powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Ślepa Bogini
Anne Holt
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Kto znalazł zwłoki? Kto zgłosił to policji?
Håkon Sand postanowił wykorzystać chwilę zawahania Hanne.
– Spacerowiczka. Adwokat. Tak naprawdę moja przyjaciółka. Mogę się tylko domyślać, co musiała przeżyć.
Hanne Wilhelmsen wpadła we wściekłość, ale Håkon Sand za późno zauważył ostrzegawczy ruch jej ręki. Teraz, pod groźnym spojrzeniem, mocno się zarumienił.
Van der Kerch wstał.
– Jednak chcę adwokata – oświadczył nagle. – Tę kobietę. Jeśli ją ściągniecie, przemyślę wszystko i może będę mówił. Jeśli nie, wybieram dziesięć lat w samotności w więzieniu Ullersmo.
Nie czekając na zgodę, podniósł się z krzesła i ruszył w stronę drzwi, gdzie grzecznie czekał na odprowadzenie do celi. Hanne Wilhelmsen poszła za nim, nie poświęcając już ani jednego spojrzenia wciąż czerwonemu jak burak prokuratorowi.
• • •
Kawa nie była zbyt dobra, choć świeżo zaparzona. Bezkofeinowa, jak wyjaśnił Håkon Sand. W ohydnej popielniczce leżało sześć niedopałków.
– Potem była na mnie okropnie wkurzona. Cóż, miała powód. Pewnie sporo czasu upłynie, zanim znów będę mógł uczestniczyć w przesłuchaniu. Ale facet się zaparł. Albo ty, albo nikt inny.
Pocierał skronie i czochrał włosy, które całkiem mu już wyschły.
– Poprosiłem Hanne, żeby przedstawiła chłopakowi wszystkie wady tego wyboru, ale podobno dalej się upiera. Wiem, wygłupiłem się. Ale trochę się zrehabilituję, jeśli zdołam cię namówić, żebyś mi pomogła.
Karen Borg westchnęła. Przez sześć lat nie robiła nic innego poza wyświadczaniem przysług Håkonowi Sandowi. Wiedziała, że i tym razem mu nie odmówi. Ale przynajmniej sprzeda się drogo.
– Nie obiecuję nic ponad to, że z nim porozmawiam – oświadczyła krótko, wstając.
Wyszli z pokoju. Ona przodem, on za nią. Jak za dawnych czasów.
• • •
Młody Holender, nalegając na rozmowę z Karen Borg, obiecywał złożenie wyjaśnień, teraz jednak wydawało się, że całkiem o tym zapomniał. Håkon wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych.
Karen w milczeniu przyglądała się chłopakowi. Był dobrze zbudowany, miał ładną, chociaż dość zwyczajną twarz, ciemnoblond włosy, teraz już dłuższe, ale fryzura nadal zachowała niezwykle elegancki i modny kształt. No i jego dłonie – delikatne, wręcz kobiece. Czyżby grał na fortepianie? To ręce kochanka, pomyślała nagle Karen Borg, absolutnie nie mając pojęcia, jak poradzić sobie z tą sytuacją. Przywykła do sal konferencyjnych i przestronnych jasnych biur bogato wyposażonych, umiała postępować z mężczyznami w drogich garniturach i krawatach, albo z kobietami noszącymi aktówki i pachnącymi perfumami Shalimar. Wiedziała wszystko o prawie akcyjnym i zakładaniu spółek, a zaledwie trzy tygodnie wcześniej zainkasowała honorarium w wysokości stu pięćdziesięciu tysięcy koron za sprawdzenie obszernego kontraktu dla jednego ze swoich największych klientów. Jej praca polegała głównie na czytaniu liczących pięćset stron umów, sprawdzaniu, czy ujęto w nich to, co obiecano, i wpisywaniu „OK” na okładce. Siedemdziesiąt pięć tysięcy za literę.
Słowa więźnia były najwyraźniej równie cenne.
– Prosiłeś o rozmowę ze mną – zaczęła. – Nie rozumiem jednak dlaczego. Może właśnie od tego zaczniemy.
Chłopak zmierzył ją wzrokiem, ale nadal milczał. Bujał się na krześle, w górę i w dół, w górę i w dół. Zdenerwowało to Karen.
– Nie jestem adwokatem, jakiego potrzebujesz. Znam kilku takich. Mogę zadzwonić w parę miejsc i w mgnieniu oka załatwić ci świetnego obrońcę.
– Nie!
Przednie nogi krzesła uderzyły o podłogę. Holender nachylił się i po raz pierwszy popatrzył Karen prosto w oczy. Powtórzył:
– Nie. Chcę ciebie. Nigdzie nie dzwoń.
W tym momencie Karen uświadomiła sobie, że oto siedzi sam na sam z mężczyzną, który prawdopodobnie jest mordercą. Od tamtego piątkowego wieczoru bez przerwy prześladowało ją wspomnienie pozbawionych twarzy zwłok. Wzięła się w garść. Jeszcze nigdy w tym kraju żaden klient nie zabił swego adwokata, a już na pewno nie w budynku policji. Powtórzyła to sobie w myślach trzy razy i trochę się uspokoiła. Papieros pomógł.
– No to odpowiedz mi wreszcie, czego ode mnie chcesz?
Wciąż milczenie.
– Dziś po południu odbędzie się posiedzenie sądu w twojej sprawie. Nie pójdę tam, jeśli nie będę wiedziała, co zeznasz.
Groźba też nie pomogła, chociaż Karen odniosła wrażenie, że w jego oczach pojawił się cień zatroskania. Podjęła więc ostatnią próbę.
– Poza tym zaczyna mi się spieszyć.
I wymownie zerknęła na zegarek. Nad lękiem zaczęła górować irytacja. Narastała. Holender najwyraźniej to zauważył. Krzesło znów zaczęło się przechylać.
– Nie huśtaj się!
Nogi krzesła znów uderzyły o podłogę. Karen zdobyła minimalną przewagę.
– Nie pytam cię o prawdę – mówiła już spokojniejszym głosem. – Chcę tylko wiedzieć, co zeznasz w sądzie. I muszę dowiedzieć się tego już teraz.
Doświadczenie Karen Borg w postępowaniu z kryminalistami, ale takimi bez śnieżnobiałych kołnierzyków i jedwabnych krawatów, ograniczało się do wrzasku za złodziejem, który odjeżdżał na jej nowiutkim rowerze. Ale w końcu oglądała kryminały w telewizji, a tam adwokat Matlock mówił właśnie: „Mnie nie chodzi o prawdę, chcę wiedzieć, co zeznasz w sądzie”. W jej ustach te słowa nie zabrzmiało może tak samo dobrze, ale chyba poskutkowały.
Upłynęła chwila, chłopak przestał się huśtać, za to szurał krzesłem po linoleum. Odgłos był ze wszech miar irytujący.
– To ja zabiłem tego człowieka, którego znalazłaś.
Karen Borg odczuła bardziej ulgę niż zdumienie. Wiedziała, że to on. Mówił prawdę. Podsunęła mu cukierka. Już wcześniej się zorientowała, że tak jak ona lubi palić z cukierkiem w ustach. Nabrała tego zwyczaju wiele lat temu, trochę wierząc, że mentol zabije nieprzyjemny zapach z ust, a kiedy zrozumiała, że wcale tak nie jest, zdążyła już to polubić.
– To ja zabiłem tego faceta – powtórzył, jakby chciał kogoś przekonać. Nie było to wcale konieczne. – Nie wiem, kto to jest. To znaczy, kto to był. To znaczy wiem, jak się nazywa i jak wygląda. Wyglądał. Ale go nie znałem. Znasz jakichś adwokatów karnistów?
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się z ulgą, lecz chłopak nie odwzajemnił uśmiechu. – To znaczy znam i nie znam. Z żadnym się nie przyjaźnię, jeśli o to ci chodzi. Ale znajdziemy dla ciebie dobrego obrońcę. Cieszę się, że rozumiesz, czego potrzebujesz.
– Ja cię nie proszę o załatwienie nowego adwokata. Pytam, czy znasz jakichś, tak prywatnie.
– Nie. Chociaż tak. Paru moich kolegów ze studiów zajęło się sprawami karnymi, ale żaden z nich nie jest w pierwszej lidze. Przynajmniej na razie.
– Często się z nimi widujesz?
– Tylko sporadycznie, raczej przypadkiem.
To była prawda. Przykra prawda. Karen Borg nie miała już zbyt wielu przyjaciół. Jeden po drugim znikali z jej życia. Ścieżki ich życia z czasem całkiem zarosły, choć niekiedy się krzyżowały, a wtedy wypowiadali do siebie kilka uprzejmych zdań nad kuflem piwa wypijanego latem w kawiarnianym ogródku albo przed seansem kinowym w późny jesienny wieczór.
– To dobrze. Wobec tego chcę ciebie. Mogą mnie oskarżyć o to morderstwo, a ja się zgodzę na areszt. Ale musisz załatwić tylko jedno, żebym siedział tutaj, w budynku policji. Niech mnie nie przenoszą do więzienia okręgowego.
Chłopak nie przestawał jej zaskakiwać.
Gazety co jakiś czas – słusznie zresztą – rozpisywały się o dramatycznych warunkach panujących w areszcie w budynku policji. Cele, w których zatrzymani mieli przebywać najwyżej dwadzieścia cztery godziny, nawet na tak krótki pobyt się nie nadawały. A on tu właśnie chciał zostać. I to na wiele tygodni.
– Dlaczego?
Nachylił się. Czuła jego oddech, nieprzyjemny po kilku dniach bez szczoteczki do zębów, więc się odsunęła.
– Nikomu nie ufam. Muszę pomyśleć. Zastanowię się i za kilka dni znów możemy porozmawiać. Proszę, przyjdź do mnie za kilka dni.
Wyraźnie był bardzo poruszony, wręcz na granicy rozpaczy, i Karen po raz pierwszy poczuła dla niego niemal współczucie.
Wstukała numer telefonu, który Håkon naskrobał jej na kartce.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.