powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Turjan z zamku Miir
Jack Vance
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Mimo innych zajęć, Turjan spędzał większość czasu przy kadziach i korzystając ze wskazówek Pandelume’a osiągnął mistrzostwo, do którego tak dążył. Dla rozrywki stworzył dziewczynę o egzotycznym wyglądzie, której nadał imię Floriel. Zapadł mu w pamięć kolor włosów dziewczyny, którą nakrył tej świątecznej nocy z Kandywem i nadał temu stworzeniu bladozielone włosy. Miała lekko opaloną skórę i szafirowe oczy. Turjan oniemiał z zachwytu, gdy wynurzyła się z kadzi, mokra i doskonała. Uczyła się szybko i błyskawicznie opanowała sztukę rozmowy z Turjanem. Była marzycielskiej i nostalgicznej natury, nie przejmowała się niczym, lecz wędrowała pośród kwiatów na łące lub siedziała w milczeniu nad strumieniem; była jednak miłą istotą, a jej łagodny charakter bawił Turjana.
Pewnego dnia jednak pojawiła się na swym koniu czarnowłosa T’sais, z oczami jak stal, ścinając kwiaty mieczem. Niewinna Floriel podeszła do niej, a wtedy T’sais krzyknęła:
– Zielonooka kobieto! Wszystkie twe cechy przerażają mnie, to dla ciebie śmierć!
Po czym ścięła ją jak kwiat, który stanął jej na drodze.
Słysząc tętent podków, Turjan wyszedł z pracowni, akurat, by ujrzeć cios. Zbladł z wściekłości, a na ustach zawisła mu klątwa straszliwej udręki. T’sais spojrzała na niego i przeklęła go, a na bladej twarzy w czarnych oczach dostrzegł jej własną udrękę i ducha, który sprawiał, że przeciwstawiała się losowi i trzymała się kurczowo życia. Starło się w nim wiele emocji, lecz w końcu pozwolił T’sais odjechać. Pogrzebał Floriel na brzegu rzeki i próbował o niej zapomnieć, pogrążając się w intensywnych badaniach.
Kilka dni później uniósł głowę znad swojej pracy.
– Pandelume! Czy jesteś w pobliżu?
– Czego sobie życzysz, Turjanie?
– Wspominałeś, że kiedy tworzyłeś T’sais, doszło do skrzywienia w jej mózgu. Teraz chciałbym stworzyć podobną do niej, równie energiczną, ale zdrową na duszy i umyśle.
– Skoro tego chcesz – odparł Pandelume obojętnym tonem i przekazał mu wzorzec.
Turjan zaczął więc budować siostrę T’sais i dzień po dniu patrzył, jak rośnie jej smukłe ciało i kształtują się dumne rysy.
Gdy nadszedł czas, i usiadła w swojej kadzi, z oczyma płonącymi radością życia, Turjan o mało nie stracił oddechu, biegnąc, by pomóc jej z niej wyjść.
Stała przed nim naga i mokra, bliźniaczka T’sais; jednak na twarzy T’sais malowała się nienawiść, a tu widać było spokój i radość; w oczach T’sais płonęła furia, a tu lśniły gwiazdy wyobraźni.
Turjan stał w zachwycie nad doskonałością swego stworzenia.
– Będziesz nosić imię T’sain – oznajmił – i już wiem, że będziesz częścią mojego życia.
Porzucił wszystkie inna zajęcia, by uczyć T’sain, a ona wchłaniała wiedzę w zdumiewającym tempie.
– Wkrótce wrócimy na Ziemię – powiedział jej. – Do mojego domu przy wielkiej rzece, w zielonej krainie Ascolais.
– Czy niebo na Ziemi także wypełniają kolory? – spytała.
– Nie – odparł. – Niebo na Ziemi ma kolor niezgłębionego ciemnego błękitu, i płynie po nim odwieczne czerwone słońce. Kiedy zapada noc, gwiazdy układają się we wzory, których cię nauczę. Embelyon jest piękny, ale Ziemia jest rozległa, a jej horyzont rozciąga się we wszystkich kierunkach ku tajemnicy. Gdy tylko Pandelume nam pozwoli, wrócimy na Ziemię.
T’sain uwielbiała pływać w rzece, a Turjan czasem przychodził, by ją ochlapać i puszczać po tafli wody kamienie, pogrążony w marzeniach. Ostrzegał ją przed T’sais, a ona obiecała, że będzie ostrożna.
Pewnego dnia, gdy Turjan był zajęty przygotowaniami do drogi, powędrowała daleko na łąki, myśląc tylko o grze kolorów na niebie, o majestacie wysokich drzew, o kwiatach, zmieniających się pod jej stopami; patrzyła na świat jak na cud, w sposób dany jedynie tym, którzy dopiero wyszli z kadzi. Pokonała kilka niskich wzgórz i weszła w ciemny las, gdzie dotarła do potoku z chłodną wodą. Napiła się dla ochłody i powędrowała wzdłuż brzegu, aż dotarła do niewielkiego domostwa.
Drzwi były otwarte, T’sain zajrzała więc, ciekawa, kto może tam mieszkać. Dom był jednak pusty; w środku było tylko schludne legowisko z trawy, stół, na którym stał kosz orzechów i półka z paroma przedmiotami z drewna i cyny.
T’sain odwróciła się, zamierzając udać się w dalszą drogę, i wtedy usłyszała złowieszczy tętent kopyt, zbliżający się szybko jak przeznaczenie. Czarny koń pojawił się za nią i zatrzymał. T’sain cofnęła się w stronę drzwi, przypominając sobie o ostrzeżeniach Turjana. T’sais zsiadła już z konia i ruszyła w jej stronę z mieczem w dłoni. Uniosła go, by zadać cios, ich oczy spotkały się i T’sais zamarła w zdumieniu.
Co za ekscytujący dla umysłu widok; pięknie bliźniaczki w identycznych bryczesach do pasa, o takich samych intensywnych oczach i rozwichrzonych włosach; identyczne smukłe, blade ciała, na obliczu jednej z nich nienawiść do każdego atomu we wszechświecie; na twarzy drugiej – radosna beztroska.
T’sais udało się odzyskać mowę.
– Co to znaczy, wiedźmo? Wyglądasz jak ja, lecz wcale nie jesteś mną. Czyżby łaska szaleństwa przyćmiła mi widok świata?
T’sain potrząsnęła głową.
– Jestem T’sain. A ty jesteś moją bliźniaczką, T’sais, moją siostrą. I dlatego muszę cię kochać, a ty musisz kochać mnie.
– Kochać? Niczego nie kocham! Zabiję cię, a świat stanie się lepszy, gdy zabraknie na nim jednej złej istoty.
Uniosła znów miecz.
– Nie! – krzyknęła T’sain z bólem. – Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić? Nic złego ci nie zrobiłam!
– Czynisz zło tylko dlatego, że istniejesz i obrażasz mnie, naśladując me szkaradne kształty.
T’sain zaśmiała się.
– Szkaradne? Nie. Jestem piękna. Turjan tak mówi. Zatem ty też jesteś piękna.
Twarz T’sais wyglądała jak marmur.
– Stroisz sobie ze mnie żarty.
– Nic podobnego. Naprawdę jesteś piękna.
T’sais opuściła miecz do ziemi. Na jej twarz pojawił się wyraz zamyślenia.
– Piękno? Co to jest piękno? Czyżbym była ślepa, czyżby jakiś demon zakłócał me widzenie? Powiedz mi, jak wygląda piękno?
– Nie wiem – odparła T’sain. – Dla mnie to coś bardzo zwyczajnego. Czyż gra kolorów na niebie nie jest piękna?
T’sais uniosła wzrok ze zdumieniem.
– Ta jaskrawa poświata? Jest albo ponura, albo przerażająca, w każdym razie wstrętna.
– Zobacz, jak delikatne są kwiaty, kruche i urokliwe.
– To pasożyty i obrzydliwie cuchną.
T’sain była zaskoczona.
– Nie wiem, jak ci wyjaśnić piękno. Chyba nic nie sprawia ci radości. Czy nigdy nie odczuwasz zadowolenia?
– Tylko zabijając i niszcząc. W takim razie to musi być piękne.
T’sain zmarszczyła brwi.
– Powiedziałabym, że to są rzeczy złe.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Jestem tego pewna.
T’sais zastanowiła się.
– Skąd mam wiedzieć, jak mam postępować? Byłam pewna swego, a teraz ty mówisz mi, że moje uczynki są złe.
T’sain wzruszyła ramionami.
– Żyję od niedawna i nie jestem mądra. Ale wiem, że każdy ma prawo do życia. Turjan by ci to łatwo wyjaśnił.
– Kto to jest Turjan? – spytała T’sais.
– Jest bardzo dobrym człowiekiem – odparła T’sain – i ogromnie go kocham. Niedługo wrócimy na Ziemię, gdzie niebo jest nieprzebrane, głębokie i granatowe.
– Ziemia… Gdybym udała się na Ziemię, czy znalazłabym tam piękno i miłość?
– Niewykluczone, masz mózg zdolny do pojmowania piękna, a piękno takie jak twoje przyciągnie miłość.
– W takim razie nie będę już zabijać, choć wokół tyle nikczemności. Poproszę Pandelume’a, by wysłał mnie na Ziemię.
T’sain podeszła, otoczyła T’sais ramionami i ucałowała ją.
– Jesteś moją siostrą i kocham cię.
Twarz T’sais zastygła. Szarp, dźgaj, gryź, podpowiadał jej mózg, ale gdzieś ze strumienia jej krwi płynął głębszy prąd, z każdej komórki jej ciała, przepełniając ją nagłą falą przyjemności. Uśmiechnęła się.
– W takim razie… kocham cię, moja siostro. Nie będę już zabijać i znajdę, poznam piękno na Ziemi lub zginę.
T’sais wspięła się na konia i ruszyła na Ziemię, szukając miłości i piękna.
T’sain stała w drzwiach, patrząc, jak jej siostra znika w barwnym powietrzu. Za nią rozległ się krzyk. To nadciągał Turjan.
– T’sain! Czy ta szalona wiedźma skrzywdziła cię? – Nie czekał nawet na odpowiedź. – Dość tego! Zabiję ją czarem i nie będzie już czuła bólu.
Odwrócił się, by wypowiedzieć straszliwe zaklęcie ognia, lecz T’sain położyła mu dłoń na ustach.
– Nie, Turjanie, nie wolno ci tego zrobić. Przyrzekła, że nie będzie już zabijać. Udaje się na Ziemię, szukać tego, czego nie może znaleźć w Embelyonie.
I razem patrzyli, jak T’sais znika na tle wielobarwnej łąki.
– Turjanie? – odezwała się T’sain.
– Czego sobie życzysz?
– Czy kiedy znajdziemy się na Ziemi dasz mi czarnego konia, podobnego do tego, na jakim jeździ T’sais?
– Oczywiście – odparł Turjan i śmiejąc się ruszyli w stronę domostwa Pandelume’a.
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.