powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CIV)
marzec 2011

S.O.D.: Ogród mąk nieziemskich
ciąg dalszy z poprzedniej strony
7. Wszystkie freski Huberatha
Szostak: Próbując jakoś ogarnąć tekst Huberatha, coraz bardziej widzę go poprzez inne jego powieści i opowiadania. Huberath – używając tego słowa, mam na myśli „autora tekstów sygnowanych: Huberath”, a nie osobę, o której zamierzeniach, intencjach i poglądach staram się nie wypowiadać, bo ani nie czuję się kompetentny, ani upoważniony – otóż ten Huberath w swoich kolejnych dziełach dokonuje melanżu trzech perspektyw. Są to: nauka, religia i malarstwo. Można próbować znaleźć zasady tego melanżu, próbować uzgodnić koherencję pomiędzy tymi płaszczyznami, ale nie wiem, czy to jest celowe. Widzę twórczość Huberatha jako artykulację pewnego mocnego przekonania: w każdej z tych dziedzin odsłania się prawda. I w każdej ta prawda odsłania się na inny sposób. Mając taką intuicję, Huberath buduje swoje światy z tych heterogenicznych perspektyw. One istnieją obok siebie: symbole i biologia, eschatologia i fizyka. Co je zespaja? Nie jakaś zewnętrzna zasada ani też nie redukcja do jednej z perspektyw. Zespaja je literackość, współistnienie w dziele literackim. Nawet nie w fundamentach kreacji światotwórczej, tylko właśnie w tekście literackim. I mnie taki poziom spójności w zupełności wystarcza.
Dukaj: Tak! Właśnie tę równoległość kreacji łączonych „poziom wyżej” funkcją alegorii czy inną operacją literacką miałem na myśli, broniąc w „Vatran Auraio” SF-owatości obok eschatologii. I w tym sensie metoda twórcza Huberatha czyni go jednym z najbardziej „literackich” autorów SF nie tylko w Polsce, ale na świecie. Przy całej jego toporności na poziomie języka, narracji itd.
Prawda, pozostaje ta wieloznaczność, ale wieloznaczność też stanowi pewną jakość – takie przedstawienia nie przeniosą cię łatwo i szybko do docelowego kontekstu, za to nierzadko na dłużej „zachodzą za skórę”, intrygują i niepokoją, że nie jesteś w stanie przestać kombinować: a może to właśnie to znaczy? a może to jest wyjaśnienie? a gdybym spojrzał pod tym kątem? a pod tym? itd. To też jest haczyk, też wartość. Prawdę mówiąc, ja bardziej lubię takie książki.
Szostak: Ja to widzę w ten sposób: Huberath przez dekady pisania stworzył swój własny język symboli i tropów, który organizuje jego wyobraźnię i które uznaje widać za kluczowe dla mówienia o świecie. Mamy więc figury ostatniego człowieka (mężczyzny), ostatniej kobiety, mamy figury Ewy i Lilith, drugiej żony Adama. Zobaczcie, że od lat Huberath stawia swych bohaterów wobec bardzo podobnych sytuacji. Mamy mężczyznę stającego wobec perspektywy utraty ukochanej kobiety. Mamy ujęte bardzo fizykalnie przemijanie – kobiety chore, kalekie, zmienione. Mamy wreszcie sytuację „czasów ostatecznych”: po tej historii nic już nie będzie. Sądzę, że Huberath cały czas literacko mierzy się z podobnymi wyzwaniami, uporczywie buduje z wybranych przed laty klocków kolejne opowieści, jakby chciał sam odkryć ich sens. Dlatego postrzegam to pisarstwo jako swoistą, rozpisaną na lata „hermeneutykę symboli”, kolejne próby dotarcia do jakieś tajemnicy, wyartykułowania jakichś podstawowych intuicji.
Śledząc twórczość Huberatha, widzimy dzieje pewnego projektu, budowanego latami. Nie ma tu jednego świata – jak to jest w wielu cyklach fantastycznych – ale są te same, swoiste i rozpoznawalne „molekuły”, archetypy i toposy: kobieta i mężczyzna, zmierzch świata, śmierć, zima, choroba itd.
Raz są to historie bardziej „ludzkie” – jak choćby w „Trzech kobietach Dona” czy „Balsamie długiego pożegnania”, innym razem Huberath odkształca rzeczywistość: mamy vylet albo kobiety pokryte są sierścią, albo zdeformowanych bohaterów w „Wrócieeś Sneogg, wiedziaam”. I oczywiście w niektórych utworach to „człowieczeństwo” może się na niektórych poziomach rozmywać. Ale według mnie cały czas to trzeba czytać jako kolejny wariant jednej wielkiej opowieści.
Orbitowski: Jeśli tak rzeczywiście jest, to postrzegam ten zabieg jako błąd. Książka jest dziełem samodzielnym, w pełni samowystarczalnym, który winien być czytelny bez żadnych dodatkowych „hintów” w postaci wcześniejszych publikacji tego samego autora albo odbywania wycieczek w jego psychikę, w świat autorskich zamierzeń i przyzwyczajeń. Mamy oczywiście wielką tradycję cykli fantastycznych (które po złączeniu bardzo często okazują się jedną książką), lecz MSH tutaj się nie wpisuje. Innymi słowy, choć uwielbiam „Trzy kobiety Dona”, nic mnie one nie obchodzą podczas czytania najnowszej powieści – obchodziłyby, gdybyśmy tutaj gaworzyli o całokształcie twórczości autora. Tak jednak nie jest.
Szostak: Zastanawia mnie pasja, ż jaką definiujesz, Łukaszu, warunki dyskusji o książce. To jakaś konkurencja – że nie możemy się odwoływać do kontekstu? Dla mnie wyrywanie książki z kontekstu jest zabiegiem sztucznym i nie do końca zrozumiałym. Książki są zakorzenione w pewnych kontekstach, istnieją w pewnym horyzoncie. Tych horyzontów sami już wskazaliśmy wiele: to pewna tradycja literacka, to odwołania biblijne, wreszcie nasze skojarzenia z innymi dziełami. Dzięki tym kontekstom tekst żyje. Mogę intelektualnie udawać, że nic nie wiem o twórczości Huberatha, mogę wziąć w nawias cały ten kontekst. Tylko po co? Co mi to daje poza jakimiś „klarownymi procedurami”? Ciekawsze jest – w przypadku Huberatha to się samo narzuca – zobaczyć tę powieść jako kolejną odsłonę pewnego procesu.
Orbitowski: Po prostu nie zgadzam się na bronienie Huberatha samym Huberathem, jego drogą literacką i jakimś planem twórczym, który nie wiadomo, czy istnieje. Wygląda mi to na prostackie „Dajcie spokój, on już tak ma”.
Dukaj: Ależ przyjęcie w rozmowie na moment perspektywy szerszej, obejmującej całą jego twórczość, nijak nie „rozgrzesza” pojedynczej książki.
Szostak: Pełna zgoda z Jackiem; porządek rozumienia, który otwiera kontekst literacki, to zupełnie coś innego niż „usprawiedliwianie”. Nie wiem zresztą, na czym takie literackie usprawiedliwianie miałoby polegać. Literatura jest w swej istocie nieusprawiedliwiona. Sztuka, jak mawiał Kantor, jest przestępstwem.
Dukaj: Dostrzegam te powtarzające się motywy, które wymienił Wit. Dodałbym jeszcze turpizm: kości, mumie, ciała zmarłych jako obiekty estetyczne. I przede wszystkim motyw tabu tak silnego, że wykręcającego całą rzeczywistość bohaterów – może kształtującego ją, a może przez nią narzuconego.
Da się za to złapać na trzy sposoby. Po pierwsze, skoro, jak pisze Wit, są to warianty jednej opowieści, to co to za opowieść? Ale wątpię, czy MSH ma ją rzeczywiście przed oczyma. Tak samo zestawiwszy cechy wspólne miliardów przedstawicieli homo sapiens, można powiedzieć, że wszyscy ludzie są wariantami jednego człowieka – ale ten „człowiek wzorcowy” nie istnieje jako taki.
Po drugie, spojrzeć na to w czasie, ewolucyjnie: nie ma żadnej opowieści zero i sam MSH nie widzi tego celu przed sobą, tylko przepracowuje A w B, B w C, C w D itd. Po trzecie, jeśli się trzymać malarskiej alegorii jako punktu odniesienia, to malarz może tak tworzyć dziesiątki obrazów opartych na identycznej symbolice, bo jego celem nie jest żadne „rozwiązanie” w rozumowym sensie, tylko osiągnięcie efektu estetycznego, w którym te elementy „zarezonują”, pojawi się zaskakująca jego samego wartość dodana. I w malarstwie ma to długą tradycję, takie „serie” idą nierzadko w setki prac, już tylko numerowanych albo datowanych.
W literaturze wymagana jest jednak większa oryginalność na poziomie treści, nie można przepisywać tego samego tekstu, zmieniając parę akapitów albo jedną postać i tak sprawdzać efekt na sobie i czytelnikach. Huberath jednak z nawiązką spełnia wymóg oryginalności, budując każdorazowo na innym koncepcie SF-owym. Ale klocki rzeczywiście ma te same.
Orbitowski: Nie znam całej twórczości Huberatha, ale zwróciłem uwagę, że nieodmiennie wybiera na bohatera człowieka nie tyle słabego, lecz dużo słabszego od okoliczności, które na niego cisną, czy będzie to Don, czy nieszczęśnicy z debiutanckiego opowiadania, czy grzesznik między karą większą i mniejszą, czy wreszcie Adams targany po miastach. I to u Marka, zupełnie prywatnie, kupuję jak najmocniej.
Szostak: Moim zdaniem stwierdzenie pewnej kontynuacji (wątków, idei, problemów) nie ma nic wspólnego z zarzutem nieoryginalności. Czym innym jest mechaniczne powielanie tych samych motywów, co się wielu autorom przytrafia, a czym innym mierzenie się z tymi samymi wyzwaniami. I jestem pewien, że każdy z nas widzi różnicę.
Zresztą mało potrafię wskazać pisarzy, którzy byliby na wskroś oryginalni względem siebie samych, a więc tak, że nikt racjonalnie nie byłby w stanie pokazać poważnych związków pomiędzy jednym a drugim ich tekstem. Mało tego, tak rozumianą oryginalność mam chyba za nieludzką.
Dukaj: Zdajecie sobie przecież sprawę, że do nas też można przyłożyć te szablony: u mnie powtarzają się takie a takie motywy, u Wita – takie, u Łukasza – takie. To nieuniknione. I czy możemy szczerze powiedzieć, że nad tym panujemy, że tak to planujemy – czy też świadomość przychodzi ex post: o kurczę, znowu napisałem o tym samym! Wcale nie wykluczam, że Huberath czyta to teraz i łapie się za głowę: co ci ludzie we mnie wmawiają!
Nie sądzę, żeby MSH z góry zamierzył swoje pisanie jako taki projekt. Warto zresztą wziąć pod uwagę tryb, w jakim powstają jego powieści: to są prace uboczne, rozciągnięte prawie każda na dekadę, dojrzewające tak latami, bez pewności ukończenia.
Czy kryterium stanowiłaby ta trudność „wyjaśnienia” książki bez odniesienia do reszty twórczości? Ale to też jest pewna tradycja literacka, i to aż do poziomu autobiografizmu wprost, z którym przecież u MSH nie mamy do czynienia. Sam nie jestem jej zwolennikiem, ale, Łukaszu, nie możesz twierdzić, że taka krytyka literacka nie bywa uprawniona w stosunku do określonych dzieł, autorów. Kiedy recenzujesz np. książkę Rotha, to musisz umieścić ją i w kontekście poprzednich jego książek, i w kontekście jego biografii.
Szostak: Dla porządku chyba warto jeszcze dodać, że to przenikanie problemów, ciągłe powracanie pewnych obsesji literackich nie musi się dokonywać się z pełną świadomością autora. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Huberath na naszą dyskusję zareagował tak, jak to opisałeś wyżej, Jacku. I to też nie znaczy, że autor jest nieświadomym narzędziem Literatury. Styk tego, co zaplanowane, i tego, co pojawia się w tekście „skądinąd” (a więc z nas samych, choć zakradając się do tekstu kuchennym wejściem) jest dla mnie jednym z najbardziej fascynujących fenomenów twórczości.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

84
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.