powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Spięcie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– To dowód własności super auta, klucz i identyfikator. Proszę tego pilnować. Miłych podróży – rzekł i już go nie było.
Marian został sam przy niesamowitej maszynie, a wokół gęstniał tłumek gapiów. Niespodziewanie obdarowany mężczyzna miał coraz silniejsze poczucie nierealności. Uświadomił sobie, że nie wie nawet, czym ani gdzie tankować pojazd.
– Ile pali na setkę? – spytał go ktoś niemal prosto w ucho. Marian podskoczył.
Spadam stąd! – zdecydował. Wskoczył do auta, intuicyjnie ścisnął brelok i chwycił za drążek sterowniczy – super auto ruszyło z kopyta. Po chwili stwierdził, że nie tyle jedzie, co leci ładnych kilka pięter nad ziemią. Rozwijał zawrotną prędkość i sprawnie omijał przeszkody. Musiał tu działać jakiś autopilot. Po chwili Marian zaczął eksperymentować ze sterem, wznosząc się i opadając. Zwalniał też i przyśpieszał. Zaczęło mu się to podobać.
Naraz coś wybuchło obok, potem z drugiej strony. Strzelają do mnie, przemknęło mu przez myśl.
Ilustracja: <a href='http://www.majszy.com' target='_blank'>Agnieszka Majchrzak</a>
Ilustracja: Agnieszka Majchrzak
W kieszeni zadzwoniła komórka. Marian do tego stopnia zdał się na autopilota pojazdu, że spokojnie odebrał. Dzwoniła żona.
– Marianku, czy to ty szalejesz po mieście w takim…?
– Tak.
– Tak?! Tylko „tak”?!?!
– Pytałaś!
– Jacyś panowie tu są. Mówią, że zachowujesz się jak terrorysta i dlatego strzelają do ciebie! Ląduj natychmiast!
– Kiedy nie potrafię!
W tym momencie pocisk trafił w super auto i rozdarł jego powłokę. Pojazd wybuchł, Marian wystrzelił w górę. Opadając na spadochronie, snuł refleksje o ironii spełnionych marzeń.
• • •
– Zawiodłam się totalnie. Najpierw kompletny bełkot, a teraz nadal nie rozumiem twoich słów. Powinnam pójść do żywej wróżki, takiej, co ma szklaną kulę i kota na kolanach, zamiast dzwonić tu i płacić prawie pięć złotych za minutę… – Aneta była zdegustowana.
– Może teraz nam się uda? – usłyszała tym razem wyraźny i kompetentnie brzmiący żeński głos.
– Nareszcie… – odetchnęła Aneta i podjęła błagalnym tonem. – Jeszcze raz więc pytam: gdzie mam szansę spotkać wolnego blondyna do trzydziestki? Niekoniecznie Wodnika, ale żeby był inteligentny i czuły…
– Pojutrze za trzecim rogiem.
– Za którym rogiem???
– Dowolnym trzecim.
– Znaczy, w którąkolwiek stronę pójdę pojutrze na spacer, to za trzecim rogiem ulicy spotkam mężczyznę życia, wrażliwego i bez braków?
– Będzie miał wszystko, co trzeba.
Aneta zarumieniła się.
– Sorry, ale moim zdaniem to jakiś głupi żart.
To rzekłszy, odłożyła słuchawkę i jęknęła sprawdziwszy czas połączenia. Przez chwilę zajmowała się kontemplowaniem swego doła, a potem stwierdziła, że żart czy nie żart, pojutrze wyjdzie na miasto. I tak miała odnieść do biblioteki trzymany już zbyt długo zestaw harlekinów.
• • •
Mrubust przemieszczał się właśnie pospiesznym pasem korytarza, gdy wpadł na wychodzącego z teleportu Krokrita. Każdy z nich zazielenił przepraszająco militkami.
– Co za bałagan… – skomentowali obaj jednocześnie. Lecz zarazem ucieszyli się z niespodziewanego spotkania, bo nie widzieli się od dawna.
– Dobrze cię zobaczyć, Krokrit, nawet za cenę ryzyka wypadku.
– Na szczęście nic się nie stało. Teraz pewnie powołają komisję do zbadania, czy przesunął się korytarz, czy teleport.
Obaj przezornie przenieśli się w miejsce wolne od komunikacyjnych ciągów (oczywiście, jeśli coś się nie przesunęło w którąś ze stron). Poduszki grawitacyjne równocześnie przełączyli na cykl spoczynkowy, militki zaś same przestawiły się na tryb rozmowy prywatnej. Choć spotykali się po długiej przerwie, Mrubust i Krokrit wciąż byli świetnie zgrani, jak przystało na starych, dobrych kumpli.
– Wszędzie bałagan – podjął Krokrit. – Wyobraź sobie, że Rada Planet Skonfederowanych pozwała o odszkodowanie operatora komunikacyjnego Galax. Twierdzą, że gorsze wyniki gospodarcze Konfederacji to wynik wadliwej komunikacji między ich planetami. Mają mocne dowody.
Mrubust aż poniebieszczał z przejęcia na militkach.
– Zastanawiam się, czy istnieje we wszechświecie choć jedna planeta, gdzie nie narzeka się na telekomunikację – dodał Krokrit i rozłożył bezradnie wszystkie odnóża.
Mrubust znienacka coś sobie przypomniał.
– Też mam nowinę z tej dziedziny. Mieliśmy niedawno ciekawe zdarzenie w naszym sektorze. Jak pewnie wiesz, do nas należy galaktyczny dział spełniania marzeń gwarantowanych. Każdy, kto przedstawi marzenie znajdujące się na liście gwarantowanej, będzie miał je bezpłatnie spełnione. Ostatnio jednak zaczęły przychodzić dziwaczne zamówienia.
– Dziwaczne to znaczy jakie? – wtrącił pytanie Krokrit.
– To znaczy dość prostackie. Ale nie w tym rzecz, bo przecież takie zamówienia czasem się zdarzają. Teraz jednak przychodziło ich dużo więcej i prawie wszystkie z jednego miejsca Galaktyki – z jednej planety!
– A cóż to za planeta?
– I tu prawdziwa sensacja: ta planeta była dotąd nieznana!
– Planeta, gdzie istnieje inteligentne życie, nie została odkryta?
– Właśnie.
– Jak to możliwe?
– Zdaje się, że przez zwykłe przeoczenie. Układ znajduje się na peryferiach Galaktyki, a niepozorna planeta krąży jako trzecia wokół macierzystej gwiazdy – powiedział obrazowo Mrubust i dodał: – Mogłaby nadal pozostać niezauważona, ale pomógł nam przypadek.
– Co się zdarzyło? – zadał kolejne pytanie Krokrit, którego opowiadana historia ekscytowała coraz bardziej. – Pewnie nawiążesz do komunikacji w naszej galaktyce.
– Zgadłeś – pochwalił Mrubust. – Wyobraź sobie, przyjacielu, że nastąpiło spięcie w naszym systemie komunikacyjnym, w efekcie którego do działu spełniania życzeń gwarantowanych zaczęły docierać sygnały z tej właśnie planety. A ponieważ język tamtych istot i ich umysłowość są dosyć proste, więc łatwo było o porozumienie. I gdy wyrażały jakieś życzenia – zaraz je realizowaliśmy.
– Niesamowite, że nikt się od razu nie zorientował!
– Ano, jakoś nie. Wiesz, jak to bywa: jest poprawne zamówienie, jest realizacja. Dopiero jednego z młodych pracowników zastanowiło, że istota oparta na białku w krótkim czasie pięć razy zamawia do spożycia ledwo rozcieńczony etanol.
Krokrit wzdrygnął się z obrzydzeniem.
– Co to za istoty? Jaką cywilizację tworzą? – zapytał.
– Nazywają swoją planetę Ziemią, a macierzystą gwiazdę Słońcem. Jak już wiesz, ich metabolizm opiera się na białku. Fajne istoty. Stoją jeszcze na niezbyt wysokim poziomie, ale mają niesamowite tempo rozwoju. – Mrubust nagle spoważniał. – Jest z nimi jeden duży problem: to cywilizacja z gatunku samobójczych.
– Nie! – Krokritowe militki aż zapulsowały ciemnymi barwami żalu, jaki odczuł ich właściciel. – Jaka szkoda! Czy to pewne rozpoznanie?
– Niestety tak, Ziemia to klasyczny przypadek cywilizacji samobójczej – potwierdził Mrubust. – Mieszkańcy tej planety mają szczęście, że zostali w porę odkryci.
– Cóż, zapewne Rada podjęła już decyzję, co z nimi zrobić?
– Początkowo chciano Ziemię skolonizować, a jej mieszkańców wziąć pod ścisły nadzór i przydzielać im proste prace na rzecz Galaktyki.
– Czyli ochrona przed samozagładą za cenę wolności – streścił Krokrit.
– Właśnie. Jednak w końcu postanowiono inaczej: w najbliższym czasie Ziemia zostanie cofnięta w ewolucji o kilkaset tysięcy okrążeń wokół swej gwiazdy – powiedział Mrubust. – Istoty, które stworzyły na Ziemi cywilizację, dostaną jeszcze jedną szansę.
– Uff… – Krokrit wydał z siebie telepatyczne westchnienie ulgi. – To dużo lepsze wyjście. Tylko co zrobić, żeby Ziemianie znów nie poszli tą samą drogą?
– To „białkowcy”, można więc zmodyfikować im kod genetyczny – wyjaśnił Mrubust. – Robiliśmy to już w przeszłości kilku innym cywilizacjom, z dobrym skutkiem. Zrobimy tak i teraz. Ufajmy, że się powiedzie.
Krokrit zafalował ze zrozumieniem militkami.
• • •
Włochaty małpolud siedział na kamieniu u wejścia do jaskini. Przed sobą miał sadzawkę i źródełko, które ją zasilało, w łapie kościany drąg, a w żołądku pustkę.
Nasłuchiwał.
Zmierzchało i dźwięki niosły się coraz dalej.
Naraz z lewej strony dobiegł odległy stukot. W zapadających ciemnościach oczy małpoluda rozbłysły. Chwycił oburącz drąg i z rozmachem przywalił nim kilkakroć w pień drzewa, przy którym siedział. Po chwili podobny stukot, tylko nieco szybszy i delikatniejszy, dobiegł go także z prawej.
Małpolud genetyczną pamięcią sięgał teraz zarówno wstecz, jak i w przód, toteż nie należy się dziwić, że rytm odgłosów uderzeń przypominał nieco wystukiwanie numeru na klawiaturze telefonu. Teraz ponownie zaczęło się coś, co przy dużej ilości dobrej woli można było nazwać rozmową, a nawet wymianą pierwszych, raczkujących jeszcze myśli.
W bardzo swobodnym tłumaczeniu kolejne komunikaty mówiły:
– Zdobyłem mięso, ale nie mam ognia ani wody.
– Mam dużo wody i wolną chatę, ale nie mam ognia ani jedzenia.
– Obie umiemy rozpalać ogień, ale nie mamy jedzenia ani wody i boimy się drapieżników!
Małpolud stanął przed jaskinią i walił w prehistoryczną klawiaturę, łącząc się ze swymi pobratymcami.
– Chodźcie wszyscy do mnie!!! Chodźcie szybko! Będziemy mieli dom, jedzenie, wodę i ciepło od ognia. Wspólnie damy sobie radę i założymy rodzinę!

A naczelny technolog Galaktyki patrzył z góry i uśmiechał się. Wyglądało na to, że operacja na ludzkości powiodła się i o efekty powtórnej ewolucji można być spokojnym.
Przynajmniej na razie…
powrót do indeksunastępna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.