„Tunel” to bodaj jeden z najsłabszych japońskich horrorów ostatnich lat. Owszem, znam kilka jeszcze gorszych, zresztą także wydanych u nas na DVD, ale mimo wszystko marna to pociecha.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Szczerze powiedziawszy, pierwsze wrażenie po uruchomieniu włożonej do odtwarzacza płyty z „Tunelem” brzmi: to nie może być japoński film. Owszem, twarze aktorów mają skośne oczy, ale zdjęcia są tak partackie, jak to zwykło bywać w tanich, na poły amatorskich produkcjach europejskich i amerykańskich. Blade, ziarniste, tracące ostrość przy szybszym ruchu, jedynie po sposobie kadrowania pozwalające się domyślić, że za kamerą być może rzeczywiście stał jakiś Azjata. Nim mija piąta minuta, sytuacja jest już całkowicie wyklarowana. Film okazuje się mieć – oprócz kiepskich zdjęć – bzdurne, koturnowe dialogi („Ja płaczę. Co się ze mną dzieje?”), śmiechu warte efekty specjalne i żenująco słabą grę aktorską, szczególnie mocno dającą się we znaki we wszelkich scenach „rozpaczy”. Nie mam bladego pojęcia, czemu akurat ten film wybrano jako reprezentanta Japonii na pierwszej odsłonie horrorfestiwal.pl, jedno wszak jest pewne – decyzją tą wyrządzono krzywdę tak polskim widzom, jak i kinu z dalekiej Azji. Problemy „Tunelu” nie ograniczają się bowiem do mankamentów natury technicznej. Przede wszystkim szwankuje tu scenariusz, w którym oryginalny pomysł wyjściowy zaskakująco słabo powiązano z ogólną intrygą i na dokładkę fatalnie rozplanowano samą akcję, przez co im bliżej końca historii, tym mocniej narasta fabularny chaos, bezpośrednio przekładając się na znużenie widza i spadek zainteresowania tym, co dzieje się na ekranie. Z samego początku fabuła wygląda nawet interesująco. Ot, jakiś dzieciak znajduje na stacji kolei miejskiej bilet miesięczny. Gdy tylko go podnosi, przypieczętowuje swój los, odtąd bowiem krok w krok podąża za nim odziany na czarno upiór, finalnie wyciągając nieszczęśliwca z pociągu. Wkrótce podobny los spotyka małą dziewczynkę, która w jakiś czas później znalazła ten sam bilet. Wobec bierności policji, starsza siostra zaginionej, wespół z odsuniętym od prowadzenia pociągów maszynistą, który nagrabił sobie opowieściami o pełzającej po torach kobiecie, prowadzi na własną rękę poszukiwania, dowiadując się o tunelu coraz bardziej niepokojących rzeczy. Okazuje się bowiem, że na przestrzeni lat zniknęły tu bez śladu dziesiątki osób. Że po wielokroć znajdowano ten sam bilet. Że co i rusz ktoś widzi na stacji czy w tunelu ducha kobiety. Wreszcie – że osobliwy przebieg tunelu ma swoje uzasadnienie. Z czasem do fabuły dorzucone zostają kolejne elementy, jak choćby upiór zaginionego na początku filmu chłopca, ruda Japonka, która została obdarowana przez chłopaka znalezioną w pociągu bransoletką i teraz sinieje jej cała ręka, bowiem ozdoba nie daje się zdjąć, w końcu – matka innego zaginionego dzieciaka. Są nawet elementy świadczące o tym, że scenarzysta zamarzył sobie powołać do życia historię osadzoną w mitologii Cthulhu. Kłopot w tym, że prócz podanej na samym początku filmu drobnej informacji o tym, iż główna bohaterka marzy o dostaniu się na Miskatonic University, nie sposób odczuć wpływu Lovecrafta na historię. Przez większość czasu jest to bowiem zwyczajna opowiastka grozy, z oklepanym straszakiem w postaci dalekowschodniego ducha z długimi włosami. Dopiero w ostatnich dziesięciu minutach następuje wręcz wybuchowe nagromadzenie mrocznych akcentów, jednak wtedy jest już trochę za późno na ocalenie „Tunelu” jako budzącej dreszcze opowieści o starych bogach w Tokio. Zresztą całe to nieszczęsne zakończenie przypomina doklejony na siłę garb, bo tak na dobrą sprawę wcale nie tłumaczy zjawisk z zasadniczej części fabuły, a już na pewno przyczyn śmierci kobiety, która stała się duchem. Mariaż słabej realizacji technicznej z lekko bezsensowną fabułą powoduje, że film pod żadnym względem nie spełnia oczekiwań widza. Trudno sympatyzować z bohaterami, trudno dać się wciągnąć opowieści, trudno też – głównie ze względu na niską jakość efektów specjalnych – poczuć dreszcz grozy. Czegóż innego jednak można oczekiwać, gdy – przykładowo – wagon, którym na początku filmu jedzie dzieciak, ewidentnie stoi nieruchomo, a cała „jazda” jest załatwiana obróbką komputerową (wstrząsy wagonika, tandetne, komputerowe tło za oknem)? Albo gdy „budzący przerażenie” duch kobiety sprawia przemożne wrażenie gumowo-szmacianego mopa i trzeba nie lada wyobraźni, żeby zobaczyć w nim istotę posiadającą coś więcej niż łachman na grzbiecie i wiechę skołtunionych włosów? Żeby nie wspomnieć o gumowo-komputerowym bobasie, gumowej „bliźnie” na „oczodole pozbawionym oka”, raz ubranym, raz nagim duchu dzieciaka poruszającym się wypisz, wymaluj jak Toshio z „Klątwy” czy wreszcie powalającej scenie, gdy pociąg bez końca roooooozjeeeeeeeeeeeżdżaaaaaaa chłopaka, który lądując na torach góra metr od nadjeżdżającego składu ma jeszcze czas porobić kilka dziwnych grymasów i rzucić koleżance ostrzeżenie. Jak by nie było dość tych nieszczęść, historię próbuje pogrążyć również tłumacz. Na przykład Miskatonic University to dla niego Uniwersytet Miskatoniczny, co – swoją drogą – rozpala we mnie wściekłą ciekawość, jak też szacowny przekładca poradziłby sobie z uczelnią w Yale. Irytuje również uparte tłumaczenie japońskiego „onee-chan” – oznaczającego starszą siostrę, a w dialogach zwyczajowo tłumaczonego jako „siostrzyczka” – na „siostrę”. Szczególnie mocno drażni to w momencie, gdy mała dziewczynka próbuje zwrócić na siebie uwagę ani grzecznym, ani poprawnym zwrotem „Siostra!” Szczęście w nieszczęściu, że „Tunelowi” udaje się wytworzyć jakiś tam szczątkowy klimat, fabuła zaś dysponuje kilkoma umiarkowanie ciekawymi pomysłami. Jednak w ogólnym rozrachunku nie jest to historia warta większej uwagi nawet dla kogoś, kto kino z dalekiej Azji darzy szczególną sympatią.
Tytuł: Tunel. Bilet do piekła Tytuł oryginalny: Otoshimono Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Japonia Dystrybutor (DVD): Carisma Czas projekcji: 93 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 30% |