powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Epidemia zwiędłych penisów w sali Nostromo
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Obejrzeliśmy fragmenty propagandowych kreskówek w czasie II wojny w USA: „Fuehrer′s Face”, gdzie Kaczor Donald gra mieszkańca Nutzi Landu, oraz „Szeregowca Snafu” (to imię pochodzi od wojskowego akronimu oznaczającego w rozwinięciu „Situation Normal – All Fucked Up”), który był pociesznym ciamajda przeżywającym przygody mające żołnierzom uzmysławiać, że nie należy chlapać jęzorem na przepustce, bo można zdradzić tajemnice wojskowe. Co ciekawe, twórcy filmu o mało sami nie zdradzili najważniejszej tajemnicy: nakręcili odcinek, gdzie jakaś wyspa zostaje zniszczona użyciem nowej amerykańskiej superbazooki, przyszli do wytwórni smutni panowie i spytali: „Skąd wy o tym wiecie?”. Odcinek nie został wyemitowany.
Jakiś czas po wojnie w USA rozwinęła się telewizja i ludzie przestali chodzić do kina na kreskówki, które tradycyjnie były pokazywane przed właściwym filmem. W roku 1961 powstało „101 dalmatyńczyków”. Kreska była grubsza, a postaci i tło zawierały mniej szczegółów, co było związane z niską jakością obrazu telewizyjnego. Filmy animowane ogólnie zdziecinniały. W 1981 r. nakręcono „Heavy Metal” – pełną erotyki i przemocy kreskówkę fantasy, bezskutecznie próbującą przywrócić animację dla dorosłych.
W 1980 r. polska animacja „Tango” dostała Oscara. Obejrzeliśmy początkowy fragment filmu: akcja polega na tym, że do pomieszczenia wchodzą różne postaci, których ruch jest zapętlony tak, że powtarzają w kółko te same ruchy. Najpierw pojawia się chłopiec zabierający piłkę, która wpadła przez okno, potem kobieta przewijająca dziecko, następnie złodziej, który kradnie paczkę, którą następnie wnosi jakiś mężczyzna (po czym złodziej znowu ją kradnie i tak w kółko). Postaci nie dotykają się, choć w końcowej minucie jest ich w pomieszczeniu ze dwadzieścia, i nie wchodzą ze sobą w żadne interakcje.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W 1986 r. wytwórnia Pixar, stanowiąca początkowo część lucasowskiego ILM, zrobiła komputerowy filmik o małej lampie bawiącej się piłką i pocieszanej przez dużą lampę. Logo Pixara, które pokazuje się przed każdym ich filmem, zawiera właśnie fragment tej animacji. Bardzo interesujące było zobaczenie, jak pierwotnie mieli wyglądać bohaterowie „Toy Story”: nakręcana laleczka-dobosz i kukiełka brzuchomówcy. Jednak twórcy doszli do wniosku, że zanadto różnią się rozmiarami (dobosz był jakieś pięć razy mniejszy od swojego kolegi!). Zobaczyliśmy kolejne wersje Buzza i Chudego oraz animacje próbne, pokazujące ich ruchy i zachowania. Ponieważ w filmie występuje oddział plastikowych żołnierzyków, które mają podstawki i na nich chodzą (czy raczej skaczą), animatorzy przymocowali sobie do butów deskę i skakali po studiu, sprawdzając, jak będą wyglądały ruchy. Obejrzeliśmy też kolejne etapy animacji jednej sceny: najpierw kolorowe bryły bez cienia i faktury, potem fakturę odróżniającą spodnie Chudego od kombinezonu Buzza itp., a na końcu nastrojowe światło.
W 1999 r. powstał „Tarzan” – pierwszy film animowany Disneya, gdzie bohaterowie nie śpiewają. Dzięki animacji tytułowy bohater porusza się w znacznie bardziej zwierzęcy sposób, niż byłoby to możliwe z żywym aktorem, zaś tło jest jednocześnie trójwymiarowe i malarskie, co umożliwiła nowa technika pozwalająca na cyfrowe malowanie na zmieniającym się komputerowym tle. Prelegent wyznał, że uważa ten film za najlepszą animację disneyowską.
System animacji płynów po raz pierwszy użyty w „Mrówce Z” został potem wykorzystany w „Shreku”. Ogień i dym robi się na tych samych algorytmach. Raz popełnili błąd w jednej cyferce, programując wyliczenie kosmatości Osła, zostawili liczący komputer na noc i rano mieli Osła angorskiego. Na zakończenie dowiedzieliśmy się, że „Katedra” Bagińskiego w dużej mierze nie jest filmem animowanym w 3D, tylko malowanym w Photoshopie, co w czasie jej powstawania było szybszą metodą.
Chciałam wysłuchać prelekcji Ewy Białołęckiej „Jak spieprzyć scenę erotyczną”, ale – jak łatwo zgadnąć – przybyły na nią takie tłumy, że mogłam co najwyżej stać metr od wejścia i wychylać się w bok, żeby zza ludzi zobaczyć prelegentkę. Ewa zaczęła od wypisywania na tablicy synonimów męskiego organu płciowego, do wtóru zachwyconych chichotów publiczności. Nie wciągnęło mnie to, więc wróciłam na prelekcję o animacji. Wieczorem na tradycyjnej nasiadówce w pokoju zaprzyjaźnionych łodzian poprosiłam Ewę o streszczenie prelekcji i dowiedziałam się m.in., że odbywało się układanie fanki ochotniczki na starannie zmierzonym biurku, aby ukazać niemożliwość uprawiania seksu w windzie, na który to opis prelegentka natrafiła w jakimś tekście. A na stojąco nie można, bo jak się oprą o drzwi, to wypadną albo ich wciągnie. Ewa wspomniała też o słynnej scenie seksu w pędzącej po bezdrożach Dzikich Pól karecie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Chciałam wziąć udział w „Nocarskim konkursie sprawnościowym”, ale usłyszałam, jak jakaś komandoska mówi, że trzeba się tam będzie czołgać dookoła sali i skakać w kucki, więc się spłoszyłam i poszłam sobie. Później przez okno widziałam konkursowicza, który trzymając monetę na lufie wycelowanego w przeciwną ścianę pistoletu, musiał przejść slalomem między krzesłami, schylić się pod wyciągniętą ręką orga i nie upuścić monety ani nie stracić celu.
Prelekcja Mai Lidii Kossakowskiej o voodoo tradycyjnie była czytana z kartki bez użycia jakichkolwiek slajdów czy innych ilustracji. A szkoda, wyguglanie podobizn bogini Erzulie, barona Samedi czy malowniczych veve (symbole wysypywane różnymi sproszkowanymi substancjami na podłodze w rytuale przyzywania danego bóstwa) zajmuje dwie sekundy, zrobienie prezentacji w PowerPoincie jakąś godzinę… No, ale Maja i Jeremiasz konsekwentnie bojkotują używanie sprzętu w czasie prelekcji. Szkoda, bo było ciekawie, a z obrazkami byłoby jeszcze fajniej. Dowiedzieliśmy się pokrótce o historii voodoo, o imionach i wyglądzie poszczególnych bóstw, dobrych i złych loa oraz o tym, czym właściwie są zombie. Otóż nie są to bynajmniej trupy w sensie medycznym, a jedynie ludzie, którym bokor (zły czarownik) ukradł Petit Bon Ange′a (Małego Dobrego Anioła), czyli duszę „duchową”, i pozostawił w ciele tylko Gros Bon Ange′a (Dużego Dobrego Anioła) – duszę motoryczną, która sprawia, że zzombizowany delikwent może pracować, ale nie jest zdolny do samodzielnego myślenia. Zombiakom nie wolno dawać niczego słonego, bo po skosztowaniu soli natychmiast biegną na najbliższy cmentarz albo w miejsce, gdzie jest poruszona ziemia – i tam się zakopują. Maja zdradziła nam też prosty sposób na doprowadzenie kobiety do obłędu (należy jej co drugą noc o północy wrzucać do buta gałkę muszkatołową) oraz sposoby, żeby zwierzaki nie uciekały z domu (psu należy wyrwać włos i zakopać pod progiem, kota natomiast trzeba zmusić do spojrzenia w lustro). Ważnym elementem voodoo są jajka, szczególnie zniesione przez czarną kurę, a laleczki nie muszą być wykonane z wosku, ale koniecznie z materiałów naturalnych. Jakaś część ofiary (np. włosy) jest w laleczce cenna, ale wytrawny bokor potrafi się obyć bez tego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Staszek, który szybki jest, miał prelekcję o efektach specjalnych we współczesnym kinie fantastycznym. Na przykładzie „Avatara” omawiał technikę motion capture, pokazywał zdjęcia i dokumentalne scenki z planu i zazdrościł Cameronowi posiadania oprogramowania, które umożliwiało mu śledzenie na ekranie w czasie rzeczywistym przerobionych na Na′vi aktorów wstawionych w komputerowe tło lasu. To znaczy, aktorzy skakali na zielonym tle w strojach do MoCapu, a on patrzył na monitor i widział niebieskie postaci w dżungli. Oczywiście nie tak dokładnie dopracowane jak na filmie, ale to i tak niesamowite osiągnięcie.
O 14:00 zajrzałam na chwilę na panel „Fantastyka ponad podziałami”, a potem na czeską prelekcję „Jak by mohla vypadat trilogie SW”, ale pierwsze mnie znudziło, a z drugiego nic nie rozumiałam, więc sobie poszłam. Godzinę później dla ekskluzywnej, dwuosobowej publiczności poprowadziłam wykład o kryptydach afrykańskich, którym załatano dziurę po nieobecnym czeskim prelegencie mającym opowiadać o „cajach z Hobbitina”.
Jarosław Grzędowicz wygłosił prelekcję „Broń przyszłości – prawdy i mity”. Opowiadał o osobistej broni energetycznej, zastanawiając się wraz z siedzącymi na parapecie okna Ewą Pawelec i Leszkiem Karlikiem, czy w dzisiejszych czasach możliwe jest zrobienie ręcznej broni laserowej (Ewa stwierdziła: „Ręczny laser nie jest problemem, problemem jest ręczne zasilanie!”). Było też o robotach bojowych, samonaprowadzających się karabinach na granicy w Berlinie Zachodnim, bezzałogowych pojazdach latających oraz zrobotyzowanym ośle, czyli sześciokołowym wózku, który umie sam podążać za operatorem. A także o niemieckich hełmach dla snajperów z przyłbicami i o kamizelkach kuloodpornych Dragonskin.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

190
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.