„Armada” od samego początku była komiksem o poszukiwaniu tożsamości. Najpierw było to zadanie Navis, uroczej bohaterki tej serii. Teraz wygląda na to, że stało się ono także udziałem autorów.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W kilku pierwszych albumach sprawa była prosta, wręcz banalna. W odległej przyszłości agenci tytułowej Armady natknęli się na prawie niezamieszkałą planetę. „Prawie” jak zwykle robi dużą różnicę, tym bardziej w sytuacji, gdy jedynym mieszkańcem odkrytej planety jest ostatnia znana przedstawicielka rodu ludzkiego. Żeby było ciekawiej, z jednej strony przedstawicielka ta żyje na łonie przyrody niczym Tarzan, z drugiej natomiast jej umysł jest odporny na wszelkie psycho-sztuczki agentów Armady. I wydawało się, że cały cykl będzie opierał się na poszukiwaniu przez Navis swoich pobratymców, z jej pracą agentki specjalnej jako tylko tło. Jednak już w ósmym tomie ( „Natura ludzka”) poszukiwania zakończyły się „sukcesem”. Od tego momentu autorzy chyba trochę się pogubili i szukają dla całej serii jakiegoś spójnego kierunku. Osobiście zakładałem, że teraz obsesją Navis stanie się poszukiwanie kolebki ludzkości – Ziemi. Jednak Morvan (scenarzysta) postawił na formalno-prawne przepychanki z udziałem służb specjalnych i najwyższych urzędników Armady. Album dwunasty zaczyna się – jak większość poprzednich – od „trzęsienia ziemi” iście w hitchcockowskim stylu. I nawet nie warto zgadywać, kto jest kim, kto do kogo i dlaczego strzela. Dzięki retrospektywnemu skokowi dowiadujemy się, że cała ta zadyma to tylko jeden z elementów misternej gry prowadzonej przez tymczasowego sojusznika Navis, mecenasa Ehmte Ciss-Rona (obrońcy byłej agentki w procesie wytoczonym przez Armadę). Krok drugi to wizyta Navis, wraz z jej częściowo przypadkowymi towarzyszami na żywej planecie, której aura powoduje, że… zobaczycie zresztą sami, to taka wariacja na temat Solaris. Ale równie ważna jak specyfika planety, jest tożsamość trójki towarzyszącej głównej bohaterce. A są to: generał Rib’Wund, generał Rammasz oraz asasyn z terrorystycznej grupy Kerhe-Dizzo (działania tej grupy spowodowały kosmiczną katastrofę i pochłonęły dziesiątki tysięcy istnień – album „Pułapka”). Na którym z nich Navis chce wypróbować niezwykłe właściwości planety? Co w ten sposób osiągnie? Już ten krótki opis pokazuje jak mocno „Wolna strefa” jest powiązana z poprzednimi albumami serii. Lektura jest wciągająca, ale nieznajomość wcześniejszych wydarzeń może chwilami silnie doskwierać. Graficznie album niewiele wnosi w porównaniu z poprzednimi, chociaż trzeba przyznać, że otwierająca go sekwencja robi wrażenie. Takich scen akcji nie powstydziłby się żaden porządny film sensacyjny. Chwilami ma się wręcz wrażanie, że to nie statyczny komiks, ale film właśnie. Rysownik (Philippe Buchet) osiąga taki efekt poprzez niezwykle dynamiczne kadrowanie, częstą zmianę ujęć oraz narrację za pomocą dużej liczby obrazków. Pobocznym efektem takiego podejścia jest zmęczenie czytelnika koniecznością bardzo precyzyjnego śledzenia kolejności kadrów. Album sam w sobie jest raczej przejściowy, stawia więcej nowych pytań odnośnie Armady i Navis, niż daje odpowiedzi. Dla fanów serii rzecz obowiązkowa, tym, którzy nie mieli dotychczas do czynienia z tą serią, sugeruję sięgnięcie po wcześniejsze części.
Tytuł: Wolna strefa Cena: 27,90 Data wydania: kwiecień 2010 Ekstrakt: 60% |