Jeśli ktoś mówił, że sprawdzonych schematów nie można odświeżyć, po obejrzeniu „Stosunków międzymiastowych” Nanette Burstein powinien zmienić zdanie. Reżyserka wykorzystała wytarty do bólu szablon komedii romantycznej i skonstruowała go na nowo, nie obawiając się pikantnych dowcipów, odrobiny realizmu oraz nieco prawdziwszych – nie bajkowych – sytuacji. Dla wrogów miłosnej słodyczy – jak znalazł!  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W komediach romantycznych występują motywy z historii o Kopciuszku i powieści sentymentalnych: poznanie, uczucie, przeszkody, przemiana, z założenia wzruszające szczęśliwe zakończenie. Oczywiście świat, w którym żyją bohaterowie, jest ładniejszy, bogatszy, grzeczniejszy i bardziej kolorowy, co znaczy, że nie uświadczymy w nim problemów z życia wziętych, przeciętniactwa w przedstawieniu postaci, przekleństw lub otwartej erotyki. W „Stosunkach międzymiastowych” wszystkie te klasyczne elementy zostały wywrócone do góry nogami, więc na ekranie króluje pieprzny humor, wulgarny – ale nie przesadzony – język oraz zwyczajni bohaterowie ze zwyczajnymi ambicjami i problemami. Wprawdzie całość ubarwiono wyolbrzymieniem, ale wprowadzono je w celu osiągnięcia efektu komediowego, więc nie sposób traktować go jako zaburzenia koncepcji filmu. W końcu to nie dramat, tylko wciąż komedia romantyczna! Garett i Erin spotykają się w Nowym Jorku. Po wspólnym wieczorze w barze spędzają ze sobą niezobowiązującą noc i postanawiają kontynuować znajomość, chociaż Erin już wkrótce wyjeżdża na drugi koniec Stanów Zjednoczonych. Gdy nadchodzi dzień rozłąki, para decyduje się na związek na odległość, co niesie ze sobą mnóstwo kłopotów i komplikacji. Pasmo mniej lub bardziej zabawnych wydarzeń znajduje ujście w, niestety, nieco wymuszonym finale, któremu jednak daleko do romantycznego lukru. Główni bohaterowie to ludzie nieidealni: ładni, ale nie skończenie piękni, często lekkomyślni, pełni wad i niemałych lęków. Dzięki temu wydają się bliżsi przeciętnemu zjadaczowi chleba, niż wymuskani, piękni i bogaci bohaterowie tradycyjnych kom-romów. Ich związek rozwija się bez fabularnych trzęsień ziemi – przypomina raczej relację zwyczajnych ludzi, którzy chcieliby być razem, ale odległość i obowiązki im na to nie pozwalają. Spotkanie, poznawanie się bohaterów, a potem ich związek na odległość zostały pokazane przez Burstein bezpretensjonalnie, z werwą i odważnym humorem. Reżyser postawił na prostotę i komizm, ale jednocześnie wprowadził do swojego filmu nieco prawdy o współczesnych związkach, za co należy mu się szczera pochwała. „Stosunki międzymiastowe” okazują się w ten sposób bardzo aktualną komedią, bo mówiącą o miłości troszkę cynicznie, odrobinę ironicznie i na pewno z dystansem. Twórcy wykreślili z fabuły wielkie, oślepiające uczucie, które wypełnia całą rzeczywistość bohaterów. W filmie Burstein miłość jest tylko elementem składowym życia, koniecznym i wartościowym, ale składnikiem. Istnieją również inne ważne rzeczy – rodzina, wykształcenie, praca, zainteresowania, marzenia i ambicje. Nie da się żyć tylko uczuciem do partnera, a twórcy nie udają, że jest inaczej. Nie oznacza to oczywiście, że obniżają wartość miłości. Bynajmniej! Pokazują, że dzięki uczuciu wiele można znieść i zmienić w swoim życiu, ale zachowują cały czas podejście realistyczne. Burstein podkreśla, że nie wolno porzucać planów na siebie dla drugiego człowieka, bo potem możemy tego gorzko żałować. Docieranie się i zmiany – tak, zaniedbanie i porzucenie – nie. Dzięki podobnemu podejściu „Stosunki międzymiastowe” unikają oczywistości i przewidywalności gatunkowej, a ponadto dodają coś nowego do konwencji. Rozwiązanie, dzięki któremu film Burstein zyskuje w kategoriach niegłupiej komedii, to na pewno przykrycie kwestii bardziej na serio dowcipem nie charakterystycznym dla komedii romantycznych. To humor na różnym poziomie: od ironicznych dialogów zaakcentowanych luzem i nonszalancją po żarty balansujące na granicy dobrego smaku. Nie zmienia to faktu, że – niezależnie od jakości – dowcipy śmieszą, chociaż czasem jest to śmiech z rodzaju tych, jakie puentują kiepskie anegdotki – nie wiadomo, czy bawi głupota czy treść żartu. Komediowym triumfem Burstein staje się jednak fakt, że wszystkie te gadki o obciąganiu i seks telefonie nie stanowią atrakcji samej w sobie, tylko pełnią funkcję sztafażu dla historii o ludziach i związkach w dzisiejszym świecie. Połączyć dwie płaszczyzny filmowe udaje się aktorom – Drew Barrymore i Justinowi Longowi. Naturalnie i zgrabnie portretują swoich bohaterów i, choć czasami dają się ponieść komediowej energii filmu, to wciąż pozostają postaciami godnymi sympatii i zainteresowania. Czy w tym gatunku da się przełamać jeszcze jakieś schematy? Na pewno tak. Niech tymczasem „Stosunki międzymiastowe” staną się drogowskazem dla twórców współczesnych, a zatem odważniejszych i sensowniejszych, komedii romantycznych.
Tytuł: Stosunki międzymiastowe Tytuł oryginalny: Going the Distance Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA Dystrybutor (kino): Syrena Data premiery: 10 września 2010 Czas projekcji: 105 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 70% |