Choć może się to wydawać wręcz nieprawdopodobne, jest faktem – „Dworce Ciszy”, szósta odsłona historii Mike’a Careya o Lucyferze, Władcy Piekieł, kończy się… happy endem. Tak autor sagi postanowił bowiem zakończyć – obecny w niej od samego początku – jeden z najciekawszych wątków opowieści, którego bohaterem jest nastolatka Elaine Belloc.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W poprzednich tomach Lucyfer popadł w nader poważne tarapaty. Najpierw za sprawą pragnących odebrać mu władzę nad nowo stworzonym Wszechświatem Basanosów, wyklętego plemienia, którego przywódcy przybrali postać kart tarota (opisanych w „ Boskiej komedii”). Następnie z powodu krwawego pojedynku z Amenadielem oraz dywersji dążącego do krwawej zemsty na Gwieździe Zarannej japońskiego boga Susano (co z kolei przedstawione zostało w piątej części, „ Inferno”). Teraz jednak bohater Mike’a Careya powoli odzyskuje dawny wigor, aby ostatecznie przejść do kontrofensywy. W „Dworcach Ciszy”, szóstej odsłonie sagi, udaje mu się wreszcie doprowadzić do, co wielce zaskakujące, szczęśliwego końca historię Elaine Belloc – dziewczynki, która po raz pierwszy pojawiła się na kartach „Lucyfera” w króciutkiej historyjce zatytułowanej „Zrodzona z umarłymi”, umieszczonej na zakończenie otwierającego całą serię albumu „ Diabeł na progu”. Jak się okazuje, za zniknięciem Elaine stoi bóg Tsuki-Yomi, który umieścił jej duszę w Pawilonie Latarni w odległych Dworcach Ciszy. Tam służy mu ona jako przynęta na inne zbłąkane i upadłe istoty. Jest to również swoista zemsta na Lucyferze, który z uwagi na swoją potężną moc nie może dotrzeć w to miejsce; jego pojawienie się tam spowodowałoby bowiem, że Dworce Ciszy rozpadłyby się jak domek z kart, pochłaniając tym samym już na zawsze duszę dziewczynki. Niosący Światło nie ma jednak zamiaru się poddawać. Po wizycie w zamku Scoria i kąpieli w umyśle Jahwe Pan Piekieł odkrywa tajemnicę Tsuki-Yomiego. I chociaż sam nie może wyruszyć na pomoc biednej Belloc, organizuje wyprawę ratunkową. Pożyczonym od Bergelmira (brata boga Lokiego) Naglfarem – okrętem wojennym wybudowanym z paznokci nieboszczyków – wypuszcza w bój siedmioosobową załogą. Stanowisko kapitana Lucyfer powierza zaufanej demonicy Mazikeen, która już niejeden raz ratowała mu skórę; jej prawą ręką i sternikiem zostaje sam Bergelmir; poza tym na pokład zamustrowani zostają jeszcze znajomi z poprzednich historii: brat Elaine Cal, Jill Presto, David Easterman oraz upadły cherubin Gaudium (odpowiadający od kilku tomów za humorystyczną stronę kolejnych historyjek) i jego siostra Spero. Opowieść o wyprawie tej niecodziennej ekipy do Dworców Ciszy zajęła aż pięć odcinków – „Załoga”, „Podróż”, „Zniszczenie”, „Głębia” oraz „Pięć sążni w głąb” – zebranych w całość zatytułowaną „Naglfar”. Mimo że Lucyfer w tym czasie również nie pozostaje bezrobotny, Carey po raz kolejny spycha go na plan dalszy. I ponownie zdecydowanie traci na tym dynamika fabuły. Rozwleczona akcja nie przykuwa uwagi czytelnika, tym bardziej, że bardzo długo nie dzieje się nic istotnego. Trochę emocji pojawia się dopiero w ostatniej części, ale nie są one w stanie zrekompensować wcześniejszego znudzenia. Cały tom wieńczą „Siostry miłosierdzia”, w których poznajemy ostateczne losy Elaine Belloc i jej widmowej przyjaciółki Mony Doyle. Bliski klasycznemu happy endowi finał zdecydowanie jednak nie pasuje do przesłania całej serii; niebezpiecznie pobrzmiewa fałszywym tonem. Wypada także najsłabiej pod względem graficznym. Za rysunki do „Naglfara” odpowiada trio stałych współpracowników Mike’a Careya – Peter Gross, Ryan Kelly oraz Dean Ormston; „Siostry miłosierdzia” natomiast gościnnie zilustrował David Hahn. Jego rysunki, znacznie uproszczone w porównaniu z dokonaniami poprzedników, pozbawione w zasadzie elementów tła, to kolejny dysonans. Choć przyznać trzeba, że z banalną opowiastką, jaką scenarzysta serwuje w tej opowieści, akurat współgrają. Po trzech wyśmienitych pierwszych tomach serii – „ Diable na progu”, „ Dzieciach i potworach” oraz „ Potępieńczych związkach” – w „ Boskiej komedii” i „ Inferno” Carey spuścił nieco z tonu. „Dworce Ciszy” wypadają na ich tle jeszcze bardziej blado. Mieć jednak należy nadzieję, że następne albumy – a do końca sagi pozostało jeszcze pięć odsłon – przywrócą wielbicielom „Lucyfera” wiarę w wielki talent scenarzysty, który bezsprzecznie posiada (co już niejednokrotnie zresztą udowodnił…). Sądząc po jednym z wątków zasygnalizowanych w „Naglfarze”, już w następnym tomie do akcji powinien wkroczyć sam Pan Bóg, a to z kolei znamionuje kolejne ogromne kłopoty dla Władcy Piekieł.
Tytuł: Lucyfer #6: Dworce ciszy Cena: 49,90 Data wydania: sierpień 2010 Ekstrakt: 60% |