powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CIV)
marzec 2011

Potwór w szafie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Trudno sobie to wyobrazić, ale w pierwszych tygodniach treningu czułem dokładnie to samo co ona – osobliwą miksturę strachu i poczucia nierealności. Obydwoje wierzyliśmy, że to tylko okropny sen. To nie był sen.
Włosy na całym ciele zjeżyły mi się od narastającej różnicy potencjałów. Poczułem smród ulatujący z rozwierającej się paszczy. Jednak Alicja, która była bramą do rzeczywistości i żywicielem potwora, stała wciąż za daleko, aby mógł zamanifestować się w pełnej formie.
– Spokojnie, maleńka. Wiem, że jest za mną. I tak nie może mnie skrzywdzić. – Wziąłem głęboki oddech. – Musisz postawić tylko dwa kroki. Zaufaj mi. Dwa maleńkie kroki i to będzie koniec.
– Dasz sobie radę! – krzyknął Dawid.
Alicja, szlochając, posłuchała. Szpony bestii natychmiast wystrzeliły do przodu. Na próżno. Samotwór mógł zaledwie dotknąć mnie czubami szponiastych pazurów. Niczym ślepiec, szalenie ostrożnie muskał skórę kurtki. Z pewnością wyczuwał podstęp, lecz moja bliskość wywołała głód, który był dla dzieci strachu niczym nieokiełznany, trawiący duszę żywioł.
– Doskonale! Jeszcze tylko jeden…!
Niech to szlag! Cofnęła się. Poczułem, jak czerń zasysa potwora z powrotem.
– Nie, Alicjo…! – krzyknąłem, ale stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Dawid podszedł do siostry i przytulił ją.
– Nie bój się. Zamknij oczy. Poprowadzę cię. Niech to się wreszcie skończy.
Nie miałem siostry ani brata. Nie brakowało mi też towarzystwa, czy troski ze strony rodziców. Po prostu nauczyłem się żyć bez tego. Jednak to, co zobaczyłem, wbiło w moje serce kolec zazdrości. Ta niesamowita relacja między dziećmi… Z pewnością nie można było jej zrozumieć, jeśli nigdy się nie czuło tego co one.
Mimo paraliżującego strachu, płynących z oczu łez, Alicja posłuchała brata. Zacisnęła mocno powieki, marszcząc przy tym twarz. Razem z Dawidem postawiła krok do przodu. Potwór powrócił. A wraz z nim przesycone energią powietrze oraz smród emocji gnijących na jego kłach. Przeładowałem i odbezpieczyłem broń. Adrenalina napięła mi wszystkie mięśnie.
– Ostatni krok, maleńka – powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem. Mimo to dłoń mimowolnie zaciskała się na kolbie. – To już koniec twoich koszmarów.
Jestem pewien, że tylko cud mógł mnie wówczas wyrwać z lodowatych szponów śmierci.
– Nieee…! – krzyknęła niespodziewanie Alicja.
Rzuciła się przed siebie z szeroko otwartymi ramionami. Biegła, aby mnie objąć – poczuć ciepło innego człowieka. Aby zakończyć zły sen. Lecz był to jedynie zawoalowany podszept bestii. Lekceważąc potęgę przeciwnika, wykazałem się głupotą, którą Alicja mogła przypłacić życiem. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
To Dawid uratował siostrze życie.
Rzucił się za nią. Padając złapał mocno za chudą łydkę. Razem gruchnęli ciężko na podłogę. W tym samym momencie smycz utrzymująca samotwora wewnątrz jego dominium przestała istnieć. Bestia zaatakowała.
Gwałtownie przykucnąłem i wybiłem się w górę. Wykorzystałem masę przeciwnika przeciwko niemu i przerzuciłem szorstkie, chropowate cielsko przez bark. Potwór, podobny do porośniętego korą człowieka, poszybował w powietrzu i grzmotnął o stare deski. Ogromne, karmazynowe od krwi oczy wybuchły mocą i szaleństwem. Ohydna zielona morda rozwarła się odsłaniając niezliczone rzędy grubych, powyginanych niczym rogi zębów.
Samotwór odbił się od podłogi smukłymi ramionami, naprężonymi od przypominających kable mięśni. Ku zaskoczeniu bestii, tylko na to czekałem. Z perfekcyjnym wyczuciem wyszarpnąłem z pochwy wakizashi i ciąłem, mierząc w korowaty brzuch. Jednak ostatecznie to ja dałem się zwieść jak dziecko – przeciwnik okazał się znacznie silniejszy, niż przewidywał Almanach.
Ni stąd, ni zowąd stwór ryknął zaklęcie i przesunął się kilkanaście cali w przestrzeni, ale to wystarczyło. Zamiast od przodu, zaatakował z boku. Ratowałem się odskokiem, osłaniając tors i twarz ręką z pistoletem. Dwa pazury przeorały mi skórę. Mimowolnie wrzasnąłem z bólu, upuszczając broń, która wystrzeliła przy uderzeniu o podłogę. Rykoszet szczęśliwie nikogo nie trafił. Przestraszone dzieciaki wcisnęły się w najdalszy kąt.
Ciąłem ukośnie ostrzem. Potwór cofnął się. Natychmiast zaatakował z wyskoku. Instynktownie pchnąłem wakizashi w serce.
Los czy przeznaczenie? Z pewnością nigdy się nie dowiem, która z sił miała wtedy nade mną władzę.
Ostrze z łatwością przebiło naturalny pancerz – zatonęło, głodne, w pulsującym organie. Stal zatrzymała się na kręgosłupie, albo też drugiej warstwie twardej skóry. Ogromna, cuchnąca słodko-metaliczną mieszaniną zapachów morda kłapnęła tuż przed moim nosem. Dzięki wbitemu w korowate ciało ostrzu cisnąłem szarpiącego się w agonii samotwora na ziemię. Deski zajęczały od uderzenia, a stwór wrzasnął z bólu. Szponiaste, brudnozielone łapy zacisnęły się na ostrzu. Próbował wyciągnąć zatopioną w sercu broń. Na darmo. Jedynym efektem okazały się głębokie rany na łapach, z których popłynęła śmierdząca krew.
– Ścierwo – mruknąłem.
Podszedłem i podniosłem wytrącony mi wcześniej pistolet. Stanąłem nad wijącym się w panice potworem. Z żałosną desperacją starał się doczołgać do szafy. Nie pozwoliłem na to. Bez słowa oddałem siedem strzałów w głowę bestii, z których każdy rodził coraz słabszy krzyk. Dobrze, że chociaż tłumik skutecznie zagłuszył huk wystrzałów. Po wszystkim odetchnąłem powietrzem ciężkim jak z ołowiu.
– Przepraszam, że musieliście to widzieć. Ale tak właśnie umierają koszmary.
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Zabezpieczyłem broń i kucnąłem w rogu, przy rodzeństwie. Alicja siedziała skulona, przytulona twarzą do chudej piersi brata. Zaciskając z całej siły powieki, płakała szepcząc do siebie niezrozumiałe słowa. Dawid natomiast patrzył na mnie ogromnymi oczami, których źrenice rozlały się w czarne kręgi. Nadmiar adrenaliny wywoływał u niego dreszcze. Położyłem dłoń na drżącej od szlochu głowie Alicji.
– To koniec, maleńka. Już po wszystkim. A ty – spojrzałem na Dawida – uratowałeś jej życie. Może nawet nam wszystkim. Dzięki.
Odpowiedziałem uśmiechem na niepewny grymas chłopca.
– Muszę jeszcze coś zrobić – usprawiedliwiłem się wstając.
Podszedłem po raz enty do torby. Z pomocą szmatki wykręciłem gorący tłumik. Schowałem broń z powrotem do czarnego pudełka, które włożyłem do odpowiedniej przegrody. Następnie wyciągnąłem cienką, niebieską świecę, maleńki, zdobiony drobnymi runami na ostrzu i trzonku nożyk, Almanach oraz brązowe etui, które tymczasem schowałem do kieszeni jeansów. Zacząłem od księgi. Przewertowałem Demonariusz. Mamrocząc pod nosem, przeczytałem interesujący mnie ustęp:
– …drugiej rodziny Dissouth wymaga…
„Tak, trzech krótkich i dwóch długich znaczeń, z tym że ostatnia musiała być ukośna z zawinięciem ku górze.”
Nakreśliwszy na świecy odpowiednie symbole, schowałem nożyk i podszedłem do dygoczącego, dymiącego lekko ciała. Odciągnąłem korowatą żuchwę za trójkątny, spiczasty niczym u demonicznego satyra podbródek. Świecę Leukotii wcisnąłem głęboko w gardło. Zapaliłem knot. Buchnął słaby niebieski płomień, który i tak ledwie się wyróżniał w rzucanej przez flarę poświacie. Oparłem but o twardą klatkę piersiową, by wyszarpnąć ostrze. Szmatą oczyściłem brzeszczot z brunatnej, oszałamiającej zmysły krwi oraz kawałków kory i strzępów serca. Wsunąłem wakizashi do pochwy.
Na koniec wyjąłem z jeansów brązowe etui, z niego zaś strzykawkę, małe sterylne opakowanie i buteleczkę. Rozpakowałem i założyłem nową igłę. Z buteleczki ściągnąłem maksymalną ilość płynu. Substancja mieniła się w zbiorniczku miodową barwą. W zagadkowej cieczy co i rusz rozbłyskiwały drobiny podobne do płatków złota w wódzie Goldwasser. Podwinąłem poszarpany rękaw kurtki razem z golfem. Stając tyłem do dzieciaków, zaaplikowałem sobie maksymalną dawkę antiny – antidotum na szaleństwo, jakie mogło się wkraść z każdej zadanej przez potwory rany. Obejrzałem uważnie rękę. Wiedziałem, że zrobią mi się dwie piękne, szerokie blizny. Nasiąknięty krwią golf postanowiłem zmienić później. Założyłem starannie bandaż i spiąłem go elastyczną spinką.
– Chodźmy stąd – poleciłem. – Nic tu po nas przez najbliższe parę godzin.
Dawid podniósł się pierwszy i pomógł wstać Alicji. W międzyczasie spakowałem wszystko do torby, pomijając na wszelki wypadek miecz. Wyszliśmy na ciemny korytarz. Chłopiec szybko odnalazł włącznik. Nad nami zajarzyły się dwie słabe żarówki bez kloszy. W domu wyraźnie się nie przelewało. Usłyszeliśmy kobiecy jęk.
– Mama! – krzyknął Dawid.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.