– Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą. – Nie można nie wiedzieć, po co przybyło się do Miasta Cieni… chyba, że… – przerwał, a jego czarne ślepia zamigotały pożądliwie. – Chyba, że co? – zapytałem, zdenerwowany zachowaniem mężczyzny. – Chyba, że jest pan tu przez przypadek – bardziej stwierdził niż zapytał. – Nie wiem. Chciałem tylko wrócić do domu. Wsiadłem do SKM-ki i wysiadłem tutaj. W ciemnej dupie przypominającej dzielnicę, w której mieszkam. Mężczyzna uśmiechnął się błogo. Jego myśli błądziły gdzieś indziej. Miałem tylko nadzieję, że nie są tak ciemne, jak on. Przez kilka sekund staliśmy w milczeniu, lecz po chwili odrzucił głowę w bok, jakby z drugiej strony ktoś przyłożył mu porządnie w policzek. – Chyba, że jest pan tu przez przypadek – powtórzył i powoli odwrócił się w moją stronę. Uśmiech zszedł z jego twarzy, a pozostał tylko błysk w oczach. Zapadła cisza. Miałem wrażenie, że za chwilę zrobi coś niedobrego, że niezręczne milczenie zamieni się w „Milczenie owiec”. Musiałem coś zrobić, chociażby zadać pytanie. – Tu, czyli gdzie? – Przełknąłem głośno ślinę. Pomyślałem, że gościnność gospodarza właśnie się skończyła, że nagle przestała działać zasada „nasz klient, nasz pan”. Już miałem dać susa za drzwi, gdy mężczyzna się odezwał: – W Mieście Cieni. – Potrząsnął głową i uśmiechnął się. Próbował być miły. – Każdy ma swój cień, nieprawdaż? Miasto również go posiada. To miejsce jest zapomniane. Znajdują się tu rzeczy zgubione, niepotrzebne i niechciane. Można się tu znaleźć jedynie przez upadek. Jedynie, gdy zostaniesz zapomniany i staniesz się niewiele więcej wart od cienia. – A ja? – Lub gdy znajdziesz Przejście. Miałeś szczęście – dokończył. Niewiele z tego rozumiałem. Jednak powoli sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Musiałem jakimś cudem znaleźć się w miejscu z bajek. A właściwie z koszmarów. Przeszedłem tu niczym Alicja do krainy czarów. Absurdalne, ale musiałem w to uwierzyć. Nagle w głowie zaświtała mi myśl, żeby napisać o tym książkę. Od razu wiedziałem, że będzie bestsellerem. Fantastyka najwyższych lotów. Najlepsza, bo prawdziwa. – A ten sklep? Co się w nim dzieje? – zapytałem bardziej odważnie i wskazałem głową na półki. Musiałem dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu i mieście. – To sklep rzeczy zapomnianych i niechcianych – odpowiedział mężczyzna bez wahania. – Jeśli zgubiłeś w spodniach złotówkę, a do tego o niej zapomniałeś, to już wiesz, gdzie jej szukać! – Zaśmiał się. Chyba próbował żartować. – Za łóżko wpadają skarpetki. Szukasz ich wszędzie, ale nie możesz znaleźć. W końcu o nich zapominasz, a wtedy pojawiają się tutaj… Nie wiedziałem, czy nadal próbuje być zabawny, czy mówi poważnie. Uśmiech na jego twarzy wyglądał jak przyklejony. – Jeśli wrzuciłeś na dno szafy niechciany sweter od teściowej, to mam go. – Rozkręcał się. – Gdy zamkniesz na strychu dziecko i wszyscy zapomną o nim… – Już dobrze! – przerwałem. – Już wiem, co to za miejsce. Zamilkł i tylko mi się przyglądał, przekręcając przy tym głowę jak drapieżny ptak. – A dlaczego znikają? – Zachwiałem się lekko i cofnąłem. Pragnąłem znaleźć się dalej od dziwnego człowieka. – Gdy tylko przypomnisz sobie, że brakuje ci złotówki w portfelu, którą mogłeś zostawić w spodniach, ta pojawia się w kieszeni, opuszczając mój sklep. Kiedy orientujesz się, że zrobiło się jakoś cicho, że szmer, który ukrył się na końcu twojej świadomości, zniknął, zaczynasz myśleć nad tym, co to mogło być. Po chwili orientujesz się, że z początku słyszałeś płacz swojego dziecka, który przerodził się w odgłos drapania podłogi, lecz w końcu i on się urwał. Gdy tylko przypomnisz sobie, że miałeś dziecko, ono znika stąd i pojawia się na strychu. A właściwie znika to, co z niego pozostało… Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na rozmówcę ze strachem w oczach. – Żart – dokończył. Nie przekonał mnie. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, nie będąc nawet świadom tego, że je wstrzymywałem. Nagle poczułem wibracje. Po pomieszczeniu poniosła się IX Symfonia Beethovena, która wydobywała się z mojej kieszeni. Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła Ania. – Tak, słucham? – powiedziałem do słuchawki. – Ghdziee…szzzyyt… P…szzzyyt…otr?! – usłyszałem. Spojrzałem ponownie na ekran. Baterie były prawie całe, a zasięg wystarczający, mimo to komórka przerywała. Słyszałem tylko szumy i zgrzyty, a w końcu połączenie zostało przerwane. Zerknąłem na zegarek. Późno, musiałem wrócić do domu. Sprzedawca, jakby czytając mi w myślach, potrząsnął nerwowo głową, a jego mina zrzedła. Chciał coś powiedzieć, lecz tylko ruszał bezgłośnie ustami. – Wracam do siebie. Rozumiem, że jak wrócę na przystanek i pojadę kolejką z powrotem, to uda mi się wrócić? Przerażenie w oczach sklepikarza potwierdziło moją teorię. – Nie, nie-e… nie odchodź! – wyjąkał. – Je-eszcze chciałem ci coś pokazać. Jest wiele rzeczy, które musisz zobaczyć! Nie widziałeś, ile magii jest w Mieście Cienia! – Wracam do żony. Widziałem już wystarczająco wiele. – Zawróciłem na pięcie i ruszyłem przed siebie. Miałem już się nie zatrzymywać i nie zwracać uwagi na to, co powie. Jednak przystanąłem w drzwiach. – I tak wrócisz, pisarzu. Musisz przecież dokończyć książkę – powiedział sucho. Odwróciłem się i zobaczyłem czarną, zgarbioną postać, znikającą za drzwiami zaplecza. Przyrzekłem sobie, że nie wrócę tu więcej – miałem już pomysł i historię na nową powieść. Wybiegłem z rozwalonego biurowca i pognałem w ciemnościach w stronę stacji SKM. Tym razem przygotowałem się na jej przyjazd. Gdy tylko zobaczyłem światła, zatkałem nos i wstrzymałem oddech. Świecące ślepia potwora pełzły wolno, a jego smród musiał być nie do wytrzymania. Mechaniczny demon zatrzymał się z sykiem i wskoczyłem do jego trzewi. Wysiadłem na pierwszej stacji, na której przywitał mnie wielki napis „Orłowo”. Byłem niedaleko domu. Na peronie siedziało kilku mężczyzn, lecz żaden nie zwrócił uwagi ani na kolejkę, ani na mnie. Zbiegłem szybko po schodach i wsiadłem do pierwszej napotkanej taksówki. W mieszkaniu zastałem śpiącą żonę. Dziwne, nie czekała na mnie. Może w ogóle nie dzwoniła? Może wszystko, co spotkało mnie dzisiejszego wieczoru, to tylko złudzenie? Nieważne. Miałem historię i chęci, by pisać. Tylko to się liczyło. Zasiadłem przed komputerem i spojrzałem na klawiaturę. W końcu pojawiły się błogosławione słowa. Tego, że się obudziłem, nie byłem wcale pewien. Zobaczyłem przed sobą pustą, białą stronę. Z początku pomyślałem, że to kolejny koszmar, lecz zorientowałem się, że skoro tak myślę, to nie mogę śnić. Do tego czułem cholerne mrowienie ramienia, na którym leżałem. Zdrętwiało i krew powoli przywracała mu czucie. – Kurwa. – Jednak się obudziłem. Pisałem całą noc! Wylewałem z siebie potok słów, który zakończyłem podniosłym „żyli długo i szczęśliwie”. Prawie skończyłem tą durną powieść! A tu wstaję i cholerna pustka, która stoi nade mną jak kat nad dobrą duszą. Co ja takiego zrobiłem? Sprawdziłem jeszcze raz wszystkie pliki na pulpicie i wczytałem kopię zapasową – nic z tego. Moje wypociny rozpłynęły się w powietrzu. – Uspokój się – powiedziałem na głos. – Najważniejsze, że pamiętasz, o czym… Nie pamiętałem. Nie wiedziałem, co napisałem poprzedniej nocy. Nie przychodziły mi do głowy żadne sceny i miejsca, zapomniałem nawet, jak brzmiał tytuł. Wstałem i odetchnąłem głęboko. Wyszedłem z gabinetu i zajrzałem do sypialni. No tak, Anna poszła już dawno do pracy. Po ostatnich wojażach i pisaniu do rana, spałem do piętnastej. Poszedłem do łazienki i zimną wodą przemyłem zaspaną twarz. Spojrzałem w lustro. Zobaczyłem w nim mizernego człowieka, takiego samego, jakiego widziałem ostatniej nocy w oczach sklepikarza. Dziwne. Pamiętałem wszystko, co się wydarzyło, lecz nie mogłem ubrać tego w słowa. – O co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem odbicia. Wszedłem do kuchni i zrobiłem sobie herbatę, po czym wróciłem do salonu i usiadłem na sofie. Musiałem pomyśleć o ostatnich wydarzeniach. |