Mówi się, że literatura nie ma związku z życiem. Mól książkowy to taki ktoś, kto egzystuje w oderwaniu od rzeczywistości i realnych problemów. Jest to oczywiście nieprawda, warto jednak czasami zastanowić się, jaki związek literatura ma z życiem. Z moim życiem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Poruszył mnie „Tatarak” Andrzeja Wajdy. Rzecz jasna: Krystyna Janda. Nawet nie próbuję wyobrazić sobie, ile potrzeba odwagi do nakręcenia tak osobistego, wstrząsającego filmu. Jest tam piękna scena, kiedy reżyser na planie odstawia wazonik z kwiatami – rekwizyt podany przez scenografa. Za chwilę ten sam wazonik będzie „grał” w ekranizacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Życie i fikcja stapiają się w jedno. Ostatnio, kiedy myślę o literaturze, coraz częściej wiąże się to z myśleniem o własnym życiu. Banalne jest stwierdzenie, że w bohaterach i czytanych opowieściach szukamy samych siebie. Chodzi jednak o coś ważniejszego od eskapizmu; ten dobry jest dla nastolatków albo po wyczerpującej pracy. Wielka literatura natomiast potrafi oddziaływać na nieco innym, bardziej osobistym poziomie. Spróbuję trochę o tym opowiedzieć. Ważnym odkryciem, że książka znaczy więcej, niż tylko dobra opowieść były dla mnie biografie pisarzy. Philip K. Dick, który radykalnie podchodził do pisania, a swoje życie, łącznie z narkotykowymi nałogami, podporządkowywał tworzeniu. Teodor Parnicki z pieczołowitością kronikarza notował, jak duży wpływ na codzienne pisanie ma jego (domniemany) alkoholizm. Albo Imre Kertesz traktujący literaturę jako terapię dla pisarza, albo Henry Miller i jego najważniejsze książki życia. Przykłady można mnożyć. Dzięki czytaniu o tym, jak książki wpłynęły na pisarzy, zacząłem zdawać sobie sprawę, że oddziałują również na mnie. Znaczący znaczenie dla rozumienia Zagłady i w ogóle odkrycia tego problemu w swoim życiu miała dla mnie lektura „Łaskawych” Jonathana Littella. Powieść ta głęboko mną poruszyła, zacząłem dostrzegać, że wydarzenie sprzed kilkudziesięciu lat odgrywa mniej więcej taką rolę w historii Europy, jak Wielki Wybuch dla wszechświata. Podobny wpływ miały lektury W.G. Sebalda, który wprawdzie bezpośrednio nie odnosi się do Szoah, ale rzeczywistość przez niego opisywana rozgrywa się w cieniu tego wydarzenia. To tyle, jeśli chodzi o ogólne problemy, przejdźmy do bardziej szczegółowych. Przygotowując się niedawno do dyskusji na temat Stanisława Lema, przypominałem sobie „Solaris”. Zaskoczyło mnie podczas lektury, jak bardzo Kris, główny bohater, nie potrafi zaakceptować własnego życia. Ani przez chwilę nie dopuszcza myśli, że spotkanie z żoną może być dla niego czymś w rodzaju terapii mającej wyleczyć go ran. Spróbowałem postawić się w jego sytuacji. No bo na ile ja sam potrafię przyjmować historię swojego życia? W całości, z wszystkimi porażkami i świństwami, które popełniłem. Albo lektura „Panien z Wilka”, która przywołała refleksję nad skomplikowanymi relacjami damsko-męskimi, które były moim udziałem. Wszystko, jak zawsze, zaczęło się od Pisma Świętego, a konkretnie jego interpretowania. Już Ojcowie Kościoła zastanawiali się, czy Biblię należy odczytywać literalnie (ile zwierząt mogło pomieścić się w Arce), czy też alegorycznie. Jak pokazuje przykład apostołów, Pismo interpretowano przede wszystkim w odniesieniu do konkretnej sytuacji człowieka. Kiedy Jezus po przeczytaniu fragmentu z Izajasza w synagodze mówi: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” nie chodzi tylko o wypełnienie dawnego proroctwa, lecz o odniesienie tekstu do własnego życia. W podobny sposób do tematu podchodzi np. Augustyn, który w „Wyznaniach” opowiada jak czytając w ogrodzie Ewangelię zrozumiał, że odnosi się ona właśnie do niego. Chciałbym czytać jak najwięcej książek, które mną poruszają, dzięki którym mogę nauczyć się nowych rzeczy, poznać lepiej samego siebie. Nie ma ich tak znowu wiele. O tych, które w jakiś sposób mnie dotknęły, staram się pisać w „Esensji”. To tyle. |