powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

1974
David Peace
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zdjąłem marynarkę, wziąłem jej kawę i zapaliłem papierosa – wszystko jednym płynnym ruchem.
– Że mała nie żyje. Słuchaj, czy szef ma teraz jakieś spotkanie?
– Nie wiem. Nie wydaje mi się. A co?
– Chciałbym, żeby załatwił mi wywiad z George’em Oldmanem. Na jutro rano, przed konferencją.
Kathryn wzięła mój notes i zaczęła nim kręcić między palcami.
– Miałbyś fart.
– Pogadasz z Haddenem? Lubi cię – powiedziałem, zabierając jej notes.
– Żartujesz?
Potrzebowałem faktów, żelaznych, kurwa, faktów.
– Barry! – zawołałem nad głową Kathryn, przekrzykując telefony i stukot maszyn. – Mogę zamienić z tobą słówko, jak będziesz miał chwilkę?
Barry Gannon zza fortecy pudeł z materiałami:
– Skoro już musisz.
– Fajnie. – Nagle zdałem sobie sprawę, że Kathryn patrzy na mnie.
Wyglądała na złą.
– Mała nie żyje?
– Krwawe kawałki dobrze się sprzedają – powiedziałem, podchodząc do biurka Barry’ego i nienawidząc samego siebie.
Odwróciłem się.
– Proszę cię, Kath.
Wstała i wyszła.
Kurwa mać.
Zapaliłem następnego szluga, od poprzedniego.
Barry Gannon, chudzielec, samotnik z obsesją, wszędzie zabazgrane notatkami papierzyska.
Przykucnąłem przy jego biurku.
Barry Gannon gryzł końcówkę długopisu.
– No więc?

– Nierozwiązane sprawy zaginionych dzieci. Jedna w Castleford, a druga w Rochdale… chyba.
– Tak. Tę w Rochdale musiałbym sprawdzić, ale ta dziewczynka w Castleford zaginęła w 1969 roku. Lądowanie na Księżycu. Nazywała się Jeanette Garland.
Coś mi dzwoniło.
– I nigdy jej nie znaleźli?
– Nie. – Barry wyjął z ust końcówkę długopisu. Patrzył mi w oczy.
– A policja w ogóle coś ustaliła?
– Wątpię.
– Dzięki. To ja już lepiej pójdę.
– Nie ma za co. – Puścił do mnie oko.
Wstałem.
– Jak tam Dawsongate?
– A chuj wie. – Barry Gannon, nieuśmiechnięty, spuścił wzrok na papiery i zapiski. Znowu gryzł końcówkę długopisu.
Kurde.
Załapałem sugestię.
– Dzięki, Barry.
Byłem w połowie drogi do własnego biurka, kiedy Kathryn ze skrytym uśmiechem wróciła do redakcji, a Barry krzyknął:
– Idziesz później do Press Clubu?
– Jeżeli się wyrobię z tym wszystkim.
– Jak przyjdzie mi do głowy coś jeszcze, to powiem ci w Press Clubie.
Raczej z zaskoczeniem niż z wdzięcznością:
– Dzięki, Barry. Doceniam to.
Kathryn Taylor, ani śladu uśmiechu:
– Pan Hadden zobaczy się ze swoim korespondentem działu kryminalnego na Anglię Północną punktualnie o siódmej.
– A kiedy ty zechcesz się spotkać ze swoim korespondentem działu kryminalnego na Anglię Północną?
– W Press Clubie, jak przypuszczam. Jeśli muszę. – Uśmiechnęła się.
– Musisz – odparłem, puszczając do niej oko.

W głąb korytarza, do archiwum.
Przestarzałe wiadomości.
Przez metalowe szuflady do pudeł.
Tysiące martwych jętek jednodniówek.
Wziąłem rolki, usiadłem przed ekranem i zacząłem przewijać mikrofilm.
Lipiec 1969 roku.
Film śmigał mi przed oczami:
Oddziały Specjalne Policji Ulsteru, Bernadette Devlin, Wallace Lawler i projekt ustawy In Place of Strife.
Wilson, Wilson, Wilson. Jakby Teda Heatha w ogóle nie było.
Lądowanie na Księżycu i Jack pierdolony Whitehead byli wszędzie.
A ja w Brighton, dwa tysiące lat świetlnych od domu.
Stęskniony.
Jest!
Zabrałem się do pisania.

– No więc przekopałem się przez materiały archiwalne, rozmawiałem z paroma znajomymi, zadzwoniłem do Manchesteru i myślę, że jest coś na rzeczy – powiedziałem, pragnąc, żeby naczelny wreszcie podniósł wzrok znad stosu cholernych zdjęć z gry „znajdź piłkę”, które leżały na biurku.
Bill Hadden wziął lupę i zapytał:
– Rozmawiałeś z Jackiem?
– Nie było go w pracy. – Bogu dzięki.
Poprawiłem się na siedzeniu i wyjrzałem przez okno, dziesięć pięter nad ziemią, na czarne Leeds.
– To co właściwie masz? – Hadden gładził się po srebrzystej brodzie i patrzył przez lupę na zdjęcia.
– Trzy bardzo podobne sprawy…
– A w telegraficznym skrócie?
– Trzy zaginione dziewczynki. Jedna ośmioletnia i dwie dziesięciolatki. W roku 1969, potem w 1972, no i wczoraj. Wszystkie zaginęły bardzo blisko od swoich domów i w odległości kilkunastu mil jedna od drugiej. To jak powtórka morderstw w Cannock Chase.
– Miejmy nadzieję.
– Też trzymam kciuki.
– To był z mojej strony sarkazm. Przepraszam.
– Ach tak. – Znowu poprawiłem się w siedzeniu.
Hadden nadal wpatrywał się przez lupę w czarno-białe zdjęcia.
Spojrzałem na zegarek po ojcu. Wpół do dziewiątej, psiakrew.
– Co pan o tym sądzi? – Nie kryłem irytacji.
Hadden podniósł czarno-białą fotografię jakichś piłkarzy. Jednym z nich był Gordon McQueen, który właśnie skakał do krzyżyka. Piłki nie było.
– Grałeś w to kiedyś?
– Nie – skłamałem. Nie podobało mi się, że tak sobie ze mną pogrywa.
– „Znajdź piłkę” – powiedział redaktor Bill Hadden – jest głównym powodem, dla którego kupuje naszą gazetę trzydzieści dziewięć procent mężczyzn z klasy robotniczej. Co o tym sądzisz?
Albo „tak”, albo „nie”, tylko bez tej gadki-szmatki.
– Ciekawe – skłamałem znowu, myśląc coś, kurwa, przeciwnego: że trzydzieści dziewięć procent mężczyzn z klasy robotniczej robi sobie jaja z ankieterów.
– To co tak naprawdę o tym myślisz? – Hadden patrzył znowu na zdjęcia.
Zupełnie mnie zażył, zbaraniałem.
– O czym?
Podniósł znowu wzrok.
– Naprawdę myślisz, że to może być ten sam sprawca?
– Tak. Tak właśnie myślę.
– Dobra. – Hadden odłożył lupę. – Detektyw starszy nadinspektor Oldman jutro się z tobą spotka. Ale nie oczekuj od niego podziękowań. Panika przed jakimś pieprzonym porywaczem dzieci jest ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzył. Poprosi, żebyś nie pisał o tym artykułu, ty powiesz, że zgoda, a on będzie sprawiał wrażenie wdzięcznego. A wdzięczny detektyw starszy nadinspektor to ktoś, kogo powinien mieć każdy korespondent kryminalny na Anglię Północną.
– Ale… – Podniosłem rękę i głupio się z tym poczułem.
– Ale potem przekopiesz się dokładnie przez cały materiał o tych dziewczynkach z Rochdale i Castleford. Przeprowadzisz wywiady z ich rodzinami, jeżeli oczywiście zechcą się z tobą spotkać.
– Dlaczego? Przecież…
Bill Hadden się uśmiechnął.
– Puścimy to w dziale ludzkim, „pięć lat po” czy jakoś tak. Dzięki temu potem, jeśli się okaże, że miałeś rację, nie obudzimy się z ręką w nocniku.
– Rozumiem – powiedziałem ze świadomością, że dostałem wymarzony prezent na święta, tylko że w złym kolorze i rozmiarze.
– Ale nie naciskaj jutro na George’a Oldmana – podjął Hadden, podsuwając okulary wyżej na grzbiet nosa. – Nasza gazeta ma doskonałe stosunki z naszymi nowymi Siłami Policji Metropolitalnej Yorkshire Zachodniego. Wolałbym, żeby dalej tak było, zwłaszcza teraz.
– Oczywiście.
Zwłaszcza teraz? – pomyślałem.
Bill Hadden rozparł się w wielkim skórzanym fotelu i założył ręce za głowę.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że jutro ta sprawa może rozejść się po kościach, a nawet jeśli tak się nie stanie, to do świąt i tak będzie skończona.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

53
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.