powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Książki na billboardach
Mija dokładnie 10 lat od momentu, kiedy napisałem dla Esensji tekst „Książka w Polsce, Polska w książce”. Jak łatwo się przekonać, byłem wówczas ostrożnym pesymistą – nie licząc na to, że książki staną się rozrywką powszechną, miałem nadzieję, że nie znikną.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Te przewidywania na razie uznaję za słuszne. Książki nie stały się towarem niszowym, jednak dane dotyczące zarówno zakupów jak i czytania wskazują na dość szybki spadek popularności. Twarde liczby za 2009 rok (przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową kompletne badanie) to niecałe 40% Polaków, którzy przeczytali przynajmniej jedną książkę i trochę ponad 20% tych, którzy jakąś książkę kupili. W przypadku obu parametrów tendencje są spadkowe.
Z jednej strony – wydaje się, że nie jest źle. Jeśli porównamy książkę z jakimkolwiek innym dobrem, wychodzi na to, że są produkty kupowane znacznie rzadziej. Ponieważ jednak książki charakteryzują się mocno zróżnicowanym charakterem, trzeba przypomnieć – podręczniki, poradniki i albumy to również książki.
Książkom przybyło sporo konkurencji. Nie chodzi mi o konkurencję treściową (bo przecież nie są nią filmy 3D), ale o nowe kanały rozpowszechniania treści oraz inne rozrywki. 10 lat temu nie było serwisów społecznościowych, praktycznie nie istniał przekaz wideo przez internet, sam internet również nie był tak niezmierzonym źródłem treści.
Czy jest zatem źle lub – co gorsza – coraz gorzej? Poniżej garść spostrzeżeń związanych z rolą książek w naszym życiu. Obserwacje są nieco subiektywne, ale łatwe do weryfikacji i stąd – moim zdaniem – są podstawą do pewnych uogólnień.
Literatura na ekranie
Książki w wersji elektronicznej powoli stają się rzeczywistością. Powoli, bo widziałem jak dotąd na własne oczy dwie osoby korzystające z czytnika i nie mam pojęcia, jak to się przyjmie. Przyznaję, ekran urządzenia nieźle imitował zadrukowany papier i tekst – mówię o wrażeniu czysto wizualnym – przyciągał wzrok (czego nie potrafi ekran mojego laptopa).
Czy taka metoda obcowania z literaturą jest zagrożeniem dla książek papierowych? Na plus trzeba jej policzyć wygodę – czytnik jest lekki i poręczny, w jednym urządzeniu, o ile wiem, można przechowywać wiele pozycji. Potężną barierą jest natomiast cena czytnika i cena samych e-booków. O ile nie są to pozycje klasyczne (a więc wyłączone z zakresu praw autorskich), ceny książek w postaci plików są zbliżone do cen w wersji konwencjonalnej. Przypuszczam więc, że e-booki przez dłuższy czas pozostawać będą ciekawostką dla miłośników gadżetów. Nie doszukiwałbym się zbyt daleko posuniętych analogii do odtwarzacza MP3, który z sukcesem zastępuje gramofon i półkę z płytami winylowymi. Trudno mi także przesądzić, czy e-booki przyczynią się do poprawy kondycji finansowej wydawnictw. Co prawda przy niskim koszcie publikacji są kolejnym kanałem rozpowszechniania treści, ale czy rzeczywiście książkę elektroniczną kupi ktoś, kto nie kupiłby jej w wersji tradycyjnej?
Literatura (intensywnie) promowana
Życie w centrum Polski ma to do siebie, że sporo się tu dzieje. Śledzenie informacji, jaki autor pojawi się w księgarni Traffic lub spotka się w z fanami w jednej z lokalizacji pewnego mocno rozpychającego się na rynku potentata powoduje, że można mieć wrażenie, iż życie literackie w Polsce kwitnie. Co więcej, można domniemywać, że wydawnictwa przestały bać się debiutantów. Zostanie pisarzem jest co prawda nadal czymś z pogranicza niemożliwego pomieszanego z magicznym, ale nie jest niemożliwe. Co ciekawe, nie jest niezbędne legitymowanie się wcześniejszym dorobkiem w prowadzeniu śniadaniowego programu w telewizji.
Książki pojawiły się również – dołączając w ten sposób do takiej superligi jak supermarkety czy sieci komórkowe – na billboardach. W przypadku „Good Night, Dżerzi” to co prawda zrozumiała ewolucja taktyki marketingowej firmy (Świat Książki), która bardzo usilnie stara się zrobić z działalności wydawniczej prawdziwy biznes, a jeśli chodzi o serie Agory, to mogę tylko cieszyć się, że medialny gigant angażuje się (oby był to dobry interes) w promowanie ambitnych autorów – choćby byli oni od dawna dobrze znani. Mniej cieszy promowanie tą metodą literatury popularnej – ale też cieszy.
W każdym razie okazało się, że w promocję książek warto inwestować, co 10 lat temu – pomijając Harlequiny – wydawało się nie do pomyślenia.
Literatura w wieku nastoletnim
Od lat powtarza się, że młodzież czyta coraz mniej. 20 lat temu, jako uczeń dobrego liceum, nie miałem możliwości zweryfikowania tych narzekań – my czytaliśmy całkiem sporo.
Przez kolejne kilka lat byłem odcięty od danych. Jednak od 6 lat pracuję w warszawskim liceum ze środka rankingów, mam też licznych znajomych nauczycieli i po raz pierwszy mogę dość odpowiedzialnie potwierdzić: czytelnictwo wśród młodzieży zbliża się do poziomu zerowego. „Cierpienia młodego Wertera” czytane (choćby w mękach) jako praca domowa? Niestety, to już przeszłość. Obecnie gwarancją, że młodzież zetknie się z Goethem, jest lekcja, na której nauczyciel przeczyta uczniom na głos (!) wybrane fragmenty, a resztę książki zwięźle omówi.
Nadal sporym wzięciem cieszą się omówienia książek. Nigdy nie zrozumiem, na czym polega ich atrakcyjność, bo pisane są beznadziejnie nudnym językiem, a oszczędność czasu jest iluzoryczna, skoro po ich lekturze nadal niewiele wiadomo o omawianej w nich pozycji.
Istnieje oczywiście wąska grupa nastoletnich czytelników. Czytają co prawda głównie autorów typu Larsson czy Zafon (owe zręcznie pomyślane bestsellery, o których 10 lat temu pisał Bratkowski), ale utrzymują kontakt ze słowem pisanym. Jest szansa, że – podobnie jak dawno temu miłośnicy Whartona – sięgną po coś ciekawszego.
Ogólnie jednak – po raz pierwszy spotykam się na szeroką skalę z totalnym brakiem literackiego locus communis. Prowadząc lekcję z mojego przedmiotu (j. angielski) powinienem czasem skorzystać z odniesień książkowych, w czym zresztą dzielnie wspomagają mnie podręczniki – każda książka zawiera jakieś teksty o znanych pisarzach czy książkach. Niestety – bariera jest już nie do pokonania. Obecne punkty porozumienia z młodzieżą muszą być związane z dwoma pożeraczami czasu: Facebookiem i serwisem YouTube. Książek większość uczniów po prostu nie czyta.
Literatura nagradzająca koncentrację
W „Dużym Formacie” z początku grudnia 2010 opublikowano ciekawą analizę rozrywki, jaka jest dostarczana za pośrednictwem internetu. Główna teza: internet nagradza za częste „przeskakiwanie” między tematami, czyli za dekoncentrację. Nawet ambitny tekst na ambitnym portalu jest tak nasycony linkami do innych treści, że trzeba dużej siły woli, aby doczytać go do końca. Literatura oddziałuje na umysł w całkowicie odmienny sposób. Nagroda (czyli dowiedzenie się, co będzie dalej) uwarunkowana jest tym, czy czytelnik skoncentruje się i będzie kontynuował czytanie.
Zabijanie czytelnictwa metodą „na internet” dotyczy w podobnym stopniu młodzieży jak i dorosłych. Mówiło się kiedyś, że sieć jest po prostu kanałem dystrybucji treści i jako taka może nawet wspierać literaturę. Okazuje się jednak, że nie każda treść nadaje się do bycia rozpowszechnianą w sieci. Rzecz nawet nie w tym, że dobra książka będzie publikowana na stronie z dużą liczbą linków do innych treści. Problem w tym, że wystarczy kliknąć w inną ikonę albo gdzie indziej dotknąć ekranu, żeby natychmiast uzyskać dostęp do czegoś innego.
Nie umiem stwierdzić, czy ten trend można powstrzymać. Na razie producenci sprzętu robią wszystko, aby internet był coraz bardziej w zasięgu uwagi. Nagroda w postaci doczytania kolejnego rozdziału czy całej książki może stawać się coraz mniej atrakcyjna.
Literatura w kartonach i w drodze.
To być może najbardziej ponura obserwacja. Polacy od kilku lat kroczą dumnie drogą re-aranżacji wnętrz swoich domów i mieszkań. Kupują nowe kuchnie, wyposażenie sypialni i salonów. Efekt uboczny jest zastanawiający: z mieszkań znikają biblioteczki.
Gdy kolejni znajomi, zmieniwszy wystrój mieszkania, zlikwidowali półki z książkami, spytałem, co zrobili z ich zawartością. Odpowiedź można podsumować tak: design wygrał z niską fotogenicznością kilku rzędów grzbietów okładek. Książki zostały zapakowane w kartony i schowane do piwnicy.
Przypominam sobie w tym momencie, jak wyglądały mieszkania ludzi takich jak Stefan Kisielewski, Jacek Kuroń czy ksiądz Roman Indrzejczyk. Mieszkania wypełnione tysiącami książek. Nie chodzi mi o jakiś sentyment do minionych czasów (syndrom Ulissesa pod pachą, o którym pisałem 10 lat temu), a o prostą konstatację: książka schowana przestaje być obecna w życiu. Dostając w prezencie książkę czy kupując ją, a potem chowając ją do kartonu – prawdopodobnie nigdy jej nie przeczytam.
A jednak jest też inna rzeczywistość. To rzeczywistość podmiejskich pociągów (w moim przypadku kursujących między Otwockiem i Warszawą), rzeczywistość metra i autobusów miejskich. Dziesiątki tysięcy ludzi spędza w drodze do pracy i z powrotem 2 godziny dziennie. I – co obserwuję każdego dnia – dużo ludzi czyta, często całkiem ambitne rzeczy. A więc doszli do tego samego wniosku, co ja: czas dojazdu nie jest czasem straconym.
Literatura nieosiągalna i dostępna
Na sam koniec pozostawiam kilka konkluzji o pozytywnym wydźwięku.
Po pierwsze książki drastycznie nie podrożały. A że społeczeństwo radośnie się bogaci, można chyba uznać, że literatura stała się bardzie dostępna. Coraz trudniej tłumaczyć się, że książki są za drogie.
Po drugie, jak donosiły gazety przed Świętami, książki stały się całkiem popularnym prezentem świątecznym. Być może jest więc szansa, że badania za rok 2010 przynajmniej nie stwierdzą kolejnego kilkuprocentowego spadku wskaźnika czytelnictwa i zakupów książek.
Po trzecie: wciąż silna jest rola promocyjna nagród literackich. Przyznanie Nobla niezmiennie powoduje, że nakłady nagrodzonych autorów są wymiatane z księgarń. Gdy zaś Josef Skvorecki otrzymał w 2009 roku Literacką Nagrodę Europy Środkowej „Angelus” za „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”, a traf chciał, że akurat zapragnąłem książkę tę nabyć, szukałem jej przez kilka tygodni w całej Polsce.
I po czwarte: Mariusz Szczygieł postanowił, że założy księgarnię wyspecjalizowaną w literaturze faktu, którą nosi niepokojącą nazwę „Wrzenie świata”. I, jak przyznaje zadowolony, interes kręci się całkiem nieźle.
Czy to dość, żeby w przyszłość patrzeć z optymizmem?
powrót do indeksunastępna strona

138
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.