powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Okup za Eraka
John Flanagan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tu wskazał na swego doradcę, który skłonił się z wielką powagą.
– Dowiedziałem się od niego otóż, że obowiązki Patrona określone są jasno i przejrzyście – wyciągnął z rękawa skrawek pergaminu. – Jako honorowy Patron ceremonii, mam… – tu urwał i zerknął na notatkę – „przydawać celebrze monarszego decorum”. To chyba nie wymaga wyjaśnień.
Odczekał chwilę, aż umilknie szmer głosów; nikt oczywiście nie miał pojęcia, co właściwie znaczy owo decorum i jakim sposobem monarcha go przydaje – zapewne samą swą koronowaną obecnością. Wszyscy jednak zgadzali się co do tego, że brzmi to nadzwyczaj godnie.
Lady Pauline pochyliła głowę, by skryć uśmiech. Halt dostrzegł właśnie coś bardzo interesującego w belkach sklepienia. Duncan przemawiał tymczasem dalej.
– Drugim z moich zaszczytnych obowiązków jest… – zerknął znów na trzymaną w dłoni karteczkę, udając, że nade wszystko pragnie uniknąć najdrobniejszej choćby pomyłki, cytując protokolarne kodeksy – …sprawić jak najkosztowniejszy prezent państwu młodym!
Lady Pauline drgnęła nerwowo. Spojrzała w stronę lorda Anthony’ego, który odpowiedział jej spojrzeniem całkowicie pozbawionym wyrazu. A potem, bardzo powoli,
zmrużył jedną z powiek. Ten fragment król oczywiście dodał z własnej inicjatywy i sam wymyślił, ale Anthony darzył Paulinę i Halta wielką sympatią, toteż sam chętnie poczyniłby taki dopisek i z całego serca popierał tę myśl – zwłaszcza biorąc pod uwagę szczególne zasługi, jakie zwiadowca położył dla całego kraju i osobiście dla samego króla.
– Lecz nie dość tego! – powiadał dalej król Duncan. – Ciąży na mnie jeszcze jeden niebagatelny obowiązek. Który teraz właśnie bardzo chętnie spełniam. Mam bowiem uroczyście ogłosić rozpoczęcie weselnej uczty. A więc – panie Chubb, do dzieła!
Po czym zasiadł przy wtórze okrzyków aplauzu.
(…)
– Podobał mi się twój toast – powiedziała Alyss do Willa, gdy ze stołu sprzątano właśnie pozostałości po deserach.
– Mam nadzieję, że nie wypadł najgorzej – mruknął Will, nieprzekonany.
Jako drużba pana młodego wzniósł puchar ku czci Halta i lady Pauline. Alyss uznała za oznakę dojrzałości fakt, iż potrafił przemówić szczerze, w dodatku bez skrępowania, publicznie wyrażając swe uczucia wobec Halta jako mistrza, jako mentora, a zarazem jako przyjaciela. Szkolona w krasomówstwie członkini służb dyplomatycznych potrafiła docenić słowa płynące prosto z serca, równocześnie przecież pozbawione taniej czułostkowości.
Podczas tego przemówienia zdarzyło jej się spojrzeć na Halta i zauważyła, że groźny zwiadowca ukradkiem ociera łzę rogiem serwety.
– Poszło ci dużo lepiej, niż myślisz – zapewniła go. Lecz widząc uśmiech pojawiający się na twarzy Willa, trąciła chłopaka łokciem. – Co takiego?
– Tak sobie pomyślałem, że nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Halta w tańcu weselnym z Pauline. Jakoś nigdy nie słyszałem, by był szczególnie zręcznym tancerzem. To może być niezły widok, założę się, że straszny z niego niezdara!
– O, doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie. – A ciekawam, jak ty sobie poradzisz?
– Ja? – popatrzył na nią, zdziwiony. – Ja nie zamierzam tańczyć! Przecież to taniec weselny, pan młody i panna młoda tańczą go sami.
– Przez jedno okrążenie wokół sali – sprostowała. – Potem dołączają do nich drużbowie, najpierw jedna para, a następnie druga.
Will zareagował, jakby go giez ukąsił. Wychylił się co prędzej, by zwrócić się przed nosem Jenny do siedzącego po jego lewej stronie Gilana.
– Słuchaj, wiedziałeś, że my też mamy tańczyć? – spytał.
Gilan przytaknął radośnie.
– Ależ oczywiście! Jenny i ja ćwiczyliśmy ten taniec przez ostatnie trzy dni, prawda, Jen?
Jenny popatrzyła na niego z uwielbieniem w oczach i skinęła tylko głową. Jenny zakochała się po uszy. Gilan był wysoki, zabójczo przystojny, pełen uroku, ujmujący i obdarzony poczuciem humoru. Temu wszystkiemu towarzyszył dodatkowo jakże pociągający nimb tajemnicy wiążącej się z jego statusem zwiadowcy. Jenny znała dotąd tylko jednego zwiadowcę, czyli ponurego brodacza, Halta. No, i oczywiście jeszcze Willa. Tylko że jego znała od maleńkości i jakoś nie kojarzył jej się z żadnymi romansowymi sekretami. Natomiast Gilan był po prostu cudowny! Obiecała sobie, że nie pozwoli nikomu odebrać go sobie przez całą resztę wieczoru.
Gdy orkiestra odegrała pierwsze takty „Na zawsze razem”, tradycyjnego tańca weselnego, Willa ogarnęła panika.
Halt i Pauline powstali z siedzisk, goście również unieśli się i zaczęli bić brawo, spoglądając, jak ruszają ramię w ramię, schodzą z podwyższenia i kierują się ku wolnej przestrzeni pozostawionej dla tancerzy.
– No nie, ja nie będę tańczył – rzucił Will przez zaciśnięte zęby. – Przecież nie umiem.
– Musisz – wyjaśniła mu przymilnie Alyss. – Miejmy nadzieję, że szybko się uczysz.
Popatrzył na nią. Wiedział już, że nie ma ucieczki.
– No cóż, przynajmniej nie będę osamotniony – zauważył. – Halt także nieźle się zbłaźni.
Nie przyszło mu jednak do głowy, że lady Pauline nigdy by nie dopuściła do czegoś podobnego na swym ślubie. Poprosiła więc o pomoc zaprzyjaźnioną damę i oto lady Sandra we własnej osobie zgodziła się udzielić zwiadowcy kilku niezbędnych lekcji. Małżonce barona, doskonałej tancerce, uczynienie zeń wprawnego tancerza zajęło zaledwie kilka godzin. Miał przecież doskonałe wyczucie równowagi i doskonałą koordynację ruchów. Teraz on i Pauline sunęli po parkiecie jakby przez całe życie nie robili nic innego. Zebrani najpierw oniemieli ze zdumienia, potem rozległ się głośny aplauz.
Will poczuł na swym ramieniu rękę Alyss. Pociągnęła go, by wstał.
– Naprzód, niezdaro – ponagliła drużbę.
Will zdawał sobie sprawę, że żadnym sposobem się nie wyłga. Zszedł przed nią po schodkach, po czym podał dziewczynie ramię. Tylko co dalej? Tego nie wiedział.
– Ręka tu – pouczyła go. – Nie ta, głupcze. A teraz druga ręka, tak… Gotów? Zaczynamy lewą nogą, na trzy. Jeden. Dwa… A co on tu wyprawia?
Patrzyła nad jego ramieniem w stronę głównego wejścia do sali, gdzie zapanowało dziwne ożywienie. Ośrodkiem tegoż była rosła, niechlujna postać brodacza, który spierał się zawzięcie z próbującymi go powstrzymać sługami. Po futrzanej kamizeli i rogatym hełmie nietrudno było zorientować się, że nowo przybyły jest Skandianinem.
Coraz więcej gości zaczęło odwracać się w tamtą stronę, toteż Horace ruszył co prędzej ku wejściu, by zorientować się, w czym rzecz. Jednak już po kilku krokach zatrzymał się, zdumiony, bowiem rozpoznał przybysza, a w tej samej chwili także Will zorientował się, kim jest nieoczekiwany gość.
– To Svengal – stwierdził młody zwiadowca.
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.