powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (C)
październik 2010

Turjan z zamku Miir
Jack Vance
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Rób, co chcesz – wydyszała dziewczyna. – Życie i śmierć to bracia.
– Czemuż usiłowałaś mnie zabić? – spytał. – Nie atakowałem cię przecież.
– Jesteś złem, jak całe istnienie. – Emocje sprawiły, że delikatnie mięśnie na jej szyi zadrżały. – Gdybym miała moc, zmiażdżyłabym cały wszechświat na krwawą miazgę i wdeptała go w gnój.
Zaskoczony Turjan rozluźnił ucisk i prawie udało jej się wydostać, ale pochwycił ją w porę.
– Powiedz mi, gdzie znajdę Pandelume’a?
Dziewczyna zamarła, jakby z wyczerpania, odwróciła głowę i spojrzała na Turjana.
– Szukaj w całym Embeloynie. Ja ci nie pomogę.
Gdyby nie była tak wrogo nastawiona, pomyślał, byłaby naprawdę piękna.
– Powiedz, gdzie mogę znaleźć Pandelume’a – powtórzył – bo w przeciwnym razie znajdę dla ciebie inne zastosowanie.
Przez chwilę milczała, a w jej oczach płonęło szaleństwo, po czym odezwała się dźwięcznym głosem.
– Pandelume mieszka przy strumieniu, kilka kroków stąd.
Turjan puścił ją, odbierając jej miecz i łuk.
– Jeśli oddam ci broń, odejdziesz w swoją stronę w pokoju?
Obrzuciła go niechętnym spojrzeniem, bez słowa wskoczyła na konia i odjechała w stronę drzew.
Turjan patrzył, jak znika pośród snopów światła w barwach klejnotów, po czym ruszył we wskazanym przez kobietę kierunku. Po chwili zbliżył się do długiego, niskiego dworzyszcza z czerwonego kamienia, stojacego pod ścianą ciemnych drzew. Turjan zatrzymał się w pół kroku.
– Wejdź! – usłyszał. – Wejdź, Turjanie z Miir!
Turjan ze zdumieniem wkroczył więc do dworu Pandelume’a. Znalazł się w ozdobionej gobelinami izbie; nie było tam żadnych mebli poza jedną kanapą. Nikt nie wyszedł mu na powitanie. W przeciwległej ścianie były drzwi i Turjan podszedł do nich, przypuszczając, że tak powinien postąpić.
– Stój, Turjanie – przemówił znów głos. – Nikomu nie wolno spojrzeć na Pandelume’a. Takie jest prawo.
Turjan zatrzymał się na środku pomieszczenia i przemówił do niewidzialnego gospodarza.
– Przybyłem z misją, Pandelume – rzekł. – Od jakiegoś czasu usiłuję hodować w kadziach istoty ludzkie. Nie udało mi się dotąd, bo nie znam czynników, które wiążą i porządkują wzorce. Musisz znać macierz główną, więc przybyłem prosić cię o radę.
– Z chęcią ci pomogę – odparł Pandelume. – Wiąże się z tym jednak pewien aspekt. Wszechświatem rządzą symetria i równowaga i ten stan zrównoważenia objawia się w każdym aspekcie istnienia. Musimy zatem zachować równowagę w ramach naszej transakcji, pomogę ci więc, jeśli odwzajemnisz mi się przysługą o takiej samej wartości. Kiedy ukończysz to niewielkie zadanie, udzielę ci informacji, byś mógł postąpić tak, by uzyskać całkowitą satysfakcję.
– Jakaż miałaby to być przysługa? – dopytywał się Turjan.
– W krainie Ascolais, niedaleko zamku Miir, mieszka pewien człowiek. Nosi on na szyi amulet wyrzeźbiony z błękitnego kamienia. Odbierz mu ten amulet i przynieś go mnie.
Turjan zastanowił się przez chwilę.
– Doskonale – odparł w końcu. – Zrobię, jak każesz. Kim jest ten człowiek?
Pandelume odpowiedział cicho.
– Książę Kandyw Złoty.
– Ach – rzekł Turjan – nie zadałeś sobie choć odrobiny trudu, by ułatwić mi zadanie. Ale wykonam je najlepiej, jak umiem.
– Wspaniale – rzekł Pandelume. – A teraz udzielę ci kilku wskazówek. Kandyw nosi amulet ukryty pod koszulą. Kiedy w pobliżu pojawia się wróg, amulet staje się widoczny na jego piersi; taka jest potęga tego czaru. Bez względu na wszystko, nie patrz na amulet, ani zanim go zabierzesz, ani później, pod groźbą straszliwych konsekwencji.
– Rozumiem – odparł Turjan. – Postąpię zgodnie z tą sugestią. A teraz chciałbym zadać pytanie; pod warunkiem, że uzyskanie odpowiedzi nie zobowiąże mnie do ściągnięcia z powrotem do Ziemi Księżyca albo odzyskania eliksiru, który niechcący rozlałeś na morzu.
Pandelume zaśmiał się głośno.
– Pytaj – rzekł – a ja odpowiem.
Turjan sformułował pytanie.
– Gdy zbliżałem się do twego domostwa, jakaś szalona kobieta usiłowała mnie zabić. Obroniłem się, więc odjechała rozwścieczona. Kim ona jest i dlaczego tak się zachowuje?
W głosie Pandelume’a pojawiło się rozbawienie.
– Ja także mam tu kadzie, w których nadaję kształt różnym formom życia. Stworzyłem tę dziewczynę, T’sais, lecz nie dopilnowałem całego procesu i doszło do błędu podczas syntezy. Wyszła więc z kadzi ze skrzywieniem w mózgu, z powodu którego to, co my uznajemy za piękne, jej wydaje się odrażające i brzydkie, a to, co my uważamy za brzydkie, jest dla niej niewyobrażalnie odrażające, w stopniu, którego pojąć nie sposób. Uważa świat za miejsce pełne goryczy, a ludzi traktuje z najwyższą wrogością.
– A więc tak brzmi odpowiedź – mruknął Turjan. – Godna pożałowania nieszczęśnica!
– A teraz – oznajmił Pandelume – powinieneś już ruszać w drogę do Kaiin, los ci sprzyja. Za chwilę otworzysz te drzwi; wejdź tam i stań na wzorze runicznym na posadzce.
Turjan wykonał polecenie. Sąsiednie pomieszczenie było okrągłe, zwieńczone wysoką kopułą, a przed świetliki sączyło się zmienne światło Embelyonu. Stanął na wzorze z runów, a Pandelume znów przemówił.
– A teraz zamknij oczy, gdyż muszę wejść i dotknąć cię. Zważ, że nie wolno ci rzucić nawet jednego spojrzenia.
Turjan zamknął oczy. Usłyszał dźwięk kroków z tyłu.
– Wyciągnij dłoń – powiedział głos.
Turjan wykonał polecenie i poczuł w dłoni ciężki przedmiot.
– Gdy twa misja się zakończy, zmiażdż ten kryształ, a znajdziesz się w tym pomieszczeniu.
Chłodna dłoń dotknęła jego ramienia.
– Za chwilę zaśniesz – rzekł Pandelume. – A obudzisz się już w mieście Kaiin.
Ręka znikła. Dookoła był tylko półmrok. Turjan stał i czekał na skok. Powietrze nagle wypełniło się dźwiękami: stukanie, brzęczenie wielu małych dzwoneczków, muzyka, głosy. Turjan zmarszczył czoło, ściągnął usta. Co za dziwne dźwięki w surowym wnętrzu domostwa Pandelume’a!
W pobliżu rozległ się głos kobiety.
– Spójrz, Santanilu, zobacz człowieka-sowę, który zamyka oczy ku swej uciesze!
Mężczyzna roześmiał się i nagle umilkł.
– Chodź. Ten człowiek jest osamotniony i może zachowywać się agresywnie. Chodź.
Turjan zawahał się i otworzył oczy. W Kaiin, mieście białych murów, panowała noc i trwało jakieś święto. W powietrzu unosiły się pomarańczowe latarnie, kołysane podmuchami wiatru. Z balkonów zwieszały się girlandy kwiatów i klatki z błękitnymi robaczkami świętojańskimi. Ulicami płynęły pijane winem tłumy, odziane w przedziwne kostiumy. Oto żeglarz z Melantyny, tu wojownik Zielonego Legionu Waldarana, tam znów ktoś ze starożytnych czasów, z zabytkowym hełmem na głowie. W niewielkim prześwicie obwieszona girlandami kurtyzana z Przybrzeża Kaczyków tańczyła do dźwięków fletu taniec czternastu jedwabnych ruchów. W cieniu balkonu barbarzyńska dziewczyna ze Wschodniej Almerii obejmowała mężczyznę o uczernionej skórze, przebranego w skórzaną uprząż deodanda z lasu. Jakże rozradowani w gorączkowej uciesze byli ci ludzie z umierającej Ziemi; jakże blisko była nieskończona noc, kiedy czerwone Słońce wreszcie zamruga i poczernieje.
Turjan wmieszał się w tłum. W tawernie zamówił herbatniki i popił je winem, po czym ruszył w stronę pałacu Kandywa Złotego.
Pałac wyłonił się przed nim nagle; ze wszystkich okien sączyło się światło. Władcy miasta oddawali się hulankom i ucztowaniu. Jeśli Książę Kandyw jest pijany i nieostrożny, rozmyślał Turjan, zadanie nie powinno być zbyt trudne. Wkraczając otwarcie mógł jednak zostać rozpoznany, gdyż znało go wielu mieszkańców Kaiin. Wyrecytował więc Płaszcz Maskujący Fandala i znikł z oczu zebranym.
Przemknął pod arkadą i wkroczył do wielkiego salonu, gdzie władcy Kaiin radowali się tak samo, jak tłumy na ulicach. Turjan stąpał po tęczowym jedwabiu, aksamicie, satynie, obserwując z rozbawieniem zabawę. Na tarasie kilka osób przyglądało się zalanemu wodą zagłębieniu, w którym przechadzała się, rzucając spojrzenia, para schwytanych deodandów, o skórze jak oleisty strumień; inni ciskali rzutkami do rozciągniętego młodej wiedźmy z Gór Kobaltowych. W alkowach ukwiecone dziewczęta oferowały syntetyczną miłość staruszkom o świszczącym oddechu, gdzie indziej goście leżeli ogłupieni proszkiem snów. Turjan nie widział nigdzie księcia Kandywa. Wędrował po pałacu, komnata po komnacie, aż w ostatniej sali na górze natknął się na złotobrodego księcia, rozwalonego na kanapie z dziewczyną w masce, która miała zielone oczy i włosy ufarbowane na odcień bladej zieleni.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.