27. PAPRIKA KORPS „CZARNO – BIAŁY” (Z ALBUMU „METALCHEM”, WYD. KARROT KOMMANDO) Industrialne reggae – na taki pomysł mogli wpaść tylko Polacy. Ale w przypadku krążka „Metalchem” zespołu Paprika Korps, trzeba przyznać, że koncept jest bardzo udany. „Czarno – biały” to zaś piosenka, która chyba najlepiej oddaje ducha tej idei. Utwór ma dubowy puls i przestrzeń, doprawiony został też dużą dawką cięższych gitarowych riffów. Do tego dochodzi tekst oparty na plastycznych kontrastach – jak sam tytuł sugeruje – czerni i bieli. Są tutaj białe kartki, czarny tusz, białe sufity i biały dym, czarne podłogi i czarna woda w kanałach. Sprawdza się jako koncertowy motywator i jako słuchany w intymności, specyficzny hołd dla zakładów metalurgiczno- chemicznych. 26. THE BLACK TAPES „SHIPWRECK” (Z ALBUMU „SHIPWRECK”, WYD. ANTENA KRZYKU) Tytułowy utwór z drugiego krążka Czarnych Kaset ma w zasadzie wszystkie atuty przeboju. Z jednej strony brzmi bardzo znajomo, a wiadomo, że najbardziej podobają się nam piosenki, które już wcześniej słyszeliśmy, z drugiej wnosi nieco świeżości dzięki sprawnemu wymieszaniu wszystkich dźwięków. Jest stary punk- przede wszystkim w sposobie śpiewania Hubbsa, ale też i nieco brudnego brzmienia czy sama energia kompozycji bliskie są tamtej estetyce. Słyszane w tle pianino to z kolei smaczek wprost z tradycyjnej rockandrollowej kuchni, Elvis czy Jerry Lee też takie mieli i aż się chciało do tego skakać. A melodia? No cóż… tytuł wskazuje na marynistyczne konotacje, a skoro juz o statkach czy też wrakach mowa, to przecież musza być szanty. „Shipwreck” samo się więc śpiewa, zwłaszcza przy piwie. 25. TEIELTE „GUMBAS” (Z ALBUMU „HOMEWORKZ”, WYD. U KNOW ME) „Homeworkz” to jeden z ciekawszych tegorocznych debiutów – być może niezauważony przez szerokie masy, acz zdecydowanie wart uwagi. Pochodzący z Płocka Teielte jest bowiem kolejnym żywym dowodem na to, że nie mamy powodów do wstydu jeśli chodzi o instrumentalny, cokolwiek abstrakcyjny, wychodzący w przyszłość hip-hop. „Gumbas”, jeden z najprzystępniejszych utworów na jego krążku, stanowi dowód na potwierdzenie tej tezy. Dobry, niebanalny rytm, ciekawe zestawienie sampli (tu jakieś brzęknięcia szkła, czy zastawy stołowej, tam organy, wstawki wokalne) i matowość brzmienia sprawiają, że ta kompozycja jest intrygująca, ba, trudno się potem od niej uwolnić, choć przecież nie sposób jej nawet zanucić. 24. NATU, STASZEK SOYKA „GRZEBIEŃ” (Z ALBUMU „GRAM DUSZY”, WYD. MYSTIC) Żal patrzeć jak mały, nieadekwatny do jakości oddźwięk wywołuje druga płyta Natu – „Gram Duszy”. Tymczasem sam „Grzebień” pokazuje, że krążka przegapić nie wolno. Gospodyni wraz z producentami zadbała, aby nic nie było zbyt słodkie czy zbyt gęste. Dlatego charakterystyczne dla nowego soulu przestrzenie podbite są żywym, niespokojnym rytmem, a plastikowe dźwięki syntezatory spadają na kompozycję jak krople zimnego deszczu na plecy rozleniwionego plażowicza. Świetny jest tekst, co widać już po przywoływanym kilkakrotnie, filuternym dwuwersie „rozpusta i pobożność nie istnieją bez siebie / musisz mnie poczochrać zanim kupisz mi grzebień”, ale i zamykającym odniesieniu do legendarnego Fela Kutiego. Staszek Soyka fantastycznie bawi się zaś swoim wokalem, wprowadzając element humorystyczny. 23. NIWEA „MIŁY MŁODY CZŁOWIEK” (Z ALBUMU „01”, WYD. QULTURAP) Trauma. Brzydkie osiedla z wielkiej płyty, ciemne przedpokoje w boazerii, utyte matki koleżanek z trwałymi. Te spojrzenia, koślawy język z miejsca demaskujący wszystkie te uprzedzenia, całą bezmyślność. Trudno mi uwierzyć, że ktoś był go w stanie tak kapitalnie odsłuchać i oddać w tekście. To właśnie Polska w pigułce. Elektroniczna prostota Dawida Szczęsnego oraz ten ułomny rap, zdziwaczała melodeklamacja, burczenie spod nosa „ot tak” Bąkowskiego robią razem wielkie wrażenie. Tak brzmiałaby Masłowska, gdy była nawijającym facetem i pretensja nie narastała u niej jak guz złośliwy u pacjenta Centrum Onkologii. 22. POE „NIE ODEJDĘ STĄD” (Z ALBUMU „ZŁODZIEJE ZAPALNICZEK”, WYD. ASFALT) Jeżeli podkład, to niech toczy się jak najlepsze bangery Denauna Portera. Jeżeli perkusja, to niech bije w ucho tak miarowo. Jeżeli wokalna fraza, to wpasowana idealnie. Jeżeli inspiracje, to te ze złotych czasów czarnej muzyki. Jeżeli Ostry, to tylko w utworach opartych na koncepcie. Nasz bohater to Emade, nasze uczucie to duma, nasz cel to jego solowy projekt, nasze placebo to POE. Jeżeli „Złodzieje Zapalniczek”, to tylko pierwszy singiel z tej płyty. Jeżeli mówić, to mądrze. Jak przeklinać, to wściekle. Dlatego nie przestaniemy tego słuchać pod byle pretekstem. 21. MITCH & MITCH „DINOMATENDO” (Z ALBUMU „XXII CENTURY PIONEERS” WYD. LADO ABC) Nowa płyta Mitch & Mitchów należy do ścisłej czołówki premier 2010 roku i nie dlatego, że wszyscy w duchu chcielibyśmy być snobami i rozkoszować się wysublimowanym brzmieniem, którego tak naprawdę nie rozumiemy, ale dlatego, że przy całym kunszcie, świeżości i maestrii wykonania Mitche grają po prostu fajnie. A utwór „Dinomatendo” ma w sobie wszystko, co najlepsze. Zaczyna od uderzenia dęciaków, dynamicznego rytmu wybijanego na bębnach i funkowego basu. Ale potem wchodzi gitara z zupełnie innej bajki, snuje kolejną filmową opowieść. Solo na trąbce prowadzi nas ku kulminacji, temat raz ucieka, by po chwili powrócić. To absolutna a przy tym pozbawiona akademickiej wyniosłości i matematycznego chłodu synteza popu, jazzu i muzyki klasycznej. 20. BLINDEAD „MY NEW PLAYGROUND BECAME” (Z ALBUMU „AFFLICTION XXIX II MXMVI”, WYD. MYSTIC) Aaron Turner (z Isis) mówiąc o post-metalu skorzystał z twierdzenia „metal myślącego człowieka”. Blindead gra metal czującego człowieka skoncentrowany na jednostce – samotnej, autystycznej dziewczynce, której rodzice imienia nigdy nie wymawiają. Trójmiejski band zbudował na gruzach starego metalu i poczciwego rocka przejmujące dzieło. „My New Playground Became” to fragment imponującej całości, który broni się również sam. To gitara idąca w klimaty progresywne, wrzask z głębi gardła („nie mogę przeciwstawić się okrutnej i bezsensownej przemocy” – mówi ustami Zwolińskiego dziecko) z wtórującym mu, o wiele łagodniejszym wokalem na dalszym planie. To nastrojowy początek i mocny finisz. Żadnego teatru, czyste emocje. Potrafi wstrząsnąć. 19. MOSAIC „UŚNIJŻE” (Z ALBUMU „LUDOVAVA”, WYD. CM RECORDS) Uwielbiamy ludowe kołysanki. Te popowe i rockowe nigdy nie mają tyle ciepła, bezpośredniości, po prostu nie spełniają swojej funkcji. A Mosaic – warszawski zespół grający muzykę dawną na modłę często orientalną i autorzy najciekawszej folkowej płyty w 2010 r. – spisuje się na medal. Melodia subtelnieje i pięknieje w wyjątkowej aranżacji, pośród koronkowych partii instrumentalnych. Zamiast tąpnięcia perkusji mamy szarpnięcie basowej struny, w miejsce śpiewokrzyku głos słowiczy. Wystarczy zamknąć oczy i już podróżujemy, po złotych polach lubelszczyzny, po zapomnianych uliczkach orientalnej mediny. 18. ELDO „JAM” (Z ALBUMU „ZAPISKI Z 1001 NOCY”, WYD. EMI) No! Eldoka wreszcie pokazał, że bigiel ma, a nie czytał tylko o nim u Wiecha. Nie że Erato siedząca na oknie, pyzy na Różycu, zaparowana szyba w trakcie podroży na kolejny koncert, celebryci wciągający koks na czerwonych dywanach i media przekłamujące głos osiedli. „Bo MC to ten, co bez rąk umie dać Ci w ryj”! Raper chwali się elokwentnie, z wyobraźnią i na porządnie wyprodukowanym, a nie zaledwie zarysowanym flamastrem, druzgoczącym bicie od Returners. Autor każdego rapowego krążka marzy o takim otwarciu. |