Wskoczył do auta, intuicyjnie ścisnął brelok i chwycił za drążek sterowniczy – super auto ruszyło z kopyta. Po chwili stwierdził, że nie tyle jedzie, co leci ładnych kilka pięter nad ziemią. Rozwijał zawrotną prędkość i sprawnie omijał przeszkody. Musiał tu działać jakiś autopilot.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Włodek wpatrywał się w trzymaną w dłoni słuchawkę telefoniczną, jakby ten przedmiot codziennego użytku zyskał nagle niepospolity ciężar, na przykład odłamkowego granatu. W istocie Włodek ważył myśl, która tego dnia zaświtała mu w głowie wczesnym popołudniem, a brzmiała następująco: co by się stało, gdybym tak zadzwonił do którejś z tych lasek z reklam w kolorowych pismach? Tych, które obiecują, że przez telefon rozgrzeją faceta do białości, dostarczając mu przeżyć, o jakich nawet nie śnił…? Reklama czyni cuda. Oczywiście Włodek zdawał sobie sprawę, że wydzwanianie na numery „gorącej linii” jest bardzo drogie, a do tego migdalenie się przez telefon to stanowczo nie to samo, co realna, intymna bliskość. Jednakże realne życie intymne Włodka było od dawna tak mizerne, że postanowił urozmaicić je choćby w ten sposób. Był w desperacji, bez dwóch zdań. Przełożył słuchawkę do lewej dłoni, prawą zaś wystukał na klawiaturze numer, pod którym – jak głosiła reklama – niecierpliwie czekała na niego namiętna Rosalinda. Przyłożył słuchawkę do ucha. Usłyszał na początek serię piknięć, potem zgrzytnięć, a na końcu nawet bzyknięć. Całą sekwencję dźwięków wieńczył charkot: – Grrr… Chrrrr… Blurp. Włodek, któremu krew zdążyła już nieco uderzyć do organu, którym aktualnie myślał, został nagle zbity z tropu. – Oj, chyba się pomyliłem – powiedział szybko z zamiarem odłożenia słuchawki. W tym momencie charkot powtórzył się. Teraz jednak brzmiał jakby bardziej po ludzku, a głos, choć nadal niewyraźny, był zdecydowanie kobiecy. Włodkowi wrócił rezon: – Chcę rozmawiać z Rosalindą – rzekł stanowczo, po czym podjął głośniej: – Obiecywała w reklamie sporo miłych rzeczy, więc chciałbym je dostać. Właśnie w tej chwili słono za to płacę. – A co chciałby pan dostać? – zapytał nagle przecudnie zmysłowy kobiecy głos. – Jak to co?! Przecież wiadomo, że chodzi o TE RZECZY. No nie udawaj, panienko, że nie rozumiesz. Przykro mi, że sięgam po seks przez telefon, ale tak czy siak, jestem klientem, a klient ma rację! – To ja bym proponowała tikiritiki. Rozpędzonego Włodka znów zatkało. Pierwszy raz słyszał to dziwne słowo, ale zarazem skojarzyło mu się ono z riki-tiki, co pasowało do sfery, o którą mu chodziło. – Dobrze, niech będzie to – zgodził się po krótkim namyśle. – Zatem jedno tikiritiki dla pana – potwierdziła kobieta głosem przyprawiającym o dreszcz rozkoszy i rozłączyła się. Włodek został nagle z głuchą słuchawką, oniemiały. Wreszcie opamiętał się i wściekle rzucił ją na widełki. – Banda naciągaczy – warknął.
Następnego dnia, otworzywszy drzwi, Włodek znalazł za progiem wielką paczkę. Nie anonsował jej żaden dzwonek, mężczyzna żadnej przesyłki się też nie spodziewał. A jednak stała, niewątpliwie przeznaczona dla niego. Niespodzianka. Włodek chwycił pudło i zaniósł je do mieszkania, co okazało się nadspodziewanie łatwe, gdyż mimo dużych gabarytów, paczka była leciutka. Nie miała żadnych napisów, pieczątek czy innych informacji wskazujących nadawcę. A może to sąsiad próbuje mi zrobić kawał…? To przecież wariat. W wyglądzie paczki było coś niezwykłego, jakaś nieskazitelność, i Włodek postanowił w końcu otworzyć pudło, a domysły zostawić na boku. Zdarł zewnętrzną warstwę, pod spodem znalazł wycięcie tworzące uchwyt. Pociągnął za nie. W tym momencie jedna ze ścianek pudła odchyliła się i z wnętrza, wprost pod stopy Włodka, wypełzł wielki glut. Mężczyzna cofnął się z obrzydzeniem. – A to co?! – zawołał. Glut był nieokreślonej barwy i sprawiał wrażenie żywego organizmu. W każdym razie pełzał. Przypominał monstrualną amebę – taką ze zdjęcia spod mikroskopu, powiększoną tysiące razy. Choć nie posiadała ona oczu ani innych zauważalnych narządów zmysłu, wyraźnie obserwowała Włodka. Była w tym stworze badawczość, a przy tym zdolność do przemiany. „Ameba” szybko zmieniała swój kształt i wkrótce przestała być tym, czym była na początku. Z jakiegoś powodu Włodek skojarzył obecne wydarzenia z wczorajszym nieudanym telefonem. Pomyślał o Rosalindzie. – Rany, to naprawdę niesamowite! Czy ty jesteś czymś rozumnym? Kimś? Skąd jesteś? – dopytywał się gorączkowo. – Jak pragnę zdrowia, przypominasz teraz dmuchaną lalę z sex-shopu – dodał lekko skłopotany. Lala wstała z podłogi i zaczęła rosnąć. Włodkowi przyszło na myśl, że natychmiast powinien wykonać całkiem inny niż wczoraj telefon: na policję – a tam poprosić o kontakt z rodzimą sekcją Archiwum X. Miał przed sobą dowód, że jej istnienie nie byłoby bezpodstawne. W czasie tych rozmyślań lala zdążyła urosnąć do rozmiarów dorosłej i zdecydowanie dojrzałej kobiety. Właściwie była nią. – Cześć, no to jestem – rzuciła w stronę Włodka. Zgadza się, pomyślał Włodek. – Czy masz na imię Rosalinda? – spytał. – I czy jesteś prawdziwa? – dodał mało taktownie, bez względu na okoliczności. – Mów mi Rose – odrzekła na pierwsze pytanie. – Złożyłeś wczoraj zamówienie i jestem tu po to, by je spełnić. Zrobię to najlepiej jak potrafię i tak jak tego potrzebujesz. Można to było potraktować jako odpowiedź na drugie pytanie Włodka. – Wierzę, że nie będziesz miał powodów do składania reklamacji. To prawda, pomyślał Włodek ponownie. Nie potrafił oderwać wzroku od Rosalindy–Rose, a zarazem starał się wypchnąć z pamięci obraz tego, czym była na początku ich spotkania. – To co, może zamkniemy drzwi? – zaproponowała. – Tak – Włodek gorliwie skinął głową. – I telefon. Też go na razie odłączmy. Na ekranie telewizora produkował się właśnie zespół Eurodyzjak z piosenką o miłości, która „wiecznym ogniem rozpala nas”. Trwał festiwal przebojów Świstak Beer Love Hits. Marian nie przepadał za takim rodzajem muzyki, ale nie przełączał kanału, gdyż postanowił spróbować szczęścia w konkursie telefonicznym ogłoszonym przez organizatorów festiwalu. Nagrodą dla zwycięskiego widza było wysokiej klasy auto, o jakim Marian od dawna marzył. Należało tylko zadzwonić pod wyświetlany co chwila numer i odpowiedzieć na pytanie: czy Love Hits jest festiwalem przebojów o miłości (a może nie?) oraz zostawić swoje personalia. I czekać na wyniki losowania. Marian dotąd drwił z konkursów audiotele, nazywając je „idiotele” i twierdząc, że to wyciąganie forsy od frajerów. W końcu jednak złamał się i też zadzwonił – akurat podczas festiwalu Świstak Beer. – Chrrrrrrr… Blurp. Hy? – Halo, halo! O co chodzi?! Nic nie rozumiem. – Aghrump ale alo? – Strasznie źle słychać. Czy dodzwoniłem się do konkursu festiwalu Świstak Beer, gdzie można wygrać takie super auto? Chciałem podać odpowiedź. Powiedziawszy to, Marian zląkł się, że zadzwonił pod prywatny numer i właśnie zrobił z siebie durnia. – Proszę podać odpowiedź, będzie super auto – usłyszał w słuchawce, tym razem wyraźnie, choć głos brzmiał jakoś dziwnie. Zatem Marian odpowiedział, zostawił swoje dane i rozłączył się. Zainwestował dychę. Ano zobaczymy. Gdy na koniec programu wyświetlono nazwisko zdobywcy auta, nie było to nazwisko Mariana, który natychmiast poczuł się jak frajer. Zły na siebie, wyłączył telewizor i kropnął kielicha na pocieszenie.
Następnego dnia ktoś zapukał do drzwi i Marian, ku swemu zdumieniu, ujrzał w nich mężczyznę zapraszającego do odebrania super auta. Auto jak byk stało pod domem. Wyglądało jak jeden z kosmicznych modeli prezentowanych na wystawach motoryzacyjnych; nie było podobne do niczego, co normalnie jeździ po drogach ani do wczorajszej festiwalowej nagrody. Może później losowano nagrodę dodatkową, a Marian przedwcześnie wyłączył telewizor? Tymczasem mężczyzna metodycznie i bez szczególnych emocji demonstrował, jak kierować pojazdem. Do Mariana docierało piąte przez dziesiąte. – I tyle – zakończył nagle mężczyzna – super auto jest pana. Można wsiadać i ruszać. – Zaraz, czy nie powinienem jakoś pokwitować odbioru tego… samochodu? – A, tak – mężczyzna jak gdyby zaskoczył. Wyciągnął zza pazuchy plakietkę i rysik. – O, tu – pokazał, gdzie podpisać. Potem wręczył Marianowi coś, co wyglądało jak brelok. |