Nasz zeszłotygodniowy cykl tekstów poświęconych najciekawszym filmom minionego roku kończymy tradycyjną dyskusją podsumowującą działu filmowego. Jak więc wyglądał filmowo ten „pierwszy rok po Avatarze”?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Konrad Wągrowski: Minął nam kolejny rok, o ładnej filmowej dacie 2010. Jest to też pierwszy rok po „Avatarze” i od razu nasuwa się pytanie – czy odczuliście jakkolwiek wpływ filmu Camerona na kinematografię? Czy też jeszcze trzeba poczekać? Karol Kućmierz: Najważniejsze, co „Avatar” zmienił w mojej świadomości to, że 3D powinno być robione albo dobrze, albo wcale. Za dużo jest przewidywalnych konwersji, za mało kręcenia kamerami 3D. Jednak do czasu premiery filmu Scorsese w tej technologii, nie wzbudza ona we mnie zbyt wielkiego entuzjazmu. Ewa Drab: Zdecydowanie nie. Jedyną reperkusją „Avatara” jest większa ilość filmów wypuszczanych w technologii 3D. Tak jak mówi Karol, tylko niektóre tytuły z niej efektywnie korzystają (Legendy Sowiego Królestwa, Step up 3D, Toy Story 3), podczas gdy wielu producentów stara się po prostu naciągnąć widza na droższy bilet. Nie zauważyłam, żeby w naszym sceptycznym społeczeństwie 3D zachęcało w decydujący sposób do seansu. Wręcz przeciwnie – na forach internetowych można wyczytać, że ludzie wolą iść na film w 2D, chociaż powodem są przede wszystkim pieniądze. Niestety, normalne bilety do kina są dla przeciętnego zjadacza chleba bardzo drogie, a co dopiero te na seanse 3D? Dochodzi też inny czynnik – nie wszystkie filmy zyskują w 3D. Nie dość, że rzadko technologia ta zostaje sumiennie przygotowana, to dodatkowo nie każdy gatunek łatwo poddaje się zmianom. Dlatego nie zgadzam się z Cameronem – kameralny dramat nie potrzebuje jego technologii, za to na pewno dostarcza ona wspaniałych wrażeń wizualnych w przypadku kina widowiskowego i nakręconego z rozmachem. Nie zmienia to jednak faktu, że „Avatar” nadal się broni, ale w kategoriach ekologicznej baśni, a nie rewolucji filmowej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kamil Witek: Ewa, akurat „Avatar” na liczebność filmów 3D wpływ miał żaden. Wszystkie te produkcje, które trafiły na ekrany w 2010 przygotowane były już wcześniej i ich zwiększająca się ilość to po prostu zdecydowanie bardziej wynik ogólnej światowej tendencji niż zasługa filmu Camerona. Poza tym pierwszy boom na trójwymiar już mija, i nie wystarczy dodać tytułu magiczne „3D” by mieć pewność sporej widowni. Widz, który sparzył się na pseudo 3D teraz dwa razy pomyśli zanim kupi bilet. Na szczęście coraz więcej producentów dochodzi do wniosku, ze w trójwymiarze nie ma drogi na skróty. ED: Kamilu, to jak nazwiesz pospieszną konwersję „Starcia Tytanów” na marne 3D? Niby Letterier i panowie producenci byli przygotowani na trend już przed boomem na Camerona i Na′vi? Come on! Ok, zgodzę się, że już wcześniej Hollywood miało nadzieję na odświeżenie technologii 3D, ale najpierw miały na to wpływ przechwałki Camerona, czego on to w „Avatarze” nie pokaże, a potem pęd ludzi do kin. Film Camerona jest najbardziej kasowym filmem wszech czasów, więc producenci łyknęli bakcyla. Nie sądzisz chyba, że uznali za wabik fabułę albo Sama Worthingtona? Nie, podniecili się 3D, które – jak oboje zauważyliśmy – nie stało się jednak argumentem pójścia do kina. KaW: Mówisz tak, jak gdyby filmy 3D zaczęły się pojawiać dopiero po „Avatarze”. A to nieprawda. Faktycznie zdecydowana większość to dalej zwykła konwersja, co jest rozwiązaniem pośrednim, które w „Starciu tytanów” się po prostu nie sprawdziło. Producenci jednak wyciągają wnioski – Warner przecież wycofał się z dystrybucji „Incepcji” w 3D bo Nolan nie był zachwycony efektem konwersji, „Pottera” w trójwymiarze także odłożono na ostatnią odsłonę.  | TOP 10 Ewy Drab: - Incepcja
- Agora
- Samotny mężczyzna
- The Social Network
- Gorzkie mleko
- Toy Story 3
- Moon
- Pożegnania
- Alicja w krainie czarów / Amerykanin
- Sekret jej oczu / Matka Teresa od kotów
|  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KW: Co w ogóle z tego roku najbardziej zapadło Wam w pamięć? Jakie filmy, jakie role, jakie sceny? KK: W tym roku najbardziej zapadły mi w pamięć dwa filmy, które odcisnęły się przede wszystkim za pomocą swojej wyjątkowej formy. Pierwszy z nich to „Wkraczając w pustkę”, który mimo wielu wątpliwości względem fabuły i postaci jest jednak niezwykłym, hipnotyzującym doświadczeniem, które trudno z czymkolwiek porównać. A drugi to „Scott Pilgrim kontra świat” (niestety nie zawita na nasze ekrany), potwierdzający nieprzeciętny talent Edgara Wrighta i genialnie operujący estetyką filmów, komiksów, gier komputerowych – każde ujęcie jest wypełnione cudnymi szczegółami i smaczkami, które przyprawiają o szybsze bicie serca każdego geeka. KW: Wymieniłeś dwa filmy, których w tym roku w kinach nie widzieliśmy (Noe pojawi się w styczniu). Czy oznacza to, że rok był słaby?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KK: Trudno mi się uwolnić od operowania premierami amerykańskimi jako domyślnymi, więc wszelkie przesunięcia kwalifikuję jako „spóźnienia”. Ale to oczywiście nie znaczy, że rok według polskich premier był zły. Była „Incepcja” z oszałamiającą sekwencją równoległych akcji, „The Social Network” pełne wirtuozerskich dialogów – jak choćby scena otwierająca. Do tej pory mam przed oczami wirujące kartki z zakończenia „Autora widmo”, podobnie jak finał „Poważnego człowieka” czy spotkanie z wilkiem z „Fantastycznego pana Lisa”. Warto także wyróżnić hity z ENH, które zawitały do kin, czyli „Głód” i „Tlen” oraz mniej popularne produkcje jak „Lourdes”, „Jaśniejsza od gwiazd”, „Prorok” czy „The Limits of Control”. Było z czego wybierać z różnych nurtów i gatunków. Nawet wśród dokumentów znalazła się jedna z lepszych i najbardziej zaskakujących produkcji ostatnich lat – „Wyjście przez sklep z pamiątkami”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
ED: Też wymieniłabym Nolana i Finchera, ale jeśli chodzi o ich filmy, to chyba większość się zgadza, że panowie pokazali klasę. Nie zawiedli mnie także Tim Burton i Alejandro Amenabar – obaj z już wysoką pozycją, nadal chadzający własnymi ścieżkami. „Agora” to w ogóle temat na dłuższą przemowę. Jeden z ciekawszych filmów roku przepadł bez śladu. Zachwycił mnie jeszcze debiutant Tom Ford i jego „Samotny mężczyzna”. Gdy przypominam sobie emocje Colina Firtha w roli głównej, wzruszenie samo powraca. Piotr Dobry: W ogóle kino queerowe było w tym roku szczególnie widoczne, a co istotniejsze – ilość szła w jakość. Colin Firth jako „Samotny mężczyzna” jest rzeczywiście niezapomniany, ale równie ciepło wspominam Carreya i McGregora w niedocenionym „I Love You Phillip Morris”, tytułowego bohatera „Śniadania ze Scotem”, Julianne Moore i Amandę Seyfried w „Chloe”. Hipsterów z „Wyśnionych miłości” z kolei wspominam bardzo chłodno, choć doceniam niewątpliwy talent Xaviera Dolana. KW: Mi właśnie akurat Dolan przypadł najbardziej do gustu, ale w mniejszym stopniu jako kino queerowe, a w większym jako całkiem uniwersalna opowieść o tym, jak budujemy sobie złudzenia w sytuacjach uczuciowych. Tak jak niegdyś rozmawialiśmy przy okazji „500 dni miłości”, to chyba kwestia osobistych doświadczeń. Dla Ciebie to wydumane problemy hipsterów, dla mnie kawałek życia. :)  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
PD: Serio? Nie wyglądasz na antypatycznego biseksa, ale w sumie nic mi do tego. KW: Wiesz, mimo wszystko znamy się głównie wirtualnie… A Colin Firth w tym roku dla mnie rolą w „Samotnym mężczyźnie” bezapelacyjnie kasuje całą stawkę. PD: Zgoda. Zaś co do pamiętnych scen, to na pewno wymienione już wyżej fruwające kartki w ostatnim ujęciu „Autora widmo” i spotkanie z wilkiem w „Fantastycznym Panie Lisie”, ale też finał „Złego porucznika” z chichoczącym Cage′em, scena z „All Out of Love” Air Supply w „Królestwie zwierząt”, wyścig strusiów w „Księciu Persji” (moim zdaniem najlepsza jak do tej pory adaptacja gry wideo), niesławny skok na jelicie z „Maczety”, Helen Mirren z kałachem czy tam innym uzi w wypielęgnowanej dłoni w „RED”, opętany kozioł z „Wrót piekieł”, Jonah Hill za syntezatorem w „Cyrusie”, Clooney za kółkiem w finale „Amerykanina”, właściwie wszystkie sceny z Hit-Girl w „Kick-Ass” i co drugi kadr ze „Wszystko co kocham”, scena z autobusem odbijającym obraz tłumu gapiów w „Oczach szeroko otwartych"… I mógłbym tak jeszcze długo, co świadczy tylko o tym, że to był bardzo dobry, bardzo zróżnicowany rok.  | TOP 10 Piotra Dobrego: - Wszystko co kocham
- Fantastyczny Pan Lis
- Agora
- Zły porucznik
- Kick-Ass
- Królestwo zwierząt
- Wyspa tajemnic
- Hej, Skarbie
- Wrota do piekieł
- Książę Persji: Piaski Czasu
|  |
KW: Po bardzo dobrym 2009 (Avatar, Dystrykt 9, Star Trek), rok 2010 w samej fantastyce jawi się dużo słabiej. „Moon” przynależy do zeszłego roku, to przypadek, że w kinach zaistniał teraz, a jedna „Incepcja”, o której zresztą rozmawialiśmy obszerniej wcześnie, wiosny nie czyni. Zapomniałem o jakichś ważnych tytułach? |