powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Cień miasta
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Nawet nie zauważyłem, jak minęła godzina i do mieszkania weszła Anna. Stanęła w progu, spojrzała na mnie smutnymi oczami i nic nie mówiąc przeszła do sypialni. Była zła. Musiałem z nią porozmawiać i w końcu wszystko wyjaśnić. Wstałem i ruszyłem za nią. Zatrzymałem się przed zamkniętymi drzwiami i zapukałem.
– Wejdź.
Przekroczyłem próg i zobaczyłem Anię, która stała w samej bieliźnie – przebierała się w rzeczy do chodzenia po domu. Jej zgrabne ciało ucieszyło moją duszę. Serce zatrzepotało ochoczo, lecz musiałem je uspokoić – nie po to tu przyszedłem.
– Spałaś już wczoraj – stwierdziłem.
– A na co miałam czekać? – zapytała z wyrzutem.
– Zabłądziłem. Doszedłem do Sopotu, a później wsiadłem w złą SKM-kę, to znaczy wysiadłem nie tam, gdzie powinienem. Ale jaka przygoda mi się przytrafiła! Otóż…
– Przestań! – przerwała łamiącym się głosem.
Zobaczyłem łzy spływające po jej policzkach.
– Ty i ta twoja powieść, której nigdy nie napiszesz! Zamykasz się w tym durnym gabinecie, chociaż od miesięcy nie napisałeś jednego słowa! W ogóle nie rozmawiamy, prawie się nie widujemy! – krzyczała.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Stałem jak kamień i zdezorientowany gapiłem się na żonę. Myślałem, że może powinienem ją przytulić, lecz zmieniłem zdanie. Musiałem napisać tę durną książkę. Jak nie dla siebie, to dla niej.
– Kłamiesz, Piotrze. Okłamujesz mnie od dłuższego czasu… – dodała cicho i odwróciła się.
– Teraz muszę wyjść – przerwałem, aby zwilżyć zaschnięte gardło. – Ale wrócę z gotową powieścią. Dziś pisałem całą noc i… jeszcze tylko zostały ostatnie poprawki. – Nie czekałem na odpowiedź. Wyszedłem z domu.
Musiałem załatwić to szybko. Nie chciałem zostawiać Anny samej z myślą, że jestem oszustem i nieudacznikiem, jednak nie miałem innego wyjścia. Pomyślałem, że chwilowo zniosę przydomek tchórza, skoro wszystko wróci do normy, gdy tylko przyniosę gotową książkę. Odzyskam zaufanie i uśmiech Ani.
Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze ponad cztery godziny do przyjazdu SKM-ki. O ile w ogóle miała zamiar się pojawić. Zdecydowałem się na spacer do Sopotu i przeczekanie na stacji do pojawienia się kolejki. Może będzie wcześniej?
Dzień powoli przechodził w noc. Wiatr targał bladoszare chmury po nieboskłonie, zachowując się jak podniebna zmiotka, która chce oczyścić firmament przed pojawieniem się gwiazd. Błyszczące osobistości zamigotały jakby od niechcenia, po godzinie, spóźnione i zaspane. Zrobiło się zimno i ciemno. Nawet nie zauważyłem, gdy znalazłem się na miejscu.
Tak, jak przypuszczałem – pojawiła się wcześniej. Przypełzła wolno, w chmurze mgły i śmierdzących oparów, z zgrzytem kół i trzaskiem elektrycznych przewodów. Na peronie nie było nikogo. Widocznie taka pora. Wsiadłem do kolejki-widmo i ruszyłem zobaczyć cień miasta.
Przywitał mnie mrok. Czyżbym spodziewał się czegoś innego? Wybiegłem z cuchnącej stacji i szybko ruszyłem do opuszczonego biurowca. Starałem się nie rozglądać. Widok walających się śmieci, niskich, złowieszczych chmur i dziwnych, ruchomych cieni przyprawiał mnie o dreszcze. Szedłem środkiem ulicy, a moje samotne kroki odbijały się echem od pobliskich drzew i budynków. Nagle do moich stąpnięć dołączyły drugie. Dochodziły z tyłu. Z początku spokojne i równomierne, jednak znienacka przerodziły się w szaleńczy bieg. Irracjonalny strach złapał mnie za serce i nakazał przyśpieszyć kroku. Nim się obejrzałem, pędziłem co tchu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zdyszany wbiegłem do budynku i zamknąłem drzwi. Chwilę stałem oparty o futrynę i nasłuchiwałem odgłosów z zewnątrz. Potem uświadomiłem sobie, że pilnuję zamkniętego wejścia, podczas gdy wszystkie okna były wybite i z łatwością dałoby się wejść do środka.
– Głupek – skomentowałem żałośnie.
Nie zważając na nic, ruszyłem na górę. Przystanąłem tylko na chwilę przed wejściem do sklepu, aby uspokoić oddech i pomyśleć nad tym, co chcę zrobić. W końcu nacisnąłem klamkę.
Sklepikarz stał przy ladzie, trzymając w dłoniach nóż. Obracał go i bawił się nim jak dziecko zabawką. W końcu odwrócił się i odłożył ostrze na półkę. Powrócił do kontuaru i spojrzał na mnie z uśmiechem. W planach miałem ostre wejście z gardą przygotowanych pytań i ostrych, ciętych ripost. Wszystko legło w gruzach, gdy zobaczyłem nóż.
– A jednak wróciłeś – zaczął, choć to ja miałem odezwać się pierwszy.
– Skąd wiedziałeś, że nie będę mógł pisać? – zapytałem po chwili, przełknąwszy strach.
– Myślisz, że ty jeden próbowałeś opisać to, co tu zobaczyłeś? – Przekręcił głowę w bok. – Zresztą, to miejsce rządzi się prawami, których nie można zmieniać. – Spojrzał z powrotem na mnie.
– Jakimi prawami?
– Rzeczy zapomnianych i rzeczy przypomnianych.
– Będę tak z ciebie wyciągał informacje czy w końcu powiesz wszystko? – Poirytowany zacisnąłem pięści.
Sprzedawca spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawił się ten sam chciwy błysk.
– Usiądź. – Wskazał krzesło przy drewnianym stoliku.
Wahałem się przez chwilę. Nie byłem pewny, co sklepikarz chce zrobić. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy za moimi plecami z nożem w dłoni. Siedząc, będę bezbronny.
– Chcesz napisać tę książkę czy nie? – zapytał, jakby czytał w moich myślach.
Argument trafił do mnie. Zająłem miejsce przy stole. W tym czasie mój gospodarz podniósł spod jednej z półek pluszowego misia. Obejrzał go z każdej strony, niczym koneser sztuki nowy obraz. Uśmiechał się przy tym błogo, a kąciki ust drgały mu delikatnie. Powoli zbliżył się do stolika.
– Do Miasta Cieni można się dostać, jak już wspominałem, poprzez zapomnienie. – Spojrzał nerwowo za siebie. – O tym misiu właśnie ktoś zapomniał. Pewnie jakiś maluch wepchnął go za szafę i znajdzie go dopiero, jak podrośnie i przemebluje pokój. – Położył pluszaka na blacie. – Zasady są proste: zabawka nie może wyjść z cienia miasta, dopóki ktoś sobie o niej nie przypomni lub jej nie znajdzie. Zapytasz, jak ma ją znaleźć, skoro jest tutaj? – Uśmiechnął się szerzej. – Sęk w tym, że jeśli zacznie zbliżać się do miejsca, w którym zabawka została zgubiona, jeśli spojrzy dokładnie w to miejsce, to ona się tam pojawi. Zdarzyło ci się kiedyś trzy razy szukać kluczy od samochodu pod biurkiem? I za trzecim razem w końcu je tam znalazłeś, pomimo wcześniejszych poszukiwań? – Spojrzał na mnie.
Taki wzrok wyobrażałem sobie u natchnionych fanatyków religijnych, którzy wygłaszali słowa dane im przez bogów. Pokiwałem głową.
– Widocznie nie spojrzałeś tam, gdzie trzeba – dokończył.
– A ja? Co z wyjątkami? – zapytałem przytomnie. Nic przede mną nie ukryje.
– Wyjątki dostają się tutaj przez przejście, ale nie mogą nic stąd zabrać. Ani rzeczy, ani historii. Zastanawiasz się, jak napisać książkę? Odpowiedź jest prosta; musisz napisać ją tutaj, a później ktoś musi ją znaleźć tam.
– Ktoś? Nie mogę ja?
– Eee… – Przełknął głośno ślinę i wysunął czarny, długi jęzor, którym oblizał usta. Przez chwilę przypominał węża. – No tak. Tak byłoby najlepiej. Napiszesz książkę tutaj, zostawisz ją i gdy tylko zaczniesz jej szukać w tym budynku, ale w swoim świecie, pojawi się.
Pokiwałem głową. To, co mówił, miało sens. Nie wiedziałem tylko, dlaczego tak bardzo chciał mnie tu zatrzymać.
– Dlaczego chcesz, abym tu został? – zapytałem prosto z mostu.
Jego twarz spochmurniała. Stała się popielata i kamienna. Wpatrywał się we mnie smutnymi oczami, które niewiele mówiły, chociaż nadal wydawało mi się, że gdzieś w ich głębi widziałem błysk obłędu.
– Zostałem zapomniany – zaczął cicho. – Wszyscy o mnie zapomnieli. Bliscy, dalecy, znajomi i nieznajomi. Stało się to jednej nocy, jednak muszę przyznać, że zaczęło się o wiele wcześniej. Z początku widywałem dziwne rzeczy. Świat stał się ciemny i matowy. Ludzie coraz bardziej niewyraźni. Myślałem, że wariuję czy coś. Do tego nie miałem pieniędzy ani domu. Pamiętam, że zasnąłem na dworcu, a później obudziłem się tutaj. – Spojrzał nagle w bok i wytrzeszczył oczy. Wpatrywał się przez chwilę w jakiś punkt na podłodze, po czym znowu zwrócił się do mnie. – Trochę błądziłem, zanim znalazłem to miejsce. Później przyzwyczaiłem się do takiego życia. Miałem co jeść i pić, ludzie nader często zapominali o posiłkach. Widzisz… doskwiera mi samotność. Ostatnio nie miałem nawet lustra, do którego mógłbym się odezwać. – Urwał.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.