powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Autor
Przy herbacie: Książki, które przydarzyły się za późno
Felieton o tym, jaką krzywdę może człowiekowi zrobić czytanie Lema, o ustach Old Shatterhanda oraz wpływie pisania fanfików na odbiór książek o wampirach-komandosach.
Istnieją dzieła, które powinno się poznawać na określonym etapie życia. „Powrót Jedi” dla widza w wieku sześciu lat będzie niezbyt zrozumiały, dla dwunastolatka ma szanse stać się filmem kultowym, u dwudziestolatka wywoła wzruszenie ramionami. „Władca pierścieni” przeczytany w wieku czternastu lat zachwyci, dziesięć lat później najprawdopodobniej znudzi. Od tej reguły są, rzecz jasna, liczne wyjątki: znam wielu fanów książek Tolkiena czy Rowling, którzy zaczęli je czytać po trzydziestce, w redakcji Esensji jest wielu dorosłych wielbicieli „Toy Story” czy kreskówek Disneya. Jednak nie ulega wątpliwości, że z przygodami Winnetou, Pana Samochodzika czy Idy Borejko najlepiej jest zapoznawać się w wieku szkolnym. Co ciekawe, podobnie rzecz ma się z niektórymi powieściami Dumasa czy Sienkiewicza, w założeniu pisanymi zdecydowanie dla odbiorców pełnoletnich.
W czym tkwi sekret tego, że niektóre książki dziecięco-młodzieżowe szturmem zdobywają czytelnika dorosłego, a u innych działa to dokładnie odwrotnie i z dzieł dla dorosłych stają się literaturą młodzieżową? Czasem szkodliwe bywa wpisanie na listę lektur: „Potop” omawiało się w moich czasach w wieku jakichś czternastu lat, za to przeznaczone pierwotnie dla czternastolatków „W pustyni i w puszczy” to dziś lektura dzieci mniej więcej dziesięcioletnich (zresztą niektóre wybryki układaczy programu szkolnego powinny być karalne – całe tabuny ludzi do końca życia nie dotkną fantastyki nawet metrowym kijem po tym, jak w czwartej klasie podstawówki zmuszono ich do przeczytania „Bajek robotów” Lema). Jednak takie na przykład przygody muszkieterów nigdy lekturą szkolną nie były, a już pół wieku temu czytali je głównie nastoletni chłopcy – Dumas zapewne zdziwiłby się nieco… Czyżby społeczeństwo jako całość stało się bardziej dojrzałe, a może to skutek upadania pewnych tabu – wszak książki zawierające jakikolwiek wątek romansowy w bardziej purytańskich czasach uznawano za nieodpowiednie dla młodego czytelnika (urocza jest scena w „I ja, i Franuś” Grzybowskiej, kiedy to trzynastoletnia bohaterka przeżywa moralne męczarnie, że nie wyspowiadała się z lektury książki w której jest mowa o miłości, jak w prawdziwych książkach dla dorosłych! – a tą książką jest „Słoneczko”, cukierkowa powiastka w naszych obecnych kategoriach odpowiednia dla ośmiolatków).
Truizmem jest stwierdzenie, że idealna książka dorasta wraz z czytelnikiem; mistrzostwem w tej dziedzinie są „Muminki” Tove Jansson. Zdarzają się powieści dla nastolatków zawierające jakieś zalety (język, obserwacje obyczajowe czy psychologiczne) wartościowe także dla dorosłego czytelnika: jeżycjadowym cyklem Musierowicz zaczytywał się ponoć sam Czesław Miłosz. Nic dziwnego zresztą, bo książki tej autorki powstałe w latach 70. i wczesnych 80. to prawdziwe perełki literackiego stylu połączone z celnymi obserwacjami życia codziennego.
Głównym powodem wyrastania z pewnych książek jest fakt, że każdy człowiek z wiekiem gromadzi doświadczenia zarówno życiowe jak i czytelnicze. Powrót do bestsellerów dzieciństwa bywa rozczarowujący: nagle okazuje się, że przygody Old Shatterhanda urągają zdrowemu rozsądkowi (na przykład scena, w której bohater ukradkiem przepływa rzekę, wystawiając nad powierzchnię wody wyłącznie usta), Tomek i Smuga zamiast rozmawiać wygłaszają nudne referaty, zaś Oleńka i Ligia są wycięte z papieru. Doświadczenia czytelnicze powodują, że fabuła, pomysł na świat i bohaterów, który byłby dla nas odkrywczy kilka lat wcześniej, teraz po prostu wpisuje się w konwencję – inaczej odbiera się świat Tolkiena nie znając żadnych innych powieści fantasy, inaczej, jeśli się już przeczytało Jordana, Eddingsa, Sapkowskiego i Martina. Doświadczenia życiowe powodują zaś, że większość przeżyć i rozterek nastoletnich bohaterów wydaje się dorosłemu naiwna i błaha… choć różnie bywa, są osoby, które dla odprężenia chętnie zanurzą się w bezpiecznym mikroświecie bez prawdziwych problemów. Byle tylko poziom językowy był zachowany, a fabuła nie obrażała inteligencji czytelnika zbyt mocno.
A czasami trafiają się książki, przy których lekturze wzdychamy: „Co za szkoda, że nie wpadło mi to w ręce dziesięć (piętnaście, dwadzieścia itp.) lat temu!”. Mnie się to przydarzyło przy lekturze nocarskiego cyklu Magdaleny Kozak. Dosłownie palcem mogę pokazać konkretne fragmenty, które wywołałyby u mnie wzruszenie, zachwyt, fascynację… gdybym tylko miała osiemnaście-dwadzieścia lat. Opisy w rodzaju I był głęboko przekonany, że jeżeli poczuje kiedyś, że może zdradzić, sam pójdzie do Lorda Ultora i nadstawi szyję pod jego miecz. Nie zostanie renegatem. Nigdy. Popatrzył na Nidora spokojnie, nie okazując nawet cienia wahania wtedy wydałyby mi się wspaniałe, romantyczne, podniosłe. Dziś – cóż, kiedy samemu napisało się opowiadanie zawierające podobne sceny, jakoś inaczej się na nie patrzy. Trochę żal wzruszeń, których już się nie przeżyje…
Drugą książką, która przydarzyła mi się za późno, był „Poniedziałek zaczyna się w sobotę” Strugackich. Słyszałam o tym utworze jako o klasyce fantastyki, dziele przy tym niezwykle humorystycznym i z tego powodu budzącym powszechny zachwyt. Czytam, czytam… no dobra, są nawiązania do rosyjskich baśni, jest parodystyczne przedstawienie funkcjonowania instytutu badawczego, ale kiedy tam się wreszcie zacznie jakaś akcja? Humorystyczną fantastykę stanowiącą ciąg gagów luźno powiązanych osobą głównego bohatera przerobiłam już w „Kolorze magii” i „Blasku fantastycznym” Pratchetta. Magia badana naukowo i traktowana w sposób biurokratyczny, czarodziejskie różdżki wciągnięte na listę inwentaryzacyjną magazynu, przewożenie smoka na poligon doświadczalny – to wszystko bawiłoby mnie znacznie bardziej, gdybym nie znała „Podatku” Mileny Wójtowicz, „Słodkiego srebrnego bluesa” Cooka czy nawet „Harry’ego Pottera”. Oczywiście, powieść Arkadija i Borysa jest od tych książek dużo starsza i w swoim czasie pewnie była odkrywcza oraz wnosiła powiew świeżości (zyskując dodatkowe punkty prestiżu za obśmiewanie radzieckiej biurokracji), ale teraz czyta się ją z wrażeniem, że pomysły są straszliwie banalne.
powrót do indeksunastępna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.