Dzieci piszą książki niejednokrotnie ciekawsze od twórczości dorosłych. A przynajmniej bardziej szczere. Dopiero później, z wiekiem, nabywają paskudnych przyzwyczajeń jak własny styl czy przekonanie, że ma się coś do powiedzenia. Siedmioletni synek moich przyjaciół pisze powieść. Miałem zaszczyt być jego redaktorem, czy może raczej motywatorem. Piotrek pracuje nad szóstym rozdziałem powieści fantasy (baśni?) o Królu Ognia, który mieszka w pałacu z ognia. Moja praca polegała na podsuwaniu tematów do niektórych rozdziałów. Na przykład bodajże w czwartym rozdziale główny bohater (wciąż nie znamy jego imienia) kupuje na targu trzy żołędzie, które potem przeniosą go do lochów Króla Ognia. Owe trzy żołędzie to mój pomysł, nieskromnie przyznam. Piotrek brał się już za pisanie kilku powieści, w tym jednej o świetnym tytule „Schody do nikogo” (na pomysł wpadł podczas budowy domku z klocków LEGO). Poza tym byli piraci, a także dinozaur Baltazar. Jak większość początkujących pisarzy, Piotrek cierpi na brak determinacji, na skutek czego po napisaniu ledwie paru zdań prędko się zniechęca. Chyba stąd bierze się liczba projektów, które rozpoczął, a których zwykle nie udaje mu się doprowadzić do końca. Jednak przy odrobinie pomocy Piotrkowi idzie całkiem nieźle. Raz udało nam się nawet napisać cały wiersz, który brzmi mniej więcej tak: brązowy kot wszedł na płot a gdy zszedł do domu wszedł mleko wypił i sie zachrypił poszedł do łurzka a w łurzku koniec. Pisownia oryginalna, podobnie jak – zwróćmy uwagę – nowatorskie słownictwo („zachrypić”) i zakończenie wiersza rezygnujące z tradycyjnego rymu. Piotrek przypomniał mi o moich własnych powieściach, które tworzyłem w jego wieku, około dziesiątego roku życia. Było tego całkiem sporo, do dziś w starym kredensie trzymam zeszyt w linię z powieścią science-fiction. Opisuje ona przygody moje i mojego ówczesnego najlepszego przyjaciela, a także robota z innej planety. Komiks o pluszowym psie podarowałem, jeśli dobrze pamiętam, sąsiadce. Była jeszcze powieść drogi pod tytułem „Srebrne krzesło”, po której wydaniu zarzucono mi plagiat z C.S. Lewisa. To oczywista nieprawda, co stwierdzi każdy, kto sięgnie po książkę (niestety, nie mam pojęcia, co się z nią stało). Powieści pisane w dzieciństwie diametralnie różnią się od tych, które tworzymy w nastoletnim wieku. Przede wszystkim dlatego, że są naprawdę dobre. Dziecko jest wolne od demona grafomanii i zrzynania od ulubionych pisarzy (któż nie próbował napisać swojej wersji „Władcy Pierścieni” czy „Opowieści z Narni”?). Wszystkie zapożyczenia, z jakich korzysta są u niego zupełnie naturalne, tak jak naturalnie powtarza wypowiedzi zasłyszane od rówieśników i dorosłych. To trochę tak jakby literatura dopiero powstawała. Homer, powiada się, tworzył mając za materiał świat; jego następcy – mając Homera. Jeszcze jedna rzecz, która zachwyca w literaturze dzieci. To fabuła, czysta akcja pozbawiona jakichkolwiek dodatków. Czytając fragmenty o Królu Ognia, czułem się, jakbym wszedł w umysł dziecka. Te przeskoki myślowe, starogrecka jedność miejsca, czasu i akcji. Brakuje scen epizodycznych, wątków pobocznych, żadnego tam rozpisywania się o wyglądzie bohaterów czy nawet porównań homeryckich. Przypomina się kapitalny cytat z „Haermoni caelestis” Pétera Esterházyego: „Po co mi to opowiadasz?, spytał ojczulek Roberta Blya. Jeśli chodzi o historie, to nie istnieje po co, odwarknął niecierpliwie Robert Bly”. |