Drżącą ręką sięgnęłam za pazuchę umysłu, Wyłowiłam zakurzone pudełko zapałek. O kant duszy potarte, migotliwie rozbłysły. Bladym ciepłem ogrzały me dłonie. Przekroić miękką tkankę skalpelem źrenicy, W pulsację żył i tętnic zanurzyć się chciwie, Szkarłatnym prądem płynąć, w głąb ciała przenikać, By sprawdzić, czy cokolwiek ostało się żywe. Rytmiczny oddech nie jest dowodem istnienia, Tak samo jak modlitwa nie świadczy o wierze. Zagłębić się w impulsów pędzących promienie, By dowieść, że coś jeszcze jest czyste i świeże. Wędrując niestrudzenie po szlakach arterii, Spływając głębiej w wilgoć, w ruchliwe ciemności, Wpatrując się w pamięci pożółkłe galerie, Wciąż widzieć tylko dobro, od skóry do kości. Wyłapać w drganiach głosu przyjazne półtony, W tęczówkach widzieć iskry migoczącej pieśni. Nie widzieć – nie chcieć widzieć – pod żeber zasłoną Nadgniłych komór serca, zbielałych od pleśni. Drżącą ręką sięgnęłam za pazuchę umysłu, Wyłowiłam zakurzone pudełko zapałek. O kant duszy potarte, migotliwie rozbłysły. Bladym ciepłem ogrzały me dłonie. Zapaliłam świetlicze iskry na nieboskłonie, Granat przyjął konstelacje przeze mnie złożone. Nie wiedziałam, że ogień, nim w niebiosa się wchłonie, Może odpaść i zlecieć na ziemię. Pospadały me gwiazdy w ciemne lasy świerkowe, Wśród gałęzi zatańczyły płomienie złociste, Wystrzeliły ku górze, w swoim tańcu zmysłowym Pochłaniając spokojny chłód lasu. Tak zniszczyłam ostoję cienistości i czasu, Co stał w miejscu do momentu, gdy przestrzeń spaliłam. Już na zawsze przygniotłam ją pożaru hałasem. Jak to dobrze, że brak już zapałek. Tęskne wariacje w tonacji bliżej nieokreślonej Wyciągam rękę, stos zgrabiałych palców, Drżących od serca wątłym rezonansem. Wraz z paznokciami obgryziona cisza Z uszu wypływa, przecieka przez palce. Tak mi cię trzeba, tak cię mieć nie umiem, Pustkę przesiewam, plotę z niej warkocze. Na cztery spusty niknę w bezobłędzie Bez słonych kropli niepotrzebnych z oczu. Cóż z moich pragnień – bezsilność silniejsza, Słodka niepewność tak odurzająca. Wizją spod powiek wypełnię wnet dłonie, Ciało ogrzeję pantomimą słońca. |