się tekst Strelnikoffa jak typowa powieść psychologiczno-obyczajowa. Fotograf, chcąc nie chcąc, musi wyruszyć w drogę koleją, innej możliwości dotarcia do miejsca przeznaczenia bowiem nie ma. Wykupuje więc bilet w luksusowym slipingu i odpowiednio wcześniej pojawia się na dworcu. Gdy pociąg rusza, z zadowoleniem stwierdza, że drugie miejsce w przedziale jest wolne. Radość nie trwa jednak długo, chwilę później w towarzystwie konduktora pojawia się kobieta. Jej twarz od razu wydaje mu się znajoma; przywodzi na myśl dramatyczne wydarzenia sprzed lat, o których zdążył już zapomnieć i najchętniej nigdy by do nich nie wracał. Znajomy zdaje się być także konduktor – i ta konstatacja bohatera przenosi książkę w zupełnie nowy wymiar. Bo jeśli opiekun wagonu jest tą osobą, którą fotograf ma na myśli, to oznacza, że… musiał zmartwychwstać. Od tego momentu „Wyspa” staje się klasyczną, na wzór (post)modernistyczny, opowieścią grozy – z uwagi na kolejarskie zapędy autora, znacznie bardziej spod znaku Grabińskiego niż Stephena Kinga czy Howarda Phillipsa Lovecrafta.
Najnowsza mikropowieść Rosjanina ma zaledwie sto kilkanaście stron. Co jednak zasługuje na szczególną uwagę, każda z nich aż skrzy się od emocji. Od samego początku czytelnik zostaje obdarzony świadomością, że bohater skrywa jakąś tajemnicę, że jego szczęście (rodzinne i zawodowe) zbudowane zostało na bardzo nietrwałych fundamentach. Z biegiem czasu i drogi, wiodącej fotografa prosto do tytułowej wyspy, którą należałoby chyba określić raczej mianem „oka cyklonu”, poznajemy przyczyny jego emocjonalnego rozchwiania. Pędzący pociąg staje się zarazem jego Sądem Ostatecznym i Czyśćcem – i nie tu żadnego znaczenia fakt, że on sam, tak przynajmniej deklaruje, nie wierzy w Boga. W świecie ograniczonym do przestrzeni wagonu kolejowego co rusz dane mu jest przekraczać niezwykle płynną granicę pomiędzy jawą a (koszmarnym) snem. Wszystko po to, aby odnaleźć siebie, zrozumieć popełnione w przeszłości błędy, dojrzeć do gotowości poniesienia ofiary. Strelnikoff przez cały czas bardzo umiejętnie, dzięki pełnym aluzji i niedopowiedzeń dialogom, trzyma czytelnika w niepewności. Zmusza go do zadawania sobie zwyczajowego Dickowskiego pytania: Co tu jest prawdą, a co jedynie jej pozorem?
„Wyspa”, co typowe dla beletrystyki postmodernistycznej, naszpikowana jest symbolami i odwołaniami do innych dzieł, zarówno literackich, jak i filmowych. Jedni uznać to mogą za wartość dodaną prozy rosyjskiego autora; inni, którzy nie przepadają za podobnym żonglowaniem ogranymi już schematami, dość szybko mogą poczuć się zmęczeni ciągłym krążeniem wokół jednego tylko wątku-pytania: Czy kobieta w pociągu jest tą, którą przed laty znał bohater, czy też uderzające podobieństwo to jedynie dzieło przypadku, boski psikus? W tak skonstruowanej opowieści wiele zależy od tego, jak autorowi uda się skomponować jej finał. Czy jest w stanie zaskoczyć czymś czytelnika. W tym przypadku – tak. Jest! Klamra, którą Strelnikoff spina opowiedzianą przez siebie historię, otwiera przy okazji zupełnie nowe tropy interpretacyjne; jednocześnie jednak nadaje jej bardzo gorzki posmak. Rośnie nam pisarz dużego formatu. Cieszmy się, że choć nie urodził się nad Wisłą, swoje myśli formułuje właśnie w języku polskim.



Tytuł: Wyspa
Wydawca: W.A.B.
ISBN: 978-83-7414-863-4
Format: 304s. 123×195mm; oprawa twarda
Cena: 34,90
Data wydania: 4 sierpnia 2010
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.